Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 688
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. Nie pamiętam, czy ów tekst już tu jest. Może pod innym tytułem. Nie sądzę, żeby ktoś wytrwał do końca:) ––?/––– przeistoczyć ciało w błękitną cząstką farby rzucić na wiecznie drgający obraz kwadratowych kół kapią gorące krople wątpliwości skwierczą niby oczywiste prawdy nie wszystkie dania dostępne dla mózgu trzeba się obyć smakiem a obiad stygnie niezrozumiały poznać kwitnące i zwiędłe kwiaty myśli wzlecieć pod sklepienie sensu istnienia otrzeć się o freski pojmowania czułych doznań i drapieżnych uczuć ogrodzenie piekielnie wysokie wzniesione ze skalpeli i brzytew sięga poza horyzont postrzegania prawie że odcina palce gdy się po nim wspinam krew wsiąka pod powieki na krawędziach przeistoczenia płoną tajemnice dostrzegam pomarańczową łunę blizny wytaczają nowe ślady ran lęki zagradzają drogę suną w moją stronę otaczają i zamykają dławią i wyciskają odwagę pastę z tubki na spróchniałe zęby co z tego że poznam wiele prawd skoro będę zgliszczami opakowania gorącym popiołem śmieciem do wyrzucenia w którym sypie się zapętlane ego walczę z wewnętrznym potworem ogromnym kornikiem zamknąłem go w drewnianym domku niestety po jakimś czasie potwór wychodzi na wolność o wiele większy i mocniejszy wzmocniony strawionym więzieniem logiczne myślenie bywa zakrwawioną szmatą na kolczastym drucie nie na każdym deszczu tak samo się moknie gdy parasol chaotycznie przesiąka niektórzy wolą utonąć lecz mieć możliwość wyboru nie istnieje złoty środek który zlikwiduje każdy psychiczny ból jeżeli już to radykalny wycior trzeba zastosować zdarzają się chwilę zwątpienia gdy nagle człowiek zdaję sobie sprawę że jest półfabrykatem częścią w maszynie która zgrzyta lub zgrzytają nim inni plugastwem ludzkiej pychy i nienawiści zgnilizną tego świata nieustannie cuchnącym wrzodem niestety nie na dupie lecz na mózgu pelerynka z rozkładu trupa założona na ziemię biedronka startuje z zielonego pasemka rozbryzgując skrzydełkami kropelkę rosy ma jednak pecha płonie w oślepiających promieniach słońca skwierczy siedem nieskalanych kropek myślała że tam gdzie jasność to musi być szczęście a to gówno prawda albo nawet tego nie ma żadnych reguł i człowiek w tym jaskrawe światło bywa gorsze niż mrok przebija powieki płonąca bestia z wrzącą krwią wlatuje do gardła świadomości podświadomości wypala na drodze wszelkie drogowskazy gdyby tak można było wypluć chociaż trochę śmierdzącej mazi dławiącego skrawka własnego ja pozbyć się kolczastych ziarenek przeistoczonej opacznie egzystencji idę nad przepaścią po zielonym promieniu dostrzegam ogromną kołyskę słyszę głośne chlupotanie i szum krew przelewa się przez brzegi cienkie pasemka martwej czerwieni znikają na dole we mgle bez żadnego echa patrzę na zakrwawione dłonie w końcu jestem przedstawicielem homo – nie zawsze – sapiens z wnętrza łóżeczka wystaje czarny sztylet na nim postrzępione początki kwiatów przyklejone do ostrza zamordowaną szansą są różowe kolor stanowi wypadkową dwóch istotnych barw mimo wszystko pragną uciec by dalej rosnąć nic z tego ostrze jest przeszkodą nie do przejścia nie zaglądam do środka brakuje odwagi pod prześwitującą drogą przelatuje zielona kukułka kolce wciskają ostrza do czeluści brzucha żeby chociaż miały tępe końcówki albo lepiej nie wchodziły by wolno i dłużej by trwało cierpienie a właściwie jaka to różnica rzeczywistość czy halucynacja tak samo boli leżę w ożywczej trumnie czuję zapach lasu krawędzie umykają do góry słyszę szelest poduszki ociera świeże drewno ścian o zapachu ostatniego świerka coraz głębiej i głębiej szybciej i szybciej nie odczuwam lęku raczej ciekawość teraz leżę plecami do góry to co widzę na dole nie da się określić słowami wtem pode mną dostrzegam cień do uszu dobiega dziwny głuchy odgłos jakaś siła zamyka nade mną wieko ciemność zapada bardzo szybko nagle jestem gdzie indziej zdążyłem uciec lub raczej to coś mi pozwoliło widzę znowu ten sam cień. ale jego źródło zostawiłem w tamtym świecie skrawki ciemności krążą jakiś między drzewami by po chwili zniknąć co za piękny sad rześkie powietrze nasycone zapachem słodkich owoców pomarańcz śliwek i jabłek tańcują przed oczami niczym tancerki na łąkowej scenie uplecionej z porannej mgły oświetlona poświatą w kształcie pięciolinii i dźwięcznych nut sama w sobie jest dziełem sztuki pszczoły w kolorowych sukienkach nakładają łyżeczkami wyrzeźbionymi z wosku odrobinki miodu do kryształowych kubeczków wyżłobionych w mroźnych sopelkach jak to możliwe że tak tu piękne strumyk przezroczysty tak bardzo że widać przez niego myśli ryb unosi swoją ożywczą wstęgę ukośnie do zielonej falującej trawy jak srebrzysty wąż wije się na wszystkie strony opłukuje drzewa i mnie z cuchnącego brudu koi rany owija migoczącym światem bystre rybki ocierają się o ciało są też stada piranii to już mniej przyjemne ale rozumem że konieczne chociaż uciążliwe kawałki mięsa i skóry szybują w kryształowej wodzie jestem wewnątrz lecz mogę oddychać nawet lepiej niż powietrzem słyszę skowronka siedzi na fali wznoszącej dosięga śpiewem daleki brzeg klucz wiolinowy z armią nut drąży tunel do błękitnego kresu kapią stamtąd odrobinki słodkiego do nieprzytomności piołunu po drugiej stronie horyzontu widzę następny muszę sprawdzić co jest za nim pod sklepieniem umysłu szybują niewiadome obijają się o ścianki jak fruwające ćmy żeby tylko nie przylgnęły wygodnie do światła zgłębiając fałszywą istotę sensu chociaż i tak wiem na tyle dużo by wiedzieć że nie wiem wszystkiego co i tak wiedziałem lub nie bo przecież kiedyś do jasnej cholery musi nastąpić świt!
