-
Postów
2 770 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
... międzydrzewie z lekka oświetlone na zewnętrzu dostrzegasz swoją twarz w prześwitującej mgle obraz na równoległej stronie snu już nie taki sam gdy wychodzisz z tajemnicy lasu by ujrzeć sygnaturę
-
Drabble↔Stukałem w Niebo
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@corival Corival↔Dzięki:)↔W rzeczy samej, słuszne słowa. Tym bardziej, że człek poza swój rozum, nie wyjdzie. Filozof czy każdy, można jedynie śnić obrazami już ujrzanymi. Może być kompletny chaos, ale części składowe są nam znane. To co poza nasze pojmowanie, nie może nam się śnić. Sorry za wymądrzanie→coś mnie naszło:)↔Pozdrawiam:) -
Drabble↔Stukałem w Niebo
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Vanilla Vanilla↔Dzięki:)↔Może tak być:)↔Nie przeczę przecież:)↔Jednakowoż, trochę o coś innego mi chodziło, jakby:)↔Pozdrawiam:) -
Elotyk↔Drzewiej Podniecona
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Pierwsza część, chyba w większości, powtórkowa. błyszczy w słońcu wyprostowany podłużny i wilgotny zatwardziały w sobie zupełnie nagi oczy i zmysły wirują szaleństwem wyprężony niczym struna na wyciągnięcie ust dotykam twardość i śliskość zanim zmięknie i sflaczeje powab wygląda figlarz na spoconego jeszcze bardziej potęguje wilgotne bąbelki w zakątku pragnę wreszcie złapać ręką by za chwilę włożyć i poczuć jeszcze nigdy takie małe nie dało tak dużo takiej podnieconej najpierw wolniutko by nie zapeszyć ociera w trybie posuwisto-zwrotnym dokładnie to co ma o co ma och psia mać jak kurde dobrze ja pierdzielę a łaj cholera szybciej raźniej mocniej wewnątrz na zewnątrz wewnątrz na zewnątrz razem ze śladami chrupiącej czekolady którą został obłożony dla lepszego smaku * to co wyzej to ja se myslała jak zesmy ze moim julnym seksowali dzewiej jam telos stala a mój staly tlup przecies wspomniec tsa jak mu wacusia wpsódy piesciłam cekoladum zekłam niebolak obłozony a gdzie tam wylób cekoladopodobny elotycny a zas my se piepsyli w komulce wslód synków az mu nieco odglyzłam w pselwie gdy dysał wnelwił mnie bo sflacał teloz to bym nie dała lady ni mum cym -
Tekst na zadany temat. Wtedy zawisło nisko nad głową. Mogłem dotknąć błękitu i powierzyć prośbę. Lecz zapragnąłem więcej. Niby ucho i oko… ale ja chciałem, żeby ucho usłyszało, a oko zobaczyło. Zacząłem stukać w niebo, by je przebić i wyjrzeć ponad. Mimo, że miłość była prawie dotykalna, nie mogłem nawet zarysować powierzchni. Stukałem i stukałem, a życie mijało, a wraz z nim czas mi dany. Nawet nic dobrego nie zdołałem komukolwiek uczynić, gdyż zapomniawszy o prośbie, miałem tylko jeden cel: zobaczyć, zrozumieć, doświadczyć. W ostatniej chwili życia, też ujrzałem niebo. Niby nie powinienem się lękać, bo przecież było tam gdzie zazwyczaj. Wysoko nade mną.
-
Chaos w Umyśle
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Pi_ Pi→Dzięki:)↔Ano. Przeszłości nie można zmienić. No chyba, że uznamy, że dzisiaj jest jutro. To wtedy:dzisiaj jest przeszłością i jeszcze można coś zmienić :~)) Podświadomość, to jakby w człowieku i obok zarazem:)↔ Pozdrawiam:) -
Samokrytyka
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Anna_Sendor Anna Santor↔Dzięki:)↔Skoro w cenie, to pomyślałem o sprzedaży, ale cóż... jeszcze bym został, zadufanym w sobie:))↔Pozdrawiam:) -
Nie pamiętam, czy ów tekst już tu jest. Może pod innym tytułem. Nie sądzę, żeby ktoś wytrwał do końca:) ––?/––– przeistoczyć ciało w błękitną cząstką farby rzucić na wiecznie drgający obraz kwadratowych kół kapią gorące krople wątpliwości skwierczą niby oczywiste prawdy nie wszystkie dania dostępne dla mózgu trzeba się obyć smakiem a obiad stygnie niezrozumiały poznać kwitnące i zwiędłe kwiaty myśli wzlecieć pod sklepienie sensu istnienia otrzeć się o freski pojmowania czułych doznań i drapieżnych uczuć ogrodzenie piekielnie wysokie wzniesione ze skalpeli i brzytew sięga poza horyzont postrzegania prawie że odcina palce gdy się po nim wspinam krew wsiąka pod powieki na krawędziach przeistoczenia płoną tajemnice dostrzegam pomarańczową łunę blizny wytaczają nowe ślady ran lęki zagradzają drogę suną w moją stronę otaczają i zamykają dławią i wyciskają odwagę pastę z tubki na spróchniałe zęby co z tego że poznam wiele prawd skoro będę zgliszczami opakowania gorącym popiołem śmieciem do wyrzucenia w którym sypie się zapętlane ego walczę z wewnętrznym potworem ogromnym kornikiem zamknąłem go w drewnianym domku niestety po jakimś czasie potwór wychodzi na wolność o wiele większy i mocniejszy wzmocniony strawionym więzieniem logiczne myślenie bywa zakrwawioną szmatą na kolczastym drucie nie na każdym deszczu tak samo się moknie gdy parasol chaotycznie przesiąka niektórzy wolą utonąć lecz mieć możliwość wyboru nie istnieje złoty środek który zlikwiduje każdy psychiczny ból jeżeli już to radykalny wycior trzeba zastosować zdarzają się chwilę zwątpienia gdy nagle człowiek zdaję sobie sprawę że jest półfabrykatem częścią w maszynie która zgrzyta lub zgrzytają nim inni plugastwem ludzkiej pychy i nienawiści zgnilizną tego świata nieustannie cuchnącym wrzodem niestety nie na dupie lecz na mózgu pelerynka z rozkładu trupa założona na ziemię biedronka startuje z zielonego pasemka rozbryzgując skrzydełkami kropelkę rosy ma jednak pecha płonie w oślepiających promieniach słońca skwierczy siedem nieskalanych kropek myślała że tam gdzie jasność to musi być szczęście a to gówno prawda albo nawet tego nie ma żadnych reguł i człowiek w tym jaskrawe światło bywa gorsze niż mrok przebija powieki płonąca bestia z wrzącą krwią wlatuje do gardła świadomości podświadomości wypala na drodze wszelkie drogowskazy gdyby tak można było wypluć chociaż trochę śmierdzącej mazi dławiącego skrawka własnego ja pozbyć się kolczastych ziarenek przeistoczonej opacznie egzystencji idę nad przepaścią po zielonym promieniu dostrzegam ogromną kołyskę słyszę głośne chlupotanie i szum krew przelewa się przez brzegi cienkie pasemka martwej czerwieni znikają na dole we mgle bez żadnego echa patrzę na zakrwawione dłonie w końcu jestem przedstawicielem homo – nie zawsze – sapiens z wnętrza łóżeczka wystaje czarny sztylet na nim postrzępione początki kwiatów przyklejone do ostrza zamordowaną szansą są różowe kolor stanowi wypadkową dwóch istotnych barw mimo wszystko pragną uciec by dalej rosnąć nic z tego ostrze jest przeszkodą nie do przejścia nie zaglądam do środka brakuje odwagi pod prześwitującą drogą przelatuje zielona kukułka kolce wciskają ostrza do czeluści brzucha żeby