Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 688
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. TylkoJestemOna↔Oczywiście, że tak:)↔Omijam szerokim łukiem, bym nie uległ, infekcji:)↔Pozdrawiam:)
  2. To owa trójca. Jakby wspólna. Chcesz do nich dołączyć? Nie czekaj jutra. Lecz poza reklamą, zapytam grzecznie, Kto wy, proszę, powiedzcie imiona. Śmieciu, ty nie wiesz. Gnido, szmato, w durnych rozumu szponach. Z tobą nam prawić nie warto! I w ogóle, śmiesz nas pytać. To wszakże my: pogarda, zawiść i pycha.
  3. WiechuJK↔Dzięki:)↔ Z pewnych względów, kamień go wnerwił. Ale gdyby go nie zepchnął, to ów, by spokojnie leżał na górze, a Syziu, by z owej zszedł i byłby consensus. No ale, rozumieć można inaczej.Tak jak prawisz, że nauka, poszła w las.. i jeszcze inaczej. Jak kto spojrzy:))↔Pozdrawiam:)
  4. Kwiatuszku↔Dzięki... za bardzo fajną. Fajnie to słyszeć:))↔Pozdrawiam:)
  5. Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔Trafiłeś w punkt!:))↔Bo nie zawsze ciekawie piszę. A tym bardziej mądrze:)↔Taka jest prawda:)↔Pozdrawiam:))
  6. Konrad Koper↔Dzięki:)↔To chociaż coś. Bo w mych tekstach, różnie... Pozdrawiam:))
  7. TykoJestemOna↔Dzięki za "No i dobre"↔No i dobrze!:) P.S↔Masz nietuzinkowy nick:)↔Z tym gniewem, to prawdą być może. Albo raczej jest na pewno:)↔Pozdrawiam:))
  8. Leszczym↔Dzięki:)↔Też tak sądzę. Zawsze jakiś zasób wiedzy, chociaż nie zawsze trafiony... na skórce:))↔Pozdrawiam
  9. Goździk↔Dzięki za "fajne" ↔No tak to w życiu bywa. A poza tym, nie znasz dnia... :) Pozdrawiam:))
  10. Trochę inna wersja ------------------- gdy zlęknione szybowały o poranku w białych mgłach tulących świt rozedrgany obraz jutrzenki był ledwo widoczny przezroczysta noc unosiła się nisko na łąką kryjąc przesłanie ciemnej strony księżyca dlatego odczuwały niepokój krążąc nad koronami drzew prosząc wiatr o niezwątpienie w unoszeniu zwyczajnych spraw z końcem dla początku bez końca w wietrznym przemijaniu niekończących się chwil gdy tu przeminą już te same nie wrócą bo bywa tak że los oddali a ty głupi nie wiesz początek cierpienia czy właśnie ocalił
  11. pozwólcie mi zaśpiewać piosenkę o przyszłej ludzkości kolokwialnie mówiąc nieco nieidealnej rozumiem chcecie mnie zagłuszyć bananem ale kiedyś zejdę z drzewa poślizgniecie się na rzuconej przeze mnie skórce
  12. Strudzony i spocony Syzyf, znowu wtacza kamień na wierzchołek góry. Gdyby nerkowy, to by nie miał problemu. Jednakowoż ten akurat, jest bezczelnie dużo większy, ale chociaż kulisty. To zawsze pewne ułatwienie. Cóż z tego, skoro już wiele razy musiał się biegiem cofać. I to do tyłu, by nie zostać przewałkowanym. Jednak kolejne omawiane wtaczanie, ma trochę inny przebieg. Nie dosyć, że zdyszany, ślizga się na strugach własnego potu, to jeszcze musi czas poświęcić, na zdziwienie. A dlaczegóż to? – pyta w myślach sam siebie. Ano dlatego, że kamień przemówił, mimo że ów nie miał czym. –– Wiesz co Syziu, wnerwiasz mnie? — Cze… mu? – pyta zapytany na dwa razy, bo musi odsapnąć. –– Czemu, sremu. Uwierz, że potrafisz. –– Co? –– Pstro! Wtoczyć mnie. Póki co, to tylko molestujesz moją gładź spoconymi łapskami! –– Mole co? Cię… żki jesteś – sumituje się, dysząc. –– A gdzie tam. Jestem zrobiony z pewnego materiału. Lekkuśki on bardzo. Wierzysz? –– Niby w c…o? –– Matkości świata. Ile razy chcesz mnie turlać? Kręćka dostaję od tego. –– Dlatego głu… poty prawisz? Że niby lekuśki jesteś. –– Kręćka dostaję podwójnego, bo nie z kumatym, bez wiary we własne siły, gadam. –– Zamienimy s…ię? Kamień jednak nie wyraził chęci. Natomiast chciał przestać się kręcić. –– Posłuchaj Syziu… Jednak w tym właśnie momencie, zaczyna się turlać jeszcze szybciej do tyłu, wyobrażając sobie przed sobą, biegnące ciało rozmówcy. Gdy wszystko wraca do przysłowiowej normy wtaczania, targa przerwany wątek. –– … mnie uważnie. Tak po prawdzie, jak dałem do zrozumienia wyżej, nie jestem kamieniem, tylko wyglądam jak kamień, a ty ulegasz sugestii, że muszę być bardzo ciężki. –– Bo je… steś – powiedział Syzyf znowu zdyszany, plując kropelkami potu, co ściekały z czoła, a miały przystanek na ustach. — O matko jedyna, co za tępak z ciebie. No dobra przepraszam. Mam pytanie. –– Nie słu… cham. –– Słuchasz, słuchasz, nie drocz się ze mną. A zatem, czym się ociepla zazwyczaj domki, by ciepło miały. –– Dom… ki czy mieszkańcy w nich? –– No popatrz! Jaki mądry. Łapiesz mnie za słówka. Mieszkańcy. –– Takie białe wa… felki trzeba przykleić. –– Właśnie. Białe wafelki. Leciutkie. A cóż to? –– An… druty? –– Przekomarzasz się ze mną. Przyznaj w tej chwili. Przecież nie mogę prawić z głupim... Jednak w tym właśnie momencie, zaczyna się turlać jeszcze szybciej do tyłu, wyobrażając sobie przed sobą, biegnące ciało rozmówcy. Gdy wszystko wraca do przysłowiowej normy wtaczania, targa przerwany wątek. — … to by uwłaszczało mojej mądrości. –– Bądź wreszcie tak dobrym i powiedz w końcu, z czego jesteś zrobiony – powiedział Syzyf, bez zadyszki, bo zaczął wierzyć, że może faktycznie. — Ze styropianu jestem, Syziu. Ze styropianu! Lekuśkiego jak piórka. No co, zdziwiony? A teraz migiem mnie wtocz gdzie trzeba, bo za chwilę się porzygam, od tego kręcenia. Pragnę mieć wreszcie święty spokój. Poleżeć twórczo na wierzchołku góry. Tak też się stało. — Dzięki ci kamień – rzekł Syzyf. – Odpocznę tu, a zaś zejdę i skończy się moja udręka. –– Tylko wiesz, Syziu, sumienie mnie gryzie. –– No chyba. Widzę, żeś obgryziony. –– Nie żartuj sobie. Okłamałem ciebie. Jestem najprawdziwszym kamieniem, ale tak mnie kręciłeś… Wtedy adresat wyznania, bardzo się zdenerwował, z jakiś jemu wiadomych względów, chociaż raczej powinien drugi raz podziękować. Wziął i zepchnął kamień z góry. Ów u podnóża, zmiażdżył lub uszkodził kilku tubylców. Kamień roztrzaskano na kawałki i owe przyczepiono do działającego koła młyńskiego, a sprawcę osądzono i skazano na wtaczanie innego. * Strudzony i spocony Syzyf, znowu wtacza kamień, na wierzchołek góry. Gdyby nerkowy, to by nie miał problemu. Jednakowoż ten akurat, jest bezczelnie dużo większy...