  2. ...lepiej gdy leży większy kawałek jednak człeka wzmocni a siła potrzebna by trwać w wędrówce łatwiej później raźniej weselej gdy przeszkody pokonać w cholerę
  3. @Pi_ "#, ! $ ! % (..."↔Dzięki:↔))↔To przecie w pewnym sensie, optymistyczny list. Szczególnie dla Czytającej↔Przed każdą wizytą:)↔Chyba :~))↔Pozdrawiam:)
  4. @corival Corival↔Dzieki:)↔"Znak naszych czasów"↔no w sumie tak. A może nawet w innych "rybach":~))↔Pozdrawiam:)
  5. Tekst pisany na zadany temat. Najdroższa ty moja, skarbie jedyny serca mego. Piszę do ciebie pospiesznie jeszcze ciepłą ręką, list za pewne ostatni, gdyż podupadłem nagle na zdrowiu i każda chwila, może być moją ostatnią na tym ziemskim padole, gdzie tak bardzo ciebie kochałem, a ty mnie i gdzież my tyle radości oraz smutków wspólnie przeżyli, lecz nie przeżyjemy już więcej. Nie mam na myśli rzecz jasna ciebie, ty moja malarko jedyna, co wiele dni i nocy, me serce miłością, od środka malowała, nie bacząc na wściekłe fale bulgoczącej krwi, co twój obraz deformowały. Przyznać jednak musisz, że i ja się starałem jak umiałem najlepiej, pędzelkiem żwawo władać, lecz czasami tylko ochlapałem płótno, chociaż bardzo się starałem, całym mną. No cóż. Moje ciało, już nie takie jak dawniej. Wychudło, zmarniało nieco i ogólnie liche jest, jak ten figowy listek zwiędły. Ten mały na środku, też leży, skapciały niczym zwłoki w trumnie, by już nigdy nie powstać. Biedny flaczek nieboraczek, Tak jak i ja już niedługo leżeć będę. Uroczo by było, gdybyś przyjechała złożyć ostatni pocałunek na prawie trupich ustach i gdzie tam byś jeszcze chciała, ale sądzę, że i tak nie zdążysz, więc raczej zaplanuj sobie jakąś nową przyszłość już beze mnie, gdyż zawsze jako żyw i potencjalny zezwłok, pragnąłem twojego szczęścia. Na mój pogrzeb, rzecz jasna przyjechać możesz, lecz nie rzucaj się w spazmach rozpaczy i udręki na urnę, by proch wygrzebać i przytulić lub obsypać powabne do szaleństwa, wdzięki. Nie ulepisz mnie powtórnie. A nawet gdyby, to tylko postawisz na półkę, a twój nowy przyszły, w końcu garnuszek roztrzaska o ścianę, widząc szaloną tęsknotę za mną, a nie twoją miłość do niego. Czasu i tak nie cofniesz i nie wskrzesisz tak nagle, przerwanych marzeń, więc po co to całe narzekanie. Opanuj się wreszcie. Przestań łzy ronić wielkie jak berety, bo tak silnej damie postępować nie przystoi. Usiądź, weź głęboki oddech i pomyśl, że nie masz w końcu kłopotu z wariatem. No nie, co ja piszę, że powtórzę, ty mój skarbie. Chyba jednak to jest bardziej choroba psychiczna, niż cielesnych członków moich. Chociaż i tak wiem, że za sekundy zejdę z tego świata, więcej piszę coraz szybciej, bo za chwilę, po jakimś czasie, dłoń stanie się zimna i sztywna. No masz ci los, muszę kończyć. Jeszce trochę mogę, więc pospiesznie słowa nanoszę. Widzę światełko w tunelu i ciebie, czekasz na mnie. Coś chyba z czasem nie tak. Kiwasz do mnie. To po co piszę ten list. Przecież ci za moment wszystko powiem. A momenty były, pamiętasz. Drugi raz widzę tunel. Już bez ciebie. To fajnie. Jednak żyjesz. Żyj jak najdłużej. Nie podupadaj na zdrowiu. Kocham cię i wybaczam wszystko, a ty wybacz mnie, jeżeli zechcesz. No dobra. Kończę. Odpływam w nicość i spotkamy się lub nie, gdyż ty byłaś przyzwoitym człowiekiem, a ja to nie zawsze, więc ty może skończysz w raju szczęśliwości, a mnie kotły w piekle pochłoną, ewentualnie będę czyszczony na wieki, ryżową szczotką, by zeskrobała wszelki brud. Zarówno ten zaschnięty, jak i najnowszy, którym ostatnio obrosłem. Sam nie wiem, co i jak będzie. No dobra. Coś mi się oczy zamykają. Pa. Trzymaj się cieplutko.
