Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 20.06.2022 w Odpowiedzi
-
Znowu w nocy posiało mdłym śnieżnym przepróchem, może szósty, siódmy raz - rachunek straciłem. Jakbyś z zachwytem wbiegał na drzewo pochyłe, i ciągle spadał, spadał, aż brakuje słówek. A kawka na kominie coś grucha do drugiej, pilnuje swej hierarchii - stado ważna sprawa. Usiadła na antenie i wzrokiem coś bada, może ktoś mi pomoże - głodnym ziarnem... ludzie!? Dwa kosy na modrzewiu, śnieg zasłał pastwisko, lecą w swym majestacie, siadają na drodze. Przejedziesz znów zabijesz, wszystkim ku przestrodze, zatrzymaj i obejrzyj... truchło z plamą krwistą. Wiewióreczki rudawe - byłe przyjaciółki, maleńkie jak zabawki, wnet cieszyły oko. Rozpędzona do dziupli a samochód obok... ... pozostała samotna z zabójcą do spółki. Puenta się nasuwa, wsiądź za kierownicę, spójrzże w prawo, lewo, one także żyją. Bądź rozsądnym człowiekiem, nie chwal się rutyną, bo szybkość, później zakręt... historie dopisze. "... Zwierzęta w naszym życiu nie zjawiają się bez powodu: udzielają nam nauk o tym, jak zostać lepszym człowiekiem." - Cesar Millan.8 punktów
-
zaprawdę powiadam wam zrzucę tylko spodnie i możecie mnie cmoknąć jeśli raz to za mało cmoknijcie mnie dwa razy bo od kogo miałbym uczyć się wrażliwości skoro od urodzenia otaczają mnie martwi ludzie coraz żywsze maszyny obserwuję fototaksje roślin proste zachowania zwierząt odruchów nie poprzedzają przewrotne gierki dajcie mi spokój włączcie netfliksa w kolejnym sezonie żywych trupów dowiecie się jak przeżyć własną smierć ja zaś będę czułym ogrodnikiem podstawię podporę wątłym pędom chmielu przepielę grządki z cebulą i marchwią przed zmierzchem podleję krzewy malin zaciągnę się gęstym zapachem piwonii nakarmię jeże pogłaskam kota i zasnę jak embrion na łonie z wonnej łąki otulony mgłą6 punktów
-
O odporności stadnej Po prostu istnieją: trzy - poziomy wtajemniczenia i życie pełne ciszy - nadziei, zrozum: jesteś ofiarą teatru: gry - systemowej i zza kulis ciągle robię aluzje, a ty: dajesz niesamowity: wykład - retoryczny, słyszysz: złudzenie, pustkę i dreszcze głębokich oklasków samotnych filozofów: ostatni gasi światło... Łukasz Jasiński (styczeń 2021)5 punktów
-
naraz wszystko to co ma w głowie uznaliby go za szalonego na szczęście ma usta kurek otwarte zamknięte zamknięte otwarte a jak otwarte to z ograniczoną przepustowością zaprawdę boska jest hydraulika5 punktów
-
Dziś obudziłem się rześki. Promienie słońca ciepło przywitały Moją twarz. O 7:30 wyszedłem z domu Jak co dzień. Udało mi się nawet zdążyć na autobus. Widziałem po drodze drzewo. Dobrze policzyłem Ilość owoców na nim. W pracy rzędy rubryk Zapełniłem efektywnie; Starannie jak należy. Jedyne co mi nie poszło, To zerwany sznur I przewrócony taboret. Na koniec dnia Przeczytałem rozdział książki. Nie pamiętam już o czym była. Dzień jak co dzień. 19 VI 20224 punkty
-
Pewnego razu dałem dziecku pudełko zapałek i zabroniłem mu się nimi bawić. Wtedy dziecko zapaliło pierwszą z nich. Po chwili ta zgasła. Widząc, jakie to zabawne, sięgnęło po drugą zapałkę. Tę skierował ku stołu i blat zajął się ogniem. Po chwili stół zgasł. Widząc, jakie to zabawne, sięgnęło po trzecią zapałkę i nią podpalił swój dom. Po chwili gruzy domu zgasły. Wszystko poza ogniem stało się nieciekawe i bezsensowne. Gdy skończyły się zapałki, dziecko tak długo ich szukało, iż umarło z niezaspokojenia, bo więcej zapałek nie było.4 punkty
-
Zjawiła się u schyłku lata może we wtorek a może w sobotę nieproszona nieczekana skaleczona kolcem życia przyszła... może chciała wypić łyk herbaty wypełnić zapachem macierzanki puste kieszenie starego palta pogłaskać kocura... przyniosła sok z dzikiego bzu i skrzypce bez strun kilka łez parę uśmiechów jedno westchnienie... z babiego lata zaplotła warkocze upiekła placek z jabłkami i odeszła... taka miłość i niemiłość nieproszona nieczekana może kiedyś wróci...3 punkty
-
czerwcowa noc kusi zapachem traw i świerszczem czerwcowa noc kusi pełnią i echem świetlikiem czerwcowa noc kusi kuszeniem które wyraźnie mówi że ta właśnie noc wcale nie nudzi jest piękna że warto ową noc podziwiać być obok niej3 punkty
-
Rozumiem ten ciężki świat średnio na jeża wiem o wszystkim czego nie wiem średnio na jeża i średnio na jeża go już lubię – ach doświadczenia I tylko nie wiem czy niniejszym nie obrażam kolegi jeżyka bo to cudowne jest zwierzątko drepta krząta się i zajada zupełnie przepięknie A jak ci warknę, że ciebie też średnio na jeża potrząśnij mną mocno mną czterdziestolatkiem obiecaj mi złote góry dążeń, marzeń i pragnień I kiedyś mnie poproś żebym nigdy nie przestał! No jasne, że nie masz za co tutaj przepraszać! Warszawa – Stegny, 20.06.2022r.3 punkty
-
Na skrzydłach anioła Wzleciałem na skrzydłach anioła Wzleciałem wysoko i wołam Gdzie jest Bóg!? Czy on dał mi te skrzydła anioła? Czy do mnie po cichu woła? Ach, gdybym tak tylko mógł Latać na skrzydłach diabła Ale to ty mi serce skradłaś A w głowie walczy gołąb i kruk Ktoś puka - puk puk Puk puk... Puk puk... Listonosz z rentą. Ma twarz chłopięcą A jednak poznał co to trud Dam mu swoje skrzydła anioła By mógł szybciej latać z rentą A Ty nie wstawaj moja droga Leż goła. fot. - le penseur3 punkty
-
siedzimy przy stole i jemy zupę z kłamstw jest przesolona do garnka przez przypadek wpadła setka krokodylich łez intuicja niezawodna broń przeciwko mnie nie trzymasz mnie za rękę nie całujesz nie robimy wspólnych zdjęć a twoje usta są skażone spiłam truciznę na drugie danie potrawka z serca3 punkty
-
Nagle kocham tę jedną żadnej ta sama ciągle inna nic nie znaczy... Miłość zbudowana na kłamstwie Szukam jej ciągle piękna o włosach kasztanowych oczach rubinowych a jednak daleka w mroku ginąca nic nie znacząca Wydałaś mi się ta jedyna najlepsza w blasku słońca emanująca różą kwitnącą dobrem i ciepłem Chciałbym na nowo prosić o wybaczenie koniecznie oddalam się... niknę w mroku w blasku świec na zawsze...3 punkty
-
W centralnej części obrazu Niesiony na namalowanych rękach Uśmiecha się marszałek Małachowski, Tak często mylony przez ludzi z królem. Trzyma w rękach bohaterkę tego wydarzenia Podwójnie delikatną Konstytucję 3 maja. Znajdujemy w końcu na obrazie władcę, Dumnego i pysznego, a jednocześnie Tak usuniętego w cień. Zatrzymujemy się na chwilę Na ponurej twarzy Hugo Kołłątaja I dziwimy się Dlaczego w tak wesoły dzień On nie jest zadowolony. Ale prawdę mówiąc, Nie bardzo nas to interesuje. Bo do czego potrzebni nam są Pozorni ludzie? Ale czy Konstytucja 3 maja To tylko pusta historia Zamków i ludzi z kart?2 punkty
-
2 punkty
-
Kwiaty płaczą Gorzkimi łzami Nad światem przeklętym Kwiaty płaczą Gorzkimi łzami Nad życiem śmiertelnym Kwiaty płaczą Gorzkimi łzami Nad losem niezmiennym Kwiaty płaczą Gorzkimi łzami Nad zachowaniem wstrętnym2 punkty
-
Zawiść autora do autora to na portalach jedna zmora wbijają sobie szpilki, noże tu nawet admin nie pomoże W rozpaczy, gniewie, zatraceniu odchodzą w smutku, zapomnieniu (Warsztat)2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
całujesz lipową skórę w powietrzu wpadam do wody z pluskiem i radością ciągle pływam w twoich rękach brzoskwinia z moich ud2 punkty
-
Paweł, można by rzec, był… wyjątkowy. Urodził się grubasem. A potem jadł, tył, aż się nie mieścił w drzwiach. Nosił okulary, nigdy ich nie zdejmował, jakby wyrosły mu na nosie w tym samym czasie co brzuch, gdy był jeszcze w fazie życia płodowego. Znałem go od dziecka, bo nasze matki pracowały razem. Zanim skończył podstawówkę, jego ojciec poszedł sobie w świat. Kiedy miał siedemnaście lat, zmarła matka. Zamierzano objąć go kuratelą, odebrać mieszkanie, ale walczył i wygrał. A w tym mieście własne mieszkanie to prawdziwy skarb. Wszystkich Świętych wypadało w czwartek — okazja, której nie można było przegapić i tak też się stało: wysiadłem z pociągu na Dworcu Centralnym w zimne, dżdżyste popołudnie, lecz gdy tylko przekroczyłem próg pustego mieszkania, pojawił się problem: co zrobić z wolnym czasem? Wszyscy kumple, z którymi warto się spotykać byli zajęci, wobec tego zadzwoniłem do Pawła, bo był deską ratunkową, zapytać co porabia. — Maluję mieszkanie. — Całe? — Na razie tylko kuchnię. — Kiedy skończysz? — Jeszcze nie zacząłem. — Pędzle i farbę masz? — Mam. — To poczekaj na mnie, pokażę ci jak się to robi. Będę za pół godziny. Odłożyłem słuchawkę, założyłem kurtkę i wyszedłem na przystanek. Mieszkanie Pawła było dwupokojowe, z niedużą kuchnią, jeszcze mniejszym przedpokojem i łazienką-ubikacją. Z dużego pokoju wychodziły drzwi na malutki balkon, z którego widać było pociągi jadące linią średnicową. Jedyne co mi się w jego chacie podobało to okno w kuchni z podsuwaną szybą, przez które można było podawać posiłki i napoje osobom siedzącym w dużym pokoju: wystarczyło podnieść szybę i serwować przekąski prosto pod nos, jak w barze bistro. Już od drzwi na klatce schodowej doszło mnie bębnienie na perkusji i śpiew Phila Collinsa. Nacisnąłem dzwonek, dwa razy. Paweł uchylił drzwi. Okulary o grubych szkłach zjechały mu na koniec nosa. Dotknął je pośrodku palcem, wcisnął z powrotem na czoło i dopiero wówczas mnie rozpoznał. Odczepił łańcuch w drzwiach i cofnął się do środka. Rozejrzałem się po kuchni. — Jakieś stare gazety masz? Mruknął potakująco. — Taśmę maskującą? — Coś się znajdzie. Zabraliśmy się do roboty. Sprzęt kuchenny i naczynia przenieśliśmy do dużego pokoju. Przykryłem podłogę gazetami, okleiłem taśmą krawędzie przy podłodze, oknie i kontaktach z prądem, które Paweł rozkręcił wcześniej. — Dawaj tę puszkę. Nalałem farby do plastikowego pojemnika, pokręciłem w nim wałkiem i równomiernym ruchem nanosiłem kolor na ścianę: zgaszony niebieski, śmiały jak na owe czasy, grał doskonale z pomarańczowymi szafkami i stalowym połyskiem lodówki. Paweł potrząsał głową, klepał się rękami po udach. Robił tak ilekroć był czymś podekscytowany. — Wiesz co, to ty maluj, a ja skoczę na halę kupić coś do picia. Myślisz, że po trzy piwa wystarczy? Nie wiem czemu nigdy się nie nauczył mówić poprawnie. Słowo „piwo” wymawiał: p’siwo, w innych przekręcał głoski: „Mam gar pigosu. Dużo w nim kiełpasy, cepuli i poczku”. — Kup więcej, może będziesz mieć gości! — krzyknąłem za nim. Do hali były dwa kroki, lecz wrócił dopiero po godzinie. Nic dziwnego, o tej porze musiały być długie kolejki. Zdążyłem w tym czasie przejechać wałkiem wszystkie ściany i wykańczałem pędzlem krawędzie. Gdy skończyłem, zerwałem taśmę. Paweł przysunął nos do ściany i oceniał efekt. — Ty inżynier, masz rączkę! Kazałem mu posprzątać, a sam usiadłem na kanapie w dużym pokoju i nalałem sobie piwa do szklanki. Było za wcześnie, żeby wracać do domu, ale nie chciałem spędzać reszty wieczoru grając z Pawłem w szachy. Zadzwoniłem do Ewy i zapytałem, czy nie zechciałaby przyjechać. Znałem ją pół roku, lecz nie było między nami wielkiej zażyłości. Pracowała jako goniec w redakcji jakiegoś tygodnika, tam również musiała nocować dopóki nie znajdzie czegoś lepszego, co nie było rzeczą łatwą. Najprędzej można było wynająć pokój u jakiegoś dziwaka w podeszłym wieku, który oprócz czynszu wymagał specjalnych usług. Paweł usiadł obok mnie i popijał piwo, sapiąc głośno. Podłoga była wciąż zawalona rzeczami wyniesionymi z kuchni. — Ale narzuciłeś tempo, daj odsapnąć. Te gary zaniosę jutro, bo mi już pompka siada. „Pompka” to było serce, z którym miał problemy od dziecka. Wypił piwo, poczłapał do kuchni po następne. Usiadł, pociągnął łyk, potrząsnął głową. — Zaprosiłbyś Magdę. Tę co ma, no wiesz… duże… — Duży biust? — No tak, właśnie ją. Ile ona ma lat? — Dziewiętnaście. — Gówniara, a ma tak dobrze wykształconą pierś. Skąd on mógł znać ten szczegół? Złapałem słuchawkę, zacząłem wykręcać cyfry na tarczy… — Magda? Dobry wieczór, może pani poprosić ją do telefonu? W słuchawce zapadła cisza, a po chwili odezwał się znajomy głos: — Cześć, skąd dzwonisz? — Od Pawła, tego z którym pływaliśmy ostatniego lata na kajakach. Pamiętasz? — Tego grubego? Tak, pamiętam. — Robimy imprezę, zapisz adres. Masz bezpośredni autobus spod domu. Wysiądziesz przystanek przed pętlą. Taki wysoki budynek, zaraz przy ulicy, drugie piętro. Będę wyglądał za tobą z balkonu. — Przyjedzie? — spytał Paweł z niedowierzaniem. — Przyjedzie. Tylko musisz mi coś obiecać — zmieniłem ton na poufny. — Kiedy będziecie rozmawiać to nie gap się tak na ten jej… Ona bardzo tego nie lubi. Wypiliśmy jeszcze po jednym piwie. Taśma z muzyką doszła do końca i kręciła się na szpulce, jak pies za własnym ogonem. Paweł schował ją do pudełka i zaczął szukać czegoś na półce. — Jakiej muzyki ona lubi słuchać? — Kto? — No, Magda. — Nie mam pojęcia… puść coś na czasie, Lionel Richie, albo Tina Turner. Paweł przeglądał pudełka z taśmami. — Tego nie mam. Może nastawić Trójkę? Za godzinę będzie lista przebojów. Rozległ się dzwonek, w drzwiach stała Ewa. Uśmiechnęła się nieśmiało, jakby nie była pewna czy ta wizyta to dobry pomysł. Spytała czy będzie mogła umyć sobie włosy, bo w redakcji nie było takiej możliwości. Ja i Paweł wypiliśmy już trochę i byliśmy w wyśmienitych nastrojach. — Możesz mi pomóc? — zawołała z łazienki. — Weź ten dzbanek i wypłucz mi głowę. Ktoś zadzwonił, Paweł otworzył drzwi. — Magdusiu czekaliśmy na ciebie — powitał ją infantylnym tonem, tak typowym dla niego. Pomógł zdjąć jej płaszcz i szalik. Magdę pamiętałem jak była jeszcze dziewczynką, bo mieszkała w sąsiednim bloku. Nigdy nie zwracałem na nią uwagi, aż wyrosła na kobietę o wybujałych kształtach. Gdyby zrobiła sobie włosy, mocniej się umalowała i założyła coś modnego, byłaby z niej super laska, ale ona wciąż się ubierała jakby szła do budki po syfony i kiszoną kapustę. Nie miała żadnych zainteresowań, oprócz tego, żeby jak najszybciej znaleźć sobie męża. Wkrótce dołączyli do nas dwaj koledzy Pawła oraz jakaś dziewczyna, którą Paweł poznał korespondencyjnie przez czasopismo młodzieżowe. Słał regularnie listy w nadziei, że słowami rozkocha w sobie adresatkę i wygląd nie będzie miał dla niej znaczenia. Niestety oczekiwania nigdy się nie spełniały i dziewczyna już po pierwszej randce lądowała w łóżku u jednego z kolegów Pawła. Taki los. Zabawa rozkręcała się w najlepsze: Paweł gotował coś w kuchni, ja zamknąłem się z Ewą w pokoju obok i suszyłem jej włosy. Nie prosiła mnie o to, ale miałem już nieźle w głowie i zebrało mi się na czułości. Po piwie przerzuciliśmy się na mocniejszy alkohol. Piliśmy prędko i dopiero po pewnym czasie poczułem, że wypiłem za dużo. Odłożyłem suszarkę i przysunąłem się bliżej, żeby ją pocałować. Nie wiem czy mnie odepchnęła, czy byłem już tak pijany. Pamiętam tylko, że niespodziewanie straciłem równowagę, zsunąłem się po kanapie i upadłem na podłogę. Chciałem się podnieść, ale coś mnie trzymało, jakbym był przyklejony do dywanu. Czy on tam rozlał jakiś klej? Dotknąłem palcami boku: rzeczywiście był lepki. Znowu spróbowałem się podnieść, ale straciłem czucie w ręce. Obróciłem głowę, żeby zobaczyć gdzie jest Ewa. Pochylała się nade mną i dotykała mnie po lewej stronie. Parszywy klej, nie dotykaj, bo też się przykleisz i będziemy tutaj leżeć wystawieni na pośmiewisko! Usiłowałem rozejrzeć się dookoła, lecz pole widzenia zaczęło mi się kurczyć, jak obraz w wyłączanym telewizorze. Poczułem dławiący ucisk w gardle: jak to możliwe, żebym wyjął pasek ze spodni i zaciągnął go sobie wokół szyi? Nagle jakaś siła uniosła mnie ku górze i przesuwała w powietrzu tuż nad podłogą. Ujrzałem w drzwiach czyjeś twarze, niewyraźne, zamglone. Czy oni też lewitują razem ze mną i czemu mają takie przerażone oczy? Potem nie widziałem już nic i zapadłem się w jakąś część ciała dokąd dochodziły jedynie słabe sygnały z zewnątrz. Straciłem poczucie czasu. Tak łatwo się umiera? Ocknąłem się na stole operacyjnym. Nade mną paliło się oślepiające światło z trzech żarówek, w oprawach wielkich jak spód wiadra. Przekręciłem głowę i zobaczyłem, że jestem podłączony do kroplówki. Tłoczą we mnie czyjąś krew, jakbym był wampirem. To dlatego powrócił mi obraz. Po lewej stronie stał mężczyzna ubrany w zielony fartuch. Na głowie miał biały czepek, usta zakryte zawiązaną z tyłu maseczką. Obok niego stała tak samo ubrana kobieta, a po drugiej stronie jeszcze jedna. Wyglądały w tych strojach jak muzułmanki. Mężczyzna rozcinał koszulę na moim boku, a stojąca przy nim kobieta trzymała w wyciągniętej ręce krótki, wąski nóż. Ta po drugiej stronie wpatrywała się we mnie. Kiedy nasze oczy się spotkały, starałem się uśmiechnąć. — Słyszysz mnie? — zapytała. Zamrugałem oczami i kiwnąłem lekko głową. — Ile wypiłeś? — Co? — Pytam się, ile wypiłeś? — Dużo. — Więcej niż butelkę wódki? — Nie wiem, może. — Przypomnij sobie, bo inaczej będziemy cię kroić na żywca. — Czemu nie zbadacie krwi? — Twojej krwi zostało już niewiele. Co zrobią, było mi zupełnie obojętne. Nie czułem żadnego bólu, uczucie duszenia się minęło. Nawet humor zaczął mi wracać, widocznie byłem wciąż pod wpływem alkoholu. — To była super prywatka — szepnąłem do tej rozmowniejszej. — Szkoda, że ciebie tam nie było. Zignorowała mnie i zwróciła się do chirurga: — Za dużo wypił, teraz nie mogę dać mu anestetyku. — Nie powinniśmy zwlekać, zbyt duże ryzyko infekcji — zadecydował chirurg. Podniósł ręce do góry, jak ksiądz odprawiający mszę, tylko zamiast chleba i wina miał na nich rękawiczki z gumy tak cienkiej, że prawie nie było jej widać. — Będziemy operować pod znieczuleniem miejscowym. Operacja musiała przebiegać bardzo sprawnie. Wywnioskowałem to z zachowania chirurga, jego asystentki i pani anestezjolog. Żartowali, opowiadali sprośne kawały, wygłupiali się przez cały czas. Byłem pełen podziwu. Prawdziwi profesjonaliści. — Co wy żeście tam pili i ruchali? — dowcipkował chirurg zszywając mój bok. Przewieziono mnie na salę. Efekt upicia alkoholem mijał powoli, miałem za to straszne parcie w pęcherzu. Kiedy zawołałem pielęgniarkę, przyszła z jakimś facetem, który odkrył prześcieradło, złapał mnie bezceremonialnie za fiuta i poczułem jak wpycha mi coś, co musiało być plastikową rurką. Koniec rurki był połączony z torebką zawieszoną nisko w nogach łóżka. Dzięki tej prostej metodzie uczucie parcia minęło samoczynnie i zapadłem w głęboki sen. Obudziłem się z potwornym pragnieniem w ustach. Marzyłem o szklance coca-coli, cytrynady, czegoś musującego, ale nie mogłem pić: byłem całkowicie zautomatyzowany. — Siostro, umieram, wody! W odpowiedzi wyjęła jakiś patyczek z watką, zamoczyła koniec w wodzie i zwilżyła mi usta oraz język. Tak męcząc się, przeleżałem cały dzień. Nazajutrz z samego rana miałem gości. Pierwszym był mój ojciec, który przyjechał aż z Pomorza, gdzie pracował przy budowie elektrowni atomowej. Takie poświęcenie należy docenić. Popatrzył na mnie zatroskanym wzrokiem i wtedy pomyślałem, że nie różnimy się wiele: za trzydzieści lat też będę wyglądać jak on, myśleć jak on. Widocznie nie było ze mną najgorzej, bo po krótkiej rozmowie z lekarzem, czuły tata zmienił się z powrotem w nieżyciowego zgreda. — No, to kuruj się prędko, żebyś nie zawalił sesji. Egzaminy były dla niego ważniejsze niż moje życie. Po południu odwiedziło mnie dwóch całkiem niespodziewanych gości: milicjant w stopniu sierżanta i oficer z kryminalnej, po cywilnemu. Oficer usiadł na krześle od okna, a sierżant po drugiej stronie, jakby miał zamiar blokować drzwi, na wypadek gdybym się rzucił do ucieczki. Oficer spytał jak się czuję, gdzie pracuję, kim jest moja rodzina, koledzy, dziewczyna i o inne szczegóły z życia prywatnego. Najważniejsze pytanie zadał na końcu: — To jak było z tym nożem? — Jakim nożem? — Nie udawaj. Miałeś wbity nóż, dwadzieścia centymetrów, po samą rękojeść. Nie odpowiadałem. Oficer się wyprostował i sięgnął do kieszeni marynarki. Nagle cofnął rękę i położył ją na krawędzi łóżka. — Mnie możesz powiedzieć. Kto to zrobił? Powoli zaczynałem kojarzyć. — Nikt, to musiał być wypadek. Oficer zrobił minę, jakbym udzielił mu niewłaściwej odpowiedzi i tym samym stracił szansę na wygranie wielkiej nagrody. — Słuchaj, rozmawiałem z chirurgiem, który ciebie operował. Powiedział, że tego typu rana może być zadana jedynie ludzką ręką. Miejsce i kąt wejścia noża wykluczają próbę samobójstwa, zatem musiał to zrobić któryś z twoich kolesiów. Kto to był? Słuchając go natychmiast uświadomiłem sobie powagę sytuacji. Uniosłem głowę znad poduszki, popatrzyłem mu prosto w oczy i odpowiedziałem powoli, akcentując każde słowo: — Panie oficerze, tego nikt nie zrobił. Byłem pijany, przewróciłem się na podłogę i musiałem nadziać się na ten nóż. Oficer pokręcił z niedowierzaniem głową. — Chirurg wykluczył taką ewentualność, a jego opinia jest niepodważalna. — Może nóż stał na sztorc w suszarce do naczyń… — próbowałem wymyślić alternatywne rozwiązanie — i zaklinował się jakąś łyżką albo widelcem. Sam pan wie, że jak zadają cios nożem, robią to ruchem z góry albo na wprost, nie z boku. Mój argument widocznie nie był bezpodstawny, bo oficer wstał z krzesła, wyciągnął z kieszeni wizytówkę i położył ją na stoliku obok łóżka. — Jak sobie przypomnisz, zadzwoń pod ten numer. Skinął na sierżanta i razem ruszyli do wyjścia. Trzeciego dnia miałem zupełnie innych gości: studentów akademii medycznej, odwiedzających ten szpital regularnie w ramach zajęć. Musiałem być interesującym przypadkiem, bo gdy tylko weszli do sali, lekarka kazała im stanąć koło mojego łóżka. Było ich czterech czy pięciu, same kobiety. Lekarka coś tłumaczyła, a studentki zapisywały wszystko skrupulatnie w zeszytach. Odkryła mój bok, żeby mogły sobie swobodnie popatrzeć. Sprawiało mi to pewną przyjemność i nie miałbym za złe, gdyby któraś dotknęła tego miejsca, lecz one patrzyły na mnie obojętnym wzrokiem, jakbym był nie człowiekiem, ale maszyną, którą trzeba naprawić. Ku najwyższemu zażenowaniu, lekarka ściągnęła prześcieradło i pokazując na przewód wystający mi między nogami, powiedziała: — A tak wygląda zabieg cewnikowania. Studentki wpatrywały się z ciekawością; jedna nawet podeszła bliżej, jakby za mało jeszcze widziała. Poczułem palący wstyd, nie dlatego, że widziały mnie odkrytego, ale ponieważ wyglądałem tak niemęsko. Stojąca najbliżej zrozumiała to wreszcie, bo na jej twarzy zauważyłem lekkie zakłopotanie. Po chwili grupa wyszła i mogłem oddychać z ulgą. Następnego dnia odłączono aparaturę i byłem w stanie poruszać się o własnych siłach. Utykałem na lewą nogę, jakby nie była całkowicie połączona z resztą ciała. Piłem tyko tyle aby ugasić pragnienie, ponieważ oddawanie moczu było bardzo bolesne. Na mojej sali znajdowało się osiem łóżek. Pacjentami byli starzy ludzie, za wyjątkiem chłopaka naprzeciwko. Mógł być moim rówieśnikiem i zwracał uwagę włosami wygolonymi na Irokeza. Leżał dłużej ode mnie, mimo to wyglądał źle: był poobijany ze wszystkich stron, prawdopodobnie od uderzeń z całej siły pięściami i od kopniaków, dlatego musieli założyć mu kilkanaście szwów. — Zapalisz? — Pewnie. — Czemu cię tu przywieźli? — Nadziałem się na nóż. Roześmiał się. — Daj spokój, mnie możesz powiedzieć, ja przecież nie z milicji. Na łóżku obok leżał pacjent wyglądający na siedemdziesiąt lat lub więcej. Nie wstawał, bo był również zautomatyzowany. Nikt go nie odwiedzał. Na stoliku obok łóżka nie było kwiatów, ani rzeczy osobistych. — Proszę pana, czy pan mnie słyszy? — szepnąłem mu do ucha. Nie dawał znaku życia. Zajrzałem do szafki i znalazłem tam niedużą książkę. Była słabo sklejona, brakowało jej wielu stron. Kiedy przerzucałem kartki, otworzyła się na stronie czytanej częściej niż inne. Spojrzałem na tekst i zacząłem czytać cicho na głos: Z ziemi, gdzie ufność i strach podły Z miłością życia, zbyt nam drogą rządzą – dziękczynne ślemy modły Bogom, co gdzieś tam istnieć mogą Za to, że życie nie trwa wieki, Że nikt nie wraca z mgieł dalekiej Krainy śmierci, a nurt rzeki Zawsze na morza spocznie progu.* Zamknąłem książkę i odłożyłem ją na swoje miejsce. Zdawało mi się, że słyszę jakiś jęk i wtedy spojrzałem na jego twarz — wyglądała jak pośmiertna maska. Nie mogłem się dłużej wstrzymywać i wyszedłem do toalety. Korytarzem ciężko było się przepchać, bo w salach brakowało miejsca i łóżka ustawiano pod ścianami. Przy chorych siedzieli odwiedzający, zagradzając drogę. Jednym było wesoło, ktoś popłakiwał, ktoś inny modlił się cicho. Nigdy przedtem nie byłem w szpitalu i nie miałem pojęcia, że tyle bólu i cierpienia może się nagromadzić w tak niedużym miejscu. Kiedy wróciłem na salę, od razu zauważyłem brak sąsiedniego łóżka. Irokez gdzieś wyfrunął, więc zwróciłem się do mężczyzny spod okna. — Ten pan, co tu leżał przed chwilą… Gdzie go zabrali, na zabieg? Wyszedłem na korytarz i zaczepiłem pielęgniarkę. — Proszę pani, pacjent z siódemki, co się z nim stało? — Daj mi spokój, jestem teraz zajęta! Następnego ranka wstawiono nowe łóżko, a po południu leżał na nim inny człowiek. Czułem się nie najgorzej, ale wciąż miałem gorączkę. Spadała nad ranem, podnosiła się po południu. Codziennie rano, podczas obchodu zadawałem to samo pytanie: — Kiedy będę mógł wyjść? Lekarz analizował dane z tablicy zawieszonej na łóżku. Szepnął coś pielęgniarce i powiedział to, co mówił za każdym razem: — Poleżysz jeszcze trochę. Pokuśtykałem schodami na dół do szatni. — Mistrzu, wydaj mi ciuszki. — A wypis ordynatora masz? — Ja tylko na minutkę, skoczę do sklepu i zaraz wracam. Szatniarz machnął ręką i schował się za wieszakami. Podszedłem do automatu telefonicznego wiszącego na ścianie. Wrzuciłem monetę i wykręciłem dobrze znany numer. W słuchawce zabrzmiał długi, przerywany sygnał. Odczekałem kwadrans i zadzwoniłem ponownie. Tym razem usłyszałem po drugiej stronie kobiecy głos: — Halo, kto mówi? — To ja, dzwonię ze szpitala, musisz mi pomóc. — Którego szpitala, co się stało? — Na Stępińskiej. Przyjdź jutro rano, sala numer siedem. Przynieś mi jakieś ciuchy. Tylko bądź, na pewno! — Postaram się. Odłożyła słuchawkę. Nazajutrz obudziłem się wcześnie. Umyłem się, ogoliłem, spakowałem kilka drobiazgów, resztki jedzenia wyrzuciłem do kosza. Potem podyrdałem na koniec korytarza, skąd nadchodzili odwiedzający. Czas wizyt rozpoczynał się za kilka minut. Usiadłem na krześle i patrzyłem na twarze wchodzących: twarze zmęczone, smutne, obojętne, ale żadna z nich nie była twarzą osoby, na którą czekałem, której nie widziałem od ponad roku. Kiedy chodziliśmy do ogólniaka spotykałem ją codziennie, później coraz rzadziej. Czasem przychodziłem pod jej dom, siadałem na ławce i godzinami patrzyłem się w jej okno. Innym razem włóczyłem się po okolicy w nadziei, że ją zobaczę, przez moment, choćby na sekundę… — Co z tobą? Stała przede mną, zbytnio zaniepokojona, by zauważyć, jak wiele radości sprawiają mi te słowa. — Nic, miałem mały wypadek. Przyniosłaś ubranie? Stanęliśmy obok łazienki. Po chwili wyszedłem stamtąd przebrany. — Rzuć tę ich piżamkę na łóżko, pierwsze za drzwiami, po lewej stronie. Spotkamy się przy wyjściu. Do przystanku było niedaleko, lecz nie miałem siły iść szybko, a ponadto potrzebowałem co chwila odpoczywać. Podtrzymywała mnie, żebym nie upadł. Kobiety to słaba płeć, a przecież są źródłem życia i przetrzymają wszystko. Teraz czułem jak ta energia płynie w moją stronę i dodaje mi sił. — Może powinieneś wrócić. Wyglądasz nie najlepiej. — Nic mi nie jest, a tam nie ma po co wracać… chyba, że śmierć. Dowlekliśmy się po dłuższej chwili do przystanku, usiedliśmy pod wiatą osłaniającą nas od wiatru. Patrzyłem na jej jasne włosy, niebieskie oczy i nagle przypomniała mi Stokrotkę z filmu „Kanał”: ona również nie zostawi mnie tutaj samego, będzie ze mną do samego końca. — Wiesz, ten chirurg powiedział, że miałem ogromne szczęście. Gdyby nóż nie poszedł równiutko między płuco i serce, już bym nie żył. — Jak do tego doszło? — Głupi wypadek, ale najtrudniej uwierzyć w prawdę. Nadjechał autobus, lecz wszystkie siedzenia były zajęte. — Proszę ustąpić koledze, jest bardzo osłabiony po operacji. — Dla osłabionych jest karetka pogotowia, a tu transport publiczny — zagrzmiała nieprzyjemnym tonem pani siedząca obok. Jakaś dziewczyna zlitowała się w końcu i pozwoliła mi usiąść na swoim miejscu. Popatrzyłem na nią z wdzięcznością: może to ona oddała krew, która przywróciła mi życie? Klucze od mieszkania zabrała Ewa i miałem ją spotkać na dworcu. Stamtąd wzięliśmy taksówkę. Bok zaczynał mi krwawić, więc zaraz po przyjeździe do domu położyłem się na wersalce. Poprosiłem, żeby usiadła koło mnie. — Powiedz mi, jak to się stało? — Byłeś pijany, upadłeś i nadziałeś się na nóż. — A czy nie popchnęłaś mnie? Pokręciła przecząco głową. — Jesteś tego pewna? — Tak, śpij już. Zamknąłem oczy i nigdy więcej jej o to nie pytałem. * A. C. Swinburne (1837-1909): „Ogród Proserpiny”.1 punkt
-
zachwycający świergot ptaka w zieleni ucichło miasto * krzewy jaśminu toną w powodzi kwiatów tonę w ich woni1 punkt
-
Przyszłość Czymże jest, jeśli nie zbiorem fantazji Które mogą się spełnić Ale wcale nie muszą Przeszłość To tylko chwile minione Do których nigdy nie wrócimy Choćbyśmy bardzo chcieli Teraźniejszość To wiersz W którym każdy może dopisać swój wers Od nas zależy zakończenie.1 punkt
-
@jan_komułzykant Janku specyficzny, wiejski przypadek, gdzie kura mądrzejsza od właściciela. Ale zobacz jak umiemy się usprawiedliwiać, wyrzuty sumienia jednak jeszcze mamy. Jakby co gospodarz miał rosół. Trzymaj się zdrowo. @Dag Może dlatego że jeszcze póki co jest ich więcej od nas. Miłego wieczoru.1 punkt
-
@Amber Amber mieszkam przy drodze i widzę co się dzieje, na odcinku 100 m zginęło kilka kosów, łania i ta śliczna wiewiórka, wszystko przez szybkość kierowców. Pozdrawiam. @Somalija Ago, że szkodnik to wiemy od lat, ba od wieków, gdzie się pojawi, dla zysku jest w stanie zniszczyć wszystko. Powiedz kto dał nam takie prawo, dlaczego za te szkody nie płaci właśnie człowiek. Chociaż w konsekwencji i tak zapłaci, ale będzie już za późno... już jest za późno. Miłego wieczoru, brońmy ten skarb wokół nas. @Marek.zak1 Marku widzisz że jest to zjawisko powszechne i nikt sobie z tego nic nie robi. Wszyscy sprawę bagatelizują, zastanawiam się dlaczego? W części Marku mi odpowiedziałeś, każdemu to wisi, gdyby tam była jego córka lub syn - byłaby awantura. Ale jakiś ptaszek... co ty chłopie robisz z tego problem. Wszystkiego Dobrego Marku.1 punkt
-
gaworz dziecię gaworz mama pragnie słyszeć czemuś ty uparty schowałeś się w ciszę pozwól że przytulę słodkie śliczne słonko może choć poruszysz małą pulchną rączką spójrz tam złote gwiazdki za oknem migoczą dla mojego synka by przyświecać nocą widzisz to świtanie lecz nie śmiejesz pysia chyba masz przeczucie że cię skradną dzisiaj właśnie wchodzą oni chociaż tego nie chcę wygnają cię w dołek bo się ciut ześmiergłeś ja tam nic nie czułam mogłam siedzieć wiecznie skąd mam nagle ciasną na nosie klamerkę byłeś moim sensem ukochanym skarbem cóż życie bez ciebie będzie dla mnie warte siedzę znowu sama przy pustej kołysce myśli mi się plączą i wspomnienia wszystkie stoję tu i tęsknię z dłoni zwisa bilet dzięki niemu dzisiaj odjadę za chwilę patrzę w błękit nieba cóż ja biedna mogę chyba kilka pytań gdy się spotkam z Bogiem1 punkt
-
@Nefretete no hej :). Sorki, być może weźmiesz mnie za mało ogarniętą istotę, ale nie wiem co oznacza "faleza". Nie wiem czy ładny, natomiast cieszę się, że czytałeś. Pozdrawiam1 punkt
-
@Hula ja to w domu wszystko niebezpieczne pochowała, ale faceci maja takie przekonania, ze to czegoś nauczą.1 punkt
-
Myślę, że jeżyk nie ma nic przeciwko temu, chociaż sam by się musiał wypowiedzieć. Co do tekstu usunął bym "dążeń" - "złote góry" - cóż wiecej potrzeba ? Poza tym pozbywamy się kostrukcji "złote góry dażeń" . Pozdrawiam1 punkt
-
1 punkt
-
@iwonaroma Wszystko zależy od tego, jak kto widzi „ten bardziej ambitny repertuar”, bo dla niektórych to może być Panajackowe „ona tańczy dla mnie” albo „Jak się masz kochanie” ;) Zobaczymy, specjalnie dzisiaj przysiądę, przynajmniej na chwilę. sprawdzić to "zawodzenie". Iwonka, nie miałem zamiaru nikogo obrażać. Taki „biesiadny” charakter, uznanych przez lata imprez, odbywa się przecież i w innych miastach, brrrr, niestety. Ot, wspomniane przez Ciebie Kielce ;))) Pamiętam zdjęcia z tego pseudo-Opola, gdzie na krzesłach brawo biła niewielka ilość emerytów. W jaki sposób skłonionych do uczestnictwa, nie wnikam. Też nie wierzę w śmierć festiwali, problem siedzi chyba w poczuciu smaku kolejnych rządzących i powstrzymaniu się od zwalniania i zastępowania profesjonalistów w organizacji takich imprez kolesiami lub przyjaciółmi rodziny. Dziękuję, pozdrawiam.1 punkt
-
@iwonaroma bardzo pomysłowy tekst. Nie zawsze milczenie jest złotem, ba relatywnie rzadko, ale często jest spokojem ;))1 punkt
-
więc przeczesujesz kwietne łąki promienie słońca w sercu niosąc szukając pięciolistnych kończyn a w tęczy umiesz dostrzec złoto :) Pozdrawiam1 punkt
-
I. Widziałem Cię dziś rano - tak! to byłaś ty W swojej białej sukni sięgającej ziemi, Stałaś, a wokół niósł się twój donośny śmich Co zdawał się mi raczej anioła pieniem. II. Twoje złote włosy spadały kaskadą W dół pleców, i tańczyły dziko na wietrze, Oczy niebieskie do świata się śmiały, I tylko ja czułem się jakbym był powietrzem! III. Ród mój, niegdyś możny, tak podupadł nagle, I dziad mój, Michele, utracił estymę, Musimy uprawiać ziemię, żyć z jej marnych płodów, Najmować się do pracy za marne centymy! IV. Dziś ja służę, tyrając u twojego rodu, Mogę-ć tylko rzucać spojrzenia niepłoche, Spójrz sama i oceń, czym niewart zachodu, Dostrzeż mnie wreszcie, spojrzyj na mnie choć trochę! V. Czy czułaś na sobie palące wejrzenie Moich płonących oczu spragnionych Widoku twych piersi, twych ust spełnienia, Ach, proszę, poczuj, jako mój konar płonie! VI. Ja - Piero di Rossano - chcę być twym kochankiem Zburzyć, dzielące nas, normy społeczne, Zapewnić sobie szczęście jakże trwałe I znaleźć u Twego boku w beztrosce wiecznej! VII. Wejrzyj na mnie, proszę - czyż tego nie widzisz? Ubiję dla ciebie groźnego niedźwiedzia! Obetnę mu łeb i rzucę-ć pod nogi, Przekonasz się sama o mej mniłości sile! W-wa, 18.06.20221 punkt
-
@A-typowa-b Hej! Zostawiam swój wpis. To co na górze, to ulotne A to co na dole, to faleza jak Zakopane nieokreślona -:) Tekst bardzo ładny! Pozdrowienia1 punkt
-
Splamiony brudem Wodzi wzrokiem Za słowikiem Szuka nowego płaszcza Uśmiech na twarzy Obraca w płacz Stale nie znajduje Zanika uczucie Zbyt wiele bólu Bezsilne drzewo Krwawi Nikt nie pomoże Gasnącemu sercu Mieszczuch idzie dalej Uśmiech na twarzy Wbrew wszystkiemu Obrzydliwy...1 punkt
-
Okręt zanurzał się powoli, niemal pionowo w linii prostej, wciągany przez ośmiornicę w głębinę. Z otwartych furt działowych trzeciego pokładu wydostały się wielkie pęcherze powietrza, burząc gładź powierzchni wody. Potem to samo stało się, gdy morze wlało się na drugi pokład. Już tylko pierwszy, główny, wystawał ponad wodę, jednak opadał coraz niżej. W końcu widać było tylko dolne części strzaskanych masztów, ale i te zapadały się głębiej i głębiej, aż zniknęły. Marynarze patrzyli, przerażeni przerażeniem, którego dotychczas nie doświadczyli. W umyśle każdego dominowała myśl, że wkrótce zginą. Że to ich ostatnie chwile przed śmiercią. Wielu modliło się, aby zachłysnąć się wodą na amen, nim zostaną pożarci przez olbrzymiego krakena. Znając bowiem bezwzględność walki morskiej, nie spodziewali się pomocy z strony załogi Nautilusa, którą bezlitośnie chcieli zatopić wraz z ich statkiem. - Czas na dokończenie lekcji - powiedział Jezus, gdy pancernik całkiem już zniknął pod wodą. - Aby mieli bardziej pełny obraz sytuacji, będącej ich udziałem. - Ergo Domine, zatem Panie, co zamierzasz? - zapytał niedawny antywielbiciel morskich stworzeń, teraz absolutnie zafascynowany wielkością, siłą i możliwościami ośmiornicy. Pozostali na pokładzie Nautilusa, w tym jego żony, też patrzyli z wyczekiwaniem. - Użyć swojej mocy - Jezus uśmiechnął się szeroko. - Zrobić to, co w waszym chrześcijańskim języku nazywa się cudem - spojrzał na profesora, Conseila i Neda. - Albo potocznie u was - tu przeniósł spojrzenie na legionistów - magią. A tymczasem jest po prostu połączeniem z naturą. Albo, w tym wypadku, mojej ludzkiej energii z energią wody. - Ludzkiej? - profesor Aronnax wychwycił to jedno słowo. - Chyba boskiej - spojrzał z ukosa, odruchowo chcąc skarcić Jezusa. - Piotrze - Pierwszy Nauczyciel uśmiechnął się po raz wtóry. - Trafem nosisz imię jak jeden z moich Apostołów. I jak on, zapatrzony w materialną rzeczywistość, z uporem nie przyjmujesz do wiadomości potęgi świata ducha. Chociaż jest ona drugą stroną materii - nad jego wyciągniętą dłonią pojawiła się moneta. - To świetny przykład, niemal zawsze. Albo nawet zawsze. Z jednej strony materia, z drugiej energia. A trzeba zawsze spoglądać z obu stron: z prawej i z lewej. Światło idzie w parze z cieniem, dobro ze złem, korzyść ze stratą. I życie ze śmiercią. Przecież to proste - moneta, posłuszna woli Jezusa, obróciła się wolno, ukazując swoją drugą stronę. - Patrzcie i obserwujcie - powiedział, odwzajemniając wyczekujące spojrzenie. - Chwilę dłużej popatrzył na Ewę, uśmiechając się z miłością. - Najpierw przyjemność nauczania, potem obowiązek. Małżeński. Ewa zaczerwieniła się aż po linię blond włosów, gdy pozostałe żony, też zrozumiawszy, uśmiechnęły się znacząco. Cdn. Voorhout, 14.06.20221 punkt
-
można i tak dzielenie i odejmowanie taki sam wynik da dwóch liczb tożsamych par nieskończenie wersji też tak jak w życiu jest 18.0625 : 1.0625 = 17 18.0625 – 1.0625 = 171 punkt
-
W tym samym czasie, kiedy księżniczka Maya łączyła się telepatycznie z umysłem ośmiornicy i przejmowała nad nim kontrolę, Soa i Mil rozmawiali w swojej kajucie. I, cóż tu ukrywać, dla nich obojga była to trudna rozmowa. Soa zaczęła bez ogródek, bezpośrednio. Jak to ona. - Mil - powiedziała - zgodziłam się na tę podróż-przygodę. Przyznaję, pozwoliłam ci się namówić. Z ciekawości, i aby odpocząć od codzienności. Od obowiązków. Zapowiadało się fascynująco, i - tak - jest fascynująco. To niesamowite, móc tak podróżować po światach i wymiarach, praktycznie bez ograniczeń. I to w towarzystwie Jezusa! Ciekawe - Soa nie mogła się powstrzymać od dokuczenia Milowi żartem - jakim byłby kochankiem... - Cóż, a raczej któż oprócz jego żon stoi ci na przeszkodzie, by się dowiedzieć? - Mil udał niezwruszonego. - Spróbuj go uwieść. - No co ty! - żachnęła się Soa. - Jezusa? Ależ wymyśliłeś! - No wymyśliłem, ale nie do końca - Mil przypomniał sobie jeden z jego wykładów w Świątyni Jedi na Coruscant.* - Im wyższa świadomość, tym na więcej można sobie pozwolić. Jako że mając połączenie z wszechpolem wiedzy Wszechświata, można wtedy uzyskać wgląd poza zasłonę materii, widzieć przeszłość i przyszłość. Przecież sama wiesz dobrze, że skoro Jezus ma tyle żon, widocznie jest to moralnie właściwe. - Wymyśliłeś, wymyśliłeś - upierała się Soa. - Tak, pamiętam, jak Jezus zaprzeczył dualizmowi, chociaż sam go stworzył, mówiąc: "Dobro i zło to punkt widzenia."** Ale co innego mieć tyle żon, stawszy się Bogiem, a co innego uwodzić Go, nie mając zamiaru wyjść za Niego. - Jesteś pewna - Mil spojrzał pytająco - że nie zmienisz zdania? Mieć takiego męża... - Przecież one - przerwała mu Soa, wykonując gest w stronę górnego pokładu - wydrapałyby mi oczy!! Wszystkie naraz, do spółki! Kśś! Kśś!! Kśśś!! - kilkakrotnie powtórzyła ruch rozcapierzonymi palcami, naśladując kocie drapnięcia. - Kszszsz! Ładnie bym wtedy wyglądała... Chciałbyś mnie taką podrapaną? Albo bez oczu? Tych moich błękitnych i błyszczących?? Mil, jak to czasem zdarza się każdemu mężczyźnie, miał trochę dość jej kobiecego monologu i światopoglądowej rozmowy. Zwłaszcza, że przez ostatnie tygodnie oboje poświęcili wiele czasu na poszerzanie osobistych świadomości i na mentalny trening. W tym zaglądanie do cudzych umysłów, czerpanie energii z żywiołów i telekinezę. Właśnie teraz zamarzyło mu się coś całkiem innego. Z zupełnie innej sfery rzeczywistości. Wstał raptownie, podszedł do rozemocjonowanej Soi i pocałował ją namiętnie. Po czym ukląkł przed nią i ujął ją pod kolana, chwilę później przesuwając dłońmi po udach. - Chcę cię TERAZ - spojrzał jej w oczy. Cdn. * Nawiązanie do Gwiezdnej Sagi George'a Lucasa, a szczególnie do Epizodów I -III, jest oczywiste, jak sądzę. ** To słowa kanclerza Palpatine'a, wypowiedziane w rozmowie z Anakinem w jednej ze scen "Zemsty Sithów". Voorhout, 08.06.20221 punkt
-
Różne krzyże mają te moje przyjaciółki. Hanka ma trzy włosy na krzyż i mówi, że tym faktem z krzyży już się odrobiła. Halina w krzyżach ogranicza się do biżuterii. Jeden masywny na szyi, dwa malutkie w uszach. Mówi, że na inne brak jej charakteru, poza tym ona nigdy nie deklarowała się na bohaterkę życia, domu, czegokolwiek… Julkę w krzyżu łupie i też jej wystarcza, aż nadto. Anka zawsze miała podejście praktyczne i społeczne – jeśli Krzyż, to Polski Czerwony. Ewka stawiała krzyżyk na kolejnych swoich miłościach. Kochanek dostawał krzyżyk na drogę, kolejny to samo, no i kolejny to samo. Na krzyżach nie oszczędzała. Kaśka ze swoim mężem miała krzyż pański, ma krzyż pański i wie, że będzie miała krzyż pański. Kaśka nie łudzi się i Kaśka nie odejdzie. Kaśka jest Kaśką na dobre i na złe. Dobre skończyło się już dawno, końca złego nie widać. Ale Kaśka daje radę. No bo kto, jak nie Kaśka. Natalia żyje szybko i przyjemnie. Jeśli krzyże, to nie te symboliczne. Z symbolami to się prędzej czy później i tak źle kończy. Przeholuje się i wychodzi taka swastyka. A w końcu zawsze znajdzie się taki, który przeholuje. Więc Natalia na symbole gwiżdże. Gra czasem w kółko i krzyżyk i na tym koniec. Różne krzyże mają te moje przyjaciółki. Nie wszystkim po drodze na Golgotę.1 punkt
-
Pojawiło się znowu nieoczekiwanie, to uczucie melancholijnej tęsknoty, nostalgii, smutku… pojawiło się nieoczekiwanie, mimo że oczekiwane przeze mnie. A więc, słońce prześwieca przez gałęzie drzewa, rozszumiane liście, liście szeleszczące, drżące w tej spiekocie letniego wieczoru. Znowu wgryza się we mnie to misterium oczekiwania. To upojenie nadzieją. Liście szeleszczą, miotają się w westchnieniach lata. Jakieś cienie snują się po chodniku, wydłużone w bezkresie przemijania. Jakieś cienie. Milczące istoty nie z tego świata, a może i z tego, tylko oddzielone barierą nieodwzajemnienia. Przechodzą. Znikają. Pojawiają się nowe… Przesuwają się i nikną. Przepływają przeze mnie, jakby były tchnieniem wiatru albo to ja jestem nieistotny w tej światłości błahej. W tej nędzy istnienia, która nie ma siły się zmaterializować. Mam trochę wolnego czasu albo mam go zbyt wiele. Nieskończenie… Mijam reklamowe szyldy, wystawy… Jimmy Hendrix gra na gitarze na pożółkłym plakacie wziętym nie wiadomo skąd. Gra jak zwykle zbyt nonszalancko i niechlujnie, ale wizjonersko, wyprzedzając o całą epokę swoich kolegów z zespołu. Plakat się poluzował i łopocze na wietrze. Nikt nie zwraca uwagi na to luksusowe zniszczenie. Wpatrzeni w niebieskawe ekrany swoich telefonów – homo smartfonicus, nie zauważą nawet w swoim pobliżu eksplodującej bomby wodorowej albo spadającego odrzutowca… W każdym bądź razie zapomniałem, co mam dalej robić. Idę wciąż w to samo miejsce, jak ta ćma zmierzająca prosto w jaskrawy płomień świecy i nieświadoma skutków tego czynu… Szumią na asfalcie przejeżdżające samochody, autobusy… Gwiżdżą na siebie, pohukują te blaszane żuki, chrabąszcze o wielu kończynach. Właśnie wyłania się zza zakrętu, chrzęszcząc poluzowanymi blachami, jakiś pradawny stwór o ruchomym odwłoku albo raczej przegubowy pojazd niebezpiecznie przypominający takiego właśnie stwora. Przetacza się. Na chwilę zamiera, aby wypluć z siebie i wessać na powrót ludzki plankton, który nie ma pojęcia, że zostanie za chwilę przeżuty i strawiony w meandrycznych labiryntach jelit. Co ja znowu śnię? Śnię, czy widzę wszystko na jawie, lecz zmienione w jakiś zagadkowy sposób? Jakieś obce twarze, tupot wielu odnóży, chrzęst i pierzchanie kroków… Spoglądam wysoko. Wróble-samce kłócą się o samiczkę. Piszczą i dziobią siebie nawzajem. Panuje ogólny rwetes i zamieszanie. Liście szeleszczą w podmuchach letniego wiatru, roznosząc jakąś słodkawą woń. Wróble-samce stroszą pióra, wykonują zalotne tańce. Szaleją… Przejeżdża na ogłuszającym sygnale pędzący ambulans, lecz nikt nie wie, że ma trupa w środku. Pędzą do prosektorium miłośnicy grzebania w jelitach, sercu, płucach... Albo wysysania ludzkiego szpiku w świetle stroboskopu… Chirurg błyska już lancetem, ćwicząc rękę do cięcia i umysł… Czuję się tak, jakbym to ja leżał pod chloroformem na lśniącym stole, broniąc się do ostatka przed zaśnięciem… Otrząsam się albo to raczej ktoś potrząsa mnie za ramię… „Skąd ja pana znam?” – Mówi do mnie przytłumiony męski głos. Przyglądam się, lecz nie widzę twarzy. Widzę jakąś pochyloną nade mną aureolę, oślepiony słońcem. „Kim pan jest?” – Pytam się ze ściśniętym jeszcze majakami gardłem. Nic nie odpowiada. Po chwili odchodzi… Co to było za spotkanie? Jakaś beznadziejna, fantasmagoryczna iluminacja bliskości? Podnoszę się z trudem z ławki. Zataczam się. Obejmuję pień trzeszczącego drzewa: topoli, dębu, kasztanu? Kobaltowe niebo przecina świst pędzących aniołów o stalowych skrzydłach. Pędzą en-mass na spotkanie ze śmiercią. Wdycham zapach lepkiej żywicy. Pod paznokciami liczę drzazgi, powbijane ostrza i otarcia na kostkach dłoni. Z kim tak zawzięcie walczyłem? Z kim, jeśli nie sam ze sobą? Zresztą pełno we mnie jakichś dziwnych symboli, enigmatycznych niejednoznaczności… Oddalających się przekleństw, pytań i szeptów… Czy tylko ja tak siebie nienawidzę? Potykam się i kluczę. Upadam w pyle drogi… (Włodzimierz Zastawniak, 2022-06-05)1 punkt
-
- Dobrze, że wyszliście na pokład - Jezus zwrócił się swobodnie do Soy i Mila. - Widok stąd będzie lepszy niż z salonu, a przynajmniej na razie. - I wy też, panowie - uczynił lekki gest w stronę profesora Aronnaxa, Conseila i Neda. - Profesorze, pana szczególnie, jako znawcę morskich głębin, to, co właśnie dziać się zaczyna, powinno zainteresować. - Nnie... - wyszeptał oniemiały przedstawiciel nauki, którą przyszłe pokolenia nazwą oceanologią - niemożliwe, aby istniały tak wielkie ośmiornice... To przeczy prawom przyrody! I nauce! To... Nie wierzę własnym oczom! - To lepiej niech pan uwierzy - podjął Jezus jego tonem. - To, że pan patrzy i widzi, to fakt. Faktem jest również to, co pan widzi. A fakty, jak to ktoś kiedyś kogoś zacytuje, są najbardziej uparte pod słońcem. * Zatem i zaprzeczanie im, i dyskusja z nimi są bezcelowe. I mało sensowne, by nie rzec, że całkiem bez sensu - podkreślił słowa gestem. - Ale prawa przyrody!... - profesor Aronnax znów chwycił się za głowę. - Jak to?! Przecież... - Przecież kapitan Nemo mówił panu - Jezus, jak to Jezus, pozostawał wciąż cierpliwy - że nie wszystko pan widział, więc będzie pan się stale dziwił i zdumiewał. ** - Wy, naukowcy - kontynuował - na podstawie obserwacji i badań stworzyliście reguły, które uznaliście za niepodważalne. Ale zaślepiła was arogancja: przekonanie o własnej nieomylności. Mimo, iż nie wszystko, jako się rzekło, widzieliście. A więc i nie wszystko zbadaliście. A może ośmiornica, którą pan przed chwilą widział, pochodzi z czasów dinozaurów? Może jej gatunek nie zmienił się od milionów lat? A może to ja, jako Stwórca wszystkiego, pozwoliłem sobie na dowcip, zachowując w głębinach oceanów stworzenia, które waszym zdaniem wymarły? A może - Jezus, chociaż mówił wciąż spokojnie i spokojnym pozostawał, pogłębiał niepokój i zmieszanie profesora - zagiąłem czas i przestrzeń, powodując połączenie dawnej przeszłości z teraźniejszością? Aby wami potrząsnąć i zburzyć gmach waszej naukowej pychy, że wiecie wszystko? Profesor usiłował nadążyć myślą za mówiącym i znaleźć rzeczowe argumenty, by móc poprzeć swoją niezgodę. Nie znalazł. - No właśnie - WszechStwórca uśmiechnął się jednoznacznie, widząc co dzieje się w umyśle profesora. - Dodam więc, że naukowcy przyszłego stulecia uznają za możliwe zaginanie czasoprzestrzeni, a w efekcie podróże także w czasie - nie tylko w przestrzeni. A pana koledzy z Japonii, Nedzie - tu zwrócił się do harpunnika - za kilkadziesiąt lat, w roku 1938, wyłowią żywą latimerię. *** Pan - tu znów obrócił się do profesora - oczywiście wie, o jakim stworzeniu mówię? - Tak, tak, wiem. Oczywiście. - Te... teoretycznie dawno wymarła ryba trzonopłetwa, towarzysz ryb pancernych i plezjozaurów - dodał. - Co powiecie - Jezus wskazał okręt, z pokładu którego dobiegały coraz głośniejsze przekleństwa i okrzyki przerażenia - na lekcję, której Maia przy pomocy jednego z moich stworzeń udziela naszym prześladowcom? Żadnemu z nich nie stanie się krzywda - zapewnił - jednak do swojej ojczyzny nieprędko wrócą. A już na pewno nie okrętem, na pokładzie którego wypłynęli. Księżniczka odwzajemniła spojrzenie męża potwierdzając, że przekazała ośmiornicy polecenie pozostawienia żywymi członków załogi niszczonego okrętu... - Rozmiary i siła ośmiornicy robi wrażenie i na was, prawda? - zwracając się do legionistów Jezus dał profesorowi chwile mentalnego wytchnienia. - Od tej pory i wy będziecie mieć większy szacunek do zwierząt w ogóle, a szczególnie do mieszkańców głębin mórz i oceanów. I do życia jako takiego. Gdy zaś wasze myśli zaczną podążać nie w te stronę, w którą potrzeba, gdy wam znów zacznie marzyć się zabijanie - przypomnicie sobie to, co właśnie oglądacie. Zaspokojenie ciekawości to jedno; przede wszystkim jednak wasza podróż ma charakter duchowy. To, co oglądacie, czego jesteście świadkami, w czym bierzecie udział - ma was nauczyć tego, o czym wspomniałem. Macie stać się inni, przemienić się w kolejnym etapie waszej drogi poprzez wcielenia, czas i przestrzeń. Bywa, że strach, chociaż jest uczuciem negatywnym, pomaga w takiej przemianie. W ich wypadku - znów wskazał okręt - dokładnie tak będzie. - Dla was zaś, moi padawani - Jezus, Pierwszy Jedi i założyciel Zakonu **** zwrócił się do Soi i Mila - mam dziś pewną wizję. Nauczyciel Mistrza Yody nakreślił w powietrzu owal. Przestrzeń wewnątrz zaczęła poruszać się płynnie, jak wzruszana wiatrem powierzchnia wody. Po chwili znów stała się przejrzysta niczym powietrze, ukazując w sobie pomieszczenie, w którym na dziecięcym łóżeczku półleżał chłopiec z otwartymi oczami. Ma pięc, może sześć lat, oceniła Soa, czując w sercu i umyśle dziwne doznanie. Tuż obok, na dostawionym krześle, siedziała kobieta z otwartą książką na kolanach. Malec sprawiał wrażenie zasłuchanego. - Zaraz... - Soa poczuła, że nagle blednie, a chwilę później czerwieni się.. - Ta kobieta... to ja? Widzę siebie, prawda? A ten chłopiec?... - zaintrygowana, nie była w stanie dokończyć pytania. - Tak, to ty - potwierdził Jezus, uśmiechając się. - Ale to nie twoja przyszłość, a teraźniejszość w świecie równoleglym, w którym wychowujesz dwoje dzieci: córkę i synka, któremu czytasz popołudniową bajkę. Do porcji lodów z okazji Dnia Dziecka, który w tamtym świecie dziś właśnie przypada... Cdn. * Zdanie o uporze faktów wypowiedział Woland w "Mistrzu i Małgorzacie" M.Bułhakowa. ** Słowa te zapożyczyłem z rozmowy kapitana Nemo z profesorem Aronnaxem z wiadomej powieści. *** Japońscy rybacy w 1938 roku Istotnie wyłowili żywą latimerię. **** Nawiązanie do "Gwiezdnych Wojen" jest chyba oczywistym dla każdego. Voorhout, 01.06.20221 punkt
-
Noc chłodna i prawie nie ma na niej nieba... Też już zasypiasz? To wróć się po wczoraj. Ukradnij neonowe litery znad kinowej sali. Dziwna projekcja: my, a nikt nie się ogląda. Za siebie. Dziwne: "nas" wcale nie ma: istnieją tylko przeludnione stolice, resztki spaghetti na plastikowych talerzach w szkolnych kantynach, cuchnące toalety, tarty z rabarbarem, seks bez dna i istoty, kiepska literatura i nadzieja przesycona swoim brakiem. Nikt "nas" nie chce dokończyć - misternej malowanki z prymitywnym konturem. Nikt nie chce dopisać - prologu do epilogu. Nikt nie chce wstać od stołu mimo, że nie ma żadnej uczty. Nikt nie chce począć życia, które trwa już od dawna ... Zainspirujesz mnie? Wyrzucisz ze mnie siebie? Bolisz. Poranek - jak haczyk na złą przynętę. Nie chce się mi już nawet bawić w kolejne toksyczne przyzwyczajenia, nie mam zamiaru czytać książek o kolejnych pozłacanych Graalach w dobie samochodów ładowanych baterią Dlaczego ludzie szukają ... czegoś? Dlaczego rozbitkiem, wyrzutkiem jest każdy, kto siedzi na gładko rozścielonym kocu i ma jedynie problem, czy dać imbir do herbaty? Za czym tak gonisz: za śmiercią, tą smutną powieścią bez rozdziałów i stron? A może warto się przesiąść? Do przeciwnego kierunku, do sinusoidy, do eskapistycznego trapezu, do ... dziurawej gondoli?! Bo nic tak nie opróżnia - lekkości - niż idący na dno balon pozbawiony marzeń, myśli i wrażeń. Przystanki, lotek, krzyżówki, seanse u wróżek - zawsze czekamy na niewłaściwy numer, zawsze - oddajemy chwile piękna do edycji. Nie zawsze - istniejemy w zgodzie, a wojnę mamy "dla nich." Tylko i wyłącznie! No bo jak można zabijać ... siebie?! ... kawałek po kawałku robią to za nas sekundy, niewinne igiełki, kryształki złotego lodu i salwy śmiechu, że oto ktoś jeszcze wierzy w sakramentalne " nie wiem" ... A przecież MUSISZ wiedzieć... Co, nie jest tak ... ? Co jest nie ... tak? ... Czy jest czas? Minął mnie właśnie. Ale wróci - postarzony o własne ociąganie, ogłuszony jak fircyk po pierwszych zalotach. Wróci, tylko smutne, że ... nie do "nas." Nie odwracaj się.1 punkt
-
Gdy legioniści wyszli na pokład, żony Jezusa już tam były. Ich mąż również. Z tym, że on przeteleportował się tam swoim duchowym sposobem. Że też on musi tak popisywać się możliwościami, pomyślał nagle rozzłoszczony dziesiętnik. Jakby nie mógł chodzić jak inni. Dostosować się do reszty. Do ludzi, których podobno creavit, stworzył. Ech! - zgrzytnął w myślach. - Dać takiemu moc, to zaraz... - Zobaczymy - kolejna myśl w głowie dowódcy zabrzmiała, a jakże, Jezusogłosem - jak ty sam będziesz postępował, gdy przejdziesz wszystkie swoje wcielenia. Gdy przebędziesz całą drogę rozwoju i w sposób naturalny staniesz się Bogiem. Tak, jak kolej rzeczy przewidziała. Żołnierz zamarł, słysząc Wszechwieczny Głos w swoim umyśle. Nie wiedział, jak ma się zachować zyskawszy nagle pełną świadomość, że Jezus widzi jego zmieszanie i minę. Bo oto niespodziewanie ten ostatni stanął z nim twarzą w twarz. - Nie muszę popisywać się Mocą - rzekł tak samo brzmiącym głosem. - Ale mogę, bo jak powtórzyłem już kilka razy, mogę wszystko. Niezależnie od tego, czy w to wierzysz, czy nie. I czy to ci się podoba. Lub nie. Chociaż w moim wypadku zdanie to jest logicznie błędne, bowiem Moc i ja stanowimy jedno. Ale masz minę - Jezus przymrużył lewe oko, rozładowując nieco napiętą sytuację. - Gdybyś ją widział... - zaśmiał się swobodnie. - Hej, dziewczyny - powiedział zwracając się w stronę żon, podchodząc do nich i bilokując się w pół kroku. Stały rządkiem przy relingu, oglądając gigantyczną ośmiornicę, unoszącą się w całej okazałości na powierzchni wody. Czułym gestem objął Ewę i Małgorzatę, takim samym i w dokładnie tej samej chwili Mariko i Arwenę. Wszystkie odwzajemniły gest równie miłośnie, nadstawiając z uśmiechem policzki do ucałowania. - Hej Jezusie - powiedziała Ewa. Trochę onieśmielona, jako że wyszła za niego zaledwie tydzień temu i wciąż przyzwyczajała się do małżeńskiej swobody wobec męża-Boga. - Hej Jezu - odrzekła Arwena. - Hej Jezus-san - samurajskim zwyczajem skłoniła się Mariko. - Hej Mistrzu - po swojemu odpowiedziała Małgorzata. Początkowo i ona, naturalnie jak to w małżeństwie, zwracała się doń po imieniu. Jednak nabrała innego zwyczaju po wspólnej wizycie w sąsiednim wymiarze, podczas której mąż przedstawił jej pisarza Michaiła Bułhakowa. I kiedy jednym tchem przeczytała, a właściwie pochłonęła jego powieść. Chociaż bywały chwile, i to wcale częste, gdy zapominała o zwyczaju. Czytelniku, myśl przy czytaniu i pamiętaj o wyobraźni. Nie oczekuj od pisarza, że wszystko podstawi ci przed oczy. A będziesz wiedział, kiedy tak się działo.* - Jak tam ośmiornica? - Wszechmąż zmaterializował się przy Mayi, obejmując ją identycznym gestem. - Wciąż jeszcze się buntuje, prawda? - Dobrze się domyślasz - odparła Maya, odwzajemniwszy objęcie. Wiedząc, że Jezus nie zagląda do jej umysłu, połączonego telepatycznie z umysłem zwierzęcia. - Jest bardzo silna i uparta, a powierzchnia oceanu nie jest przecież przestrzenią, w której lubi przebywać. Ciepło ją drażni, woli chłód głębin. - Wkrótce jednak przestanie się buntować, gdy zgodnie z naturą łowcy znajdzie stosownie duży obiekt do ataku - ciągnęła księżniczka. - Obiekt, którego pokonanie będzie dla niej wyzwaniem, co przecież lubi, jako że współgra to z jej drapieżnymi emocjami. - Słowem, znów jesteśmy we właściwym miejscu w odpowiednim czasie - powiedział Jezus. Jednocześnie do Mayi i do legionistów, stojących na prawo od niej w pewnym oddaleniu, upostaciowując się dodatkowo tuż koło nich. - Bo oto nasi prześladowcy nadpływają. Czas dla was - spojrzał na antypasjonata głębin i wielkich wodnych istot - na pokaz wielkości i siły stworzenia, które właśnie wyrusza na łów - wskazał zanurzającą się ośmiornicę - a dla nich na lekcję. Szacunku dla zwierząt, pokory i uznania własnej małości przez strach o własne zdrowie i życie. Dla niektórych to jedyna droga zrozumienia prawdy o nich samych - spojrzał znacząco na dziesiętnika. - Albo ból. Przeniósł spojrzenie na zbliżający się coraz bardziej okręt i powtórzył: - Strach i ból. Cdn. * Pomysł bezpośredniego zwracania się do czytelnika zaczerpnąłem od Michaiła Bułhakowa z "Mistrza i Małgorzaty". Voorhout, 29.05.20221 punkt
-
- Zastanów się, nim odpowiesz - przestrzegł go Jezus. Żartem i zarazem poważnie. Zapytany nie miał wiele czasu na namysł, bowiem za widokową szybą pojawiła się gruba niczym pień wysokiego drzewa, ośmiornicza macka. I przylgnęła do niej powoli, jakby wystudiowanym gestem. Lub celowo powolnym, co zresztą w tym wypadku wyszło na jedno. Jak za kilka chwil miało się okazać. Żołnierz, w przeciwieństwie do poprzednich sytuacji, tym razem stał zafascynowany widokiem. Tym bardziej, że obok pierwszego ramienia pojawiło się drugie. I wykonało dokładnie taki sam ruch, równie wolno przylegając do kadłuba Nautilusa. - Takiego... stworzenia - zaczął powoli, spojrzawszy na Jezusa - jeszcze nie widziałem. Ani nie słyszałem o nim w opowieściach nautarum, żeglarzy. To ile ono ma tych... ramion? Tylko dwa czy więcej? Jak... - tu zastanowił się chwilę - wygląda całe? I jak pływa? - Widzę - Jezus uśmiechnął się, poniekąd zadowolony - że ciekawość i chęć przeżycia nowego doświadczenia opanowała trochę twój strach. Chociaż jest on w tym wypadku irracjonalny, bowiem Maya panuje całkowicie nad umysłem i emocjami stworzenia, które widzisz. I które - przerwał, czując wiadomość od żony - również przygląda się tobie. Tym razem legionista odruchowo cofnął się o krok, gdy wodna przestrzeń za szybą pociemniała wskutek pojawienia się wielkiej, ciemnoszarej masy. Głowy czy też łba, jak po chwili skonstatował żołnierz, zobaczywszy przed sobą parę wielkich, bladych oczu. Prawie tak wielkich, jak on sam. Jezus odczekał dłuższy moment chcąc, aby żołnierz sam poradził sobie z własnymi odczuciami. - Widzę - powtórzył, znów się uśmiechając - że świetnie nad sobą panujesz. Chociaż to nie bitwa, z zagrożeniami w której jesteś zaznajomiony, a niebezpieczeństwo wbrew pozorom wcale nie jest mniejsze. Z tym bowiem moim stworzeniem nie poradziłbyś sobie mieczem. Ani żadną inną, znaną ci bronią. Dlaczego? Zobaczysz wkrótce, gdy się wynurzymy, co potrafi to zwierzę. - A na razie pójdź dalej - Jezus położył legioniście dłoń na ramieniu, popychając go lekko tak, by zrobił on krok do przodu. - Połóż rękę na szybie. Ale powoli. Gdy żołnierz zaczął ją podnosić, ogromne blade oko zamknęło się błyskawicznie, a następnie, dopiero po chwili, zaczęło zwolna otwierać. - Zatem sam widzisz - Jezus uwolnił ramię żołnierza od nacisku. - Nie zdążyłbyś zareagować. - No... chyba nie... Na pewno nie - poprawił się antywielbiciel morskich stworzeń. I głębin. - Chciałeś dowiedzieć się - ciągnął WszechStwórca - jak duże jest to stworzenie. I jak silne. Ponieważ właśnie się wynurzamy, będziesz miał okazję przekonać się o tym. Osobiście - tu Jezus znacząco zawiesił głos - i na własne oczy. Cdn. Voorhout, 28.05.20221 punkt
-
Biorąc łyk wody nie wiedziałem że będzie mym ostatnim. Wyswobodzając się z od myśli nadal żyje, nie jest to łatwe. Myślę tylko o tamtym zajściu które ukształtowało mnie i odmieniło mój wzrok. Wracając, dzisiejszy dzień nie był za trudny. Wstałem zjadłem kolację, i wpatrywałem się w uszkodzoną ścianę. Jeśli chcesz wiedzieć Stefanie nie było tak zawsze... teraz tylko jest deszcz, ah tak i jescze te panie piętro niżej - ciągle krzyczą. A ja chcę tylko troszkę ciszy, nie zrozum mnie źle, jest mi tu dobrze jednak, to nie moje miejsce. Stefan z marszcząc czoło wypuścił nerwowo powietrze, jednak jego oczy odbijały tafle zmartwienia. Czułem sie za nią odpowiedzialny jednak stosunkowo było mi do niej daleko. Po pewnym czasie poczucie porzucenia oswaja nas tak bardzo że nie czujemy juz nic, nawet potrzeby nawodnienia. Ruszyłem więc rankiem, nie wiedziałem gdzie trafię więc postanowiłem nie martwić sie o to. Wiatr łaskotał mnie po szyi czułem się wolny a przy tym stłamszony. Trafiłem do pabu w którym neony oślepiały mój wzrok. Zamówiłem jedno piwo i usiadłem. Nigdy nie lubiłem piwa. Szkolne czasy przypominały mi jednak o dostosowaniu się do ohydnego społeczeństwa.1 punkt
-
Dzien dobry, od pewnego czasu piszę książkę. Nie jest to jakieś szczególne halo.. Jezu, ilu z nas pisało, pisze, czy zaczyna pisać jakąś książkę? Steve Jobs, ikona ery ikon, napisał książkę! I ludzie nie mówili o jego artykułach, nagraniach, projektach, tylko że "Jobs napisał autobiografię. Ja pierdolę, co tam musiało się dziać, że urodziło tak wielkiego zajoba?". Jednak ta książka pisze się nietypowo. Właściwie metoda, jaką stosuję, chyba sama w sobie jest osobnym typem. Zaczęło się, że na jakimś towarzyskim spotkaniu, nastolatka mówiła do kumpeli o jakiejś dziwnej apce. Wydała mi się dziwna, bo w erze gry w krzesła słowami pisanie czegoś staje się dopełnieniem emotki, gifa, nagrania, filmiku... to trochę tak, jakby nasze pokolenie jadło cukierki po bożemu, najpierw odwijając celofanik, potem ściągając papierek, by w końcu, po tej żmudnej, i to czasem serio w chuj żmudnej, pracy rozpuścić się w słodyczy nagrody. Naturalny, logiczny porządek rzeczy. Według jaskiniowców. Dzisiejsze pokolenie wpierdala celofanik, dopychając tylko puste miejsca treścią. Dlatego nie spodziewałem się u nich apki DO PISANIA KSIĄŻEK. Woow! Od razu zaatakowałem pikując od strony słońca. - Hej, koleżanko, jak nazywa się ta apka? - Wattpad. - Dziękuję pięknię. I zaraz ją wklepałem, a, że, co pewnie trochę czuć po mojej poezji, ostatnio miałem lekkie tornado, w skali bodaj 12 stopni, to średnio da mu jakieś 487, no, może 485 stopni. W tej skali tornad, tej chyba pięciostopniowej kalkulator pokaże podobny wynik uproszczony do funkcji "w chuj". Dziesięć minut póżniej napisałem pierwsze słowa. Bez planu, jakiejś ogólnej koncepcji, no nic, zero. Null. Kiedyś w podobny sposób młody Polak w przypływie polskości, założył się, że jednym ekspresowym tripem dojedzie swoim motocyklem do Władywostoku. Tego w Rosji. Tej najbardziej zajebiściej zimnej. I wyobraźcie sobie, że Its alive!... Still.. To moja prawdziwa historia bez okruszka kłamstwa, z mnóstwem fantazji i dywagacji... no, taka podróż koleją transsyberyjską z gadułą w przedziale. Przy wsiadaniu był cichutki, małomówny, tylko tak delikatnie, nieśmiało się uśmiechał. Teraz wiem dlaczego. Wiedział sukinsyn, że mu nie uciekniemy, raczej nie zabijemy, a schować się nie ma gdzie. W kiblu dwuosobowe warty, zmiana co godzinę. Nie da się wystać, a czasem trzeba było pozwolić skorzystać... Zatem proponuję wam trochę pokręconą podróż moją osobistą transsyberyjską. Pokręconą, bo wy wsiadacie do przedziału z własnej woli, ostrzeżeni tym choćby wpisem, który przecież doskonale spełniłby funkcję brzmiąc "Hej, zerknijcie, to moja prawdziwa historia", a mimo iż prócz samego siebie, to lekko wchłonął cały alternatywny prosty wpis. I nadal pełznie, wiec w tym miejscu walę go w łeb, wirtualnie metaforyczny, to uwaga do obrońców zwierząt, i daję szansę na spróbowanie w końcu cukierka. Zapraszam, ciekaw opinii: https://www.wattpad.com/story/309216425-jednym-słowem1 punkt
-
- Oczywiście, że mógłbym sam sobie poradzić - wyjaśniającym tonem Jezus odpowiedział na pytanie, którego brat dziesiętnika nie ośmielił się zadać. - Ale właściwym było rozszerzyć wasze postrzeganie mojej osoby. Mówiłem przecież, że wszystko mogę i że wszystko mi wolno. Mogę przebywać w wielu - ba, we wszystkich - światach i wymiarach równocześnie, bowiem ani czas, ani przestrzeń jako moje dzieła, nie ograniczają mnie w najmniejszym stopniu. I przebywam. Zatem mogę mieć żonę, a nawet żony, w każdym z nich. I to w różnych epokach czy punktach czasowych. Na przykład w waszej Roma sto lat wcześniej i tysiąc lat później, kiedy wasze imperium będzie już tylko wspomnieniem. - A zatem - Wszechmąż ukłonił się dwornie po raz drugi - przedstawiam wam te z moich żon, które zechciały towarzyszyć nam w tej przygodzie. - To jest Arwena * - wskazał nieco niższą od Mayi blondynkę, której brat dowódcy przyglądał się się od dłuższej chwili. By nie rzec, że gapił się niegrzecznie, wbrew obyczajom. - I tak, dobrze się domyślasz: jest ona elfką - Jezus pacnął go po nosie, zawstydzając. Żołnierz zarumienił się po same uszy, na co Arwena uśmiechnęła się skąpo. - To jest Ewa - uczynił gest w stronę dziwnie, zdaniem legionistów, ubranej ni to brunetki, ni to blondynki. - Pochodzi z obszarów, na które wasi mercatores, kupcy, przybywali po jantar. I z czasów późniejszych o blisko dwieście lat niż te, w których obecnie przebywamy. - To jest Mariko ** - Jezus kontynuował prezentację, wskazując kolejną ze swoich żon. - Słusznie kojarzysz - tu Jezus spojrzał na legionistę, wielbiciela wulkanów. - Mariko pochodzi z Japonii, kraju, o którym wam wspominałem. I jest szlachcianką wysokiego rodu, wy powiedzielibyście: arystokratką. - I Małgorzata *** - Jezus uśmiechnął się do ostatniej z przybyłych, która odpowiedziała dygnięciem i skromnym uśmiechem. - Wybacz, że zostawiłem cię na koniec - uśmiechnął się przepraszająco. - Wybaczam, Mistrzu - pozostawiona na koniec dygnęła ponownie, również się uśmiechając. - Jednak to nie koniec prezentacji - powiedział mężczyzna, przy którym bladł nawet król Salomon ze swoimi trzystoma żonami, prawdziwy Poligamista Wszechczasów. - Przedstawię wam jeszcze kogoś. Byli ciekawi tej przygody, ale także przeniesienia w czasie. Takiego, jakie jest i waszym udziałem. - To jest Soa - Jezus wyciągnął rękę ku kobiecie średniego wzrostu, o długich miedzianojasnych włosach i dużych niebieskich oczach. - I jej towarzysz, Mil. - Zjawiliście się w samą porę - podjął Jezus, zwracając się do nowo przybyłych. - Maya już skontaktowała się... powiedzmy, że z kim trzeba. Ta istota... już się zbliża - celowo nie użył słowa "płynie", spojrzawszy na antypasjonata wielkich morskich stworzeń. Po czym zadał pytanie: - Jesteś gotów zmierzyć się ze swoim lękiem? Cdn. * Arwena - skąd zapożyczyłem to imię, chyba nie ma potrzeby wyjaśniać. ** Mariko - pozwoliłem sobie uczynić żoną Jezusa bohaterkę "Szoguna" Jamesa Clavella. *** Małgorzata - słowo, którym zwraca się ona do Jezusa, powinno wyjaśnić wszystko wszystkim. Voorhout, 20.05.20221 punkt
-
- Czego jak czego, ale tego non ego expectavi, nie spodziewałem się - odezwał się po dłuższej chwili antywielbiciel morskich głębin. - Umysłowa kontrola innego stworzenia, w dodatku tak dużego... i jeszcze to... - przez chwilę szukał najbardziej właściwego słowa w prostym żołnierskim języku. Nie mogąc znaleźć, zaklął cicho. - O, mam! - ucieszył się jak chłopiec, którym po części pozostał mimo upływu lat. Tak samo, jak wielu mężczyzn i kobiet, spośród których wiele pozostaje dziewczynkami. - Przeniknięcie! Tak, to chyba odpowiednie słowo. - Niezupełnie - uśmiechnął się NemoJezus uśmiechem kapitana i swoim zarazem. - Słowo przez ciebie użyte zakłada odrębność pomiędzy bytami - znasz to słowo, prawda? - zapytał retorycznie. - Gdy kogoś zabijasz, twój miecz wnika w jego ciało. Istotowa odrębność pozostaje: tu człowiek, tam miecz. - Wypowiadając te słowa kapitanoBóg wyciągnął przed siebie lewą rękę. Miecz wysunął się z pochwy żołnierza, łukiem przemknął odległość między nimi, po czym zwolnił i położył się rękojeścią na otwartej dłoni. Dwuczłowiek uniósł rękę i dźgnął lekko niczego nie spodziewającego się legionistę. Ten spojrzał nań, przestraszony. - Czułeś ostrze - powiedział Jezus, oddzielając się powoli od kapitana. - To właśnie z powodu odrębności, chociaż wszystko, co istnieje, zbudowane jest z tej samej energii. Mojej. Natomiast pomiędzy kapitanem a mną istnieje ponadto więź osobowa. Żyje on jednocześnie w innym, równoległym świecie, gdzie rzeczywistość przypomina tę tutaj wokół nas. I gdzie przypominała tę wam znaną, z czasów waszego cesarstwa. Ale że jest to inna linia czasu, wasz kapitan jest jednym z moich wcieleń. Stąd stała możliwość przeniknięć, by użyć twojego słowa. I nieco większy talent do zapanowywania myślami nad czyimś umysłem niż u innych ludzi. A skoro większy talent, więc i większa łatwość wypracowania tej umiejętności. Która wkrótce ponownie okaże się potrzebna, bo - w tym momencie Jezus zerknął na sufit - nieprzyjaźni nam ludzie nadpływają. Przyda się więc pomoc. - Zatem czy jesteś gotów - tu zwrócił się z uśmiechem do antypasjonata wielkich morskich stworzeń - na kolejne spotkanie z, jak to mówisz, z morskim potworem? Takim bardziej niebezpiecznym, większym - a w każdym razie dłuższym? - Jezus ponownie uśmiechnął sie szeroko, przykładając na chwilę palce do skroni. - I na kolejne stanięcie twarzą w twarz ze swoim strachem? - Moje żony nam pomogą - Jezus uczynił lekki gest w stronę wchodzących kolejno do pomieszczenia kobiet. Ubranych z wyjątkiem jednej w dziwne, przynajmniej zdaniem legionistów, stroje. Zwłaszcza pierwsza wchodząca robiła wrażenie: wysoka, o długich czarnych włosach, związanych w koński ogon. Piękna, jak ocenił dziesiętnik, znawca i wielbiciel kobiecej urody. Ale o dziwnych, lekko skośnych oczach. I brwiach: jakby z przyklejonych i uformowanych w drobniutkie owale wąziutkich pasków nieznanej substancji. - Przedstawiam wam - z radosnym uśmiechem powiedział Jezus, wyprostowawszy się po dwornym ukłonie - oto piąta z moich żon: księżniczka Maya.* Cdn. * Postać zmiennokształtnej księżniczki Mayi przeniosłem do powieści z brytyjskiego serialu science-fiction pod tytułem "Kosmos 1999", nakręconego w latach 70. i pokazywanego przez polską telewizję od 1977 do 1979 roku. Voorhout, 16.05.20221 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne