-
Postów
2 591 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
dwa pierniczki lukrowane mają dziś kłopoty grzybki psotne z nich zlizały słodycz co do joty pan makowiec zakręcony kocha się w makówce chociaż jest od lukru siwy myśli o jej główce barszcz uszkami płacz tu słyszy małego ciasteczka karp utulił je płetwami włożył do łóżeczka w białej misie gwiazdkowanej kluski tańczą z makiem na widelcu srebrnym siedzi śliweczka okrakiem cukier puder patrzy smutny nie przestaje łypać nikt nie zechciał słodkim pyłem ciasteczek posypać grzybki śmieją się w kapuście garnek podskakuje ciepło zewsząd je ogrzewa parą je piastuje taca gości na swym grzbiecie owoce suszone lecz za szybko stąd znikają przez to są wnerwione poleweczka z maku szumi nawet chce tu śpiewać talerz senny wciąż ją kusi we mnie tu polewać sernik jakiś pognieciony nie gada z rodzynką nawet z pulchną i żółciutką uroczą cytrynką kiełbasa dziś surowa jeszcze nie sparzona patrzy groźnie na kaszankę nie pachnie jak ona polędwica z dupki świnki spogląda wyniośle co tam piszesz ty głuptasku nie powiem że ośle oj tatara na obiedzie nieszczęście spotkało przed chwileczką miał dwa jajka jedno mu zostało bigos wierci się w garnuszku mięska małe płoszy ucho garnka mu wytknęło że tak się panoszy chrzan jest ostry jak brzytewka chce wszystkich omamić na to rzekła mu musztarda przestań wreszcie chrzanić w piekarniku siedzi kaczka trochę jej tu ciepło wyskoczyła i tym razem kaczce się upiekło
-
Mister Sorry Już po raz kolejny puka do drzwi sąsiada. Chce go przeprosić. Zrzucić z siebie ten ciężar. Problem w tym, że sąsiad nigdy nie otwiera. Dzisiaj – o dziwo – szczęście dopisało. Otworzył. –– Cześć. Chciałbym ciebie... Pech chce, że zdania nie kończy, gdyż umiera. Zgodnie z zasadą: „Nie znasz dnia ani godziny.” Gospodarz domu jest wzburzony. Nie dosyć, że na pewno pragnął mnie wyzwać, to jeszcze mi wykitował przed drzwiami. Miałem z palantem problem kiedy żył i mam problem po jego śmierci. Na pogrzeb nie poszedł. A co. Czy muszę iść? – pomyślał wtedy. * Słyszy pukanie do drzwi. Chyba nie on? Przecież nie żyje. Tym bardziej otwiera, uspokojony. Widzi małą sąsiadkę. Ośmioletnią Zuzię. Córkę nieboszczyka. –– Za co mnie przepraszasz? Dziecko kochane. Co z tobą? Jadłaś dziś śniadanko? –– Jeszcze nic nie mówiłam, proszę pana, ale mama kazała przekazać… –– Mam gdzieś, co kazała przekazać. Sąsiad niecierpliwie wzburzony zamyka drzwi. * Kolejne pukanie. Ocipieli z tym waleniem? Czubek jakiś? No tak. Listonosz. –– Człowieku! Za co ty mnie przepraszasz? –– Przecież nic nie powiedziałem. * Rześki poranek w zakładzie psychiatrycznym. Słychać wciąż to samo. –– Za co ty mnie przepraszasz? To ja ciebie przepraszam. — Za co ty mnie przepraszasz? To ja ciebie przepraszam… * Wśród personelu ma ksywę→Mister Sorry. Portret –– Tatusiu! Mogę wejść do pokoju, zobaczyć co robisz? –– Coś ci kiedyś powiedziałem. Nie słyszałaś? –– No dobrze. Idę sobie. Postanowiłem, że namaluję portret. Coś w rodzaju namacalnego wspomnienia. Może będzie mi łatwiej. Talentu nie mam, ale chociaż ołówkiem. Miesiąc z przerwami tak rysowałem. I nagle szok! Tylko strzępki w ramie zostały. Siedzi na łóżku w kawałkach portretu. –– Chciałam, żeby mamusia była przy mnie, skoro ty nie jesteś. Musiałam po kawałku. Duża była. Przejrzałem na oczy. –– Widocznie chciała mi przekazać, że jesteś ważniejsza od mojej tęsknoty. –– Jakoś ją naprawię. –– To tylko papier. Chodźmy na huśtawki. –– A wiesz tato? –– Co? –– Znowu jesteś fajny.
-
Ławka w lesie •*• Sensowny pech •*• Szambi
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Annie Annie↔Dzięki:)↔skoro skaza zostawała uporczywie w nim, to sączyła swój śmierdzący charakter na zewnątrz, w nosy społeczeństwa. Gdyby uwierzyli, to by się wypadało odwdzięczyć. Pozwolić chodzić blisko, a nie w górach spacerować:)) Choć przyznaję, że czasami piszę dziwnie:))↔Pozdrawiam:)0 -
Pierwsze Skrzypce Koncertu
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Gocha Wierzba Gocha Wierzba↔Dzięki:)↔Różnie to bywa z tekstami mymi:))↔Pozdrawiam:) -
Ławka w lesie •*• Sensowny pech •*• Szambi
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Ławka w lesie Jestem w lesie. Nagle z tyłu czuję drgania. Jakby czasoprzestrzeń na harfie zagrała. Odwracam się. Na ławce siedzi cud dziewczyna. Nawet anioł byłby brzydalem, gdyby siedział obok. Nie siedzi. Dlatego siadam ja. Chce pogadać. Doznaję szoku. Piękność jest kamiennym posągiem. Wstaję. Znowu jest żywa. Lecz teraz patrzy inaczej. Zamykam oczy. Gdy otwieram, ławka jest pusta. Siadam. Powtórnie odczuwam drgania. Stoi przy mnie. –– Dlaczego mnie nie pocałowałeś? –– Miałem całować kamień? –– Gdybyś wyszedł poza swoje… Nie wiem dlaczego, ale zaczynam płakać. Słyszę słowa: –– Widzę łzy. Na pewno ci zawadzają. Nie mogę odpowiedzieć. –– Nie martw się. Mam dłuto i młotek. Zaraz je odrąbię. Sensowny pech Jednorazowe, łatwe w montażu szubienice, stały się główną atrakcja turystyczną naszego miasteczka. Szczególnie dla przyjezdnych, pragnących w tym uroczym zakątku popełnić samobójstwo. Niestety, pewien incydent zakłócił dochodowy proceder. –– To wybrakowany towar. Chwilkę podyndałem i spadłem. Na domiar złego, doznałem awarii członków, przygnieciony konstrukcją co złamała mi żebro. Myślałem, że spokojnie na łonie natury ulegnę powieszeniu, a tu masz ci los: bubel – szajs, który uniemożliwił działanie zgodnie z instrukcją, z wytęsknionym skutkiem. Ponadto, co woła o pomstę do nieba, zlekceważono podstawowe zasady bezpieczeństwa. ~~~ Życie nabrało sensu. Przestało mu wszystko zwisać. Ma jasno wytyczony cel. Włóczyć się po sądach, wygrać i dostać odszkodowanie. Szambi U podnóża góry leży niewielkie miasteczko. Tubylcy wiedli spokojne życie, ale nie całkiem. Egzystencje zakłócał wieczny smród dobiegający z Szambiego. Miał pseudonim pasujący do skazy. Nawet po wielokrotnych kąpielach w olejkach wonnych, zostawała uporczywie w nim. Pewnego razu, społeczność nawiedził tajemniczy morderca. Niby każdy wiedział jak wygląda, ale żadne służby oraz obywatelski komitet, nie zdołali go schwytać. Zarówno na gorącym uczynku, jak i po. Liczebność mieszkańców niepokojąco malała. Kiedyś o świtaniu, cuchnący spacerował szlakiem górskim. Napotkał mordercę, a ten odruchowo cofnął ciało, porażony odorem. Deczko za daleko. Poza krawędź przepaści. Zdecydowano nie uwierzyć Szambiemu. Wdzięczność zobowiązuje. A przecież nadal śmierdział. -
uśmiechów przecież wiele rodzajów a zatem podam trochę przykładów ciche nieśmiałe takie półgębkiem bliźnich obdarza deczko niechętnie albo też cwanie wykrzywia pyska choć niewesoły to chce coś zyskać są też cudowne jasne jak słońce żeby w przyszłości dostać majątek bywa też uśmiech wredny fałszywy co cham takiego nawet się wstydzi choć bywa w duszy cholernie smutno uśmiech dla drugich bo też im trudno bywają także zupełnie szczere takich to nigdy nie jest za wiele dystyngowane i elitarne znaczą uśmiechem całkiem poważnie bywają sztuczne i przyklejone póki potrzebne a później koniec albo też głośne jak rechot żabi żeby przygłuchym uciechę sprawić czasami trzeba aż lico zatkać gdy człeka najdzie śmieszna głupawka lub pobłażliwe pełne pogardy jam z wyższej półki a tyś ćwok marny a duch diabełka uśmiechem płonie by człek zmartwychwstał we wrzącej smole swojskie poczciwe nawet rubaszne bywa że takie najlepsze właśnie czemu tak jakoś się już utarło z samego siebie chichramy rzadko przestań mi autor smęcić marudzić fajniej się pośmiać z tych przywar cudzych albo też w szoku człek się zapętla chichocze głośno bo dostał kręćka lub gdy coś minie co przytłaczało płyną łzy szczęścia