Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 591
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. znowu jestem z tym pragnieniem w sytuacji sam na sam chcę dla siebie dużo ściany wszakże wciąż za mało mam jestem tutaj tylko zdany na swój rozum psychotwór nie wiem wszakże czy podołam podziurawić chociaż mur z wielkim trudem słodką cegłę zachłannością szarpię tu lecz wyciągam słabiutenko brak mi siły oraz tchu aż tu nagle co się dzieje czyżby jakaś wielki cud w łeb dostaję złotą cegłą spłynął na mnie miód * stoją ludzie patrzą smutno na mamony ciężką kupę rączkę nóżkę wystającą i spłaszczoną złotą dupę
  2. @Konrad Koper Konrad Koper↔Dzięki:)↔No tak już jest. Każdy ma swoje ''gałęzie'' i coś ''więcej, lub nie'' ... Pozdrawiam:)
  3. Za trzynastoma górami i tyleż samo morzami, Królestwo Smoków Poczciwych istniało. Stworzenia były nadzwyczaj łagodne, chociaż rozumne, skore do niesienia pomocy wszystkim potrzebującym gadom, a nawet płazom. A że świadomi posiadania takiego króla, królowej oraz ich córki byli, egzystowali radośnie i szczęśliwie, by nie powiedzieć jak pączek w jaju. Aczkolwiek wypalanie cegieł, największe profity w handlu przynosiło, gdyż cegły nie były im do czegokolwiek przydatne, lecz innym tak, gdyż budowali z nich domki nad głowy. Życie upływało w błogiej sielance, gdyż powodów do narzekania, nawet w najdziwniejszych kątach znaleźć nie mogli. Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że wcale nie szukali, gdyż byli deczko leniwi i nawet gdyby coś znaleźli, to milczeli niczym płyta nagrobna, by przykrości rodakom nie sprawić, a co gorsza, do płaczu zachęcić. Tak sobie tłumaczyli niechęć do gadania. Aż pewnego razu, wielka skaza na firmamencie rajskiego życia zajaśniała, niczym ciemna zakrwawiona jutrzenka. Niebawem zakłóciła z dziada pradziada od wieków ustalony porządek. Ogromny Szewczyk, na jeszcze większym baranie wypełnionym siarką, do Królestwa wjechał i zaczął nie tylko domostwa pustoszyć, lecz także niektóre smoki, a szczególnie smoczyce, swawolnie poniewierać. Ponadto wielu tubylcom kawałki skóry wycinał ostrym narzędziem, rechocząc przy tym radośnie, prosto w zatrwożone dziury ogniowe. Krzyczał bezczelnie, że buciki będzie miał z czego robić, które z wielkim przebiciem na jarmarkach sprzeda, a przez to fortunę zyska i poważanie wśród innych szewców z okolic wszelakich, lub z jakichkolwiek nadejdą. Biedne smoki, mimo że wykazywały przemożną chęć ziajać ogniem na barbarzyńce, to jednak kładły wszystkie trzy głowy w kubeł, gdyż mógłby wierzchowiec w powietrze wylecieć, rozpizdrzając wszystko wokół, na cztery strony świata. Gdyby jeno członki Szewczyka, to pies mu mordę lizał, a kot mysz do tyłka wcisnął. Dzień w dzień nawiedzał i nękał, chciwością napędzając ludzkie serce. Wiele smoczyc truchlało w zgrozie. Nie chciały, by skóra z ich dziatek została doszczętnie wyszarpnięta jako budulec do sandałków. Błagały trzema głowami jednocześnie, klęcząc na styranych życiem rogowych kolanach, o całkowite najazdów zaprzestanie. Lecz on, swoją podłość na tłustym, lecz jurnym baranie dźwigając, nic sobie z owych błagań zatroskanych matek nie robił, jeno jeszcze bardziej ze skór obdzierał, chociaż przyznać trzeba, że żadnego nie do golasa tak zupełnie. Smoczy Król, widząc bajzel w państwie, wielu śmiałków zwołać postanowić. Obiecał każdemu, że jak bestie pokona, to tchnienie ognia królewskiej córki oraz jej rękę i całą resztę otrzyma. Teraz dopiero przybiegły różne napalone smoki, młode i stare, z umiejętnościami i bez, te co jeszcze mogły lub tylko tak myślały, lecz żaden wojak nachalnego do przesady szewczyka pokonać nie zdołał. Aż pewnego razu, stanął przed królem smok: mizerny, koślawy, prawie bez skóry i ognistego oddechu oraz z jedną głową na karku. Król ujrzawszy takie indywiduum, z powrotem do rodziny postanowił go odesłać, albowiem nie chciał mieć na królewskim sumieniu siedzącego, jak gdyby był gadającą papugą. Ochotnik jednak z uporem wariata, niczym stado osłów na jutrzejszy obiad, nie miał zamiaru tak łatwo zejść z oblicza króla, myśląc zapewne o napalonym oddechu królewskiej córki i nie tylko o tym. W końcu władca machnął ogonem, dając do zrozumienia, że zezwala Mizernemu... Jadącego na Baranie pokonać. Szewczyk, gdy takiego lichego rycerzyka obaczył, zarechotał w głos, aż mu sztuczna szczęka wyleciała i pospieszając do rzeki na wieki utonęła. Poszkodowany ujrzawszy to, struchlał dogłębnie, gdyż pomyślał, czym będzie gryźć jadło wszelkie, żuć smoczą skórę, lub chrupać zardzewiałe gwoździe, gdyż taką umiejętnością. przed innymi szewcami szpanował. Przeto machnął przednim ogonkiem i do rzeki skoczył, razem ze tym swoim baranem, który nie chciał, ale musiał i już nigdy nie wypłynęli. Może jakiś konik morski, walnął go w łeb z kopyta, a siarkę z wierzchowca wyjadły diabły morskie. Od tego czasu, spokój zapanował w Smoczym Królestwie. Mizerny, koślawy smok, dyplomatycznie zrezygnował z obietnicy, gdyż zauważył, że nie ładniejsza od niego, a nawet w niektórych szczegółach, prześcignęła w wizerunku, takim a nie innym. Może to i dobrze, bo ów bohater w swojej przyszłości, aż takim balsamem na rany nie był. Nawet budowę pomnika na jego cześć przerwano, gdy usłyszano jak mu dekiel zaczyna odbijać, w jednej głowie równocześnie, aż echo brzmiało do późnych godzin nocnych. Sława umysł czochrając, zmieniła go na tyle, że aż nie sprzedano wszystkich cegieł, budując z nich w tym miejscu Wesołe Miasteczko, w którym to małe smoczki, pluły ogniem na ogniotrwałą figurkę Tańczącego z Deklem. Po jakimś czasie w owej krainie, zaczęła krążyć z paszczy do paszczy legenda, o wystającej z rzeki gałęzi, co powieszonego Szewczyka na smoczej skórze unosi. Podobno z gardła zardzewiałe gwoździe wystają, a na jednym z nich, sztuczna szczęka ukojenie w dyndaniu znajduje, pogryziona przez piranie.
  4. skakałeś z gałęzi na gałąź obskoczyłeś dżunglę całą wszystko co obok nie było twoją drogą gdy wreszcie wszedłeś na piedestał to agregat działać przestał
  5. @Jacek_K Jacek_K↔Dzięki:)↔Mnie też to rozbawiło:)) Ze wszystkich rodzajów tekstów, najbardziej lubię pisać dialogi, (ok.90%→bez narracji→która moim zdaniem, tylko zawadza:))↔Pozdrawiam:)
  6. @Jacek_K Jacek_K↔Dzięki:)↔Moja wersja mnie się bardziej podoba:)) Co nie zmienia faktu, że gdyby Twoja, to bym zmienił, albowiem zmieniam, gdy ktoś wysłowi zmianę. która bardziej mi leży, ale o której nie pomyślałem. Wiem↔4 x wersja zmiany→zamierzone:))↔Pozdrawiam:) @w kropki bordo W kropki bordo↔Dzięki:)↔Kilka razy stałem między sceną a kurtyną:)) Jednakowoż, w sensie metaforycznym, gdy spadnie mi kurtyna na głowę, to wtedy widzę gwiazdy, które mnie inspirują , do pisania wierszy. Dlatego są, jakie są:))↔Pozdrawiam:) @Jacek_K Jacek_K↔Przeczytałem wiersz. Warto było, zdaniem mym:)
  7. Nie pamiętam, czy kiedyś wrzuciłem. Chyba, że pod innym tytułem. <<<<<>>>>><<<<<>>>>> – Cześć Dąb. Kawał drewna z ciebie. – Wypraszam sobie. Nie jestem drewnem jeno drzewem. – Sorry…przyłóż konar. – I proszę mi tu w polskim lesie zagranicą nie wyjeżdżać. Bo z wywiadu nici. – Taki wielki a taki przewrażliwiony. Chyba nie będziesz mnie gonić? – A ty byś chciał, żeby na ciebie mówiono: ludź? Na pewno byś nie chciał? – Mogę być ludziem. A co… nie mogę… bo tak kręcisz konarami. – To przez wiewiórki. Mam łaskotki gdy po mnie łażą. – Nie możesz je... strząsnąć? – Próbowałem, ale liście spadły a nie one. – Ruszaj dalej. Jak żółędzie pospadają, to skoczą za nimi. – A wiesz… nie pomyślałem... żółędzie? – Lubię ten kolor i czasami gadam na żółto. No dosyć tej gry wstępnej. Pora na poważne pytania. A swoją drogę… trochę odwagi ze mnie wycieka. – To dobrze. Susza jest. Będziemy odważniej rosnąć. – Chodzi o to, żeś wielki jak góra. Gdybym chciał cię obejść, to musiałbym wziąć jedzenie na drogę. – Rzucę ci trochę żołędzi albo się deczko: wstąpię... chociaż o jeden słój. Wybieraj. Co wolisz? – Nie dzięki. Nigdzie się nie wybieram. – Ja też. – Znowu gadamy głupoty, jak na poważne stworzenia przystało. – Gadasz. Uściślijmy. Gdybyś zadawał mądre pytania, to bym mądrze odpowiadał. – Ja nie mogę – zaśmiała się Pani Brzoza. – Ty chyba Dąb z dębu spadłeś. Tyle czasu rosnę przy tobie i jakoś przez ciebie nie zmądrzałam… to znaczy… – To znaczy, że jesteś głupia… sama przyznajesz. – Przekręcasz moje słowa. Nie to miałam na myśli. A tak w ogóle, to pod moimi konarami człowieka pochowano. Miej do mnie szacunek. – Chyba żeby wcześniej zmartwychwstał. Byle dalej od ciebie. – No sam widzisz. Jestem chociaż przydatna. A ty jesteś tylko: wielki. – Cicho drzewostan. Spokój mi tu. Gałązki blisko pnia i baczność! Ze wszystkimi mogę pokonwersować. Ale jak będziecie gadać między sobą, to mi zostanie gadanie ze samym sobą. – Jestem już tyle lat brzozą, ale takiego cudaka drzewa jeszcze nie słyszałam. O widoku nie wspomnę. Okropieństwo. Co to za pokraczne konary? A ten baniak na czubku. Czy w nim coś w ogóle jest, skoro nawijasz jak spróchniały? – Nie jestem drzewem, tylko: ludziem! Trochę szacunku, bom najbardziej rozwinięty. Wywiad chce z wami zrobić, a wy zamiast mi dziękować, to ubliżacie i pierdaczycie jak połamane gałęzie. – Nie widzę, żebyś kwitł – zauważył Dąb. – Cały czas tu kwitnę i jeszcze mądrego pytania nie zadałem. – A to nasza wina? – wtrącił Świerk. – Zjedz moją szyszkę, to zmądrzejesz. – Nie chcę waszych szyszek!! – Ja mam żołędzie. Mnie nie wygaduj. – Pozwólcie mi zadać pytanie. Cały las was słucha, co powiecie. – Cicho tam na dole – wrzasnęła Sosna. – Nie dosyć, że dzięcioł mnie stuka, to jeszcze mieszanka zwierzęco-drzewna nie daje spokoju. Chwili wytchnienia we własnym lesie. – Własnym? – zahuczał Dąb. – To jest mój las. Jestem tu królem i tu wzrasta moja władza! – Panie Dąb. Co panu. Choryś pan. – Cicho Ludziu. Tyś nie nasz. Nawet nie masz korony. – O właśnie – dodała Lipa. – Lipny z niego gość. – Gość? – dodał Krzak Jeżyn. – Raczej nie douczone: coś. – Drzewa! Co z wami. Tak ładnie wszystko szło na początku. Chciałem po prostu z wami pogadać. O sensie życia, kornikach, słojach… o żywicy. Tylko sęk w tym, że wy jak głupie deski macie zagrania. – Nas? Od głupich desek wyzywać? – To taka… metafora. – Fora ze dwora to najlepsza metafora! – zapiszczały Żółędzie. – Ja też umiem mówić – pisnęła Wiewiórka. – On ssak, ja ssak. Stoję za nim murem. – Obrończyni się znalazła – zagrzmiała Wierzba w przerwie płaczu. – Uważaj żeby ciebie nie wypchał. I gdzie tu widzisz mur? Chyba w twoim myśleniu... na drodze synaps. – Siedź cicho, głupia. Pusta w środku a wypełnioną udaje, nazywając to: myśleniem. – Ja nie jestem pusty w środku i też się wymądrzam… i co z tego... jak mnie nikt nie słucha. – Cholera jasna. Z wami ogłupieć można – warknął Niski Pinek. – Co ja mam powiedzieć. Spójrzcie, ile ze mnie zostało. Resztę przerobiono na dechy. – Głupie dechy. Tak powiedział Ludź – zadenuncjowało Igliwie. – Walnij go koroną! – Koroną? Ja? To chyba Dąb niech walnie. – Dąb gada od rzeczy, bo mu robale mózg ze słojów wyjadają – dodała Brzoza. – Przestańcie wreszcie bijatycko konwersować. Wstyd na cały las. To ja wam mówię: Ludź. – Raczej chwałą nas otoczą, że nie chcemy z tobą gadać. Przypałętał się taki i zamiast kulturalnie rozmowę zagaić to sobie wyobraża, że jest zagajnikiem z którego wyrośnie dżungla. Chrust z ciebie zakwitnie połamany. – Dąb na początku miał chęć na rozmowę. – Bo stary i nie dowidzi. Myślał, że gada z nieznanym gatunkiem drzewa. – Panie Dąb. To prawda? – Rośnij synu, rośnij. A ich nie słuchaj. Nie wiedzą, co szumią… chwila… a gdzie masz: koronę? – Nigdy nie miałem: korony. – No i dobrze. Za bardzo przygniata do ziemi. – Do ziemi? Chyba odwrotnie. Powiedziałeś, że jesteś Królem Lasu. – Zaszumiało w konarach. Muchomora wąchałem wystającym korzeniem. – No coś ty, Dąb! Nie było ci wstyd? – No masz go! Oczywiście, że było mi wstyd. Aż dziewicze listki spąsowiały. Ale cóż. Robale chciałem przepłoszyć. – I co? Przepłoszyłeś? – A gdzie tam. Oblazły mnie bardziej. – Biednyś. – A wiesz Ludziu, kto jest królem lasu? – A skąd mam wiedzieć. Nie jestem drzewem. – Chyba żartujesz? – No patrz. A on wierzy…. co tak cicho. – Boją się – powiedział Zwiędły Liść. – Czego? – Zębatego Warczącego Króla. On dzierży prawdziwą władzę. Być lub być jeszcze chwilę. Na dodatek ma doczepioną obsługę. – Zwiewajmy stąd!! – Ale śmieszne – dodały Wiórki Drzewne.
  8. to tylko gra pogięty czas chciałbyś uwierzyć że na łzach popłyniesz w strumieniu lepszych dni ty splugawiłeś teatr ten czego naprawdę chcesz wyzwolić się za mało mnie za dużo też
  9. jesień tyś dobra słoneczkiem pomogłaś włożyłaś mnie dziś do koszyczka powiedz tej zimie niech później tu przyjdzie z tobą cieplutko przytulnie wiem co mi powiesz że ważne me zdrowie nie mogę wciąż siedzieć chroniony lecz powiedz zimie niech później tu przyjdzie nadal mi z tobą tak dobrze wiatr dmuchnął nagle ja z gniazdka wypadłem na gwiazdki zmrożone na sopel cały się trzęsę choć wokół jest pięknie jesień zniknęła pod śniegiem ledwo już zipię szypułkę mróz szczypię wtem mała podchodzi dziewczynka z ziemi mnie bierze otrząsa wnet śnieżek wkłada pod czapkę na głowie przez to że zmarzłem też psikam i kaszle doceniam że trochę inaczej wełna nie murek choć zimno wciąż czuję szeleszczę dziecku wesoło skryła ją zima znów jesień wspominam te słowa co rzekła mi kiedyś spadłem z koszyczka by stracić lecz zyskać o tym wciąż będę pamiętać w dziewczynki domku kłaniamy się słonku na oknie mróz tworzy obrazki leżę w książeczce prawdziwie mi cieplej dziękuję za to codziennie kiedyś z książeczki zgubiło mnie dziewczę słoneczko już wyżej świeciło jestem nawozem zakwitnę być może we wnętrzu innych na wiosnę
  10. zabij mnie proszę wypatrosz łono wstrętny potwór ze mnie ponoć jeśli urodzisz ciężko ci będzie stanę się zakałą a tak cię kocham nie pragnę tego duszą całą przecież wiesz nie chcę by na świecie było ci źle byś dźwigała ułomności mej ciężary chociaż nigdy nie będę mieć mamy
  11. to żenujące stół chybotliwy choć trzy nogi niby dusza jakby podłożyć trza radę dać zaradzić coś popadam w złość stoję pewnie chociaż dwie nie gramy w tę samą grę wiem zrównoważyć problem owszem wtykam podkładkę między podłogę a drewno no fajnie znów normalnie jak poprzednio stół w stabilność wreszcie powrócił lecz teraz ja się kiwam jak głupi ዕቿጕልዐነ ዕዐክዕጎ
  12. czekoladę mam głęboko bez niej żyję całkiem spoko zaraz zmuszę wszystkich wokół żeby także mieli spokój lecz cukiernik to nie jestem choć uważa ktoś tak pewnie nie narzucam czegokolwiek co jest modne lub niemodne dla mnie rzeka jest walnięta więc o rybach wciąż pamiętam powyciągam biedne na wierzch z męki strasznej wnet wybawię lecz rybakiem to nie jestem choć uważa ktoś tak pewnie nie narzucam czegokolwiek co jest modne lub niemodne nie uznaję innych nacji bo tam sami wariaci każda czaszka durna pusta tylko wizja ma jest słuszna zadufanym to nie jestem choć uważa ktoś tak pewnie nie narzucam czegokolwiek co jest modne lub niemodne zamieszanie jest w tym jaju ptaszek gnije tam pomału wyciągniemy wnet zarazę będzie zwierzak miał obiadek ale skrajnym to nie jestem choć uważa ktoś tak pewnie nie narzucam czegokolwiek co jest modne lub niemodne czemu oni mają lepiej a mnie los po dupie trzepie niech dokopie im na amen dla mnie będzie to balsamem lecz zawistnym to nie jestem choć uważa ktoś tak pewnie nie narzucam czegokolwiek co jest modne lub niemodne robię dzisiaj straszne proce by odmieńcom bój wytoczyć kiedy zacznę z groźną miną strzelać prawdą w nich jedyną ale skrajnym to nie jestem choć uważa ktoś tak pewnie nie narzucam czegokolwiek co jest modne lub niemodne itd... *** słońce masz życia miliardy cztery chyba więc zdążysz pomóc coś zmienić promieniem oświeć umysły ludzkie by lepiej było choć nawet trudniej *** lecz póki co tak czasem mamy że trza się wyzwolić od nas samych
  13. @Jacek_K Jacek_K↔Dzięki:))↔No tak... hmm... tego tam... no nie... a jeśli tak... skoro wodolejstwo, to chyba przydatne dla drzew?↔Pozdrawiam:))
  14. Błękitne niebo, rozmywa poświatę księżyca do szarego świtu. Sprzężone pożegnalnym poplątaniem, szumią nawzajem gałęziowe pieśni. Pragną pozostać jak najdłużej w takim przytuleniu, na ile to jeszcze możliwe. Bliski wartki strumień, szemrze krystalicznie czystą wodą drzewne wspomnienia, o rozśpiewanych ptakach, ciepłym wietrze i corocznych kwitnieniach. Odpływają na zawsze, by już nigdy nie powrócić. Chore drzewo, o słojach wypełnionych przeszłością lat, skrzypi cierpieniem sęków, w prawie suchych konarach. Połamane w wielu miejscach, przytłacza brązowymi piszczelami wszelkie rozmyślania o przyszłości, teraz takiej zbędnej w krainie wszechobecnej przyrody. Wygląd skulonego szkieletu, cuchnącego na wierzchołku, lecz daleko od nieba, sprawia przygnębiające wrażenie. Szyderczy maszt żaglówki, która już nigdzie nie popłynie, gdyż jezioro dawno wyschło. Kora w wielu miejscach odpadła, niczym ciało od gnijących zwłok, odsłaniając puste miejsca oczodołów pnia. Z nieba lecą maleńkie gwiazdki niczym malutkie wróżki. Drzewna schizofrenia czy faktycznie są? Nie wiadomo. Świecą jasno, lecz co chwila jedna gaśnie. To schorowane, przygnębione nieuchronnym końcem, ogarnie dziwna, złota mgła. Widzi siebie, jako małą sadzonkę. Swoje dorastanie, mimo przeciwności losu. Liście, które na przemian, pojawiają się i znikają, na tle błękitnego nieba i ciemnych, burzowych chmur. Niedaleko stoi huśtawka. Miarowe kołysanie w porywach wiatru, jest dla tych dwóch drzew: radosne i smutne zarazem. Radosne, gdyż przypomina wahadło zegara, które jeszcze wspólny czas odmierza. Smutne, bo wiedzą, że ruch huśtawki dla jednego z nich, ustanie niebawem na zawsze i czy nawet najsilniejszy wiatr będzie ją wstanie rozhuśtać? Ptaki szybują wysoko. Wskazują coś skrzydłami. Zdrowe, kieruje gałęzie w tamtą stronę. Zabija zepsutą nostalgię. Może nie wszystko stracone. Pozostaną jeszcze razem. Chociaż kilka dni. Bo każdy taki cenny. Widzi, że coś się zbliża. Niby w wesołych, jasnych szatach. Wygląda obiecująco. Jest coraz bliżej. Konary w niektórych miejscach z lekka zielenieją barwą nadziei, która ostatkiem sił, nasącza chore drzewo, zaplątane teraz jeszcze bardziej. A zatem trwają we wzajemnym przytuleniu. Cieszy każda chwila, bo każda może być ostatnią. Czekają na nieuchronne rozdzielenie, lecz nie chcą w to uwierzyć. Prawie puste wnętrze, nie ma już w sobie dużo życia. Nawet korniki się wyprowadziły. Tylko obecność drugiego drzewa, dodaje otuchy tak wielkiej, że siłą woli jeszcze jakoś stoi. Łączyła ich do tej pory nierozerwalna nić. Niczym długa cienka gałązka. Teraz słaba i wątła, w każdym mgnieniu czasu, może nie wytrzymać naporu finalnego przeznaczenia. Zaczyna pękać w bezsilności. Prawie że słyszą złowieszcze, ciche trzaski. W końcu nie wytrzymuje nacisku czegoś, na które drzewa, wpływu żadnego nie mają. W strumieniu gaśnie wiele wspomnień. Płynie tylko woda. A nawet gdyby tam były, to dla nich niedostrzegalne. Ruch huśtawki ustaje zupełnie. Bezruch, mówi sam za siebie. Kropka nad i. Na umierającym drzewie gasną gwiazdki. Tylko jedna jeszcze słabo świeci. Swoim szeptanym, bezsilnym blaskiem, trzyma się życia. Lecz i ją pożera ciemność. W ogniskach zostaje sam popiół. Zdrowe już wie, że widziana z daleka nadzieja, tak naprawdę jest zwiastunem śmierci. Chore drzewo oparte o zdrowe, zaplątane we wspomnienia tak silnie, że prawie stanowią jeden drzewny organizm, chłonie w siebie złowieszcze dźwięki. Po chwili obydwa drzewa zostają na siłę rozdzielone. Sypie się drzewna kora. Ostatnie, wspólne żywiczne łzy. Stalowe zęby wgryzają się w martwe już teraz drewno. Żółtawe wiórki drewnianej krwi tryskają na boki. Przestało być potrzebne. Nawet desek z takiego trupa, zrobić nie można. No chyba, że jako budulec, do taniej trumny. Jedyna pociecha, że huśtawka zaczyna lekko drgać. To wiatr rozwiewa opowieść w wielu możliwych kierunkach.
  15. starsza pani jest przy kasie i bogatsza będzie z czasem starszy pan co przy pieniądzach właśnie się obrączką związał znów popija małą czarną co arszenik ktoś tam zgarnął on spalony w wielkim piecu gdzieś w chałupie na zapleczu przesypała proch w szkatułkę by pamiątkę mieć na półce lecz kobieta to jest schludna rząd szkatułek trza wyrównać starsza pani jest przy kasie czy bogatsza będzie z czasem no niestety trudna sprawa bo poznała cudo pana więc popija małą czarną co arszenik ktoś tam zgarnął już spalona w wielkim piecu gdzieś w chałupie na zapleczu wsypał panią wnet w szkatułkę by pamiątkę mieć na półce ale z niego pedant gość ma szkatułek równy stos starszy pan jest dziś przy kasie czy bogatszy będzie z czasem… * inna babcia niecierpliwa panu gardło już podcina będzie miała kasy wiele i czerninę z wermiszelem ------------------------------- Bonus↔Lᴀᴛᴏ ʟᴀᴛᴏ ᴊᴜż ᴘᴏ ʟᴇᴄɪᴇ... krajobraz zielony mniej też nie tak pięknie zaiste prześwity większe spadają liście gniją trzeszczą na chodnikach wiatr niektóre w dal popycha lato lato już po lecie striptiz robi jesień
  16. kiedyś powrócą pełne stadiony zawita poprzednie nastanie nowe gdy w ciemnej koronie spopieli się diament twarze słoneczkiem opali się pięknie jak kiedyś całe nie tylko połowę
  17. Czytasz informacje→Instytut Miłości. Wchodzisz z ''matką głupich''. –– Przepraszam… czy tu miłują? –– Ten co miłuje ma przerwę śniadaniową. Przyjdzie później. Przychodzisz. –– Wrócił? –– Nie. Ma roztrój żołądka. –– A jakiś inny? –– Drugi co miłuje jest na urlopie. Będzie za czternaście dni. Wracasz. –– Przepraszam. Wrócił? –– Nie. Mordę komuś obił. Z wzajemnością. –– A pan? –– Jestem woźnym. Proszę przyjść jutro. Przychodzisz. –– Witamy najmocniej! Dzięki panu odzyskaliśmy wiarę w człowieka. –– To jakiś eksperyment? –– Eksperyment? Ależ skąd. Nie zbeształ nas pan. Okazał daleko idącą wyrozumiałość. Chłopie! Zyskałeś miłość. Przecież dobro wraca. –– No nie wiem… tak jak ja wracałem? –– Właśnie! Lepiej bym tego nie ujął. A teraz wypiszemy fakturkę.
  18. @Allicja Alicjo↔Dzięki:))↔I Dzięki za wytknięcie błędu. Poprawiłem, najlepiej jak umiałem:D Pozdrawiam:) @w kropki bordo W kropki bordo↔Dzięki:))↔Za żenujące:)↔Pozdrawiam:)
  19. po co użalać mam się nad losem innym jest trudniej mają już dosyć * cieszę się dzisiaj że mam wciąż głowę a nie na przykład tylko połowę oraz że uszy by nimi słyszeć i duet oczek by wokół widzieć członki potrzebne nosek by niuchać nogi mam sprawne gdzie chce potuptam mogę wydusić co niepotrzebne oraz wysiusiać płyny mi zbędne i jako tako wiem o co biega chyba że umysł mi się pozmienia * zatem po diabła smęcić złorzeczyć skoro z tak wiele można się cieszyć
  20. Stary zardzewiały Cyrkiel ze mnie. Wiele wydziurkowałem. Przyznaję, że pozostawione otworki są mojego autorstwa. Teraz jestem jednoosobowym Sędzią. –– Niegrzeczny Plastusiu. Zostałeś oskarżony o rozgniecenie żółtej kuleczki. Wypadła ci z kieszonki. Pamiętasz? –– Ależ Wysoki Szpikulcu. Podążała ku krawędzi stołu. Miała być zdeformowana upadkiem, a dla mnie kłopotem? Plastuś Drugi też rozgniótł, a nie ma zarzutów. Czemu? –– Miał z nią taki sam problem. Aż musiał przykucnąć … i rozgniótł. Tylko w kieszonce. Swojej! Rozumiesz? Nie jest be be dla piórnika. Dlatego zostaniesz rozwałkowany, a on... –– … a co z twoimi dziurkami, Cyrklu? –– No cóż. W zasadzie wszystko da się jakoś... rozwałkować. Nieprawdaż?
  21. postaraj się zrozumieć fruwać nie umiem wyrwałem skrzydełka tobie skruszony we krwi klękam wybaczysz mi prawda powiedz znośniejsza każda chwila gdy widzę że i ty się nie wzbijasz
  22. Epizod w Kosmosie Pięcioletni chłopczyk siedzi na obramowaniu piaskownicy. Bierze wiaderko. Jest miękkie jak gorący wosk, a on zapada się w drewnianą deskę. Zaczyna głośno płakać. Nie może wytrzymać bólu. Nogi stają się gęstą mazią. Cisza łez wchłania ostatnie chwile. W dolinie umiera wspomnienie miasta. Domy sprawiają wrażenie żywych istot. Bezkształtne ciała, wyzwalają plastyczne odgłosy zapadania. Bulgocząca plama, która była chłopcem, nie słyszy już tych dźwięków. Planeta Ziemia przeobraża się w chaotycznie wymieszaną masę wszystkiego, co jeszcze tak niedawno, żyło lub po prostu istniało. * –– Chyba żeśmy trochę przedobrzyli z tym rozpuszczalnikiem zła i wszelkiej niesprawiedliwości. Nie sądzisz? –– Sądzę. –– Hmm… przecież chcieliśmy pomóc. Tyłem do Grobu Ostatnio, w księżycowe jasne noce, odczuwam tęsknotę. Dlatego chodzę na cmentarz i siadam na ławeczce przed grobem, tyłem do pomnika, bliskiej mi za życia osoby. Słyszę wtedy za plecami szelesty, a że księżyc świeci z tyłu, to widzę czarny cień przed sobą, by po chwili poczuć: dotyk zimnej dłoni. Nigdy się nie odwracam, by nie spłoszyć tej kojącej obecności. Jestem starszą kobietą. Chodzę na cmentarz, bo wiem, że go zobaczę. Mam świadomość parafrazy: nie pożądaj obcego młodzieńca, siedzącego tyłem do grobu. Dlatego, w ramach pokuty za grzech cudzołóstwa, omiatam grób... ale moja żądza jest silniejsza... i w końcu dotykam policzka.
  23. skaranie z tym próbuję i nic jak babcie kocham aż mi wstyd albo sznur za słaby lub pętla walnięta to znowu chwiejny hak wieszać mam się strach żeby tak siła wyższa pomogła jakoś dzisiaj ho ho ho to jest to pukanie do drzwi uszy zdobi już nie wiedziałem co mam robić puk puk mogę wejść a kto tam? to ja wujek covid
  24. Musiał go zabić. Unicestwić raz na zawsze. Tyle mi krwi napsuł – pomyślał sobie – że została we mnie sama woda. Stał blisko ściany wysokiego czteropiętrowego budynku. Obmyślił plan bardzo dokładnie. Wiedział na sto procent, że pojutrze właśnie o tej godzinie, on tu będzie stać. Dokładnie w tym miejscu. Znał aż za dobrze jego zwyczaje. Przychodził tutaj tkwił jakiś czas i na coś się gapił. Nie obchodziło go, na co tak patrzył. To był nieistotny szczegół. Nie miał żadnego wpływu na jego plan. Miał natomiast wpływ: przełącznik czasu. Najnowsza nowinka w ich świecie. Co prawda, można go było użyć tylko dwa razy w całym swoim życiu, ale taka ilość w zupełności wystarczy. Zresztą wykorzysta tylko jedną. Na skraju dachu, dokładnie nad tym miejscem, stała stara kamienna figura. Była tak zniszczona, że trudno było określić, co właściwie przedstawia. Wiele razy zgłaszano, że stoi tam na słowo honoru i w końcu komuś na głowę spadnie. Przyznawano racje, że tak... słusznie mówicie, ale nic w tej sprawie nie zrobiono. I bardzo dobrze – pomyślał sobie. Wystarczy, że ją popchnę o właściwej godzinie. Jego zakichana mściwa mózgownica, pęknie jak dojrzały arbuz. Wyleci z niego całe pieprzone zło. Zostanie wdeptane w płytki chodnikowe. Rozmazane na wszystkie strony. Aż wreszcie przetarte w nieszkodliwy pył. Przecież będzie stał dokładnie pod nią. Cztery piętra niżej. Następnego dnia wszedł na dach. Spojrzał na nią. Stała na samej krawędzi. Teraz, z takiej perspektywy, wydawała się o wiele większa. Biały gołąb, który na niej przysiadł, by dołożyć swoją lepką cegiełkę, chwiał się razem z nią w porywach wiatru. Podfruwał co chwila, jakby pełen lęku, że zabierze go ze sobą w swoją ostatnią podróż. Obiekt do likwidacji miał tam stanąć dopiero jutro. Z przyczyn rodzinnych nie mógł tak długo zwlekać. Dlatego teraz tu był. Niebawem jego zegarek wskaże właściwą godzinę. Wiedział, że nie będzie problemu. Wystarczy silnie pchnąć. Zmieniacz czasu był włączony. Tu na dachu było dzisiaj. Tam na dole: jutro. Dochodziła godzina zrzutu. Sekundy się wlokły jak w gęstym syropie. Nie musiał patrzeć w dół, czy na pewno tam stoi. Był tego pewien. Zawsze stał. Spojrzał jeszcze raz na zegarek. Rozhuśtał ją. Chwiała się coraz bardziej. Biały ptak sfrunął na jego rękę. Jakby chciał mu coś przekazać. Po chwili odleciał. Wreszcie nadszedł upragniony moment. Za chwilę będzie po wszystkim. Jego utrapienie zniknie raz na zawsze. Będzie mógł spokojnie żyć. Zrealizuje swoje marzenia. Bez żadnych dokuczliwych przeszkód. Jeszcze tylko jedno zbawcze pchnięcie. Trochę mocniejsze, by zakłócić rytm w kierunku przepaści. Poleciała. Odruchowo otarł pot z czoła. Nieopatrznie włączył: zmieniacz czasu. Znalazł się cztery piętra niżej. Na chodniku. Wczoraj. Na linii jej lotu. Chwilę przedtem nim go zmiażdżyła.
  25. Tekst do melodyjki ========== zbudziłaś się dziewczę zanucę ci śpiewkę bo przecież to chyba już rano los w tyłek cię kopnie na deszczu znów zmokniesz a krople duszę ci zranią ~ spozieraj z uśmiechem co daje pociechę lecz nie wiem czy to ci pomoże bądź silna gdy płaczesz podumaj inaczej że zawsze może być gorzej ~ nie łatwo jest tobie gdyż bunt masz ty w sobie bo los ciebie nieźle pogonił i może tyś przez to tak słodką dzieweczką choć z sercem także na dłoni ~ szkatułką poszybuj wśród kwiatów i przygód wirując w niebieskich migdałach świetlistym promieniem pomaluj ty ziemię w myślach go przecież zabrałaś ~ nie przejmuj się jednak tyś moja choć wredna gdy zaśniesz niech znów ci się przyśni że jesteś aniołem nie jakimś potworem pomarzyć można o wszystkim
×
×
  • Dodaj nową pozycję...