Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 770
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. Tekst na pustym miejscu, po wycofanym tekście. Zmieniłem tytuł. --------------- Spogląda tłustym wzrokiem przez oka rosołu. Nie może dojrzeć dna. Wszystko żółte i mętne. Chciałby wiedzieć, co w siebie wkłada, żeby później móc wydalić. Macha aluminiową skrzywioną łyżeczką, przeganiając ospałe, żółtawe włosy topielicy. Pływają leniwie niespiesznym nurtem. Rzęsa wodna, nieświadoma istnienia tego, co ma ją pożreć. Niektóre trudno nabrać. Ślizgowym lotem opuszczają wgłębienie łyżeczki, snując ciała po mokrym obrzeżu. Szczupłe malutkie węże w złotawej toni. Nie dostrzega tego. Pragnie ujrzeć dno. Tam jest taki ładny obrazek, przedstawiający białą kózkę na zielonym mostku, wśród kolorowych kwiatków. Może wreszcie dzisiaj, przejdzie na drugą stronę rzeki. Mógłby oczywiście wszystko wylać na podłogę i już teraz obejrzeć. W tej właśnie chwili, która za chwilę przeminie bezpowrotnie. To by jednak zakłóciło codzienny rytuał. Wybiło z rytmu podniecenie wsparte oczekiwaniem. Obrazek oglądał ze sto razy, ale wciąż tak samo tęskni. Ma nadzieję, że dzisiaj będzie inaczej niż zazwyczaj. Stąd ten pośpiech. Chciałby już teraz. Owa myśl prześladuje umysł. Ma ją głęboko w spasionym tyłku. Nieustannie wlewa w siebie rosół z małymi żółtymi kłaczkami, a dna jak nie widać, tak nie widać. Znowu myśli o wylaniu zawartości. Ciemne kłaki na blacie stołu pokrywają oleiste kropelki potu. Odczuwa naglące zniecierpliwienie, które w końcu opiera o nogę od stołu. Trzeszczy pod naporem ciężaru. Jest teraz spokojniejszy. Nie ma tego w sobie, lecz nie wie, że coś za coś. Dostrzega na ręce wybrzuszenie. Cholernie przeszkadza w jedzeniu, a przez to spowalnia możliwość szybszego obejrzenia obrazka. Nie może spokojnie myśleć, że za chwilę zobaczy spełnione marzenie. Rzuca nienawiścią o szafę, przez co podłogę zaśmieca kawałkami zwykłej niechęci. Powraca względny spokój, lecz sytuacja ulega powtórzeniu. Spogląda na owłosiony spocony tors. Kolejna zmiana. Taż jakaś dziwna. A on przecież kocha jeść. Czyżby za szybko to robił? Dlatego dno odczuwa strach, schowane pod swoim dnem? Wyciąga z siebie miłość do wszystkiego, oprócz rosołu. Kładzie na stole. Tak jakoś głupio rzucać nią o ścianę. Zauważa następną zmianę w innej części ciała. Dużo go wszędzie wokół. No tak. Ma przesadny apetyt. Rzuca nim o stojący taboret. Rozbija na małe cząsteczki nieszkodliwej awersji do jedzenia. Nie ma już w nim aż takiego głodu. Spokojnie stuka łyżeczką o dno. Za chwilę nacieszy wzrok widokiem obrazka. Radość przerywa głośny trzask. Wszędzie sobą zawadza. Siada na podłodze wśród ruin krzesła, z dala od stołu, po drodze przewracając lampę z koślawym światłem. Wyczuwa wewnętrzny niepokój. Przecież powinien zauważyć. Dokładnie obejrzeć. Może by dostrzegł podobieństwo. Ciągłe wyrzucanie z siebie męczących odczuć, nie było za darmo. Za bardzo myślał o obrazku. To był cel nad cele. Nie dostrzegał oczywistego faktu, który zmieniał życie na inne. Ubywało, lecz jednocześnie przybywało. Deformowało ciało i umysł. Rozpoczęta następna faza przemiany. Przebiega samoistnie i metodycznie. On dał nieświadomie początek. Poruszył koło, które już nie potrafi zatrzymać. Za późno na cofnięcie. Zgarnięcie do siebie, czegokolwiek. Zaprzestanie. Wie, że przegrał, przedobrzył z tym obrazkiem. Nie widział nic innego wokół siebie. A poza tym tylko oczami. A to o wiele za mało, żeby dostrzec meritum sprawy. Poprzez resztki rosołu można dostrzec dno. Z białej kozy, rozszarpywanej i pożeranej, niewiele już zostało. Strzępki mięsa, przylepione do połamanych desek rozwalonego mostu, między ślicznymi kwiatami, na wyschniętych strzępkach błota oraz płynne namiastki czerwonych maków, dopełniają wygląd. Naczynie nadal drga. Jeszcze nie skończył uczty. Słychać dzwonienie drobnych kosteczek, o gładkie śliskie dno. Odgłosy miażdżenia, połykania oraz stukanie pazurów o porcelanową powierzchnię, tłumi owcza skóra.
  2. Leżę w łóżku w pozycji poziomej do podłogi. Ktoś mi kiedyś doradził, że tak jest łatwiej. Przedtem byłem głupi. Próbowałem równolegle do ścian. W końcu doszedłem do wniosku, że taka pozycja jest niewygoda. Nie służy spaniu. Właściwie musiałbym wstać. Tylko po co. Przecież nie słyszę za oknem destrukcyjnych hałasów. A zatem świat beze mnie nadal istnieje. Żadna cholera go nie wzięła. To co za różnica, czy wyjdę na zewnątrz, czy zostanę tutaj. Spoglądam na pająka. Wisi na pajęczynie i mu wszystko zwisa. Czeka na muchy i wykrzywia tułów w uśmiechu. No nie, co ja pierdzielę. Tułów? Przecież pyszczek. Dlaczego ściana przy łóżku taka porysowana? Chwila. Zerkam dokładniej. Widzę wyżłobione literki. A niech to. Wczoraj byłem hipnotyzerem. Chciałem samego siebie poddać hipnozie. Rypałem polecenia. Odczytuje jedno→"Nᴀ ᴄʜᴏʟᴇʀᴇ̨ ʙᴇ̨ᴅᴢɪᴇsᴢ ᴡsᴛᴀᴡᴀć, ᴅᴜʀɴɪᴜ." No właśnie. Przed chwilą kucałem, a teraz leżę. Czytam następne→"Zᴊᴇᴅᴢ śɴɪᴀᴅᴀɴɪᴇ. Bᴇ̨ᴅᴢɪᴇsᴢ ᴍɪᴀᴌ ᴡɪᴇ̨ᴄᴇᴊ sɪᴌ ɴᴀ ʟᴇżᴇɴɪᴇ." Ciekawe co mam zjeść. Chyba pająka wtranżolę. Następny napis→ "Wʏᴌᴀź ᴡʀᴇsᴢᴄɪᴇ ᴢ ᴛᴇɢᴏ ᴡʏʀᴀ, ʟᴇɴɪᴜ śᴍɪᴇʀᴅᴢąᴄʏ. Zᴀᴊʀᴢʏᴊ ᴅᴏ ʟᴏᴅóᴡᴋɪ." Do lodówki? Niby po co? Aż tak ciepło mi nie jest. No dobra wstaje. W końcu działam pod wpływem hipnozy. Wiem, że nie wiem co robię, chociaż wiem, że o tym wiem, że nie wiem, co wiem, że mam zrobić. Iść w kierunku lodówki. Jestem. Stoję przed nią. Otwieram. A tam odcięta głowa. Moja głowa. Co do cholery? Brata bliźniaka ubiłem, głowę urwałem i włożyłem do zamtażarki? Przecież swoją mam. Wiem, bo macam kłaczatą czaszkę. Inaczej bym nie widział tej drugiej. Tak czy inaczej, jako na kryształek z lodu do drinka mam predyspozycję. Brakuje mi dużych kieliszków. Hibernatka taka. Patrzę uważnie. A ona na mnie, zmrożonym spojrzeniem. A to co? Cholerne lustro z tyłu. Nic nie zawadza biegnącym falom, więc widzę dokładnie. Wyciągam odbijasa, którym zahaczam głowę. No nie. Co jest? Nie ma tyłu. Tylko przód z boku. Czytam inne ciekawe zdanie→"Mᴀsᴢ ᴍɪᴇć ʜᴀʟᴜᴄʏɴᴀᴄᴊᴇ: ᴡᴢʀᴏᴋᴏᴡᴇ sᴌᴜᴄʜᴏᴡᴇ ɪ ᴅᴏᴛʏᴋᴏᴡᴇ." No tak. Wszystko jasne. Rozumiem. Tak naprawdę nie ma żadnej głowy. Wracam do łóżka. A ono zajęte. Coś tam leży. Dwie osoby. Śpią czy trupy nieprzytomne? Nagle patrzą na mnie. A ja na nich bym nie chciał. Ale muszę. Tak po prawdzie miałem nadzieję, że zobaczę siebie. A to obce gęby. Nagle ktoś otwiera drzwi. Słyszę głos→ "Pʀᴏsᴢᴇ̨ ᴡᴢɪᴀ̨ć ᴛᴀʙʟᴇᴛᴋɪ. Pʀᴢᴇsᴛᴀɴɪᴇᴄɪᴇ ᴡɪᴅᴢɪᴇć ᴛᴇɢᴏ ɢᴌᴜᴘᴏʟᴀ." Nie mówi do mnie. Mnie nie dostrzega. Jak tak można. Co za niewychowany ham. Specjalnie przez samotne h napisałem, żeby zrozumiał, co o nim myślę. Trochę szacunku, proszę. Gada do tych, co leżą w łóżku. Patrzą na mnie zrezygnowani. Z błaganiem i lękiem w oczach. Widocznie mają mnie dosyć. Mnie? Nie wierzę. Mnie nie można mieć dosyć. Cholera. Połykają tabletkę. Przeczuwam coś niedobrego. Czas mija. Coraz mniej mnie. Jestem psychiczną mgiełką. Wyraźnie czuję, że nic nie czuję, gdy wracam skąd wyszedłem. Widzę ich oczami. Ktoś wchodzi. Siedzę tym razem na podłodze. Czuję na dłoniach wilgotną stal. Mało co dostrzegam. Mam podły nastrój i łzy w oczach. Nie wierzę, że to ja. Na pewno ktoś inny. Zgasiłem światło, by nie widzieć łóżka. Przecież nie jestem aż taki zły. Chcę wierzyć, że to koszmarny sen. Czytelniku. Co tak gały wytrzeszczasz. To mój teren. Jeżeli w tej chwili nie przestaniesz czytać tej historii, to przysięgam, że ci gardło poderżnę zakrwawionym nożem i flaki wypruje. A flaczki lubię. Oj tak. Szczególnie z małymjankiem. Tak samo jak tym na wyrze poderżnąłem i wyjąłem na pościel. Zasłużyli sobie popaprańcy. Nie mogę patrzeć na te parszywe, śmierdzące truchła. Dlatego siedzę po ciemku. Spadaj z ochlapanej strony. Ona jest moja. Tylko moja. Tekst cię nie ochroni. Niby czym? Koronką z literek? To cholerny słabeusz. Gardzę nim, tobą i wszystkimi. Nie upilnowałem was. A ty kto? kwiatuszku. na łące tulisz rosy krople miłością przemokłeś skowronek pod niebem kołysankę śpiewa dla ciebie śpij dziecino pod waszą pierzyną słodkie oczka zmruż wreszcie już bo pomału jasna cholera mnie bierze, że muszę ziuziać ciało nieświeże. —?/––