  6. @corival Corival↔Dzięki:)↔Takiego "kota" zawsze warto gonić i chcieć, by uciekał:))↔Pozdrawiam:) @error_erros Error_erros↔Dzięki:)↔Gorszych? Od moich? No dobra. Spróbuje chociaż:))↔Pozdrawiam:) @Leszczym Leszczyn↔Dzięki:)↔Mnie też:)↔Wielokropki bywają uniwersalne, tajemne takie:))↔Pozdrawiam:) @Marek.zak1 Marek_zak1↔Dzięki:)↔No właśnie zatrąbiłem, ale nie wiem, czy z właściwej strony, bo ustnik taki wielki:))↔Pozdrawiam:)
  7. jam jest struty jam jest struty moje teksty są do dupy już do kąta zaraz wejdę i pochlipię sobie rzewnie ej dekaos ej dekaos mózgu tobie nie zostało gniot wciąż gniota gniecie gniotem teraz piszesz też miernotę jam w rozpaczy jam w rozpaczy przyjdzie pętlę wnet zahaczyć by zawisnąć wszak na stronie beztalencia tchnąć odorem lub zawyję do księżyca jako wampir zacznę hycać może ktoś mi wbije kołek i zgryzoty będzie koniec ej dekaos ej dekaos dondi umie pisać zdania o cholera je banana do pomocy futra nie bierz bo on głupszy jest od ciebie jam jest biedak jam jest biedak grafomana wam nie trzeba i papiery żółte takie oj dostałem kartki jakieś zatem gwoździe wbiłem w wersy bo wskazały mi ten pierwszy i co do cna niesłychane zamiast swoje członki wieszać powiesiłem to na ścianę aż z kompletu kapie kredo weź się w garść durny kolego wzmocnij ducha tym co boli zatem kończę już bia… dolić* *Pier… wotny wyraz był inny.
  8. @zyzy52 Zyzy 52↔Dzięki:)↔No tak. Zawsze jest to, co będzie:)↔Pozdrawiam:) @Jo Shakti Jo Shakti↔Dzięki:)↔Jam rad, skoro tak:).↔Co za rezolutny uśmiech:))↔Pozdrawiam:)
  9. Na pomyśle bajki: "Kruk i lis" ↔I.Krasickiego ------------------------------------------- kruku zaśpiewaj posłucham chętnie nie posłuchał zatruł się serkiem a to czemu? szło mu zgrabnie pewny chytrości pomylił bajkę
  10. @Stary_Kredens Stary_Kredens↔Dzięki:)↔Słusznie prawisz, że do końca czasoprzestrzeni. Już jaskiniowcy łupali innych jaskiniowców,nawet nie czekając, aż maczugi wymyślą, dla lepszego efektu. Dzięki za fajne rymowanki:))↔Pozdrawiam:) @Pi_ Pi↔Dzięki:)↔Ano. Warto posłuchać. Co do tekstu, to taki miał właśnie być, groteskowy jakby. Aczkolwiek szczerze↔to dawny tekst. Jeno ilość sylab, gdzieniegdzie wyrównałem:) Pozdrawiam:)
  11. ??? –– Panie, czy pan zgłupiałeś? –– A co… chyba widać po tym gdzie jestem? –– W rzeczy samej widać. A powiedz pan, czy to fajnie być głupim? –– Przy odrobinie samokontroli, to owszem. Tylko uważaj pan. Ma IQ 200 z hakiem... –– A na co hak? –– No jak to co? Na wypadek, gdybym nie podołał udźwignąć całości geniusz. A zatem mogę z powodzeniem i wiarygodnie, głupiego udawać. –– A odwrotnie też można? –– Co za głupie pytanie… nie próbowałem. –– No i co u was słychać nowego? –– Jak to co? Szum słychać i rżenie koni. Nie widzisz pan? Wesołe Miasteczko przyjechało. –– O kurde, faktycznie. Nie spozierałem na boki. –– Boki to tu można zrywać. –– Panie, co pan gadasz. Tu? Z czego? –– Tym bardziej tu. Spójrz pan. Nawet Niedźwiadka i Balonika przywieźli. –– Ale Balonik to chyba sam przyfrunął? –– A skąd mi to wiedzieć. Nie patrzyłem w niebo, jeno na ziemię, by się nie potknąć. –– Panie, co pan chrzanisz? Niby o co? –– O klauna. –– To znaczy mówisz pan… cyrk przejechał? –– Nie, nie… chwila. Cyrk to mamy tu cały czas. Wesołe Miasteczko przyjechało. To taki… rozumiesz pan… kulturalny bonus. –– Aaa… no tak. Cholera! Zamieszania poza kogel mogel. ?Przerwa na reklamę↔Pluszowe Klauny, po cenach promocyjnych... ? –– No ba… dziwisz się pan. Może oprowadzę, co? –– Co? –– Co co? –– Przepraszam. Zasnąłem na chwilę. –– Cholera, znowu te klauny. –– Ależ panie. On nieżywy lub martwy. Ani drgnie. –– Nie boją się zimna. Pozdejmowali. –– Co? Kto? Nie kumam. –– Wiatrówki z ramion pozdejmowali. Strzelają z nich w czerwone kluki. Profilaktycznie. Kapujesz pan? ?Przerwa na reklamę↔Wiatrówki z nieprzemakalnym kapturkiem na lufę...? –– Do błaznów też? –– No wie pan co. Do swoich się nie strzela. To znaczy… –– Rozumiem… ale tu wszyscy chodzą bez wiatrówek. Aż starach. –– Dlatego trzeba kluczyć. –– A nie lepiej niektórych zakluczyć? –– No co