Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Arsis

Użytkownicy
  • Postów

    4 532
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez Arsis

  1. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  2. Noc. Pusty pokój rozświetla jedynie żółtawa poświata ulicznych latarni… Zanurzam się w nostalgii powracających wspomnień… Kanapa, fotele, stół i inne czworonogi… ― tkwią nieruchomo w przepływających drobinkach kurzu. Mityczne skamieliny odciskające w podłodze swoje piętno niczym prehistoryczne amonity. Idzie od okna księżycowa smuga. Pełznie po ścianie, portretach dawnych władców, którzy patrzą na to wszystko w wyrazem obojętności. Milczące popiersia, przedmioty, rzeczy… ― wszystko zawieszone w jakiejś dziwnej substancji czasu, milczące tym milczeniem tęsknoty i opuszczenia. Na podłodze stos albumów, wypłowiałe plakaty, filmowe fotosy, uśmiechnięte twarze dawnych aktorów… Coś do mnie mówią, coś szepczą. Szumi mi w uszach od nadmiaru powietrza, od pędzącego nurtu mijających lat, miesięcy, dni… Gdzieś coś zaszeleściło… Nie. to tylko wiatr poruszył gałęziami drzewa za otwartym szeroko oknem. Więcej nic, poza potęgą otchłani, szalejącą nostalgią mroku. W lustrze stojącego trema niewyraźny zarys postaci. Kto tu jest? Czy ktoś tu jest? Milczenie rozsadza pulsującą czaszkę, buzująca gorączką krew… Czyjeś kroki rozchodzą się echem pobladłym do zimna, w chłodzie skamieniałej rozpaczy, w labiryntach smutku… Gdzieś w oddali, trzaskają od nagłego przeciągu drzwi bez klucza, od zgiełku szalejącej we mnie nocy. Falują wzruszane westchnieniem płótna zakurzonych pajęczyn, szeleszczą zapisane kartki. O czym był ten tekst? Nie pamiętam. Ale wiem, że deszcz wtedy nadciągał w jaśniejącym snopie znad krzaku herbacianej róży. I coś szeptało w potoku słonecznego blasku. Zaszeptało do cienia o rozwichrzonych kwiatach, kiedy przystanąłem na chwilę na tej alejce w parku, przechodząc raz jeszcze, nie przechodząc wcale, lecz myślą, wspomnieniem, bólem niezapomnienia… Coś się przekształca i tai. Wstrząsa mną tym drżeniem. Przybywa z pustki i podąża na powrót do niej, w sen zamieniając się potrójny… Rozkładam szeroko skrzydła i kołuję niczym albatros w kobaltowym niebie i podążam nad wilgotne, pachnące apteczną wonią czerwcowe pola… A dalej? Dalej rozpościera się jedynie śmierć zagadkowa, bezbrzeżna strefa nicości… Umarli idą powietrzem, widma o nieustalonych rysach twarzy. Zmieniające kształty byty, pozostałości dawnego życia. Kłębią się jak obłoki. Giną. Pojawiają się nowe… I przechodzą na powrót, i zacierają się, i łopoczą na wietrze bezkresnego stepu niczym podarte, szare łachmany… Trawa faluje wokół mnie. Ociera się o łydki ostrzami wysuszonych źdźbeł. Znowu nastąpił przeskok czasu i miejsca, jakby w krótkim błysku flesza. Rozpędzone atomy rozpalonej wciąż radiacji przeszywają z cichym chrobotem membrany moich bolących uszu, moje wynędzniałe, poranione ciało… To tutaj ktoś wołał o pomoc i umarł. Skonał w męczarniach nowotworu. Resztki budowli, spalone, czarne ruiny, nuklearne jeziora, kratery… Ciało już dawno umarło, lecz wieczne komórki rosną nadal w betonowych, brunatnych naroślach przeciwatomowych bunkrów… Skorodowane kable niczym krwionośne naczynia, żyły, oplatają gęstą siecią pozostałości rozdzielczych tablic, stalowe drzwi, podziemne korytarze, korytarze… korytarze… Chłód, pleśń i piwniczna woń rozkładu… Grobowiec potwora. Schronienie wszelkiego odpadu zatopione w mdławym zapachu promieniowania i elektryczności sprzed dziesięcioleci. Kurz i pył. Tak jakby ślady rozmazanej krwi… Zatarte numery, jakieś napisy, pożółkłe kartki kalendarza. Królestwo opuszczenia i ostateczności… Poprzez pokłady zapomnianych epok, ktoś się ze mną bezustannie komunikuje na słyszalnych (tylko przeze mnie) kosmicznych falach szumiącego eteru, modulowanych gwizdach, jak przy strojeniu radia. Kto? Moja introwersja. Tylko moja. Jedyna. Czego chcesz ode mnie, zjawo? Co mi chcesz takiego ważnego przekazać? Coś zsunęło się z cichym szelestem pogniecionej kartki. Wzruszone podmuchem wiatru? Moim poruszeniem? Nie-moim? Więc, czyim? Odwracam się… Nic. Milczenie. Absolutne milczenie. (Włodzimierz Zastawniak, 2022-05-15)
  3. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  4. Arsis

    Progresywnie

  5. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  6. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  7. @Somalija a, co ty tu jeszcze robisz, dlaczego nie spisz, co?
  8. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  9. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  10. @Somalija choć swoją drogą studiowałem kiedyś przez chwilę archeologię. to tak tylko na marginesie...
  11. I Znowu to samo. Znowu te same koszmarne widzenia. Nie mogę się uwolnić od głosów i mlaskania niewyobrażalnie zniekształconych twarzy. Przybywają z wnętrza i szepczą: „Jesteśmy intruzami twojej prywatności…” Pada na mnie nieznośnie gorące światło lamp. Wokół setki lśniących języków i dłoni. Nieustanne chrząknięcia podczas prób połykania ślimaków… Za brunatną kotarą kucharze ćwiartują ciała w kłębach dymu i swędu spalenizny przypiekanych mięśni, ścięgien i skwierczących jelit… Następuje teraz proces wysysania szpiku w blasku stroboskopu, od którego dostaję ataku epilepsji… „Zaraz straci przytomność!” ― Słyszę krzyk upiora z pędzącego po scenie Expresso Noir. „Nie stracę!” – Odpowiadam. „Nie…” ― Odpowiadam ― już bardzo senny. … Nic nie pamiętam. Pulsuje nade mną czerwona plama, ale sufit jest na tyle blisko, że mogę ją niemal dotknąć czubkami palców. Ktoś mnie położył na ziemi, zostawiając po sobie zapach tytoniu i wędzonej ryby. Gdzieś w oddali sączy się leniwie: “Beautiful Songs You Should Know”, grupy: Memories Of Machines. II Kelner spoglądał na mnie z podziwem, mlaskając powiekami. Przyniósł mi kartę dań oprawioną w świńską skórę z eleganckim szwem, która okazała się wulgarną rozkładówką Hustlera. Nie mogłem odczytać liter ani cyfr, nie pomogła nawet lupa, monokl i elektronowy mikroskop. Kelner stał wciąż nade mną, oblizując się lubieżnie. Ręce trzymał w kieszeniach poplamionego kitla. Doznawałem iluminacji, dziwnych przemieszczeń w czasie i nie w czasie. kelner stał wciąż nade mną, niejako wymuszając mój wybór. Zaczął mi świecić prosto w oczy latarką, tupiąc z niecierpliwości podkutym żelazną sztabą wojskowym obcasem. Nie pomagały moje prośby ani błagania. Padłem na kolana. Kopnął mnie w twarz, śmiejąc się przy tym szyderczo. Usiadłem z powrotem na krześle, wskazując cokolwiek z karty dań. I nie ważne, że to było coś zupełnie innego, nawet wtedy, kiedy byłem i nie byłem, i kiedy mnie zupełnie tutaj nie było. III Odór popsutego mięsa wgryzał się coraz bardziej do mojego mózgu. Przy sąsiednim stoliku starszy człowiek szukał swojego zęba, mieszając palcem w filiżance z herbatą. Jeszcze przed chwilą obgryzał z przejęciem barani udziec, oblizując się lubieżnie i puszczając oko do młodziutkiej kelnerki. Lecz nikt nie zauważył, że był całkowicie m a r t w y. Człowiek w kącie sali miał bardzo podobną twarz do kogoś z XIX-wiecznej fotografii albo portretu pędzla Jana Matejki. Zanurzał we flakoniku z inkaustem ptasie pióro i z namysłem pochylał się do przodu, kontynuując Pana Tadeusza albo innego Pana. Zrobiło się gorąco. Pot ściekał mi po twarzy, kapiąc na ceratę w czerwone krasnale. Ktoś rozlał nieświeże mleko z blaszanego kubka, klnąc pod nosem i obwiniając najjaśniejszego pana Franciszka Józefa I-go. Zza brudnej kotary rozchodził się rytmiczny odgłos ćwiartowanego ciała. Jakiś wiarus, któremu wydawało się, że wraca do swojej kompanii marszowej, wykrzykiwał bez wytchnienia: Marschieren! Marsch! ― uderzając otwartą dłonią o blat, to znów stukając widelcem o talerz. I coraz bardziej rzęził! Coraz bardziej charczał! Nikt nic nie widział, ani nie słyszał, nawet, kiedy dokonywano ordynarnego mordu u ich stóp! Cóż za straszliwy sen, nie-sen! Traciłem oddech. Wypindrzone dziunie z ogrodami botanicznymi na głowach cmokały do siebie. Cmokali i dżentelmeni w melonikach. Wszyscy cmokali, podczas gdy w ciemnościach trwała walka szczurów, które wyszarpywały między sobą resztki do ostatniej kropli krwi. IV Jego twarz stała się nagle blado-zielona. Poruszył jeszcze kilka razy żuchwami i ni to uśmiechając się, ni to płacząc ― runął nią z impetem w półmisek, rozchlapując naokoło brązowawą, cuchnącą ciecz. Zaczął oddychać przez sos, wypuszczając z bulgotem bąbelki, jak topielec pod wodą. Okazało się, że kelner był dziwnie ospały. Zsunąwszy się łagodnie z krzesła, zwinął się pod stolikiem w kłębek, niczym pies na legowisku, aby po chwili zacząć mruczeć, śniąc zapewne o smakowitej, pełnej szpiku wołowej kości. Za oknem świeciło jaskrawe słońce albo padał rzęsisty deszcz. Było lato, była słotna jesień, bądź mroźna zima… ― nie pamiętam. Bolała mnie głowa od szumiącego na cały regulator radiowego głośnika. Od tych trzasków i gwizdów konwersujących ze sobą kosmicznych cywilizacji… W każdym bądź razie ― spadały na mnie leciutkie płatki dartej przez diabła ligniny, który kołysał się beztrosko na wiszącej lampie. Wykrzywiał swoją odrażającą gębę, przedrzeźniając mnie i śmiejąc się do rozpuku. Próbowałem go przepędzić, lecz odlatywał z furkotem skrzydeł, jak wielki, czarny ptak. I przysiadał znowu, machając opuszczonymi kopytami, wachlując się końskim ogonem…Rechotał, bekał i drapał się po wypiętym bezwstydnie różowym zadzie. Wytrzeszczał jeszcze bardziej i tak już wybałuszone ślepia i wystawiał długi, kameleonowy jęzor… Zginał i rozprostowywał jednocześnie paluchy obrośniętych łap, trzymając je po obu stronach rogatej, diabelskiej czaszki. Kelner czknął przez sen, a gość z twarzą w półmisku przekręcił się na drugi bok. Dama w wykwintnym kapeluszu przystawiła do umalowanych na czerwono ust filiżankę z herbatą, pokazując przy tym swój sterczący, mały palec…― i zaczęła siorbać, niczym ssąca rura od włączonego na całą moc wodnego odkurzacza. Kelner mruczał wciąż przez sen, merdając ogonem jak zadowolony pies, którego drapie się za uchem. (Włodzimierz Zastawniak, czerwiec 2015 – listopad 2018)
  12. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  13. @Somalija wiem, że nie jest, ale chciałem ci zaimponować, ot, tyle...
  14. @Somalija takie archeologiczne, jakby o kulturze ceramiki grzebykowej, tudzież dołkowo-grzebykowej, ale, przepraszam, to neolit... a ty wspomniałaś o paleolicie. tylko nie sprecyzowałaś o którym. dolnym? (a wtedy to będzie min. kultura olduvai, względnie kultura aszelska), środkowym? (a wtedy to np. kultura prądnicka, bądź mikocka), górnym? (to min. kultura jerzmanowicka, szelecka, albo oryniacka), późnym? (to chociażby kultura magdaleńska, kompleks kultur z tylczakami łukowymi, czy kompleks federmesser ), dużo tego...
  15. @Gosława witaj, reniu...
  16. @Somalija z czarnymi dziurami jest ten problem, że wciągają wszystko, również i pieniądze... to jest ich największy mankament...
  17. W cienistości parku, pod baldachimem rozłożystych drzew… Ukryte skrzypienia w chropowatości kory. Na pustych drewnianych ławkach prześwity zachodzącego słońca, na żwirze alei… Stoję oniemiały, nie mogąc się nasycić pięknem tańczących płomieni światła. Rozedrgane wiatrem, podmuchem lekkim, rozkołysane, wirujące niczym pierścienie Saturna w kosmicznej, niedosiężnej, skutej lodem otchłani. Na betonowym murku para zakochanych, chwytająca oddechy z ust do ust, odseparowana od świata, widząca jedynie siebie. Chwytam cię za rękę, niewidzialną. Zaciskam dłoń, obejmując próżnię. Zimno mi pośród tych drzewnych duchów, liściastych bogów szepczących sobie tylko znane historie. Zimno mi i pusto. Bez ciebie nie istnieję, bez ciebie wpadam w nieskończone otchłanie, które obejmują mnie i miażdżą, jakby stalowym imadłem. I co mam jeszcze zrobić, stęskniony przepastnie. I co mam jeszcze wyrzec… Kwiaty pachną omdlewająco, bez nawisa fioletowymi wiechami. Otumania i pieści. Roztkliwia się nade mną słodką wonią tęsknoty, wspomnień i zapomnienia. Co mam jeszcze wymodlić i wyśnić. Co mam jeszcze wyszeptać, abyś uwierzyła. Co mam jeszcze… Co jeszcze… Wiesz, to taka piękna melancholia, niepodobna do niczego i tkwiąca tylko we mnie. Wiatr szeleści liśćmi dębów, klonów, kasztanów… Dzieci bawią się w berka, pies szczeka wesoło… Czy ty wiesz? Czy wiesz? Słońce pomiędzy gałęziami, ciepło na mojej twarzy. Zaciskam mocno powieki… Pod powiekami pulsujący powidok, świetlisty płomień. Długo patrzyłem w twoje piękne oczy, na zdjęciu sprzed kilku epok. Długo patrzyłem w światło twoich źrenic, w gwiazd nieskończone mrowie, od dawna idąc i idąc bez celu, ale natchniony i otoczony naturą. Długo patrzyłem w twoje oczy… Czy wiesz? Powiedz, czy wiesz? Nie powiesz, bo jesteś daleko. Oddziela nas melancholia spojrzenia, poszczególne powłoki czasu, kurz i pył… Długo patrzyłem z nadzieją, że nadejdziesz w blasku i cieple. Długo patrzyłem, lecz, niestety, zostały tylko czarne motyle, które przesłoniły obraz i tak zamglony. I przesłoniły wszystko od ogrodów aż do ciemniejącego nieba. I przesłoniły wszystko, co obrosło kwiatami wiśni, makiem-samosiejem w rowie, zabłąkaną kalorią. I przesłoniły… To tutaj, w gąszczu i szuwarach… To tutaj, w pontyfikacie nadciągającej nocy… To tutaj, w obłędzie samotności, tęsknoty i ciszy… To tutaj, gdzieś tutaj, nawołuję ciebie, wysławiam szeptem twoje imię… To tutaj. Tak, pamiętam, to było tutaj… To było tutaj, jak ten księżyc, co toczy się po gładkim zwierciadle tamtej nocy. To było tutaj… Księżyc patrzy mi prosto w oczy. O, księżyc, nowy miesiąc w pełni… Już noc. Już noc… Kiedyż to zdążyła przyjść ta zmora, ta senna królowa w potoku ciepłego deszczu? Moja tęsknota, moja wielka tęsknota. Moja włóczęga bez powrotu. Moja włóczęga w plątawisku korzeni i mroku… Moja włóczęga rozpięta w smukłość smutnych dolin. Moja włóczęga, podczas której nikt mnie nie wita. Moja włóczęga poprzez czarne listowie… Moja włóczęga śladem błotnistego fauna ― wrośniętego korzeniami w ziemię. Przebyłem wszystko i wszystkie widoki, w lęku i w pocie czoła. I poznałem wielką tajemnicę śmierci i zagubienie rzeczywistości, i samotność umierania. Wszystko mnie bardzo boli… Widzę, że nic tu po mnie, bowiem nie ma tu nic, poza tęsknotą… (Włodzimierz Zastawniak, 2022-05-08)
  18. @Somalija ja nie jestem fizykiem z bożej łaski, w ogóle nim nie jestem... e, chyba nie jestem mile widziany...
  19. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  20. @Somalija pijesz do mnie? może i powinienem iść do okulisty, lata lecą. a wracając do tematu to wg. teorii względności einsteina czas jest właśnie względny, np spowalnia przy ciele, który ma masę, np. czas na orbicie okołoziemskiej płynie miliardową część sekundy szybciej niż na powierzchni globu. im większa masa obiektu czy to słońce, czy gwiazda neutronowa, tym spowolnienie czasu jest większe. kulminacją spowolnienia jest bliskość czarnej dziury, której niewyobrażalna wręcz grawitacja sprawia, że czasoprzestrzeń wokół niej jest zakrzywiana, a po przekroczeniu horyzontu zdarzeń, czy bardziej w jej wnętrzu, ponoć czas w ogóle nie płynie... nie płynie, ponieważ wszelkie cząsteczki subatomowe są sprasowane aż do nieskończoności, a czas podobno składa się właśnie z cząsteczek, bodajże kwarków...
  21. @Somalija cześć. zastanawiam się jak to jest z tym spowolnionym czasem, którego motyw zastosował w swojej powieści "robot", adam wiśniewski-snerg... z twojego punktu widzenia ja mogę być nieruchomym posągiem, ty z mojego - zaledwie tchnieniem, rozmazanym cieniem, niemalże niedostrzegalnym przez mózg.błyskiem..
  22. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  23. Coś się porusza w dali, Coś szeleści w kniei. Stąpa równo w mroku korzeni i krzaków, jakimś chodem ciężkim – Słoniowatym. Nikt go jeszcze nie widzi, nikt go nie zna, nie rozumie. Nikt go jeszcze nie widzi, Nawet on sam w kałuży – siebie spostrzeże po raz pierwszy. I tuż, niespodziewanie – wysuwa z boru łeb – rogaty. Unosi w górę. Widać, Jak wdycha powietrze wilgotnymi nozdrzami. I łypie ślepiami, i kręci nimi bezrozumnie, Aż świat cały – chwieje się po bokach. I on sam się chwieje, ciągnąc po trawie swoje cielsko kostropate. Sapie, mruczy i parska, Kiedy widzi siebie w kałuży. (Włodzimierz Zastawniak, 2015-04-05)
  24. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

×
×
  • Dodaj nową pozycję...