  3. błękitna poświata czystość sterylna przytula lśnieniem w przezroczystym zalogowaniu jeszcze z nami tu i teraz wirtualna nitka pulsuje odliczanie nie pozwala wylogować obraz dławi złudzeniem pik pik pik na zewnątrz noc uśpione miasto dla wielu snem ostatnim a tu dzień koloru nieba w świetle miniaturowych neonów cichych odgłosów przynależnych temu światu w pozytywce nadziei razem z piosenką która pyta co dalej pik pik pik nagle ostatnie piknięcie podłużny jednostajny dźwięk przeciwległy koniec początkowego płaczu i wszystkiego co pomiędzy likwidacja konta ~~~ a wiesz co zdaniem mym to tylko przerwa w transmisji w ostatnim zmierzchu ujrzysz świt...♾
  4. Mównica jest pusta-----→[…….] [Teraz już nie ] [ Ja na niej stoję. Wielki Grafolud ] [ Dzisiaj o jedzeniu ] Jak nam wszystkim wiadomo, przeciętny rozsądny człowiek, zjada tyle pokarmu i wypija tyle płynów, ile zdoła wydalić ze swoich najedzonych, napiętych i hałaśliwych czeluści. Ów fakt skłania nas do refleksji, nad życiem zwyczajnego obywatela, w przeogromnym gronie społeczeństwa, gdzie każdy pochłania tyle żarcia i wypija tyle płynów, ile zdoła wydalić. Powiecie zapewne, że już o tym przed chwilą mówiłem. Tak. To święta prawda. Lecz wielu z was, nie słuchało. Śniło w tym straconych czasie o niebieskich migdałach, a nie o tym co ja mądrze mówię. Przecież to dla waszego dobra, dobrobytu a w końcu – odbytu. Bytowanie prawego, lewego i środkowego obywatela, w takim skupisku ludzkich postaw, bywa – co trzeba z przykrością stwierdzić – przykre i skłania do łez. Lecz owe łzy powinny spływać z oczodołów ludzi wyczulonych na ludzką krzywdę. Ludzi o prawdziwych ludzkich postawach, którzy nie boją się spojrzeć prawdzie w oczy. Prawda ta wyraża się w nieodkładaniu w swoim organizmie,przetrawionych pokarmów, zmielonych napojów i wszelkich innych szczątków. Niestety. Dla wielu niezrównoważonych i nieodpowiedzialnych obywateli, prawda ta, jest szczytem nie do zdobycia. Patrzeniem ślepego wilka w gwiazdy. Wolą siedzieć u podnóża góry, łapać spadające kozice i wcinać je razem z rogami i porywistym wiatrem. Nie myślą o tym, że owych rogów wydalić nie potrafią, bo staną im w gardle – lub zupełnie gdzie indziej. Niestety moi zasłuchani we mnie słuchacze. Fakty te, mają miejsce w naszym ukochanym społeczeństwie. Musimy z nimi walczyć.Jest to nasz obowiązek. Powiem więcej ---> Superobowiązek Gigantobowiązek. Wobec naszego narodu, całego świata, dzieci małych i mniejszych emerytów, całego wszechświata przyszłych pokoleń… i wobec mnie rzecz jasna. Nie możemy pozwolić na to, aby każdy nieokrzesany członek, wcinał ile chce, albo ile zdoła wrzucić do swoich zachłannych grubaśnych jelit. Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy [wiem wiem, już o tym mówiłem]. My sami – rozumni obywatele – prowokujemy kałdunistów, do wielkiego żarcia oraz wypijania rzek – wiadomo czym płynących. Powiecie mi zaraz, że to nie prawda. Nie możemy się troszczyć, o całe kochane stado. Wyrazicie przypuszczenie, że nie wszystkie jednostki są takie bojaźliwe. Jedzą więcej niż my, piją więcej niż my, a przez to są silniejsi i mogą nawet podskakiwać. Jeżeli nie nam, to chociażby do dachów, by zjeść ostatnią dachówkę i małego wychudzonego ptaszka, który się zaklinował, miedzy lewą a prawą stroną rynny. Na dodatek cieknie mu na piórka. Tak, tak. Macie racje. Ale to tylko kropla w morzu niespełnionych fal.Te pełne sklepy, te pełne witryny uginające się od dobrobytu. Oni na to patrzą. Pobudzają swoje niewłaściwe żądze, aby w końcu wybić szybę, wyciućkać haki i wyjeść sprzedawcę razem z półką. A przecież nam jest w głowie [ Co ? - Koryto ? ] No co wy obywatele! Nam jest w głowie zdrowe społeczeństwo. Zdrowe psychicznie i fizycznie. Gdzie każdy członek – nawet ten niechciany – znajdzie swoje przytulne gniazdko, oraz dostanie racje żywnościową, na miarę swoich potrzeb. Gdzie wszyscy będą życzliwi i uśmiechnięci, a staruszka biegająca swobodnie po jezdni, nie zazna niepokoju, że jakiś głodny kierowca, zaprosi ją na obiad jako pierwsze i ostatnie danie. Nie odkładajmy swoich przetrawionych pokarmów, w naszych kochanych bebeszkach. Lepiej wydalić zbędne szczątki, by nam nie przeszkadzały, w tworzeniu społeczeństwa – mlekiem i miodem płynącego. A najlepiej… sr . . . ką. Kto z państwa uzupełni ? No przecież do jasnej cholery, nie śpiewałem wam kołysanki. A może rzeczywiście jestem taki zdolny. Skąd tyle wody na sali ? Dach przecieka, czy co? Buty mi przemokną! Taka jasna miękka skórka.
  5. W sensie ''równości sylabicznej rymowanek'' to istny galimatias ↔dno. Ale chodziło mi bardziej o treść:) --------------------------------- biadolą smęcą gówienka dwa on zwykłym chamem w dupie nas ma o jejku jejku durne to życie narzeka jajko całkiem rozbite naucza ludzi jak mają cierpieć lecz sam od bólu ucieka chętnie zrób sobie przerwę w topieniu się jak zjem śniadanko uratuję cię wykicham wady życie swe zmienię siada na desce ma zatwardzenie masz pełno błędów przyznaj się prędko opuścił padół zgnieciony belką wśród ludożerców nie pożył biedny był taki pyszny że najpierw go zjedli nadmiar mądrości sobie sprawił zjadł wszystkie rozumy i się udławił dorobił się wielce na ludziach biednych i nagi utknął w uchu igielnym śledź uratował drapieżcy życie rekin z wdzięczności pożarł ławicę ma pretensje do stwórcy w niebie chociaż nie wierzy w jego istnienie utonął nie zdradził zasady swej pogardził ratunkiem od lgbt narzeka na sądy żalu nie skrywa pociesza go śmierć jam sprawiedliwa w chlewie się tłoczą świnki gdzieś biegną złote koryto jest tylko jedno tak to bywa zrozum wreszcie im masz więcej to chcesz jeszcze wciąż poważny jak całun na trupie zgniło mu wszelkie humoru poczucie pewien diament marzy dziś rzewnie chociaż przez chwilę być zwykłym węglem biedny węgielek marzy też chętnie chociaż przez chwilę pobyć diamentem nakradł już tyle różnego mienia lecz rośnie apetyt w miarę kradzenia jaja z innych robił podle i wyniośle w końcu ktoś mu urwał pełną pychy mosznę
  6. Błyszczy w słońcu wyprostowany. Podłużna gładka powierzchnia, wilgotna i zupełnie naga sprawia, że oczy i zmysły wirują w ekscytującym szaleństwie, a ciało drży niczym wściekła osika na wietrze. Tyle czasu wyobrażałam sobie tę chwilę na przeróżne sposoby. Specjalnie tak długo. Żeby być stęsknioną do granic możliwości. A teraz jest ze mną. Tylko dla mnie. Wyprężony jak struna. Na wyciągnięcie ręki oraz spragnionych, wyczekujących ust. Dotykam dłonią, by poczuć twardość i śliskość, zanim zmięknie i sflaczeje jego powab. Jeszcze trochę przedłużam oczekiwanie, by wzmocnić doznania w znaczących zakątkach, gdyż jestem pewna, że mnie nie zostawi. Cóż ja widzę? Wygląda na spoconego, co jeszcze bardziej potęguję wilgotne bąbelki w oczekującym zakątku. Dosyć podnieconego czekania. Cholera jasna. Już nie mogę dłużej wytrzymać. Pragnę wreszcie złapać ręką, by za chwilę włożyć i poczuć. Żeby mnie tylko apogeum rozkoszy nie rozsadziło wewnętrznie. Nie szkodzi. Warto zapłacić taką cenę. Jeszcze nigdy takie małe, nie dało tak dużo takiej podnieconej. Zaczynam wkładać. Wolniutko, by nie zapeszyć. Czuję przyjemny szelest na wewnętrznej stronie. Ociera w trybie posuwisto-zwrotnym, dokładnie to co ma. Och psia mać, jak kurde dobrze. Ja pierdzielę. A łaj! Cholera! Pragnę więcej i więcej. Wiem, że nie ucieknie. Swoją obecnością sprawia, że czuję przyjemne dreszcze. Znajduję prawdę i zaspokojenie. Nie spieszno mi. By ekstaza trwała, dłużej i dłużej. Smutno trochę, bo jest coraz mniejszy. Ale to nic. Mam wiele tego w sobie, lecz nadal połykam, co jakiś czas. Razem z chrupiącą, pyszną czekoladą, którą został obłożony dla lepszego smaku. Na koniec obliżę, rypiąc zębami głębokie bruzdy, aż do wystrugania wiórków finalnej rozkoszy.
  7. szary kamień zagłębiony w kłującym igliwiu częścią klawiatury przyrody gdzie śpiewy ptaków kołyszą spowolnione zaklęcia zatopione w czerwonych nitkach szkarłatnych cierni sączą zapach lasu do rozświetlonej słońcem kałuży we wspólnym przeistoczeniu splątanym korzeniami ziemi * zachodzący człowiek zakryje całość swoim śladem niczym bóg stworzy kolejne dzieło wysypisko śmieci * a sparszywiały błędnik pozwoli uderzyć głową o kamień
  8. podpalić chcieli wodę zamoczył hubkę deszcz dostali wnet po swoich buziach że ogień chcieli skraść czy sufit prosty jest na pewno rzec można chyba nie żółtawa łuna gdzieś w oddali bardziej mokra płonie też z wody się dymi wciąż pali się pod błękit z wody się dymi widzą ludzie dziwy te lecz nie chcą wierzyć w to że woda wciąż w płomieniach sobie tkwi jakby smok stał tu wariatami niby są lecz wiedzą oni przecież że tak bywa w życiu tu co nie może fajczy się z wody się dymi wciąż pali się pod błękit z wody się dymi w złotym ogniu kropla wody lśni miłości pragnie ona też tylko jedna wciąż nie płonie całe ciało ma na przekór przeznaczeniu trzeszczą durnoty że niby tak niemożliwe jest a jednak ogień co tak pali ją nie niszczy nie zabija duszy jej z wody się dymi wciąż pali się pod błękit z wody się dymi
  9. Upadłam na dno. Zupełnie sama. Różne strzępki mojego życia, przytłaczają pytaniami bez odpowiedzi. Nie wiem jak mam to wszystko rozumieć. Po co jestem na tym świecie. Czy kiedykolwiek zgłębię tajemnicę? Wewnętrzny głos podpowiada, że nie powinnam aż tak się zamartwiać różnymi cząstkami swojej osobowości, tylko wierzyć w tę jedną chwilę, która wszystko zmieni. Pamiętam jasność. Szarpano moje ciało. Wiele w życiu przeszłam. A później długa podróż. I znowu ciemność w bezruchu. Nie wiedziałam, że tak nisko upadnę. Śliski świat. Za nim jakieś zamazane kształty. Ale cóż to. Zalewa mnie wrzątek. Ciało wiruje. Już wiem! Jestem herbatą. Moje życie nabrało sensu.
  10. tyś tęsknotą rulonikiem naleśnika nafaszerowanym pożądaniem z domieszką żyletek odłamków miłości ostrych jak brzytwa rany w gardle teraz zabliźnione czynią kobierzec z kwiatów wspólnie podlewanych wzmocnionych siłą cieplutkich gejzerów apetyczny wygląd przecina głodnym wzrokiem smażone gałki oczne na skwierczącym tłuszczu wzajemnej fascynacji biały talerz błyszczy pod nim deserem współistnienia wylewa z ego wazonika pachnące marzenia przybrane kwiatami skrajnych pragnień aż ślinka leci z niecierpliwych języczków niebawem początek uczty kolorowe baloniki dodają powabu a z niektórych mokre strzępki pogryzione zepsutymi zębami srebrne dzwoneczki dzwonią wesoło podwieszone do kubków smakowych pędzących sań apetytu wzmacniają delikatność buszują w cierniach słonecznych zbóż wyobraźni przyobleczonej w błękitną woalkę świtu muskaną tęsknotą drapieżnego podniebienia dozują chwile oczekiwania na horyzoncie zdarzeń tworzą osobliwość by zwiększyć spełnienie wycinają w mózgu bruzdy robiąc łóżeczka dla wspomnień które niebawem poszybują z talerza zawładną podniebieniem zaproszą do siebie subtelny aromat potrawy niczym czysty strumyczek wrzącego masełka na skwierczącej skórce dłoni koronkowy przezroczysty zwiewny jak powiew eterycznych skrzydełek miłości pękających bąbli baniek mydlanych na ciepłych wilgotnych ustach * a jednak by się przydało trochę popieprzyć
  11. @Sekret Sekret→Dzięki, bo miało być↔ladaco:)→lump, nicpoń, gałgan, gagatek itp:))
  12. Do własnej, wesołej melodyjki. ----------------------------/___ czy to sen czy to jawa nagle się przed tobą zjawia myślisz czy ja jeszcze śpię czy ten świat albo nie gdzie ja jestem któż to wie dalej chłopie wstawaj z wyrka bo przystojna jesteś pyrka łęty ciebie wnet porosną czy to krzywo czy to prosto po horyzont twoich snów wstawaj migiem i nie zwlekaj przeuroczy świat cię czeka ale najpierw oddaj mocz i radośnie w życie wkrocz czując w sobie jasną moc usmaż jajka na śniadanie wszakże dzionka już świtanie na poręczy zjedź w oddali aż twój tyłek się zapali jako gwiazda w miasta gwar trącisz złego i dobrego nawet tego uczciwego ścigać będą cię ladaco nie wiadomo po co na co kulturalny z ciebie gość widzisz czerwień pasy białe a za tobą tłumy całe TIR już blisko twego zada twoje życie się rozpada bal kawałków pełnych krwi skończyły się twoje troski ale to już wymiar Boski w sprawiedliwość cię zanurzy zbawi ciebie lub się wkurzy wolną wolę miałeś tu z ciała uleciała dusza zatem ciało się nie rusza zgasło życie minął czas będzie strasznie lub w sam raz spotka to każdego z nas stad już człeku nie uciekniesz zjesz tą pieczeń co upiekłeś bezpowrotnie znikły chwile gdzie inaczej mogłeś tyle na padole w tamte dni
  13. @Allicja Alicjo→Dzięki:)) Hmm... może powinno być→... niczemu służy↔gdyż→nie↔ jest zaprzeczeniem... niczemu: D Chociaż nie wiem, czy dobrze rozumuję:))↔Pozdrawiam *<:~) @Marcin Krzysica Marcin Krzysica→Dzięki:) No fakt. Pełna zgoda:) Nie wszystko musi być ''górnolotne" Ewentualnie↔ dym, samoloty, chmurki, podrzucony na 100 lat itp... :D Pozdrawiam:)
  14. ––?/–– są w piekle sprężynki wzajemnie się kręcą nawet sam lucyfer zerka na nie z chęcią dają se po zwojach w smolnym wrzącym tańcu diabełki rechoczą z takich pojebańców dostali grzesznicy od cierpień dyspensę by mogli rechotać z wesołków rzetelnie nawet anioł z nieba co był tu przelotem zerknął pobłażliwie na tę ich głupotę sprężynki pamiątki każda cudna śliczna wymieniają czorty na nowe kopytka pewien jurny diabeł widząc akcje całą dostał nawet wzwodu bo mu ogon stanął a małe diablątko takie jest radosne że aż grzesznikowi przepaliło mosznę oj zapewne ubaw byłby dłużej świetny tak się jednak ścisły że aż nagle pękły poszedł smród po kotłach otumanił biesy grzesznicy też smutni z czego tu się cieszyć wyłowiono z kadzi durnotę szajbniętą wnet je naprawiono znowu w piekle święto biadolą i skrzypią nie chcą ale muszą wiecznie te powtórki do kotła nas wrzucą * morał z tego taki daj se luz roztropnie bo ci żyłka pęknie i w kalendarz kopniesz
  15. @siedem życzeń Siedem życzeń→Spowija całunem→o sylabę za dużo →sączy się zło→1 za mało i 2x się na początku:)i→Ale Dzięki:)) @Marcin Krzysica Marcin Krzycica→Dzięki:)↔E tam... Homonto jest za dosłowne z drażnieniem, a to→ tajemnicze po całości:)) Pozdrawiam:)
  16. budzi się w znowu w miękkiej kołysce z wosku złotego sączy się zło uśpiona złudą lękiem spowita jak pająk muchę chce wyssać ją to światło księżyca ciemną swą stroną słowa cichutkie spowija całunem ledwo słyszalne o pomoc proszą choć wiatr zza oknem szumieć wciąż umie lalko kochana tak to już jest że w ciszy krzykiem potrafi być szept
  17. ƁŁĘƘӀƬƝⱭ ՏⱭƊȤⱭⱲƘⱭ Po tym zdarzeniu błękitna sadzawka na środku osady, zniknęła tak samo tajemniczo jak się pojawiła. Jakby zrozumiała, że spełnianie życzeń w obcym świecie, nie znając go dokładnie, może rodzić problemy. Zawiedzeni mieszkańcy mimo wszystko odetchnęli z ulgą. Przedtem. Gdy weszli do wody, matka pomyślała, że dla dobra dziecka życie by poświęciła. Synek zamarzył o smacznej czerninie. Kiedy wracali do domu, kreowała w ich umysłach postrzeganie świata w taki sposób, by współgrało ze spełnieniem tego, czego oczekiwali. — Znalazłem nożyk. Poderżnę ci gardło. –– Dobrze synku, tylko się nie skalecz. –– Będę uważać. Obiecuję. –– Podłuż garnuszek. Zrobię czerninę, taką jaką najbardziej lubisz. –– Dziękuję, mamusiu. ƓƊƳ ȤƝӀƘƝӀҼ ⱮƓŁⱭ Spowija go biel tak gęsta, że coś na kształt oddechu, ma problem z przydatnym wspomaganiem. Mgielne zimne włosy, dociskają krawędź umysłu do ostatnich cząsteczek myśli, stanowiących przezroczyste rozbłyski tożsamości. Pojawia się jasny stadion, wypełniony po brzegi zamglonego horyzontu. Trwa mecz. Tak naprawdę postrzega owe zjawisko, kreowane przez cienie niewidzialnego światła i obiektów poprzedzających. Dlatego mimo wszechobecnej bieli, widzi kształty i wie, że coś o coś jest grane. Nagle wokół wszystko wiruje. Jest większe. Czuje wewnętrzne przeistoczenie. Dostrzega wysoki filar w znajomym bucie. Zostaje wykopnięty na aut. Słyszy: spalony. A gdy mgła opada, zostają tylko popiół i oklaski. Aż się kurzy. ƓⱲӀⱭȤƊⱭ ՏȤҼRƳƑⱭ Smutek ogarnął miasteczko. Został zastrzelony ukochany szeryf. Nawet zamknięci w więzieniu, łezki uronili na pryczę. Nic dziwnego, gdyż trzeba uczciwie przyznać, iż św. pamięci, był przyzwoitym człowiekiem. Starał się każdego sprawiedliwie osądzać, bez względu na jakiekolwiek aspekty przynależne. Czy można domniemać, że w czasie pogrzebu na parkingu przed cmentarzem, była kupa przyjezdnych dyliżansów i pustych koni. Można. Ponadto niejeden w tym dniu, z uwagi na szacunek dla zmarłego, nie strzelił bliźniemu w plecy. ? –– Spójrz synku. Widać sens twojego taty. –– Gdzie? –– Tam wysoko. Gwiazda z nieba wystaje. Symbol tego jakim był człowiekiem. –– A z ciebie mamusiu co będzie wystawać, gdy umrzesz?