nerwy puszczają zalotne słodkie w miłosnych celach lub trochę innych zdarza się nieraz widok ów cieszy choć lata późne to wciąż rozkwita ten młody uśmiech a nawet wariat ze śmiechu kona bo normalnego zrobił dziś w konia gdy los człowieczy durny garbaty śmiech pozostaje i nic poza tym są też przydatne nie tyle dla mnie tylko by bliźni poczuł się fajniej albo frywolne takie fikuśne kiedy to wdzięki popieści uśmiech a ten to taki niepewny chyba gdyż pożyczony jest od covida i jeszcze inne bo są przeróżne na przykład tylko jedynie słuszne lub gdy w kibelku wewnątrz nie trzyma coś tam wydusza ma śmieszny grymas bywają także spirytystyczne rechocze w duchu nie całym pyskiem lub jak te liski przebiegłe chytre kitą omami smyrnie z dobytkiem albo spocone dziwnych kochanków chociaż zmęczone są o poranku znieruchomiałe jak ten karawan taki na zwłokach też się pojawia różnych uśmiechów są jeszcze stada długo by trzeba tu opowiadać bywają inne fajne dodatki takie z uśmiechów pyszne roladki a zatem spoko jest taka mowa odcinać krążki bliźnich częstować :)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))
-
rozbity kawałki nut wiolinowych kluczy wydarty z orkiestry dyrygent wyrzucił na pięciolinii krwawej ostatnie takty w agonii prawie dziwnie pusto w sali koncertowej tylko echo ścianom coś powie brak oklasków bisów też nie ma * poczekaj przemienia lśnieniem w oktawie zagościł dźwięk w muzyki krysztale
-
Zwłoki Marzeń
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@ais Aisiu↔No Kto to, Kto to tu zawitał:) Mnie też się trochę podoba:))↔Pozdrawiam:)) Nie wiem czemu, ale ten obrazek, mnie się jarzy z tekstem. Może przez dół i górę? -
@Annie Annie↔Dzięki:)↔To taki krótki tekst o zawiści człowieczej, w ''białych rękawiczkach" Bo niby skruszony, pragnie wybaczenia... a niech to. Nie tłumaczę swoich tekstów:))↔Pozdrawiam:)
-
postaraj się zrozumieć fruwać nie umiem wyrwałem skrzydełka tobie skruszony we krwi klękam wybaczysz mi prawda powiedz znośniejsza każda chwila gdy widzę że i ty się nie wzbijasz
-
Zwłoki Marzeń
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Antoine W Antoine W↔Dzięki:)↔Pozdrawiam:) -
Inny Anioł Stróż
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Gocha Wierzba Gocha Wierzba↔Dzięki:)↔Cieszy mnie to:))↔Pozdrawiam:) -
pamiętasz dawno temu pochowałeś marzenia i co no właśnie nic nawet nie dbasz o grób żyjesz na krawędziach dni i obrzeżach nocy jedno co potrafisz to być a może byś zaczął coś więcej nie bądź wrednym egoistą rusz chociaż tyłek na początek nie zaczniesz wędrówki od drugiego kroku już tyle czasu czekają na zmartwychwstanie
-
? To miał być zwyczajowy koncert, w malowniczo położonym miasteczku, u podnóża góry. Ośnieżone okolice, pięknie zdobiły wigilię Bożego Narodzenia. Zgodnie z tradycją, rozpoczęcie nastąpiło w obszernej, acz przytulnej sali, w drewnianej chacie ozdobionej lampkami i słonikami. Symbolami szczęścia. Początkowo nic nie zapowiadało zdarzeń, które miały niebawem nastąpić. Zasłuchana publiczność, płynąca muzyka, a za oknem spadające srebrzyste gwiazdki. Nagle światła pogasły, a śnieg na zewnątrz zastygł w czasie. Gdy sala pojaśniała, trąbki zaczęły grać pierwsze skrzypce. W tej samej chwili umarli pierwsi słuchacze. Zgodnie z rytmem muzyki, w dziwnych tanecznych konwulsjach, padali martwi na podłogę. Tylko nieliczne zwłoki zostały na swoich miejscach. Orkiestra nie mogła przerwać koncertu, a żywi nie mogli wyjść. Jakby jakaś siła tym wszystkim sterowała. Coś niewidzialnego, nie pozwalało wstać z krzeseł. Mogli tylko siedzieć, słuchać i myśleć, kto następny. Gdy dźwięk trąbek trochę przygasł, pierwsze skrzypce, zaczęły grać skrzypce. Umarła następna część publiczności. * Wtem zauważono niewielkie, raczkujące. Weszło po schodach na scenę, trzymając malutkie cymbałki. Zagrało swoją melodyjkę i momentalnie zapadła oślepiająca cisza. Żywi odetchnęli z ulgą. Martwi, nie. * Członkowie orkiestry nic nie pamiętali. Łącznie z dyrygentem. Nigdy nie zdołano wyjaśnić owych zdarzeń, a wielu zadawało sobie pytanie, dlaczego nie postukało wcześniej. Cymbałków także nie odnaleziono. ?
-
Bielszy odcień Błękitu
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Waldemar_Talar_Talar Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔To tak właśnie miało być, aczkolwiek na końcu, aż tak pesymistycznie nie jest. To zależy, jak rozumieć:)↔Pozdrawiam:) @Deonix_ Deonix↔Dzięki:) Może nie tyle "sięzapętlliłsię" co często↔jestem całościowoumysłowo↔zapętlony, cokolwiek piszę. Dlatego nie zawsze, warto mnie czytać:)↔Pozdrawiam:) -
słuchasz pieśni o miłości a za oknem życie zacina deszczem cierpienia roztrzaskanych ozdób choinkowych malujesz na powierzchni szyby niech chociaż w niej zalśni przebłyski światła oświetlają strumyczek kolejny już raz nie wie w którą stronę popłynie pech chciał jak zwykle dla ciebie obraz ten ty w nim wiesz? wiem wychodzisz małe jeziorko pośród ośnieżonych choinek nad nimi księżyc zanim zniknie o brzasku za chwilę też utopiony przy nim ciało swoje na dnie pochłoniesz będzie udręk koniec w porządku ostatni już raz zanim przegapisz decyzji czas rysujesz palcem na wodzie dziwny kształt tym razem nie zniknął zwielokrotniony został cały skrawkami diamentów w jezioro zaklęty lśnieniem błękitu zatrzymany
-
Blisko dziury zasłoniętej wodą, siedziała na leśnym poszyciu↔jak ten wróbel na dachu, co nie odleciał nawet po wystrzale, chociaż wcale nie dlatego, że był odważny↔ urodziwe dziewczę, a ściślej – księżniczka. Popatrywała nie samotnie, bo z tęsknotą, na owe rozlewisko rozłożyste, zielonkawą wodę, krążącą niedbale po obwodzie, by udawać rwącą rzekę↔co prawda, bez żadnego wyjścia ale zawsze. Pewnego razu, o szarym świtaniu, przechodziła tamtędy: zielona, mała żabka. Roztropne dziewczę ujrzawszy gościa, nie krzyknęło z obrzydzenia jak jakaś inna, tylko radośnie zarechotała całą gębą. Żabsko zdziwione nieco, zamarło w pół skoku – słupiejąc. A to dlatego, iż żabka poczuła nie tylko mdlący zapach stawu, lecz przede wszystkim: bratnią duszę, patrzącą na nią z uśmiechem. – Jam kontent. Naprawdę! Uciecha w mym serduszku zaiwania – zakumkała żaba, zamieniona w Księżniczkę. – Chociaż po prawdzie, mam powody po temu, aby nie tylko radość okazywać, ale i smutek wpuszczać do jaźni mej. Poradź coś prędko, miła żabko, rodaczko ty moja! –– To fakt. Wyglądam jak żaba, lecz naprawdę, to jestem z dziada pradziada, pięknym młodzieńcem, co niestety muszę ukrywać. A to wszystko przez tą głupią czarownicę, która podobna do wiedźmy, jak dwie krople krwi. Ona ze mnie uczyniła: pokraczną, przebrzydłą, oślizgłą żabę. Spójrz jak wyglądam! Jak głupi płaz! – Smutna to historia wielce, ale wrzasnąć muszę! Jak śmiesz obrażać moją czcigodną rodzinę, moich kochanych protopłazów. Nie wspomnę o mnie, bo słów szkoda, na takiego… och doprawdy, nie wiem co powiedzieć, w okowach stresu. Jam żabą wewnątrz. –– Niech tylko twoi rodzice cię zobaczą. Mniemam, że padną ze wstydu na same dno bajora. – Jesteś okropny! Wstrętny. I taki idiotycznie suchy! A miejsce na rozum, to ty w ogóle masz? A może jeno, tam gdzie spozieram? –– Pyskaty z ciebie płaz, dziewucho. Na dodatek świntuszek. – Jaki tam płaz! Oczu nie masz, głupolu?! Wyglądam durnowato. Przejrzałam ciało w stawie. Od takiego widoku, nawet ryba przemówiła. No cóż… miałeś rację z rodzicami. Rzeczywiście, gdyby mnie zobaczyli… chociaż z drugiej strony, mam do nich trochę żalu. –– O co? Mówże! – No wiesz… zmuszali mnie do okropnych rzeczy. Strasznie nudnych i baz sensu. Jednym słowem, badziewiastych. –– Doprawdy? Do jakich? Bom ciekaw. – Wstyd mi mówić. –– Ale mnie nie wstyd słuchać. A poza tym – studnia! – Co?…. aha, no więc powiem. Otóż przez całe noce musiałam rechotać jak ta głupia. A z czego tu kumkać radośnie, w takim nędznym stawie. Stare żaby nawet nie pomyślały, żeby nam jakieś rozrywki zorganizować. –– Nie pluj w swoje gniazdo. Nawet ja tego nie czynię. Jak już, to obok. – Co mi tam po pluciu! Myślisz, że ktoś by zauważył moją symbolikę. W wodzie? Chociaż tak po prawdzie, chciałabym wrócić do swoich. Nawet do starych ropuch. Trochę marudzą, ale cóż… to zawsze ojczyzna, kochani moi. –– No tak. Wiesz co ci powiem. Na początku byłem trochę niegrzeczny, ale w sumie... – Sumy są niedobre, bo nas atakują. –– To zawsze jakaś rozrywka. – Chwilowa. –– Zeszliśmy z tematu. Ja też mam kłopot. – Ty? Jesteś śliczną żabką! –– Nie zaczynaj znowu, bo… aczkolwiek nieszkodliwe waśnie, miłość wspomagają. – Miłość? A niby jak? Nieważne pókim dobra. No słucham. Jaki kłopot? A tak a propos, jak to jest, że mówisz po ludzku, a ja ciebie rozumiem, chociaż rechocę po żabiemu, a ty rozumiesz mnie. –– Wiedźma zawaliła sprawę. – To znaczy? –– To znaczy, zostawiła nam po dwa języki. – Nie zauważyłam. Co prawda, nie liczyłam. Przyznaję. –– Nie o to biega. To znaczy, jeden rodzony, a drugi ten drugi. Rozumiesz? Inne sprawy dopilnowała. – To znaczy? –– Co ciebie napadło, z tym: nie znaczy? Pomyśl trochę! – To znaczy. Powiedziałeś: nie znaczy. –– To znaczy, mogę skakać tylko tak daleko, jakby skoczył człowiek. Proporcjonalnie. – Za to ja mogę skakać tak daleko, jak skacze żaba. Proporcjonalnie. To mi zresztą życie uratowało. –– Chwila… wiedziałaś? To po co zgrywasz głupią? – Bo jesteś taki zielono – kochany. –– Rozumiem. No i co z tym ratowaniem życia? – Wyobraź sobie. Siedzę przy stawie, jakby nigdy nic, aż nagle podchodzi do mnie… masz ty masz pojęcie… podchodzi! … tfu… człowiek, bodajże płci męskiej. Taki pokraka jak ty. Mówi do mnie, tym swoim słodkim głosem, ociekającym durnowatością, że jestem ślicznym kwiatem w jego sercu, śpiewem słowika, a nie rechotaniem oślizgłych żab. To ja na niego nakumkałam, z naganą w głosie. Masz pojęcie? Nie rechotaniem oślizgłych żab, że powtórzę. Tak mnie obraził, głupi ludź! I mówię, że jestem żabą i wyrządził mi przykrość. Suchy palant człowieczy. –– A on co? – Nie uwierzył! Uwierzyłbyś? –– Tak. To znaczy w co? Że suchy palant? – Nie. Że jestem żabą. –– No tak. – Co no tak? Głupi ludź. Zresztą nie ważne. Chciał mnie dotknąć ludzkim łapskiem. Wtedy skoczyłam kilka kilometrów i jestem tutaj. A poza tym wychwalał bociany, bęcwał jeden! –– Bociany? Nie wspominaj o bocianach! – To we mnie powinien być strach, z racji tradycji. I jest. –– Głupiaś. Nie widzisz, że jestem żabą, chociażby z wyglądu. – Widzę. To mi dodaje otuchy. –– Otuchy!? Czy nie rozumiesz płazie jeden, że moich kochanych rodziców, ta głupia wiedźma zamieniła w... – W bociany? –– Skąd wiesz? – Bystra jestem! Nie człowiek. –– I co mi po tym, przemądrzała... żabko. – No tak. To rzeczywiście problem. Czy mogłabym ci jakoś pomóc, dopóki jestem takim straszydłem. –– Owszem, możesz. Tylko jak? – Nic mi nie grozi, z wyglądu. –– Doprawdy? Mogą wyczuć w Tobie żabę i rozerwać własną córkę na strzępy, w celu łatwiejszego połykania. Rozumiesz? To zadziorne, fałszywe bestie, wiecznie klekocące o swoim głodzie. Na dodatek z jedną nogą. Widocznie pożerają się nawzajem. – Bez przesady. Chyba, aż takie bęcwały nie są? –– No tak. Masz racje. Ale klekotać i narzekać lubią, na wszystko wokół. Czyli mi pomożesz? – A co! Pomogę! –– Tylko jest mały problem. Naszą poczciwą krowę, ta bezrozumna czarownica, zamieniła w bezskrzydlatego smoka, co wszystko pożera, gdy jest mu wesoło. A poczucie humoru to on ma. Trzeba mu przyznać. Bocianów nie dostał, bo ciągle krążą. Kochani, wredni, starzy. Tylko jak długo można tak krążyć? No powiedz sama. – Hmm. To trochę zmienia postać rzeczy. Muszę ci jednak wyznać, że moją cioteczną babkę, ze strony kuzyna, ta głupia wiedźma zamieniła w groźnego szewca… co prawda bez butów, ale za to, z pomysłami, które potrafi wprowadzić w czyn. –– A gdzie on? – Skoczę i go dostarczę. –– Poczekam. – Już jesteśmy. To mój szewc – to znaczy – cioteczna babka. –– Nic z tego. Nie znacie bociańskiego. – Wiedźma zapewne spartoliła robotę. –– Strasznie mi głupio, że tak was wykorzystuję. Ale sami rozumiecie. Z jednej strony by mnie kochali, a z drugiej, obżerali. – Rozumiemy. Spoko. Co mamy im przekazać od ciebie – zapytał rozważnie szewc ciotkowy – kiedy już zarżnę smoka? –– Chcesz naszą jałówkę życia pozbawić? A mleko skąd będziemy brać? – Wolisz doić smoka? –– No cóż. W zasadzie jest to trochę niebezpieczne. Zarżnijcie. Przekażcie ode mnie, że bardzo ich kocham i jak tylko powrócę do ludzi, a oni wylądują jako… też ludzie… – Ja też bym chciała do swoich – zarechotało dziewczę. – Rodziców zapewne gnębi tęsknota za mną. I wszystkie inne kumy. No… może nie wszystkie? –– Nie są w cokolwiek zamienieni? – Mam nadzieję. Chyba nie. Po tym uroczym wyznaniu prześlicznej księżniczki, wyszło jednak na jaw, że jej kochanych rodziców, mądra – w tej sytuacji – wiedźma, zamieniła w litościwych dla czytelników: pożeraczy pisarzy, którzy przynudzają.
-
zapytaj rzeki zanim popłyniesz wodospad wskaże byś nie zleciał nagle niepodzianie przeszkód wbrew woli co wzmocnią jeśli pozwolisz a tam popatrz płyną ryby możesz sił nabrać się pożywić oby nie wyschła nim ujrzysz przystań ~ trudne to ciężki tłok wciąż spycha na dno może wreszcie wytłoczy prawdziwą wersję
-
Powróciłem tekst. jesteś podła i wstrętna to szmato zapamiętaj z nienawiści te słowa bo chcesz mnie zamordować lecz w nocy przedziwny sen pozmieniał wszystko i wiem nie płakać już lecz chętnie śpiewać tobie piosenkę zabij mnie mamo zabij nie chcę bólu ci sprawić jeśli nie umrę to życie trudne będziesz mieć łatwiej beze mnie zrób to gdy jestem w tobie inaczej wnet się dowiesz oskarżą z groźną miną ona dzieciobójczynią wypatrosz łono śmiało jestem wstrętną zakałą miłuje cię tak bardzo dla ciebie umrzeć warto pokrakę nosisz w sobie w sumieniu pomyśl powiedz niech tak nie wrzeszczą oni że musisz mnie urodzić zabij mnie mamo zabij nie chcę bólu ci sprawić jeśli nie umrę to życie trudne będziesz mieć łatwiej beze mnie chcesz zrezygnować z marzeń bo los cię mną pokarze sensu z takiego tyle spaskudzę cenne chwile trochę to jedno smuci martwić się tym nie musisz kocham cię duszą całą lecz nie przytulisz mamo nie martw się nie rozmyślaj widzę dla siebie przystań o tym też śpiewam tobie więc żegnaj dziecko powiedz zabij mnie mamo zabij nie chcę bólu ci sprawić jeśli nie umrę to życie trudne będziesz mieć łatwiej beze mnie może w tej tajemnicy znowu mój głos usłyszysz czekać tam będę zdrowe o swoim życiu opowiesz
-
–– Proszę! –– Dzień dobry. Przeczytaliśmy pana zaproszenie i tak żeśmy pomyśleli, że wpadniemy na małą chwilkę. –– Och! Jestem bardzo zobowiązany i ogromnie się cieszę. Proszę, niech państwo spoczną... tylko lepiej na podłodze, bo krzesełka są ostatnio na śmierć załamane. –– Niech pana głowa nie boli. Z przyjemnością usiądziemy na podłodze.. –– To w rzeczy samej dobra wiadomość, ale miałbym do panów jeszcze taką małą prośbę. –– Może być duża. My twarde chłopy. –– Nie wiem jak się wyrazić, żeby nie ubliżyć wielce... jednak wolałbym, żeby panowie wytarli swoje szanowne tyłki, ściereczką do tego przeznaczoną. Rozumieją panowie. Podłoga może ulec zabrudzeniu. –– Pan się za dużo przejmuję. Pan głupi czy co? My proste chłopy. –– Niestety nie za bardzo. –– Co pan mówi? Nie ważne. Usiądziemy na gazecie i po sprawie. –– A czy druk nie przejdzie na moje lastryko ? –– Ależ gdzie tam. Przytrzymamy, żeby nie przeszedł. –– Nie wiem jak to panom powiedzieć, jednak wolałbym, żeby się panowie powiesili u sufitu. Wtedy wasze bułeczki tzn: dupki, już na pewno nic nie pobrudzą. W łaskawości swojej poczekajcie cierpliwie. Zaraz przyniosę powróz. –– My wolimy na pasku. Tradycyjnie. –– Na pasku? Jak sobie panowie chcecie. Chciałem być tylko uprzejmy. –– Będziemy dozgonnie wdzięczni. –– W rzeczy samej, na pewno. Dziękuję. Zaczynajcie. Śmiało. Wieszajcie się jak u siebie w domu. –– W domu nie mamy sufitu. Mieszkamy w lesie. My twarde chłopy. –– To już chyba kiedyś słyszałem. No zaczynajcie na litość boską. Chcecie, żeby zwierzątka robiły z was podśmiechujki. –– Jakie zwierzątka? No nie. Nie chcemy. W żadnym przypadku. * –– Panie szanowny. My już nie możemy w pozycji zwisu wytrzymać. –– Ubikacja prosto i na lewo. –– Ale nam zaczyna brakkkkować... –– Ciekawe czego? Przepraszam. Nie musicie odpowiadać. Szczególnie, że coś was niewyraźnie słyszę. * –– Edwardzie. Odwiąż panów. Jutro ich wypchamy.
-
Inny Anioł Stróż
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@ais Aisiu↔Dzięki za obrazek:))↔Doprawdy anielski widok:)↔Może warto, jak mnie coś napadnie:) Pozdrawiam:) -
Życie Covidowe
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@befana_di_campi Befana_di_campi↔Dzięki:)↔Tyś tu też:)↔Jaki świat jest mały:))↔Pozdrawiam:) @Natuskaa Natuskaa↔Dzięki:)→Lepiej maseczkę ponosić troszeczkę, niż nagle leżeć wiecznie:)) Pozdrawiam:) -
@Waldemar_Talar_Talar Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔Też tak sądzę, jak rzekłaś.↔Pozdrawiam:)
-
Maleńki, samotny liść, ześlizguje się po zabrudzonych piórach. Postać siedzi nieruchomo. I tak już od wielu pokoleń, broni nas i naszej wioski, przykucnięta na skraju lasu, nieopodal głównej bramy. Większość postrzępionych skrzydeł, leży na ziemi, zwisając po bokach. Wielu wyglądem odstrasza. Dla nas natomiast, jego obecność jest tak oczywista, jak powietrze, którym oddychamy. Posiada też inną przydatną cechę: nieśmiertelność. Ponadto nie musi się żywić i kości go chyba nie bolą, od ciągłego siedzenia, wciąż w tym samym miejscu. Natomiast twarz – gdyby się dokładnie przyjrzeć – budzi w nas, nie dające się sprecyzować obawy. Kryje w sobie pewną tajemnicę. W ciągu dziesiątków lat, niektórzy śmiałkowie podchodzili bliżej, by porozmawiać z tym prawie posągiem, obleczonym w pióra. Problem polegał na tym, że gdy wracali, to nic nie pamiętali, co też wyzwalało pewien niepokój. Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że nikt naszej wioski, nigdy nie zaatakował. Przypuszczamy, że właśnie dlatego, że mamy takiego dziwnego anioła stróża. Podobno kiedyś, jeszcze nie za moich czasów, kilku złych ludzi, chciało go zabić. Widzimy jednak cały czas, że widocznie nie podołali. Dzisiaj od rana, chodzimy bardzo podekscytowani. Pierwszy raz, jak tylko wioska istnieje, przybiegł do nas jeden z naszych, który z nim rozmawiał i pamiętał co usłyszał. Jesteśmy w prawdziwym szoku, będąc świadkami czegoś, co się nigdy nie wydarzyło. Ów wybraniec, ledwo dysząc z przejęcia, powiedział, że wreszcie anioł zdecydował się wyjawić, przed jakim zagrożeniem, cały czas nas broni. Bo trzeba uczciwie przyznać, że wielu się nad tym zastanawiało i nadal zastanawia. Często o to w myślach pytaliśmy. Może w jakiś sposób słyszał. Tego nie wiemy. Stoimy całym tłumem wokół niego. Postać po chwili wstaje. Kolejny szok. Nie przypuszczaliśmy, że jest taki wielki. Większy od każdego z nas. Pióra nie są już białe, tylko brudno szare. Rozwija i zwija skrzydła. Robi to wielokrotnie, złowieszczo szumiąc, na tle zachodzącego słońca. Nawet bardzo wielokrotnie, bo na tle wschodzącego, też. Jakby chciał rozprostować kości, po dłuższym czasie. Aż czujemy lekki podmuch na rozdziawionych z ciekawości twarzach. Jaką odpowiedź usłyszymy? W tym momencie, tylko to jest dla nas ważne. Wtem przestaje ruszać skrzydłami. Cisza, jak makiem zasiał. Nagle ni stąd ni zowąd, słyszymy słowa: –– Szkoda, żeście mi w pełni nie zaufali. Te wasze wieczne myśli, domagające się odpowiedzi. W końcu straciłem cierpliwość. –– Chcemy tylko wiedzieć, przed czym nas bronisz. –– Naprawdę przez tyle czasu, nie przyszło wam do głowy, przed czym… to znaczy… przed kim was bronię. Dlaczego cały czas się stąd nie ruszam? –– No nie przyszło, szczerze mówiąc. –– Przed wami samymi was bronię.
-
teraz są czasy wszak covidowe nie tylko panny fajne morowe także powietrze bywa w ten deseń małe covidki ono nam niesie maseczki niby chronią nam twarze lecz czy na pewno to się okaże chwila jest jeszcze społeczny dystans żadne zawołać daj brachu pyska durny człowieku nie cenisz życia łazisz bez maski wciąż po ulicach pragniesz usłyszeć piosnkę covida zanuci w urnie salve regina teraz to taka wielka loteria ten co los wygrał to może przegrać miarkuj się człeku co z twoim smakiem bo mały czeka aż kogoś złapie czy jesteś z prawa z lewa ze środka każdego może gościu napotkać wszakże nie widzi on żadnych różnic gdyż wobec śmierci wszyscy są równi po co te swary wrzaski i kłótnie skoro to życie może być krótkie z panem covidem kostucha przyjdzie żebyś mógł przeżyć ostatnią chwilę trzymaj kalendarz przyduszaj mocniej bo nigdy nie wiesz kiedy go kopniesz