  13. Kiedy Słońce skryło się za horyzontem, zabrało ze sobą jasność. Potwór wyszedł z jamy i poczłapał na pobliską górę. Przystanął, odpoczął chwilę, wyjął lornetkę i zaczął obserwować, pogrążoną w nocnej ciszy wioskę. Niewielka ilość lamp, dawała jedynie tyle światła, żeby uniknąć zbędnego potknięcia. Doskwierał mu potworny głód. Pragnął zejść na dół i nasycić wnętrze, choćby jednym człowieczeństwem. Jednocześnie był zmęczony wspinaczką. Pomyślał sobie: Po co tu wchodziłem. Przecież mogłem od razu udać się na obiad. Widocznie tak musiało być. A zatem siedział na kamieniu i spoglądał z wysoka, na uśpioną dolinę, upstrzoną gwiazdkami światełek. Miał wspaniałą lornetkę, chociaż nie wiedział skąd. Skierował ją na oświetlony pokój. Zobaczył człowieka karmiącego łyżeczką, dziecko. Jednostajnie szybowała, między talerzem, a umorusanymi ustami. Jadło z zadowoleniem. Widać było, że mu smakuje. Twarzyczka kipiała radością. Mężczyzna też się uśmiechał, ale jakoś smutno. Patrzył na mały prostokątny kartonik. Byłby z nich smakowity kąsek – pomyślał potwór. Jednak ich oszczędzę. Za bardzo potrzebują siebie nawzajem. Spojrzał w inne okno. Zobaczył człowieka siedzącego samotnie na kanapie. Trzymał w ręce pistolet. Przyłożył go do głowy. Po chwili odłożył na stół. Zaczął pić jakiś płyn z butelki. Wyjrzał przez okno. Po chwili je zamknął i zasłonił. Znowu pomyślał o tym, że jest bardzo głodny, lecz ten człowiek nie wyglądał na zadowolonego. A może po tym całym koszmarze, będzie miał okazje, przeżyć kilka miłych chwil. Nie mogę go zjeść. Spojrzał w następne. Ujrzał kobietę i mężczyznę. Byli tak samo nadzy, jak on, tylko owłosienia mniej. Pieścił delikatnie jej ciało. Ona nie była gorsza. Robiła to samo. Gra wstępna – zajarzył potwór. Aż nagle akcja przybrała na sile. Dosłownie wszystko się ruszało. Zamazywało obraz. Obserwator się trochę zdenerwował, ale pomyślał sobie, że da im spokój, skoro tacy radzi. Nie będę niewychowanym chamem. Potwornym podglądaczem. Wolę być dobrym. W końcu z tych emocji i rozmyślań, napęd mu siadł, więc przyjął postawę ledwo leżącą. Na drugi dzień, kiedy Słońce wyzwoliło się z horyzontu, nastał świt. Mieszkańcy miasta coś zwąchali, więc przyszli na górę, by potwierdzić wzrokiem, przyczynę zapachu. A jeden z nich widząc, że bestia ledwo oddycha, wziął siekierę i wbiwszy ostrze w głowę potwora, zakończył jego żywot. Natychmiast wypłynęła gęsta ciecz, o nieokreślonej barwie. Następnie zdarli z niego skórę, poćwiartowali ciało, upiekli zadźganego i przygotowawszy wspaniałą ucztę, jedli i radowali się do samego wieczora, a mięso jego było dobre. A gdy Słońce zaczęło tracić swój blask, rozeszli się do swoich domów, głośno bekając i pośród nietrwożnych chichotów ulgi, rozprawiali o tym, co zaszło. Lornetka cicho i spokojnie leżała na trawie, pośród porozrzucanych szczątków, z resztkami mięsa na uwięzi wilgotnych kości. Dziwnym trafem nie zauważona przez biesiadników, kryła w sobie zapamiętane obrazy. Była zaprogramowana na różne opcje, w zależności od rozwoju sytuacji. Nagle na okrągłych szkiełkach, zaistniały trzy kropelki pulsującej cieczy. A było ich coraz więcej i więcej. W poświacie Księżyca, miały kolor nie z tej Ziemi. Po chwili lornetka leżała w mazistej kałuży, a w niej drgające wspomnienia tego, co zobaczyła. Cienkie strumyczki, zaczęły ściekać w kierunku doliny, po zielonym dywanie roślinności. Pewnego razu, kiedy Słońce skryło się za horyzont, nastał zmrok. Potwór wyszedł z jamy i poczłapał na górę, by obserwować w ciszy pogrążoną wioskę. Doskwierał mu potworny głód. Nie spiesząc się za bardzo, zaczął schodzić, obserwując okna. * Kiedy gorąca gwiazda ukazała się nad horyzontem, wstał nowy, słoneczny dzień.
  14. Do własnej, skocznej melodyjki. ------------------------ czy to sen czy to jawa nagle się przed tobą zjawia myślisz czy ja jeszcze śpię czy ten świat albo nie gdzie ja jestem któż to wie dalej chłopie wstawaj z wyrka bo poznańska jesteś pyrka łęty ciebie wnet porosną czy to krzywo czy to prosto po horyzont twoich snów wstawaj migiem i nie zwlekaj przeuroczy świat cię czeka ale najpierw oddaj mocz i radośnie w życie wkrocz czując w sobie jasną moc usmaż jajka na śniadanie wszakże dzionka już świtanie na poręczy zjedź w oddali aż twój tyłek się zapali jako gwiazda w miasta gwar trącisz złego i dobrego nawet tego uczciwego ścigać będą cię ledaco nie wiadomo po co na co kulturalny z ciebie gość widzisz czerwień pasy białe a za tobą tłumy całe TIR już blisko twego zada twoje życie się rozpada bal kawałków pełnych krwi skończyły się twoje troski ale to już wymiar Boski w sprawiedliwość cię zanurzy zbawi ciebie lub się wkurzy wolną wolę miałeś tu z ciała uleciała dusza zatem ciało się nie rusza zgasło życie minął czas będzie strasznie lub w sam raz spotka to każdego z nas stad już bratku nie uciekniesz zjesz tą „pieczeń co upiekłeś’’ bezpowrotnie znikły chwile gdzie inaczej mogłeś tyle na padole w tamte dni
  15. Dekaos Dondi

    Optymizm

    nie powiem czego nie wiem a zatem coś wiem to fajnie pewien zasób wiedzy mieć
  16. Obdarzyłam ciebie prawdziwą miłością, byś lepiej zrozumiał sens współistnienia. Często otwierałam się przed tobą zupełnie, lecz ty splugawiłeś nasze uczucie w kloace zła. Za moim pośrednictwem zniszczyłeś wielu ludzi, bez możliwości naprawienia czegokolwiek. Przyznaję. Też jestem za to odpowiedzialna, w znaczącym stopniu, bo tak bardzo kochałam. Ty raniłeś, lecz ja nie chciałam ranić ciebie. W końcu przyszło dokonać wyboru. Wyostrzyłam zmysły. To nie mogło tak dłużej trwać. Za dużo wyrządzonych krzywd. Przejrzałam przez mgłę zauroczenia, w którą mnie spowiłeś, za moim przyzwoleniem. Zaproponowałam popłynięcie łódką. Niczego nie podejrzewałeś. Pogoda się radykalnie pogorszyła. Niebo zasłoniły ciemne chmury. Rozszalała się burza. A zatem zgodnie z tym, co przewidziałam. Fale targały nami jak łupinką orzecha. Strach w twoich oczach, był jaśniejszy od światła błyskawic. Wypadłeś z łódki, lecz ostatkiem sił, tuliłeś mnie mocno, już tylko jedną dłonią. Czerwoną smugę ciebie, zmyła ze mnie woda. Byłam twoją brzytwą.
  17. Na zielonej łące, w ciepłych promieniach słoneczka, przy szemrzącym strumyku i pod śpiewem skowronka, błąkała się mała smutna Owieczka. Oddaliła się nieopacznie od stada, chcąc uratować małego zajączka. Biedne zwierzątko, zaplątało się w liście kapusty. Oswobodzicielka, po prostu krępujące więzy z apetytem zjadła. Zajączek ładnie podziękował za ratunek i pobiegł głody szukać gdzie indziej, choćby trochę wspomnianego warzywka. Będąc przy lesie, o swoich bliskich zapomniała, gdyż coś w krzaczkach zauważyła. A że była ciekawską Owieczką, podeszła w to miejsce, by zerknąć. Ujrzała strasznego wilka. Już się przestraszyła, żeby uciec, lecz nagle jej coś podpadło. Wilk tylko stał, ale rzekł: – Bez obaw Owieczko. Nic ci nie zrobię. Chyba zdążyłaś zauważyć, że jestem pluszowym wilkiem. No powiedz coś i przestań się trząść. – Trzęsę się, bo igliwie strzepuje. Widzę, żeś pluszak. Kto cię tak urządził, drogi Wilku. – A żebym to ja wiedział. Ujrzałem tylko błysk… i jestem kim jestem. – A za co? – No w sumie nie wiem. Może gdyby dobrze pomyśleć... – Jeszcze ci metka na uchu dynda. – Bom nówka. – Odczarować można ciebie? – A znasz jakąś Wróżkę? – Tak się składa, że znam. Tylko, że ona nie ma takiej mocy, żeby mnie do swoich zaprowadzić. – Jeżeli sprawisz, że mnie odczaruje, to pomogę tobie odnaleźć, ukochane stado. – A nie zjesz mnie po wszystkim? Bo jakby co, to nie odczaruje. – Przyrzekam na wszystkie świętości, że ciebie nie zjem. – Wierzę ci. – Miło mi – rzekł Wilk. Owieczka przywołała wróżkę. Ta przybyła natychmiast i spełniła prośbę. Maskotka stała się żywym zwierzakiem. Tylko metka nie dała się przerobić w część składową Wilka. Jak wtedy... tak i nadal zwisała. Tułali się jakiś czas razem, szukając wspólnie, rodziny i znajomych owieczki. Wspominali dobre czasy. Wilk tłuste gąski a jego towarzyszka podróży, zieloną trawę. Tęskniła całym swoim serduszkiem. Pragnęła je wszystkie jak najszybciej zobaczyć. Aż razu pewnego, ujrzeli w oddali znajomą plamę. Popłakała się biedna ze szczęścia i podziękowała Wilkowi, mówiąc, że dalej to już sama trafi. – Ależ moja miła. Nie puszczę cię samej. Tu złe wilki mogą grasować. Podprowadzę cię do stada i zaś sobie pójdę. Co ty na to? – Och, dziękuję ci kochany Wilku – rzekła. – To bardzo ładnie z twojej strony, że tak się o mnie troszczysz. No to chodźmy prędko, bo serce mi wyskakuje w tamtą stronę. – Serce, powiadasz – mruknął. – Masz rację. To już niedaleko. Podeszli do stada. Wilk przez chwilę patrzył, na łzy szczęścia i radości, lecz gdy przestał, to jedną owieczkę zjadł. – Ty podły Wilku – zagrzmiała Owieczka – Jak mogłeś. Jesteś niegodziwy, wstrętny i nie głodny. Ale jakim kosztem. Zjadłeś członka mojej rodziny. Nienawidzę ciebie, podrobiony pluszaku!! – Przecież dotrzymałem słowa. Ciebie nie zjadłem. – Skończyły się przelewki naszej krwi! – wrzasnęła. Pozostałe też miały podobne zdanie oraz okrzyk. Otoczyły wilka ze wszystkich stron. Stał tylko, nerwowo strzygąc uszami. A poza tym miał w brzuchu pogryzioną owieczkę. Nie mógł nawet uciekać, z takim ciężarem na sercu. Tak bardzo go wszystkie obeszły, że zniknął z oczu, gdyby takowe spoglądały z zewnątrz. Z tego całego harmidru wyskakiwały słowa: – Widzisz Wilku kto tu jest? – Ano widzę – zakrzyknął przestraszony i aż beknął z tego strachu… i nie tylko. – Wróżka. –Tylko nie to! Zgrozo litościwa! – zakrzyknął oznajmiony złowieszczym zdaniem… ale było już za późno. – Wilki mnie pożrą? – Ależ skąd. Mówię tobie, że wilki wilka nie zjedzą. – Przyrzekasz? – Przyrzekam na matkę: Owcę i ojca: Barana. Wystarczy? – Tak. Dzięki. Kamień spadł mi z serca. – A mnie nie – odparła Owieczka. – Jesteś wolny. Jazda mi stąd!
  18. zapytaj księgi w której jesteś bohaterem czy ciebie dużo a jeśli niewiele to warto pamiętać że w każdej chwili księga może być zamknięta
  19. TylkoJestemOna↔Dzięki Ci, za komentarz, który dodaje skrzydeł *^~@~^* Pozdrawiam:))
  20. Tekst powtórkowy przestań już stukać w drzwi których nie ma tylko niewinne mącisz powietrze stoisz na progu wyjść możesz teraz jednak futryna trzeszczy i gniecie w oddali łąka kwiatów kobierce gdzie biały bocian pożera żabkę zielone ptaki w niebo zaklęte kamieniem śniącym o skale gładkiej na horyzoncie lasu jest smuga z lekka zakryta mgielnym całunem droga daleka stać iść czy czuwać pogadaj z wiatrem może pofruniesz
  21. Konrad Kpoer↔Dzięki:)↔Bywa różnie:)↔Coś wiem o tym:)↔Pozdrawiam:)
  22. To trochę o mnie. W wiadomym mi sensie. ----------------------- człowieku wszedłeś tak "wysoko" że będziesz spadać nieskończenie długo tylko że nigdy nie osiągniesz dna przekroczyłeś granicę możliwości odbicia
  23. Dekaos Dondi

    Gangos Palalula

    Ana↔Dzięki:)↔To akurat dawny tekst:)↔Ale fakt faktem. Czasami nie wiem, co za chwilę napiszę. Nie lubię być... ''jednopoziomowcem'':))↔Pozdrawiam:))
  24. Dekaos Dondi

    Gangos Palalula

    To zaiste głupawy tekst. Próba dialogu, z pewną dozą emocji, gdzie jednak wyrazy, nic – w sensie dosłownym – nie znaczą. Chyba, że przypadkowo, w jakimś innym języku:)) Oprócz... zakończenia. ------------------------------------------------ ɠคภɠ๏ร թคlคlยlค –– Dusa suja pirto flika sranto. Suntu duntu? –– Hoja watu matu. Taru aru bui. –– Jebos gangos pala lula! –– Palla lulla kapi? Jata tara juja pizdor !!! –– Pizdor? Nu nu nu!! Joki faju meri swatu! –– Jati klati duśia ruju bambu:( –– Doto roto. Bambu srambu! Kata fata purrrra misssa!! –– Kilaj kuśkaj kurwos pierdos!!! –– Fupa pujda malto sralos. Koto tripaj babu! –– Hjaju gluto brym! –– Orga torga piza zazo wagi gigi!!! –– Tripaj babu? Wagi gigi? Luta lujko hijo witra muśki:( –– Surki dup dup la ta ta. –– Fiu fiu!!! Majajaja!!! –– Majajaja? Palla luta wodru smata titas!!! –– Lonko fonto. Hry hry, hry:( Sreto czubaj pipuś muk! –– Sreto? Mandu srandu jundu fundu. –– Cholorerus dynek pindek! –– Mata tripa lulaś jebos. Hry hry hry:( –– No no lulaś!! Dusa suja punta. –– Soro to to pupa jajas:( –– Pizonteria wenta senta. Kur wu wu wu! Mata srata. –– Aju jujas popier doldo. –– Kro kro kro! –– Kro kro kro? Fiutu tatu! Suntu duntu! Katu jatas ! –– Hry hry hry! –– Śipar duśa siśa praciok! –– Pulir pipok pul pul pulusik! –– Dupa:)) –– Dupa:)) –– Dupa:))
  25. Sennek↔Dzięki:)↔Na szczęście reinkarnacja zadziałała i mogę pisać, jako człowiek:) Pozdrawiam:)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...