pan. Wymarłe miasto chcesz pan zrobić? –– Cholera… a co robi Balonik na głowie Niedźwiadka. Nie zje go? –– Balonik niedźwiadka? Czym? –– Odwrotnie. –– Gumę ma zwierzak wcinać? Co pan gadasz. To takie papużki nierozłączki. ?Przerwa na reklamę↔Papużki nierozłączki, powtarzają wszystko...? –– To Niedźwiadki też fruwają, a Baloniki mają futro? –– Panie, pan nic nie kumasz. U nas wszystko możliwe co niemożliwe, lub odwrotnie, na pewno chyba. –– To czy w końcu przyjechało, czy cały czas jest. –– A co za różnica. I tak jeden cyrk na okrągło. –– Kabaretu wam tylko brakuje. –– Bez przesady. Żeby umrzeć z cudzych jaj. A kto się będzie później śmiał? –– Chociażby turyści. Tacy jak ja. –– Jak pan? Pan swój chłop za chwilę. Zakorzeniony w glebie przodków, skoro tyle rozmowy i bodźców pan wytrzymałeś. –– A tam na czubku karuzeli, to co się wiewa? –– To nasz Wróżek Ukochany. Baczy na nas z góry. Bo on wie pan… ma odpowiednie spojrzenie za uszami. –– Niby co ma? I jak to za uszami? Nie widzę ich. –– Widocznie spojrzenie od naszej strony. Zakryło. –– Czy to jakaś nowa odmiana? –– Odmiana? Co pan gadasz? –– Zwierzęcia. –– Durnyś pan, czy dopiero głową stukniesz? Kulturę ma w sobie. –– A na zewnątrz? Dla bliźnich? –– To zależy jacy bliźni. Czy nasi, czy obcy. Bez niego świat by zszedł na... no mówże pan. –– Na dół? –– Też... ale nie w tym rzecz. –– Po schodach na dół? Na manowce? ?Przerwa na reklamę↔Kręcone schody do czegokolwiek...? –– Nie, nie, na owce... a zresztą, sam pan zapytaj, skoroś pan taki odważny. –– No dobra. Zatyczka w temat. Ale widzę, że na miotle siedzi. Nie odleci nam? –– Ależ skąd. Jak już to sama miotła. Dostała certyfikat, że nie jest niewolnicą. Dobrze jej z nami. Czasami tylko krąży i konwersuje z należytą gracją. –– Miotła? –– Wróżek na miotle. Przecie mówię. Słuchaj pan uważnie. Myślenie zostaw na później. –– Wie pan co. Jednak ten Niedźwiedź niebezpiecznie się wierci. Nie zaatakuje nas? –– Wierci się, bo mu Balonik kupę na łeb nasrał. Dlatego niespokojny. Pan też byś się wiercił, gdyby panu balonik… –– Ja nie mam balonika. –– To już pana problem. Współczuje. A ja mam za to ptaka. Dlatego tylu dziatwy biega. –– To w końcu Balonik czy Ptak? –– U nas to bez różnicy. Byle nie pękać, tylko fruwać. –– Nie może go zwierzak strącić łapą. –– A po co. Sami swoi. Żeby się nudził przed występem. –– Mimo wszystko groźnie wygląda. Zobacz pan jak pysk futrzany otworzył i zębami szeleści. Może go miodem przekupić? ?Przerwa na reklamę↔Sztuczne szczęki samoprzylepne, nieścieralne...? –– Miodem? Panie… to już nie te czasy, gdzie się misie miodem przekupiło. –– A czym można? –– Zapytaj pan. Może odryknie. –– To już wolę Balonika zapytać. Co najwyżej powietrze na mnie wypuści. Da się przeżyć. –– Panie. To zależy czym nasączone. –– Cholera jasna… ciemno jakoś. Co jest grane? –– Idzie na burze. –– Gówno rozumiem, z tego co pan powiedział. Mam dosyć . –– Coś pan nagle tak spoważniał. Karawan żeś pan połknął z nadzieniem? –– Spadam stąd. –– Panie, ale my na równinie. Nie da się. –– To najpierw wejdę na czubek karuzeli. –– No coś pan. Czubek u nas zawsze zajęty. –– To wy wszyscy jesteście... –– Proszę nie być takim bezczelnym i mi tutaj insynuacją trzykropkową nie dosrywać. Są jeszcze wariaci, kretyni, idioci… a pan co? Rasista jakiś? –– I… ja! –– Ooo… miło słyszeć. Wróciłeś pan od siebie do nas. Swój chłop. Cieszy mnie to niezmiernie. –– A temu co odbiło? –– Komu? –– No tamtemu. –– Bumerang. Teraz to jest wieszcz. –– Wesz? –– Cicho pan. Posłuchajmy co mówi. –– Nic nie słyszę. –– Jako telepata dorabia. –– Aaa. Won czy nie won chyba jednak won o ludy niechciane jam waszym królem rozważny roztropny a z wami skaranie przeto służę wam miłości wygnaniem na poziomy gdzie miejsce wasze lecz przyrzekam że po was stęskniony zapłaczę łezki uronię zanim pomrę w koronie i będzie koniec ?Przerwa na reklamę↔Zakład pogrzebowy poleca ekologiczne domki sosnowe...? –– Co on gada za pierdoły? I to po naszemu – mruczy Niedźwiadek. –– Nie możesz się dziwić. To człowiek – syczy Balonik.
  12. @Michail Michail↔Dzięki:)↔Skoro Jej też, to w takim podwójne Pozdrowienia ślę:))↔?↔skradłem:)
  13. @Pi_ Pi→Dzięki:)↔Ano czasami tak jest. Zależy od... podejścia do tematu:)↔Pozdrawiam:) @Archie_J Archie↔Dzięki:)↔Właśnie. Niech trwa, póki czasu w nas i zewsząd też:)↔Pozdrawiam:)
  14. @Wieslaw_J._Korzeniowski Wiesław_J_Korzeniowski↔Dzięki:)↔Skoro zanuciłeś, to tym bardziej mi miło:)↔Pozdrawiam:)
  15. @Konrad Koper Konrad Koper↔Dzięki:)↔Pozdrawiam:)
  16. wojna srojna wojna srojna tak mawiała moja babcia wróg przebrzydły jak karaluch oj przywalić jemu z kapcia * jeszcze rusza się psiajucha tak błagalnie patrzy na mnie nie uśmiercę jego ducha ale ciało skończy marnie dusza słyszy mowę z nieba siedemdziesiąt siedem razy on mi urwał co nie trzeba wielki stwórco bez urazy * jaskiniowiec kamień łupie dla wigoru je korzonki trochę wroga pływa w zupie oraz inne jego członki płacze smutny karabinek zatroskany wojną całą ja armaty mały synek dziś zabiją mną niemało rzecze matka z lufą długą łzę ociera z magazynku zło dla ludzi także sługą tak to jest mój mały synku wodorowa gdzieś na łące leży cicho i spokojnie może ockną się pierdolce nie zatańczę ja w tej wojnie mały nożyk pełen trwogi dynda sobie gdzieś na pasku ciachną żyłkę mną u nogi krew nabierze swego blasku ciężarówka ledwo żyje co mam zrobić jadę biedna tylu ludzi dziś zabiję choć nie jestem przecież wredna już kostucha popatruje nieuchronne snując plany małe dziecko bez wyjątku cały brzuszek rozpaprany ojciec szuka swego syna lub co z niego pozostało może życie gdzieś zaczyna niepotrzebne już mu ciało
  17. szybować w źrenicach malować spojrzeniem wschody i zachody powiek dopóki pozwoli... oraz człowiek
  18. mamo ja dzisiaj dla ciebie śpiewam chociaż nie jesteś tutaj już ze mną pamiętam chwile do dziś do teraz nie wszystko owszem było jak trzeba ścieżka niejedna trudną i krętą mamo ja dzisiaj dla ciebie śpiewam ty kołysanki też chciałaś śpiewać o tym aniołku co czuwał z chęcią pamiętam chwile do dziś do teraz czasem strudzona wcześniej zasnęłaś choć dobiegały hałasy zewsząd mamo ja dzisiaj dla ciebie śpiewam wiele przepraszam musiało czekać oraz dziękuję przecież niejedno pamiętam chwile do dziś do teraz dużo by wspomnień można nazbierać śladem tęsknoty wewnątrz zapiętą mamo znów dzisiaj dla ciebie śpiewam pamiętam chwile do dziś do teraz
  19. nasączony tekstem w okowach okładek malowanych klepsydrą stąd dotąd chciało by się bazgrać nawet ołówkiem z pękniętym grafitem wewnątrz powędrować kreską na blat stołu obejrzeć plecy horyzontu w miodowych cieniach szukać śladu pszczół zapełniać kartkę każdą chwilką dopóki nie wyrwana pognieciona tylko
  20. Od jakiegoś czasu nie cierpiał zielonego koloru. O ile na początku można było mówić o zwykłej niechęci, to z biegiem żywota, przerodziła się w nienawiść do wszystkiego, co zielone. To z kolei zaowocowało narastającą obsesją. Zaczęła go wykańczać do tego stopnia, że nie mógł spokojnie przejść obok warzywniaka. Sprawa nabrała rasistowskiego rozgłosu, gdy potępił medialnie, ufoludków, którzy mogli by zaistnieć na zielono. W końcu ktoś na konferencji prasowej, wreszcie pomyślał, by zapytać: –– Czemu pan nie lubi zielonego? –– Ano temu, że kiedyś zakrztusiłem się nacią od pietruszki. –– Nacią? –– Nacią. Żądam chociażby odrobiny przyzwoitego współczucia. –– Ooo… hi hi… heh… hmm –– zaszumieli dziennikarze.
  21. ??? ryby lubię częstochowskie chyba rymy choć nadmorskie oczywiście głupio rzekłem mózg ja sfajczył i przypiekłem już mi ostygł znowu piszę co tam w myślach mych usłyszę o tych rymach cudnych ładnych ani trochę nie szkaradnych dzisiaj w kosmos wyślę wiersze a zaś później jeszcze jeszcze żeby obcy oniemieli o tych cudach nie wiedzieli że tę zdolność w genach mamy na portalach wyrastamy jak te grzyby my poeci każdy z nas poezją świeci o tym polu co spowite flaszką żyta ciut zakryte i słoneczku co znów wschodzi życie blaskiem swym osłodzi o nas samych z tej planety tutaj różne są podniety durne szare i radosne lecz nie zawsze mamy wiosnę podcinamy naturalnie co nie trzeba kiedyś spadnie a my razem jak te spady wtedy już nie damy rady i o dziurach co ktoś kopie może wpadniesz do nich chłopie nie mam czasu mój kolego właśnie kopię dla trzeciego są też grzmoty oraz burze każdy swoje ma podwórze na nim tańczą jego prawdy tak uważa tancerz każdy tu kamieni wór zalega żeby rzucić kiedy trzeba lecz ozdobić napowietrznym częstochowskim rymem pięknym ufoludek rzewnie płacze ślicznych rymów nie zobaczę ech ludziska dupy dali takim wielkim tacy mali ziemia jakoś dźwiga ludzi ale kiedyś jej się znudzi choć kosmici wrzasną chcemy już im wierszy nie wyślemy ???
  22. ??? – Co pan chirurg sobie wyobraża?! Przychodzi do mnie takich dwóch w nie ogolonych kitlach i obszarpanych gębach i co ? – No właśnie. I co? – Świgają mnie przemocą na chodzący stół i przywożą tutaj. Potrzebne mi to? – Owszem. – Jeszcze z głupim Jasiem musiałem podróżować. A właściwie jechał we mnie. Na gapę! Ladaco zatracone! Nie dosyć, że głupie, to jeszcze bezczelne. Przecież skoro mądrze mówię, to chyba żyję. No nie? – Owszem. – Proszę przestać z tym: owszem, bo jak wstanę i przywalę, a jak jeszcze w tą pańską buzię trafię. – Proszę się uspokoić. Gada pan głupim Jasiem. – Nie gadam głupim Jasiem. Mówię po swojemu. – Tym gorzej. – Co tym gorzej? A właściwie po co tu leżę? Żeby się wydzierać? Mam chore gardło. – Tylko gardło? – Oczywiście. Co to za insynuacje? Przecież nie umysł! Nawet nie wiem, gdzie go szukać. Taki zapracowany. Często go nie ma w domu. Sam pan rozumie. Pan też musi szukać ? – Jutro poszukam, obiecuje. – Będę wielce zobowiązany. – Bardzo mnie to cieszy. Pan godność ? – Zgodność ? Z czym? Pytam się. ? – Jak się pan nazywa? – Trzeba było od razu po ludzku gadać. Nazywam się Śliwka. – Robaczywą. – Co robaczywą? – Jest pan robaczywą śliwką i musimy usunąć robaczka. – Och nie jaśnie panie! Jestem zdrowy jak byk. – Co ma szpadę w dupie ? – Co mam? – To taka metafora chirurgiczna. Nie trzeba się lękać. – Głupi Jasiu podpowiada, że jednak trzeba. – Głupi jest głupi i nie wie co mówi. A prawda jest taka, że jak już nadmieniłem, robaczka ze Śliwki wyszarpnąć trzeba. – Ale ja mam stracha. Jasiu też. – Jasiu nie musi się bać. Jego nie będę operował. – Ulżyło mi. – Właśnie czuję. Proszę się nie denerwować. Leżeć spokojnie i nie ruszać ogonkiem. – Czym? – Ogonkiem. Śliwka ma ogonek. – Co racja, to racja. ? – No szybciej, kolego. Chce otworzyć brzuch. – Ale czym? – Jak to czym? Narzędziami chirurgicznymi! Dawaj. – Tutaj nie ma takich narzędzi. – Jak to nie ma? Kazałem przygotować! – Kazał kolega ślusarskie. – Jedne i drugie metalowe. Jeden pies! – Gdzie doktorze? Tutaj nie można wprowadzać zwierząt. Mogą przypadkiem zjeść organy do przeszczepu. – Proszę mi tu nie grać! Czy to jasne? – My i tak nie mamy słuchu. ? – Dawać tlen. Pacjent nie oddycha! – On już dawno nie oddycha. – Jak to nie oddycha. Każcie mu oddychać. – Ale on jest uparty. – A Jasiu oddycha? – Jaki Jasiu, doktorze? – Nie ważne. Ruszam stołem. Może zacznie. Co mówicie? – Że raczej spadnie. – Wykrakaliście. Te wasze pomysły – dodaje przywieziony. – Niech was diabły wezmą. Dlaczego leżę na podłodze i mają mnie diabły wziąć. Niczego złego nie zrobiłem. Święty ze mnie człowiek. No chyba, że się zapomnę. Ćwiczyłem wstrzymywanie oddechu. Zimno tu i twardo. Jasiu też narzeka. Banda z was nie wiadomo z czego. Jestem po operacji, czy w trakcie? Bo jeżeli w trakcie, to wrzućcie mnie z powrotem na ten pieprzony stół. Nie będziecie musieli przy mnie kucać, jak sfora… –... nie wiadomo z czego, chce pan zgryźliwie powiedzieć? – Właśnie. Tępaki, a szybko się uczą. Dziwne! ? – Dajcie Jasiowi w łeb. Uśnie i nie będzie się ruszał… i gadał. – Jasiowi czy jemu? Z kim właściwie gadamy? Mocno czy z uczuciem? – Nie miałeś się w nim zakochać, tylko walnąć – wtrąca niecierpliwy grabarz. – Po co pan mnie walnął w łeb – znowu dodaje podłogowy. – Teraz nie będę mógł zasnąć z bólu. – Zaśpiewam mu kołysankę. Co wy na to? – Gdy pan doktor zaśpiewa, to my też uciekniemy – dodają zgodnie wszyscy. – Dlaczego też? – Śliwka z Jasiem uciekną razem z nami. Rozumie pan? – Znowu się nie rusza. – Ale chociaż oddycha. Zaoszczędzimy na butli. – No to otwieram brzuch. A niech to. Ale siknęło. ? – Doktorze! Niech pan łapie! – Co? – Jasiu z bebechów wyskoczył. – To nie był w Śliwkowym mózgu? – Może nie znalazł czego szukał. – A może znalazł i dlatego zwiewa. – Matkości świata. Ale ma galimatias w klatce. – Tylko proszę doktorze, wszystkiego mi nie wyjmować – rzecze roztropnie i uprzejmie pacjent. – Niektóre narządy mogą mu się jeszcze przydać. – Komu? Jasiowi? – Nam obu. – Zostawię co uznam za stosowne. Pan usilnie chce ośmieszyć moją wiedzę. Niby prawie trup, a jaki arogancki. – On i tak nic nie czuje – dodaje z nadzieją grabarz. – Gdyby nic nie czuł, to by oczami nie błądził. – A może widzi nie to, na co patrzy? – Wodzi wzrokiem za moim paluchem. – Ale nie mówi, że coś go boli. – Fakt. Mój paluch milczy od urodzenia. – A niech to. Wstaje. Doktorze! Co z niego zwisa? – Z palucha? ? – No właśnie! Co ze mnie zwisa? – rzecze z odrazą patroszony. – Obrzydlistwo! Takie coś miałem w sobie? Przez całe życie? – Panie Śliwka. To jest panu potrzebne. Proszę jeno nie urwać. – Taka ohyda? – To jelito grube. Przestań pan wierzgać, bo się pan zaplątasz. Pukniesz w głowę, przewrócisz, zawartość barku potrzaskasz i dopiero będzie... i proszę nas tym diabelstwem nie majtać po oczach. – Przecie to jest paskudne. Oślizgłe takie. Obrzydlistwo. A co tam jest w środku? Miękkie jakieś? – Pańskie gówno. Bierzcie go na stół, bo już mi nerwy puszczają. Siłą. Trzeba mu to włożyć. Zaszyć i wygonić z sali. ? – Ależ doktorze. On się strasznie rzuca. My wkładamy, a on wyciąga. – Skąd w nim tyle siły? – Jasiu mu pomaga widocznie. – Niech ich kolega złapie za wspólny ogonek. To się uspokoją. – Oni nie ma ogonka. Widocznie na drzewie został. – No dobra. Wkładajcie, bo mi zimno – znowu wrzeszczy poniewierany operacyjnie. – Odkryty jestem. Nie będę wierzgać. Obiecuję. – Dobra Śliwka. – A tak właściwie, na co byłem operowany? – Kolega podpisał. Zgodził się być królikiem doświadczalnym w niestabilnych warunkach, których będzie kluczową przyczyną. W świecie wizualnych i odczuwalnych halucynacji. – To chyba spadłem z drzewa. – Gorzej. Sądzi pan, że tylko na głowę? A może na ogonek? – Naprawdę muszę was walnąć. Jak śliwkę kocham. – Nas? Pan myśli, że my prawdziwi. Dobre sobie. My holohomo. – O kuźwa. To chyba jeszcze spadam. Między konarami. Cholera! Wiewiórka mnie szarpie. Nawet zaczyna wrzeszczeć... ? … wstawaj stary z wyra, bo na operacje się spóźnisz. Ale już! Zaspałeś naumyślnie! Już ja to wiem. Przyznaj się, bo jak ci przywalę… lepiej nie, bo znowu zaśniesz… leniu jerychoński. Chyba coś namieszałam. To z tego stresu. Paskud jeden. Ktoś dzwoni do drzwi. Właśnie teraz. No nic. Muszę otworzyć. – Dzień dobry. – Kim pan jest? – Grabarzem. – Po co? – I podróżnikiem w czasie. Znam finał. Po co go męczyć operacją. Omówmy szczegóły. – Kochanie. Kto przyszedł? – Pan grabarz. – O! – Jasiu. Nie smutaj. Chociaż ty mi zostaniesz. ???
  23. Nic z tego tekstu nie rozumiem. ustami rozszarpać sztachety w przestrzeni poświatą umyć księżyc bo brudny jego ciemną stronę czy to cokolwiek zmieni zawiązać supeł na lśnieniu ostatnich wspomnień gdzie skrzydła napędzają wiatr między spojrzeniem a cieniem tylko śladów gdy koryto wyschnie w sadzie o smaku miodu nakrapianym szybowaniem pszczół wtedy dziecko podzieli kąt na trzy równe prostokątny na piaszczystej plaży gdzie odpływy płynnych linii wysokiego napięcia złagodzą zapomniany blask pereł zamkniętych w otwarciu kiszonych ogórków o smaku malin restartu wszystkich zdarzeń na początku końca zakręconych malowanych czubków po kres pieczonych w sosie własnym przeznaczeń i znaczeń a dziecko ponownie wyprostuje słowikowi piosenkę ?
  24. @[email protected] [email protected]↔Dzięki:)↔Podsumowanie bardzo w guście mym:)) Znowu musiałem się męczyć ze skomplikowanym nickiem, ale by tradycji stało się zadość:) Pozdrawiam:)
  25. Drodzy państwo. Jak co roku w święto Diamentowej Jatki, zebraliśmy się tutaj jako narzędzia wszelkich możliwych zbrodni. No, może trochę przesadziłem, gdyż smutne lico moje widzi… albo raczej nie widzi, ilu już z nas odeszło do krainy niestety dobra, biorąc pod uwagę nasze poprzednie spotkanie. Uczcijmy sekundą ciszy, bo mamy dzisiaj ciekawych gości i trochę szkoda czasu na… no… to znaczy… szacunek szacunkiem… ale tak… no… tego tam... – Zmieńmy przewodniczącego – odezwał się Pan Widelec. – Jestem szczerbaty, ale mój rozum na tyle wysechł między zębami, żeby pomyśleć, że szanowny Pan Przewodniczący ma gdzieś naszych bliskich co odeszli. – Pamiętaj głupi – odezwał się Pan Cyjanek. – Naszym przewodniczącym jest Pan Miecz, który się zasłużył wieloma ściętymi członkami. Jednym cięciem lub wieloma, gdy obiekt rozmiarem jego długość zatrwożył. – Cisza tu – ryknął wspomniany. – Chciałbym wam szacownych gości naszych przedstawić. Pana Szubienicę i Panią Gilotynę. Zarówno Pan Sz jak i Pani Gi, mają w swoim dorobku, wielu ściętych i uduszonych. Sami rozumiecie, że takie towarzystwo, balsamem dla nas nieskończonym... – A ja to co? Jakieś nic? - odezwał się Pan Gwóźdź – Ciebie jedynie młotkiem w dechę – zagrzmiał głos z sali – A w kolano to co? Albo dajmy na to w oko? – Jam ino Sztachetą z Płota z dziada pradziada. Dlatego szanownego kolegi obrażać nie pozwolę. Iluż to jego braci, główki swoje położyło na sękach moich. – No właśnie. A poza tym, mogę być ostatnim gwoździem do trumny. – Panie kolego – dodała Pani Metalowa Linka. – Toż to metafora. W naszym fachu to się nie liczy. – Jak to nie? Mój mąż obok wbity, też metaforą być może, gdy człowiek się kąpie… a nuż się utopi… – Ja tam się nie cektolę – rzekł Pan Tasak. – Rach ciach i po sprawie. – Panowie! Więcej subtelności! Proszę! Jam Sztylet z ziemi ojców. Coś o tym wiem. Gładko w serce po zastawkach. Śmierć raz dwa. Czysto sprawnie. – Panowie! Trochę kultury! Nasi goście się niecierpliwią. Czyż nie widzicie, że Pani Gilotynie szczęka opadła smutno. I po co? Na próżno ino. A Pan Szubienica we własnej pętli zaplątał siebie. To oni tak z nerwów mają. Przez niegościnność waszą. – Czujemy się dyskryminowani takimi – pisnęła Pani Szpilka .- No co! Oni lepsi? – Pani Szpilko. Proszę się uspokoić – rzekło Kowadło. – Już wiele członków, spłaszczyłem ciałem swoim. A było ich tak dużo, że nawet szpilki wcisnąć nie sposób się dało. – Och doprawdy. Nawet szpilki? Co pan powie. Jaki pan miły. Ty grubasku ty. Jestem wielce zobowiązana. A ja w źrenicy byłam. O! – Mnie to na nic. Jestem kowadłem i nie patrzę. – Lecz pana inteligencja, to jak zwiewne piórko na dywanie puchowym, nad pierzastą chmurką. – To ma być komplement, czy niby co? – Niby co! – zaszumiała Pani Suszarka co Wpadła do Wody. – Spokój tam! Bo pościnam naszych – wnerwił się ponownie Miecz. – Ciekawej rozmowy, posłuchajmy wreszcie w uspokojeniu swoim, między... – Wiemy między... kim a kim. – Wskoczę im do gardeł – zawołał Pan Cyjanek. – Będzie weselej. – Ani się waż. Ze swoich chcesz dechy wypędzać. – Gdzie dechy – wrzasnął Pan Gwóźdź? – Cicho tam. A zatem przed państwem, nasi szanowni goście, będą się ścinać. Słownie rzecz jasna. – Zostawmy to. Będziemy w następnej części. – Części? Polubiam to – bzyknął Pan Piła Mechaniczna.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...