chociaż miały tępe końcówki albo lepiej nie wchodziły by wolno i dłużej by trwało cierpienie a właściwie jaka to różnica rzeczywistość czy halucynacja tak samo boli leżę w ożywczej trumnie czuję zapach lasu krawędzie umykają do góry słyszę szelest poduszki ociera świeże drewno ścian o zapachu ostatniego świerka coraz głębiej i głębiej szybciej i szybciej nie odczuwam lęku raczej ciekawość teraz leżę plecami do góry to co widzę na dole nie da się określić słowami wtem pode mną dostrzegam cień do uszu dobiega dziwny głuchy odgłos jakaś siła zamyka nade mną wieko ciemność zapada bardzo szybko nagle jestem gdzie indziej zdążyłem uciec lub raczej to coś mi pozwoliło widzę znowu ten sam cień. ale jego źródło zostawiłem w tamtym świecie skrawki ciemności krążą jakiś między drzewami by po chwili zniknąć co za piękny sad rześkie powietrze nasycone zapachem słodkich owoców pomarańcz śliwek i jabłek tańcują przed oczami niczym tancerki na łąkowej scenie uplecionej z porannej mgły oświetlona poświatą w kształcie pięciolinii i dźwięcznych nut sama w sobie jest dziełem sztuki pszczoły w kolorowych sukienkach nakładają łyżeczkami wyrzeźbionymi z wosku odrobinki miodu do kryształowych kubeczków wyżłobionych w mroźnych sopelkach jak to możliwe że tak tu piękne strumyk przezroczysty tak bardzo że widać przez niego myśli ryb unosi swoją ożywczą wstęgę ukośnie do zielonej falującej trawy jak srebrzysty wąż wije się na wszystkie strony opłukuje drzewa i mnie z cuchnącego brudu koi rany owija migoczącym światem bystre rybki ocierają się o ciało są też stada piranii to już mniej przyjemne ale rozumem że konieczne chociaż uciążliwe kawałki mięsa i skóry szybują w kryształowej wodzie jestem wewnątrz lecz mogę oddychać nawet lepiej niż powietrzem słyszę skowronka siedzi na fali wznoszącej dosięga śpiewem daleki brzeg klucz wiolinowy z armią nut drąży tunel do błękitnego kresu kapią stamtąd odrobinki słodkiego do nieprzytomności piołunu po drugiej stronie horyzontu widzę następny muszę sprawdzić co jest za nim pod sklepieniem umysłu szybują niewiadome obijają się o ścianki jak fruwające ćmy żeby tylko nie przylgnęły wygodnie do światła zgłębiając fałszywą istotę sensu chociaż i tak wiem na tyle dużo by wiedzieć że nie wiem wszystkiego co i tak wiedziałem lub nie bo przecież kiedyś do jasnej cholery musi nastąpić świt!
-
...lepiej gdy leży większy kawałek jednak człeka wzmocni a siła potrzebna by trwać w wędrówce łatwiej później raźniej weselej gdy przeszkody pokonać w cholerę
-
List Pożegnalny
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Pi_ "#, ! $ ! % (..."↔Dzięki:↔))↔To przecie w pewnym sensie, optymistyczny list. Szczególnie dla Czytającej↔Przed każdą wizytą:)↔Chyba :~))↔Pozdrawiam:) -
@corival Corival↔Dzieki:)↔"Znak naszych czasów"↔no w sumie tak. A może nawet w innych "rybach":~))↔Pozdrawiam:)
-
Tekst pisany na zadany temat. Najdroższa ty moja, skarbie jedyny serca mego. Piszę do ciebie pospiesznie jeszcze ciepłą ręką, list za pewne ostatni, gdyż podupadłem nagle na zdrowiu i każda chwila, może być moją ostatnią na tym ziemskim padole, gdzie tak bardzo ciebie kochałem, a ty mnie i gdzież my tyle radości oraz smutków wspólnie przeżyli, lecz nie przeżyjemy już więcej. Nie mam na myśli rzecz jasna ciebie, ty moja malarko jedyna, co wiele dni i nocy, me serce miłością, od środka malowała, nie bacząc na wściekłe fale bulgoczącej krwi, co twój obraz deformowały. Przyznać jednak musisz, że i ja się starałem jak umiałem najlepiej, pędzelkiem żwawo władać, lecz czasami tylko ochlapałem płótno, chociaż bardzo się starałem, całym mną. No cóż. Moje ciało, już nie takie jak dawniej. Wychudło, zmarniało nieco i ogólnie liche jest, jak ten figowy listek zwiędły. Ten mały na środku, też leży, skapciały niczym zwłoki w trumnie, by już nigdy nie powstać. Biedny flaczek nieboraczek, Tak jak i ja już niedługo leżeć będę. Uroczo by było, gdybyś przyjechała złożyć ostatni pocałunek na prawie trupich ustach i gdzie tam byś jeszcze chciała, ale sądzę, że i tak nie zdążysz, więc raczej zaplanuj sobie jakąś nową przyszłość już beze mnie, gdyż zawsze jako żyw i potencjalny zezwłok, pragnąłem twojego szczęścia. Na mój pogrzeb, rzecz jasna przyjechać możesz, lecz nie rzucaj się w spazmach rozpaczy i udręki na urnę, by proch wygrzebać i przytulić lub obsypać powabne do szaleństwa, wdzięki. Nie ulepisz mnie powtórnie. A nawet gdyby, to tylko postawisz na półkę, a twój nowy przyszły, w końcu garnuszek roztrzaska o ścianę, widząc szaloną tęsknotę za mną, a nie twoją miłość do niego. Czasu i tak nie cofniesz i nie wskrzesisz tak nagle, przerwanych marzeń, więc po co to całe narzekanie. Opanuj się wreszcie. Przestań łzy ronić wielkie jak berety, bo tak silnej damie postępować nie przystoi. Usiądź, weź głęboki oddech i pomyśl, że nie masz w końcu kłopotu z wariatem. No nie, co ja piszę, że powtórzę, ty mój skarbie. Chyba jednak to jest bardziej choroba psychiczna, niż cielesnych członków moich. Chociaż i tak wiem, że za sekundy zejdę z tego świata, więcej piszę coraz szybciej, bo za chwilę, po jakimś czasie, dłoń stanie się zimna i sztywna. No masz ci los, muszę kończyć. Jeszce trochę mogę, więc pospiesznie słowa nanoszę. Widzę światełko w tunelu i ciebie, czekasz na mnie. Coś chyba z czasem nie tak. Kiwasz do mnie. To po co piszę ten list. Przecież ci za moment wszystko powiem. A momenty były, pamiętasz. Drugi raz widzę tunel. Już bez ciebie. To fajnie. Jednak żyjesz. Żyj jak najdłużej. Nie podupadaj na zdrowiu. Kocham cię i wybaczam wszystko, a ty wybacz mnie, jeżeli zechcesz. No dobra. Kończę. Odpływam w nicość i spotkamy się lub nie, gdyż ty byłaś przyzwoitym człowiekiem, a ja to nie zawsze, więc ty może skończysz w raju szczęśliwości, a mnie kotły w piekle pochłoną, ewentualnie będę czyszczony na wieki, ryżową szczotką, by zeskrobała wszelki brud. Zarówno ten zaschnięty, jak i najnowszy, którym ostatnio obrosłem. Sam nie wiem, co i jak będzie. No dobra. Coś mi się oczy zamykają. Pa. Trzymaj się cieplutko.
-
Samokrytyka
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@corival Corival↔Dzięki:)↔Takiego "kota" zawsze warto gonić i chcieć, by uciekał:))↔Pozdrawiam:) @error_erros Error_erros↔Dzięki:)↔Gorszych? Od moich? No dobra. Spróbuje chociaż:))↔Pozdrawiam:) @Leszczym Leszczyn↔Dzięki:)↔Mnie też:)↔Wielokropki bywają uniwersalne, tajemne takie:))↔Pozdrawiam:) @Marek.zak1 Marek_zak1↔Dzięki:)↔No właśnie zatrąbiłem, ale nie wiem, czy z właściwej strony, bo ustnik taki wielki:))↔Pozdrawiam:) -
jam jest struty jam jest struty moje teksty są do dupy już do kąta zaraz wejdę i pochlipię sobie rzewnie ej dekaos ej dekaos mózgu tobie nie zostało gniot wciąż gniota gniecie gniotem teraz piszesz też miernotę jam w rozpaczy jam w rozpaczy przyjdzie pętlę wnet zahaczyć by zawisnąć wszak na stronie beztalencia tchnąć odorem lub zawyję do księżyca jako wampir zacznę hycać może ktoś mi wbije kołek i zgryzoty będzie koniec ej dekaos ej dekaos dondi umie pisać zdania o cholera je banana do pomocy futra nie bierz bo on głupszy jest od ciebie jam jest biedak jam jest biedak grafomana wam nie trzeba i papiery żółte takie oj dostałem kartki jakieś zatem gwoździe wbiłem w wersy bo wskazały mi ten pierwszy i co do cna niesłychane zamiast swoje członki wieszać powiesiłem to na ścianę aż z kompletu kapie kredo weź się w garść durny kolego wzmocnij ducha tym co boli zatem kończę już bia… dolić* *Pier… wotny wyraz był inny.
-
@zyzy52 Zyzy 52↔Dzięki:)↔No tak. Zawsze jest to, co będzie:)↔Pozdrawiam:) @Jo Shakti Jo Shakti↔Dzięki:)↔Jam rad, skoro tak:).↔Co za rezolutny uśmiech:))↔Pozdrawiam:)
-
Na pomyśle bajki: "Kruk i lis" ↔I.Krasickiego ------------------------------------------- kruku zaśpiewaj posłucham chętnie nie posłuchał zatruł się serkiem a to czemu? szło mu zgrabnie pewny chytrości pomylił bajkę
-
3
-
Wojna Srojna
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Stary_Kredens Stary_Kredens↔Dzięki:)↔Słusznie prawisz, że do końca czasoprzestrzeni. Już jaskiniowcy łupali innych jaskiniowców,nawet nie czekając, aż maczugi wymyślą, dla lepszego efektu. Dzięki za fajne rymowanki:))↔Pozdrawiam:) @Pi_ Pi↔Dzięki:)↔Ano. Warto posłuchać. Co do tekstu, to taki miał właśnie być, groteskowy jakby. Aczkolwiek szczerze↔to dawny tekst. Jeno ilość sylab, gdzieniegdzie wyrównałem:) Pozdrawiam:) -
??? –– Panie, czy pan zgłupiałeś? –– A co… chyba widać po tym gdzie jestem? –– W rzeczy samej widać. A powiedz pan, czy to fajnie być głupim? –– Przy odrobinie samokontroli, to owszem. Tylko uważaj pan. Ma IQ 200 z hakiem... –– A na co hak? –– No jak to co? Na wypadek, gdybym nie podołał udźwignąć całości geniusz. A zatem mogę z powodzeniem i wiarygodnie, głupiego udawać. –– A odwrotnie też można? –– Co za głupie pytanie… nie próbowałem. –– No i co u was słychać nowego? –– Jak to co? Szum słychać i rżenie koni. Nie widzisz pan? Wesołe Miasteczko przyjechało. –– O kurde, faktycznie. Nie spozierałem na boki. –– Boki to tu można zrywać. –– Panie, co pan gadasz. Tu? Z czego? –– Tym bardziej tu. Spójrz pan. Nawet Niedźwiadka i Balonika przywieźli. –– Ale Balonik to chyba sam przyfrunął? –– A skąd mi to wiedzieć. Nie patrzyłem w niebo, jeno na ziemię, by się nie potknąć. –– Panie, co pan chrzanisz? Niby o co? –– O klauna. –– To znaczy mówisz pan… cyrk przejechał? –– Nie, nie… chwila. Cyrk to mamy tu cały czas. Wesołe Miasteczko przyjechało. To taki… rozumiesz pan… kulturalny bonus. –– Aaa… no tak. Cholera! Zamieszania poza kogel mogel. ?Przerwa na reklamę↔Pluszowe Klauny, po cenach promocyjnych... ? –– No ba… dziwisz się pan. Może oprowadzę, co? –– Co? –– Co co? –– Przepraszam. Zasnąłem na chwilę. –– Cholera, znowu te klauny. –– Ależ panie. On nieżywy lub martwy. Ani drgnie. –– Nie boją się zimna. Pozdejmowali. –– Co? Kto? Nie kumam. –– Wiatrówki z ramion pozdejmowali. Strzelają z nich w czerwone kluki. Profilaktycznie. Kapujesz pan? ?Przerwa na reklamę↔Wiatrówki z nieprzemakalnym kapturkiem na lufę...? –– Do błaznów też? –– No wie pan co. Do swoich się nie strzela. To znaczy… –– Rozumiem… ale tu wszyscy chodzą bez wiatrówek. Aż starach. –– Dlatego trzeba kluczyć. –– A nie lepiej niektórych zakluczyć? –– No co pan. Wymarłe miasto chcesz pan zrobić? –– Cholera… a co robi Balonik na głowie Niedźwiadka. Nie zje go? –– Balonik niedźwiadka? Czym? –– Odwrotnie. –– Gumę ma zwierzak wcinać? Co pan gadasz. To takie papużki nierozłączki. ?Przerwa na reklamę↔Papużki nierozłączki, powtarzają wszystko...? –– To Niedźwiadki też fruwają, a Baloniki mają futro? –– Panie, pan nic nie kumasz. U nas wszystko możliwe co niemożliwe, lub odwrotnie, na pewno chyba. –– To czy w końcu przyjechało, czy cały czas jest. –– A co za różnica. I tak jeden cyrk na okrągło. –– Kabaretu wam tylko brakuje. –– Bez przesady. Żeby umrzeć z cudzych jaj. A kto się będzie później śmiał? –– Chociażby