-
Postów
4 532 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Treść opublikowana przez Arsis
-
Spójrz na mnie. Milczysz… Powiedz mi cokolwiek. Powiedz cokolwiek. Milczysz wciąż. Wiem, twoje milczenie jest zaklęte w kamień. Zaklęte w kamień, który jest obrośnięty wilgocią i zielonym mchem… Wiesz, upiłem się. Kręci mi się w głowie i mdli. Słyszę nieustanny perlisty szum płynącej rzeki czasu. Szum. Szum. Szum… Perlisty upływ życia. Obcowanie ze śmiercią nie jest takie łatwe. Mówi do mnie, szepcze, nie patrząc na mnie, i jakby patrząc przeze mnie… Mówi do mnie, tocząc wiosenne wody, wnosząc wiosenne toasty. Do kogo? Do mnie? Do nikogo. Pozdrów. Pozdrów te istoty z blasku, te nieziemskie mary ze snu i wilgoci. W takiej gorącej godzinie, w jej apogeum… Muzyka w mojej głowie. Przepastne otchłanie… Jakieś mgliste zarysy nie wiadomo czego… Utknąłem w niewiedzy, w jakimś nieodnalezieniu… Błądzę. Szukam. Lecz nie znajduję. Noc sponiewiera mnie tęsknotą, jak wszystko, co nieruchome i martwe. Jak wszystko zapomniane, zakamuflowane senną wyobraźnią. I znowu się budzę na podłodze twarzą do dębowej klepki. Wchłania mnie feeria wyrazistych słojów, które gładzę, które obrysowuję i które… Lecz, nagle ― słońce! Jaśniejąca poranna zorza. Wspinająca się po ścianie świetlista plama. Pomarańczowa wstęga, w której wszystko porusza się i milczy, zaklęte w niewysłowieniu. Wszystko przychodzi i odchodzi. I wszystko tworzy się od nowa, ale w zupełnie innej formie albo tworzy się takie same, tylko widziane pod nieco innym kątem, innym nachyleniem ziemi. Uczę się ciebie na pamięć, o, zmoro widziadlana, wyjaskrawiona w lustrze stojącego trema. Któż, to? Co tak nagle weszło do mojego świata? Do mojej nędznej egzystencji? Jakim to jesteś równa bogom wciąż nieodkrytym? Co cię sprowadza do tej obskurnej groty, do tego miejsca pełnego wilgoci i zimna? Nic, to. Zgaduję. Próbuję rozwikłać tę dręczącą umysł zagadkę. Coś przemyka w tajemnicy przed światem. Nieostrym cieniem, lekkim tchnieniem wiatru. Tą krótką zaledwie chwilą. Twoje spojrzenie stężało w bezruchu, zatopione na dnie kryształu. Pusty pokój z otwartymi oknami. Firanki falują jak żagle. Czuć woń skoszonego siana albo kwitnących kwiatów. Znad jakich to obłoków wylatują ptaki? Przelatują w milczeniu kluczami i płoną rozgrzane słońcem. Albo srebrne, metalowe, ciągnące z cichym pomrukiem silników, w powolnym prologu pędu. Gdzieś tam leżałem na łące, opętany dmuchawcami. Rozkrzyżowany słodkim upojeniem z kroplami rosy na twarzy czy może łez? Ale to tylko wspomnienie. Nieodbyte, nieprzeżyte… Wspomnienie raczej sennej maligny okraszonej ostrymi zarysami konturów, dalekich domów, drzew, kamieni tak, jak może się śnić jedynie podczas gorączki. Z początku szare, potem w kolorze sepii. Nie wiem, nie pamiętam w jakiej pozycji śniłem. Czy może lewitowałem, rozgarniając warstwy atmosfer niczym pływak? Biegłem powietrzem? Podążałem długim korytarzem do innego wymiaru? Wiem, że mijałem zamknięte drzwi z numerami na mosiężnych tabliczkach ― cofające się lata. Przemieszczałem się, nie dotykając podłogi. Raczej płynąłem, jak wyrwana z zeszytu kartka, wdychając nikłą woń woskowej pasty. Otwarte na oścież okna. Gorące lato. Za oknami drzewa… Cofałem się do aż do momentu naszego spotkania. W całkowicie obcym mieście, na placu. Ogarnął mnie od razu tumult i rozgwar spacerujących. Za przejeżdżającą pomywaczką unosiła się tęcza rozpylonych kropel… Metaliczny zgrzyt tramwajów, klaksony samochodów… Piskliwe śmiechy biegających wokół betonowych donic dzieci. I gdzież byłaś? Nie było ciebie. Szukałem w skwarze lipcowego upału. Usiadłem w cieniu drzew na ławce, zmęczony. Być może na tej, na której i ty siedziałaś przed laty. Obezwładniony zapachem jaśminu. Gdzie ty byłaś? Nie było ciebie. A może byłaś, tylko niewidzialna? Pamiętam, że wtedy patrzyłaś mi w oczy, trzymałaś za rękę pod tym drzewem z wyrytym na korze sercem… Wiem, to już było. To już kiedyś było… Ale wraca. Wciąż wraca… Oddychaliśmy głęboko, nabierając powietrze z ust do ust… Oddychaliśmy głęboko, przytłoczeni bezgranicznym niebem… Położyłem głowę na twoich kolanach i uniosłem wysoko ręce, gdzieś daleko za siebie, aby objąć czule nachyloną nade mną twarz. „Włodku”, szeptałaś… „Włodku”… (Włodzimierz Zastawniak, 2022-06-14)
-
@Somalija czyli dawid bowie, tak myślałem, urodziny? ojej, a ja taki nieprzygotowany... albo...
-
@Somalija cześć, aga, a ja z zupełnie innej beczki... która wersja lepsza? dumam i nie wiem, oryginalna? cover?...
-
@Somalija no dobra, bez "chyba"...
-
@Somalija no tak... nie przeforsowuj się, bo wyglądasz chyba ok, nie ma co przesadzać, a ja przesady nie lubię, aby wyglądać jak z obrazka...
-
@Somalija a coś ty robiła tą ręką, że się zwichnęłaś, co?
-
@Somalija dobry wieczór, a może i dobry dzień...
-
Wracam. Wracam do siebie, do domu splątanego pajęczyną mroku. Wracam. Już nie muszę. Już nie trzeba… Wracam tam, gdzie moje miejsce. Już poznaję pierwsze neony niedosiężnych gwiazd. Już poznaję… Biegłem, potykając się i klucząc. Biegłem bez tchu. Lecz, nie dobiegłem i tak naprawdę nigdy nie miałem dobiec. Lecz, nigdy… Próbowałem wyrwać się z uścisku beznadziei. Próbowałem… Lecz nie stało się nic szczególnego. Ot, witali mnie i żegnali mili ludzie zapięci na ostatnie guziki, uwiązani pod eleganckie krawaty. Nie trzeba. Naprawdę, dajcie już spokój. Próbowałem. Próbowałem z całej mocy, sięgając szczytów awangardy a może ariergardy? Jakie to ma znaczenie… Nie ma żadnego znaczenia w słonecznym potoku podwieczornego spaceru. W otumaniającej woni kwitnących kwiatów. W samotnym spacerze. W obcowaniu ze swoim własnym cieniem. W liczeniu kamiennych stopni w zacienionej części parku... Moje szczypiące oczy. Moje załzawione oczy od zgiełku wirujących pyłków… Miałem pojechać na cmentarz, ale nie pojechałem. Od tej pory matka gniewa się na mnie. Zresztą, wszystko się na mnie gniewa albo w ogóle nie zwraca uwagi. Drzewa szumią tak, jak szumiały dotąd w cienistości. Milczą omszone zielonkawe pnie, kamienie. Milczą… Wszystko milczy, poruszając poprzez liście milczącymi ustami leśnych bogów. Toną w półmroku przedmioty, jakieś popiersia, rzeźby, wykute przez nie wiadomo kogo obojętne twarze… Śnię? Błądzę na jawie? Nie pamiętam. W środku czerwcowej nocy czy w środku upalnego dnia? Nie pamiętam. Ale pamiętam samotny spacer w duchocie późnego popołudnia. Nacierały na mnie promienie słońca spoza gęstwiny bujnych drzew. Śniłem w półmroku wilgotnych paproci i pokrzyw. W mdławej woni dojrzewających krzewów. W niklej woni perfum. Właśnie piszę kolejny list do n i k o g o. Piszę kolejne wersy… Słońce. Słonce. O, słońce! Jakżeż mnie upajasz swoim olśniewającym tchnieniem… Podążam twoim śladem. Idę. Idę. Wciąż idę krętymi ścieżkami nie przechodząc wcale. Labirynty myśli. Meandry przemyśleń. Idę. Idę w zgonie brzęczących owadów. W koniczynie rozpełzłej przy ziemi, wdychając woń roztartej dłońmi macierzanki. W zgiełku szalejących wróbli… W piskliwych śmiechach bawiących się dzieci… Zaciskam mocno powieki. Otwieram. Ćwiczę zamykanie i otwieranie powiek. Jakiś obłok wznosi się i odpływa. Taje. Czyja to dusza pomknęła do nieba? Krok za krokiem, powolny chód. Spacer w płynącej powietrzem białej wacie. W szeleście traw i szpalerze rozchwianych drzew… W rozgwarze bezczelnej samotności… Co ja zrobiłem? Co zrobiłem, że kroczysz w błotnistym, wilgotnym powietrzu? W milczeniu? W znoju czerwcowego skwaru? Powiedz. Nie powiesz. Wiem… Wracam. Już wracam. A może, odchodzę? Odchodzę w niepamięć i nieistnienie. Już rozpoznaję pierwsze oznaki śmierci. Wydaję mi się, że umieram raz po raz, z każdym uderzeniem serca. Umieram, podążając do ostatecznej pustki w rozkwicie letniej woni. Jesteś? Nie ma ciebie? Już dobrze, nie musisz mi odpowiadać. Nie ma takiej potrzeby. Muzyka w mojej głowie. Przystanąłem w cieniu wielkiego drzewa o dziwnym zapachu, a może rozłożystego krzewu, który zaszedł mi znienacka drogę? W rozgałęzieniach jaśnieje snop deszczu. Przetacza się urwistym potokiem, nagle zbudzonym. Przechodzi melancholią słodkiego zapachu. Wstrząsając swym drżeniem. Jakbyś mogła powiedzieć, chociaż jedno słowo. Jedyne… Ale nie powiesz. Nie masz takiej potrzeby. Wracam do swojego miejsca. Dotykam palcami ceglanego, spleśniałego muru, wykruszając spomiędzy zaprawę. Przystaję w gąszczu splątanego wieloziela, wyrosłego bujnie i gorzko. Chłonę parną wilgoć wzruszoną westchnieniem nadciągającego zmierzchu… Nie. Nie trzeba. Naprawdę, nie trzeba. Już nie proszę. Nie wzdycham. Nie rozpaczam. Łez już nie ronię… Pojąłem wreszcie. (Włodzimierz Zastawniak, 2022-06-11)
-
@Leszczym dwójpatrzenie - dwójmyślenie... coś jakby orwell... oj, orwell nadciąga wielkimi krokami i jego rok 1984.. na ministerstwie miłości czy prawdy wisiał wieki plakat... "wojna to pokój wolność to niewola ignorancja to siła"
- 5 odpowiedzi
-
2
-
- schizofrenia
- upadek
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
@Somalija jest taki dziwny las, dziwny w nim płynie czas, kot tam opowieść tka, co dnia, każdy, kto łaknął słów, na zawsze utknął tu, bo hipnotyzer kot tak chciał... jest taki las... jest taki dziwny las, płacze w nim twardy głaz, muzyka senna gra, kocia opowieść trwa, jest taki las...