Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 688
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. czasem lekceważysz zegar choć uzupełniasz wskazówki bursztynowym lśnieniem zastygłych chwil w horyzoncie zdarzeń to jednak wciąż uciekasz przed wirującym ostrzem sekundnika czujesz go na piętach Achillesa paskud rani twoje stopy szczególnie w poświacie przewężenia klepsydry zamiast deszczu słyszysz stukanie ziarenek tylko się nie potknij bo jeśli szczęśliwie dobiegniesz do godziny duchów wsączysz się w ciszę zdechłej kukułki
  2. Inna wersja dawnego tekstu Jak to bywa przed zachodem Słońca, cały ogród tonął w czerwonawej poświacie. Takie ciepłe kolory, były jakby odzwierciedleniem: gorącego, prawie minionego dnia. Wszechobecnej ciszy, nie zakłócało cokolwiek. Może jedynie cichy oddech gipsowego krasnalka. Oddech? No tak, oddech. Ale nie gipsowy, tylko żywy i zapewne nie z gipsu, tylko ze substancji, robiącej za gips z wyglądu. Prawdziwie gipsowy leżał w krzakach. Ani myślał oddychać. Martwy od zawsze na zawsze. A ten umiał. Jemu podobni też. Porozrzucani w tysiącach ogrodów na całym świecie, musieli się upodobnić do czegoś ziemskiego, by nie wzbudzać podejrzeń. Lecz i tak wzbudzali. Chociażby w tym ogrodzie, gdyż było ich dwóch. No chyba, że żywy sobowtór opuścił ogród, by atakować ludność. Albo raczej uprzykrzać życie, żeby sami zwali, robiąc im miejsce. Przybyli w niewidocznych dla ziemian, osłonach. Lądowali przede wszystkim w przydomowych ogródkach. Tubylcy wchodzili głęboko w podziw, skąd ten drugi, ten trzeci, czwarty i tysięczny. Mogli być kilkukrotną kopią, jednego osobnika. Wyglądali dokładnie tak samo, albo nawet podobnie. Albo i lepiej, bo oczami ruszali. Spokój na planecie został naruszony, ogólnoświatowym zaniepokojeniem. Całe chmary Gipsoludków, grasowało po ulicach, raz po raz, bekając. Niektóre osobniki umiały fruwać. I to bez ruszania skrzydłami, gdyż ich nie mieli. Atakowali bardzo różnie. Na przykład te małe, zaglądały dziewczynom pod spódnice. Guzik ich obchodziło, co tam zobaczą. Na ich planecie, wszystko było inaczej. Ale takim kukaniem, wprowadzali zamieszanie. Inne znowu szybowały nisko nad ziemią, porywając idącym czapki, w które następnie pluli pseudogipsem. To się wielu mieszkańcom nie podobało. Też na nich pluli, lecz nigdy nie trafili, bo tamci zdążyli odlecieć. Były też bardziej wredne. Wlatywały do marketów, robiąc zamęt przy kasach. Mieszały towary, by nikt w końcu nie wiedział, co jest kogo. Trzy latające sztuki, przeprowadziły szturm na kościelną wieżę. Nawet wleciały do środka. Obijały się o dzwony, robiąc spore zamieszanie na dole. Można powiedzieć, że bimbały na wszystko. Nawet na kościelnego. Z racji swej tuszy, ledwo dyszał, ale na czubek się wdrapał, by je stamtąd wygonić. Nic nie wskórał. Dzwoniły nadal. Jeden notorycznie był dzwonem rozbijany i momentalnie na nowo się składał. Kościelnego na ten widok zamurowało. Dopiero po kilku dniach go wypuszczono. Mówił, że widział anioły. Nie wszystkie jednak fruwały. Umiały za to szybko biegać. Wyprzedzały nawet samochody. Nie tylko stojące, ale też jadące. Skakały na nie, zarysowując lakier. Długo by można pisać, co te paskudy wyczyniały. Najgorsze było to, że byli niezniszczalni. Można było takiego złapać, potrzaskać na drobne kawałki, a one za chwile stanowiły całość. Jedyna różnica była taka, że w ten sposób, zwiększała się ich upierdliwość oraz chęć zemsty. Na całym świecie, pobrzmiewały podobne słowa w mediach: Podajemy obszerny komunikat, o aktualnej sytuacji inwazyjnej. Blokowanie informacji nie ma najmniejszego sensu. Już i tak wszyscy wiedzą. Gipsoludki zaatakowały świat. Nasz świat. Są wszędzie i jest ich dużo. Cholernie dużo. Wojsko dokłada wszelkich starań, żeby figlarnych agresorów zniszczyć, czymkolwiek są lub nie są. Naukowcy też prowadzą odpowiednie badania. Ale sytuacja jest piekielnie trudna. Wydają się niezniszczalne. Ich ciała mają wygląd gipsu, ale można przypuszczać, że raczej gipsem nie są. To jakiś nieznany nam materiał, nie z tej ziemi. W każdej chwili mogą ruszyć ze zdwojoną siłą. W wielu miastach panika jest ogromna. Szczególnie tam, gdzie ataki następują niespodzianie. Prosimy w miarę możności pozostawać w domu. Nie wychodzić na ulicę, nie wychylać ciekawskich głów z okien, a co najważniejsze, nie tłuc bejzbolami agresorów, bo to tylko zwiększa ich liczebność, gdyż z każdego kawałka, powstaje następny, dorosły kosmita. Oczywiście wiemy, że większość o tym wie, ale podajemy ów fakt, ku pokrzepieniu pamięci. Łatwo przewidzieć jaki może być koniec, jeżeli nie zdążymy wymyślić czegoś, co ich powstrzyma. Te durne figle, są gorsze od wody i ognia. Tym bardziej, że zachodzi obawa, iż może to być śmieszna zmyłka. Preludium, do czegoś gorszego. Tak jak to jest na filmach. Niestety. To nie jest film. To się dzieje naprawdę! Łączmy się ludzkość w każdym człowieku. Przeciw Gipsoludkom. * Wreszcie tubylcy Ziemi powiedzieli: dość. Postanowiono po swojemu wykombinować, jak wygnać intruzów tam, skąd przylecieli. Propozycji było wiele, z różnych stron globu. W końcu jedna z nich zaczęła przeważać: tak ich rozśmieszyć, żeby się rozlecieli i już nie poskładali. Łatwo powiedzieć, ale czym? Co ich ubawi, do upadłego na wieki? A poza tym, jest ich setki tysięcy. Gdyby z każdego z osobna chciano w ten sposób unicestwić, to śmiech by trzeba importować z innego państwa. Tylko, że w każdym to samo, i mogą nie dać. Fama głosiła, że gdzieś tam, w tajemniczym miejscu na świecie, stoi sobie ich słynny wódz: Don Alabaster i wszystkimi kieruje. Są z nim połączeni, w jakiś niewyobrażalny sposób. Domniemano, że zapewne wystarczy rozśmieszyć wodza, a wszystkie pozostałe padną ze śmiechu razem z nim. Dziw nad dziwy, ale szybko go znaleziono, ukrytego na polu, między stogami. Z obiektów otaczających jego figurę, można było wnioskować, że pędzi bimber. Cała reszta nie mogła nic pić, gdyż nie miała odpowiednich ust, ale telepatycznie już uchlać się mogła. Bo wódz miał i mógł, bezpośrednio, więc miał większą siłę przekazu. Na dodatek chciał. Nic dziwnego, że jego myślowi inwazjaci, tak dziczeli. Don Alabaster wlewał w siebie dość dużo. Miał około dużo metrów wzrosu. Ale jak go rozśmieszyć? W końcu postanowiono, że mu się pokaże, w czym u nas takie krasnalki, zgodnie z tradycją mieszkają. Zbudowano wielką ruinę koślawego grzyba, lecz mniejszą niż wódz. Dostarczono ją maszyną latającą, na zajęte pole. Postawiono, przed nim i mu oznajmiono, że w takim czymś, u nas tacy jak oni mieszkają. Przywódca obcych jako jedyny, potrafił wytwarzać nad swoją brodą, zdania w tubylczym języku. Zatem istniała szansa nici porozumienia. Czy akurat obustronnego, było rzeczą niewiadomą, z uwagi na stan, w jakim się znajdował. Lecz na starego grzyba spojrzał. Po chwili wyświetlił brodaty napis: – To to, co? – W takich domkach, krasnoludki u nas mieszkają. – Ja pierdzielę. No nie, za chwilę jasny gips mnie zasypie. W tym? – No w tym. – A to cienkie u dołu, to co? – To? – No to. – Lokator przez okienko sika. – A ta pierdoła u góry? – Kapeluszowy sufit, Don Alabaster. – Nawet po pijaku, w takim czymś, w żadnym kosmosie. – Śmieszny! Co? – Cholernie tak. Za chwilę pęknę ze śmiechu. – Oby. – Co oby? – Nic nic. Spoko. Pękaj paskudzie. Rzeczywiście pękł na drobne kawałeczki, rozganiając wokół tak silną woń alkoholu, że biedny zając nie wiedział, czy jest zającem, czy innym ptakiem. A niektórzy tubylcy wdychali. Wszyscy wojownicy jego też się rozpadli. Stracili kolory. Cząstki były białe. Każda odrobinka. Setki ton walało się na ulicach, polach i gdziekolwiek. Zrobiono z nich wielkie jaja. Poustawiano w parkach, ogrodach, przed marketami. Pomalowano pięknie i ślicznie. Pisanki zdobiły miasta i wsie. Spokojnie tkwiły w miejscu. Podziwiano je i kochano. Były obłym symbolem zwycięstwa. Przypominały o pokonaniu wroga. Lecz po jakimś czasie, tak się przyzwyczajono do ich widoku, że stanowiły prawie niedostrzegalne tło. Widziano ją tylko wtedy, gdy idący zamyślony, po prostu w nią walnął. * Po jakimś czasie: – Mamusiu. Pisanka w naszym ogrodzie. No wiesz która. – Co pisanka? – Przyłożyłem do niej ucho. – No, no, to rzeczywiście wydarzenie. Jestem pełna podziwu. – Ale ona jest dziwna. – Dziwna? Biega zapewne po ogródku. – Nie biega… oddycha.
  3. jestem z tobą w ogrodzie w powiewie wiatru śladach na trawie pamiętasz piłam ziołową herbatę ty niezgrabnie plotłeś wianek mówiąc pachniesz sokiem wiśniowym miałeś czubek nosa pobrudzony miodem wokół zakwitał czas w białych kwiatach jabłoni jeszcze tyle miał wydać owców trawa była śliska od rosy ozdobiłam kamień czerwonymi nitkami za wcześnie zerwane spływały ku ziemi tak wiem spojrzałeś wtedy w niebo kołyszę cię teraz w ciszy między światami tobie pewnie niewygodnie przepraszam kochanie nie mnie przeciąć sznur
  4. napisałem zdanie początek koniec lecz przyznaję w środku pustosłowie
  5. Phuruchiko↔Dzięki:)↔Co racja, to racja. Jeno w tej sytuacji, nie żywnościowa:~) Pozdrawiam:)
  6. Czerwona kokardka. Wspomnienie nasączone jakże rozkoszną, satysfakcją. Dostałam z okazji szóstych urodzin, szóstego czerwca. Przytulony prezent radosnym mrokiem, nieprzezroczystych ścianek różowego pudełka, z błękitnymi smugami, pośród obrazków kwitnienia jabłoni, tylko wzmagał tajemniczą ciekawość, co u diabła mi się skapnie. Wtedy jeszcze nie miałam bladego pojęcia, że jej kolor i forma, stanowić będą inspirację, do jakże przydatnej metafory. * Patrzył jak nadchodzę. Miękko, cicho, niczym powabna kotka. Ładniutka, młoda i fałszywie bezbronna. Chociaż muszę z przykrością stwierdzić, że miał biedaczek sflaczałego pecha. To zegarek mu stanął, blisko tej godziny, co miała zmienić postrzeganie świata, na jedyne i niepowtarzalne. Wierzchy dłoni muskała delikatność podwiniętej sukienki, sunącej w stronę nieba, zwiewnej niczym pajęczyna, z wyobrażeniem pająka i ścierwa muchy. Od spodu, na opuszkach palców, czuł gładkość spoconych ud. A jednak wskazówka drgnęła. Stracił palant czujność. Zgodnie z planem. Mam niespodziankę, usłyszał słodki głosik, tuż nad odstającym uszkiem. Wiem czego pragniesz, ty mój niegrzeczny misiaczku. Proszę, połóż się na plecach, spuść żaluzje na duet źrenic. Zrobię ci dobrze. Wiem, że tak lubisz. Dupek zamknął, bo nim był. Podeszłam od tyłu. Trzymałam błyszczącą podłużną strukturą, o zanikającej srebrzystej krawędzi. Po chwili czułam, jak rzeźbię jednym pociągnięciem ostrego pędzla, łukowaty kanion, o miękkich wilgotnych zboczeniach, na kolistym, pomarszczonym płótnie. Moją dłoń pieściło ciepło czerwieni, pulsującym wytryskiem zemsty. Wtedy wyszeptałam czułe słowa: Na pamiątkę naszego spotkania, zostawiłam na tobie prezent. Śliczną czerwoną kokardkę. Wybacz, że z lekka postrzępiona i trochę za ciasna, chociaż nie okala całości. Niestety. Nie zdołam już poluźnić. Jest mi niezmiernie przykro z tego powodu. Widzisz łezkę w moim oku? Zapewne tak. Ale wiesz co? W ramach rekompensaty, sprawiłam, iż graniczy z jabłuszkiem. Symbolem miłości. Cieszysz się? Co tam niewyraźnie mruczysz? No nie. Przepraszam. Nie musisz dziękować. Naprawdę. Przecież widzę, że masz trudności z mówieniem. Codziennie wplatam ją we włosy.
  7. namaluj proszę na płótnie spojrzenie myśli pragnienia ściana zostanie dziś pusta mój obraz w ciszy zatrzymaj nie zakryj nocy strumieniem ni echem tęsknoty mrocznej zasnę u progu wystawy nasiąknę farbą odpocznę motyle na białych skrzydłach uniosą światło i barwy lecz tak się może przydarzyć błękit zawiedzie i zadrwi
  8. gwoździ w ścianie gwóźdź czy obraz piękny czy jak z krzyża zdjęty tak samo dźwigać muszę ale cóż taki mój los i tak się nie wyjmę stąd
  9. Jacek_K↔Dzięki:)↔Ano właśnie. Może z czasem bardziej zrozumiem, co wyśpiewałem w owych strofach:))↔Pozdrawiam:))
  10. Zmieniłem tytuł, gdyż nasze życie, przeważnie jak zmierzch. Czymś pomiędzy mrokiem, a świtem, jest. ---------------------------------------- kolejny już raz sączysz kwitnienie przez otwór durszlaka tam po drugiej stronie oddechu ptaki słuchają piosenek zaklętych w owoce wydłubują z wnętrz nuty i krzyżyki próbują zrozumieć smak melodyczny sens miąższu niosą na skrzydłach szybują nad gdzie jesteś przykryta mrokiem ukwieconym a wiatr rozwiewa ciszę w nieskończoność
  11. skoczył na główkę kosmita od tego czasu bez życia walnął głową o dno mózg wypłynął ryby martwe są
  12. Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔Zatem, miło mi:)↔Pozdrawiam:)
  13. Tekst satyryczny ----------------- Ituś ucieszył się szczerze, niczym prawdziwe dziecko, kiedy to na wysypisku śmieci, znalazł magiczną, porzyganą ramkę. Możliwe, że ktoś ją wyrzucił, gdyż w końcu przemyślał sprawę ostatecznie, a nawet dalej i ocknął się zawczasu. Jednak dla Itusia, był to bezcenny dar z nieba. Trzeba uczciwie przyznać, że od razu pojął, do czego owe znalezisko służy. Widocznie miał wprawę. Niezwłocznie też zaczął używać. Na przykład na ulicy. Często wyjmował i kierował w stronę upatrzonego przechodnia. Wtedy fluidy umysłu obywatela, wpadały w obręb ramki. Dopóki nie wychodziły poza, obsługa nie naciskała spustu. Z chwilą jednak, gdy zaczęły się nie mieścić wewnątrz, z ramki wystrzeliwał skondensowany strumień pogardy. Takiej prawdziwej. Od serca na kamieniu. Aż biedny tubylec, zachwiał się niekiedy lub nawet upadł, na nie ten chodnik. Iituś codziennie dziękował, że może spełniać przydatną misję. Wierzył, że całe rzesze innych, poprzez ów bodziec zrozumie, że stoi na niewłaściwej ścieżce. Nie tej, gdzie ślady spustowego są. Niestety. Kiedyś w nocy, szczęśliwego znalazcę, nawiedziła ciemna zjawa. Usiadła na obrzeżu prawego łoża i obróciła w kierunku trwożnie zbudzonego, żółte oczka. Adresat zjawiskowego spojrzenia, posiusiał się ze strachu i wyzionął ducha, którego owa wciągnęła, z ironiczno proroczym, beknięciem. Już nie posiadacz, stanął przed Stwórcą. Ów wyjął za pazuchy swoją ramkę. Spojrzał w nią, zaś na Itusia.
  14. rozlałeś myśli na taflę jeziora gdzie je teraz znajdziesz wszystko wymieszane twoje ja upływa szybciej niż zazwyczaj to co było znane woda w tajemnicy trzyma przed zgłębieniem szara mgła kolorem pragnie zwabić ciebie czas się krztusi łykiem twego ja płynnością wszystko co okryłeś zawiścią miłością tuli teraz całun cicho i spokojnie muska delikatnie ślady myśli twoich w kręgach się rozchodzą wciąż i nieprzerwanie migotliwe światło haczy się o trzciny ktoś rzucił kamieniem czyżby był bez winy
  15. Jacek_K↔To ja nawet podziękuję:))↔Pozdrawiam:)
  16. Konrad Koper↔Dzięki:)↔O!↔Pozdrawiam:)
  17. Leszczym↔Dzięki:)↔Ja też myślę, że to tak, też może być:)!↔Pozdrawiam:)
  18. –– Czy wiecie kochane dzieci, dlaczego ten but, ma taką twardą skórę? –– ... –– Ano dlatego, że dużo w życiu przeszedł. –– To czemu proszę pana, ten drugi ma taką mięciutką? –– Bo szedł obok.
  19. Można czytać – całymi zdaniami – od początku lub od końca i jakoś w miarę sensownie brzmi? --------------------------------- Biegnę z wywalonym językiem, w głąb jasnej księżycowej nocy, do ukochanej suczki, znacząc drogę kroplami ludzkiej krwi. Pomogło zbawienne zamieszanie. Opatrzność pozwoliła, bym zatopił kły w miękkim gardle, a tym samym wykreował szansę ucieczki. Szczekałem wściekle, że nie chce być człowiekiem. Chcieli przeprowadzić badania, a później przywrócić do stanu pierwotnego. Mam świadomość, kim byłem, a kim jestem teraz. Szczerze mówiąc, nie mogę narzekać. Świat wokół nabrał sensu. Merdam pozytywnie. Dziś pokochałem od pierwszego spojrzenia. Wybrałem biorcę umysłu odruchowo, bo podobno najlepszy i tego typu frazesy. Pewnie dlatego, iż będąc świadkiem wielu niepokojących zachowań, zapragnąłem jak najszybciej uciec. Nie widzę żadnych przeciwwskazań, dotyczących eksperymentu.
  20. Sowa↔Dzięki:)↔Bo ja nadal różnorodnym jest:)↔Pozdrawiam:)
  21. Jacek_K↔Dzięki:)↔To w sumie wszystko jedno, z strony spojrzeć:)↔Pozdrawiam:)
  22. [email protected]↔Dzięki za wersy:)↔Pozdrawiam:) * Duszka↔Dzięki:)↔To jam rad, skoro tak:)↔Pozdrawiam:) * Ilona Rutkowska↔Dzięki:)↔Jak najbardziej:)↔Pozdrawiam:)
  23. Cor-et-anima↔Dzięki:)↔Też tak sądzę raczej:)↔Pozdrawiam:) * Nefretete↔Dzięki za pozdrowienia:)↔Pzozdrawiam
  24. Vaanthil↔Dzięki z "półkę"↔Pozdrawiam:) * Phuruchiko↔Dzięki:)↔Rzecz wyboru:)↔Pozdrawiam:) * Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔Miło mi:)↔Pozdrawiam
  25. nie wiesz czy drogę wybrać nieznaną tam nitki sensu wiatrem targane a przezroczystość zniekształca obraz kwiaty wciąż więdną gdyż kwitną same krople czasu stukają miarowo o tarczę czasu wciąż w jedną stronę tam cień kołuje barwę muzyki nutki bezdźwięczne ciszą zamglone złotym błękitem okryte drzewa koszyk osłania owoce słodkie na furtce wisi pajac z papieru umrze gdy ciało na deszczu zmoknie w strumieniu czystym żyletka tonie puls zatrzymuje krwawą kotwicą na kartce w kratkę literki żłobią łąkę zieloną kropką kołyszą gorzkie spojrzenia toną w słodyczy tarzając światy w gęstym syropie przyziemna gwiazda nagle rozbłysła inne przyprawy w chaosu splocie igły w źrenicach dławią spojrzenie każda ciemnością wnętrze nasącza pusta matryca tęskni w umyśle teraz docenia gdy brak jej słońca małe ziarenko na ciepłej plaży tkwi zatopione w żółtej dolinie samotnie błądzi w złotych promieniach choć wszędzie wokół piasku jest tyle przytulić smutek w cieniu uśmiechu powiewem wiatru oczyścić drogę zapomnieć ranę co tkwi w krysztale śnieżynki białe pocieszyć chłodem kolorem zdobić szare zwątpienia świtem malować mroki umysłu choć to kim jesteś myślisz i czynisz otacza czasem złudny cudzysłów ślady zwierciadła płoną obrazem na przezroczystej toni zamglonej niewielka łódka na przekór falom właśnie minęła podróży koniec
×
×
  • Dodaj nową pozycję...