turyści. Tacy jak ja. –– Jak pan? Pan swój chłop za chwilę. Zakorzeniony w glebie przodków, skoro tyle rozmowy i bodźców pan wytrzymałeś. –– A tam na czubku karuzeli, to co się wiewa? –– To nasz Wróżek Ukochany. Baczy na nas z góry. Bo on wie pan… ma odpowiednie spojrzenie za uszami. –– Niby co ma? I jak to za uszami? Nie widzę ich. –– Widocznie spojrzenie od naszej strony. Zakryło. –– Czy to jakaś nowa odmiana? –– Odmiana? Co pan gadasz? –– Zwierzęcia. –– Durnyś pan, czy dopiero głową stukniesz? Kulturę ma w sobie. –– A na zewnątrz? Dla bliźnich? –– To zależy jacy bliźni. Czy nasi, czy obcy. Bez niego świat by zszedł na... no mówże pan. –– Na dół? –– Też... ale nie w tym rzecz. –– Po schodach na dół? Na manowce? ?Przerwa na reklamę↔Kręcone schody do czegokolwiek...? –– Nie, nie, na owce... a zresztą, sam pan zapytaj, skoroś pan taki odważny. –– No dobra. Zatyczka w temat. Ale widzę, że na miotle siedzi. Nie odleci nam? –– Ależ skąd. Jak już to sama miotła. Dostała certyfikat, że nie jest niewolnicą. Dobrze jej z nami. Czasami tylko krąży i konwersuje z należytą gracją. –– Miotła? –– Wróżek na miotle. Przecie mówię. Słuchaj pan uważnie. Myślenie zostaw na później. –– Wie pan co. Jednak ten Niedźwiedź niebezpiecznie się wierci. Nie zaatakuje nas? –– Wierci się, bo mu Balonik kupę na łeb nasrał. Dlatego niespokojny. Pan też byś się wiercił, gdyby panu balonik… –– Ja nie mam balonika. –– To już pana problem. Współczuje. A ja mam za to ptaka. Dlatego tylu dziatwy biega. –– To w końcu Balonik czy Ptak? –– U nas to bez różnicy. Byle nie pękać, tylko fruwać. –– Nie może go zwierzak strącić łapą. –– A po co. Sami swoi. Żeby się nudził przed występem. –– Mimo wszystko groźnie wygląda. Zobacz pan jak pysk futrzany otworzył i zębami szeleści. Może go miodem przekupić? ?Przerwa na reklamę↔Sztuczne szczęki samoprzylepne, nieścieralne...? –– Miodem? Panie… to już nie te czasy, gdzie się misie miodem przekupiło. –– A czym można? –– Zapytaj pan. Może odryknie. –– To już wolę Balonika zapytać. Co najwyżej powietrze na mnie wypuści. Da się przeżyć. –– Panie. To zależy czym nasączone. –– Cholera jasna… ciemno jakoś. Co jest grane? –– Idzie na burze. –– Gówno rozumiem, z tego co pan powiedział. Mam dosyć . –– Coś pan nagle tak spoważniał. Karawan żeś pan połknął z nadzieniem? –– Spadam stąd. –– Panie, ale my na równinie. Nie da się. –– To najpierw wejdę na czubek karuzeli. –– No coś pan. Czubek u nas zawsze zajęty. –– To wy wszyscy jesteście... –– Proszę nie być takim bezczelnym i mi tutaj insynuacją trzykropkową nie dosrywać. Są jeszcze wariaci, kretyni, idioci… a pan co? Rasista jakiś? –– I… ja! –– Ooo… miło słyszeć. Wróciłeś pan od siebie do nas. Swój chłop. Cieszy mnie to niezmiernie. –– A temu co odbiło? –– Komu? –– No tamtemu. –– Bumerang. Teraz to jest wieszcz. –– Wesz? –– Cicho pan. Posłuchajmy co mówi. –– Nic nie słyszę. –– Jako telepata dorabia. –– Aaa. Won czy nie won chyba jednak won o ludy niechciane jam waszym królem rozważny roztropny a z wami skaranie przeto służę wam miłości wygnaniem na poziomy gdzie miejsce wasze lecz przyrzekam że po was stęskniony zapłaczę łezki uronię zanim pomrę w koronie i będzie koniec ?Przerwa na reklamę↔Zakład pogrzebowy poleca ekologiczne domki sosnowe...? –– Co on gada za pierdoły? I to po naszemu – mruczy Niedźwiadek. –– Nie możesz się dziwić. To człowiek – syczy Balonik.
-
1
-
Niestabilny Operowany
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Michail Michail↔Dzięki:)↔Skoro Jej też, to w takim podwójne Pozdrowienia ślę:))↔?↔skradłem:) -
@Pi_ Pi→Dzięki:)↔Ano czasami tak jest. Zależy od... podejścia do tematu:)↔Pozdrawiam:) @Archie_J Archie↔Dzięki:)↔Właśnie. Niech trwa, póki czasu w nas i zewsząd też:)↔Pozdrawiam:)
-
Mamo... Villanella
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Wieslaw_J._Korzeniowski Wiesław_J_Korzeniowski↔Dzięki:)↔Skoro zanuciłeś, to tym bardziej mi miło:)↔Pozdrawiam:) -
@Konrad Koper Konrad Koper↔Dzięki:)↔Pozdrawiam:)
-
wojna srojna wojna srojna tak mawiała moja babcia wróg przebrzydły jak karaluch oj przywalić jemu z kapcia * jeszcze rusza się psiajucha tak błagalnie patrzy na mnie nie uśmiercę jego ducha ale ciało skończy marnie dusza słyszy mowę z nieba siedemdziesiąt siedem razy on mi urwał co nie trzeba wielki stwórco bez urazy * jaskiniowiec kamień łupie dla wigoru je korzonki trochę wroga pływa w zupie oraz inne jego członki płacze smutny karabinek zatroskany wojną całą ja armaty mały synek dziś zabiją mną niemało rzecze matka z lufą długą łzę ociera z magazynku zło dla ludzi także sługą tak to jest mój mały synku wodorowa gdzieś na łące leży cicho i spokojnie może ockną się pierdolce nie zatańczę ja w tej wojnie mały nożyk pełen trwogi dynda sobie gdzieś na pasku ciachną żyłkę mną u nogi krew nabierze swego blasku ciężarówka ledwo żyje co mam zrobić jadę biedna tylu ludzi dziś zabiję choć nie jestem przecież wredna już kostucha popatruje nieuchronne snując plany małe dziecko bez wyjątku cały brzuszek rozpaprany ojciec szuka swego syna lub co z niego pozostało może życie gdzieś zaczyna niepotrzebne już mu ciało
-
szybować w źrenicach malować spojrzeniem wschody i zachody powiek dopóki pozwoli... oraz człowiek
-
mamo ja dzisiaj dla ciebie śpiewam chociaż nie jesteś tutaj już ze mną pamiętam chwile do dziś do teraz nie wszystko owszem było jak trzeba ścieżka niejedna trudną i krętą mamo ja dzisiaj dla ciebie śpiewam ty kołysanki też chciałaś śpiewać o tym aniołku co czuwał z chęcią pamiętam chwile do dziś do teraz czasem strudzona wcześniej zasnęłaś choć dobiegały hałasy zewsząd mamo ja dzisiaj dla ciebie śpiewam wiele przepraszam musiało czekać oraz dziękuję przecież niejedno pamiętam chwile do dziś do teraz dużo by wspomnień można nazbierać śladem tęsknoty wewnątrz zapiętą mamo znów dzisiaj dla ciebie śpiewam pamiętam chwile do dziś do teraz