Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 591
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. WiesławJK↔Dzięki:)↔Staram się pisać różnorodnie, czy wiersze, czy prozę, nie być "w ramce", ale wiadomo... swój jakiś tam styl,trudno zupełnie obejść. Pytanie, czy chcę?:))↔ Inne pytanie↔czy "zaszufladkowanie" jest dobre dla autora, czy raczej go nie rozwija?:)↔Pozdrawiam:)
  2. Stary diabeł Wacuś Raciczko, pierdnął z uciechy spod ogona oraz beknął oparem siarki. Kolejna paczka polecona, a w niej grzesznik, kategoria 665. Wprawdzie to nie to samo, co 666, ale i tak nieźle. O niebo lepiej niż u konkurencji. Ucieszony nie zgłębia przyczyn. To go zupełnie nie obchodzi. Ważne, że ruch w interesie. Szef pochwali. – Ej ty, nowy! Jestem Wacuś Raciczko. Masz jakieś pytania – pyta świeżego żółtodzioba. – Bo jak masz, to wal śmiało. U nas możesz walić co chcesz. – Jak długo tu zagoszczę – chce wiedzieć przybyły już w pierwszym dniu. – O kłak nie chodzi. – Co najmniej połowę wieczności. – To długo. – Lecz krócej niż cała, więc nie narzekaj – pociesza Raciczko na ile umie, będąc czartem. – A tam? – Gdzie? – No tam. Ta czerwonawa poświata, w chatce? – To czerwony przybytek. – O! – Właśnie – potakuje diabeł prawym rogiem. – Jeżeli zeskrobiesz cały osad grzechów, ze ścianek kotłów, w których się prawie wygotowali grzesznicy… to sobie w owej chatce pobaraszkujesz. – Myślałem, że szanujecie grzechy i was cieszą – dziwi się pytający. – Owszem, cieszą, ale zmniejszają średnice kotła, a tym samym wydajność. Świeżo upieczony nabytek czeluści piekielnych, pieje z radości w duchu spopielonej duszy. Musi koniecznie zadać ważne pytanie. Piekielnie ważne. Najważniejsze. – A długo będę w tym domku? – Jakieś jedną sześćset sześćdziesiątą szóstą wieczności. – Co? A całą wieczność mogę? Chcę, chcę, chcę i muszę! – Zgoda. Jak chcesz. – Czyli umowa stoi? – Łącznie z tym, co tobie w tej chwili stoi. Ale nie musisz się krepować. Nie tu. – Bom już sobie wyobrażam – wrzeszczy wesoło podniecony grzesznik. – Wiem i rozumiem twoją niecierpliwość. Wyszoruj kotły, a później cię zaprowadzę. Zgłębisz tajniki. Póki co, niech ci sflaczeje, bo go jeszcze uszkodzisz osadem grzesznym i bieda będzie. – No. Szorowanie trwa i trwa. Dłużej niż krócej. Tym bardziej, że w wielu kotłach, grzeszny osad jest przypalony do szczątków potępionych ciał, podziurawionych widłami. Szczególnie dupy mają wygląd durszlaków. Lecz po obrządku, grzesznicy odzyskają, co utracili i gotowanie zacznie się od początku, w świeżych ładnych kociołkach. W końcu jednak, spocony jak diabli, warunek spełnia. I od razu mu staje. – No widzę, że kotły aż lśnią. Osadu próżno szukać – zionie zadowolonym ogniem, zleceniodawca. – Oczywiście. Wiedziałem co mnie czeka. To mi ducha do pracy dodawało – Bez takich wulgarnych słów proszę. Tu się takich nie używa. – Wulgarnych? A niby który? – Nie ważne. Idź za mną. Tam gdzie tobie obiecałem – dodaje Wacuś rogiem na migi. W czasie wędrówki, jeszcze zwiększył rozmiar. – Raciczko! Co do chuja pana, ma to wszystko do diabła znaczyć. A gdzie, to co miało być? – Ha ha. To ogromny pojemnik z czerwoną galaretką. Bagno takie, ale słodkie. Całą wieczność, będziesz zgłębiał dno, potwornie się dusił, po chwili wypłyniesz i znowu to samo. I tak do usranej śmierci… oj przepraszam. Jesteś nieśmiertelny. – Ależ kochany czorcie. Przez całe życie starałem się przykładnie grzeszyć, zupełną odwrotnością dziesięciu przykazań. I co? I dupa. Taki afront mnie spotyka. – Afront? Czyżby? A kto się uśmiechnął do małej dziewczynki, gdy płakała i nawet do domu odprowadził. No pytam się, kto? – No ja. Ale takie dobro popełniłem tylko raz w życiu! – O raz za dużo. Na niebo w piekle, trzeba sobie zasłużyć.
  3. W jednym z moich światów jest wieczna wiosna. Trzymam je zamknięte w ochronce umysłu. Kiedyś uchyliłam najmniejsze drzwi. Na próbę. Jak zareagują obserwatorzy. Porwał mnie przedziwny, niesamowity taniec. Wirowałam naga na łące, kwiaty przyobleczone śpiewem skowronka, szybowały nade mną, a pasikoniki wielkie jak kotki, przeskakiwały szaloną radość. I nagle usłyszałam pogardliwe słowa: to jakaś ześwirowana wariatka. Nie ośmieliłam się wypuścić pozostałych. A może wtedy powinnam. Na przekór wszystkiemu i wszystkim. Powiedziałeś teraz, że chcesz dzielić ze mną moje troski, więc mam cię przytulić swoimi łzami. Tylko zanim zacznie padać deszcz, gdyż później nie odróżnisz jednych od drugich na mojej twarzy.
  4. Zapach pieczonego chleba rozchodzi się po całej kuchni. Maleńkie nóżki wyrzeźbione z kostek cukru, w sandałkach ze złocistego przypieczenia, kroczą wytrwale po blacie stołu, zostawiając w białym puchu mąki, maciupeńkie ślady z postrzępionymi brzegami niewielkich zasp, niczym tycie białe dolinki o zapachu zboża. Po zostawionych śladach podąża woń świeżo zaparzonej kawy. Dosłownie przed chwilą, porcelanowa filiżanka zaprosiła strumień gorącego wrzątku, by się wymieszał z okruszkami zmielonych ziaren, które tuliła w swoim wnętrzu specjalnie na tą okazję. Po chwili przeprosiła kawowy zapach wspomnieniem herbaty , gdyż miał problem z wydostaniem siebie poza obrzeże naczynia. Musiał wytworzyć małe łapki z obłoczków kawowych nad drewnianym młynkiem, które wystawił poza białe lśnienie krawędzi, wyciągając się na powierzchnię. Teraz wędruje po gładkiej poprószonej powierzchni, równolegle do zapachu chleba. Poprzez szparę między drzwiami a futryną, prześlizguje się zapach wędzonej szynki. Lekko otłuszczone ścianki umożliwiają łatwiejsze przenikanie między różnymi przeszkodami, będącymi w kuchni. Dołącza do pozostałych, ale nie pcha się na hama. Zapachy mają znaczący problem do rozwiązania. Stoją na krawędzi stołu. Jak mają z niego zejść. Woń szynki czyni różne akrobacje w różnych kątach i zakamarkach. Ma trochę łatwiej. Jest bardziej gładka. Z wiklinowego koszyczka w kształcie jabłka, gramoli się zapach pomarańczy. Kuliste wywijasy siłą odrzutu wyrzucają kawałeczki eterycznych cząstek, na wszystkie spragnione, takich doznań, strony. Przysiadają na chwilę w różnych miejscach, nasycając całym sobą wytęsknione powierzchnie, także przy rozpadlinie między stołem a krzesłem, gdzie błądzą wonie w rozterce. Litościwy zapach świeżych kwiatów, widząc ich wielki smutek, przeobraża się w wirujące zielone skrzydełka, z cienką łodyżką jako ster. Podwieszone na warkoczykach z pajęczych nici pachnące siodełko, z gęstej woni lepkiego miodu, stanowi wybawienie dla zbłąkanych wonności. Uwięzieni zostają uratowani. Na opuszczonym blacie jeszcze jakiś czas, snuje się biało – przezroczysta mgła, będąca wynikiem podmuchu z szybującego nad przepaścią pojazdu ratowniczego. Przez otwarte okno wlatuje rześkość łąki, spowita śpiewem skowronka i rżeniem koni. Miesza się z innymi, nadając jeszcze bardziej niecodziennie brzmienie dziwnej muzyce, dodając kilka klekotów bociana oraz szumu wynikającego z ocierania żaby w dziobie. Na papierowym wieczku, leżącym na szkiełku z czarnym pieprzem, jedna klaustrofobiczna wnerwiona okruszynka, wypala małą dziurkę, swoim ostrym spojrzeniem. W konfiturach budzi się zapach leśnych poziomek. Ziewa rozkosznie obrazem szypułek, między fałdkami lepkiego łóżeczka, a snem o leśnym runie. W papierowej torebce, szybuje woń zasuszonych kapeluszy, urwanych nóżek i słodkawy rozkład krasnoludka, a w nim chrupiące powłoki pociesznych robaczków. Posłużą jako dodatek do smacznej kapusty, z wonią zajęcy, bielików i wewnętrznego głąba. W kącie blisko fontanny, stoi pachnąca cytrynka. Wykąpały się w niej wszystkie zapachy. Teraz tam ich nie ma. Wytarte ręcznikami utkanymi z cieplutkich cząsteczek powietrza, grasują nadal, to tu, to tam, lub jeszcze gdzie indziej, lecz strumyczki wody, zachowały w sobie pachnące wspomnienia. * Do kuchni wchodzi mała dziewczynka. – O jejciu. Czemu jesteście takie wymieszane. Co ja z wami mam. Trochę same i od razu masz ci los. Znowu będę się musiała męczyć z rozplątywaniem. Ach wy nieznośne, ale i tak was kocham.
  5. Waldemar_Talar_Talar↔Jam dzisiaj jest, więc Dzięki z marszu ślę, za: super. Gdyby więcej człeków, takie zdanie co do ''oklasków nadprogramowych'' miało, to może by i było, chociaż nieco lepiej na naszej planecie:)↔Pozdrawiam:)
  6. Twoje usta ładniejsze kiedy przebierasz wargami na tle języka, w przestrzeni nagiej twarzy. Wydziergane szydełkiem w przełyku, szybują słowa na podobieństwo bańki mydlanej. Potrafię odczytać ich ośliniony sens. Siedzę blisko roli, która przekopujesz poprzez lśnienie szarych skib, na eterycznej wilgotności naszych skaz i pęknięć. Brzytwa punktowego światła wietrzy mózg suflera, trepanacją beretu. Może podpowiadacz doradzi, co i jak. Opada powieka, dzisiaj wyjątkowo w dół. Zasłania wgłębienie oka, kończy i zaczyna role. Dzieli świat. Wybierzemy jeden z nich jak tylko pani sprzątaczka, wyrzuci do śmieci nadprogramowe oklaski.
  7. Wtedy się wszystko zmieniło. * Dzisiaj w naszym uroczym miasteczku, został zakłócony jakikolwiek ład, pomimo iż działalność rozpoczął niewielki niepozorny sklepik, o szyldzie przykuwającym uwagę. Tak się właśnie składa, iż jestem pierwszym kupującym, także dlatego, że zgubiłem pieska. Przede mną, tylko pan sprzedawca, a za mną, już nie tylko. Długo nie tylko. –– Dzień dobry. Poproszę dwadzieścia dekagramów tęsknoty – mówię grzecznie. –– Zapakować, czy potęskni szanowny pan na miejscu – pyta sprzedawca, też uprzejmie. –– Potęsknię na miejscu. Mam dzisiaj urwanie głowy. Głowa zaczyna turlać się przy nogach oczekujących. Wnerwiona wrzeszczy: –– Poproszę dwadzieścia osiem dekagramów świętego spokoju, bo jak mnie włoży z powrotem na kark… –– Bierz pan ten głupi baniak, bo jeszcze kto rozdepcze. Ja tu za miłością stoję. Podnoszę głowę i zaczynam tęsknić za pieskiem. Towar pierwsza klasa. Trza przyznać. Ten co za mną stał, właśnie kupuje, to o czym wspominał: –– Poproszę trzydzieści gramów miłości dla żony i pięćdziesiąt dla kochanki –– mówi uśmiechnięty. –– Panie. Deprawacje pan wprowadzasz. Tu dzieci słuchają –– piszczy zbulwersowany głos z końca kolejki. –– Proszę mi w tej chwili sprzedać kilogram opanowania, bo inaczej… –– Spokój tam –– rzecze sprzedawca. –– To szanownego pana kupującego sprawa, do czego potrzebuje miłość. Wreszcie facet dostaje swoją miłość. Wychodzi. Nie wiadomo, do której. Widzę, że sytuacja robi się niewesoła. Ludzie drepczą skołowani nieco, więc nic dziwnego, że słychać utyskiwania: –– Żądam pół kilograma cierpliwości dla mnie i jedenaście dekagramów, dla dziecka. Chcemy wytrwać do zakupu, zawiści. Sąsiadka nową chałupę wybudowała. A nasza rudera. –– Proszę się nie pchać –– znowu wrzeszczy sprzedawca. –– A zawiści do wszystkich starczy. –– Kiedy wreszcie dostanę moją miłość. To doprawdy niesłychane. Byłem drugi w kolejce. Żądam gratis trochę wspomnień miłych spraw, by odreagować. Wtem podchodzi jakiś poważny jegomość, z biało czerwoną flagą, robi orła na białych kafelkach, wstaje i dobitnie rzecze: –– Poproszę jeden gram patriotyzmu. –– Jeden? Przepraszam najmocniej, lecz ośmielę się zapytać, czy szanowny pan ma problemy z miłością ojczyzny? –– Wypraszam sobie. Gdy ktoś czysty jak łza, to wystarczy, że raz po raz, tylko stopy umyje. Taki jestem od małego. –– Powyżej, czy poniżej –– ciekawy jeden z kolejki. –– No właśnie –– dolatuje głos z tyłu. –– A poza tym, załóż pan buty, bo padniemy. I lepiej myj codziennie. –– Skoro tak –– dodaje nagabnięty –– to jeszcze poproszę, kilogram pogardy, do tego odmieńca, co plecie jak pojebany. Coraz większe zamieszanie. W końcu czupurny rodak wychodzi, wymachując czerwonym makiem i bocianem, na czubku, a ja słyszę kolejną kupującą. To niewielka dziewczynka. Dziwię się, że w ogóle doszła do punktu sprzedaży. –– Poproszę trochę pychy. Mam pieniążki ze świniobicia różowej świnki. –– Dziecko. Po co tobie pycha. Poczekaj, aż dorośniesz –– radzi czule sprzedawca. –– Nie mogę czekać. Mamusia gotuje fatalne obiadki, a jak będę dokładała trochę pychy, to będą pyszne. –– To tak nie działa… –– A skąd pan wiesz, że tak nie działa –– pyta głos z kolejki. –– Klient nasz pan. Dziecku chcesz odmówić. Dziewczynka dostaje i wychodzi rezolutnie uśmiechnięta. Widzę, że podchodzi chyba trzeci, gdyż straciłem rachubę. Zaczyna nadawać: –– Kiedyś dochodziłem i dochodziłem i dochodziłem… –– Panie skończ prędko, bo ja jeszcze opanowania nerwów nie kupiłem. ––… aż w końcu doszedłem do krawędzi dachu i spuściłem się po linie, na głowę przechodnia, ale że akurat kupił ostatnio w innym mieście, dwa i pół kilograma przebaczenia, to mi wybaczył, dlatego też poproszę o taką samą ilość… –– Co to za pojebaniec przy tej ladzie –– słychać wnerwione głosy tych, co to jeszcze opanowania nie kupili. –– Proszę bardzo, szanowny panie. Zapakować, czy wybaczy pan na miejscu? –– Nie wybaczę, bo mi zabraknie, jak na mnie zleci. Nagle do sklepu wpada zdyszana babcia i z racji wieku chce być obsłużona poza kolejnością. Jedni nie reagują, bo kupili co trzeba, inni też nie reagują, gdyż kobieta wygląda na wściekłą. –– Proszę mi w tej chwili sprzedać pięć i pół funta zapomnienia –– wrzeszczy chyżo do sprzedawcy. –– Zakochałam się w młodym fircyku i chcę o starym zapomnieć. Tylko skrzypiał wiecznie fotelem i dymił fajką w twarz. –– Droga pani –– zagaja pan sprzedawca –– jak to skrzypiał i dymił. A teraz już nie skrzypi dymem? –– Durnyś pan. Proch nie może skrzypieć. Jam wdową jest z potrzebami. O właśnie, bym zapomniała. Chuci potrzebuję. Oczywiście zapłacę dodatkowo. –– Chuci? –– No, dla niego. Żeby mnie chciał. Nagle słychać wzmożone głosy, gdyż wielu z kolejki nerwy ponoszą. –– Wypłoszyć w cholerę to popieprzone babsko. Bo jak przywalę… –– Co się pan denerwujesz. Spoko luzik. –– Pan kupiłeś nieprowokowalność, toś spokojny. A ja dopiero się zaopatrzę. *** I nagle nie wiem, gdzie jestem. *** –– Pamięta mnie pan? Przyszedłem podziękować. –– A, to panu sprzedałem wyjątkowe halucynacje dotykowo – wzrokowe, jeszcze przed oficjalnym otwarciem? — Znakomicie pan pamięta. Jakże się cieszę i pragnę drugi raz gorąco podziękować. Nigdy w życiu tak się nie ubawiłem, jak w tym sklepiku. –– To niech pan zażyje jeszcze to. Gratis. –– Ufam panu… ale gdzie moja walizka, z połową kasy co została, bo inflacja wie pan… –– Śmiem wątpić w realność walizki. –– A niech to. Cha cha. Oczywiście. Jeszcze ciekawsze działanie, niż przewidywałem. Z nutką dreszczyku. –– Miło mi zatem i zapraszam ponownie. –– Niewątpliwie skorzystam, tylko kasę uzbieram. –– Ależ drogi panie. Ja wolontariusz. Z dobroci serca działam. –– Ufam panu, ufam, ufam, ufam…
  8. 1 Och, smutno mi, lecz ktoś dzwoni do drzwi. –– Kochanie, to ty? –– To ja, listonosz. Otwieram, gdyż odczuwam potrzebę teraz. –– Mam dla jaśnie pani paczkę. I coś na pociechę. Długaśne. –– Śmiem wątpić w prawdziwość słów. Nawet wcale. Pan żeś przebieraniec. –– Proszę swą wątpliwość… rozważyć. –– Jam nie durna. Listonosz puka dwa razy. 2 –– Sąsiadko. Ty na oświetleniu nie zaoszczędzisz, pewnie. Z racji tego, jaka jesteś. –– Zdurniałeś sąsiedzie. No pięknie! –– Owszem. Pięknie. Jako głowa rodziny, potrafię oszczędzać na świetle. –– Akurat. Nadal głupoty wciskasz, rzeknę. –– Doprawdy? –– No dobra, czubka słucham, choć ja nie głupia, mam słowa dziada na uwadze. –– Ja w swoim domu świecę przykładem. 3 Szedłem ulicą, by do skarbonki dać na biednych, lecz drogę zagrodził inny niż ja, pojebaniec wredny. Na dodatek lewą ręką bezczelnie machał. Hipokryta pokraka. Złapałem odmieńca chama i nóż w bebechy wsadziłem mu zaraz. Zaś jeszcze w plugawe serducho pchnięć kilka. Nie będzie mi tu ścierwo jakieś, przeszkadzać w miłości uczynkach. 4 Znowu spałem w trumnie. Dla treningu, bo wiem, że umrę. Nie mogę jako proszek, to chociaż tak trochę. Jestem deczko zły. Wieko zacięte, nie mogę wyjść. O! Ktoś otwiera. Wybawi. Jeden w siarce, drugi ze skrzydłami. Chyba umarłem, lecz nie wiem wcale, czy jestem w niebie, czy piekle ostanę? 5 — Słyszałaś sąsiadko? –– Co? –– Zuzia umarła. –– A… ta głupia? ––Ta. –– A niby po kim miała być mądra. Po rodzicach? –– Może po dziadkach? –– Cha cha. Świetny dowcip. –– Wiem. Życie smutne, trza się po śmiać. –– Na dodatek wszyscy leżą w poświęconej ziemi. –– To już nie jest śmieszne. –– Panie Boże, widzisz i nie grzmisz ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Bonus: 18,0625 : 17 = 1,0625 18,0625 – 17 = 1,0625 tak w życiu bywa co łatwo obliczyć taki sam skutek z różnych przyczyn
  9. tak się martwiłaś że już nic radosnego w twoim życiu nie może się wydarzyć a jednak spójrz dzisiaj w lustro łzy płyną obok twojej twarzy
  10. dziecko kochane zmarzłaś ty trochę leżysz przy piecu odtajać musisz nigdzie nie odchodź wszak ci pomogę nie oddam ciebie jesteś mamusi cieknie strumyczek widzę kałużę mokre ubranko ja z ciebie zdejmę założę inne ciepłe i suche byś się wtuliła maleństwo we mnie wciąż kołysenkę w kółko ci śpiewam o jasnym niebie i złotych gwiazdkach dawno zasnęłaś śnisz sobie teraz a tam jest także co kocha matka znowu dzieciątko w sercu cię kładę na mej miłości możesz się skupić czerwień nadgarstków już zawsze razem żeby nie tylko twój zapach trupi
  11. ciemne skrawki na dnie nad nimi niezakłócona ciecz przezroczystość o bursztynu barwie kusi mój ty skarbie spijaj mnie pomieszaj łyżeczką zobaczysz ile tego jest wirujących fusów chaos herbaty w tym zostało możliwe nie wiem chyba może lepiej uważaj z czego zrobiłeś wywar ••••••••••••••••••• wadliwy człowieku także autorze co piszesz ów tekst proszę zwalczaj swoje wady by mieć ich mniej dopiero później bliźnich pouczaj to i owo im zarzucaj to brzydko jest w chaszcze sądów słowa zapuszczać unikając lustra a poza tym uczciwie patrząc tak jakoś fajnie naprawę świata od siebie zacząć ech… a jednak w swój łeb popukam jakbym… nauczał:)
  12. Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki za "podoba się" Za " nie podoba, też bym podziękował :))↔Pozdrawiam:)
  13. Gosława↔Dzięki:)↔Czasami lubię na smutno. To zależy co mnie najdzie, a to zależy... Też umiem Pozdrowić Serdecznie:))
  14. Pandemia↔Dzięki:)↔Sam jakoś wymyśliłem. Wnuczka obcej babci zwichnęła nogę i nie zatrzymała Zuzi i nie odebrała specyfiku dla Zuziowej babci, która wyzdrowiała, a obca, nie:))↔Pozdrawiam:)
  15. szmaciana lalka przemokła deszczem modli się cicho łatką zieloną bardzo by chciała suchą być wreszcie sklejone chłodem każde jej słowo siedzi pod murem bo jest brzydactwem zbyt kolorowa z rozdartym sercem w tej samej chwili słyszy coś właśnie to dobra dusza? rozmyśla rzewnie podchodzi człowiek by pomóc z chęcią przemienić litość w dobry uczynek myśli o niebie widząc ją biedną więc nie namyśla się nawet chwilę podnosi lalkę dziękuje pewna że jednak dzisiaj tutaj nie skona siłą miłości dusi wykręca gdy w miłosiernych przytula dłoniach wybawca spieszno się wnet oddala czyżby błaganie ktoś tu wysłuchał właśnie zamilkła cierpieć przestała każda z dwóch części jest całkiem sucha
  16. Najdroższa. Masz oczy matki głupich, lecz zielone spojrzenie, niewątpliwie temu przeczy, gdy w źrenicach zakwita pytanie. W nim niebo tak nisko, że kwiaty płatkami malują modlitwy, a łyżeczką dziegciu jest przytłaczająca klaustrofobia. Właśnie ją rozszarpujesz. Na więcej kawałków, niż ma części składowych. Wychodzisz na zewnątrz w wyobrażeniu motyla. Dlatego szkicuję twój portret, pożegnalną paletą barw. Zabezpieczam werniksem. Chociaż siedzisz w oddaleniu, masz trudności z oddychaniem. Dlatego robię dziurę w płótnie. Poprzez postrzępioną szyję, widzę twój niezłomny wzrok. Nabierasz powietrza. Rozumiem. Skoro musisz. Tylko proszę pofruń nad przepaścią. Wiem, że potrafisz. Pamiętasz? Brałaś lekcję od aniołów, kiedy śniłaś o lataniu.
  17. – Posłuchaj Wilczko – powiedziała pani Wilk do niedużej córeczki. – Zaniesiesz kochanej babci, poczęstunek. – Dobrze, mamusiu. Z radością zaniosę – potwierdziła zagadnięta. – A co to za smakowity zapach? Powiedz proszę. – Pieczoną kaczkę włożyłam do koszyczka i flaszkę procentowej czerniny, żeby starą Wilczycę, wzmocnić – wytłumaczyła zachęcająco. – Bo wiesz, gdy wydobrzeje, to może nam zapisze stado zapeklowanych baranów. – Dobrze, że już nieżywych – dodała roztropnie Wilczka. – Tylko bardzo cię proszę – przestrzegła mamusia uroczą pociechę. – Strzeż się w lesie białego ciała na zielonym. Jest bardzo sprytne i przebiegłe. – A co to mamusiu? – zapytało wilcze maleństwo, potrząsając ciekawie sierścią. – Jakiś groźny potwór? – Żeby tylko potwór, to pal go licho – westchnęła. – To o wiele ktoś gorszy. Krwiożercza ludzka babcia, na rencie inwalidzkiej. – No co ty mamusiu. To nie trzeba się bać – zauważyła poinformowana. – Trzeba, dziecko, trzeba – uświadomiła mamusia. – Zarżnęła watahę atakujących wilków, parasolem, a niektóre, co smaczniejsze tłuściutkie maleństwa, pożarła na surowo. Dlatego, jako poharatanej w obrończej walce bohaterce, przyznali rentę. Doszła do siebie, ale nie całkiem i teraz czai się w lesie, na małe ufne Wilczątka. – To dlaczego mamusiu wysyłasz mnie do babci? Pragniesz mojej śmierci? – Mamusiu? Ha ha, dobre sobie – zaśmiała się nagle zapytana. – Spójrz na mnie dokładnie, naiwne dziecko. Poprzez skórę wilka, którą mam na sobie. Widzisz te małe, pomarszczone, pogryzione białe uszy? – Eche – przytaknęła niepewnie. – A żółte, niewielkie ząbki w sztucznej szczęce, też widzisz? – Też – struchlała jeszcze bardziej. – A liche, białe włosy? A parasol? – O żesz, kurwa mać! – żachnęła się Wilczka na końcu tekstu.
  18. Nadzorca siedzi na dachu przynależnego podwyższenia. Bacznie i z coraz większą uwagą, obserwuje ogrodzone otoczenie. Jego skrupulatność w wypełnianiu obowiązków, przynosi efekty, albowiem zauważa i słyszy, następujące nieprawidłowości: Świnka→nie chrumka, tylko gdacze. Kaczka→nie kwacze, tylko miauczy. Kogucik↔nie pieje, tylko muczy. Na domiar złego, koza nie beczy, tylko szczeka. To przeważa szalę zboczonych zachowań. Podejmuję racjonalną decyzję w zaistniałej sytuacji. Zeskakuje z wieżyczki widokowej. Po chwili, niespiesznie i dokładnie, podgryza gardła wszystkim zwierzątkom, co go do takich zachowań skłoniły. Tak samo spokojnie, wraca na miejsce przeznaczenia, świadomy dobrze spełnionego obowiązku. Gdyż: Świnka nie gdacze. Kaczka nie miauczy. Kogucik nie muczy. A zboczona do cna koza, nie szczeka. Wszystko wróciło do normalności. Jest tak jak powinno być, w określonych warunkach. Podwórkowy ład. Zatem rozmyśla zadowolony. Na pewno otrzyma pochwałę. A może nawet nagrodę od swego pracodawcy.
  19. pośród ziarenek piasku się błąka zdradzona kropla deszczu co minął tutaj jest sucho więc pragnie zostać być ukochaną i tą jedyną wtem słyszy wokół przesypywanie tak jakby z szeptu plecione słowa my wszak uczuciem z tobą związane nasącz nas miła wszak czasu szkoda drży ze spełnienia jak łezka rzewna wsiąka w marzenie z kolejną chwilką lecz tak naprawdę pewności nie ma czy jest to miłość czy błoto tylko
  20. wdepnąłeś w gówno mówi się trudno nie narzekaj szkoda czasu na strzępienie słów na drugi raz załóż po temu but
  21. Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki za "myślę, że to udane pisanie"→bo z mym pisaniem, to różne bywa:)↔Jak czytam po jakimś czasie, to czasami mam wrażenie, jakby czytał nie siebie:)?↔Ale może to zwidy jakieś:))↔Pozdrawiam:)
  22. motylkowiec co ty masz w głowie powiedz jesteś jakby motylem nad niby łąką fruwasz sobie tyłem a czym będziesz za chwilę żółtym błękitnym kolorem cierniową koronką co oplata horyzont i wschodzące słonko rozdwojonym kołem wczoraj dzisiaj jutro ech… chyba się nie dowiem trudno zatem wiersza koniec hmm... jednak coś dopowiem przytul łzę wieczorem zaśnie mniej smutna może o świcie łatwiej ci będzie gdy doczekasz jutra...
  23. Konrad Koper↔Dzięki:)↔Coś mnie napadło, więc to wrzuciłem:))↔Pozdrawiam:)
  24. niewielki wnuczek babciny jestem powiem historię o tym sweterku co babcia dla mnie robiła pięknie prawie od świtu nawet do zmierzchu ona też była bardzo rozmowna rada gawędzić ze mną i z resztą a zatem każdy pragnął ją poznać spoko bajała dziergając z chęcią na konwersacje do wciąż mówiącej biegły więc kumy z okolic wszelkich i plotkowały aż zaszło słońce a ów dziergany był coraz większy pewnego dzionka z bojaźnią rzekłem babciu ty zakończ z drutami taniec ona uśmiechy słała przepiękne bajeczkę mówiąc merdając dalej * bardzo się cieszył co pykał fajkę bo wyszła z tego aż niespodzianka babcia sweterek zrobiła w kratkę lecz nieco większy na miarę dziadka
  25. <1> A było to tak: Brat ciężko zachorował i śmierć w źrenicach przeglądać się zaczęła. Wtedy Zuzia, siostra jego – chcąc nie chcąc – do Zbawiennej Wróżki pobiegła, co mieszkała tam, gdzie dziewczynka – złorzecząc na przeszkody – w te pędy pospieszyła. A poprosiwszy o specyfik uzdrawiający, tegoż otrzymała. Jednak w drodze powrotnej, napadnięta przez inną siostrę została – innego chorego brata – która to, specyfik niosącej ukradła, by wziąć. Za niedługo brata Zuzi z tego świata kosa wycięła, a obcy brat wyzdrowiał, gdyż uchylić się mógł. Po krótkim czasie, matka Zuzi z tęsknoty za synem, zachorowała, a sprawy ten sam obrót sprawczy, przyjęły. Zuzia napadnięta przez inną córkę innej matki została... Też za niedługo, matka Zuzi umarła, a inna matka żyć nadal mogła. Za miesiąc ojciec Zuzi, z tęsknoty za żoną i synem, zachorował. Wypadki tak jak zwykle, tradycyjny finał miały. Tamten wyzdrowiał, a ojciec Zuzi, zszedł. Po kolejnym miesiącu, dziadek, z tęsknoty za córką, zięciem i wnukiem, rzecz jasna zachorował, a wszystko znany ciąg zdarzeń przyjęło. Aż kiedyś wreszcie, było inaczej i babcia Zuzi wyzdrowiała. Wtedy uradowana dziewczynka, do Wróżki kolejny już raz pobiegła, ale tym razem po to, żeby jej za uzdrowienie ukochanej babci podziękować i pozostałych bliźnich. Nie licząc obcej babci. Jej wnuczka się przewróciła i zwichnęła nogę. Lecz po miesiącu, babcie Zuzi ludożercy zabrali i maleńkie kawałki za jej żywota wycinali, by się mięso nie psuło, gdyż wyszło na jaw, iż na wszelkie dolegliwości śmiertelne, owe ciało przydatne było, lecz w rozkładzie takich możliwości nie miało. Rezolutna dziewczynka, sama na świecie zostawszy, wśród kanibali zamieszkać postanowiła. Oni to, z wdzięczności za babcie i specyficzne wnuczki zachowanie, pokochali ją i kontent byli. Lecz kiedy z babci, same kości zostały i wszelkie inne części, do spożycia niezdatne, gdyż bez cech uzdrawiających w sobie, to wszyscy prawie pomarli, lecz jeszcze trochę, dychać dychali. Oprócz adoptowanej. Jakoś mniej pomarła, gdyż niezłomna do żywego była i z tej to przyczyny, żwawo po ratunek czym prędzej pobiegła, albowiem samotną jak palec, nie zostać postanowiła. Wróżka jednak w tym samym czasie, wywarem na nieśmiertelność, przełyk definitywnie zachłysnęła, ze skutkiem. <2> Brudne ubranie nasączone oparami przeszłości, okrywa żywe ciało. Siedzi oparte o graffiti na elewacji. Wielu przechodniów wrzuca kasę do czapki. Możliwe, że za uczciwość, albowiem na tekturce widnieją słowa: „Zbieram na piwo. Jasne.” Po niedługim czasie żebrał na więcej procent. Powiedział też: –– Dziewczynko, jaką masz ładną sukienkę. Przywołuje uśmiech na pyzatej buzi. Słyszy: –– Mamo. Ten pan pochwalił moją spódniczkę. Siedzący wstaje, by iść. Kupuje. Wypija. Kroczy niestabilnie blisko dłużyzny, gdzie rządzą samochody. * Dziecko się wyrywa. Biegnie. Chwiejny pan niechcący pada. Przewraca berbecia. Dzięki temu, ów płacze, leżąc na trawniku. Sprawca nie rozumie słów matki, zatrzymanego. Jest za bardzo pijany.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...