Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 24.07.2025 w Odpowiedzi

  1. kurde blaszka! ty mnie nie całujesz i szaleję z przyzwoitości słowo daję a dałabym i usta do diabła! poszłabym z tobą skraść trochę nieba bo to co mam między żebrami psiakrew! psiakość! to zbyt mało to nie tęczowy most to smętarz gdzie motyla noga! i zaraz kolejna ja cię chromolę! chciałabym więcej więc wyrywam się do licha! z tym wszystkim i ty też chodź a wszyscy święci niech patrzą
    14 punktów
  2. Wieczór. Jezioro zapina horyzont ostatnim promieniem światła. Słońce – spóźniony kochanek – tonie w jedwabnej, szepczącej trzcinie. Cisza. Nie pusta. To język pragnienia natury. W niej każde ich tchnienie. Woda milczy Ale to milczenie drży – jak skóra świata przed pieszczotą dłoni. Oni. Bez imion. Miłość nie potrzebuje dźwięku. Spleceni, jakby czas tkany był z ich oddechów, jakby każdy gest, każda ścieżka - prowadziła do tej chwili, czekał zapisany w niebie. A jednak – w ich spojrzeniach cień. Dotyk losu. Świat szepcze kruchą pieśń przemijania. Ich pocałunki – ciepło ciał i drżenie warg, symfonia żywiołów: ogień i wilgoć, wieczny alfabet istnienia. Nie całują się. Oni się stwarzają. Jezioro patrzy: nieme. Wierne. Rozświetlone – bez końca Brzeg milczy, lecz to milczenie kłania się Przedwieczności – ciszą bezmierną.
    13 punktów
  3. Szorstkie już było to życie w trudzie, dzisiaj chcę chodzić tylko w jedwabiu. Jedwabne myśli w codzienność wplatać, wstążki we włosach lekkością wabią. Mów do mnie miękko, ciepło i czule, tak, by jedwabne promyki słońca znów oświetlały mą mroczną duszę. Jedwabnym szlakiem serce podąża. Wystaw na słońce – rozpieść mnie, świecie, lekki wiaterek niech ciało owiewa. Weź mnie na ręce – jak swoje dziecię, chcę znów odkrywać przyjemność życia.
    10 punktów
  4. nie słyszysz ciszy choć na nią popatrz na niemą drwinę sytego świata o ustach pełnych jadła i Boga lecz pustym wzroku który odwraca od tych maleńkich niewinnych istnień co tysiącami w niebyt odchodzą bez skargi choćby cichej najcichszej w głodnych mirażach by ryż i proso i zapach mleka w niepamięć włożyć gdzie śmiech beztroski fałszywą frazą a zapadnięte dorosłe oczy martwe i suche bo już nie płaczą i to milczenie takie nieznośne że chciałbyś stłamsić sumienie wyciem jak tylko możesz głośno najgłośniej by tego krzyku ciszy nie słyszeć
    8 punktów
  5. zetnę dla ciebie bez zmiłowania róże dla ulgi nie dla piękna bo mam w sobie kolce nieposłuszeństwa a żadna z nich nie będzie twoją ozdobą będą cierpiały gdy usłyszą trywialne "sto lat" jakby jeszcze miało coś między nami trwać podaruję ci również uśmiech w celofanie i już nie będę ładna nie będę spokojna miła wyrozumiała wyjdę bez makijażu nie schowam gniewu w koronkach sumienia zrobię siebie po swojemu
    8 punktów
  6. Dzień budzi się pozorną ciszą Tylko wybrani ją usłyszą Ci którzy duszą wtulają się w powietrze Zieleń trawy dźwiga się pierwsza Zaszeleści skrzydłami świerszcza I obmyje rosą stopy wychodzących Tafla jeziora pluskiem pęka Niemrawo snuje się w piosenkach Fali co zaplątała się w tataraku Głos wilgi przebił liście klonu I ukołysał serce komuś Kto o poranku chciał wyciszyć myśli
    7 punktów
  7. Wciąż rozwijam życia kliszę. Piję nektar dni skroplonych. W czasie stoję, czasem wiszę, na granicy dni skończonych. Wciąż rozwijam życia kliszę, aby spojrzeć przez nią sercem. Jakiś bukiet chwycić w ręce. Mówić kocham jeszcze więcej. Wciąż rozwijam życia kliszę, tak jak dywan Tobie Boże, abyś błędy mi wybaczył i prowadził tam gdzie możesz. Wciąż rozwijam życia kliszę. Szukam światła i nadziei. Ścieżki prawdy i zieleni, co da iskrę z dwóch płomieni. Wciąż rozwijam życia kliszę i dziękuję Tobie Boże, że mi dałeś błysk i chwilę, abym stworzył wierszu zorzę.
    7 punktów
  8. tam gdzie wonny kamyk nad rwącym ruczajem dziewannę zaprasza do tańca tam się nie śnią baśnie fantazją spowite ale rodzi bajka
    7 punktów
  9. Miałam turkusową spódniczkę na szelkach, które krzyżowały się na plecach i zapinały na guziki. Była rozkloszowana, z ciemnego turkusu – a gdy się obracałam, unosiła się jak parasolka. Mama z babcią uszyły mi ją razem. Była niezwykła – miękka i przytulna jak brzoskwinia. Wtedy mówiłam, że „z meszkiem”, dziś już wiem, że to był aksamit. Dzieci lubią takie rzeczy. Może i dorośli. Do dziś nie znoszę materiałów, które gryzą. Ta spódniczka nie była na co dzień, nie do biegania po podwórku. Ale czasem udawało mi się uprosić mamę – jak tamtego letniego dnia. Sąsiedzi smołowali dach. Dla dziecka to było prawdziwe widowisko – ogień na dachu, dziwny, nowy zapach... Na dach nie wejdę, wiadomo, ale na podwórko sąsiadów? Już prędzej. Ciekawość zwyciężyła. I stało się nieszczęście. Chyba jakiś podmuch wiatru przyniósł ze sobą kroplę gorącej smoły. Spadła prosto na moją spódniczkę. – Ach! – Mama mówiła: „Nie kręć się tam, to niebezpieczne”… Pobiegłam do łazienki, zamknęłam drzwi na zasuwkę i rzuciłam się do ratowania mojej ukochanej spódnicy. Próbowałam mydłem, szamponem, płynem do kąpieli – nic. Plama nie znikała, tylko się rozmazywała. Ale się nie poddawałam. Pomyślałam: ten materiał ma takie jakby malutkie włoski... Może da się to wyskubać? Wyskubię – i będzie jak nowa. Skubałam więc. Palce mnie bolały, ale nic. Wtedy zauważyłam pumeks. Może tym? Siedziałam tam długo, coraz bardziej spanikowana. W końcu zaczęli się dobijać do drzwi. – Co robisz tak długo? – zawołała mama. – Nic. – Jak to nic? To wyjdź! – Nie… nie mogę! – Otwieraj natychmiast. Co się stało? Stałam bezradna. Chciało mi się płakać – już nie cicho, tylko głośno. W końcu otworzyłam. – Co się dzieje? Dlaczego…? Wystarczyło spojrzenie – wszystko stało się jasne. – Dlaczego nie przyszłaś z tym do mnie? Coś byśmy poradziły. – Jakie „poradziły”…? Nic nie pomaga, próbowałam wszystkiego. Została dziura. – Och, dziecko. Trzeba było przyjść. Ja bym sobie poradziła. – Ale jak? Czym? – Masłem. Tłuszcz rozpuszcza się tłuszczem. – Masłem?! – Tak. Ale teraz… już po wszystkim. Do wyrzucenia. – Nieee! – Chyba że chcesz w takiej dziurawej chodzić. Jeśli ci pasuje – proszę bardzo. I tak musiałam pożegnać się z moją najładniejszą i najmilszą spódniczką. Lata później jechaliśmy samochodem do Austrii. Upalny dzień, asfalt się topił i zostawiał na aucie smoliste kropki. Ale ja już wiedziałam, co robić. Masło, oczywiście. Po powrocie było trochę paprania, ale wszystko zeszło bez śladu. Wiem nawet, że jak zabraknie zmywacza do paznokci, to świeży lakier rozpuści stary. Już znam kilka sposobów na pozornie niemożliwe rzeczy. Ale... Jak się zakochasz, a ten ktoś odejdzie w siną dal – to co? Trzeba od razu zakochać się w kimś innym? No, jakoś nie działa. Dziura zostaje.
    6 punktów
  10. Kołyszę pytania do snu, niech zasną troski serdeczne, a czas je zapewni, że nic na świecie tym, nie trwa wiecznie. I cicho zanucę im pieśń, niech miękko utulą głowę, wierząc, że często odpowiedź, jest prawdą, tylko w połowie.
    5 punktów
  11. Są takie kobiety, które już na pierwszy rzut oka wyglądają jak kłopoty.
    4 punkty
  12. jak zwykle obrazy - ciekawe ale miłość dźwięków potrzebuje słów i wyznań i czułosći seks namiętność fizys czuje bo ulega swej "wolności" pozdrawiam
    4 punkty
  13. Pod_uszka To co mamy, znów ucieka, lekko skapryszone, a ja lubię aurę lata, gdy naburmuszone. Złotodajną kulę niesie nad zmarszczką jeziora, dodam swoje - cóż po jednej - kiedy tafla woła. Biorę kajak - przecież znasz mnie - złego licho nie zje i nieważne, że pagaje, dobry mały dreszczyk. Gdy po rejsie wyczerpana, do twej klaty przylgnę, czule szepniesz - a pod uszka, węża boa przyjmiesz ? lipiec, 2025
    3 punkty
  14. wiejska zagroda koło furtki pies czuwa listonosz czeka
    3 punkty
  15. Nade mną skier płomienie, Wśród nieba nocnej toni, Spoczywam w zielenie, Z rosą na mej skroni, Biją Miesiąca snopy, Światła przez liście gruszy, Bije przez żeber stropy, W sercu echo głuszy, Żywota mego weno, Z gwiazdy hen nad gajem, Choć pragnę Cię to jeno, Patrzymy na się wzajem, Na ziemskim tym padole, Dech więźnie w tchawicy, Gdy marzę przyjąć dolę, Żeglarza wśród mgławicy.
    3 punkty
  16. Zmysłowa ta cisza... pięknie ją zobrazowałeś.
    3 punkty
  17. leśne spacery nocą w blasku księżyca cienie drzew żyją
    2 punkty
  18. jesteś jak rzeka na którą wczoraj patrzyłam spokojna i czuła skoncentrowana między dwoma brzegami żłobiąca ziemię aż do zdarcia cienkiej tkanki szuwarów nadal słyszę marcowe trawy skrzypiące pod stopami blade łodygi oplatające stopy tylko żaba jak radosny punkcik w tym nadal obumarłym pejzażu Mazowsza lubię sposób w który mnie dotykasz gładząc opuszkami palców spierzchnięte usta tuż po kiedy oddech ciepłem otula przestrzeń wypatrujesz ostrego światła na pograniczu koronki stanika bez pośpiechu mówisz a ja wiem że tylko tobie ufam
    2 punkty
  19. czuję cię to tak jakby ktoś pocierał liściem o krawędzie dłoni linie papilarne zatopione pośród chlorofilowych strupków i wypukleń przestaję dyszeć wybacz że tak nieładnie kreślę słowa wyobraziłam sobie świat między nami na dotyk to nie jest wiersz o Annie zaledwie kilka zdań które drapią gardło ilu ludzi tyle nieszczęść a ja wierzę w powroty marzną mi plecy od chłodnych spojrzeń ogrzej
    2 punkty
  20. gdy marzną plecy ciepły sweterek można by dodać krótko z uśmichem lecz tutaj smaczków jest bardzo wiele skreślone słowa między oddechem tęsknota skradła myśli autorki samotność świata tylko na dotyk subtelnie ładnie krawędzie dloni liściem potarte - sam mam ochotę ;))
    2 punkty
  21. rozbiłeś mnie tym wierszem (dobrze napisany), tak to prawda, a na ustach demokracja walcząca, i głupoty rozwalające państwo - żurkowcy tą ciszę zewsząd dziś słychać Ukraina Syria i Iran bo tam są surowce do licha pazerność świata i tyle kto wspomni państwa Afryki zakonnik i tylko w kościele kwestują walczą o życie kilka złotych daj - niewiele a tu się wydaje miliardy by zbroić państwa na lata chciwość i kasa jest głowie wojna co zniszczy pół świata pozdrawiam
    2 punkty
  22. choć krążą nad nami słowa uśmiechy od ucha do ucha tak często brakuje drugiego by tylko zwyczajnie wysłuchał
    2 punkty
  23. Jeżdżę na rowerze Bo rower to mój świat I uczucie wolności Bo zwiedzanie wielu zakątków Na dwóch kółkach To uczta dla ciała I samo zdrowie Aż dusza się cieszy Na te widoki A w sercu radość I lipcowy wiatr Który lekko wieje Na wszystkie strony Więc jadę pod wiatr...
    2 punkty
  24. @Berenika97 nawet "po swojemu" będziesz cudna !
    2 punkty
  25. @Alicja_WysockaZ perspektywy czasu, takie wydarzenia "zatrzymują" dzieciństwo, zakowiczają się w pamięci. A Twoja refleksja na końcu - super! Moją najładnieszą sukienkę zniszczyła w podstawówce koleżanka z klasy. Przyszłyśmy na zabawę andrzejkową w takich samych kreacjach, ja się uśmiechałam a ona wzięła sok pomarańczowy i mnie oblała. Pamiętam, jak wówczas przeleciała mi myśl przez głowę: normalnie jak w amerykańskich filmach! Miałam na myśli oczywiście te filmy dla nastolatków. :)))
    2 punkty
  26. Q domu w którym są małe dzieci jak jest za cicho to nie jest dobrze Wiadomo że coś broją albo broić będą tylko an obmyślają Jeszcze gorzej jest w przedszkolu Jak w sali jest za cicho to znaczy że ospa pół gr wytępiła ewentualnie ściana kredkami ubabrana Pół biedy jak kredki tylko w ruch pójdą Ot takie przemyślenia matki i nauczyciela w jednej osobie 😉
    2 punkty
  27. @Roma widzę w tym wierszu serce które jakby wyrwało się z klatki i biegło boso po niebie, krzycząc do miłości po imieniu. Ten wiersz to iskra w gardle, bezwstydnie ludzka, rozkosznie nieposłuszna. Całuje gniewem, przytula pragnieniem. I aż chce się iść z nim, na przekór światu, pod rękę z grzechem. Piękny dynamizm słów.
    2 punkty
  28. @Łukasz Jasiński teoretycznie tak, ale liczba sylab w wersie i melodia determinuje mój wybór: "we trudzie". We włosach - zmieniam. Bb @Gosława mam podobnie. :D@Migrena na ból głowy nie pomoże, ale może na przebodźcowanie (duszy? ;) Dzięki mili za słówka, dobrego dnia, bb
    2 punkty
  29. @beta_b ja mnóstwo rzeczy z jedwabiu i oni na lato znalazłam w ciuchach Uwielbiam grzebać w starych szmatach i wynajdywać różne różniste ubrania Ostatnio noszę tylko takie Żadne szansy i inne Temu Skóra musi oddychać a poza tym ja się wyróżniam na tle takich samych sieciówkowych modniś Ja jestem baba że wsi ale przynajmniej otulona jedwabiem 😉
    2 punkty
  30. nie rozwijaj życia kliszy to celuloid łatwo palny zamiast kliszy otwórz pliki i już jesteś niebanalny otwórz pliki z komputera by przez życie wiodły ciebie i się połącz poprzez Wi Fi z komputerem co jest w niebie jak najszybciej zawierz siebie Jemu w swoich ustawieniach proś żarliwie boś w potrzebie by prowadził do zbawienia :)))
    2 punkty
  31. @Roma no i objechałaś mierniotę i słusznie nie dość że usnął przy czytaniu wierszy to jeszcze się potknął o swoje nogi skaranie boskie z tym chłopem moim skromnym zdaniem powinnaś zamienić - teraz są wakacje to dużo ich chodzi z głową w chmurach może który się nada.
    2 punkty
  32. @RomaIleż tu napięcia,gniewu, miłości, "przekleństw" - to wybuchowa mieszanka ale działa, wiersz charakterny! Świetne zakończenie - wyłamujesz się z konwenansów. :)
    2 punkty
  33. Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.
    2 punkty
  34. zakochany w lecie jestem choć lata już nie takie same rok w rok jednak płodzę zdanie że je kocham zakochani utknęli w szczęściu to ich szczęście
    1 punkt
  35. @andreas To nie jest tylko wiersz. To świadectwo cierpienia, o którym świat woli nie pamiętać. I właśnie dlatego trzeba takie wiersze pisać. I czytać. Trudny, bolesny, potrzebny.
    1 punkt
  36. @Migrena Tak, wiem, niestety na wysokości mniej powietrza, mniej tlenu. Morze jest piękne ale majestat gór, każe klękać.
    1 punkt
  37. @Migrena A byłeś może w Dolinie pięciu Stawów Polskich? Jest tam takie miejsce, w którym można wszystkie naraz zobaczyć. Fantastyczne! Jakby nasze góry miały pięć par oczu :)
    1 punkt
  38. @StraconyGdybyś miał 3 żony, inaczej byś podchodził do tego problemu.
    1 punkt
  39. @Ridziu Ja nie liczę i nigdy tego nie robiłem. Ilość to detal. Ważne by nie było tąpnięć, które gaszą urok, jak światło.
    1 punkt
  40. @FaLcorN Dzięki za zwrócenie uwagi, starałem się wszędzie umieścić siedem sylab, ale rzeczywiście niektóre wersy wydają się nieco dłuższe od innych, postaram się to poprawić na przyszłość.
    1 punkt
  41. @FaLcorN Ładnie pilnujesz rytmu i sensu, z pewnością przyczynia się do tego anafora.
    1 punkt
  42. @Migrena No i co my z Tobą zrobimy, jak Ty każdą z nas rozbroisz jednym wersikiem? Otumanione, niezdolne wykrztusić choćby przecinka. Ty się chyba z mgły urwałeś - takiej, co zna wszystkie wersy, których jeszcze nie napisałyśmy.
    1 punkt
  43. Dzwoni telefon. Basia. – Siedzisz? – pyta dramatycznym tonem. – Nie. – To usiądź. – No dobra, już siedzę. Kiedy Basia zaczyna rozmowę od „usiądź”, człowiek odruchowo szykuje się na jakąś bombę. – Sylwia jest na SOR-ze. – Co? Co się stało?! – Zadzwoniła po pogotowie, coś z sercem. – O rany… poważnie? Wiesz coś więcej? Po czym bez tchu dodaję, spotkałyśmy się z Sylwią dwa dni temu w Rivierze. Trochę się źle czuła, więc poszłyśmy na kawę, pogadałyśmy i było lepiej. Ale teraz… Chwila ciszy. I wtedy Basia odpala standardową formułkę: – Ala, tylko wiesz… nic nie wiesz. Ja ci tego nie mówiłam. Sylwia może sobie nie życzyć, żeby o tym mówić. Nie dzwoń do niej. Może jeszcze jest w szpitalu, może robią jej badania, a może po prostu czeka. – Jasne, Basia. Nic nie wiem. Dzięki, że dałaś znać. Jak coś będziesz wiedziała, to dzwoń. – Pewnie. Piętnaście godzin później. Dzwoni Sylwia. – A wiesz, że byłam w szpitalu? – Nie gadaj! Co się stało? – Źle się poczułam, pogotowie, potem mnie zabrali do miejskiego. Już jestem w domu, ale… (pauza dramatyczna) – Dlaczego nic nie wiem?! Ja, zbita z tropu: – Jak to nic nie wiesz?! Basia mówiła: „Zadzwoń do Ali, przecież obie się o ciebie martwiłyśmy!” No i… bum. Stało się. – Sylwia, kochana, wybacz… Basia zaklinała mnie, żebym udawała, że nic nie wiem. A potem sama ci wszystko wygadała. No sorry. Ona wkurzona. Ja też. Dzwonię więc do Basi. – Basia, co ty ze mnie robisz kłamczuchę?! – No… wiesz… byłam taka przejęta, zdenerwowana… nie wiem, kiedy jej to powiedziałam. I tyle. Ani me, ani be. Jakby nic się nie stało. A ja zostałam tą, co udaje, co ściemnia, co "nic nie wie", choć wie wszystko. Morał? W trójkątach przyjaźni łatwo się zaplątać. Kłamczuchą zostałam nie dlatego, że skłamałam, ale dlatego, że zaufałam komuś, kto nie potrafił dotrzymać ani tajemnicy, ani lojalności. I tak oto, w teatrze życia - rola została mi przypisana bez przesłuchania.
    1 punkt
  44. jak zacząć to w chwale skończyć a nie rozbabrać marudzić lub w ogóle nie zaczynać by takich emocji nie budzić :))
    1 punkt
  45. @Berenika97 dziękuję, to dla mnie ważne, że tak uważasz :) piękne masz imię - już od jakiegoś czasu chciałam to napisać,.ale mi wypadało z głowy :) @Robert Witold Gorzkowski zrobiłeś mi dzień tym komentarzem, dziękuję :) muszę iść dzisiaj na spacer, może jaki wpatrzony w obłoki się potknie i wpadnie wprost w moje ramiona. To brzmi jak dobry patent na podryw :) @Łukasz Jasiński oj Łukaszu, zawsze się trochę boję tego Twojego "oj" :) @Gosława oj ja też - albo wulgarna, albo za smutna, albo nie taka. Posłuchać możemy i tyle, a potem pójść po swoje, bo nam się należy :) Dziękuję Ci bardzo za komentarz (to, że je lubię i, że są dla mnie ważne, to wiesz) i życzę dobrego czasu :)
    1 punkt
  46. @Migrena Ujęłaś poetycko i ludzko chwilami Nieludzką Tęsknotę.Ukłony…
    1 punkt
  47. Też jeden z moich ulubionych poetów. Naprawdę tak rzadko zaglądam? No to masz jeszcze ode mnie piosenkę. Tylko nie pytaj dlaczego tę. Po prostu spodobała mi się... No i tekst Tuwima oczywiście. https://youtu.be/KEqCtLkFbFM Serdeczności :)
    1 punkt
  48. Aroma to i ma nuda sadu namiot amora. Aren Ewa - Wenera
    1 punkt
  49. Chcę krzyczeć. Krzyczeć tak, żeby cała Ziemia na chwilę zamarła. Żeby choć przez moment cały świat ucichł. Krzyczeć krzykiem, który zedrze mi gardło — tak, by żaden szloch nie miał już siły się z niego wydobyć. Żeby wszyscy zamilkli. Żeby woda przestała szumieć, wiatr stanął w bezruchu, a cisza… …przestała być tak nieznośnie głośna. Choćby na chwilę. Jedna chwila wystarczy. Dałaby mi nadzieję i powód, żeby po raz setny wtoczyć kamień na górę, nawet jeśli i tak znów się stoczy. Bo wtedy wiedziałabym, że istnieje taki moment w życiu, w którym wszystko milknie. Nawet cisza. I ta cisza daje wytchnienie. Choćby krótkie — wystarczy, by wziąć głęboki oddech i znów zanurzyć głowę w szumie wody, znów biec, jakby ścigał mnie sam wiatr, …aż cisza znowu zacznie krzyczeć.
    1 punkt
  50. Słychać dziecięcy pisk, owadzi. Kręcą się wokół. Dziecięce owady brzęczą, bzyczą. Furkoczą maleńkimi skrzydełkami. Owady. Pełno ich. Wszędzie. Między szarą ścianą kamienicy a rozrosłym w swojej potędze drzewem. Między blokiem wielkiego gmachu a ogrodzeniem z kutego żelaza. W ogromnej bramie nikną w półcieniach prześwity. I dalej jeszcze. I dalej… W prostokątach czarnych, okiennych oczodołów i drzwi. W mozaice wejść i wyjść. W rozbłysłych od słońca jarzeniach. W migocie szyb. W stukocie ostatnich kropel po niedawnej ulewie, o blachy, o parapety, o dłonie… Wśród mieniących się kryształów, rozgrzanych… W bulgotaniu rynien… Za chwilę usłyszę. I słyszę jak nadlatuje Concorde. Przechodzi w grzmot świszczący na ostrzach trójkątnych skrzydeł. Pełen wdzięku Concorde. Majestatyczny, błyszczący Concorde… Biały jak śnieg Concorde… Dzieci-owady wodzą za tym spotworniałym hukiem wzrokiem, przeginając wyżej swoje smukłe szyje jak antylopy za skotłowanym wrzaskiem wodospadu. Naśladują stalowego ptaka lśniącego w słońcu, rozkładając szeroko ramiona. I wysuwając do przodu twarze z wielkimi oczami ważek, prą naprzód. Biegną coraz szybciej. Celują prosto w pomarańczową tarczę zachodzącego słońca śladem topniejącej nawały. Jej miejsce zajmują stopniowo zgrzyty tramwajów w kanonadzie klaksonów i wyciu strażackich syren. Zawadiacka procesja mechanicznych rumaków szoruje po krawężnikach, wzniecając obłoki kurzu i rozpryskując ziarenka kamieni, które opadają rozpalonym od tarcia piaskowym kwarcem Po chwili, jakby to był rozpad połowiczny dźwięku, zniża go o pół tonu. I znowu o pół tonu, kiedy dalej. I znowu dalej. I coraz niżej, i ciszej. I już tylko zostając w dalekich echach, wtopiwszy się w pospolity szum ulicznego ruchu. Gdzieś, między odległe kłęby idące z fabrycznych kominów na skraju industrialnej egzystencji. Dzieci-owady rozfruwają się we wszystkie strony ze śmiechem pełnym beztroskich mielizn, kiedy wypełza za nimi matka ze ślimaczej muszli gotyckiej katedry. Pod gzymsami dachów, albo gdzieś spod prześwietnej rozety, bądź spomiędzy maswerków i świętych obliczy wyglądają przylepione do muru kukułcze gniazda. Z któregoś wypada piórko. Drugie. Trzecie… I niosą się lekko jak wiatr. Ważą się w powietrzu, w przejrzystej przestrzeni jak oddech czasu. Jak czyjeś nikłe westchnienie. Chwieje się w powiewie gałązka jaśminu. Pod stopami pulchnieją od dżdżownic pachnące korzeniami i wilgocią skiby ziemi, gliniane grudy, po których przelatują dzieci-owady. I biegają roześmiane, w swojej swawoli piskliwe. I biegają rozradowane po tym wilgotnym, ubitym piasku skwerów i poboczy. Po tej trawie wilgotnej, po lśniących źdźbłach, po liściach… I unoszą się wysoko i wdzięcznie. I jak ptaki przesiąknięte kroplistym deszczem całują kobaltowe niebo wciąż jeszcze naelektryzowane burzą. * Siedzisz na ławce w cieniu, bądź w prześwitach wielkiego drzewa. Gdzieś, tam. Daleko. Obok. Widzę cię. I widzę jeszcze. I widzę cię w ciągłych powtórzeniach. W nieustannej kaskadzie opadających snami wspomnień. Idę do ciebie, dzieląc się samotnością z ulicznym tłumem. I widzę cię naraz w świetle rozbłysłego nagle słońca, w ukośnym promieniu (zresztą w ogóle zbyt dużo światła nas dzieli) Zaciskam mocno powieki. Nie, nie od blasku, lecz po to, aby oswoić pod powiekami twoją nieobecność. W tym czerwonym, bolesnym powidoku pełnym mżących pikseli. Podchodzę bliżej, mając cię jedynie na wyciągnięcie ręki (jak blisko!) Na ten dotyk najlżejszy. Lecz moja dłoń opada na krawędź drewnianego oparcia, przeszywając po drodze próżnię i nie czując ani ramienia, ani ciała, ani niczego. A ty przechylasz głowę, patrząc daleko w przestrzeń. Zamyślona po wielokroć. Zwrócona do mnie profilem w powiewie długich włosów. Słyszysz ten owadzi pisk dzieci? – szepczę. Słyszysz? Poruszona lekko opuszczasz głowę, jakby w zadumie. Ale nie poruszyłaś się za sprawą mojego głosu ani dotyku. Albowiem nie widzisz mnie ani nie słyszysz jak i nie czujesz. Nie wiesz nic o moim istnieniu. Tak jak nie wie się nic o istnieniu kogoś z innej odnogi czasu, z innego istnienia. Spoglądasz znowu przed siebie, nie znając wartości woni, dotyku ani smaku. Odwrócona tym razem tyłem. I tylko kapelusz opadł ci nieznacznie na czoło w podmuchu wiatru, taki słomkowy z błękitną wstążką. Taki jaki mógłbym ci sam podarować na któreś urodziny. Wiatr idzie po liściach, gałęziach... Drżą białe kwiatki czeremchy, jakby od zimna, nagłego chłodu spadającego z wysoka. Z nieznanych szczytów. „Czy słyszysz?” To powtarzane tak często pytanie ulatuje lekko wraz z pyłem dmuchawców. Wznosi się nieśmiałą skargą. I coraz lżej. I coraz lżej. I jeszcze… Wiem. Nie widzisz mnie, ale ja widzę za to ciebie. Córeczko moja, nienarodzona. I nigdy nieistniejąca istoto, przenigdy, choć żywa we śnie. Przecież muszę kogoś kochać. We wzroście widzieć podobieństwo twarzy. Wiem, łatwiej jest wierzyć w nieprawdziwe ptaki. Ale uśmiechnij się i uwierz. A zobaczysz najprawdziwsze. Może nam to wybaczą. * Czuję jakieś szarpanie. Ktoś potrząsa mnie za ramię. Otwieram oczy. Nie widzę. Nic nie widzę poza plamami cienia i światła. Poza majakami nie z tego czasu. Trę dłońmi szczypiące oczy jak ślepiec po nagłym przebudzeniu. I widzę. Dostrzegam wyraźniej. Stoją nade mną mundurowi. Kobieta i mężczyzna. Para. Mówią do mnie coś niezrozumiale. Albo i zrozumiale, tylko ja nic nie rozumiem. Jeszcze chwila a dojdę do siebie. Jeszcze chwila… Poruszają ustami. Wykrzywiają twarze. Ma pan, gdzie pójść? Ma pan dom? - Szepczą. Niech pan już idzie. Tu nie można. Tu już nikogo nie ma, został tylko pan. Tam niedaleko jest przytułek. Za zakrętem. Proszę iść, chyba że chce się pan zabrać z nami. Zresztą zaraz będzie padać. – I wskazują na ciemne, skłębione od wilgoci niebo. Na odcinający się od reszty jasny snop deszczu. Odchodzą, spojrzawszy jeszcze raz za siebie, tym wzrokiem… czymś pomiędzy przejęciem a absolutną obojętnością służbistów. Nawet nie wiedziałem, że leżę na ławce. Na tej samej, na której widziałem przed chwilą ciebie. Podnoszę się z trudem. Siadam, oparłszy się łokciami o kolana. Siedzę przez chwilę, nie wiedząc niczego i nic nie rozumiejąc. Unoszę twarz, jakby w jakimś błagalnym pytaniu, lecz zamiast odpowiedzi czuję na policzkach pierwsze krople drobnego deszczu. Szumią liście wielkiego drzewa w idącej od kwiatów woni zleżałego trunku. Dokąd teraz? Wstaję. Rozglądam się. Gdzie teraz? Tam? Parkowa alejka wygina się w łuk i niknie w gęstwinie krzewów. W kroplach skapujących z liści. W szemrzącym coraz bardziej deszczu. W dalekich grzmotach nadciągających błyskawic. Idę. Przed siebie. Donikąd… (Włodzimierz Zastawniak, 2025-07-05)
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...