Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 23.08.2023 w Odpowiedzi
-
Jestem emocjonalną żebraczką. Nie zarobię. Nie dostałam. Nie mam z czego. Na szczęście nie czuję zbyt dużo. Z okruchów składam posiłek. Wszystko strawię, co do spojrzenia. Boisz się mnie i ciśnienia. To nie dieta czyni wampa. Ja po prostu więcej nie mam. Żebraków się goni, a nie pomaga, tym bardziej ubogich w uczucia.6 punktów
-
3 punkty
-
trawa jak zwykle zielona (jeszcze nie) skoszona pachnie sianem leżę tak wpatrzony w życie mrówek wielkolud dla nich lecz taki w sam raz kłębiaste obłoki ponad tak nisko aż strach się oblał potem rysuję palcem pochmurne niebo na horyzonie biała plamka się zbliża zmierza w kierunku słonecznego blasku jeszcze nie burza lecz tam wysoko ponad głową widowisko się zaczyna liczę baranki i owce co suną tak bez szelestu prosto przed siebie po drugiej stronie słońca tęcza kolorowa w łuk się wygina pierwsze krople spadają z nieba powoli tworzy się kałuża i mrówki zakopały się w kopcu nie szukam parasolki a krople wsiąkają w skórę tak przemoknięty deszczem podziwiam znikającą już tęczę nie wieczór (jeszcze) a wkoło pociemniało i nagle błyskawica oświetliła nieboskłon zygzakowatymi fajerwerkami a potem grzmot wystraszył liście przedwcześnie pospadały z drzewa i patrzyłem jak świat się zmienia *****************************3 punkty
-
Żadne z wielu słów Co dzień wymawianych Nie jest tak wymowne Dla nas ani uwielbiane Jak to jedno jedyne Któremu już na początku Zaistnienia świata nadano Najpiękniejsze z imion Czyli -matka3 punkty
-
Zapalając znicz na mogile W jego światełku ujrzał Pięknem ubarwione Swego życia chwile Ubarwione bliskim kimś Kogoś kogo imię dźwiga Hartowany jego łzami Wiecznie młody krzyż3 punkty
-
2 punkty
-
Miałem sen wielokrotny i to nie była noc polarna, ziemia stała się płaska, zajmowała tylko tyle miejsca co ja, w pozycji embrionalnej. Później nie spałem tygodniami próbując dotrzeć do jej krańca i spaść. Lecieć nieprzerwanie do najbliższej gwiazdy, wczepić się w nią, szeptać coraz ciszej dopóki by nie zgasła. Jednak cud nie nadszedł, upadłem na obrzeżach miasta, aby nie powstać.2 punkty
-
Z książki: Śpiewnik pielgrzyma Na sto sześć Niesłusznie zostałem skazany Na pośmiewisko wystawiony Palcem mnie wytykali Nie był to scenariusz wyśniony Było jak było Więzieniem się skończyło Było jak było W więzieniu ciało gniło Skazany za niewinność Jak większość osadzonych Nikt nie chciał słuchać Mych historii wyśnionych Było jak było Więzieniem się skończyło Było jak było W więzieniu ciało gniło Ktoś poczuł się urażony Bo startowałem do jego żony Ktoś na policję doniósł Żem pieniądze nie moje poniósł Było jak było Więzieniem się skończyło Było jak było W więzieniu ciało gniło Inny typek znowu Powiedział, że ze mną siedział Wspólny interes złączył Intencje nieszczere Było jak było Więzieniem się skończyło Było jak było W więzieniu ciało gniło Nie bądź jak ja bratku Giną nie tylko w wypadku Giną także i ci Co myślą o sobie Zły //Marcin z Frysztaka Wszystkie moje książki Za darmo Znajdziesz na stronie: wilusz.org2 punkty
-
wiosna nadzieją ukwieca lato euforią bryluje jesień się nie podnieca bo zimę czuje2 punkty
-
Kochałem Cię wczoraj Kocham dzisiaj I będę kochać jutro Nawet Twój wiatr we włosach A potem znikniemy Jak dwie zjawy I nie będzie nocy Ani nie będzie dnia Zniknie jak historia ta (Zapisana w gwiazdach)2 punkty
-
spotkałem cię wczoraj Dziś oglądaliśmy kolorowe kwiaty na łące twoje oczy są błękitne jak niebo Słychać śpiew ptaków i taniec kolorowych motyli Niedaleko nas jest las, w którym witają nas zwierzęta Okolicę mamy piękną i kolorową Natura wita nas każdego dnia Kochamy przyrodę , kochamy życie Nasze imiona są tu zapisane na zawsze, pod wieloma dobrymi rzeczami Lovej . 2023-08-232 punkty
-
Tusz na papierze nie zwrócił wiary W dzień, co nas niegdyś dla siebie odkrył, Pamiętnik - nocnych rozmów apokryf, Ze słów grobowca trupy nie wstały. Aby zmartwychwstać, wprzód umrzeć trzeba, Zaś nas widziano przecież - osobno, Jak z nieba jeden łowimy obłok, Wciąż nazbyt ciepli, by ciała grzebać. Podobno złudą jest każda chwila Przeżyta - kosmos zna tylko "teraz". Skąd się wspomnienie zatem przedziera, Jeśli go nie ma - czemu nie mija?2 punkty
-
W hołdzie G. Bruno. Zobacz to wnuki moje. Ten tu to jest mój mąż. Tamten co z boku stoi (nie ten… no ten… już wiesz). Te dwie piękne dziewczynki to córki mojej Krysi pamiętasz Krysię moją? Co? Jak skończyła... no cóż Wnuczki są wyjątkowe (Aż się myśleć boję…) Są takie uzdolnione! Świat zabierze mi je Ania jest taka wrażliwa Pewnie lekarzem będzie Od dziecka zamiast grzechotek woli przyrządy swe Dobrze że jej kupiłam bo teraz i ja wiem Ta starsza ma chłopaka (bardzo nie lubię go) Rodzina jakaś nie taka… No i on to nie to To wszystko już w zasadzie. Pewnie dziś padać będzie. Ty jeszcze tu zostaniesz Chyba nie spieszysz się? Krysia mówiła że sama po świecie się tułasz Zostanę dłużej na chwile chociaż chwilę Dużo czasu mam… I wspomnę rzymskie wakacje (w jakże podobny czas) Campo di Fiori wśród kwiatów żyło muzyką swą I choć a presto krzyczeli… to wtedy był mój dom… Tłum w gwarze i upale w zapachu owoców i wina prawie rozdeptał Bruno który od wieków tam stoi monumentalny i wielki ale na zawsze sam. Może już jednak pójdę choć karuzela trwa Kościół jak Bruno stoją To ciągle jest ich czas2 punkty
-
2 punkty
-
Bella Donna (Piękna Pani) Smutno mi, Pani... Otulony mrokiem czekam, Tobie już oddany... Smutno mi dzisiaj. Smutno mi... Pani... Tak chłodno tutaj, Tak ciemne jutro! Tak pusto wczoraj... Smutno mi, Kochana. Tobie cały oddany Losu już nie zmienię, Nie przeżyję raz jeszcze. Nie wykrzyczę jeszcze raz! Smutno mi, Pani...1 punkt
-
takie kruche wszystko wątłe niebezpiecznie zmienne płoche i świeca dotknięta zaledwie jednym podmuchem - zgaśnie i dźwięk który brzmiał jeszcze wczoraj ucichnie a tak niedawno miałam pięć lat i długie warkocze... krajobraz łatwo się zmienia barwy nakładają się - jedna na drugą czasu nie złapiemy w locie on płynie płynie na naszych niebach utkany gęsto tętniącym życiem1 punkt
-
Coś jak być czegoś pewnym bez mała na 100 %, że aż móc za tym pójść w ogień, nie wiedząc praktycznie niczego na ten temat i nie mając nawet możliwości sprawdzić, czy ot tak zapytać (prawdy się tutaj nie mówi). Gambit przemyśleń, przeczuć i rozważań. Warszawa – Stegny, 23.08.2023r.1 punkt
-
czasem siadam sam ze sobą w jednym z tych pokoi gdzie wiatr nie dmucha, muzyka jest głucha i człowiek wszystkiego się boi rozmyślam uparcie, niestety szczerze jak świat mnie wokół przerasta i myślę czy jestem, czy chcę, czy wierzę, gdy jestem sam ja i prawda. i zwykle wtedy strach ściska mi serce i nie chcę by znów mnie przygniatał więc oczy otwieram, zaczynam od zera - nieszczere oblicze ich świata.1 punkt
-
Tu akurat wszelkie durne zbitki słowne, są świadome:) Za siedmioma rzekami, sześcioma górami oraz jednym nizinnym wzniesieniem, wredne smoczysko –– pomimo, iż łuski w kolorze nadziei –– spokoju ludowi nie daje. Szybuje nisko, wiatroskrzydli, a nawet dolatuje do tego, że robi brzydko na głowach mieszkańców. Nawet na tych przez: ę i ą, z obejścia dworu. Nic dziwnego, że rozmowa, pomiędzy: królem a rycerzem, to tylko kwestia czasu, który akurat nadszedł, z potężnym upływem: –– Rycerzu. Widzę żeś rozległy w barach –– rzecze król. –– U siebie też potrafi wypić –– dopowiada mówitron. –– Cicho tam, mówi. Ja też. O czym to chciałem rzec. Już wiem. Widzę rycerzu, że ci chuć zbroję postawiła jak namiot, chociaż z żelaza. –– Chuć z czego innego, o panie. Zapewne chcesz, bym smoczą głowę utopornił, lecz ośmielę zapytać, czy rękę twojej córki co przy tobie stoi jako i mój po robocie dostanę? –– Coś niezgrabnie gadasz, dzielny woju. Musi ci wróżkolonistka, magią gramatyki interpunkcyjnej, rozum otumaniony ozdobić. A co do ręki… o tak, dostaniesz. Nawet resztę całą w gratisie –– co niezbędna w pożyciu –– pozyskasz. –– Ależ tatko! Jam przecie kocham innego. Czyli co? Chcesz rzec, że na próżno z balkonu oczka powabne w pończoszkach spuszczałam, na zawodzącą gitarę? Bo tupnę nóżką! A później drugą! –– Nie decybeluj głupia, poza wytrzymałość membran. Tu o wagę państwową chodzi. No co, zacny rycerzu. Umowa stoi? –– O panie. Przecież widzisz, że nie tylko umowa mu stoi –– dopowiada mówitron. * –– Rycerzu, cóż ja widzę. Głowę smoka przytachałeś. –– Oj nie łatwo było, o najjaśniejszy, nie łatwo. Lecz uśpiwszy bestię paralizatorem nasennym, jakoś na trzy razy, odrąbałem. Jednakowoż o panie, myśli me już w innej przyszłości powabnej błądząc, nieco obraz zamgliły, przeto jeno smoczą krew poczułem oraz odór żył... –– Mniejsza o szczegóły. Weselisko trza szykować. Córko, oblec wreszcie gołoć. –– Gorąco tatko. A muszę? –– Może byś na mnie usiadła –– zagaja mówitron. –– Twój tatko właśnie wstał. * Rześki, bo wyspany smok, wtranżala wesele łącznie z własną odciętą, co na grillu skwierczy, całym królestwem i prawie resztą tekstu. Wprawdzie nie ma głowy, ale dwie mu jeszcze zostały.1 punkt
-
jestem kobietą konsumowaną codziennie na tacy podają moje ciało jestem mężczyzną konsumowanym branym po stokroć nawet nie chcianym jestem dzieckiem konsumpcyjnym rozbuchane potrzeby mam już od kołyski zżera mnie to co pożeram trawi mnie to co się nie strawi jeden procent tak wynika codziennie już mnie znika1 punkt
-
Jakże straszna, jakże niebywale bolesna, była dla Polski całej nawała bolszewicka 1920 roku… Tysiące rękopisów, spisywanych przez wieki, przez najwybitniejszych, często zapomnianych polskich uczonych, padało ofiarą bezlitosnego ognia… Bogato zdobione księgi, nierzadko z okładkami z prawdziwej skóry, padały w błoto deptane przez bolszewickie buciory… A było ich, rzuconych na pastwę ognia i błota niezliczenie wiele… Bolszewikom nie zadrżała ręka przed niszczeniem opisujących wielowiekowe dzieje zacnych rodów unikatowych rękopisów kronik, spisywanych często przez nestorów tychże rodów… Kolekcjonowane często przez wiele wieków, olbrzymie rodowe biblioteki, bolszewicy bez wahania oddawali na pastwę ognia… Żeby to jeszcze miejscem kaźni tychże ksiąg, były bogato zdobione dworskie kominki… Ale gdzie tam.. Pomimo, że obok stały przepiękne, bogato zdobione kominki, rosyjscy żołnierze rozpalali wielkie ogniska na dworskich podłogach, po uprzednim wybiciu dziur w sufitach, ażeby miał gdzie uchodzić dym z palonych bezcennych książek… Bogato zdobione wazony rozpryskiwały się pod ciosami bolszewickich szabel… Wszelakie portrety ścienne, łamały się pod ciosami bolszewickich pięści… A jednak w tym miejscu, śmiem postawić tezę, że w tych niewyobrażalnie strasznych latach, Polska więcej od losu otrzymała, aniżeli straciła! Więcej nie w sensie materialnym, lecz więcej w sensie… W sensie, który zrozumiemy gdy wsłuchamy się w szept Historii, gdy wsłuchamy się, co szepce ona o wyjątkowości polskiego narodu i polskiej ziemi… Miejsce bezpowrotnie utraconych bezcennych ksiąg, zajęły tysiące absolutnie wyjątkowych wspomnień, spisanych przez młodocianych ochotników, broniących Polski w wojnie polsko-bolszewickiej… Miejsce koni rekwirowanych przez bolszewików w rozmaitych polskich majątkach, zajęły podniebne Pegazy z Eskadry Kościuszkowskiej! W miejsce pięknych koni rasy polskiej, zabieranych przez rosyjskich żołnierzy na niebie pojawiały się przepiękne śmiercionośne Pegazy (misternie zaprojektowane dwupłatowce) pilotowane przez amerykańskich i polskich lotników, które siały straszliwy popłoch wśród bolszewickiej konnicy… Najwspanialszym jednak darem, jaki Polska otrzymała od losu w tamtych pamiętnych latach, był przepiękny, ratujący polską niepodległość, cudowny wręcz, węgierski pociąg z amunicją, który dotarł na stację kolejową w Skierniewicach 12 sierpnia 1920 roku… Liczący 80 bezcennych wagonów! Zawierający 22 miliony pocisków, w ciągu dwóch następnych dni rozdzielonych pomiędzy wspaniałych polskich żołnierzy! Śmiało wysunąć można hipotezę, że węgierskie pociągi z amunicją, które Polska otrzymała w decydującym momencie wojny polsko-bolszewickiej, to najwspanialszy prezent, jaki Polska otrzymała w całej swojej ponad tysiącletniej historii! Ja jednak w tym miejscu chciałbym postawić tezę, że w tym straszliwym czasie, Polska otrzymała od Węgier dar nieporównanie cenniejszy, aniżeli miliony węgierskich pocisków… Darem tym były oddane sprawie serca tysięcy węgierskich ochotników, walczących za Polskę w wojnie polsko-bolszewickiej! Tysiące młodych, wspaniałych Węgrów poległo w wojnach polskich w latach 1919-1921! Kilkuset Węgrów walczyło za Polskę w Bitwie Warszawskiej 1920 roku! Myśl tę, która kiedyś sama zrodziła się w mojej głowie, napełniając mnie przedziwnym uczuciem, znanym zapewne licznym badaczom, czy choćby pasjonatom historii, chciałbym czasami wykrzyczeć na całe gardło… Serca walczących za Polskę węgierskich ochotników były dla Polski cenniejszym darem od milionów węgierskich pocisków!!! Pamięci tychże węgierskich ochotników, przelewających za Polskę swą krew w roku 1920 poświęcone będzie to opowiadanie… Czym jest nasz dzisiejszy patriotyzm, w porównaniu z dawnym patriotyzmem naszych dziadów i pradziadów? Tamten niewątpliwie był niedościgłym wzorem… Obecnie nie przywiązujemy do patriotyzmu już tak wielkiego oddania, poświęcenia, gotowości do największych wyrzeczeń. Dawnemi czasy Polak dla Polski się rodził, Polsce oddawał każdy swój oddech, dla Polski umierał… Toteż patriotyzm dla dziadów naszych równie był ważny co Wiara w Boga. Kiedyś, kiedyś patriotyzm nie wyrażał się w potoku słów, próżnej gadaninie, lecz w wielkich czynach, o których przez lata zaświadczały blizny weteranów wojennych. Nasi dziadowie i pradziadowie w imię patriotyzmu zdolni byli do czynów tak wielkich, jakich nawet nie byli sobie w stanie wyobrazić ludzie z najodleglejszych zakątków świata! Historia ta opowie jednak o arcywielkim oddaniu Polsce nie rodowitego Polaka, lecz… rodowitego Węgra. St. szer. Istvan Prazsenka, wyjątkowo waleczny węgierski żołnierz, pełen wszelakich przymiotów ducha, który szedł bez zawahania w każdy bój, a kulom nigdy się nie kłaniał, w pamiętnym roku 1920 zgłosił się na ochotnika do polskiej armii. W rodzinie jego był bowiem obecny ustny przekaz, iż pradziadek jego Andras Prazsenka był żołnierzem Armii Siedmiogrodzkiej generała Józefa Bema. Jako że historia Polski zawsze go niezmiernie interesowała, a chęć dorównania swoim przodkom była niemalże jego obsesją, postanowił bezzwłocznie złożyć stosowne podanie. Obydwa te zacne narody, zarówno polski, jak i węgierski, budziły wówczas w Europie spore zainteresowanie, sekretami swych długich historii narodowych. Interesującym był fakt, iż obydwa te narody, pobite przez swych wrogów, na długie lata utraciwszy swą niepodległość nigdy złemu losowi się nie poddały… Gdy wszystkie formalności zostały dopełnione, nasz młody bohater wstąpił w szeregi polskiego wojska. Stąd droga do wysłania na front walki z bolszewikami, była już bardzo krótka… Krzątanina licznych polskich żołnierzy około umocnień okopu, zarówno oficerów jak i prostych szeregowych, zawał taczanek z karabinami maszynowymi, śpieszne, acz niezwykle staranne wytyczanie pozycji artylerii bojowej, doglądanie przez oficerów najdrobniejszych mankamentów umocnień, robiły na młodym Węgrze ogromne wrażenie. Nowe oddziały dochodziły w zwartym szyku, by wzmocnić stanowiska ogniowe załogi okopu, nie pozwalając ani na chwilę zagasnąć nadziei tlącej się w sercach tych, którzy przebywali na pozycjach już od kilku dni. Był blady świt gorącego lata, klejące się z niewyspania oczy polskich żołnierzy lekko owiewał poranny wietrzyk. Słońce z racji bardzo wczesnej pory nie zagościło jeszcze na niebie. Wkrótce jednak nad Polską miało wzejść słońce wielkiej Chwały… Z niewyspania dreszcze przeszywały ciała tych młodych chłopaków, ratowali się więc czarną kawą z blaszanych żołnierskich kubków. Nie kleiły się słowa ich porannych rozmów, a to zarówno z niewyspania, jak i z wielkiego zmęczenia. W każdym słowie, w powietrzu czuć było powiew wielkiej wojny… Wielkie napięcie powodowane trwożnym wyczekiwaniem udzielało się wszystkim żołnierzom w okopie, począwszy od kucharza kuchni polowej, a skończywszy na dowódcy batalionu piechoty. Prosty żołnierski posiłek i kubek mocnej czarnej kawy musiały dać tym młodym chłopakom siłę, na cały dzień ciężkich zmagań z wojennymi przeciwnościami losu. Dowódca batalionu piechoty obsadzającej cały ów okop, był to młody, wysoki, niebieskooki blondyn, który swoim opanowaniem i chłodnym oglądem sytuacji, starał się dawać przykład swoim żołnierzom. Obserwując przez lornetkę całe przedpole okopu, rozluźnił kołnierzyk swego munduru. Z twarzy jego, nie można było jednak rozeznać żadnych emocji. Za plecami jego stał posłaniec ze sztabu dywizji. Wyraz twarzy miał wyczekujący, pomimo iż zwykli żołnierze nieraz zagadywali go pytaniami, on z żadnym z nich nie wchodził w dyskusje. – Czy są jakiekolwiek wieści o nacierających bolszewikach? – zagadnął go stojący obok niego młody sierżant. – Przestańcie krakać sierżancie! Jeszcze się dosyć nacieszycie ich towarzystwem! – Ofuknął go dowódca batalionu piechoty. – Gdyby zbliżali się do naszych pozycji, poznalibyście to po wielkich słupach dymu z palonych dworów, tlących się w oddali – Włączył się do rozmowy ów posłaniec ze sztabu dywizji. – A wielu ich na nas spadnie? – zapytał znów trwożnie sierżant. – Więcej niż mrówek z rozgrzebanego kopca! Paskudnych, czerwonych, jadowitych mrówek… – Odpowiedział przeciągle spokojnym głosem dowódca. – Pod opieką Częstochowskiej Pani naród nasz nie ma się czego lękać! – Zawołał donośnym głosem przysłuchujący się całej rozmowie ksiądz Stefan, kapelan wojskowy. Po krótkiej rozmowie w cztery oczy z dowódcą, młody posłaniec ze sztabu dywizji odszedł śpiesznym krokiem. Dowódca zaś posłał na zwiady do najbliższych okolic kilku ułanów, z przydzielonej mu pod rozkazy kompanii kawalerii. Plotka o nacierających bolszewikach lotem błyskawicy rozeszła się po całym okopie. Lotem błyskawicy powtarzali ją wszyscy, począwszy od obsługi kuchni polowej, a skończywszy na trzymającej się zawsze razem grupie węgierskich ochotników w polskich mundurach. Bohater nasz Istvan Prazsenka, właśnie przetarł twarz ze zmęczenia… Wówczas niejednego młodego Węgra, który siedząc w okopach mierzył w bezkresną dal ze swojego karabinu, dopadała nagła, a wielka nieopisanie tęsknota za swoją Ojczyzną… Za żyznymi węgierskimi równinami, obfitującymi w wielkie naturalne bogactwa… Za niebiańskimi wręcz smakami węgierskiej kuchni… Za złocistym kolorem i cudownym smakiem węgierskiego lecza… Aromatycznych paprykarzy, pikantnych gulaszy, wybornych smażonych mięs, delikatnej pieczonej jagnięciny… Za przepięknym Budapesztem, będącym już wtedy jednym z najpiękniejszych europejskich miast… Wielka tęsknota za Ojczyzną, rozczulająca najtwardsze węgierskie serca, spadała na tych młodych węgierskich mężczyzn, niczym jastrząb na bezbronne, pocieszne pisklęta… – Boję się tych bestii w ludzkich skórach – Zagadnął Istvana jeden z jego węgierskich kolegów, starszy szeregowy Viktor Prileszky. – Te diabły wcielone zdolne są do najgorszych, niewyobrażalnych wręcz okrucieństw. – Pierwszego napotkanego najchętniej zadusiłbym gołymi rękami! – Odkrzyknął dziarsko Istvan. Wszyscy pozostali spojrzeli po sobie pytającym wzrokiem. – Broniąc przed bolszewicką nawałą Polski, bronimy zarazem Węgier! – Ciągnął dalej swój wywód Istvan podniesionym głosem. – Dziś Polska, jutro Czechosłowacja, pojutrze Węgry, a co potem to nawet strach pomyśleć! Te diabły zamierzyły opanować całą Europę! Niedoczekanie! Duch Świętego Stefana Węgierskiego stanie bolszewickiej czerwonej Hydrze na drodze! Święty Stefan Węgierski ma nas w swej opiece i nie pozwoli, aby nam się stała krzywda! – Niech żyje nasz bohater! – Zawołali radośnie koledzy Istvana poklepując go przyjaźnie po ramionach. Wtem nagle z oddali dał się słyszeć przeraźliwy krzyk, powtarzany następnie niczym echo: – Bolszewicy!!! Nagły popłoch i rumor zapanował w całym okopie. – Wszyscy na pozycje!!! – Zawołał na całe gardło dowódca. – Do boju bracia Węgrzy… – Wycedził Istvan przez zaciśnięte zęby do swych kompanów. Pośpiesznie zajęto pozycje przy działach i ciężkich karabinach maszynowych. Żołnierze oparli się o swe karabiny jednostrzałowe i utkwili oczy w ich celownikach. Tymczasem istna szarańcza bolszewików na koniach, wraz z wielkimi tumanami kurzu, wydobywającymi się spod końskich kopyt, przybliżała się stopniowo na szerokie przedpole okopu. Pędzili oni przed sobą polskich ułanów wysłanych uprzednio na zwiady. Ci z całych sił popędzali swe konie, byleby tylko za wszelką cenę uniknąć bolszewickiej kuli. Tymczasem niezliczona chmara bolszewików na koniach, podchodziła stopniowo w zasięg polskich CKM-ów. Niektórzy bolszewiccy kawalerzyści rzucali groźne spojrzenia w kierunku polskiego okopu, inni wymachiwali groźnie swoimi szablami. – CKM! Długa seria!!! – Zakrzyknął na całe gardło dowódca sił broniących okopu. Długie serie z kilku polskich CKM-ów przeszły długimi liniami po nogach kilkudziesięciu koni, zwalając zarazem nagle kilkudziesięciu bolszewickich jeźdźców na ziemię. Niemal wszyscy poskręcali swe karki. Te kilkadziesiąt ściętych z nóg koni, spowolniło resztę nacierających, powodując zakotłowanie się całego natarcia i wzbicie w niebo potężnych tumanów kurzu. Na czoło natarcia wysunął się nagle jakiś bolszewicki komisarz polityczny, z wielką czerwoną gwiazdą na czapce, krzycząc na całe gardło wniebogłosy. Z daleka widać było, że zachęca swych komunistycznych towarzyszy do kontynuowania natarcia. Polscy żołnierze zamarli w bezruchu na swych pozycjach strzeleckich, oczekując co stanie się dalej… Nagle z okopu, wprost przed bolszewickie kule, wybiega jakiś nieznany żołnierz, a nie kłaniając się kulom biegnie wprost na chmarę bolszewików. Przebiegłszy szybko ponad pięćdziesiąt metrów, jak gdyby nigdy nic uklęka, przyjmuje pozycję strzelecką, przykłada karabin do twarzy, składa się do strzału i dłuższą chwilę, która zdawała się trwać wieczność całą, mierzy w dal ze swego karabinu. Osłupiali ze zdumienia wszyscy polscy żołnierze z okopu, wlepili w niego swe wielkie ze zdziwienia oczy. Nagle ów szalony żołnierz oddał cichy, ledwo słyszalny strzał. Widoczny z oddali bolszewicki komisarz, który zdążył ad hoc objąć dowodzenie całym natarciem, padł nagle w jednej chwili na ziemię, pod nogi swego konia. Dowódca załogi okopu, w pierwszej chwili równie osłupiały co reszta żołnierzy, dostrzegając jednak z daleka śmierć bolszewickiego komisarza, w mig ogarnął myśli i zawołał donośnym głosem: – Osłaniać go krótkimi seriami z CKM-ów! Za plecami szalenie odważnego polskiego żołnierza, zagrzechotały nagle polskie ciężkie karabiny maszynowe, którym wnet zawtórowały setkami zwykłe jednostrzałowe Mannlichery M1890, a zza jego sylwetki wyleciały tysiące polskich kul. Gdyby zatrzymać czas, widok pojedynczego żołnierza, zza którego pleców wylatują tysiące kul, stanowiłby wręcz niesamowity, przepiękny obraz… Ten jednak, nie namyślając się długo, pochylił się w powrotnym biegu i za chwilę na powrót wskoczył do wnętrza okopu. Skotłowani tymczasem w swym natarciu bolszewiccy jeźdźcy jęli stopniowo oddawać pola i bardzo chaotycznie, a przez to powoli zawracać. Gdy pozostały już po nich tylko tumany kłębiącego się kurzu, nieposiadający się z emocji dowódca okopu, wybrał się śpiesznym krokiem na poszukiwania owego szalonego żołnierza. Gdy w końcu stanął przed nim, otworzył oczy szeroko ze zdumienia, zdziwiony nawet jeszcze bardziej, niż uprzednio. Tym szalenie odważnym żołnierzem okazał się być młody węgierski ochotnik Istvan Prazsenka. Miotany wielkimi emocjami, w których prym naprzemiennie wiodły oburzenie, podziw, wściekłość i szacunek, dowódca nie wiedział zrazu co powiedzieć. Nie mogąc wykrztusić z siebie żadnego słowa, objął oburącz młodego Węgra za ramiona i przybierając groźny, ale zarazem uśmiechnięty wyraz twarzy, potrząsnął nim tylko po przyjacielsku. Z całego okopu, jaki długi i szeroki, dały się słyszeć okrzyki na cześć bohaterskiego żołnierza. Wszyscy żołnierze, zarówno polscy poborowi, jak i węgierscy ochotnicy, poczęli podchodzić do niego, ściskając go i gratulując mu serdecznie. – Polak, Węgier dwa bratanki! – Krzyczeli z uśmiechem poklepując go przyjacielsko po plecach. – Lengyel, magyar – két jó barát … Odpowiadał za każdym razem zdezorientowany młody Węgier. Z oczu zaś jego, spowodowane nagłymi a wielkimi emocjami tego jednego dnia, jęły ukradkiem spływać na ubitą ziemię okopu, płynące z głębi węgierskiego serca łzy… Zaś następnego dnia, gdy bolszewicy powtórzyli swe natarcie, nie mieli już przeciwko sobie wystraszonych chłopców, lecz świadomie dążących do bohaterstwa żołnierzy, którzy dla bohaterskich czynów gotowi byli narażać swe życie, śmiało patrzących śmierci w oczy, a nie zważających na bolszewickie kule. Owego zaś okopu nigdy nie udało się bolszewikom zdobyć, aż w końcu zmuszeni ogólną sytuacją na froncie do odwrotu, raz na zawsze opuścili jego okolice. Istvan Prazsenka zaś do swego szaleńczo-bohaterskiego czynu dołączył wkrótce kolejne, równie śmiałe i zuchwałe, przez co jak dziesiątki innych Węgrów, został przedstawiony do odznaczenia najwyższym polskim odznaczeniem wojskowym, orderem Virtuti Militari. A kiedy zakończyła się wojna polsko-bolszewicka, nastąpił wreszcie, jego długo wyczekiwany powrót do ukochanej węgierskiej Ojczyzny… P. S. Choć st. szer. Istvan Prazsenka jest postacią fikcyjną, chciałem przez jej stworzenie oddać hołd tym wszystkim węgierskim ochotnikom, którzy owego pamiętnego 1920 roku przelewali za Polskę swoją krew. Zarówno tysiącom Węgrów, którzy polegli w wojnach polskich w latach 1919-1921, jak i tym kilkuset Węgrom, którzy walczyli w Bitwie Warszawskiej 1920 roku… KONIEC1 punkt
-
1 punkt
-
w zależności dla kogo, aniołowie mają inny czas, a gdy śpię, jestem gdzie? Albo ludzie żyją w iluzji, zaspani, założą bluzkę na drugą stronę, chodzą otumanieni, ich tutaj nie ma. Ludzie, którzy mają problemy, przesypiają ten czas:)1 punkt
-
kiedy zewnętrzem smuto to nie zwlekaj myśli uśmiechaj może gest odwdzięczą smutek uśmiechną1 punkt
-
1 punkt
-
długo czekała odnalazła świat ze snu żyrandole na niebie rzucają cień przemyka się parkową aleją biegnie do niego podarowany uśmiech chowa na piersiach jak talizman jest jej tylko jej zostawiła poza czasem wszystko to co odbierało jej pragnienie istnienia udało się teraz jest wolna gdyby zechciała mogłaby się wznieść i polecieć jak ptak nie potrzebuje już tego sen się spełnia 8.2023 andrew1 punkt
-
@andrew A więc jest to możliwe... Ta cudowna wolność, którą daje pragnienie istnienia. To ono jest tą siła pokonującą zniewolenia. Nie dostregałam tej zależności, a przekonuje mnie. Tak, jak Twój wiersz. Pozdrawiam :)1 punkt
-
I. Gdy toporne, wadliwe sowieckie czołgi, Przekroczyły tamtej sierpniowej nocy granice Czechosłowacji, By wyśnione Czechów i Słowaków marzenie o wolności, Okrutnie a bezdusznie w zarodku zdusić… Gdy ciepły powiew Praskiej Wiosny, Zaplątał się w sowieckiej polityki cuchnące zaułki, Przeszyty fetorami korupcji i służalczości, Usidlony zdaniami doktryny „ograniczonej suwerenności”… Gdy powolnych przemian czas beztroski, Zagłuszył chrzęst czołgów gąsienic, Które prócz poranienia urodzajnej ziemi, Pozostawiły bruzdy w ludzkiej pamięci… Gdy demokratycznych reform płonne nadzieje, Uderzone sowieckiego imperializmu obuchem, Padły ogłuszone na historii glebę, By chichoczących zmór przeszłości stać się łupem, Jak niegdyś padały łupem sowieckich żołnierzy, Młode czeskie i słowackie kobiety, Gdy w zawiłości meandrów dziejowych, Okrutny nazizm zastąpił nie mniej krwawy komunizm… To łzy sławnego króla Samona, Spłynęły kroplami deszczu po zamku na Hradczanach, Gdzie wciąż snuje się nocami duch Borzywoja, Gdzie zaklęte tlą się wspomnienia Sobiesława, To z niedosięgłych zaświatów króla Samona łzy, Zrosiły rzęsistym deszczem czerwone dachy Bratysławy, Mieszając się z kurzem Michalskiej ulicy, Wijącej się tajemniczo w Starego Miasta zaułki, To z niedosięgłych zaświatów króla Samona łzy, Niesione porywistym wiatrem halnym, Rozbijały się o wieżę preszowskiej katedry, Zakańczając tak żywot swój krótki, Zimny deszcz będący łzami Samona, Odbijał się z pluskiem od grani Krywania, Spływając cieniutkimi stróżkami po granitowych skałach, By spocząć w objęciach ostrego górskiego powietrza… II. Noc zwątpienia z wolna ustępowała, Świtem nadziei nieuchronnie przepędzana, Gdy brakom towarów na sklepowych półkach, Zawtórowała telefonów głucha cisza… Gdy odpowiedzią na słuszne postulaty robotników, Było wymowne spojrzenie generalskich oczu, Choć skryte za matową czernią okularów, Bijące z zaśnieżonych obrazów trzeszczących telewizorów… Gdy tamten pamiętny, mroźny świt grudniowy, Rozniecił w umysłach milionów Polaków zarzewia niepewności, Co do rysującej się w czerwonych barwach przyszłości, Naznaczonej piętnem wobec Związku Radzieckiego podległości… Krew manifestantów zakrzepła na ulicznym bruku, Zdradzieckie strzały oddane do górników, Nie przyćmiły polskich księży skrytobójstw, Będących mroczną kartą PRL-u, Gdy niosły się modlitwy internowanych opozycjonistów, Zza zwieńczonych drutem kolczastym więziennych murów, Za wstawiennictwem świętych patronów, Zanoszone przez anioły wszechmocnemu Bogu… To z niedosięgłych zaświatów króla Samona łzy, Padały grudniowym deszczem rzęsistym, Otulone przez gryzące kominów dymy, Rozległych a niewydolnych kombinatów fabrycznych, To z niedosięgłych zaświatów króla Samona łzy, Ścięte grudniowym mrozem w powietrzu zamarzały, Nim bezradne bezwładnie dotknęły ziemi, Zaklęte w niewinne białe śniegu płatki, By nie wpaść do kratek ściekowych, Czepiające się niekiedy nadkruszonych tynków kamienic, Zmieszane z cuchnącym błotem ulicznym, Wdeptane w ziemię przez zomowców buciory, Gdy swą nieskazitelną bielą symbolizowały, Niewinne stanu wojennego ofiary, By w obojętności świata się roztopić, Zmiecione z ulic zadumy wichrem niepamięci… III. Gdy na ostrym a niebezpiecznym dziejów zakręcie, ,,Zbyt wiele diabłów mieszało w bałkańskim kotle”, Nurzając w nim wytopioną z Judaszowych srebrników warzechę, Bełtając nią perfidnie wzajemnej zawiści pianę, Dosypując doń przebiegle etnicznej nienawiści ziaren, Rozkruszonych pieczołowicie przez szpony czarcie, By padły na podatną odwiecznych waśni glebę, By nowych wojen stały się zarzewiem, Trwających latami zbrojnych konfliktów zaczynem, Straszliwych czystek etnicznych podłożem, Z snu o Jugosławii gwałtownym przebudzeniem, Wojennych przeżyć ciągnącym się koszmarem… Gdy zaślepionych nienawiścią najemników serie z kałasznikowa, Kilkuletnich dzieci przecinały nić życia, Przeszywając niewidzialnymi mieczami młodych matek serca, Pośród niewysłowionego bólu, morza łez i cierpienia, Spłynęła krwią pobratymczą bałkańska ziemia, Poprzednimi wojnami tak straszliwie naznaczona, Gdy Serb mierzył do Chorwata, A Chorwat do Serba… To z niedosięgłych zaświatów króla Samona łzy, Obfitymi deszczami ziemie Słowian rosiły, Usiłując je z wielowiekowych waśni obmyć, Dla przyszłych pokoleń dobra i pomyślności, To z niedosięgłych zaświatów króla Samona łzy, Niesione jesiennym wiatrem rosiły płaczące wierzby, Odbijając się z pluskiem od wierzbowej kory, Pooranej bruzdami niczym dziejów meandry, Spokojne niegdyś wybrzeża Dalmacji, Nieprzystępne surowe góry Serbii, Otulały płaszczem deszczu te same ulewy, Płacząc nad ofiarami wojen niepotrzebnych, Ta sama zaklęta w kroplę deszczu łza, Pośród szeregów armii sióstr miliona, Padała na dachy Zagrzebia, Belgradu, Sarajewa, Z oka zatroskanego Samona w zaświatach uroniona… IV. Gdy historia Słowiańszczyzny się zapętliła, A za murami Kremla znów odżyła, Wskrzeszenia sowieckiego imperium wizja chora, Zrodzona w umyśle bezwzględnego dyktatora… Gdy mroźnej lutowej nocy, Wbiły się pancernym klinem w granice Ukrainy, Te same przestarzałe posowieckie czołgi, Które niegdyś wkroczyły w głąb Czechosłowacji… Gdy pośród nocnych pożarów Mariupola, Tliła się niegasnąca nadziei iskra, Niegdyś w dusze Ukraińców wpojona, Niezliczonymi nabożeństwami w stareńkich drewnianych cerkwiach… Gdy bombardowanych nocami budynków gruzy, Kryją wciąż ciała ukraińskich dzieci, Podobnych aniołom z starych ikon cerkiewnych, Śpiących niewinnie snem swym wiecznym… Gdy spalone wraki posowieckich czołgów, Kryją zwęglone zwłoki rosyjskich nastolatków, Którzy nie mogąc uniknąć poboru, Wrzuceni zostali w środek wojny rozkazami cynicznych generałów… To z niebios rozpaczliwe króla Samona łzy, Obmywają obfitymi ulewami stepy Ukrainy, Uświęcone bohaterską ofiarą krwi, Przelanej w obronie ukochanej ojczyzny, To rzewne króla Samona łzy, Obmywają deszczem złote kopuły kijowskich cerkwi, Pamiętających czasy średniowiecznej Rusi, Wznoszonych z rozkazów kniaziów bogobojnych, To wciąż na twarzach uchodźców, Z gorzkimi łzami mieszają się krople deszczu, Zmywając pyłki kurzu z zburzonych ostrzałem domów, Z oblicz naznaczonych piętnem strachu, Niezależnie, w którym krańcu Słowiańszczyzny, Czy na Bałkanach czy na Rusi, Gdy Słowianin do Słowianina z karabinu mierzy, Król Samon w zaświatach rzewne roni łzy… ---------------------------------------------------------------------------- Jeżeli podobają się Państwu moje teksty o tematyce historycznej i szanują Państwo moją pracę, mogą mnie Państwo wesprzeć drobną kwotą. Z góry wszystkim darczyńcom dziękuję! KRAKOWSKI BANK SPÓŁDZIELCZY 96 85910007 3111 0310 9814 00011 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@Kamil Olszówka Dwanaście żon płodził jak koń, pytam się po co? W zasięgu - złoto. Pozdrawiam Kamilu, początek państwowości słowiańskiej, najbardziej nieznane korzenie historyczne nas samych.1 punkt
-
@Kamil Olszówka "Długi" - jak piszesz, a ja nie mam za dużo czasu, ale wrócę do wiersza.1 punkt
-
1 punkt
-
Małogosia jest słodka sama i cukru nie chce ni grama lecz łasa na w słowach cukier za niego nie tylko uśmiech :)1 punkt
-
Zgadza się, to co było i będzie jest w naszych wyobrażeniach, to co jest widać na własne oczy. Pozdrawiam1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
przez B. i D. błąka się bez celu w jednego nie wierzy drugiemu nie wierzy ci dwaj gadają od wieków domaga się o posłuchanie lecz jednemu nie wierzy w drugiego nie wierzy trwożnie woła - Panie! ani jedna się nie obraca na to wezwanie leżą nieporuszone każda w swojej części ziemi dusze spokojne i ciche na amen1 punkt
-
@Kamil OlszówkaKamilu, dziękuję za to opowiadanie i to nie bez powodu. Oczywiście "danie kopa" przysadzistego bolszewikom w tamtym czasie to był zaiste "cud nad wisłą." Cześć i chwała Marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu i jego dzielnym żołnierzom. Cześć i chwała węgierskim żołnierzom, którzy walczyli obok polskich żołnierzy w wojnie w 1920 roku i za pomoc jakie Węgry udzieliły Polsce. - Polak, Węgier dwa bratanki! – Lengyel, magyar – két jó barát. Mój dziadek, tata mojej ukochanej matuli, brał udział w tej wojnie w konnicy (Ułani Piłsudskiego). Niestety, albo stety, wrócił z tej wojny, ale dorobił się garba, ponieważ w czasie walki spadł z konia. Umarł w 1965 roku, a więc wiele lat po tej wojnie. Szkoda, że byłem wtedy małym chłopczykiem, bo na pewno więcej informacji na ten temat mógłbym uzyskać od mojego dziadka. Serdecznie pozdrawiam! https://www.polskieradio.pl/8/405/Artykul/1541810,Pilsudski-i-Dmowski-Dwie-drogi-do-jednej-Polski ***************1 punkt
-
1 punkt
-
@Jacek_Suchowicz Zgubiła walonki Weronka pewnego deszczowego dzionka. Powodem nie deszcz był co kosi, lecz brak cukru u Małgosi. :)1 punkt
-
@slow Dokładnie. Sami stajemy się bogaci, lub biedni. To nasz wybór. Na co się decydujemy. I jakimi się czujemy. PS. i dzięki komu Jest tak jak mówisz Pozdrowienia :)1 punkt
-
Wiwisekcja na własnej psychice, jak ja dobrze to znam ;) Zgrabnie napisane, nawet bardzo :)) Puentę interpretuję jako chęć wykorzystania prawdy w słusznym celu. Chociaż to "od zera" trochę przeraża, bo sugeruje overcontrol ;p Pozdrawiam ! D.1 punkt
-
Każdego przerasta, wszak on wielki a my malutcy. Choć niektórzy udają, że tego nie widzą. No cóż mechanizmy obronne, czasem funkcjonalne, a niekiedy już nie.1 punkt
-
@sowa Twoje wypowiedzi są aroganckie i obraźliwe. Nie podoba Ci się dany utwór? W porządku. Nie zostawiasz "lajka", nie komentujesz. Ale nie obrażasz autora, zwracając się doń w sposób, w jaki się odniosłeś. To niekulturalne i nie do zaakceptowania. Jako że piszącego powinna cechować kultura właśnie. W tym panowanie nad sobą i wspomniany uprzednio szacunek dla innych użytkowników portalu. Będacego przede wszystkim przestrzenią kreowania pozytywnych emocji oraz przestrzenią kultury. Dopiero potem sferą prezentowania poprzez to, co zamieszczamy, części nas samych. I kształtowania czytelników przez to właśnie. Ponownie życzę Ci wszystkiego pozytywnego.1 punkt
-
@sam_i_swoi choć przekaz wiersza jest zupełnie inny, to jednak skojarzyło mi się z monologiem Maćka Stuhra "Rozmowa telefoniczna 2 " ilekroć tego słucham, płaczę ze śmiechu :)1 punkt
-
@Wiesław J.K. Najwspanialszym jednak darem, jaki Polska otrzymała od losu w tamtych pamiętnych latach, był przepiękny, ratujący polską niepodległość, cudowny wręcz, węgierski pociąg z amunicją, który dotarł na stację kolejową w Skierniewicach 12 sierpnia 1920 roku… Liczący 80 bezcennych wagonów! Zawierający 22 miliony pocisków, w ciągu dwóch następnych dni rozdzielonych pomiędzy wspaniałych polskich żołnierzy! Śmiało wysunąć można hipotezę, że węgierskie pociągi z amunicją, które Polska otrzymała w decydującym momencie wojny polsko-bolszewickiej, to najwspanialszy prezent, jaki Polska otrzymała w całej swojej ponad tysiącletniej historii! @sowa Wszystkie Jego wiersze biją na głowę twoje! Więc niby dlaczego twoja opinia miałaby być dla mnie ważniejsza niż jego??? https://www.twojewiersze.pl/pl/autor,YjFyNSc5VDNaM282OjZ0NzwyMjI1 punkt
-
Nad brzegiem siedząc morza Spoglądam w te kręgi wieczne Równe, piękne i wtem jak zorza Kolory płyną we wstęgi bajeczne Złożone... Gdzie jaśnieją na północy W zieleni cudnej plamki przybrane Nie dając wiary przecieram oczy Przecież obrazy tak dobrze mi znane Pieszczące wzrok, zmysły karmiące Gdzie fala uśmiechem przecięta Nie wiem czy widzę słowa padające Czy tylko kręgi mamią jak zachęta By słuchać po wieczność, do końca... Wręcz ni krztyny olśnień nie uronić I ani jednego promienia Słońca Marzenie moje w końcu dogonić Lecz gdy tak chłonę piękne odbicie Jakiż zawód! gdy wiatr jeno szepcze Bo w tafli jedynie o czym śnię skrycie A brak Wszystkiego znów w smutek Wdepcze1 punkt
-
Toż to niemal poemat! Rzeczywiście musiało to być znaczące wydarzenie w Twoim życiu. Pozdrawiam1 punkt
-
Prawda. Czyścioszki są najbardziej atakowane. Ale z drugiej strony brudy życia potrafią też zniszczyć... Jakie wyjście? Unikać skrajności. No, chyba, że się potrafi skrajnościom oprzeć :) Hejtowanie jest wg mnie gorsze niż nałogi.1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne