-
Postów
2 591 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
na drzewie została sama zjadła myślącego banana reszta już zeszła ona jeszcze nie dylemat mieć jestem małpą czy zostać człowiekiem warto?
-
zatrzeszczał kręgosłup w nerwomorzach bałwafala na obrzeżach marchewki tańczy z rusałką syreni śpiewołabędź owinięty bananowymi skórkami bez problemu robi za człowieka z wnętrza zmurszałego drzewa w słojach przygniecionych krwistą paranoją wystaję psychoryjek na plaży zdychają fiszbiny czerwonego krwioloryba skrawki błękitnego nieba wysysają wielkość fontanny żółtym żarem słoneczka z tożsamością burzowych wyładowań zewsząd z otworu pod brakiem klamki szybuje słodkawy zapach wewnątrz zamka przekręcił się klucz pod podszewką schabowego ostatni fałsz mięsorników melodii spopielałych kości
-
mamusiu spójrz na słońce tak jakoś dziwnie większe jest a jeśli spadnie nam na głowy nie będzie ciebie nie będzie mnie? nie przejmuj się dziecko ono wysoko na niebie błyszczy pragnie by ludzie ciepełko mieli kochane dzieci po prostu wszyscy ależ ty popatrz skąd te bąbelki na moich rączkach i twojej twarzy powiedz mamusiu bo jesteś smutna czy ono za chwilę nas usmaży? * kupka popiołu tutaj zalega zajmuje cały skrawek chodnika matka i córka są tam zmieszane gdzie brak odpowiedzi oraz pytań
-
Na przekór
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Leszczym↔Dzięki:)↔Nie znałem puenty, gdy zacząłem pisać tekst:) Pozdrawiam:) -
コタルカ Wszedł do sklepiku i natychmiast zauważył. Dopytał jednak ekspedientki: –– Co to? –– Białe→szczęście, czarne→nieszczęście –– odrzekła nagabnięta. Człowiek pokiwał rozumnie nosem i ponownie dopytał: –– Doustnie? –– To czopiki, proszę pana. Może pan sobie wsadzić za kotarką. Klient pomyślał i rzekł: –– Którego pani radzi? –– No przecież ma pan jedną. –– Zatem najpierw wsadzę białego, a zaś czarnego… –– Aa... rozumiem. Chce pan mieć urozmaicone życie. Po tylnym spożyciu, wyszedł na ulicę prosto pod samochód. Jadący. Odrzucony prędkością, ze świstem złamał przynależą mu nogę. Następnie wpadł na idącą, przewrócił i poturbował. Gdy noga doszła do siebie, a dziewczynie minęły ślady, została jego żoną. Też była za kotarką.
-
Na przekór
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔Pozdrawiam:) -
poza krawędzią podmuchu spójności wiatru był gdzie ostre krawędzie kartki raniły bezustannie cieniem martwych zdań zastygł spadający liść w gęstym powietrzu zatrzymanego wzrastania a jednak odnalazł swoje tu próbował malować uśmiechem twarze poszarzałych stokrotek
-
Cmentarz dla Lalek
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Sylwester_ Lasota↔Dzięki:)↔Przynajmniej feministki, nie maja nudno, bo się przewracają:))↔Może ja też, jak zacznę się przewracać w grobie, to będę sławny. Albo chociaż dla robaków strawny:)↔Niektórych pomysłów mych, nie wrzucam na żaden portal:))↔Pozdrawiam:) -
wrzucał w nią śmieci to co najgorsze a teraz lekko wpław popłynę odpocznę łódko ja tonę podpłyń ratuj bo będzie koniec jestem za ciężka nie ma we mnie dla ciebie miejsca
-
Namalować...
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Albina Wiktoria Teresa Mal↔Dzięki za "prześliczna opowieść"↔Pozdrawiam:) -
Konrad Koper↔Dzięki:)↔No na to, wygląda:)↔Pozdrawiam:)
-
zakwitł kamienny kwiat mówiłem no tak wybryk jakiś świrnięty głaz spójrz na nim twój ślad no nie to zwykły natury stan
-
pochylony nad niewielkim prostokątnym płótnem malujesz obrazek wysuszone pola prażącą tarczę słońca zeschnięte liście pożółkłą suchą trawę chatki o gorących ścianach wirujące kłębki suchego piasku ludzi na spękanej ziemi patrzących w niebo tworzysz nadal z wielkim zapałem bo i dzieło na swój sposób coraz ładniejsze ach ach te wszystkie światłocienie mruczysz pod umazanym farbą nosem jeszcze trochę tu trochę tam po prostu cudownie ach to niesamowite faktycznie masz nieprzeciętny talent pragniesz się nim delektować oby jak najdłużej aż w końcu zupełnie nagle … bezwiednie ronisz łzy zraszają spragnioną ziemię co przeoczyłeś o czym zapomniałeś teraz wiesz namalować deszcz
-
Cmentarz dla Lalek
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wiesław JK↔A zatem nie pytam↔dlaczego↔lecz do Edgara, to raczej mi daleko. No chyba, że blisko:))↔hmm?↔zerknę:)↔Pozdrawiam:) -
Zamglony Port
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Waldemar_Talar_Talar↔A zatem miło mi i jak zwykle↔Pozdrawiam:) -
putinozaur
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔Ano trudny, lecz chciałem tak... wprost. Bez "zmiększaczy przesłania"↔Pozdrawiam:) * Marek.zak1↔Dzięki:)↔No może faktycznie, do słownika. Czemu nie:) Chociaż myślałem też—czasami umiem:))—o↔Putinoza↔skojarzenie z psychozą:) Pozdrawiam:) -
W przydomowym ogródku, w cieniu rozkładu pokrzywionych gałęzi obumarłej jabłonki, pewna dziewczynka ma swoje ulubione miejsce. Spoczywa tam przytulny cmentarz, na którym z lalkami bawi się w chowanego. Trochę ją rączki bolą od kopania dalszych dołków, plastikową, nadłamaną łopatką, ale pragnie rezolutnie na zapas, bo przecież zdaje sobie sprawę, że będą potrzebne nowe, gdyż wiele już farszem lalecznym wypełnionych. Wypracowała też pewną tradycję, jak najbardziej pasującą do zaistniałych okoliczności. Po pewnym czasie, te które leżą już kilka dni i robią się nieładne, zakopuje niżej, a na wierzch misternie układa suche gałązki upaprane w błocie, które odgrywają rolę kości z resztkami ciał, co z lalek pozostały. Po jeszcze dłuższym leżeniu, wciska zawartość niżej, zakrywa ziemią i sypie na wierzch kakao, wykradzione uprzednio z kuchennej szafki. Ono z kolei symbolizuje zasłyszaną maksymę: „Prochem jesteś i w proch się obrócisz” Rodzice nie chcą jej w tym pomagać, tylko pytają do znudzenia zdziwieni, w co ty się bawisz. Ona odpowiada, że jest panią grabarz cmentarną. Babcia jednak więcej rozumie, tłumacząc córce i zięciowi, że mają dać dziecku święty spokój, bo jak się od małego obezna ze śmiercią, to jak dorośnie, będzie jej o wiele snadniej, gdyby co. Dlatego na brak lalek narzekać nie może. Ma też inne ustalone zasady, w ślicznej loczkowanej główce. Przecież nie uchodzi zakopywać niewinnych, do rany przyłóż lalek. Muszą sobie na to zasłużyć, niestosownym zachowaniem. Lecz niektóre są do bólu, rozkoszne, pocieszne i na wszystko przytakują. Dlatego, a to jedną podszczypnie, to drugiej paluszek zdusi, lub jeszcze innej rozszarpie sukienkę. Wtedy się nagle fajnie złoszczą i są bardzo nieznośne, a za to należy się kara, zrazu niewielka, na przykład wydłubanie oczka, a zaś, trochę większa, chociażby dziabnięcie nożyczkami w brzuszek. Taki prolog tego, co ma nastąpić później, czyli kara ze skutkiem dogłębnym. – Chodź dziecko do domku. Później skończysz zasypywać – mówi mamusia, do córeczki. – Twoja ciocia do mnie dzwoniła, że mam natychmiast wracać, gdyż jest w naszym domku i chce nam pokazać jakąś niespodziankę. – A jak weszła – pyta dziewczynka, pomiędzy jednym rzutem ziemi, a drugim, na niewielkie zawiniątko w dołku. – No przecież wiesz, że ma klucz. – Wiem, bo już byłam u cioci. Pokazałam moje lalki. Dołożyła swoją, żebym się z nią pobawiła. Ciocia teraz szykuje wiele pysznych jedzonek w kuchni, więc wyniosłam niegrzeczną lalkę za tamten krzaczek, ale tam już jej nie ma, tylko tu w grobkach, bo wiesz mamusiu, ja tak lubię części chować. Najpierw rączkę odcinam i do dołka, później drugą i do dołka. – Dziecko. Jak ty wyglądasz. Dopiero teraz widzę. O Boże... – Tak samo z nóżkami. Na końcu główkę odrywam. Chociaż z lalką od cioci, to miałam nie lada problem. Spociłam się jak mysz. Musiałam siekierką tatusia odrąbywać. Jak dorosnę, to będę mieć więcej sił. Mówię ci, pysznie to wygląda, gdy wiele dołków zajętych przez jedną trupkę… mamo, co robisz, psujesz mi zabawę, a tak się namęczyłam… ostrzegam, biegnę za krzaczek, a ty masz przestać… wróciłam, nie przestałaś... jesteś bardzo niegrzeczna, jak zły piesek, co na czterech rozkopuję mój ukochany cmentarz… stoję przy tobie, lekko zgięta w jedną stronę... słyszysz, masz w tej chwili przestać…
-
powstrzymać falę na morza brzegu znowu spieniona uderza w ziemię pośród pomocnych ptasząt zaśpiewu oczyścić piasek świtania lśnieniem wiele ziarenek sklejonych łzami promykiem z nieba suszyć próbować a jednak trudno serce omamić nie wystarczają już tylko słowa samotne ślady na plaży słońce w bezruchu cienie to dla nich koniec lecz chwile blasku na horyzoncie portowe światła chociaż zamglone
-
zaczął śmierdzieć wściekle inwazyjnym szaleństwem lecz psia mać zjednoczył się świat zobaczył hart ducha niech sobie dupek nasz kraj wystuka jedynie szkoda tych co giną wielu graniczy z ostatnią chwilą znów wybuchy słychać zewsząd tylko trupy już nie cierpią leżą sobie wszędzie wokół w nich niechciany święty spokój matki odbierzcie synów zbryzganych krwią oni tutaj są wielu martwych jest jak martwy w telefonie ostatni sms jakoś wojny nie widać końca bo jakiś pojebus dostał pierdolca czy władcą świata pragnie być trza mu sierpa wsadzić w rzyć głęboko młotkiem wbić wyjdzie po drugiej stronie wybebeszy czubka na gwieździe czerwonej mamo chciałaś mi radość sprawić czy jeszcze tą zabawką zdążę się pobawić? * gołąbku pokoju zacznij szybować wypatrz wroga ludzie giną czasu szkoda by pod błękitem zalśniło słonko gdy na dobre bestię zadźgasz oliwną gałązką
-
刀工卂乚口厶 长尺丫从工?卂乚?丫 –– Szefie, odkryliśmy dziesiątego trupa. –– Który to już? –– Dziesiąty. –– Nie mogłeś od razu powiedzieć? Teraz goły biedak leży. –– Ano leży, bo nie może wstać. –– Czemu to? –– Przywalony zegarem. Spadł z wieży. –– Razem z zegarem? –– Nie. Zegar spadł samotnie później, na niego. –– Na kogo? –– Na trupa. –– Rozumiem. Gościu przestraszył się lecącego zegara i dostał ataku serca. –– Ataku dostała staruszka, upadła na niego i przesunęła gościa pod. –– Udało jej się wcisnąć faceta, pod leżący zegar? –– No nie. Miejsce już było zajęte. –– Przez kogo? –– No przez tego, co spadł na niego zegar. –– To chyba przestał chodzić? –– Zatrzymał się w ostatniej chwili. –– To dlaczego wpadł pod zegar? –– Zegar? –– Nie. Ten drugi. –– Staruszka go pchnęła atakiem. –– A staruszka żyje? –– Jaka znowu staruszka? –– No ta, co pchnęła. –– Nie wiem. To była jego halucynacja. Wyrzęził przed śmiercią. –– A skąd masz pewność, że martwy? –– Tak powiedziała głowa. A można jej wierzyć. –– Czemu? –– Gdyż odcięta od ciała, godzinową wskazówką. Czyli na pewno trup. –– Sekundnik też? –– Co też? –– Martwy. –– Nie. Ten omawiany na początku. –– Który to już? –– Zegar? Pierwszy co spadł, lecz właśnie spada drugi. –– A trup? –– Wciąż dziesiąty, szefie. –– Co ty masz z tym dziesiątym. Cholerna stagnacja! Wszyscy w domu? –– Gdy wychodziłem, to byli. –– A sufit nierówny? –– Też był jak wychodziłem. –– Skąd ten cień nad nami? Słyszeliśmy bum? –– Tak, Szefie. My plus on, to już będzie dwunasty – odrzekły odcięte głowy. –– A co tak jęcząco kuka? –– Kukułka w zegarze. Przeżyła skubana. –– Zamilkła. –– To licząc nas, będzie trzynasty. –– I licząc tego, co uciekł przed czasem i wpadł po tira. –– Czternasty. –– Tylko, że tir nagle skręcił i wjechał na chodnik. –– Masz kalkulator?
-
Prolog W mrocznej piwnicy pewnej cukierni, słychać zgryźliwy, wredny śmiech, Ciemnej Strony Tłustego Czwartku. Potwór przeciąga się rozkosznie, po długim, także wrednym śnie. Ma tylko jedno w głowie. Pościg. Skubany agresor faktycznie wie, co nastąpi, lecz nie wie wszystkiego. O! o o o o o o o o o o Dziesięć, świeżo wypieczonych pączków, mających w sobie zwiększoną percepcję pojmowania świata i tak zwany: szósty zmysł w nadzieniu, wyczuwa nagle społem, niebezpieczeństwo. Z uwagi na to, że akurat los chciał, by drzwi do zewnętrza były otwarte, pragną uciec przed wrogiem, by odnaleźć podobne zbuntowane, zjednoczyć wytężone siły i zniszczyć mroczną wersję, nieznośnej istoty. Zatem wyrastają im po cztery nóżki, małe sznupki do okrzyków wolnościowych oraz ogonek z tyłu, dla zrównoważenia emocji. Tworzą tłum dziesięciu wnerwionych jednostek i wybiegają z cukierni tylnymi drzwiami, prosto na łąkę w stronę lasu. Wierzą, że inne dziesiątki, pomyślały o tym samym miejscu zgrupowania sił. Mrotłuczwar wyczuwa drgania sklepienia nad sobą. Uśmiecha się pod nosem, jakkolwiek to zwać. Po chwili słyszy tupot, przeraźliwie małych, cholernych nóżek. Jeszcze bardziej ciemnieje jego moc. Dyszy podniecony, tym co ma nastąpić, aż wszystkie myszy wokół zdychają, od mrocznego powiewu. Też mu szczęście dopisuję. Drzwi też są otwarte. Wybiega z cukierni, gdy pączki są już kawał drogi, przed nim. Specjalnie poczekał. Dał paskudom fory. Więcej uciesznej radochy z pościgu. Wreszcie cała łąka, będzie należeć do niego. Już za długo, co roku, te kurduple po niej biegają. Dzisiaj będzie zdecydowanie inaczej. Widzi, że jeden z uciekinierów, zatrzymuje się na chwile, odwraca i pokazuje środkowy palec, ukształtowany z wyciśniętej marmolady. Fajny gościu – mruczy mimowolnie, sam do siebie – ma pączek jaja! Nie tylko on! Cała reszta pączków, ma należycie bojowo nastawione jaja, gdyż biegną zdyszane w jasną cholerę, pełne nie tylko nadzienia, lecz także wiary w sens uciekania, co tak naprawdę uciekaniem nie jest, jeno wprowadzeniem wroga z zasadzkę, zjednoczonych sił. Nagle, ni stąd ni zowąd, zaczyna rosnąć, a właściwie już wyrosła, wysoka trwa. Ścigający widzi tylko falującą, zieloną połać, z której co chwila, wyłania się na kilka sekund, pączek, niczym wykukujący świstak z norki. Z tą różnicą, że nie świszczy, tylko sapie krągłością. Na domiar dobrego, niektóre sprzymierzone ptaszki, są wielce pomocne. Chwytają pączki i tyle ile zdołają, przenoszą chwilę nad łąką, w stronę rozłożystych drzew. Większych skrzydeł nie widać. Może i dobrze. Mogły by mieć niezdrowe instynkty, z racji swej wielkości i potrzeb pokarmowych. Mrotłuczwar mimo warunków sprzyjających uciekinierom, z racji dodatkowych sił transportowych, wie na pewno, że przed rozpoczęciem lasu, pączkostado dopadnie, rozszarpie i pożre, by być jeszcze bardziej tłustym i wrednym. Gdyż zło przemienione z dobra, jeszcze większym złem trąci. O! Niestety, wysoka zieloność nie sprzyjają pościgowi, gdyż spowalnia nienawistny, imperialny bieg, łechcąc podbrzusze z resztek środy upleciony, więc musi co chwila przystawać, by rechotać w kułak. A jednak ma i tak pewność, że już za chwilę, durne pączki złapie w swoje szponiaste szpony. Faktycznie. Pieprzone brązowe kulki, są coraz większe i jeszcze większe, bo on coraz bliżej. Widzi ich krągłe, drgające z lewa na prawa, wysmażone dupki. Aż w końcu, wiewające ogonki, które także służą za ster, zaczynają majtać po jego koślawym, imperialnym nosie. Psika jak głupi, lecz i tak nie ma chusteczki haftowanej, więc nawet za jedn róg z czterech złapać nie może, by nochal wysmarkać. Mówi się trudno. Ściga dalej niewypsikany. Ważne, że ogonków czuje na sobie coraz więcej. Nie więcej, niż dziesięć, ale i tak odczuwa radochę. Za chwilę, ostanie – jak to się mówi – cięcie. I nagle… … gdzieś z boku wyskakuje Środa Popielcowa i sypie Mrotłuczwara po tych jego wrednych, tłustych oczkach. Biedny nic nie widzi, gdyż popiół rypie źrenice, albowiem jest grubo ziarnisty, a jeszcze trochę ostrych odłamków kości zostało. Tańczący z oślepieniem, biegnie jeszcze kawałek i uderza egzystencją w rozłożysty dąb. Żołędzie bombardują nieznośne ladaco, a wiewiórki wygryzają, co się da. A on czuję, że zamienia się w szary proch. Pączki stoją zdyszane wokół, niby wdzięczne, lecz z lekka wnerwione, bo to one chciały się przyczynić, do zniszczenia wroga, a środa popsuła im szyki, a tym samym nie mogą być za bardzo dumne ze swego czynu, bo została jeno ucieczka do opowiadania wnukom pączusiom. Co prawda inne nie przybyły w ogóle w miejsce mobilizacji, co nie zmienia faktu, że wstyd pozostaje wstydem. Wtem dostrzegają, że z kupy szarości, kształtuje się Jasna Strona Tłustego Czwartku. Tak jasna i gorąca, że niektóre nadzienia, zaczynają wrzeć w słodkich wnętrzach. Pączki nie bardzo wiedzą, co to oznacza, gdyż nie czują aż tak palącego bólu, lecz mimo wszystko, jest im jakoś nieswojo – oglądnie mówiąc – lecz na pociechę, mogą w obecnej sytuacji i w pewnych ramach, zdecydować o swoim dalszym losie. A to zupełnie co innego, niż być zmuszonym. Zatem po długich negocjacjach wewnątrz stadnych, szóstym zmysłem postanawiają w proporcjach sześć głosów za i pięć przeciw, że powrócą z własnej woli, by zostać sprzedane i zjedzone, tak jak wszystkie, gdyż ktoś tradycyjnie wysmażył na tłuszczu, właśnie taki, pyszny obraz do spożycia. Lecz droga powrotna daleka przed nimi. Na horyzoncie majaczy cukiernia. * Epilog. –– Tato, spójrz tam! –– Gdzie moje słonko? –– No tam. Kawałek trawiastej ścieżki, strasznie pomazana czymś. Co to może być? Wiesz? –– A wiesz, że nie wiem. –– Chyba ktoś podeptał coś, no mówię ci. –– Może jakieś zwierzątko nie zauważyło. –– Lub zauważyło za bardzo. –– A to już człowiek, raczej. –– Taki jak ja i ty, tato?
-
?刀卂丅卂 ?尸卂乚工?刀尺口从口山卂? 22 02 2022 data dziś palindromowa sześć dwójeczek umie schować z lewa z prawa można czytać tolerancją się zachwycać więc radujmy gęby dzisiaj nawet cmoknąć warto pysia jaka nacja to nieważne widzieć człeka w mordzie każdej życie wszakże minie prędko zrobi miejsce innym mędrcom gdyż po trochu w każdym z nas moja prawda ja i świat w tym szczególnym zatem dniu rzeknę jeno skromnie tu wariatem być na łące i baranków łączyć końce hen na niebie gdzieś szaleją aż relaksem w ciemię zdzielą czasem trzeba w śmiechu tkwić kiedy życie daje w rzyć każdy swoją role gra jakiś sens to przecież ma jak dożyję mówić śmiem znów napiszę taki wiersz a dziewoje nieco starsze nadal będą zgrabne ładne a te chłopy któż to wie ale będą owszem też już następna data taka której los zera powplatał gdy przeminie trochę świata trzeci marzec trzy tysiące i trzydzieści co na dzisiaj wiersza końcem 03 03 3030
-
pomiędzy jutrzenką świtem a mgłą krople rosy łzy na wilgotnych źrenicach kwiatów są gdzie w zaśpiewie wiatru budzą się sny w poświacie słońca stronie przeciągają się na całość rozbudzenia lśnieniem zamglone pozwól im wyjść zapukają do twoich drzwi otworzysz by razem z nimi śnić
-
O człowieku, który nie lubił dużo mówić
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Prolog –– Przecież wiecie, że nie lubię dużo mówić. –– Tak. Wiemy. Często to powtarzasz. * Czesio Klunker był człowiekiem wielce poukładanym w czesiowym odczuciu, pomimo, że jedno sznurowadło w bucie miał zwyczajowo rozwiązane. Nigdy nie zdradził, czy celowo, czy tak po prostu. Wielu z nas przypuszczało, że ma to jakieś ukryte znaczenie socjologiczne, ale że był jaki był, zagadka ugrzęzła w sferze spekulacji i już taką pozostała. Wspomniane: „Przecież wiecie, że nie lubię dużo mówić” wypowiedział w całości, tylko na początku działalności charytatywnej. Później owszem powtarzał, lecz używał skrótu „Nie” Skąd nagle do nas zawitał, pozostaje do końca w poświacie tajemnicy. Co prawda stara Papilotowa trzyma w zielonej komodzie, bibliotekę miejską i przysięgała, że w jednej z ksiąg jest napisane, że nawiedzi nas człowiek z niezawiązanym butem i nagle wszystko pójdzie ku lepszemu, lecz gdy wielu z nas chciało przeczytać owe proroctwo, to tłumaczyła, że wolumin gdzieś się zapodział, ale jak tylko znajdzie, to udowodni. Tradycyjnie wspomniany sznurek, zawsze wystawał spod przydługich, pomarszczonych nogawek, szorując końcem po ziemi lub po czym akurat Czesio szedł. Dziwne, lecz nigdy się nie potknął, przydeptując drugim butem, wystawkę z pierwszego. Kiedyś – tylko raz – naszło go na dłuższy monolog filozoficzny i wytłumaczył, że zawsze idzie na jednej nodze, żeby nie męczyć dwóch naraz, gdyż nigdy obydwie równocześnie nie dotykają podłoża. Tak po prawdzie, niewiele nas obchodziło na wielu idzie, lecz ochoczo żeśmy przytaknęli na tego typu, czesiowe rozważania rzeczonej kwestii, tym bardziej, iż było to najdłuższe zdanie, jakie wypowiedział w czasie swojej kadencji, więc też po trochu ze zdziwienia. Poza tym mieliśmy w tym ukryty cel. Zresztą Czesia, trudno było nie lubić. Miał co prawda lekkiego zeza i nigdy nie było wiadomo, gdzie konkretnie okiem rzuca, czy w mówiącego, czy gdzieś w dowolnym kierunku… o właśnie, mówiącego. Przypadkowo doszedłem do meritum sprawy. Umiał wysłuchiwać ludzi, jak żaden inny człowiek. Komukolwiek potoku słów nie przerywał dłuższym wtrąceniem, co nie było dla nas zjawiskiem zaskakującym. Nigdy żeśmy się nie dowiedzieli, czemu. Czy dlatego, że miał za wiele do powiedzenia, czy przeciwnie, za mało, lub wcale, a może z wrodzonego szacunku, dla adwersarza. Ta jego miłosierna cierpliwość, zawsze nas podnosiła na duchu, gdyż mogliśmy się chociaż przed kim wygadać. Przykład działalności dobroczynnej, Czesia Klunkra. –– Czesio, tak tobie powiem, że krowa mi padła. Stała i nagle bum. Leży nieżywa. Cholernie przykro z tego powodu. –– O! –– Na dodatek cielak też padł, bo krowa padła na cielaka. Normalnie, mówię ci. Zgroza. Chyba Pan Bóg mnie pokarał. –– Hmm. –– Na domiar złego, koza też padła, bo to wszystko padło na nią. –– Ech. –– Ale żona nie padła. Stała na obrzeżu katastrofy. Ma tylko zgniecioną stopę. Miała więcej szczęścia niż rozumu. –– Ach tak. –– Czesio! Dzięki! Widzę, że mi współczujesz, a tym samym podniosłeś na duchu, skoro aż tak się dla mnie rozgadałeś, dwoma wyrazami. –– No. Wiele by można takich dobrych uczynków konwersacyjnych wymienić, dających wiarę we własne siły do przezwyciężania przeciwności, ale wszystkie mają jedną wspólną cechę, której łatwo się domyślić, więc poprzestanę na tym, że kiedyś Czesio Klunker nagle zmarł, w przerwie między: hmm, a ech. Mówiący miał wtedy pecha. Odszedł niepokrzepiony, przed końcem… rozmowy. Zaiste z tej to przyczyny, w czasie pochówku, miał miejsce pewien niestosowny proceder słowno – przeciwny. Otóż w czasie wypowiedzenia kwestii: „niech spoczywa w pokoju” ktoś ze zgromadzonych, nieznośnie krzyknął: „byle nie w moim”, aż się echo poobijało o głowy i różne inne członki żałobników. Jakiś czas wcześniej, też doszło do bulwersującego wydarzenia, mającego w sobie pewne symptomy profanacji zwłok, a było ono związane ze związanymi sznurowadłami u węzgłowia trumny. Widocznie ktoś nie obeznany z tradycją, włożył zmarłego w zasznurowanej parze. Przecież Czesio nie mógł być schowany w wieczny spoczynek, bez uwzględnienia drugiej, jakże istotnej cechy jestestwa. W ten sposób została by nadwyrężona tożsamość zmarłego. Nie pamiętaliśmy jednak, który but miał zwyczajowo rozwiązany. Zatem nastąpiło sprawne losowanie. A gdy zjeżdżał do czeluści grobu, to wszyscy, co byli po temu obuci, rozwiązali i tak z szacunkiem stali, aż do pierwszego rzutu ziemi, łopatą. Na grobie Czesiowym daliśmy nieco ironiczny wierszyk, gdyż doszliśmy do wniosku, że zapewne sam zainteresowany, by się nie pogniewał. Nie stoi w nim, że będziemy tęsknić, gdyż jest to oczywistą oczywistością. Może by nawet sam adresat skwitował nasze dzieło, aż dwuwyrazowym komentarzem: „no tak.’’ Czesio zamilkłeś na dobre. To do Ciebie zupełnie niepodobne. -
ƤoթƖąեɑղҽ Ȥɑթɑϲհყ
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
WiesławJK↔A gdzie tam. Nic:)↔Nie w tym sensie rozpamiętywałem:) Tylko tak... ogólnie rzecz biorąc. Czy warto mieć swój styl, czy lepiej kilka, jeżeli to w ogóle możliwe:)↔ Co bardziej służy rozwojowi piśmiennemu? :)