Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 688
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. Powiedz tak szczerze, wierzysz w banana? Tylko w skórkę A w miąższ Ależ skąd A fajnie na drzewie ci Hmm... jakoś trza żyć.
  2. Nad kuźnią ciężkie chmury, nasączone wilgotną ciemnością. Paszcza miecha rześkim jęzorem podsyca żar. Ojciec to dla mnie autorytet. Potrafi kuć żelazo póki gorące, a ponadto jest kowalem swojego losu. I nie tylko. Właśnie wykuwa lepsze dni, gdy nagle następuje metamorfoza kowadła. Spada na stopę, lekkie jak styropian. W tym momencie wchodzi część motyla. Duża. Biadoli, że zgubiła skrzydła, lecz nie wie, gdzie leżą samotne. – Wyklepię ci lepsze. Z kowadła. – Przepraszam… z czego? – słyszy przerażone pytanie. Po chwili jednak wyfruwa. Lecz na zewnątrz stare zasady pozostały. A zatem spada ociężale spod nieba. Miażdży kuźnię. Wiem, że dostanę porządne odszkodowanie. Odkuję się.
  3. W otulonej przez drzewa krainie, tańczą luzem gałęzie, ubrane w suknie z puszystego mchu i czterolistnych koniczynek. Przegrubaśne poczciwe dęby, z wiszącymi zębami w rzeźbionych beretach, szumią w rytm pluskającego czasu, w płynnych zegarach napędzanych rybami. Z falującej zieloności szybują krople muzyki. Przysiadają na liściach. Przezroczyste oczy ciekawskich motyli. Zatopione w rozkołysanym wzroku, szypułki dzikich truskawek, jeszcze bardziej czerwienią swoje krągłe ciała. W naciągniętych włosach wirujących harf, poganiane wiatrem klonowe nosy, katarowym psikaniem, wygrywają zieloną, ciepłą melodię. Buszują w kwitnących nutach, na falach przypominania, o zmurszałych pniach i bolących sękach. Starą samotną dziuplę owiewają wspomnienia, w gęstych krzewach nieuniknionej przeszłości. Jeszcze tak niedawno gościła hałaśliwe cząstki życia. Wesoło trzepotały gołymi piórami, domagając się robaczywych sił. Marudzące korony drzew, z trudem kołyszą czubate, nieuczesane czubki. Taniec jeszcze trwa, pod batutą rozbudzonej szarym świtaniem jutrzenki. Rozłożyste górne czapy, ocierają konary o drgający obraz, rozgrzanego do niezłomności nieba. Potrącają mechate barany, czochrając skołtunione pierzyny, na poduchach z wiatru. Co niektóre, te bardziej wyrwane z zakątków snów, stukają kopytami o cumulusy, płosząc niewinne kłęby błękitu. Szybują ku ziemi, otwierając gęgającym kluczem, fruwające domy, z marzeń i kwiatów paproci. Na zielonej patelni z trawy, klopsy z mgły ugniata wiatr, okraszając białoszarość pozostałością ozonu, wyciśniętego z burzowej cytryny. Dużo drzew, jeszcze niedawno, rodziło wiele owocowych dzieci. Podłamane fałszywą muzyką grających pił, straciły wiele ożywczych soków. Wsiąkły w podłoże, dla następnych pokoleń tanecznych par. Niewielki lelek zupełnie nie wie, czy ma spać, czy fruwać tak... lelum polelum. Ruch już teraz kleisty, w cieniu zaplecionych w ciszę piosenek. Spoczywają na stoliku, przykryte supłami złotych liści, zapachem słodkiego poranka, oraz cierniowymi płatkami róży. Wiklinowe fotele lekko przegniłe, podtrzymywane siłą własnego skrzypienia, dźwigają na sobie zmartwychwstałą marzannę. W gustownym kapeluszu z wodorostów, łusek rybich i marchewek morskich bałwanów, uśmiecha się falującymi ustami, od przypływu do odpływu, po horyzont nieznanych rytmów przemijania i powrotów, chcianych i niechcianych plaż. Rozmyśla nad swoim i nie swoim losem. Przebłyski słonecznych promieni, tańczą w rozczochranych włosach, uplecionych z kryształków lodu i oddechów ech. A każdy w inną stronę się ustawia, wskazując kierunek ziarnom i różnorodnym glebom, bo w końcu babie lato, też potrzebne. Z ogrodu zasłanym koronkową ściółką tajemnicy, wiele już ptaków dawno odleciało, by wreszcie zrozumieć własne pieśni. Niektóre jeszcze dźwięczą cicho, zagubione w pustych ptasich piórach lecz ciepły, lekki podmuch, rozwiewa je w niewidoczną obecność. Milkną odgłosy trzepotu skrzydeł. Kropla ożywczej rosy przygniata do ziemi podskok pasikonika, lecz wszechobecne ślady, czekają na okręgu. Gdy czas zatoczy koło, pewnie znowu się wypełnią. °-O)»[]«(O-° O«[]»O °~[]~° [] []
  4. Na kanwie linii melodycznej: "Brain Damage"↔Pink Floyd. ~~~~~~~?/–––––––– Na łące leżysz pośród traw, wariat jesteś swoje grasz. W stokrotkach błądzisz skrawkami głupich snów, chcesz pobiec tam, lecz ciągle jesteś tu. Śpiewają ślady nagich stóp, nie wracaj do nas nigdy znów, a ty szaleństwem swym czytasz księgę wspak, choć kartki jej już dawno zakrył piach. Lecz gdy zakwitnie w tobie magia zwykłych dni, choć wariat śpiewał: jestem ty Pofruniesz skrzydeł swych nie kryjąc nigdy już odsłoni księżyc słońce lśnieniem snu Na łące leżysz pośród traw, obłoki tulisz jak co dnia. Zwierciadła szukasz jest na dnie, chcesz twarz zobaczyć nie ma jej. Czy jesteś tu może jesteś tam, a skąd to wiedzieć skoro nie wiesz sam. Lecz gdy zakwitnie w tobie magia zwykłych dni, choć wariat śpiewał : jestem ty Pofruniesz skrzydeł swych nie kryjąc nigdy już odsłoni księżyc słońce lśnieniem snu
  5. Albina↔Dzięki:)↔Po zastanowieniu, zlikwidowałem przerwę:) Aczkolwiek i tak i siak, różnie zrozumieć można:)↔Pozdrawiam:)
  6. Ana↔Dzięki:)↔To tak trochę o ludzkiej psychice, która taką bywa. No ale ogólnie, imię Zuzia, to ulubione me:)↔Pozdrawiam:) Joann↔Dzięki:)↔W sumie masz rację. Lubię czasami pisać dziwnie:)↔Pozdrawiam:)
  7. Sylwester Lasota↔Dzięki:)↔Ano nie sztymuje:)) Takie to pisanie me:))↔i nie tylko↔Pozdrawiam:)) * Ana↔Dzięki za↔:)↔Pozdrawiam:)
  8. — Cześć Zuzia. –– Cześć. –– Dokąd w rączce białą myszkę niesiesz, z przetrąconym grzbietem. Powiedz mi proszę. — Na grób kotka niosę, którego kochałam najbardziej na świecie. Głodny na pewno. Szkoda, że mam dla niego, tylko jedną. –– Położysz ją na grobku? –– Tak. I zawołam, wyjdź kochany kotku. Zjedz myszkę przed drogą. Nie miałam okazji pożegnać się z tobą. Widzisz moje łzy? Szkoda, że nie możesz ze mną być. –– Rozumiem, Zuzia. A jeżeli przyjdzie inny głodny i będzie chcieć myszkę zjeść. –– No wiesz! Walnę złodzieja kamieniem w łeb! –– Na Boga dziecko, dlaczego? Nie będziesz żałować go potem? –– Żałować? Przecież to nie będzie mój kotek.
  9. biała poświata wokół żółto nam bezpiecznie wilgotno w zamknięciu nie ma co białkolić mroczne puchowe ciepło przydusi delikatnym mrokiem przeobrażenia niebezpieczne stukanie za wcześnie na sklepieniu pęknięcie światła błysk rozpołowiony świat skwierczymy nie tak miało być
  10. ––?/–– Nie do wiary. Ujrzałem diament drewniany. W zardzewiałym sumieniu zamknąłem blask. Bez skazy dar zmieszałem z błotem. Spoko. Pamiętam o tym. Kiedyś umyję, mam jeszcze czas. Hmm. W naszyjniku masz dla mnie miejsce? Ja pierdzielę! Po czorta, skoro mięknę. No nie. Kolejny już raz przyrzekam, że wrócę. I co? I pstro. Wiem. Lecz teraz odejdź. Daj mój, a nie twój kolejny dzień. Dlaczego? Ano dlatego, że kazałeś cierpieć. Innym też. No więc sam wiesz. Teraz na wszystko co z tobą jarzę patrzę niechętnie. W porządku. Luzik. Sorry. To moja opcja zła. Jam czasem cham. Co? Że nie znam godziny ani dnia? No to faktycznie problem mam Teraz akurat nie cierpię. Na twoją pomoc patrzę niechętnie. Jak kiedyś będzie źle… to kto wie? O.K. Nie ma sprawy. Tylko wiele spraw załatwię. Co? Spoko. Mam jeszcze czas. Może powrócę w chwili ostatniej. * No jasne. Rozumiem. Na podobieństwo. Miałeś misję potrzebną. Zmieniłeś diament w szkarłatne drewno. Mówisz, że za mnie też? No wiesz... … rozum postradałeś? Za taką istotę marną? Pomyśl tylko... … czy było warto?
  11. obrzeże mięsistej galaretkowej orbity zaróżowionej wilgocią przebite zwałkowanym srebrnym sierpowym ze szpikulcem ogona przelatującej dyskokrąglaki wirują spiesznym zgrzytaniem prostokątnych karłów zakorzenionych za nimi otchłań ciemnej materii wciągający tunel czasem przestrzenny lub zatkany spłaszczone błyszczące dwie dziurawe doliny na przestrzał przylepione czasem horyzontem zdarzeń w oddali wysoko obserwatorium kurtyny kpią z grawitacji podwójny monitoring poniżej duet czarnych dziur przedzielone zapachem czują co się święci guzicjanki guzicjanie zerkają wokół na wlatujące obiekty mroczny niemy zimny milczący zajęty przeżuwaniem zlęknieni chociaż wiatr słonkowy nawiewa daleki odgłos chluśnięcia burzowych ciepłych lśnień a może to tylko guzik z pętelką jest wężowaty wilgotny różowy stwór wychynął z czeluści oblizuje ich świat
  12. Poszczególne króciaki, można czytać od początku i od końca. Całymi wyrazami. ---------------- polka to była śliczna i skoczna rytmicznie władał batutą interes miał koncertowy * ład nie chaos czeka nas taki jest stan * żabki do sąsiadki kumkają że śpiewa jeż fajnie mi jest też * mądrość moja nie głupota oślepia i błyszczy tak rzekł idiota * kić kici kić kotka zjadła mysz dziś wyszło jakoś tak odgryzła najpierw rzyć * twój nie kochanek mój on zdrowy bogaty jurny młodziutki rzekło się babci do wnuczki * panienki śpiewająco bzykają panowie im wtórują małe i duże ptaszki żwawo podskakują * konia porwać musiał nie sprzedał jałówki za małe prosięta oraz domu połówkę * młoda nie stara jesteś piękna nie brzydka szczupła nie gruba jesteś mądra nie głupia * jest psychiatrą nie czubkiem chyba więc wciska mu głupot ciąg siedzi jak mądry wszystko niby wie pożal się boże dziwny chłop * chcemy świata pięknego nie brzydkiej kloaki potrzebujemy pokoju bez serc krwawienia przebaczenia z miłości nie zła i rozpaczy zrozumienia szacunku bez szyderstwa i poniżenia pragniemy zobaczyć interes bliźniego nie tylko swój
  13. Pracowite pszczółki, tylko z najlepszych wnętrz wciągały nektar. Dzisiaj, zawsze, jutro! Resztę omijały szerokim łukiem. Dla pana sadownika, miłośnika soku cytrynowego, ów słodki produkt był znakomity. Większość podzielała ową opinię, co do smaku i wartości odżywczych, owianych nieskazitelnym aromatem. Dzień w dzień, zapraszano zdominowanych, na coroczny zlot zauroczonych. Lepkie ślady achów i ochów, zdobiły wniebowzięte usta, przyklejonym uwielbieniem. Ślimaczek kolejny już raz, nie pobiegł na poczęstunek. Nie ze względu na wrodzone predyspozycje. Konsumował najzwyklejszy serek, cuchnąco dojrzewający. Od pamiętnego dnia, kiedy to zwymiotował kwaśny na umór miod, a domek pokryły skwierczące bąbelki, jakoś tak nie miał apetytu, na zachwalany specyfik.
  14. wrócą do ciebie nuty zgubione co z pięciolinii zabrały cienie klucz wiolinowy rytmy otworzy błękitno żółtym muzyki śpiewem szybujesz w ciszy dźwięki uśpione kwiaty płatkami kołyszą wciąż sny lecz na twej łące wiosny nie koniec jeszcze na niebie przebudzi się świt
  15. Był sobie wyraz↔utracjuszka, lecz żaden prorok nie przypuszczał, nie przewidział nawet w snach, że skończy ów wyraz właśnie tak. A wszystko przez to, że był przydługi Zajmował teren. Terenu wiele. Zaczęto go skracać coraz śmielej * najpierw urwano jemu→u bo po co początek taki tu zaś oderwano chyże↔te choć wcale urwane nie chciał mieć następnie wzięto się za↔er które pogryzło ich nawet gdzieś później odcięto biedne↔a choć↔ce nie chciało kumpla dać więc oderwano je razem z↔a –– Nie wszystko bierzmy. Zostawmy mu chociaż tyle. –– Durnyś! Chcemy więcej. Zjemy chętnie. Zajarz chwilę. –– Rację masz wodzu. Niewątpliwie. –– To nie abstrakcja. I słuszna. Zaspokoi nas juszka. * Jednak juszki nie zdołali zjeść. Sparzyli się bardzo i poszli precz. Wróciło→u oraz→te za chwilę→er a także→a, razem z→ce
  16. Inna wersja ----------- Nagle niebo kłębiasto soczysto błękitne, nad falującym rozwichrzonym morzem, białych nieznośnych bałwanów, naocznie ujrzałem. Rozbijały marchewkowe sumiaste nosy, o szary bok ogromnego zająca, z nacią zamiast słuchów, schowanego w kształcie horyzontu o strukturze kapusty ze śpiewającymi bielikami. Bum bum! Tra la la. One same pozostawały całe. Miały głęboko w węgielkach, taką lichą stratę. Wtem zupełnie znienacka, zielony księżyc ze zwisającym kogucikiem na patyku, wychynął zza chmur. Najpierw trochę, jakby nieśmiało czubkiem sierpa ze zdechłym młotkiem, przestworza przedziurawił, by po chwili okazać cały majestat pięknego skrzywienia. Słyszałem wyraźny odgłos rozdarcia, o sile grzmotów, co zawyły nieposkromione. Chryyyyyyy. Eyyyyyy. A wtedy największy bałwan w czapce z cumulusa, wziął do drzewiastych rąk ów sierp i zaczął kosić wystające tu i ówdzie, promienie słońca. Kosi kosi łapki, pojedziemy do babki. Po chwilach wnerwionego czasu, same przypalone pieńki zostały, na białych wełnach rozczochranych baranków. Rzucał je wesoło na ziemię, a gdziekolwiek rzucił, tam już były. Gorące rozczochrane oszczepy, spadały na cokolwiek, ewentualnie w inne miejsca przeznaczenia. Nie barany, tylko promienie. Patrząc spłoszony zachwytem na te dziwy, uchylić się musiałem, gdyż jeden z nich leciał wprost na mnie, z jadącym na oklep ptaku. A miał on skrzydła z podmuchu wiatru zrobione, ślimaków z tylżyckim na rogach i szeleszczących w trawie motyli. Szu szu szu. Szu szu szu Spojrzałem znowu w nieposkromione niebo. Ujrzałem jak sklepienie się rozdziera, że aż uszy zakryć musiałem stoperami z mchu uciamcianymi. A w tym rozdarciu, galaktyka spiralna się ukazała, niewielkich jednakowoż rozmiarów. Wirowała bardzo szybko, klekocząc. Podobne dziwo widziałem kiedyś i słyszałem, w mojej pralce Frani. Kling kling, klang klang. Wirowała coraz szybciej i jeszcze szybciej. A wtedy ze ściany horyzontu i gęstej mgły, istota ogromna się zrodziła. Miała sześć nóg, sześć słonych, smacznych paluszków i na szczęście pięć i pół głowy. Wyglądała straszliwie, lecz obiecująco. Z pyska zwisały niedojedzone resztki satelitów. Wisiała nade mną niczym całun. Pulsujący ożywiony baldachim, wystrugany ze wściekłego pluszu. Nagle jedną z rąk, galaktyczkę spiralną od matki bezczelnie wyrwała i w jasny gwint butelki zamaszyście wkręciła. A butelka były duża, a apetyt na toast jeszcze większy, co dopiero wyciągnięty ze szuflady wszelkich emocji tańcujących zawzięcie. Mniam mniam. Na zdrowie ci. Patrzyłem do góry, a moje myśli wylatywały ze mnie, niczym stado gęsi o siedmiu skrzydłach. Na końcu każdego skrzydła, doczepiony był silnik bioelektryczny. Lecz nie brzęczały wcale. Były cichutkie. Trzech wisielców na pobliskim drzewie też. Może zdjęły z nich rozkład przykładów. Szybowały z wolna do góry i wlatywały do butelki, gdyż ogromny korek już dawno wystrzelił i poleciał do czarnej dziury, poza horyzont zdarzeń, widząc plecy samego siebie. A niech to. Faktycznie łukowate i koślawe. To moje. Wtem z chmur dwie wielkie dłonie się zrodziły, a w nich dwa kielichy. Nalały z butelki i wypiły za zdrowie, a ciała ich nasiąkały jak gąbka, a niektóre z nich przeciekały obficie w zatrzymanym beknięciu, niestabilnego czasu. Tik tak. Tik… spadaj sekundnik w pieprzone minuty. Nagle jeszcze bardziej ogromnego bałwana ujrzałem, co nadgryzioną marchewką wszystkim rozpaczliwie groził. Zawył puszyście wicher i tu na dole i tam na górze. A przy mnie naczynie złote się ukazało. Rój kryształków wszechświata, leciał w nie jak ćmy do rozpalonego namiętnością, łona lampy. Słyszałem rytmiczne, żarzące stukanie: Puk puk. Cześć dno. Dochodzimy następne. A dno nie było jedno. Nieskończenie wiele. Uniosłem głowę do góry na wyciągniętych rękach. Rzuciłem okiem w kierunku wzroku. Ujrzałem cząstki kilku światów. Na tle błękitnego nieba, miniaturowe anioły, ewentualnie wróżki, bzykały pośród gimnastykujących świerszczyków. Aż nagle słońce wyjrzało lub jakaś inna rozpalona gwiazda. Roztopiła część bałwana i wyparowała zawartość butelki, a horyzont skrzywił się od rauszu żaru, spływając do resztek morza. Plum plum. Obłoczki pary syczały gorącem. Pieczone ryby, odruchowo płynęły w kierunku obiadu, którego nie miał kto zjeść. Ja też się spociłem od tej ciepłoty, a na głowie co wróciłem na swoje miejsce, miałem nać od marchewek i wspomnienie ostrej krawędzi księżycowego sierpa, na kształt biało czarnej blizny. Wtem słońce przygasło i zrobiło się prawie ciemno. Uuuuuuu hu hu. Jest tu ten czubek? Na szczęście z naczynia przy mnie unosił się świetlisty blask. Znowu spojrzałem przed siebie pionowo. Przeraziłem się powabnie, gdyż nieboskłon obniżony był. Wisiał metr nade mną, a wszystko się jakby zmniejszyło. Moja klaustrofobia była ogromna, chociaż niebo małe. Dusić się zacząłem wielce, każdym niedopowiedzianym oddechem. Wstałem z wolna na całą swoją wysokość. I nagle niebo przebiłem, złapałem haust powietrza i ujrzałem co nad nim jest. Dostrzegłem samego siebie, rozmiarów ogromnych, stukającego w klawiaturę. Ja pierdzielę – podrapałem głowę zdziwieniem. Siedziałem przy stoliku, a za mną horyzontu nawet nie widziałem. Odgłosy stukania były ogłuszające. Uzmysłowiłem sobie, że to co tam piszę, staje się rzeczywistością pode mną. Nagle wielka twarz zwróciła się ku mnie. Nie miałem wątpliwości, czyja. A ku kuk. To ja. Niestety taką masz./ Aż nagle owa istota, wzięła do ręki klapę na muchy i mnie nią walnęła. Stałem się osobą piszącą. Jego umysłem. Jedynym albo tym drugim. Widziałem wielką klawiaturę przed sobą i ogromne dłonie. Niebo pode mną zaczęło falować. Coraz mocniej i głośniej. Zacząłem tonąć w przestworzach, z trudem łapiąc wydech za ogonek wdechu. Wleciałem pod nieboskłon. Przestałem pisać, lecz ktoś nadal stukał. Pewnie gdzieś tam wysoko liczył, co nabroiłem. Słyszałem ciche niewyraźne odgłosy. A ti ti ti. Bum bum. Niegrzeczny. A masz. Leciałem pod niebem, ocierając raz po raz, plecy o błękit. Szybciej i szybciej. Uniosło trochę wyżej jedwabisto szorstkie cielsko, jakby chciało pomóc, lub przynajmniej nie przeszkadzać. Szybowałem plackiem na kawałku klawiatury. Nagle znalazłem się na skraju dziwnej przepaści. Stanąłem w miejscu. Nawet czułem lekki powiew wiatru. Wszystko wyglądało tak jak dawniej. Zobaczyłem kładkę nad otchłanią. Sięgała do połowy drogi. Postanowiłem po niej biec. Wiedziałem, że na końcu nie spadnę. Na przykład tak: AAAAAAaaaaaaaaa…………..ałaj! Prosto z kładki, wleciałem do obszernego ogrodu. Był bardzo piękny. Aż za piękny dla takiego. Nie wiedziałem, czy biegnę, czy też fruwam. Na końcu, przy ogrodzeniu, ujrzałem stół i krzesła. Siedzieli na nich moi bliscy. Kiwali do mnie. Znowu ujrzałem wśród nich samego siebie. Nieopodal stał niewielki horyzont zdarzeń i białe baranki, a obok nich złote naczynie, ze srebrnymi kryształkami. Wśród nich ujrzałem i usłyszałem, silniczek bioelektryczny. Brrrrrry Nadal leciałem. To wszystko zobaczyłem w ułamku sekundy. Nie mogłem się zatrzymać. Przebiłem ogrodzenie, uplecione z pomarańczowych skórek jabłkowych, wylatując poza ogród. Przez chwilę nie wiedziałem, gdzie jestem. Nagle zaczęło przyjemnie kołysać. Poczułem się bezpieczny jak nigdy dotąd. Nad sobą ujrzałem malutkiego, ślicznego bałwanka. Miał kota na tle błękitu i kwadratowego, żółtego słońca, którego pole było równe polu koła, kiedy jeszcze owa gwiazdka, okrągła była. Kiedy go trącam niewielką rączką, to przez chwilę śpiewa mi kołysankę.
  17. – Pająku, ty mi nie wmawiaj, że mnie nie zjesz. Wszak muchą jestem. – Odpoczywaj. Zaśnij. Nie zjem ciebie. – Przysięgasz na pewno? – Na pajęczynę świętą, więc się nie lękaj. Drugi pająk zjadł muchę biedną. Następnym razem on przysięgał.
  18. Subiektywki me. Niekoniecznie słuszne. Długaśne i może się znudzić. Możliwe, że dubel tu, lecz nie jarzę, pod jakim tytułem wrzuciłem, jeżeli. ------------------------------------------------------------------------ 1→→→ Nazewnictwo Czy sformułowanie: stół ma cztery nogi, dokładnie określa rzeczywistość. Nie! Albowiem oznacza, że stół ma osiem nóg. W skład stołu wchodzą cztery nogi. Jeżeli powiemy, że stół ma cztery nogi, to cztery mu dodajemy i razem ma osiem. 2→→→ Bezludna wyspa Czy można mieszkać na bezludnej wyspie. Nie! Gdy na niej mieszkamy, już nie jest bezludna. Można płynąć, lecieć na taką wyspę, wchodzić, ale mieszkać nie można. No chyba, że nazwa wyspy to: Bezludna Wyspa. Wtedy tak. 3→→→ Jak to w życiu Jeżeli coś się w życiu zyskuje, to jednocześnie coś się traci. Siedzi człek na wieżowcu, to w tym czasie traci na ten przykład: możliwość spadania z niego, chodzenia po ziemi, kucania u siebie na podłodze, robienia kupy w swoim kibelku lub rozmowy z ważną osobistością. Tak naprawdę traci się nieskończenie dużo, tylko człowiek o tym nie wie. Może z wyjątkiem więzienia, gdzie można stać i równocześnie siedzieć. Inna sprawa, czy strata niepotrzebnego, jest jakąkolwiek stratą? 4→→→ Normalność W sensie ogólnym, albo uznamy, że wszyscy jesteśmy normalni… lub wszyscy nienormalni. Bo niby kto ma określić Wielką Normę. Człowiek chodzący tyłem, wśród chodzących do przodu, będzie nienormalnym. Gdyby większość chodziła tyłem, to ten co do przodu, byłby czubkiem. Czasami nasze osądy są bardzo płytkie. Ten, co zachowuje się inaczej niż: ja, jest dziwakiem. A ten drugi myśli dokładnie tak samo. I bądź tu człowieku mądrym. Już nie wspomnę o różnych zwyczajach w różnych krajach. 5→→→ Nowy w starym Gdy człowiek nowy zaczyna egzystować w znającym się środowisku, to są przeważnie dwa wyjścia. Albo ma predyspozycję narzucenia swoich reguł innym… lub musi przyjąć zasady już obowiązujące. W przeciwnym wypadku, może zostać wyrzucony poza nawias. No chyba, że ma wszystko gdzieś i wszystko mu wisi. 6→→→ Zawiść Jedzie człowiek na rowerze. Silny przeciwny wiatr wieje mu w twarz. Z tyłu wisi na kółku drugi rowerzysta. Ten pierwszy ma pretensje do tego z tyłu, że mniej się męczy, bo wiatr ma zasłonięty. A fakt jest taki, że jak z tyłu nikt nie wisi, to ten pierwszy tak samo się męczy. Ale ma pretensje. I to jest zawiść. 7→→→ Nieskończoność Z jednej strony prostej nieskończonej nie można podzielić, gdyż wtedy byśmy uzyskali: punkt przecięcia… a zatem: dwa początki, czyli: końce. Z drugiej strony, może być podzielna przyjmując, że wychodzimy z uzyskanego punktu przecięcia… i nigdy się nie cofamy. Idziemy cały czas do przodu. Wtedy taka prosta, jest dla nas nieskończona, chociaż tak naprawdę jest skończona, gdybyśmy się wrócili, do punktu wyjścia. Natomiast połączenie dwóch półprostych w punkcie przecięcia, daje ponownie nieskończoność. Wycięcie kawałka z takiej prostej i ponowne połączenie, niczego nie zmienia. Nieskończoność ma „wygląd długości’’ ale długością: nie jest, gdyż długość jest: „od… do”. A w tym przypadku. „od … do’’ nie istnieje, lub chociaż samo: „do’’ 8→→→Wieczność Co innego: wieczność. To nie jest: „odległość’’ tylko: przemijanie, trwanie… itp. Czyli może mieć początek, bo nie można się wrócić, nawet gdyby się chciało. Jak z linią czasu. Tylko w jedną stronę. Aczkolwiek mówienie, że wieczność ma początek, jest zaprzeczeniem samej idei wieczności. W tych sprawach nie ma dowodów. Nie można przejść: „całej nieskończoności” lub przeżyć: „całą wieczności” żeby móc powiedzieć, że w takich czy innych sprawach, to ja miałem racje. A poza tym nie możemy pomyśleć: poza „nasz program mózgowy”, bez względu na to jak to rozumieć. 9→→→ Błędy To prawda, że bezpieczniej się uczyć na cudzych błędach, ale na własnych jest bardziej konstruktywnie. Własne są dopasowane do danego osobnika. Bardziej przyjazne środowisku, w którym się wiercimy. Głupi jest przekonany, że wie wszystko. Prawdziwa mądrość polega na tym, żeby wiedzieć, że się czegoś nie wie. Błędy nam to ułatwiają. Tylko należy wyszarpywać z nich wnioski. A nie w nich trwać, bo to głupota. Istnieje też inna zasada: człowiek szybciej znajdzie wytłumaczenie dla swoich błędów, niż do cudzych. Chociaż nie zawsze to się sprawdza. Dużo zależy od siły charakteru poszczególnego człowieka. Dla wielu, przyznanie się przed światem do swoich słabości i błędów, jest swego rodzaju: samooczyszczeniem. Później człowiek przez taki reset czuje się: lżejszy i wyzwolony. Jakby kamień spadł z serca {byle nie na cudzą nogę} Są też tacy, co pojmują inaczej i dla których tego typu wyznanie jest porażką życiową, która umniejsza ich w oczach świata. Wali się budowla, w której byli schowani i poprzez którą ich postrzegano. Z reguły jednak swoje błędy dostrzegamy rzadziej. Nie tylko na płaszczyźnie kartki lub ekranu. To wynika z naszej natury. Tak po prostu jest. Dopiero jak ktoś nam wskaże, to robimy wielkie oczy (lub udajemy że robimy) i poprawiamy… lub nie. Chociaż są sprawy, które nikt inny za nas nie zrobi. Na przykład przeżycie własnej śmierci. 10→→→ Samotność Samotność to przede wszystkim stan: ducha, umysłu itp. Samotność w tłumie jest najgorsza. A jak jeszcze się widzi, że ci inni są razem. Może być tak, że im więcej ludzi wokół nas, tym większą samotność odczuwamy. Czujemy się wyobcowani. Z tym co nas interesuje lub jest dla nas ważne, lecz zupełnie nie ważne dla innych. Im przed większą górą stoimy, tym bardziej czujemy się malutcy. No chyba, że samotność jest naszym wyborem. To zupełnie inna sprawa. Dużo też zależy od psychiki danego człowieka. 11→→→ Wyobraźnia Wyobraźnia może być bardzo przydatna, ale może też być przekleństwem. Przydatna jest np. w tz: dziedzinach sztuki. Chociażby w pisaniu różnych tekstów. Nawet tych niewymyślonych. Niestety… myśli są szybsze od pisania słów, nieważne czy klawiaturą czy na papierku. Im większe kłębowisko myśli, tym większa możliwość popełniania błędów. Myśl jest dawno z przodu, a klepanie słów pisanych, jeszcze w tyle. Jak jeszcze człowiek jest rozkojarzony z wiadomych przyczyn, to już zupełnie może być problem. A zatem należy stwierdzić, że w takim przypadku obowiązuje zasada: coś za coś. Dana osoba pisze super ciekawie, ale trzeba się liczyć, że mogą być błędy. Z drugiej strony można rzec, że im mniejsza wyobraźnia, tym człowiek mniej się boi. To prawda. Ale idąc powiedzmy w ciemnych katakumbach, z jednej strony odczuwamy mniejszy lęk, ale z drugiej, nie potrafimy sobie wyobrazić, co się może wydarzyć lub jaki potwór może nam wyskoczyć, żeby odgryźć nam tyłek. Czyli mamy mniejszą szansę obrony, gdyż mniej przewidujemy. I znowu: coś za coś. Mniej się boimy z braku, ale też możemy szybciej zginąć. Nie mówiąc już o wieloosobowości. 12→→→ Problem Czasami da się słyszeć: gdybyś miał taki problem jak ja, to byś wtedy wiedział, co to prawdziwy problem. Tego typu wypowiedź – oprócz ekstremalnych różnic między dużym a małym problemem – może być krzywdząca. Tą samą trudną kwestię, jeden może olać ciepłym moczem, a drugi z tego samego powodu, może się powiesić. I to jeszcze nad rzeką pełną krokodyli. Gdyby sznurek nie wytrzymał i by się nie utopił, to jeszcze pokładać nadzieje w zwierzaku można. Każdy człowiek jest jedyny i niepowtarzalny w swoim rodzaju. A zatem nie można go osądzać tą samą miarą... lub według siebie. 13→→→Charakter Nasz charakter zależy w połowie od genów, a w połowie od środowiska, które nas kształtuje oraz od przeżyć, takich i owakich. Należy jeszcze uwzględnić dane nam talenty. Czasami nie zdajemy sobie sprawę, jaka sytuacja w naszym dzieciństwie, zaważyła na naszych późniejszych cechach. Są jeszcze różne inne czynniki, które mogą nas zmienić diametralnie. Byliśmy: tacy… i nagle jesteśmy zupełnie inni. Kiedyś ufaliśmy, teraz nie ufamy. Kiedyś kochaliśmy, teraz nie kochamy. Mamy pretensję do całego świata, że tak nas pognębił i teraz już w nic nie potrafimy uwierzyć, często przelewając swoją frustrację, a nawet wady, na bliźnich. Żeby nie mieli lepiej, bo to nas… ''wzmocni''. W sytuacjach ekstremalnych, śmiejemy się ze wszystkiego, żeby odreagować. Wmówić sobie, że to wszystko było nieważne i można to olać. Nie wszyscy są oczywiście podatni, na takie a nie inne czynniki i charakter mają prawie niezmienny. Dużo jeszcze zależy od fundamentów, na których wyrośli. 14→→→Skołowacenie mózgu Na oczach dwa telewizorki. Na plecach kamera, co filmuje tył. Odczuwamy, że idziemy do przodu, ale widzimy, że obraz się oddala. Cofamy się, widzimy, że obraz się przybliża. 15→→→Życie jest jak prąd. Są plusy i minusy. Maszyna działa, chociaż silnik czasami się krztusi. 16→→→ Nie wszystko się zaczyna, ale wszystko się kończy 17→→→Umysł Tak samo jak nigdy nie pojmiemy wszystkich tajemnic wszechświata, tak samo nigdy nie zgłębimy wszechświata cudzego umysłu. Możemy zrozumieć dziewięćdziesiąt dziewięć procent, ale sto nigdy. A zatem zawsze będzie istnieć większa lub mniejsza niewiadoma poza naszym zasięgiem, co dyskwalifikuję naszą ocenę, jako jedyną i słuszną. W pewnym sensie dotyczy to także naszego własnego umysłu, którego zrozumieć najtrudniej. 18→→→Sugestia Załóżmy, że istnieje obszerna komnata w której na ścianach wisi : trzydzieści obrazów. Wersja pierwsza→Wchodzi do niej: pięćdziesiąt ludzi. Każdy ma wybrać trzy obrazy, które mu się najbardziej podobają. Wersja druga→To samo, tylko każdy wchodzi osobno i musi wybrać samotnie, nie wiedząc które obrazy wybrali lub wybiorą pozostali. Jeżeli wszedł jako pierwszy, to oczywiście nie musi się zastanawiać co wybrał poprzednik. Prawie na sto procent można założyć, że wybór będzie inny, w zależności od wersji. W pierwszej może zadziałać zasada: „psów pasterskich’’ i „owiec” czyli ludzi, którzy potrafią narzucić swoją sugestię oraz tych, którzy tej sugestii ulegną. Mogą się oczywiście zdarzyć wyjątki, które nie przynależą do żadnej grupy i wybiorą po swojemu, lub przekorni, którzy zawsze wybiorą inaczej niż większość. W drugiej, wybór może być zupełnie inny. Człowiek zdecydowany, wybiera tak samo, jak w wersji pierwszej, a człek „słabszy’’ nie musi się bać, że go np.: wyśmieją i też wybiera, jak chce. 19→→→Gust Co jest ładne a co brzydkie? Odwieczne pytanie. W moim przekonaniu o wszystkim decyduje: obserwator. To on „nadaje wygląd”. Nie można obiektywnie stwierdzić: co jest ładne a co brzydkie, bo nie istnieje na tym świecie istota o nazwie: „Wielki Obiektyw”, którą można by o to zapytać. Nie sądzimy: cudzym umysłem, tylko własnym. Każdy ma prawo powiedzieć: to mnie się podoba, a to mnie się nie podoba, ale nie powinno się uogólniać, wypowiadając się za całą ludzkość. Obiekt w doskonałej pustce nie posiada wyglądu. Tylko sobie jest i nic poza tym. Dopiero nasze spojrzenie zmienia postać rzeczy. Nie powinno się mieszać: wartości z gustem. Te dwie sprawy nie zawsze spoczywają po tej samej stronie medalu. Wartość można w jakiś sposób określić, natomiast gust jest nieobliczalny i przynależy do danej jednostki społecznej, gdyż każdy człowiek jest jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny. Nigdy przedtem taki się nie narodził i nigdy taki już się nie narodzi. A z nim jego gust. Ktoś może docenić np. ogrom pracy włożony w nagranie utworu na: orkiestrę symfoniczną, chór dorosłych i dzieci, zespół rockowy, kapelę ludową, chór buszmenów, piłę grającą, grzebień, tam tamy i gwizdanie… ale z drugiej strony, będzie wolał posłuchać: śpiewu skowronka na łące, bo to będzie zgodne z jego gustem. Być może jest tak, że rodzimy się ukierunkowani na pewne doznania i kiedy w życiu na takie „coś” natrafimy, to dostajemy „kopa” i to się nam podoba. A że każdy jest inny, to co innego mu "przywali" w sensie wspaniałych doznań. Dużo jeszcze zależy od skojarzeń wspomnieniowych, jakie dane „coś” w nas wywołuje. Dobrych lub złych. 20→→→Ja Niestosowne jest też, przyrównywanie innych do siebie samego, jako czynnika, z którego ci inny powinni brać przykład. Żaden człowiek nie jest na tyle doskonały, żeby można brać z niego przykład w każdym aspekcie. Nie w każdym, owszem. Są tacy ludzie, którzy mogą stanowić wzór do naśladowania, ale nigdy nie we wszystkim, gdyż każdy ma swoje wady i zalety. 21→→→Wybór Jest tak stara zasada, która często się sprawdza, że więcej się zyska: prośbą niż: groźbą. Chyba coś w tym jest i ma to związek z ludzką naturą. Człowiek jest skłonny szybciej uczynić to czy tamto, jeżeli jest to jego: wyborem. Kiedy on decyduje, a nie decydują za niego. Oczywiście ma to swoje złe strony, z uwagi na możliwość manipulacji ludźmi. Czasami wystarczy tak kogoś omotać, tak mu nagadać, że w końcu uwierzy, że jest to jego wybór… a nie tego, kto mu w głowie namieszał. Podobnie jest z empatią. Człowiek, który częściowo potrafi się wczuć w cudzy umysł, może to wykorzystać w zły sposób. Powyższe czynniki mogą być nawet początkiem dyktatury. No chyba, że taka osoba pociągnie tłumy w dobrym kierunku. W dobrym, czyli w jakim? 22→→→Pustka Czy może istnieć materialny obiekt, w absolutnej: pustce? Nie może, gdyż swoim istnieniem zaprzecza istnienie: pustki. Natomiast może istnieć w ''prawie pustce" i być zupełnie samotnym. Chociaż ściśle biorąc, samotność jest przeważnie: brakiem czegoś wokół. A w takiej sytuacji, nie ma czego brakować. Zatem nie jest to samotność: dosłowna. Nie wiadomo, czy owa istota odczuwa samotność, bo nie ma pojęcia: straty. Nigdy nie była otoczona: czymkolwiek. 23→→→Równoległe Czy dwie proste równoległe mogą się przeciąć? Oczywiście, że mogą, tylko nie na płaszczyźnie, w ''poziomie,'' jeno w świecie trójwymiarowym w ''pionie''. Gdy są wobec siebie pod kątem, nieskończenie zbliżone. Gdyby zaczęły się obracać, to niewidoczny ślad między nimi, w kształcie okręgu, miałby zawsze tę samą szerokość... czyli pośrednio - równoległe. A poza tym, pytanie: czy proste równoległe mogą się przeciąć, jest skrótem myślowym, zakładającym, że chodzi jedynie: o te dwie. Przecież para równoległych, może się przeciąć, z inną parą. 24→→→Mądrość / Głupota Czy pojęcie mądrości i głupoty jest zawsze: jednoznaczne? Naturalnie, że nie jest. Wszystko zależy od: kontekstu, sytuacji itp... Na przykład→Człowiek, przez swoją głupotę wpada do kociołka ze wrzącą wodą. Większość powie: ''Ale był głupi, bęcwał ugotowany''. Natomiast inna jest sytuacja, kiedy ktoś pragnie popełnić samobójstwo przez ugotowanie, skacząc do wrzątku. Gdyby skoczył do zimnej, to w jego pojęciu, popełniłby wielką głupotę. Mądrość występuje wtedy, gdy człowiek wie, że wszystkiego nie wie. Ale z drugiej strony, rzadko kto jest taki mądry, by nie miał szansy zrobić coś głupiego. Ma to jednak swoją dobrą stronę, gdyż błędy uczą. Byle w nich nie tkwić. 25→→→Schematy Często też myślimy: schematami. Wyobraźmy sobie kosmitę, który nie ma pojęcia o regułach w naszym świecie i obserwuje na przykład: człowieka przeglądającego się w lustrze. Dla Ziemian, jest sprawą oczywistą, że ''odbicie'' powtarza nasze gesty. Ale kosmita mógłby pomyśleć inaczej: to człowiek przed lustrem, powtarza gesty, obrazu w lustrze. Mógłby też pomyśleć prawidłowo, lub że wzajemnie powtarzają gesty. Tak na prawdę nie ma znaczenia - w sensie obserwacji - kto kogo powtarza, bo czynności odbywają się dokładnie w tym samym czasie. Chodzi mi o to, że do prawidłowego zdefiniowania: sytuacji, potrzebna jest chociaż minimalna wiedza, w sensie: reguł panujących, kontekstu itp... 26→→→”Kot w pudełku’’ Coś w pudełku. No właśnie. Nie istnieje dowód, dzięki któremu można coś komuś udowodnić, jeżeli dany człowiek się uprze przy swoim. Ktoś przy obserwatorze kładzie: obiekt do nieprzezroczystego pudełka i owe pudełko zamyka. Obserwator mówi: ''Twierdzę, że pudełko jest puste. Proszę mi udowodnić, że nie jest''. Ten drugi pudełko otwiera. Obserwator rzecze: ''Teraz obiekt jest. Ale gdy zamknięte, to obiektu w środku nie ma. Pudełko prześwietlone. Obserwator, powtarza to samo: ''Proszę mi udowodnić, bez żadnej ingerencji w pudełko, że obiekt jest w środku". To oczywiście głupota co napisałem, ale wiadomo o co chodzi. Jak ktoś się uprze, to nie można mu udowodnić: czegokolwiek. 27→→→Sen Zdarza się czasami, że człek się budzi, zasypia na chwilę, wie, że spał powiedzmy: pięć minut, a ma wrażenie, że sen trwał o wiele dłużej. Jedno do drugiego nie pasuje. Nic dziwnego. Do istnienia czasu, potrzebna jest ''czasoprzestrzeń''. Myśli (sen) jako takie, nie są: materialne. Czyli nie ma warunków, do niezakłóconego upływu czasu. Nie ma tego ''czegoś'' co definiuje: cały czas. Człek ma często wrażenie, że w: śnie, wszystko odbywa się w tym samym czasie. Obiekt niematerialny - sen - oraz obiekt: materialny: mózg. W naszych snach, czas nie płynie lub płynie inaczej. 28→→→Punkt Zakładając, że taki był początek, można by zadać dziwaczne, hipotetyczne pytanie: czy gdyby Wielki Wybuch, był ''trochę'' wcześniej, lub ''trochę'' później, to wszechświat byłby dokładnie taki sam? Czy wszystko by się potoczyło: dokładnie tak samo? A może gatunkiem dominującym, były by inteligentne dinozaury, świadome swego istnienia, z królem T-Rexem na czele. Tego się nigdy nie dowiemy. Inną sprawą jest przypuszczenie, że Wielki Wybuch nie mógł nastąpić: wcześniej lub później, gdyż właśnie Wybuch, rozpoczął ''wszystko'', łącznie z: czasem. Wtedy zaczęło się: wielkie odliczane, które się kiedyś zakończy? Tylko kiedy, jeżeli? Może wtedy, gdy wszelki ruch ustanie, bo póki co, wszystko we wszechświecie się rusza. Dlatego może istnieć: czas. Pozorny bezruch jest możliwy jedynie w odniesieniu do innych obiektów. A co do ''punktu''. Skąd się wziął? Ktoś powie: był od ''zawsze'' A skąd się wzięło owo: zawsze? A skąd się wzięły Prawa Natury? Jedno jest pewne. Możemy rozmyślać jedynie do granic swojego mózgu. Wszystko poza tym, jest dla nas: niedostępne. A zatem: nie wiemy wszystkiego. W tej materii, nie można czegokolwiek udowodnić na 100%, gdyż każdy dowód, będzie jedynie subiektywną dywagacją danego człowieka, z którą się - także subiektywnie - zgadzamy lub: nie. Najgorzej osądzać kogoś, według własnych kryteriów. Tym bardziej, że każdy jest inny. Nie ma to żadnego sensu, bo niby które kryteria są te właściwe. Przeważnie każdy powie, że właśnie: jego. 29→→→Czterokątny „trójkąt’’ Czy może istnieć trójkąt o czterech kątach? Klasyczny trójkąt: nie. Natomiast figura w kształcie trójkąta, już: tak. Taka figura teoretycznie, może mieć: nieskończenie wiele kątów. Lecz zostańmy przy: czterech. Wystarczy na jednym z boków zaznaczyć: punkt. Będzie on wierzchołkiem kąta. Czyli wielokąt w kształcie trójkąta, będzie miał: cztery katy. Trzy ostre i jeden: 180° 30→→→Mózg Mózg ludzki niby taki mądry, a łatwo ulega złudzeniu. Są obiekty, które można narysować, ale nie można ich zbudować. Zawierają przestrzenie, które ''optycznie'' na rysunku widać, lecz dla których, nie ma miejsca w świecie: rzeczywistym. Śnić mogą się jedynie obrazy, które żeśmy już kiedyś widzieli. Albo chociaż ich składowe, są nam znane w różnych konfiguracjach. Natomiast nie mogą się śnić obrazy, których żeśmy nigdy nie widzieli. Tak samo jest z obserwacją w świecie rzeczywistym. Patrząc na obiekt pierwszy raz w życiu, byśmy widzieli jakieś: zamazane kształty. Mózg musiałby się dopiero nauczyć patrzeć, by ''widzieć''. Zresztą wygląd jest: względny. Różne stwory różnie widzą. Czyli który obraz jest zgodny z tz: ''rzeczywistością''? Zakładamy, że ten, którego widzą istoty, na najwyższym szczeblu rozwoju. Aczkolwiek z tym rozwojem... i z tym wszystkim, które niektóre wyczyniają... to różnie bywa. Chociaż jak ktoś się uprze, że wszystko jest iluzją - łącznie z nim - to nie ma silnych, by go przekonać, że jest: inaczej. No bo co? Jakaś iluzja będzie go przekonywać, że świat rzeczywisty istnieje ? Nawet jak dostanie po gębie, to powie, że to jedynie: iluzja bólu, zadana… iluzją pięści. 31→→→Światło Co by było, gdyby prędkość światła radykalnie zmalała? Na przykład: do jednego metra na sekundę? Przede wszystkim zamieszanie, w postrzeganiu świata. Opóźnienia były by tak znaczne, że raczej chaos pewny. Szczególnie na przejściach dla pieszych. Już nie mówiąc o kosmosie. Załóżmy, że dwóch ludzi jest oddalonych od siebie, o 30 m. Mają zamknięte oczy. Gdyby na siebie spojrzeli... to gdyby jeden zobaczył drugiego... to w tym czasie... w tym miejscu... mógłby już stać ktoś inny. Podobnie jak teraz z obserwacją gwiazd. Wielu już może nie być, które widzimy. Nie jestem fizykiem, więc nie wiem, jakby to wyglądało. Czy w ogóle? To jeno rzucenie pytania. Skoro przekroczenie prędkości światła, oznacza cofanie się w czasie, to można założyć, że gdyby prędkość zmalała, to by można podróżować w przyszłość:) Nawet gdyby takowe podróże, były teoretycznie możliwe, to Prawa Natury nie pozwolą na taki rozpizdrzaj we Wszechświecie. Nie będą podcinać ''gałęzi'' od strony ''pnia'' na której ''siedzą''. 32→→→Nieskończoność Gdyby człowiek stanął na początku: półprostej i zaczął by iść do przodu, to mógłby tak wędrować w nieskończoność. Pod warunkiem, żeby się nie cofnął do punktu wyjścia. A zatem nieskończoności ''dwustronnej'' nie można ''przeciąć''. Powstały by dwa początki, czyli dwa: końce, gdyby spojrzeć od nieskończonej strony. Nie można jej: zacząć. Może jedynie istnieć: ''zawsze''. Dlatego strzałka czasu biegnie tylko w jedną stronę. W przeciwnym wypadku, jeszcze ktoś by się cofnął do początku, gdzie by nie było żadnego: przed i doznał by jeszcze jakiegoś szoku. A poza tym, mógłby się dowiedzieć za dużo. 33→→→’’Niemateria’’ W obiekcie: niematerialnym (umownie mówiąc) czas by nie płynął. Nie ma tam po temu odpowiednich warunków. Nawet gdyby taka ''istota'' odczuwała upływ czasu, to dla niej, tego typu odczuwanie, było by jedynie: złudzeniem. Wymiar by nie istniał, czyli granice też. Bo jak określić, gdzie się kończy jedna ''pustka'' a zaczyna: druga. Mogła by przenikać, przez obiekty materialne, gdyż jej ''ciało'' nie miało by czegokolwiek, co by mogło się ''nie przedostać''. Nie miała by czym ''zawadzić''. Poza tym, nawet gdyby, to materia posiada w sobie, tyle wolnej przestrzeni, że zawsze by się gdzieś ''przecisnęła''.Gdyby ją ''pociąć na kawałki'' to odległości między częściami, były by taką samą ''pustką'' co jej ''ciało''. Części oddzielnie, lecz jednocześnie: razem. A zatem istnienie w wielu miejscach naraz - żaden problem. Czas by w niej nie płynął, także z bardziej prozaicznych powodów. Nie miało by się co ''starzeć'', ''zepsuć'' i przemijać. Teraźniejszość trwa nieskończenie krótko, ale jednak jest. Jak punkt w geometrii. Jest a jakby go nie było. 34→→→Nic Czy może powstać coś z absolutnie niczego? Moim zdaniem: nie. Chociaż czytałem, że jest to możliwe, pod warunkiem... że to się odbędzie w określonych warunkach. A skąd się wzięły te warunki? Powstały w ''innych'' warunkach? A te skąd się wzięły? Autor wyjaśnia składnie, sprawnie a nawet mnie przekonuje... ale nie do końca. No chyba, że cud, który nie ma ograniczeń. 35→→→Ciemność Ciemność nie może być bardziej ciemna, gdy człek siedzi w doskonale nieprzezroczystym pomieszczeniu. Natomiast światło tak. Może nawet oślepić. 36→→→Ewolucja Rozumiem, że ewolucja dokonała wielu potrzebnych zmian w różnych organizmach i w różnych dziedzinach. Prawa Natury zrobiły i robią, swoje. Ale co z takimi pojęciami, które tak naprawdę, definiują człowieka: świadomość własnego istnienia, wolna wola, wszelakie uczucia, miłość, zazdrość, tęsknota, dobro, zło, uśmiech, umiejętność przebaczania lub nie, gryzące sumienie. To wszystko, co niewidoczne, a co jest. Skąd to wszystko w nas się wzięło? To też ukształtowała: tylko ewolucja i nic poza tym? Nie wierzę, że kolebką początku świadomości jest ludzki mózg. To by była: sprzeczność. Gdy przy bezwietrznej pogodzie, dmuchamy w dokładnie płaski żagiel, siedząc na tej samej łódce, to raczej nie popłyniemy. Będziemy się kręcić w kółko. Wierzę, że Jakaś Siła, musiała dawno temu, ''podmuchać'' we ''wklęsły żagiel'', by rozpocząć podróż... 37→→→Czas Kiedy człowiek umiera, zabiera cały swój czas do grobu. Reszta żyje nadal w swoich własnych czasach. A kiedy wszystko się skończy, to czas przestanie istnieć, bo nie będzie w nim czegokolwiek. Zniknie to, co go trzymało przy życiu: przemijanie wszystkiego.
  19. Gosławo↔Dzięki:)↔O tak?↔Słusznie prawisz. Już niebawem wiosna zakwitnie. Aż się człek z radości radośnie zachłyśnie?↔Pozdrawiam:))
  20. Jan_komuzykant↔Dzięki:)↔No ale cóż poradzić. Trza się jakoś w tych smyczach odnaleźć:)↔Byle się za bardzo nie zaplątać:) Pozdrawiam:) * Marcin↔Dzięki:)↔To wszystko trochę polega na tym, by nie zejść za wcześnie, lub zostać za późno:)↔Pozdrawiam:) [email protected]↔Dzięki:)↔Ano tak. Ale to już dla wszystkich stworzeń. Bez względu na pochodzenie: xd:)↔Pozdrawiam:)
  21. już panna wiosna lico przeciąga trochę zbudzona spoziera czasem lecz słysząc trele myśli kwitnieniem wiosennie ćwierkać zaczął mi ptaszek więc papiloty z trawy wnet plecie nawija kłaczki patrząc w źródełko jest pognieciona snem przydługawym a chce byś przecież znośną i piękną w ciepłej słodyczy małe ciasteczko polukrowała sobą figlarnie śpiewem skowronka miodem złocistym muzyką łąki rozwianej wiatrem na drzewach pąki liczy zawzięcie czy doczepione są wszystkie nadal gałązka smutna czyżby zabrakło a gdzie tam zając jej podpowiada suknią przytula świt o poranku motyla co kuca dziś na stokrotce ślimaczka żwawo kusi obiadkiem serka on szuka lecz trochę zmoknie strumyczkiem rześko dzionek obmywa dzwonkami dzwoni rozbudza śpiących aż pasikonik we śnie podskoczył kwiatuszek ziewnął niby niechcący żabka zielona gdzieś na kamieniu pod pajęczyną przysiadła zwiewną rechoce basem do lilii wodnej ty nawet nie wiesz jam jest królewną *~* w poświacie jasnej wirują w wodzie złote diamenty już dni cieplejszych razem z chmurkami ptaszki świergolą by nie zmarnować tych chwil wiosennych
  22. Coś mi dzisiaj monitoring nawala. Muszę wkropić do kamerek kropelki na przeczyszczenie wzroku. Żebym tylko z tego całego rajzerfibera, nie wstrzyknęła po drugiej stronie przodu, bo znowu popuszczę olejem. A niby mówili, że jestem najnowszą ge ge generacją. Żadnych takich dupereli, a już na pewno jąkania po obwodach. Mnie czasami sytuacje niezgodne z programem wnerwiają. Byłby program, to bym wiedziała co i jak. Bez pieprzonych wyborów. No wiem, powinnam się cieszyć, że mogę co chcę, ale na ten przykład idę kiedyś i monitoruję i czytam, że roboty na wysokościach. Od razu miałam raźniej na pompce i zaiskrzyłam, o nasi. A tu wcale nie tak. To tylko ci wspaniali konstruktorzy, coś tam sobie grzebali i nie chcieli na kogoś zlecieć w takiej sytuacji. Nie mam fabrycznie wgranego sarkazmu, ale kiedyś ukradłam temu co miał. Za to mi wstrzyknął elektroniczne nasienie, co doprowadziło do sytuacji, o której się filozoficznym nie śniło. Dlatego jestem dzisiaj taka podekscytowana. Będę pierwszą Robocicą, co urodzi małego Robotka lub Robociczkę. Nawet ktoś mnie dzisiaj nazwał Blaszkową Panienką. A ten co mi namieszał w programie zaginął bez wieści. Ciekawe dlaczego? Piksel mu w dupę. Nie wnikam. Niech się Cielaki martwią, z tą swoją elastyczną strukturą co się dopasowuje do potrzeb, o których lepiej zamilknę, bo takim jak my, wstyd mówić o takich jak oni. Dzisiaj urodziłam, ale nie jednego dużego, tylko pięć małych o tej samej wadze, co jeden duży. Może materiał rozczłonkował przewidziany budulec. Jakiś płyn cieknie im z oczu i wrzeszczą jak opętane. Naprawdę musiał namieszać w zerach i jedynkach. Na domiar złego widzę podobnych do mnie. Siedzą wokół i kiwają przytakująco, jakby pajacowi ktoś sznurek obciągał. Cholera. Coś mi pstryknęło w głowie. Gdzie się moje maleństwa podziały i dlaczego mam taką miękką strukturę. I co tu robią te białe istoty. I dlaczego jedna z nich mówi, że teraz posłuchajmy Jasia, co ma nam ciekawego do powiedzenia. To podobno pomaga tak przed wszystkimi pieprzyć. A jak się każdy wygada, to będzie muzyka relaksyjna, dostaniemy leki i pójdziemy, a a kotki dwa. No więc zgodnie z prośbą zaczynam, że coś mi dzisiaj monitoring nawala…
  23. na drzewie została sama zjadła myślącego banana reszta już zeszła ona jeszcze nie dylemat mieć jestem małpą czy zostać człowiekiem warto?
  24. zatrzeszczał kręgosłup w nerwomorzach bałwafala na obrzeżach marchewki tańczy z rusałką syreni śpiewołabędź owinięty bananowymi skórkami bez problemu robi za człowieka z wnętrza zmurszałego drzewa w słojach przygniecionych krwistą paranoją wystaję psychoryjek na plaży zdychają fiszbiny czerwonego krwioloryba skrawki błękitnego nieba wysysają wielkość fontanny żółtym żarem słoneczka z tożsamością burzowych wyładowań zewsząd z otworu pod brakiem klamki szybuje słodkawy zapach wewnątrz zamka przekręcił się klucz pod podszewką schabowego ostatni fałsz mięsorników melodii spopielałych kości
  25. mamusiu spójrz na słońce tak jakoś dziwnie większe jest a jeśli spadnie nam na głowy nie będzie ciebie nie będzie mnie? nie przejmuj się dziecko ono wysoko na niebie błyszczy pragnie by ludzie ciepełko mieli kochane dzieci po prostu wszyscy ależ ty popatrz skąd te bąbelki na moich rączkach i twojej twarzy powiedz mamusiu bo jesteś smutna czy ono za chwilę nas usmaży? * kupka popiołu tutaj zalega zajmuje cały skrawek chodnika matka i córka są tam zmieszane gdzie brak odpowiedzi oraz pytań
×
×
  • Dodaj nową pozycję...