  18. @>Marianna< >Marianna<→Dzięki:)↔Recz jasna, że potrzebne. Natychmiast ewentualnie. Najlepiej na wczorajsze jutro, najpóźniej dzisiaj:)↔Pozdrawiam:)
  19. tylko ciemność w środku dnia nawet łez swoich w lustrze nie widzę tu dlaczego każesz błądzić tak mi wciąż czy mam życie zostawić uciec sobie stąd myślę tak co dnia żeby ujrzeć świat cierniem marzenie chociaż zwykły kwiat powiedz że zobaczyć się da choć jeden jedyny raz w tej krainie mego snu chcę uwierzyć że wydarzy cud się tu w tym zwierciadle płatków cień tak prawdziwy że aż oczy bolą mnie dręczą myśli te czy to nadal sen a jeżeli tak czy powrócić mam kwiat szansę barwy dał bym ujrzał znowu świt
  20. ɾօśղíҽ ղɑ թօƖմ ϲհօƖҽɾsեաօ թօժłҽ ƙաíɑե ƙեօ́ɾყ íղղყʍ թօժҍíҽɾɑ աօժę ɑż աɾҽszϲíҽ աყɾօ́sł թօժ sɑʍҽ ղíҽҍօ Ɩҽϲz եɑʍ ᴊմż ʍíҽᴊsϲɑ ղíҽ ʍɑ ժƖɑ ղíҽցօ ---------------------------------- ժƖɑϲzҽցօ ղíƙե ʍղíҽ ղíҽ Ɩմҍí ҍíᴊę síę ա ϲíҽʍíę թɾzҽϲíҽż ᴊҽsեҽʍ թყszղყʍ ᴊҽժzҽղíҽʍ
  21. złota mgła w zalewie octowej w kilkuprocentowym roztworze ludzkości przeciw za i obojętna murarze dokładają decyzji przeciskają przez sitko oporne grudki człowieczeństwa łopata stoi na rozdrożu przeciw za a czasem jej nie ma śmieje się wariat na linie siedzi wysoko patrzy szeroko jego poplątany umysł jak rzep ociera się o mgłę
  22. @siedem życzeń Siedem życzeń→Dzięki:)↔ Zranił krzyk do samej ciszy, to rzecz jasna skrót myślowy. Coś podobnego, jak↔ przemokłem do suchej nitki, jeno inne znaczenie:)→Pozdrawiam:)
  23. ––/?/– Zbudziła go ta sama natrętna myśl. Ostra jak sztylet. Skończ ze sobą. Po co masz cierpieć. Znikną wszystkie problemy. Podąża w kierunku torów kolejowych. Nieśmiałe światło gwiazd oświeca drogę. Chociaż nie tylko. W kałuży widać Księżyc. Obraz zmącony nogą człowieka, drga i faluje, by po chwili powrócić do stanu pierwotnego. Nagle słyszy jakiś nieokreślony szelest. Usilnie spogląda w tamtą stronę. Ma wrażenie, że coś tam widzi. Niedużego i szarego. Już wie co to jest. Po prawej stronie, kawałek drogi przed sobą, dostrzega małego zajączka zaplątanego w cierniowe gałązki. Podchodzi do zlęknionego biedactwa. Uwalnia. Wdzięczne zwierzątko, pospiesznie ucieka w delikatnej poświacie srebrnej tarczy. Nie wraca na ścieżkę. Idzie w tym samym kierunku, równolegle do poprzedniej. Gęsta, czarna ziemia, utrudnia marsz. Jakby szedł wewnątrz swojego umysłu. Błyszcząca wstęga torów jest coraz bliżej. Refleksy świetlne migoczą na gładkich długościach. Zapraszają. Lecz on ich nie widzi. Czarne niskie krzaki zagradzają drogę. Przechodzi przez nie. Przez gąszcz skołatanych myśli. Chciałby zawróci, zresetować, zacząć wszystko od nowa. Nie wystarcza sił. Brnie dalej ku swemu przeznaczeniu. Czeka na torach. Śmierć jest niedaleko. Jeszcze niewidoczna, ale pewna. Nawet gdyby zmienił decyzję, paraliżujący strach gęsty i lepki, zmusza do zostania. Nie pozwala na jakikolwiek ruch. Coś w rodzaju klatki z psychicznych prętów. Chłodny, mroczny wiatr owiewa jego postać, upodabniając do sytuacji, którą sam wybrał. Ciemność gęstnieje. Wokół i w nim. Nie wie dokładnie, w którym miejscu stoi. Na poboczach dostrzega więcej ciemnych krzaków. Skąd ich nagle tyle? Czarne zjawy śmierci. Ma wrażenie, że są coraz bliżej, by wyrwać z niego ostatni oddech, czarnymi gałązkami. Nie taki wybrał sposób. Spostrzega w oddali dwa świecące punkty. Niczym dwa rozbłyski na srebrnej kosie. Często rozmyślał, że jak już, to chciałby zginąć rozjechany przez parową lokomotywę. Teraz ma okazję. Prawie odczuwa radość ze spełnionego marzenia. Jego myśli są szalone i pokręcone, pełnie supełków, których nie potrafił rozwiązać. Wyczuwa dziwne drgania. Pociąg coraz bliżej. Białe światła, błyszczą niczym przyćmione słońca. Dopiero teraz odczuwa lęk w całej pełni ciemnej strony księżyca. Serce wali jak oszalałe. A on nie może uciec, przyklejony nie tylko do drewnianej belki, ale także do decyzji, którą dzisiaj podjął. Żelazna bestia o świecących ślepiach, za chwilę rozszarpie jego ciało. Mokre od krwi szczątki, zostaną przeżute w żelaznych trzewiach. Zimny pot ścieka na twarz. Obraz zdeformowany przez wilgoć, paradoksalnie jeszcze bardziej wyostrza sytuacje. Zdejmuje czapkę, wyciera nią twarz. Czapka spada na tory. Nie podnosi. Pragnie znowu uciec. Przecież brakuje tak niewiele. W jedną albo w drugą stronę. Niestety, lęk zabetonował nogi. Stoi i czeka na śmierć, która za chwilę boleśnie przytuli, by po chwili zabić. Dostrzega obłoki pary za gęstym blaskiem, rażącym oczy. Oczy, które jeszcze przez krótki czas, zachowają w sobie przeróżne obrazy, z poplątanego życia. Słyszy przeraźliwe dudnienie w głowie, jakby cały umysł, zarówno ten dobry jak i zły, wrzeszczał z przerażenia, chcą wydostać ego spod kopuły czaszki. Czuje drgania zwiastujące koniec. Dwa żelazne sztylety, błyszczą złowieszczo. Dźwigają na grzbietach ciemnego potwora, wytyczając drogę do niezbadanej tajemnicy. Nie chce na to patrzeć. Pada na kolana, zasłaniając rękami twarz. Niczym w ostatniej modlitwie. * Nie może w to uwierzyć. Jakim cudem? Przecież był tak blisko. Powinien nie żyć. A jednak żyje. Ma dziwne drgawki. Jakby napięcie ciała, teraz go opuściło. Nie chce dłużej sterczeć w tym miejscu. Schodzi z torowiska. Czuję, że za chwilę zemdleje. Pada na trawę. Zasypia w dziwnym odrętwieniu. * Sen mija o brzasku dnia. Odczuwa przeraźliwy chłód. Powietrze jest krystalicznie czyste. Wstaje. Spogląda na tory. Widzi żółtą czapkę. Dopiero teraz dostrzega, że stał kawałek za zwrotnicą. Dlatego pociąg go oszczędził. Skręcił kawałek przed nim. Dostał jeszcze jedną szansę. * Mały zajączek przebiega obok. Odprowadza zwierzątko wzrokiem i coś sobie przypomina. Chociaż nie bardzo wie, co. Mimo tego szepce cicho: dziękuję...
  24. chciałeś nie słyszeć bólu w sobie zawinąłeś wspomnienia w szary papier mimo wszystko przesiąknięty tęsknotą wrzuciłeś do ognia skwierczał złudzeniami lecz nie chciał spłonąć poparzonymi dłońmi otarłeś ciepłe łzy bezsilności lub szaleństwa jednak zaprzestałeś wszelkich prób gdy ktoś zranił krzyk do samej ciszy
  25. Wielkie marzenie ma swój finał. Są na wyśnionej planecie. Co prawda nie dane im było dotrwać całą rodziną, ale chociaż oni mają to szczęście. Jak setki innych, podobnych. ---------------------------- –– Tato! No tutaj, to dopiero pięknie. Aż brak mi słów. Szkoda, że mama nie doczekała. –– Taa… owszem… cudownie. –– Wspominałeś o gigantycznej przezroczystej kopule. Co pod nią jest? –– Hmm… trzymają tam najbardziej groźne drapieżniki. –– A po co? –– Żeby się… odmieniły. –– Nie rozumiem. –– Ja też niewiele więcej pojmuję. A swoją drogą uważaj na siebie. –– Przecież są zamknięte. –– Niby racja. –– Tato! Niebo się otwiera! –– I tak byś kiedyś zobaczył. W ten sposób nas karmią.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...