Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Arsis

Użytkownicy
  • Postów

    4 732
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez Arsis

  1. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  2. Arsis

    Ambientalnie

  3. @Somalija ja nie mam w ogóle... ale za to mam...
  4. @violetta nie, nie zapomniałem. też masz coś...
  5. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  6. @Somalija coś jeszcze...
  7. @Somalija może ta? jakoś chodzi za mną. to inna wersja utworu z płyty stevena wilsona " the harmony codex", wersja z udziałem mistrza mikaela akerfelda
  8. @Somalija ale nie napisałaś czy Ci się podoba... @Somalija mam tłumaczenie piosenki
  9. @Somalija witaj, Aga. tak jakoś... dawno, dawno... ale mam coś w zanadrzu...
  10. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  11. Arsis

    Ambientalnie

  12. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  13. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  14. To było tutaj. Gdzieś tutaj. Albowiem… Na jawie albo we śnie. Choć bardziej we śnie, ponieważ dostrzegam to, co po kryjomu wprawia w ruch uskrzydlone złudzenia. Idę. Szukam. I widzę w ciemności… Widzę dawne miejsca, co ukrywają się wśród traw, gałęzi szumiących o poranku. W mroku i chłodzie jesieni. Albowiem… Byłaś tu? Jesteś? Ja jestem. Przestrzeliną na wskroś szeroką świt sączy się nieśmiało. Blady poblask wstający u zarania drogi. Albo końca. Albo… Wiesz, ja tu jestem. I jakoś doskwiera mi chłód. I krople szemrzą. W mgielnym snopie deszczu całą flotyllą rozmyte płyną zjawy W sennym widoku. W niedośnionej do końca historii niezauważalne niosą się rzeczy. Ujrzane nagle w szparach niedomkniętych powiek. Bez ostrzeżenia. I w jakiejś bezokolicznikowej formie. Próbowałem, próbując raz jeszcze, przywłaszczyć sobie tę cząstkę bytu. Zważyć w dłoni ten ciężar pozbawiony ciężaru. Jaki tylko może się wyobrazić w szarości sennego widzenia. Tam, w dole, kiedy stoję na moście, półmrok zdradliwy, ale kuszący głębią bliższego poznania. Woła mnie. Szepcze do ucha... Drzewne bożki poruszają liściowymi wargami. W milczącej mimice zatartych twarzy, w niedokończonym zarysie konturów. W piskliwej w uszach ciszy. Szumią i szeleszczą. Konwersują ze sobą na migi. Poprzez gesty, które stają się nieomal westchnieniem. W melancholijnej ekstazie sfruwającego z wysoka wiatru. W opuszczonym przez kogoś miejscu. Albowiem… Jestem tu jeszcze. Ale, czy ty jesteś? Ja jestem. I tęsknię, wrastając w czas mijających obłoków. W rozchwianą gęstwinę gałązek. Drgającą… Po drugiej stronie nić pajęcza sperlona rosą. Błyszczy i migocze strzała z brylantu. Mienią się kryształami sześciany powietrza. Pełno tu tego. W tej otchłani. W pustce. Bez ciebie. (Włodzimierz Zastawniak, 2024-12-07)
  15. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  16. Arsis

    Ambientalnie

  17. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  18. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  19. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  20. Opływa mnie woda. Krajobraz pełen niedomówień. Moje stopy. Fala za falą. Piana… Sól wsącza się przez nozdrza, źrenice... Gryzie mózg. Widziałem dookolnie. We śnie albo na jawie. Widziałem z bardzo wysoka. Jakiś tartak w dole. Deski. Garaż. Tam w dole czaiła się cisza, choć słońce padało jasno i ostro. Padało strumieniami. Przesączało się przez liście dębów, kasztanów. Japońskie słowo Komorebi, oznacza: ko – drzewo lub drzewa; more – przenikanie; bi – słoneczne światło. A więc ono padało na każdy opuszczony przedmiot. Na każdą rzecz rzuconą w zapomnienie. Przechodzę, przechodziłem albo bardziej przepływam wzdłuż rzeźb... Tej całej maestrii starodawnego zdobienia. Kunsztowna elewacja zabytkowej kamienicy. Pełna renesansowych okien. Ciemnych. Zasłoniętych grubymi storami. Wyszukana sztukateria... Choć niezwykle brudna. Pełna zacieków i plam. Chorobowych liszai... Twarze wykute w kamieniu. Popiersia. Filary. Freski. Woluty. Liście akantów o postrzępionym, dekoracyjnym obrysie, bycze głowy (bukraniony) jak w starożytnej Grecji. Atlasy podpierające masywne balkony… Fryz zdobiony płaskorzeźbami i polichromią. Metopy, tryglify. Zawiłe meandry… Wydłużone, niskie prostokąty dające możliwość rozbudowanych scen. Nieskończonych fantazji. Jest ostrość i wyrazistość świadcząca o chorobie umysłu. O gorączce. Albowiem pojmowałem każdą cząstkę z pianą na ustach, okruch lśniącego kwarcu. I w ostrości tej jarzyła mi się jakaś widzialność, jarzyło jakieś uniesienie… I śniłem na jawie, śniąc sen skrzydlaty, potrójny, poczwórny zarazem. A ty śniłaś razem ze mną w tej nieświadomości. Byłaś ze mną, nie będąc wcale. Coś mnie ciągnęło donikąd. Do tej feerii majaków. Do tej architektonicznej, pełnej szczegółów aury. Wąskie alejki. Kręte. Schody drewniane. Kute z żelaza furtki, bramy... Jakieś pomosty. Zwodzone nad niczym kładki. Mozaika wejść i wyjść. Fasady w słońcu, podwórza w półcieniu. Poprzecinane ciemnymi szczelinami puste place z mżącymi pikselami wewnątrz. Od nie wiadomo czego, ale bardzo kontrastowo jak w obrazach Giorgio de Chirico. Za oknami twarze przytknięte do szyb. Sylwetki oparte o kamienne parapety. Szare. Coś na podobieństwo duchów. Zjaw… Szedłem, gdzieś tutaj. Co zawsze, ale gdzie indziej. Przechodziłem tu wiele razy, od zarania swojego jestestwa. Przechodziłem i widzę, coś czego nigdy wcześniej nie widziałem. Jakieś wejścia z boku, nieznane, choć przewidywałem ich obecność. Mur. Za murem skwery. Pola szumiącej trawy i domy willowe. Zdobione finezyjnie pałace. Opuszczone chyba, albo nieczęsto używane. Szedłem za nią. Za tą kobietą. Ale przyśpieszyła kroku, znikając za zakrętem. Za furtką skrzypiąca w powiewie, albo od poruszenia niewidzialną, bladą dłonią. W meandrach labiryntu wąskich uliczek szept mieszał się z piskliwym szumem gorączki. Ze szmerem liści pożółkłych, brązowych w jesieni. Uschniętych... * Znowu zapadam się w noc. Idę. Wyszedłem wówczas przez szczelinę pełną światła. Powracam po latach w ten mrok zapomnienia. Stąpam po parkiecie z dębowej klepki. Przez zimne pokoje, korytarze jakiegoś pałacu, w którym stoją po bokach milczące posągi z marmuru. W którym doskwiera nieustannie szemrzący w uszach nurt wezbranej krwi. Balet drgających cieni na ścianach, suficie… Mojej twarzy... Od płomieni świec, które ktoś kiedyś poustawiał gdziekolwiek. Wszędzie.... Wróciłem. Jestem… A czy ty jesteś? Witasz mnie pustką. Inaczej jak za życia, kiedy wychodziłaś mi naprzeciw. Zapraszasz do środka takim ruchem ręki, ulotnym. Rysując koła przeogromne w powietrzu, kroczysz powoli przede mną, trochę z boku, jak przewodnik w muzeum, co opowiada dawne dzieje. I nucisz cicho kołysankę, kiedy zmęczony siadam na podłodze, na ziemi... Kładę się na twoim grobie. (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-25)
  21. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

    Wreszcie jest... Absolutne dzieło Szwedów...
  22. Słyszysz jak gram? Usłysz, pomimo szumu. Pomimo piskliwej w uszach ciszy. Odbija się od ścian pustego domu echo przeszłego czasu. Trwam. I ty trwasz. Trwamy razem w tej maestrii umierania. Zaciskam powieki. Otwieram… Za oknami zieleń drzew. Szeleszczące liście dębów, kasztanów. Za oknami dzień. Słońce pałające spoza chmur. Tylko te okna. Odrapane. Zaciągnięte story… Te okna… Wiesz. Upiłem się. Ładunek w teście nuklearnym o kryptonimie „Boltzmann”, miał siłę 12 kiloton. Na pożółkłej stronie starej gazety prototypowa lampa do naświetlań. Pod nią, na stole, spalone kawałki skóry z czarną sierścią kozła. Na ścianie zarys śmiertelnego odbicia. W lustrze stojącego trema... Na pierwszej stronie Las Vegas Sun, uśmiechnięta tancerka przymila się do obiektywu z bielmem katarakty na oczach. Zatrzęsło w posadach, okienne szyby wypadły z ram. Urządzenie RDS-6s w pierwszym sowieckim teście termojądrowym eksplodowało z silą 400 kiloton. Pochmurne niebo semipałatyńskiego poligonu jądrowego rozbłysło piorunującym światłem. Na stepie. Na wilgotnej trawie. Po której ojciec szedł wtedy, malejąc, kiedy oddalał się coraz bardziej. Zatapiał się w ciszę. I kulał na lewą nogę. Utykał... Poranione oczy w domu na pustkowiu. Oczy umarłego od dawna ojca. I oczy nieżywej matki. Skąd tyle tego, skąd? Tych widm, co były kiedyś obojętnymi za życia ludźmi ? Nadpalone obrazy na ścianach. Na ścianach… Na popękanych… Portrety. Zdjęcia. Pergaminowe twarze… Spierzchnięte gorączką usta… Czyje? Moje? Twoje? Całkowicie obce… Zaciśnięte w kreskę bez wyrazu, bez emocji. Bez wiary... I oboje spoglądają na mnie zasklepionymi czarną ziemią oczodołami, gdzieś spomiędzy głębokich warstw przeszłego czasu. Przechodzą obok mnie jak ślepcy, widząc bez oczu geometrię nieprzestrzenną, przezroczystą. I obmacują wszystko w wielkim zdziwieniu, jakby odkrywali na nowo tajemnicę swojego dawnego życia. Opukują lekko opuszkami palców. Przedmioty. Rzeczy pozostawione w nieładzie. W niedokończeniu… Nawołując się w ten sposób poprzez drżenia, które są wychwytywane, tylko przez nich. Ponieważ są zbyt nikłe, na tej nazbyt niewidzialnej membranie. Na ścianach szara pleśń i szron nuklearnej zimy. Ślady czyichś rąk. Rozczapierzonych palców i ust. Co były przytknięte do zimnej powierzchni spękanego tynku. A więc to tu ojciec całował swoją jedyną Marię, która go nawiedziła tuż przed śmiercią. To tu dostąpił aktu wniebowzięcia, mimo że jego truchło leży teraz na podłodze w stosie rozsypanych piór. W pyle rozkładu. Postępującej atrofii. Na pustyni. Na pustkowiu... Zatrzaśnięte drzwi żelbetowego bunkra. Stalowe wrota… Na pustyni słońce zaświeciło po raz drugi. Wtedy… Schron atomowy ma na ścianach rdzawe smugi od nawracających deszczów. Od tych ciągłych nawrotów piskliwej w uszach melancholii. Ups… Butelka wypadła mi z dłoni. Roztrzaskała się o podłogę, * Budzę się… Rozwieram pozlepiane oczy, które widzą podwójnie. Potrójnie… Postrzępione światło wysypuje się z ekranu telewizora szumiącą kaskadą mżących pikseli. * Tu przerywam pisanie, ponieważ coś mną za bardzo wstrząsnęło… I pełno tu kształtów znikomych w zapachu przepływającego kurzu. W zapachu uschniętych fiołków… W pyłkach, które idą powietrzem. Przechodzą lekkim podmuchem po skroniach... (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-21)
  23. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

×
×
  • Dodaj nową pozycję...