Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 27.12.2022 w Odpowiedzi
-
Niedosyt Wróciłaś, jak się cieszę, nie wstydź się kochanie; Och, przestań się rumienić, usiądź przy mnie, proszę, Nie gryzę, wręcz przeciwnie. Wdzięczę się i droczę, Bo wiem już po co przyszłaś, wiem już, że zostaniesz. To prawda, jestem twoja, wtedy mnie przejrzałeś, Tak szybko zapragnęłam - powiedz, że już mogę! Ach, jakże tu gorąco… Zechciej jednym słowem, Tym dłoniom podarować nieba choć kawałek. Pończochy… Pamiętałaś, wyglądają świetnie; Chodź, popatrz, mam tu lustro, kotku mój, nalegam! Pomiędzy oddechami myślisz sobie pewnie, Że lubię grać rozkoszą, ze spełnieniem zwlekać. Masz rację, dziś znów rozkosz woli mej ulegnie; Już późno, zaczynajmy, nieskończoność czeka. ---8 punktów
-
kładę się na chodniku oczy wpatrzone w ziemię czemu tak szybko wszystko się zmienia tak szybko tak rzeczy wiele leżę nie patrzę w niebo nie chcę też patrzeć na siebie chcę zamknąć się w swojej dłoni a kiedy ja się też zmienię... chmury lecą tak szybko wiatr: czas go wyprzedza chcę zatrzymać się w miejscu pisząc ten poemat7 punktów
-
moja zmiana czasu jest najwyżej drzemką kursem za horyzont w dusznym niewidoku dziś gasną latarnie gdy zamykam oczy a gwiazdy spadają za dachami bloków nasze zmiany czasu nie obchodzą słońca w skradzionej godzinie noc rozpruje fale żałujących ciągu snów niedokończonych spóźnionych i sennych — znajdą nas nad ranem kiedyś nas opatrzy świat by na swój widok w byle pospolitość móc odwrócić głowę jedno co nas minie — parę samochodów dotkną nas najwyżej furtki własnych powiek6 punktów
-
Bądź jak listek na wietrze przy alpejskim potoku. Przechodząc sama obok dostrzegłam go po zmroku. Musnął mnie delikatnie zahaczając policzek. O dreszcze przyprawiając przerażone oblicze. Księżycowa poświata zwolniła głuche tętno. Listek znów je przyśpieszył, noc stała się pamiętna.4 punkty
-
Cisza w gęstym hałasie, w powietrzu tłustym od mdłych oparów... A ja w absurdach tonę jak w ogniu piekielnym. I mimo strachu, w chaosie już się nie zatrzymam. W myślach jak statek tonę, wilgocią rozdęty. W głuchym świecie pstrokatych wróbli, wiatr niosę z natrętnym dźwiękiem. Przyjdź do mnie, o losie! Gdy idę w nieznane krokiem niepewnym, z plecakiem na oścież jak drzwi otwartym i czuciem wciąż ufnym i jakże letnim. A tu nadal cisza jak gwóźdź w ścianę wbity. I pośrodku ja... że niby z kamienia jestem. I w sercu same sztylety... I nadal ta cisza po schodach się ślizga jak dywan z satyny, rozciągnięty na rozległe metry. W mym pajęczym domu ze szkła stoję samotna, z głową w rękach i z kawałkiem spróchniałego pnia. W tym pajęczym domu stoję sztywna. Na krawędzi życia balansuję... Jak pomiędzy pociskami z niekruchego szkła. W głowie świat wiruje. W mym pajęczym domu ze starego pnia. Cisza... W pajęczym świecie. Cisza, a w nią wbita ja.3 punkty
-
Los mi obiecał piękne dni i noce Los mi obiecał tęcze sny nadzieje Los mi obiecał drzwi za którymi miłe się tli Los mi obiecał wiec czekam tych chwil3 punkty
-
„mea culpa” na co ci taki dzień co dręczy jak bandyta straszy przypomina co minione upomina poucza na końcu zniewala w pętli cudzych słów to co twoje zamyka ból przynosi niech cię ta przeszłość nie zniewala choć cudze słowa srogie ty pomyśl może dla siebie korzyści szukają swojej próżności bałwochwalstwu schlebiają pamiętaj! nie oni są od sądzenia swoją miarą twoich czynów do mierzenia3 punkty
-
nie żyjesz innym sobie też niekoniecznie więc komu... ... na przekór na nie po drodze na cykliczność obrastania w piórka... uwerturę nucisz w przeskokach odrywasz skrawki gdy wszystko wokół to resztki zbytu3 punkty
-
na dole śmierć na górze śmierć a życie? czeka na poboczu stuka nieprzerwanie byś je przygarnął wziął ze sobą odwdzięczy się ma cudowną latarenkę i sekretny kluczyk oświeci i otworzy ci głowę2 punkty
-
cztery miliardy lat zajęło odczytanie ludzkiego DNA nadal nic nasze ciała pasują do siebie idealnie pod niskim niebem grudnia składam się z rozwarstwień do ciebie mam dalej nie zapomnij o prezentach w jasnej godzinie płoną cmentarze rzęsiste salony moje życie stygnie czekaniem zawieruszyłeś we mnie ciepłe pocałunki śnię nagi dotyk mokrej tęsknoty2 punkty
-
wszystkim chujinkom (choinkom)(nawet tym sztucznym) stoi w domu drzewko boska konstrukcja naturalnego wdzięku punkcikami światła przystrojone jakby same gwiazdy w tęczy skąpane na gmachu tym spoczęły pyszne symetryczno-idealne owoce blask odbijają niczym własne wszechświaty z zasilaniem nieprzemijającym póki światełka podpięte gwiezdne szale od stóp do czubka pnącego się do nieba trójkąta jak futro ze srebrzystych aniołów opinają je w proporcjach złocistych a ono linieje... na baczność opada a świateł gromada gaśnie igła też w końcu zaśnie w sen nieprzemijający poświąteczny wpadnie jak śliwka w kompot z suszu 26 XII 20222 punkty
-
mój sąsiad poszedł w poniedziałek na spacer głośna ulica nie zagłuszyła myśli w motelu rozdał uśmiech za uśmiechem nie prosząc o resztę - jak zawsze przez chwilę płakał na wspomnienie dzieci lecz klamka wynajętego pokoju zapadła nie wybaczył sobie że jest człowiekiem mój sąsiad nacisnął spust -------------------------------------------------- W 2021r. w Polsce popełniono ponad 5 tysięcy samobójstw. Daje to 15 samobójstw dziennie, z czego 12 należało do mężczyzn. Jest to więcej ofiar niż w przypadku wypadków komunikacyjnych. - 116 123 - Kryzysowy Telefon Zaufania - 116 111 - Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę - 720 720 020 - Antyprzemocowa Linia Pomocy - 800 120 002 - Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie2 punkty
-
Już się nam narodził Wygasł zwiastun nieba Od stołu odeszli Bezdomni, kalecy Szukać ciepłych miejsc Z obrazkiem świętych w ręce Już płacze zwyczajnie Płacz w nocy bezgwiezdnej Wołanie o życie O przetrwania moc Znów poszły w niepamięć Twarze bliskie sercom Rwetes noworoczny Zgłuszył cieni krok2 punkty
-
Jeszcze za wcześnie na wiersze schyłku Póki się rządzisz prawem młodości I niepokojem podszyty żywot Świat w twoich oczach – rozmach i przytup A twoja przyszłość przez światłość brodzi Jeszcze możliwe zdaje się wszystko Dopóki młodość w nas nie zakrzepła Póty za wcześnie biadolić w wierszach I zadomowić się w doczesności Jeszcze się wyśpisz, w końcu doczekasz Godzin świątecznych, weź je do serca Zanim szarówka Ci wzrok przesłoni2 punkty
-
Miłość, brudy, poplątanie. Ciężar ciszy przy śniadaniu. Zaglądanie hen za Ciebie, Marność w staniu pod tym niebem. Poprzez świata oczywistość rozumienie co w głąb siebie. Papierosy, pot. krążona oka biel. Niska efetkywność wspomnień Ciągle sie wydłużający cień. Uśmiech lata gdy wieczorem kłaść sie przyjdzie dla nas czas. Głupio-mądry werset śmiechu i przygasły za dnia żar. Nieuchronność pyłu ziemi w grach gestami codziennemi. Róży błahość, kości zgrzyt, zapętlony kurwa kicz. Codzienności nuta sroga. Warkot tłumów - krzyk do boga. W grze losowej zmarnowane multiwersa wszystich nas. Miłość przeplatana brudem - rzeczywistość ludzkich mas. // zachecam do dyskusji, nie będę urażony :)2 punkty
-
wbita niegdyś drzazga tkwi w trzewiach głęboko wraz z czasu upływem wzbudza boleść głęboką mnożąc bolesnych ran macki uporczywe narasta kłucie rozrastając się przez lata obojętności sprzyjając wyklucie po kolei wyłamujesz kości strukturę naruszasz ciężką odłamki stopniowo kruszeją na sumienia dno opadając ciężko czy nie męczą Cię już te stale nawracające trzaski? może nadeszła pora by wyrwać wbite niegdyś drzazgi?2 punkty
-
Cudowne sny poduszeczka pod główeczką oczka zamknięte pięknie niewinnie wyglądasz nawet się uśmiechasz jednak nie do mnie oglądasz właśnie projekcje swojej przyszłości na przyszły rok chociaż masz abonament w piątymi wymiarze nie czekałaś zakupiłaś na giełdzie byłaś niecierpliwa masz pewne plany wiesz że mało od ciebie zależy ale można zrobić małą korektę nie wiem czy mnie uwzględniłaś jutro mi powiesz czy nasze postanowienia pokrywają się z planami wszechświata 12.22 andrew2 punkty
-
Są takie budowle, które właściwie nie wiadomo jakim cudem ciągle jeszcze stoją. Po wyciągnięciu z nich wszystkich części, będących wcześniej na wyposażeniu, części które miały wady, zdają się stanowić pustą przestrzeń, która w następstwie tego zabiegu naraz okazuje się sama być wadliwa. To tak, jakby wszystkie te wady, które przeszkadzały, w rzeczywistości składały się na obraz budowli bez wad. Budynki te wyglądają jak sito, ponieważ każda jedna cześć, odchodząc z ich wnętrz wyrywała z murów zaczepy, którymi była przytwierdzona. Nie wybywały więc samotnie, ale razem z kawałkami ścian, tak mocno bowiem w budynek wrosły, że nie sposób było ich oderwać nie naruszając delikatnych konstrukcji. Chwieją się więc te osłabione, dziurawe ściany nośne w czasie gdy, na wybitych szybach lądują biedronki albo motyle. Kołysanie się budowli zupełnie im nie przeszkadza. Zajmują się zwiedzaniem powierzchni złamanego szkła, nie raniąc sobie przy tym odnóży, bo tu krwi już nie potrzeba, tu potrzeba tylko piękna i to piękno tak usilnie wołane pojawia się znikąd. Dachy takich budynków zapadają się lekko, jakby przez cały swój żywot tęskniły za podłogą, która zdystansowana nie musiała się mierzyć ze światem na zewnątrz, jak one to robiły każdego dnia, zaś pojawiający się co rusz silniejszy podmuch wiatru zabiera kolejne fragmenty tego jakże niepewnego swojego dalszego losu tworu, robi to pomału, po pojedynczym ziarenku piasku wypadającym z tynku, po jednej pajęczej nitce uwieszonej przy rynnie, po mętnym wspomnieniu, zapachu, słowie... Ktoś mówi, że tam straszy, że skrzypią drzwi, a po nocach daje się słyszeć głośne uderzenia, jakby coś od wewnątrz ogromnym młotem kruszyło to, co jeszcze zdaje się stać, jakby robiło miejsce na promienie słoneczne, które zapraszane coraz to szerszą wiązką przychodzą, za dnia kładąc się po środku i rozświetlając ich wnętrza. Budynki poskładane ze starego świata, przebrzmiałe na tyle, że zmiana ich wystroju byłaby pozbawiona sensu, bo tam już nic nie pasuje, nic co było i nic co będzie, budynki przegniłe swoją historią aż po fundamenty. Budynki, które same siebie muszą rozebrać, a potem na nowo stworzyć w lepszej wersji; takiej z wielkim oknem i z całkiem już innymi oczekiwaniami wobec świata, całkiem innymi korytarzami do kuchni, sypialni, łazienki... całkiem... póki co składają się, a prace postępują zgodnie z planem.2 punkty
-
Pewien dusigrosz z miasta Lubartów został w New Yorku królem pop-artu. Po lekcjach u popa wymyślił hip-hop, a gdy pop chciał tantiem warknął: "Bez żartów."1 punkt
-
Boże Narodzenie to krótki okres radości i spokoju, przynajmniej tego sobie nawzajem życzymy, jednak najmocniej utkwiły mi w pamięci święta, które omal nie zakończyły się katastrofą. Miało to miejsce dawno temu, ale z drugiej strony wierzę, że to wydarzenie nadal gdzieś istnieje, unosi się w przestrzeni na spirali czasu, trzeba tylko odnaleźć właściwy fragment spirali: zmrok przedwcześnie zapadający nad miastem, światła latarni skrzące się na mrozie nieco inaczej niż normalnie, śnieg otulający drzewa i ziemię delikatną, niebieską mgiełką, zwłaszcza kiedy się patrzy przez zmrużone oczy… Ojciec tego dnia wrócił wcześniej z pracy. Rozległ się dzwonek u drzwi, za którymi stała choinka: cudowny, rozłożysty świerk, o prostych gałęziach i strzelistym szpicu. Choinka wjechała drzwiami, skręciła w kiszkowaty przedpokój, by następnie wykonać równie ostry zakręt w drugą stroną i po krótkich manewrach zaparkować w jedynym pokoju: bliżej balkonowych drzwi, aniżeli wersalki stojącej pod ścianą naprzeciwko. Za choinką kroczył ojciec, ale był on postacią uboczną, gdyż całą uwagę pochłaniało w tej chwili drzewko. Widziałem setki takich choinek podczas jazdy pociągiem do dziadków, lecz tego dnia las przywędrował do mnie: z całą świeżością i zapachem żywicy, szumem wiatru i śpiewem ptaków. Pokój i przylegająca do niego kuchnia-wnęka przestały pełnić funkcję mieszkania — zamieniły się w leśną polanę. Z nadmiaru wrażeń długo nie mogłem zasnąć. Leżałem na wirtualnym tapczanie, który nocą pełnił rolę całkiem wygodnego łóżka, a za dnia można było złożyć tapczan w elegancką półkę, zastawioną ulubionymi zabawkami. Rodzice spali na wersalce — był to rzadki widok, bo ojciec wolał spędzać większość czasu w swojej kawalerce, kilka ulic dalej, dokąd można było dojść w dwadzieścia minut. Lubiłem go tam odwiedzać, chociaż mieszkanie ojca nie było tak przytulne, ani wypucowane jak mamy. Ojciec nie trzymał żadnych zabawek, ale za to posiadał skarb, jakim mało kto mógł się poszczycić: pianino — czarne, lśniące politurą, które kupił od sąsiadki z górnego piętra. Ojciec wspominał, że sąsiadka musiała niezwłocznie spakować swoje rzeczy i opuścić mieszkanie w trybie pilnym przed wyjazdem do Izraela, dlatego sprzedała pianino za pół darmo. Oprócz słuchania ojca grającego raz po raz te same kawałki nie było czym się zająć, dlatego graliśmy w szachy, lecz nigdy nie udało mi się go pokonać. Wizyty ustały po tym, jak nakryłem ojca z jakąś obcą kobietą. Ojciec zachowywał się przy niej dziwnie, jakby mnie nie poznawał, ona się uśmiechała i częstowała landrynkami, o które wcale nie prosiłem. Na wzmiankę o tej kobiecie, matka dostała spazmów i odtąd zabroniła mi tam zaglądać. Następnego dnia śnieg padał całą noc i cały ranek. Ojciec nie poszedł do pracy, bo to była niedziela. Czytał gazety, które kupiłem w kiosku, a później słuchał radia, chociaż od samego rana nalegałem, żeby zabrał mnie na sanki. „Pójdziemy po obiedzie” — odpowiadał, ale tak mu ten obiad smakował, że nie mógł sobie odmówić dokładki, a zanim przestał jeść, zaczęło się ściemniać. Bałem się, że śnieg przestanie padać; już i tak nie mogłem rozpoznać płatków w ciemności za oknem, dopiero w żółtej poświacie ulicznej lampy ujrzałem chmarę śnieżynek tańczących na wietrze i ten widok bardzo mnie ucieszył. Ojciec pociągnął mnie sankami wzdłuż Belwederskiej. Po przeciwnej stronie ulicy stała kamienica, a w istocie pół kamienicy, bo drugą połówkę zburzyła bomba. Musiała to być ciężka bomba zrzucona z dużego samolotu, bo od wybuchu runęło w gruzy kilka pięter, a to co było niegdyś zaciszem czyjegoś mieszkania stanowiło teraz ścianę zewnętrzną — gładką i kolorową, ze śladami po tapecie, meblach i obrazach wiszących kiedyś na niej. Mama opowiadała, że w piwnicach tej kamienicy zgwałcono i zamordowano uczennicę podstawówki; tej samej podstawówki do której chodziłem, tylko ona się uczyła w starszej klasie. Nie miałem pojęcia co znaczy być zgwałconą, a mama nie kwapiła się wyjaśnić, ale skoro wskutek tego dziewczyna zginęła, gwałt musi być czymś równie strasznym co morderstwo. Wbiłem sobie na wszelki wypadek to słowo dobrze do głowy i postanowiłem nie dać się nikomu zgwałcić. Gdy tylko zostawiliśmy nieszczęsną kamienicę z tyłu po prawej stronie, ojciec zboczył w ledwie przetartą dróżkę wzdłuż stawu, prowadzącą dalej do parku Morskie Oko. Na brzegu stawu rosły stare wierzby, zwieszające smutnie gałęzie nad wodą, którą mróz zdążył ściąć w kilkucentymetrową taflę lodu. Zdawało mi się, że wierzby to drzewa odmiennego rodzaju: używają giętkich witek do łowienia ryb, stanowiących ich pożywienie, dlatego mają takie pękate pnie. „Czemu wierzby nie chudną zimą, kiedy ryby unoszą się uśpione głęboko pod lodem?” — chciałem zapytać o to ojca, lecz na widok jego pochylonych pleców, pracujących ciężko ramion, rozmyśliłem się. Ojciec podwoił wysiłek, szliśmy pod górę, sanki skrzypiały płozami po śniegu, który coraz grubszą warstwą pokrywał ścieżkę i tak dotarliśmy do toru saneczkowego na Morskim Oku. Właściwie nie był to żaden tor, tylko zwykły chodnik zasypany śniegiem, mocno ubitym i stwardniałym w lód. W tym miejscu stroma skarpa wiślana przechodzi w dość łagodne zbocze, którym można zjeżdżać na sankach lub nartach, choć narciarzy nigdy tam nie widziałem. Gdyby wysiąść z tramwaju jadącego Puławską i poślizgać się na butach w dół promenady, to ten sam tramwaj można by złapać kilka minut później na przystanku przy Gagarina. Ojciec ciągnący sanie zachwiał się nagle na nogach i ten widok natychmiast mnie zaalarmował, bo tracący równowagę ojciec to zapowiedź najgorszej rzeczy, jaka może się wydarzyć. Wszystko dookoła może się chwiać: drzewa, domy, ludzie, tylko nie mój ojciec. Mój ojciec stąpa dzielnie, a jeśli stoi w miejscu to trzyma się gruntu niczym dąb, którego nic nie powali. Jest olbrzymi i silny, najsilniejszy w świecie, a do tego najmądrzejszy: zna odpowiedź na każde pytanie. Ojciec zamachał w powietrzu rękami, postąpił jeszcze jeden krok, lecz nogi mu się rozjechały i upadł wtedy na lód. Chciałem skoczyć mu na pomoc, ale sanki straciły siłę uciągu i kręciły się po lodzie równie bezradnie co mój ojciec, tyle że on zjeżdżał na plecach, jak przewrócony chrabąszcz, co nadaremnie przebiera odnóżami. Obok ojca turlała się baranica, rodzaj futrzanej czapki jaką niegdyś nosili gazdowie, która spadła mu z głowy. Pomyślałem, że gdyby udało się schwycić tę czapkę i włożyć mu na głowę, odzyskałby moc i prędko podniósłby się na nogi. Ojciec trzymał się ręką za czoło, po którym wąską strużką spod przerzedzających się włosów spływała krew. Widok krwi na czole ojca był bardziej szokujący niż jego upadek, bo dotychczas widziałem krew tylko u siebie bądź kolegów: na obtartych łokciach, stłuczonych kolanach, rzadziej lecącą komuś z nosa, ale żeby krwawił mój ojciec? Nie myślałem będąc dzieckiem o takich rzeczach intensywnie, ani wnikliwie, a jednak ten wieczór zmienił coś na zawsze. Zrozumiałem, że nawet ojciec jest kruchy i można go zranić. Potężny jest tylko świat: ze swoją zimą, mrozem, soplami lodu, a ja muszę uważać na siebie i również ojcu pomagać. Całe szczęście Wigilia wypadała w środę i do tego czasu ojciec odzyskał siły, choć na głowie wciąż nosił opatrunek, który założyli mu w szpitalu. Wyglądałby bardziej świątecznie gdyby przykrył bandaż czapką Mikołaja, ale był zbyt poważnym człowiekiem, żeby stroić sobie głupie żarty. Ubierał choinkę w rozmaite drobiazgi, o których zapomniała mama: zawieszał obok bombek i łańcuchów jakieś laseczki owinięte błyszczącym papierem, orzechy, waflowe rożki, pierniczki, suszone owoce — wszystko co można zjeść. Nie podobał mi się pomysł przerabiania choinki w kram z bakaliami, bo mama rozpieszczała mnie smakołykami, aż stałem się niejadkiem, lecz rodzice nie mieli tyle szczęścia i dorastali w biedzie: mama zbierała niejadalne grzyby, które później babka gotowała, przecedzała kilka razy, żeby mogli zjeść to co zostało na dnie, choć miało to niewiele wartości odżywczych. Mama często opowiadała, że pierwszego cukierka dostała od rumuńskich żołnierzy, którzy stacjonowali w jej wiosce, gdy miała niecałe dwa lata. Po ozdobach jadalnych przyszła kolej na zimne ognie: ojciec zużył zawartość dwóch opakowań, poskręcał na każdej gałęzi po kilka drutów pokrytych szarą, mało dekoracyjną substancją, a ostatnim zaczął zapalać te, które wisiały. Choinka zabłysła mnóstwem ogników, snopy iskier leciały jak na pokazie fajerwerków, zrobiło się jasno, jakby słońce zaświeciło w okno. Patrzyłem na to oniemiały: to były najpiękniejsze święta, chciałbym, żeby tak było zawsze, żeby ognie na choince nigdy nie gasły, lecz jednocześnie nawiedziła mnie niespokojna myśl: choinka to przecież drzewo, a zimny ogień to zwyczajny ogień i choć nie wiadomo czemu się tak nazywa, to jednak potrafi zapalić cokolwiek tylko dotknie. Gdy tylko o tym pomyślałem, ujrzałem dym unoszący się nad choinką, coraz gęstszy dym, kłęby dymu, snujące się między igiełkami i wypełniające pokój duszącym swądem spalenizny. Zimne ognie się dopalały i gasły jeden po drugim, za to gorący ogień zaczął konsumować dekoracje, a wkrótce przerzucił się na drzewko: poczynając od końca gałązek, którymi wędrował do wewnątrz, by wystrzelić w mgnieniu oka syczącym słupem aż pod sufit. Ojciec pobiegł do łazienki i po chwili wrócił stamtąd niosąc miednicę pełną wody. Wylał zawartość miednicy na choinkę, lecz ogień tylko się rozsierdził i pożerał niefortunnego świerka coraz dłuższymi jęzorami. Wówczas ojciec złapał gołymi rękami za żelazny krzyżak, podniósł choinkę i niosąc wysoko niczym pochodnię, wyrzucił ją na balkon, żeby mogła tam spłonąć bezpiecznie do końca. Nie miałem czasu myśleć, czy była to słuszna decyzja, bo w tej samej chwili przeraził mnie widok palącej się firanki, od której momentalnie zajęła się zasłona w różowe kwiaty. Ojciec nie tracąc zimnej krwi zerwał kilkoma szarpnięciami zasłonę i wyrzucił ją za okno. Płonący kształt szybował z drugiego piętra, zataczając kręgi na oczach gapiów z bloku naprzeciwko, ale ktoś szybko zagasił leżącą żagiew śniegiem i nikomu nic złego się nie stało. Nazajutrz zaniosłem choinkę, a raczej spalony kikut, który został po niej, do śmietnika. Tam spędziła resztę świąt. Odwiedzałem ją wynosząc kubeł ze śmieciami i za każdym razem robiło mi się jej żal. Dopiero po Nowym Roku dołączyły do mojej choinki inne kikuty, wyschnięte pozostałości po symbolu świąt w domach sąsiadów. Kikut po ucięciu bocznych gałęzi służył nam za muszkiet z bagnetem: można było z niego strzelać, albo się fechtować podczas walki wręcz. Każdy chciał być Cyprianem Godebskim, natomiast nie było ochotników do korpusu arcyksięcia Ferdynanda, dlatego długie dni na podwórku toczyły się wojny domowe, dopóki nam się nie znudziły, dopóki nie nadeszły cieplejsze dni, zwiastujące wiosnę. Wszyscy czekaliśmy na ferie wielkanocne. Wszyscy, z wyjątkiem mojej mamy, która uważała wiosnę za najgorszą porę roku, bo była to pora rozstania, płaczu, wyczekiwania: ojciec zostawiał nas i szukał szczęścia gdzie indziej. Wyruszał wiosną, wracał na jesieni, kiedy mu się uprzykrzyło życie podrywacza; kiedy zatęsknił za ciepłą pierzyną, dobrym jedzeniem i muzyką z radia.1 punkt
-
bezdech niewidzialne zmarszczki gładzi na obrusie swoich nie próbuje od kiedy przed lustrem działa już tylko brak okularów siedzi oddech wstrzymuje liczy kroki siedem osiem dziewięć to pod piątkę na I piętrze wstaje patrzy w okno kolejny rok zastyga oddech wstrzymuje . . . . . . . . . . . . . . siada liczy kroki1 punkt
-
Maleńkie krople deszczu na mojej twarzy. Grudniowy wiatr strząsa lodowaty z gałęzi chłód. Parkowa pustka wieczornego mroku snuje się po kątach i szepcze tak, jak tylko mogą szeptać przemglone, senne widma. W lustrze asfaltowej alei odbite światła latarni. Śniło mi się twoje ciało, które trzymałem w ramionach, ciało z nieskończonych splotów żył i warkoczy. Śnił mi się odbity w twoich oczach blask najodleglejszej gwiazdy, jako kryształ roztapiający się w ostatniej warstwie fazy REM. Śniłaś mi się wiele razy w falującej powoli sukni, pełnej jakichś wstążek i falbanek, które rozczesywał czule wiatr znad rozsłonecznionych łąk i pól porośniętych czerwonym makiem-samosiejem. To falowanie przypominało majestatyczny taniec meduzy, która trwała, gdzieś w odmętach oceanu. To byłaś właśnie ty, ale jakaś inna i taka sama zarazem… Krok za krokiem. Powolny chód. Puste ławki. Resztki brudnego śniegu. Przede mną niekończąca się droga. Za mną bezkres zapomnienia. Przechodzę z przeszłości w przyszłość, podążając przez teraźniejszość, lecz tylko przez mgnienie. Tak naprawdę nie ma mnie tutaj, mimo że jestem. Podążam w odmiennej scenerii zagubionego czasu. Przez pustkę przeogromnie wielką. To miejsce jest przeznaczone wyłącznie dla mnie, odizolowane od wszystkiego. Jestem tutaj i płynę. Podążam lekko w wysokim uniesieniu. Wychodzą mi naprzeciw popiersia i rzeźby ukryte w załomach ceglanego muru, nieokreślone, idące po skosie cienie… Podążam w ciszy i trwodze odrzucenia. Podążam w wirujących cząsteczkach opadających świetliście i drżąco na niejasne kontury przedmiotów, na każdą rzecz. Idę, gdzieś na przestrzał, w udręce snującej się donikąd nocy, mijając po bokach splątane, podwójne, potrójne drzewa… Idę przed siebie. Gdzie? Nie wiem. Nie pamiętam. Ale wiem, że niosę w sobie twoje widzenie lirycznej materii, twoje rozchylone, jakby do pocałunku wilgotne usta… Idę, być może tam albo gdzie indziej. Być może w szarpiącym spazmie twoich zimnych dłoni, które czuję i czuć będę, jak tylko może czuć naga dusza nie bez melancholii. Donikąd idę. W deszczu. W drobniutkich kroplach nostalgii. W jednostajnym śpiewie przeciągu. Donikąd idę. Zaciskam płonące powieki * Przede mną ściana. Pnie się wysoko jak katedra. Dotykam opuszkami palców. Wodzę po wirtuozerii pęknięć, po wilgotnych plamach, zaciekach… Przede mną ściana… Omiata mnie mdłą aureolą światło wiszącej lampy. Omiata brzegi książek w twardych płóciennych okładkach, na których osiadł kurz minionych dni na przestrzeni epok i lat. Zapomniani bohaterowie patrzą na mnie bez wyrazu. Patrzą obojętnym wzrokiem, śledząc każde moje poruszenie. W czarnym ekranie wyłączonego telewizora przesuwa się chwiejnym krokiem dziwnie zniekształcona, wydłużona postać, patrząc zagubionym wzrokiem, jakby prosto w zimne oko niewidzialnej kamery. Gdzie ja jestem? Za oknem deszcz stuka o blaszany parapet. Ścieka kropliście na kwadratach szyb. Gdzie ja jestem? Na podłodze upstrzonej słojami dębowej klepki, na sękach. W gąszczu pustych butelek po alkoholu… Gdzie jak jestem? Za oknem deszcz… Za oknem chłód i wiatr, co targa bezlistnymi konarami drzew. Gdzieś miałem pójść, ale zapomniałem gdzie… Miałem, gdzieś pójść, wyjść naprzeciw skłębionej materii brunatnego, nocnego nieba… Miałem, gdzieś pójść… Skrzypiące drzewo ociera się boleśnie o mur, rysując na jego chropowatej powierzchni rany. Sypią się drobinki cementu, niczym zastygła już krew w żyłach mojej umarłej matki. Matka leży na łóżku w drugim pokoju, wpatrzona w sufit. Sztywna i lodowata jak bryła lodu. Leży ze wzrokiem wpatrzonym w mrok. W nicość. W nic… Kiedy tam wchodzę, wita mnie niewyobrażalnym wręcz zdziwieniem mętnych źrenic… Mamo, mamo, chciałoby się zawołać, przywołać ją znów. Mamo… ― zaśpiewaj mi kołysankę, mamo, proszę… Zaśpiewaj tak jak wtedy, pierwszy raz… Lecz nic. Cisza i piskliwy w uszach szum niesie się po zimnych ścianach pustego domu. Maestria smutku bierze nad wszystkim górę. Ciii. Słyszę czyjś szept… Czy to ty, mamo? Czemu milczysz? Nie powiesz słowa? Zagłusza cię wciąż piskliwy w uszach czum śmiertelnej gorączki. Wiesz, pójdę sobie. Donikąd. Na wskroś… Gdzieś na przestrzał zagubionych dróg. Nie musisz już mówić. Wiem. (Włodzimierz Zastawniak, 2022-12-24)1 punkt
-
Ciężkie mieliśmy dzieciństwo. Trzeba było walczyć o wszystko. Stać godzinami w kolejkach. Zamieniać się towarami jak już ktoś coś zdobył. A częściej niż rzadziej towaru zabrakło i po kilku godzinach stania odchodziło się z niczym. Na plus to jedynie dużo lepsze i głębsze relacje między ludźmi, ale to w sumie najważniejsze. Lepiej w biedzie i przy świeczce z powodu wyłączeń prądu, ale z miłością.1 punkt
-
@Rafael Marius wow, dziękuję za ten ciekawy obraz kawałka historii i przeszłości, niesamowite to jest i przyznam, że mnie jako przedstawiciela pokolenia ówczesnego wieku zadziwiają te czasy a jeszcze bardziej zadziwia ile się zmieniło1 punkt
-
@iwonaroma pięknie dziękuję! wszystkiego dobrego!! @Marcin Szymański dziękuję za miłe słowa! miłego wieczorku!1 punkt
-
W porządku rozumiem. Można interpretować do człowieka indywidualnie nie sex, nie rozum, tylko uczucia. Albo kontekście społecznym, gdzie tych uczuć szukać i z kim je realizować. Bo samemu to raczej trudno.1 punkt
-
Można powiedzieć na poboczu głównego nurtu, z którym płynie społeczeństwo, a może nawet na marginesie społecznym. Tam jest życia naprawdę wiele. Lecz ludzi się tym straszy, żeby nie wypadli z trybików systemu.1 punkt
-
1 punkt
-
Ciekawy pomysł. Zobaczymy jak wyjdzie. Tak kiedyś większość produktów była na wagę, bo były "tymczasowe trudności z opakowaniami", brak zachodnich komponentów. Ekspedientki wszystko zawijały w szary papier pakowy. Najzabawniej było z płynem do zmywania naczyń. Był on przechowywany w takich dużych beczkach, na których było napisane "sprzedaż Ludwika z dozownika". Trzeba było przyjść z własnym pojemnikiem i ekspedientka nalewała nie więcej niż wyznaczona porcja. Był okres, że płyn Ludwik sprzedawano tylko na kartki. A te wielkie beczki stały również w domach towarowych centrum, czasem jako jedyny towar na stoisku. Teraz tam są luksusowe sklepy z ciuchami i inne.1 punkt
-
1 punkt
-
Bardzo dobry wiersz. Przy tym całym przemijaniu, pięknie emanuje blaskiem ta choinka.1 punkt
-
Oryginalnie i obrazowo. Takie pragnienie zatrzymania może nas 'najść' wszędzie, także na chodniku :)1 punkt
-
@walvit właśnie ma podkreślić beznadzieję, bo mimo, że nie patrzę, one lecą; czas leci i świat mknie, nawet jak ja się zatrzymam, a takie zatrzymanie: dla mnie osobiście w kontekście brak podejmowania decyzji - też jest decyzją @Rafael Marius smutne, ale prawdziwe.. czasem chciałabym się tak zatrzymać i zatrzymać w czasie, głębiej pomyśleć o przyszłości lub bardziej zadumać się chwilą, chciałabym przeżyć dzień w slowmo, przemijanie boli...1 punkt
-
@helenormeller Zatrzymać się w miejscu wśród zawsze spieszących się warszawskich rodaków. Może być niebezpieczne. Zaraz ktoś zapatrzony w smartfon wpadnie na Ciebie. To jak na taśmie produkcyjnej w fabryce życia. Przestoje surowo wzbronione.1 punkt
-
Ciekawy wiersz, lecz - jak dla mnie - na poemat nieco za krótki... poza tym patrzy się w ziemię, a tu chmury lecą... - chyba, że pod nosem jakie lustro lub kałuża?1 punkt
-
Ale jak to przeliczyć? Nie mam tu na myśli rzecz jasna pieniędzy, ani żadnych innych miar wartości. Raczej tylko intuicyjnie? Ale ten sposób zawodny i niepewny. Jak patrzę, co ludzie pakują do koszyka w sklepie to niezmiennie przerażenie zmieszane ze zdziwieniem mnie ogarnia. Ja bym z tego nic nie zjadł, Tak zwane "śmieciowe jedzenie", choć ja wolę nazywać je plastikowym, ze względu na ogromną ilość plastiku zużywanego na opakowania. Wartość odżywcza tego oczywiście mizerna za to sporo kalorii. Mnie zadziwia, ponieważ pochodzę z rodziny, gdzie bardzo zwracało się uwagę na to, co się je. Od lat jestem weganinem wcześniej wegetarianinem i rodzina też podobnie. Czasem to czuję się jakbym był z innej planety.1 punkt
-
A wiesz? Kiedy piszę, tworzę sobie bańkę. Kiedy już tę bańkę utworzę, wchodzę do niej. Mam tam np. swój XIX wiek, swoich Werterów, Konradów, mam tam często fajny materiał na erotyki. Mam także wiele myśli, które chcą, bym przelał je na "papier". Co najważniejsze, do wnętrza tejże bańki nikogo nie wpuszczam. :-) PS: kiedy pęka, smutno mi, ponieważ bardzo trudno utworzyć później nowy egzemplarz.1 punkt
-
1 punkt
-
@Gosława Dużo ostatnio samobójstw wokół. Szokuje, że życie odbierają sobie ludzie, którzy po prostu nie umieją odczuwać radości, posiadają w życiu bliskich, dzieci, tzw. sukces, ale czują się jak oszuści, udają szczęście, aż narasta w nich auto-nienawiść za udział w "przedstawieniu". To są wartościowe osoby, które nie umiały poczuć sensu. Czasem to Twój sąsiad. (...) Dziękuję Ci Reniu za piękne życzenia, za komentarz. Uściski i wzajemnie 💜 @Rafael Marius Obawiam się, że ta epidemia rozgości się na dobre. Należy trąbić na prawo i lewo o tym jak dbać o zdrowie psychiczne. Dziękuję Ci za słowo pod tekstem. Pozdrawiam.1 punkt
-
Pogroziłeś nam palcem o Panie. Bo jak to zrozumieć inaczej Dziś twych urodzin rocznica Noc spokój i cisza, Nagle błyski zza rolet Niebieskie takie znajome Służby ratownicze tej nocy Na nogi zostały postawione. Na szczęście tym razem spokojnie Wszyscy przeżyli incydent. Tylko godziny na dworze. Swąd spalenizny nie zginął. Ona lubi se łyknąć Ach to jest najważniejsze, Flaszka , papieros, zmęczenie I senne ukojenie. Potem płomienie pod sufit Przecież tego nie chciała, Winnym jest ktoś inny Znów bez niczego została. 26.12. 22r1 punkt
-
1 punkt
-
@Pan Ropuch A w życiu jak na karuzeli. Raz jest się na górze, a raz na dole.1 punkt
-
Nieskończoność jest abstraktem zapożyczonym z matematyki (i poezji), nie mającym odpowiednika w rzeczywistości; w rzeczywistości wszystko ma kres, bo wszystko jest masą lub energią. ♾️😕1 punkt
-
1 punkt
-
Cześć Elficzku bardzo smutny wiersz dodałaś Jak widać Święta dla niektórych mogą być niezwykle depresyjnym czasem Najgorsza jest samotność takie poczucie osamotnienia i braku nadziei na lepsze Życzę Ci abyś nigdy właśnie tej nadziei nie traciła i ciepła bliskich dłoni które w razie potrzeby wyciągną z dołu Zdrowych spokojnych Świąt💚💙💜1 punkt
-
Coś ci opowiem Istnieje ponoć wymiar między snem a czasem, Gdzie myśli nieświadomie trwają całą wieczność, Lecz jeśli z krańcem świata uda im się zetknąć, Przełamią nieprzejrzystość horyzontu zdarzeń. Nauczmy się czym prędzej z pasją śnić na jawie, By chwilom wyszarpywać zrozpaczone piękno, Lecz ono, gdy na powrót zyska nieśmiertelność, Wciąż będzie delikatne, kruche, całkiem nagie. Widziałem latające we wszechświecie wyspy; Niesione wyobraźnią cicho dryfowały. Zbudujmy razem tratwę i pomiędzy wpłyńmy, By wybrać tę jedyną, gdzie się zatrzymamy. A jeśli podróżników pokonają wichry, Będziemy pośród złudzeń nadal rozbitkami. ---1 punkt
-
1 punkt
-
Wokół słów wielu, niewypowiedziane, mają najwięcej na celu. Zapatrzona w ciszę. Mowa bez słowa.1 punkt
-
przesmutny to wątek człowieczy wkochana w kochanka kobieta nikt nie ma dla niej litości nikt na nią w domu nie czeka żywi się chwil odpadami wżebrana w ostatnie ciuchy myśląc że spija ambrozję łez kaptur nosi ze skruchy pragnienia ma całkiem przeciętne jak dom którego nie będzie interes życia zrobiła dotyki kradzione w pędzie złodziejka przegłupia dziwka chętnie się z każdym zamieni by nie czuć tej bezradności co trwale pikuje do ziemi bez marzeń bo nierealne bez planów bo niegodziwe wkochana kobieta ma burkę i pętlą okutą szyję mówią że miłość wzbogaca a ona kochanie przeklina bo wpadła w głęboką studnię i nie wie jaka przyczyna hamulec nie działa w praktyce zmarnuje życie wczepiona chce odejść ale nie może na drugie ma NIESPEŁNIONA1 punkt
-
czas jesienny przysiadł z boku obserwuje kto odejdzie kto zostanie babka wróży mówią ponoć że jest w gwiazdach zapisane kto zapisał kto wymazał ot bajdurzysz ja tam byłam wino piłam w międzyczasie ta kawiarnia się nazywa pod ukradkiem w filiżance księżyc kąpał się z łyżeczką do godziny nie wiem której przedostatniej tak mi cudnie patrzył w oczy chyba wierszem byłam śniłam czy marzyłam nie powtórzę coś ścisnęło jakby w sercu zabolało przytulałam ciut za mocno białe róże1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne