Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 09.07.2022 w Odpowiedzi
-
niebo pełne poczętych piorunów w dali Salvador obejmuje księżyc nie płacz drzwi się otworzą pierwsze z ukłonem diabeł zatańczy rock and rolla taka noc barwiona oddechem powietrza ocean pochyla się na dnie podobno to przenika do krwi i mija5 punktów
-
Droga Droga chociaż jest zdolna sięgać poza horyzont wzroku nie ma wylotu raczej mur za którym przestaje być sobą najpierw jest czas jakiś omacywania jej skóry przywierania policzkiem lizania ud smakowania ust ssania łona jak i ślinienia piersi później latami się ku słońcu idzie i ku niebu umacnia kwiat głowy na łodydze szyi wyciągając jej grzbiet się pewniej już depcze by pewność tę stracić kiedy meandrami zaczyna wić się i wspinać gwarantując widoki pewne jak i kłody lecz ani przysiąść na szczycie ani przystanąć ani belkę wkopać ani odpocząć z bokiem skłutym bo już w dół zboczem opada zwężając się żeby wędrowca w końcu bez zająknienia nie raz z ulgą niejaką albo wrzaskiem upuścić u progu cmentarza4 punkty
-
A gdybym tak była inna Myśl się tu zatrzymała Bo trudno sobie wyobrazić Jaką bym być chciała A może w ogóle być kimś innym Nawet nie człowiekiem może koniem Pięknym i wolnym nie ujeżdżonym Lecz myślę piękno złapane na lasso Złamana wolność harówka i śmierć Poddanie bo ktoś jest panem Bo może tak jest mu dane Jakże okrutne można gryźć palce Potem już rodzi niewolnik niewolnika Więc nie wiem czy chciałabym być koniem Już nie ma dzikich jak ja nie jestem dzika A gdybym była dzika Żyła z naturą w deszczu i słońcu Nie znała lustra nie czesała włosów Żyłabym tak po prostu Nie myśląc kim jestem ani o tym co było co będzie Wtopiona w tutaj wtopiona w teraz Nie wiedząc że trzeba żyć i że trzeba umierać Lecz to czcze rozważania Niedorzeczne marzenia Bezradnie rozkładam dłonie Może będziemy kiedyś wolni A wtedy wolne znów Będą konie4 punkty
-
Wszystko dla ciebie to co mam w sercu tobie dziś daje wszystko dla ciebie dla mnie już tylko nadzieja zostaje czy byś coś jeszcze ode mnie chciała czegoś już wcześniej nie otrzymała całego siebie oddać ci mogę tylko mnie zabierz w twego życia drogę 7.22 andrew4 punkty
-
Droga do Wanaki wiodła przez pustynną równinę Mackenzie. Otaczały ją ze wszystkich stron górskie szczyty, lecz sama równina pozostawała płaska jak stół. Dwadzieścia pięć milionów lat temu było w tym miejscu dno oceanu. Za dwadzieścia pięć milionów lat prawdopodobnie wszystko to będzie znowu na dnie. Dlatego droga do Wanaki jest drogą tymczasową: skrót, który natura stworzyła do czasu, kiedy nie wybuduje nic lepszego. Jody prowadziła spokojnie i z wyczuciem. Błękitny Ford Fairlane to był bardzo obszerny sedan. Na przednim siedzeniu, obok kierowcy mogło podróżować wygodnie dwoje pasażerów. Siedzieliśmy daleko od siebie i nie mogło być mowy o przypadkowym kontakcie. Jody nie czuła zmęczenia, więc nie było powodu zamienić się miejscami, choć zostawiliśmy za sobą szmat drogi: dwie lub trzy osady bez nazwy, większą ilość przydrożnych szop pokrytych falistą blachą i kilkaset kilometrów pastwisk rozciągniętych wzdłuż dwupasmowej, niezbyt szerokiej, za to znakomicie utrzymanej szosy. A może Jody udawała, żeby zachować fason przed nieznajomym, którego poznała zaledwie kilka dni temu? Na dworze się ściemniało i Jody instynktownie dodała gazu. Chciała zdążyć do domu przed północą. Zaraz za krzyżówką w Fairlie zapaliła się na tablicy rozdzielczej na czerwono jakaś lampka. — Co to może być? — Wskaźnik oleju, nic poważnego — starałem się ją uspokoić. Zatrzymała jednak samochód, a wtedy zapadła wokół nas absolutna cisza; okolica sprawiała wrażenie wymarłej; żadnego śladu życia. Tylko w niektórych miejscach z pola wysokich, płowych traw przyglądały się nam tajemniczo jakieś drewniane budki. Nic dziwnego, że miód jest tutaj tańszy niż dżem. Pszczoły pracują na okrągło cały rok, tak jak Jody. — Staniemy w Omarama. Mam tam znajomego mechanika. Nie chcę ugrząźć w śniegu, gdzieś w górach. Mechanik uciął sobie drzemkę, ale klakson samochodowy poderwał go na nogi, a gdy rozpoznał kierowcę, przypomniał sobie momentalnie od czego ma ręce. Pogmerał coś pod maską, klasnął w dłonie i wykonał taki gest, że gdyby nie on, to byśmy umierali na tym pustkowiu. Rozejrzałem się dookoła: kilkanaście parterowych domów rozrzuconych wzdłuż skrzyżowania, gdzie nasza droga odgałęzia się do Oamaru nad Oceanem Spokojnym. Pośrodku stacja benzynowa, już zamknięta, supermarket, obok niego pub, jedyne miejsce skąd dochodziły nikłe oznaki życia, tłumione monumentalną panoramą szerokiej doliny, której dna nie mogłem dojrzeć ze względu na panujące ciemności. Dochodził stamtąd miarowy szum potoku spływającego zapewne z widocznych w oddali górskich grzbietów, pokrytych wciąż śniegiem. Pięknych, lecz zimnych i surowych, jak twarz kobiety, od której nie można oderwać oczu, ale pokochać się nie da. Nic, tylko wyć nocą do księżyca. Jak ten naród się rozmnaża w tak odludnym miejscu? Nieplanowany postój sprawił, że dotarliśmy do celu z kilkugodzinnym opóźnieniem. Było zbyt ciemno, żeby się rozejrzeć po okolicy. Jody zaprowadziła mnie do gościnnej sypialni, gdzie zwaliłem się do łóżka jak kłoda. Nazajutrz moim oczom ukazał się spektakularny widok: gęsty, sosnowy las za oknem, w dole jezioro, nad jego taflą górskie szczyty, wysokie na kilkaset metrów, jakby wyrastały prosto z wody. — Będziesz mógł rankiem zjeżdżać na nartach, wieczorem kąpać się w jeziorze. — A resztę dnia? — Będziesz pracować. Dla mnie. Praca w tym kraju to temat delikatny, rzadko poruszany, a jeśli już, to bez słów: za ile? W Wanace budowali się ludzie zamożni, przedsiębiorczy, żeby spędzić resztę życia przyjemnie na zasłużonym odpoczynku. Sezon świąteczny za pasem, trzeba myć okna, porządkować ogród, ale kto w tym wieku ma do tego siłę? — Zaczniesz jutro, kiedy przyjadą Ian i Frank. Przyjechali następnego dnia w towarzystwie dwóch innych handymen i natychmiast zabraliśmy się do roboty. Frank wyrwał mi z rąk butelkę z płynem do mycia szyb i zdarł z niej etykietkę. — Nie możemy zdradzać naszego trade secret. — Ale przecież taka obdarta butelka może zawierać cokolwiek — zaprotestowałem. — No właśnie, to jest nasz największy sekret! Domów było wiele, okien jeszcze więcej, lecz kiedy przychodziło do zapłaty, sprawa się komplikowała. — Stawka w ogłoszeniu jest za zwykły dom — wyjaśniała Jody. — A pański to rezydencja. Trzeba wchodzić na dach, wspinać się po drabinie… No i te okna na samej górze, wąskie i długie, jak witraże w kościele. Chłop spadnie, nogi sobie połamie, a nieubezpieczony, bo to zwiększa koszt. Liczymy od metra, nie od domu. Za mniej, nikt okien tu nie umyje. Ekipa Franka wypoczywała po pracy zawsze w tym samym lokalu: motelu Bella Vista nad jeziorem. — Jedliście już obiad? Ian w odpowiedzi postawił przede mną butelkę Lion Red. Zacząłem przeliczać na system metryczny… Dwie takie butelki mają pojemność standardowej butelki do wina; tuzin to galon. — A co do żarcia? Postawił następną butelkę. — Ach tak, piwo dla was to odżywka… Jęczmień, chmiel, minerały… — Wiesz co — przerwał Ian — ty, Pole, lepiej się napij! Polubiłem to miejsce. Wymarzona przystań życiowa. Urzekający krajobraz, a spokojnie jak u Pana Boga w garażu. Tylko ziemia nie do ugryzienia. Musiałbym pracować piętnaście lat, składać grosz do grosza, nic nie jeść, żeby kupić najskromniejszy choćby dom. Pierwszej niedzieli pożyczyłem od Jody forda i wyruszyłem drogą wzdłuż jeziora, prosto przed siebie, bez konkretnego celu. Przejechałem zaraz za miastem most na rzece i podążałem szosą w kierunku gór. Po kilkunastu minutach jazdy dotarłem nad brzeg innego jeziora, które wydawało mi się jeszcze piękniejsze niż to w Wanace. Domów mniej, ale te co zdążyli postawić na pewno nie kosztują fortunę. Może tutaj się pobuduję? Nie miałem pojęcia, że za dziesięć lat będą kręcone w tej scenerii sceny do jednego z najdroższych filmów w historii światowej kinematografii, a czasy tanich domów miną bezpowrotnie. Jednego wieczora Jody wpadła w prawdziwą furię. — Gdzie jest Frank i reszta? — Tam gdzie zawsze, w motelu nad jeziorem — odrzekłem zdziwiony jej pytaniem. — Już ja im dam motel! — krzyknęła ze złością. — Jutro trzeba umyć sześć domów, a oni będą chlać tam do rana — i pognała ich szukać. Patrzyłem na jej drobną postać, a w głębi się zastanawiałem, jak dziewczyna, która nie była w stanie skończyć ogólniaka potrafi prowadzić twardą ręką biznes i budzić respekt nawet u takich pijusów. Była już w posiadaniu kilku nieruchomości, również na północnej wyspie. Sprowadzała meble z Włoch, kafelki z Amsterdamu. Samo usunięcie starej, azbestowej rudery na jednej z niedawno zakupionych działek kosztowało ją dwadzieścia tysięcy. Rozwijana z rolek trawa dziesięć tysięcy. Ogrodzenie drugie tyle i to nie jakaś misterna metalurgia, ale zwykły krowi płot: jedna belka w pionie, trzy belki w poprzek. Świetny kumpel, jeszcze lepszy partner do biznesu, ale jako kobieta? Dopiero ostatniego dnia odkryłem do kogo należało serce Jody: przed dom zajechał biały lexus, z którego wysiadł chłopiec w wieku ośmiu lub dziewięciu lat, uderzająco podobny do mojej szefowej. Historie wszystkich ludzi są tak banalne, a jednak w każdej z nich jest jakiś epizod, którego nie sposób upiększyć. Odwróciłem się, żeby ostatni raz popatrzeć na jej wypogodzoną twarz i ośnieżone szczyty gór, przeglądające się milcząco w lustrzanej toni jeziora.3 punkty
-
Ust nie otwierał wcale, ale jego oczy Snułu długą opowieść o nieznanych krajach, Które przemierzył; o niezwykłych ludziach i zwyczajach, lecz nie wspomniał, skąd przybył i ku czemu kroczy. Wiele z mych oczu jego oczy wyczytały; Noc z latarnią księżyca ponad nami stała, A każda morska fala nam swą pieśń śpiewała, A spadające gwiazdy fal struny trącały. I ani się spostrzegłam, kiedy sen mnie zmorzył; Lecz on siedział czuwając i oka nie zmrużył; W nocy nieprzeniknioną głębię się zanurzył Wsłuchany w szepty wiatru i dźwięki przestworzy. Kiedy słońca promienie rano mnie zbudziły, Zniknął tak, jakby nigdy przedtem go nie było; Tylko ognisko jeszcze leciutko się tliło I ślady stóp na piasku jeszcze świeże były. I było jeszcze coś: wokoło mojego posłania Podwójnym kręgiem białe kamienie lezały; Ułożył zanim jeszcze odszedł krąg ten biały, Aby strzegł snu mojego i by mnie osłaniał. Nie widziałam go więcej - ale mocno wierzę, że jest blisko i czuwa, bo każdego rana budzę się jego białym kręgiem opasana, Który mnie każdej nocy ochrania i strzeże. Myślę, że w dniu, gdy wreszcie dotrę do przystani, Spotkamy się na statku, który na nas czeka, By ruszyć w drogę, co jest trudna i daleka W siebie wzajem wpatrzeni, w siebie zasłuchani.2 punkty
-
Siedzę w tym głupszy o lat dwudziestu dwóch przyczyn bycia nad, lecz nigdy z w poczuciu prawdziwszym niż wczoraj, niż nigdy w zgodzie z, która milczy zzz...2 punkty
-
Wasze szklanki zapełnię setami, pióra jakie porwała kałamarzem; burza dzisiaj błyska nad źrenice, oczami tleje szarym ściemnienie, ogniem poszerzony bez okulisty wzrok - jako bezmyślny architekt, uchyli rąbka tajemnicy twojej łzie / I never gave him access to body and soul Today! Showed me something. I have a third chance and right now! I am saying: I began to believe in him, where the faith has been abandoned was hiding me / krótkim kalendarium moich wiosen wiosna 0 -1: Przyszedłem wtedy na narodziny. Grupa krwi - B Rh+ zero chorób! Zastanawiałem się, dlaczego dzisiaj? jestem indywidualistą i przepełniony ( kiedyś ) egocentryzmem, łączę swój optymizm nauką o człowieku , jaka kiedyś była mitem! wiosna ósma - pierwsza śmierć kliniczna; kiedy wyciągnięto mnie z fontanny ( zanim to nastąpiło, łowiłem sitkiem rybki, np. welonkę wrzuciłem obok innych, do słoika z wodą) , potem bałem się kąpać - raz tylko, z karpiem byłem w wannie, z pianą, Nocą Wielkanocną wiosna dziesiąta - pielgrzymka w Częstochowie, i Jan Paweł Drugi ( Karol Wojtyła ) na tle hałasu tłumu - klaszczący mu za przybycie; siedziałem wtedy na gałęzi drzewa, która nagle złamała się, dosłownie parę metrów przed jadącym papieskim BMW... Wyszedł z samochodu, i podniosł mnie, by nadać swoją dłonią namaszczenie krzyża na moim czole. wiosna trzynasta - śmierć mojego ojca o godzinie piątej rano. Leżał, podpięty kroplówką zwisającą z żyrandola. Zanim wyzionął ducha, powiedział mi ostatnie słowa: Sebastian idź na księdza, potem położyłem tylko dwie monety dwudziesto-złotowe z napisem "Pierwszy Polak w kosmosie,, - czy jakoś tak, i nazwa interkosmos. / Lećmy do wieku dorosłego, ok? 20 - ścia parę lat poza granicą mojego Państwa, z czego prawie 18 - ście było w Niderlandach - nie wiem ? gdzie wrócę. Na froncie odnajdę się, na pewno! / wiosna 42 - ga : śmierć mojej matki, datą zgonu nieznana; po przyjeździe do Częstochowy musiałem udowodnić, że jestem jej synem. Ostatecznie, po paru tygodniach prokuratura powiedziała, że będę mógł ją pochować . Oficjalnie pogrzeb odbył się, w dniu moich urodzin - czyli 31 grudnia 2019; nieoficjalny pogrzeb ostatniej kosteczki, jaką w mieszkaniu widziałem ostatnio na fotelu ( bo, potem została spreparowana w procesie metalurgicznym, w ogień ) , zabrałem wraz z listem pożegnalnym dla mnie, w którym poprosiła, bym wysypał prochy w morze. Odziedziczyłem ciężar atramentu jakiego nie chciałem. Dzisiaj, muszę nosić to brzemię ! wiosna obecna: prawie trzy miesiące na Ukrainie - kolejna śmierć kliniczna; tym razem, zobaczyłem co tam jest, i kto i co?, przemówił ( li ) do mnie. I teraz, moi drodzy, powiedzcie mi, czy to zrządzenie losu sprawiło, że dzisiaj piszę? że.... po raz trzeci żyję? Mam już czyste sumienie!2 punkty
-
w ilu dźwiękach zmieści się niepokój na ilu strunach rozegra się rozstrojenie już pierwsze akordy zdradzają nerwowość to niby złote milczenie często też rani i morduje ... ktoś kto zawsze palec unosi ktoś kto powie byłem pierwszy ktoś kto ma wszystkie muchy w nosie ... ostatecznie nic nigdy jest naprawione2 punkty
-
Stanowczo nie będę choćbym nawet musiał prosić o nocniczek żebym się nie zsiusiał w piżamkę od cioci, którą ta mi dała podczas jednej z wizyt bo nas odwiedzała. Zrobię to na przekór cioci, tacie, mamie zsikam się i zrobię plamę na piżamie gdyż to jest tradycja, że już od becika do iluś tam latek w piżamkę się sika. W ten sposób przymuszę o tym niższe wersy tato, mamo, ciociu kupcie mi pampersy wydatek nieduży a precz pójdą smutki o czym wam donosi wasz synek malutki.2 punkty
-
Szarpane gitary struny należycie, przyjemną melodią zapadają w ciszę, tworzącą jak jedwab drogocenne nakrycie. Muzykę, niezbędną niczym schron gdy haubic tysiąc. uspokajający tych co jeszcze ledwo dyszą, niczym zbroja rycerska, gdy średniowieczne potyczki mi się śnią. Codzienny spór przez nią widzę, tego co kocham, z każdym złym przeżyciem. Walkę, decydującą o moim istnieniu i samozachwycie. Do niej należące iż rano wezmę się za życie, zamiast pogrążyć w mniej utopijnym niebycie.2 punkty
-
Nie zatrzymuj mnie przy sobie Już dawno odszedłem w samotność Rutyna, grane role - codzienne umieranie Tęsknota, wrażliwość, piękno - codzienne zmartwychwstanie Wolność nie jest małżeństwem tych dwojga Nie zatrzymuj mnie przy sobie Już dawno odszedłem w samotność2 punkty
-
Warunkiem przyznania pobytu stałego jest list polecający od pracodawcy, ale żeby dostać pracę, trzeba mieć w paszporcie naklejkę: Residence Permit. To błędne koło zatoczyłoby zapewne jeszcze jeden rok, gdyby gdzieś na końcu nabrzeża, na końcu wyspy, na końcu świata, nie zabrakło jednego do załogi. W Dunedin byłem już miesiąc wcześniej, lecz wróciłem z niczym, nie licząc grzecznościowego Best luck. Może tym razem będę mieć więcej szczęścia. Podróż koleją, bo na Iwana nie było co liczyć. Nie żałowałem; większego nudziarza trudno spotkać. — Natalciu, ce je krowa, a ce je owca — i po raz setny puszcza tę taśmę z ukraińskimi piosenkami. Na dworcu przy Moorhouse Avenue (po którym dziś nie ma śladu) czekał mnie prawdziwy szok: tłumy jak w Zaduszki na Wschodnim w Warszawie, gdy jednak nadeszła chwila odjazdu większość ludzi została na peronie machając chusteczkami i dopiero na następnym przystanku zorganizowana grupa harcerzy-emerytów zapełniła część miejsc, w przeciwnym razie pociąg dojechałby do stacji końcowej nieomal pusty. Nic dziwnego, że do ceny biletu doliczano opłatę za nieistniejących pasażerów. Mnie nikt nie odprowadzał, bo Ewa z czteromiesięcznym dzieckiem została w domu z moją matką i siostrą. Podróż nie miała końca, pociąg zwalniał w tunelach i na zakrętach. Czemu tory są takie wąskie? Pewnie dlatego, żeby mogli je ułożyć na brzeżku między oceanem i górami. Wykuć w skałach tyle przepustów musiało kosztować fortunę. A może dostosowali rozstaw szyn do japońskich lokomotyw, które mocniej ciągną? Nim zdążyłem to ustalić usłyszałem zawołanie kierownika pociągu: All out or change! Miasto niczego sobie: nieduże, lecz czyste i zadbane, zbudowane w szkockim stylu, a pagórki jak w San Francisco. Gdyby spadł śnieg mógłbym zjechać na sankach prosto do morza. Dokładnie w miejsce gdzie przycumowany drzemał mój statek, mój nowy dom. Podszedłem bliżej i przeczytałem nazwę: Otago Galliard. Wiedziałem co oznacza pierwsze słowo, ale to następne? Pierwsze dwie noce spędziłem w miejskim hotelu. Pierwsze dwa dni przy załadunku: worki ziemniaków, pudła wypchane bekonem i kiełbasą. Nie może być źle, skoro tyle żarcia ładują. A załoga? Pewnie jakieś mordy zakazane. Schodziłem z ciężkim sercem na śniadanie, zaglądam do sali, a tu zamiast rybaków-rzezimieszków, siedzą przy stołach jacyś brokerzy z giełdy: eleganckie ubrania, złote sygnety i bransolety, na parkingu przed hotelem ośmiocylindrowe gabloty. „Niezła przyszłość mnie tu czeka” — pomyślałem i uspokojony siadłem do stołu. Pomimo dwudziestu lat służby, B-420 była wciąż dzielną jednostką. Zbudowana w gdyńskiej stoczni, tej której imienia nie wypada dziś pamiętać, połowę życia spędziła pod brytyjską banderą, a gdy dostała pierwszych zmarszczek, została sprzedana do kraju, gdzie cztery gwiazdy w kształcie krzyża, wskazują żeglarzom drogę na południe. Polskie tokarki nie działały w systemie imperialnym i nikt nie potrafił ich obsługiwać, dopóki niedoszły absolwent WSM w Gdyni, Marine Mechanic Zen, dla mnie po prostu: Zenek, nie został zatrudniony jako trzeci mechanik. Już na samym początku rejsu Zenek udzielił mi nader praktycznej rady: — Tobie angielski nie będzie w ogóle potrzebny… no, może za wyjątkiem dwóch słów, które dobrze sobie zapamiętaj: Fuck off! Którejś wachty wyszperał jakiś kawałek metalu, zamocował na obrabiarce i wytoczył z tego nóż, mniej więcej takich rozmiarów jak ten, którym Paul Hogan wymachiwał w „Krokodylu Dundee”. Zatknąłem sobie ten „scyzoryk” za uplecionym z nylonowych sieci paskiem i od tego momentu nikt bliżej jak na półtora metra do mnie nie podchodził. Zenek trzymał wachtę w maszynie, skąd co jakiś czas wychodził na pokład, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Wystawiał blade czoło do słońca lub grzebał w sieciach leżących przy burcie, jakby czegoś w nich szukał. — Na co ci te patyki? „Patyki” to były koralowce. Należało oczyścić je z mułu, usunąć narośnięte skorupiaki, polakierować i zamocować na mosiężnej podstawce. Zenek miał ich w maszynie całą kolekcję. Jak mu teraz powiedzieć, że podobne znaleziska wyrzucałem wielokrotnie do morza? — Duże? — zapytał drżącym głosem Zenek. — Ostatni, o taki… — Zakreśliłem w powietrzu ruch ręką. Zenek nic nie odrzekł, ale z jego miny odgadłem, że nie mógł przeboleć tej straty. Przetwórnia płynęła w ślad za rybą, ryba za planktonem, który zimą krążył wokół Chatham Island — niedużej, skalistej wysepki, położonej dwieście kilometrów na zachód od linii zmiany daty. Płynąć dalej nie ma dokąd, można tylko wracać. Byłem prawie sto sześćdziesiąt stopni na wschód od miejsca urodzenia. Gdyby Ziemia miała płaski kształt stołu, zawisłbym u jego krawędzi, ale Ziemia wszędzie wyglądała tak samo: szare wody oceanu, gdzie okiem sięgnąć. Przy dobrej pogodzie potrafiłem wypatrzeć stado delfinów lub samicę wieloryba wracającą z małym w chłodniejsze wody Antarktyki. Ich widok cieszył mnie jakbym spotkał dobrego kolegę. Czemu tylko jeden cielak? Może miała jeszcze jednego tylko zaginął gdzieś po drodze. Zdechł zaplątany w sieciach, albo dopadły go orki. Po kilku spokojnych dniach skipper zmienił taktykę: zamiast wyciągać sieci dwukrotnie w ciągu sześciogodzinnej wachty, kazał uruchamiać sieciowe windy co czterdzieści minut. Nie łowiliśmy samotnie — w pobliżu trałowało kilku Norwegów, Japończyków, nawet jeden Rosjanin, a ryb tyle co zębów u kury. Baza w Dunedin, zaniepokojona słabymi wynikami, wysłała po tygodniu bezrybia sygnał ponaglający kapitana do uporczywszych poszukiwań. Zmienialiśmy miejsca, rodzaj sieci oraz drzwi trałowych, aż którejś nocy trafiliśmy jackpot: czterdzieści ton za jednym zamachem! Pierwszy gatunek, za który płacono premię cztery dolary od tony bez podatku. Następny połów równie udany. Cała załoga pod pokładem w przetwórni ledwo nadąża z filetowaniem, wyczerpana, ale szczęśliwa. Ładownię zapełniają powoli bloki zamrożonej ‘Orange Roughy’. Będzie ją można kupić na święta w sklepie rybnym, siedemnaście dolarów za kilo. Kierownictwo bazy opija sukces i daje sygnał do powrotu, ale zostawić tyle pieniędzy w głębinach Pacyfiku? Zdesperowany skipper daje rozkaz upłynnić filety gorszej jakości i zrobić miejsce dla towaru, za który płacą najwyższą stawkę. Kiedy obserwator MAF* idzie spać, wyrzucamy tańszy towar za burtę. Trochę szkoda, lecz prawa biznesu są nieubłagane: wobec ryby i ludzi. Wkrótce nad statek nadlatują setki mew, nie wiadomo skąd. Obserwator MAF chyba coś zwąchał, ale wolał nie zadzierać z załogą. Do brzegu daleko, a na morzu o wypadek nietrudno… Gdy po pięćdziesięciu dwóch dniach przybijaliśmy do nabrzeża, a dokładnie kilka sekund zanim burta statku weszła w fizyczny kontakt z buforem zrobionym ze starej opony, nad półmetrową szczeliną poszybował niewielki człowieczek, całkiem sprawny przy swojej tuszy. Na głowie miał kapelusz w stylu jackaroo**, a jego twarz była całkiem przezroczysta, niemożliwa do zapamiętania. Ściskał pod pachą skórzaną teczkę, pękatą od zawartości. Był to księgowy z firmy rybackiej, a teczka zawierała gotówkę wypłacaną na poczet wykonanej pracy. Wystarczyło podpisać, żeby iść na miasto nie z pustymi rękami, pić na umór w pierwszej knajpie, zaprosić do zabawy kobiety, ale ja i Zenek mieliśmy inny plan: czekaliśmy na popołudniowy autobus do Christchurch. Dobrze wracać do domu z pełną torbą, dobrze myśleć o następnej wyprawie w poszukiwaniu skarbów. *MAF — Ministry of Agriculture and Fisheries (Ministerstwo Rolnictwa i Rybołówstwa). **Jackaroo — potocznie młody mężczyzna zatrudniony na farmie przy hodowli bydła w Nowej Zelandii.1 punkt
-
Usłużny giermek na zamku Tenczyn zręcznie w łożnicy pana wyręczył. W dziele Długosza o tym cicho sza, więc w mrokach czasu zaginął ten czyn.* *Jan Długosz mieszkał na zamku Tenczyn w roku 1461.1 punkt
-
-Mistrzu, miłuję pannę nieziemskiej urody, lecz że ona nieważna, słyszę wciąż wywody. -Uroda nie jest wszystkim, lecz taka też bywa, że choćbyś nie chciał, serce ci z piersi wyrywa. Co wtedy zrobisz, powiesz sercu, że się myli, że było takich wielu, co się nią sparzyli? Pamiętaj jednak dobrze, że będąc w potrzebie, okłamać możesz innych, ale nigdy siebie.1 punkt
-
nie ochroniła noc ani intencja ani prawo odmierzają odcinki podmiejskich tras od wiosny do jesieni gnijące resztki o statusie gatunek zagrożony poległy w trafione-zatopione1 punkt
-
Pił żywą wodę. Po dłuższej chwili : wzleciał wysoko, przysłonił słońce i nastroszył się… Spojrzał przedziwnie i zgubił pióro, które chwyciłem.1 punkt
-
Na leszczynowych orzechach łamaliśmy sobie mleczaki... Wcale nas to nie martwiło Dlaczego więc dziś męczą nas zęby mądrości i tak wielkie brzemię na nas ciąży? Pomyśleć! co to dopiero będzie gdy przyjdzie nam samymi dziąsłami z wolna przeżuwać miękką skórkę chleba (już tego czekam)1 punkt
-
wieczorny spacer u zbiegu ulic na chodniku stoi turystka wsparta na rowerze i jest zajęta swoim telefonem spacerujemy powoli jakieś pół kilometra tam i z powrotem u zbiegu ulic na chodniku stoi turystka wsparta na rowerze i jest zajęta swoim telefonem nie wiem, ile osób przemieściło się uliczkami w tym czasie u zbiegu ulic na chodniku stoi turystka wsparta na rowerze i jest zajęta swoim telefonem kroczymy wolno dla odmiany w innym kierunku u zbiegu ulic na chodniku stoi turystka wsparta na rowerze i jest zajęta swoim telefonem zdajemy sobie sprawę z tego, że miasto jest monitorowane rozmieszczonymi... wszędzie... kilkudziesięcioma kamerami to daje nam do myślenia u zbiegu ulic turystka wsiada na rower i wyrusza do przodu mija nas ale zatrzymuje się przed przejściem dla pieszych jakby siedziała za kierownicą auta i było to jej obowiązkiem a powinna była teraz przeprowadzić swój rower przez pasy nie nie korzystamy z tej przesadnej uprzejmości cyklistki ta zagaduje innego przechodnia i odjeżdża w głąb osiedla teraz wracamy zwyczajnie bye1 punkt
-
1 punkt
-
@JWF Poproś z koła łowieckiego psa najlepiej tropiącego i zaprowadź go na szlaczek to odnajdzie twój bukłaczek Pozdrawiam1 punkt
-
@WarszawiAnka No i to jest to! To jest to! Jakie to jest dobre. Ileż w tym wierszu romantyzmu, tajemnicy. Zupełnie jakbym czytał ulubione utwory z epoki. Nie wiem dlaczego ale Lermontow mi się przypomniał. Jego Anioł śmierci, bodajże. Dziwne, bo to trochę inne klimaty ale przypomniał mi się pewnie z uwagi na obudzony we mnie, Twoim utworem, romantyzm. Nie no. Prześwietne, naprawdę.1 punkt
-
@Stracony Proszę uwierzyć, że akurat ten tekst na dobrą ocenę zasługuje :). Pozdrawiam.1 punkt
-
1 punkt
-
Tak było. Zgubiłem w górach ten piękny, ozdobny bukłak - prezent od siostry.1 punkt
-
W nocy przewracam się na prawy bok W ciemnym kącie Widzę gitarę zakurzoną i nieużywaną Nie miałeś jej w dłoniach odkąd się poznaliśmy Teraz grasz na mojej szyi Wiem że masz długie, blade palce Tatuaż na piersiach i Kolczyk w lewym uchu, który błyszczy Przy nocnym świetle latarni, wpadającym przez okno Portret z poduszką Pozwalasz mi patrzeć Dotykać Boję się, w strachu że nie jesteś prawdziwy To głupie, bo przecież siedzisz blisko Oddychasz Czuję twoje ciepło Serce masz zakryte pościelą Jednak wiem, że pulsuje w nim krew Więc jesteś, cały mój Mój wzrok pada na pięć fiolek Leków nasennych na nocnej szafce I wino półwytrawne Rozwijam włosy z wałków Padam na poduszkę, przysuwasz się Zawsze powtarzasz, że lubisz ich kolor Rudy, choć naturalnie są brązowe I za każdym razem "farbuję je dla ciebie" Więźnie mi w ustach Grasz na mojej szyi A jednak czasem dotyka mnie myśl Że nie chcę być twoją gitarą Boję się zostawać na noc1 punkt
-
Chodzić to rzecz oklepana można w glanach i w sandałach w kierpcach trzeba owce doić w klapeczkach syna spłodzić w ciżemeczkach tylko w cyrku za to tutaj w oficerkach szukać Pani swego serca. a mi wszystko to zabrane bo mam przestrzał w kolanie morał z tego jest dość prosty lepiej wdepnąc w wodorosty niż kalosze brać na ryby, bo mu żona tak zgotuje że już więcej nie wędkuje.1 punkt
-
Znakomity wiersz, z pochwałą dla postępu technicznego i wygody. Na konkursie organizowanym przez producentów pampersów byś na pewno zdobył nagrodę. Gratuluję z góry:).1 punkt
-
Kiedy bardzo jego pili, nie chce czekać ani chwili, na ratunek, dla ochłody, duża szklanka zimnej wody.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Maurycy spod Legnicy postanowił w tajemnicy sparzyć suczkę z koniem a mrówkę ze słoniem i ogłosić to z mównicy.1 punkt
-
Dzięki. Miłość było nie było klejem jest całkiem skutecznym. Pozdrawiam Niebezpieczne? Lubię ten delikatny dreszczyk emocji. Z pozdrowieniami Bo czasy takie jednorazowe... @Lili Hamon @miauczenie owies @Natuskaa @Dag @JWF Dziękuję1 punkt
-
chodnikiem przy ulicy schodzi jakaś kobieta wpatrzona w swój telefon jadę za nią rowerem i się zastanawiam: zadzwonić, czy nie zadzwonić? jeśli zadzwonię to się przestraszy i uskoczy w bok nie wiadomo który... jeśli nie zadzwonię to w nieuwadze może wejść pod rozpędzone koło upadniemy na betonowe płyty lecz przynajmniej się zagrzejemy a wtedy zapytam: czy lubisz cyklistów?1 punkt
-
To chyba część większej opowieści nawiązującej do wojen gwiezdnych. ? Poprawiłbym w kilku miejscach kolejność słów, zwłaszcza tam gdzie przyimki sterczą na początku zdania, np.: — Zgadza się, Mistrzu — odparł z lekkim zakłopotaniem zagadnięty. Ogólnie ciekawie napisane, ale jestem zbyt leniwy, żeby szukać pozostałych części. Szkoda, że nie ma listy odnośników do wszystkich części u dołu tekstu. Wydaje mi się, że dłuższe opowiadania są niestety rzadko czytane w całości, ponieważ czytelnicy są zajęci pisaniem i nie mają czasu na nic innego. ⏲️ Pozdrawiam. ?1 punkt
-
1 punkt
-
@Nefretete ciekawa analiza życia, wciąga swą treścią... A żyjesz dla tego że masz jeszcze przed sobą dużo do napisania i zrobienia Pozdrawiam serdecznie1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
To niełatwe do przyjęcia, ale zaczynam wierzyć, ze konieczne i prawdziwe... Czy nie powinno być "przytwerdzona".? Pozdrawiam Cię :)1 punkt
-
Niebieska koszulka i żółta czapka z daszkiem, mignęły mi pospiesznie, zaledwie zdążyłam złapać je wzrokiem. Reszta jej kreacji, ukryła się przede mną za przejeżdżającym samochodem osobowym, poruszającym się w stronę przeciwną, do kierunku ich jazdy. Co widziałam na twarzy tej kobiety? Skupienie. Zapytasz – tylko? I nic poza, i to wszystko? Skupienie? I dla tego skupienia zawracasz głowę? Tak, zawracam ją sobie mieląc kadr, jak ten przeżuwacz, który trawę rozdrabnia zanim połknie. Mielę i czekam, aż puści soki. Mielę to skupienie i znalazłam już przy tym nim: powagę, zadaniowość, postawę bycia w cieniu, a jednak bycia częścią orkiestry. Mielę tę kobietę w żółtej czapce z daszkiem. Dlaczego? Bo pokarm musi być dobrze rozgryziony. Był też i on, lecz z twarzy i z ubrania, jakby go nie było. Pozostał zamazanym elementem obrazka, na którym całą ostrość zapamiętanej sytuacji oddałam jego: partnerce, żonie, koleżance, siostrze... jakie by nie było między nimi powiązanie. Był na przedzie i był dłużej widoczny, zanim nie zasłonił ich szary metalik, i choć mogłam mu poświęcić więcej uwagi, niż jej... byłam w tym bardzo skąpa. Z premedytacją zobaczyłam tylko jego twarz, patrzącą przed siebie. Taką twarz bez rzęs, brwi, ust, potu na czole, bez czegokolwiek, co by mi pozwoliło nadać mu charakter. Jej pojedyncze, blond włosy z lekkim odrostem, wymykały się z uścisku nakrycia głowy, ale żar lejący się z nieba nie mógł im zrobić już nic, bo wcześniej wysuszyły je preparaty chemiczne... i to skupienie na twarzy. A może to nie było skupienie, tylko balans zaufaniem, wystawionym na zapewne nie pierwszą próbę. On ma kierownicę prowadzącą, ona... nie wyciąga piły do cięcia metalu... jest skupiona i skoncentrowana, dopasowała się do jazdy tandemem. Ciekawe jakie miny mieliby, siedząc w odwrotnej kolejności.1 punkt
-
1 punkt
-
Stoję przed Tobą, ubrana jedynie w czerwone gwiazdy, schwytane Twoim sercem. Światło księżyca odbija się we łzach. Czy milczenie, które nam towarzyszy, zamieni się w pokorę, wstyd i obietnicę? Czy strach kłębiący się w żyłach powiedzie do półotwartych drzwi? Bawisz się moim oczekiwaniem, Twój cień drażni cienką skórę. Zdzierasz ze mnie sukienkę z gwiazd, delektujesz łzami przelanymi przez anioły. Zadedykujesz mi tę noc, oplatającą myśli, jak zwykle spóźnione na sen? Milczenie jest Tobą, natomiast krzyk – pragnieniem chleba i wina, żądzą życia. Zanim podzielisz się ze mną wiatrem, wręczysz najpiękniejsze słońce, ześlesz cytrynowe niebo – zaczekam u wejścia do raju. Tam odnajdziemy dawno zapomniany ból, tam odkryjemy świeży czas, który przyniesie nam śmiertelny, ale przecież uroczysty grzech.1 punkt
-
Aby przetrwać - musisz właściwie wybierać pory roku. Musisz tak kochać planety, by na zniszczonym swetrze zawsze zostawał tylko gwiezdny pył Bardzo chcę, żeby nastała jakaś następna wiosna, choć ostatnia - skończyła się ledwie wczoraj. Ludzi poznaję tylko od podwórka. Nie mam ochoty wejść dalej. Zwłaszcza, gdy sama jestem zaryglowana. Jednak dzisiejszego popołudnia nie mam granic: opycham się rumowymi kulkami, strzelam do siebie ... Salwą śmiechu. Postanawiam świętować to wydarzenie: zamawiam przepełnioną żalem i sentymentem taksówkę ... Życie wysiada wcześniej. Lewa stopa żarzy się odciskiem - nie, nie zamierzam wkraczać w nowy etap samonieświadomości Zresztą - wszystko, co było do odkrycia już odkryłam: wszelkie pierwiastki boskie i ludzkie i nudę i ... Czas dogonić miłość, czas - zapukać w okiennice własnego wnętrza ... Nikt tam nie śpi. Czyli śpi każdy? Gdzie są pobudki? Szlachetne, nieszlachetne - przesypiam całe życie jak ciężarna w trzecim tygodniu I nic się nie budzi, nie rodzi... Czyli - budzi się wszystko?! Tamburyny i koronki pełne salsy, modlitwa - szeptana wdechem Zmiotka - dla zabałaganionego umysłu. I miłość - stadnina dla osła. Ach! Nie rozstawaj się jeszcze ze mną! Przesmyk obawy, przepaść lekkomyślności ... Lep na miłość. Przepraszam - lek. Śpię wymyślając co rusz to siebie A ty - bezsenny, ten sam i docześnie zazdrosny... A mi chodzi o absolutność, o iluminację pięknym grzechem, o złoto, kadzidło i mirrę szczerej pokuty, żalu za grzechy i opamiętania! Czy Bóg mnie przyjmie?! Bóg wybiera wiosny ...1 punkt
-
Następnego dnia usłyszał głośne pukanie do drzwi sypialni. Było jasno, a słońce świeciło prosto w okna ich pokoju. - Proszę! - powiedział zdziwiony. Czyżby zaspali a śniadanie było już na stole, pomyślał. Otworzyły się drzwi, w których stanął ojciec Karen. Był bardzo zdenerwowany. - Wojna! - powiedział. - Jest wojna. Coś nowego? - zapytał Marek - Dziś rano Wehrmacht zaatakował Rosję.- drżącym głosem powiedział ojciec Karen. Mówią, że wojna będzie trwała kilka tygodni, a Rosja się rozsypie, jak domek z kart. Marek nic nie mówił. Wiedział, że stał się cud, na który liczyli Polacy, a także inne okupowane narody. Dwaj wrogowie i okupanci zaczęli krwawą wojnę ze sobą. Jeszcze Polska nie zginęła!-przemknęło mu przez głowę. - Co o tym myślisz? - usłyszał głos Karen. - W "Mein Kampf'' Hitler napisał, że Niemcy potrzebują przestrzeni na wschodzie. Niemcy chcą mieć przestrzeń, musi być wojna. - Pokonamy Rosję? - odezwał się ojciec Karen. - Nie wiem. Zniszczcie się nawzajem, pomyślał - ale będzie dobrze - dodał z przekonaniem. Przy śniadaniu słuchali komunikatów Oberkomando der Wehrmacht. Wojska niemieckie posuwały się szybko do przodu, przełamując bez problemu opór nieprzyjaciela. Marek postanowił wyjątkowo dzisiaj wieczorem się upić. Nie mogło być ku temu lepszej okazji. W tym dniu, dwudziestego drugiego czerwca tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku stał się cud, niebiosa zdecydowały, że Polska nie zginie. Po chwili zmienił zdanie.- Nie, żadnym gestem ani słowem nie mogę zdradzić tego, co myślę. Fragment "Szczęśliwego w III Rzeszy. Książka jest niedostępna, mogę przesłać mailem w PDF-ie na wskazany adres.1 punkt
-
Zawiść autora do autora to na portalach jedna zmora wbijają sobie szpilki, noże tu nawet admin nie pomoże W rozpaczy, gniewie, zatraceniu odchodzą w smutku, zapomnieniu (Warsztat)1 punkt
-
ziemniaczki dzieło przypadku pyłek tlący się w słońcu zebrany przez boską pszczołę w wietrzne lipcowe popołudnie przechylam głowę z ciekawością patrząc słodka myśl przelewa się z wolna żywa i gęsta jak miód zalewa sklepienie płomienie wystrzeliły w stronę nieba przy żywicznych nutach ogień igra ze mną a pszczoły poszły spać ja też pójdę spać tylko spróbuję jeszcze w dogasającym ognisku upiec ziemniaczki fot. Toa Heftiba / Unsplash1 punkt
-
Nie odgarniaj mnie tak nerwowo: jesteś całkowicie łysy, a ja nie jestem puklem twojej wiktoriańskiej peruki. Wrzask modlitwy tak zapłakanej, że aż oczy są całkiem suche. A ultradźwięk ciszy przeszywa spokój. Ściany. Nie chcę cię kochać. Chcę iść w śniegu do słońca, chcę, by się zamroziło, by ogrzało cię twoją własną nieczułością i śmiechem z mojego zagubienia - w świecie, który przecież jest taki oczywisty, aż nazbyt! A wszyscy trzymają w sakiewkach rozumy. Nie wiem, nie chcę. Dostawać esemesów o śmierciach i seansach wróżb, sezonach przecen na kosmiczne podróże. Łzy posklejały mi plastikowe rzęsy. Patrzę, jak ze spokojem układasz sobie życie - w kufrze, gdzie na samym dnie leży niebo. Wygniecione od topornego słońca. Zmrożonego oczekiwaniem na twoją nieobecność. Też jestem wolna. Podwiązki postradanych zmysłów już od dawna splątane tym szóstym ... Którego ty też nie masz. Mówisz, że pragniesz szaleństwa? To wynoś się stąd. Patrzę na brzytwę, którą nosisz w butonierce i zastanawiam się, czy zakwitnie ... Nie, nie wracaj się nawet, jeśli czegoś zapomniałeś z tej kieszeni na piersi... Przesadzam teraz. Kielich.1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne