Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 25.10.2021 w Odpowiedzi
-
*** (Ból...) Ból Jest formą istnienia To wojna i pokój Uśmiechnięta Mona Lisa Olśniewająca poezja Wata Rozległe krajobrazy Moneta Przewala się z boku na bok jak tłusty wieloryb Zabija Omdlewa w ramionach Szepcze do ucha Kocham Krzyczy na głos Nie kocham Zamienia człowieka w głębiny oceanu i wierzchołek góry Gdy przeminie Jest bezużyteczny. Morze Bałtyckie, październik. 2021.4 punkty
-
po szczęście chodziłaś na przeceny do życiorysu nie chciałaś korekty ale ty jedna przedłużałaś o dwa dni życie ciętym różom3 punkty
-
Miłosierdzie Boże przyszło także do mnie powtarzam jak zaklęty wspaniałe dziękczynienie to nie piosenka dziecinna nie dewocyjny monolog Wreszcie odezwał się Najdziwniejszy Przyjaciel chyba tak bardzo się boję, że się przesłyszałem powiedział - oby, że mam z ludźmi rozmawiać że patrząc w ich oczy, znajdę miejsce na ziemi3 punkty
-
zmierzch uszczelnia drzwi okna zaciągnięte czernią bez podejrzeń o zdrady tłumią bunt ulicznej latarni Wenus świeci w oczy nie musisz prognozować chmur parujące ciała delektują się zapachem pustki ubywa wraz z deszczem w kałużach niebieski księżyc ociera się o nieważkość świtu2 punkty
-
pytanie czy możesz mnie pokochać jak wyznanie po fakcie było strachem że tak potrafisz tylko raz równie niewładna skoczyłam w miłość nad naszymi głowami wisiał czasomierz z napisem amantes amentes2 punkty
-
uniesień zbyt wiele odniesień niesie mnie w odmęt mątw myśli kulturę fal licznych fal przypływ memi mnie stracą w raj urojony sił zrywem ostatnim jaźni pleniem ociekam w głąb siebie2 punkty
-
My? My jesteśmy bez winy. Co złego to nie my. Były sytuacje, oczywiście były, ale u nas jest wszystko w porządku. Jest ok. Zawsze było, jest i będzie. To oni. Tak, to oni. Tacy i owacy oni. Wszystko przez nich. Palcem można pokazać tutaj i tam, oni są przepełnieni winą. I naprawiać wcale nie chcą. Tak, będziemy patrzeć im na ręce. Oni mówią – to nie my. To Wy. Wszystko przez Was, co wiadomo, bo wiadomo. Ostatnio My, Oni i Wy w jednym chórze śpiewają jednym głosem. Niekiedy naprzemiennie. Bywa, że w cienkiej tonacji. A ja? Ja ich tylko słucham. No przecież, że siedzę na widowni. Widzę ich jak na dłoni. Covidowe transmisje online pchają się w eter. Oczywiście, że wszystko rozumiem. No ja bym nie rozumiał? Rozumiem nawet między wierszami.2 punkty
-
Nie mam dzieci. Nie znoszę konkurencji. Nie odpowiadam na żadne pytania, kiedy przychodzi chwila, w której rozwieszam hamak siebie na rozgwieżdżonym niebie, za chwilę spadam, łomot dociera aż do jądra ziemi. Odbieram wszystkie zaległe telefony, w tym także ten o moim pogrzebie. Dziwne, bo nawet już nie pamiętam, kiedy się odbył! Wiem, że szłam wtedy przez mglisty wieczorny las w środku miasta z jakimś mężczyzną, była cudowna jesień i on nie mógł się ode mnie odczepić. Wyglądał jak gangster. Byłam nieprzytomna z miłości. On był trochę nawet zbyt przytomny: upokorzył mnie byciem sobą. Może nawet nie miał tego na celu, lecz nawet po kilkudziesięciu latach świetlnych od tego epizodu zdarza mi się wieszać swój hamak na strugach ulewy. Własnych łez. Reanimuję złamane serce pączkiem. Bez róży. Z litrem likieru o smaku słonego karmelu. I znowu te łzy. Kolce. Tym razem słodkie. Dobrze, że mam liche rzęsy: nie osiadają na nich kryształki soli. O jedno lato świetlne później zauroczyłam się już innym gangsterem. Raz nawet przyjechał pod blok szarym bmw i pamiętam jak kochaliśmy się w małym białym domku, poza miastem, był 25 grudnia i kochaliśmy się aż do momentu, kiedy umarłam. Z miłości. Wiem, że był na pogrzebie.2 punkty
-
2 punkty
-
1 punkt
-
Przesoliłem jajecznicę, Przypaliłem garnki, Zupa wykipiała, Zostawiła ślady. Popsułem kran w łazience, Wody leci tyle, Co mój kot napłakał, Nie ma jak się umyć. Z wanny leci rdzawo, Z toalety trąca, Trzeba wziąć się za sprzątanie, I nie ma, że boli.1 punkt
-
jeśli plus nieskończoność byłaby niebem a minus nieskończoność byłaby piekłem to rodzi się pytanie gdzie jestem teraz? odpowiedź znajdziesz na nie w pobliżu zera1 punkt
-
Chce czy nie chce to Hamletem jakoś dziwnie tak wybrzmiewa bo doprawdy sam już nie wiem chce czy nie chce dać mi Ewa. Kiedy pytam to zaprzecza kręcąc w prawo, w lewo głową jednoczenie TAK powiada nienaganną polską mową. Czekam, więc cierpliwie na to co zostawi, co odrzuci ona nadal niewzruszona niepewnością bałamuci. Minął tydzień, nic z tych rzeczy lecz taktyka się zmieniła mówi NIE i kiwa głową gdzie się tego nauczyła? Dyplomacja całą gębą unik przedni i na czasie a ja ciągle nie wiem tego nie czy może jednak da się. Wiem, że Ewa to lisica kłusownikiem, więc się stanę wnyk założę, Ewę schwytam i w ten sposób ją dostanę.1 punkt
-
gwint-usta jak pocałunki po przemglone łazy i kaczeńce słoneczne zagóry piszę do ciebie z pierwszego snu czasem ścigana dennicą o trzeciej w nocy chyba nie wiem co się dzieje znowu środa to już połowa soboty i wiatrem zimnym brzemienny kalendarz piec między targiem dziennym i nocnym a ja płaczę twoje wiersze bo krwią wypełniają ciała jamiste przypominając na sznurach czystych sumień nie mam miejsca gdyby testosteron nie był zwietrzałym estrogenem może dałby nam cień szansy1 punkt
-
Patrzę na Twoje zdjęcie Ale prawie nie dostrzegam już Ciebie Jesteś jak ta dziurka w drzwiach Przez którą chłopczyk podgląda dary Mikołaja Patrzę, widzę, czuję… rozległe równiny Wyobraźni ostatni oddech, pierwszy przeznaczenia Wiatr wolności tam w bezruchu, dmie już w żagle Przestrzeń zamknięta w kolorach dwóch wymiarów Białe szczyty, korona wszelkich zmagań – sięgnę po nie ręką O nie! Nie? Podróż ku nim zabiła tak wielu śmiałków. Odpuścisz? Myślałem, że nie przejdę tam bez Ciebie Jakże się myliłem, nie Ty jesteś tu istotą Byłaś na pierwszym planie. Byłaś Ale już wiem – to, co mnie woła – jest za Tobą1 punkt
-
@Nikodem Adamski bardzo ładnie. Nie przesłyszałeś się, Autorze. To jest zaczątek -- osnowa. Jednak ogromna wola współistnienia - pozdr.1 punkt
-
myśląc do niczego nie dojdziemy myśleniem obchodzi się sens rzeczy tylko kiedy siadamy czasem zmęczeni myśleniem czegoś dochodzimy1 punkt
-
To ja już nie wiem - czy się chwalisz, czy się żalisz, że nie możesz... :) a zdjęcie mi się podoba i bez zdjęcia. Miłego wieczoru życzę.1 punkt
-
1 punkt
-
@GrumpyElf Piękny wiersz :) Traktuje w ładny sposób, a nawet w sposób pogodny o sprawach ważnych dla nas wszystkich :)) Brawa!!!1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
po cóż te żale i łez fontanny kiedy w zegarach czasu popioły te dni nie wrócą lecz wieczór ładny gdzie w krzyku ciszy szepczące tony tam na krzesełku wspomnienia kładą na pustce którą kiedyś nie była z nici przerwanych na siłę tkają chwilę choć jedną pragną zatrzymać kluczem zamknięte nuty w muzyce koncert już tylko bezdźwięcznym słowem zielone echa chciałbyś usłyszeć lecz brak piosenki wokół i w tobie1 punkt
-
1 punkt
-
cień to przyjaciel nigdy nie boli jest wierny jak nic cień to wygrana gdy upał dokucza on wie po co jest cień to nie kara to parawan zawsze wie czego chce cień to nie kłam pachnie prawdą jest delikatny jak mgła cień to racja jej nie zgubisz ona była jest i zawsze obok będzie1 punkt
-
słońce wylało się na bruk domalowałaś kwiaty potem uschły doniczki i nastała noc przyszedłem porozmawiać może pocałować raz tylko raz i herbaty napić się w tej filiżance którą wytargałem za ucho1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
W ten czas na dole świąteczna krzątanina odbywała się bez liku, talerze dźwięczały, kolejne potrawy witały na stole i apetycznie parowały cząsteczkami zapachowymi, za oknem pociemniało na dobre. Kamila, wieczny głodomór, nie mogła powstrzymać ślinotoku, ciągnęła za sobą po podłodze bardzo długie sznury śliny, gdziekolwiek tylko się udawała. Zygmunt zaproponował, że zadzwoni do kolegi dentysty Andrzeja i ten przywiezie ssawkę dentystyczną do odsysania śliny, ale stanęło na tym, że Aneta wręczyła córce miseczkę od moździerza, aby tam wydzielina z ust bezpiecznie skapywała. Moździerz był pod tym dachem bezużyteczny, więc nie szkoda go było nijak brudzić. Natalia poniekąd się zregenerowała i zeszła na dół, gdy prawie wszystko było gotowe. Na arenę konsumpcyjną właśnie wkroczył kompot, przyniesiony przez podchmielonego już dość mocno wuja, choć subiektywnie był bardzo trzeźwy. Dziewka zastała kuzynów Sieciecha i Jessikę oraz siostrę Kamilę przylepionych do szyby w salonie. Kamili oczywiście zwisała liana ze śliny do miseczki. Natalia dojrzale wsparła ramiona na oparciu fotela, skrzyżowała nogi jak femme fatal. – No i co wy tam bobaski – rzuciła przez salon do krewniaków – pierwszej gwiazdki wypatrujecie? – Ćśś, Nats – zganiła Jessika. – Zaburzasz świąteczne pole. – Patrzcie, jest – Kamila wypatrzyła jako pierwsza. Pałka władzy wybitnie dobrze leżała tego roku w dłoniach Królowej Mrozu, bowiem dokładnie w Wigilię, dokładnie gdy na niebie pojawiła się pierwsza gwiazda z nieba posypał się również pierwszy śnieg. – Och, śnieg pada. Czysta radość – westchnęła Jess. – Jak dawno nie było śniegu na święta… – To kwestia pałki władzy – sprecyzował Sieciech obcykany w obrządkach różnych kultur. Pokiwał głową z uznaniem. – Szacunek dla zimy, no i dla pałki. Zapowiada się im dobra współpraca w tym roku. – Tak, Siecieszku – rzuciła Natalia. – Po świętach zapiszemy cię do psychiatry, już nie musisz nas o to na okrętkę prosić. – Oj, Nati – odparł tylko – jak ty nie kminisz obrządkowości, to nie mam pytań. Wreszcie uczta się zaczęła, wymogła to Kamila i to w dwojakiej manierze: po pierwsze błagalnymi strąkami śliny, a po drugie nagabywaniem, że tradycji musi stać się zadość, gdyż pierwsza gwiazda migoce, więc rychło w czas, aby do wieczerzy zasiadać. Potrawy jakoś szybko minęły, desery weszły na salony. Sieciech nie cierpiał kompotu i gdy tylko dzban znajdował się bliżej niego, dusił się na pokaz, aby przypomnieć krewnym, co by nie wlewali mu mętnej cieczy do szklanki, bo nie wiadomo, jakim atakiem może się to skończyć: szału czy paniki. Szklankę z bałwankiem wolał gorliwie zapełniać colą. Natalia miała nieszczęście siedzieć naprzeciwko Kamili – Kamila co chwila brała dwie, trzy kostki czekolady i patrząc w oczy siostry, trzaskała czekoladą, szeroko otwierając memłające usta. Dobrze wiedziała, że to wpienia Natalię, kakaowa miazga w paszczy siostry to nieapetyczny widok. Natalia odłożyła w pewnym momencie widelec i przestała jeść Stefankę. Napisała Kamili krótkiego SMS-a: Zamykaj mordę, jeśli nie chcesz mieć wykrojonego kolana. Kamila odczytała i kulturalnie zaśmiała się do siostry przez stół, zaraz po tym wzięła osiem kostek i wszystkie zgruchotała, mlaszcząc, pracując szczęką w zakresach maksymalnych i miło kierując oczy ku siostrzyczce. Natalia miała dość, wzięła wielki nóż do krojenia ciasta i wpełzła pod stół. – Mamo, tato! – Kamila krzyknęła. – Natalia weszła pod stół! – Jezu, dziecko, czego ty tam szukasz – skarcił Tomek. Natalia musiała zawrócić, tuż przed wbiciem ostrza w rzepkę siostry. Dyszała, zmęczona przeprawą pod sklepieniem stołu, rozpalona gniewem. Piorunowała spojrzeniem Kamilę i nie wypuszczała z dłoni noża trzymanego na sztorc. Tak minął deserek, odbyły się rytualne szeleszczenia worami z prezentami. Po nacieszeniu zmysłu Thorina bogactwami materialnymi czwórka najmłodszych biesiadników udała się na spacer, co by chłonąć rzadkie ostatnimi czasy zjawisko pogodowe – opad śniegowy. Śnieg na drodze pierdział pod stopami, gdy kierowali się naturalną ścieżką rowerową w stronę ławek leśnych pod daszkiem. Natalia zmarkotniała – jeśli opad się utrzyma, nici z jej rolkowych wypraw, nici z relaksu, rolkowe opony nie będą już nabrzmiałe, stracą na sprężystości, sflaczeją jak uszy goblina. Natychmiast jednak zadarła hardaszczo podbródek, patrzyła w niebo i mimo, że śnieżynki dokonywały abordażu oczu, ni w jedno mrugnięcie nimi nie poszła. Nie dam się pokonać. Śnieg mnie nie powstrzyma. Będę jeździć choćby po ślizgawicy. Walenia skrytego w mej piersi nie ujarzmi ni czekolada siostry, ni śnieg nieba, ni żaden nawet żywioł najgroźniejszy. Tak mi dopomóżcie wielorybie śpiewy podmorskie. Po drodze toczył się ożywiony dyskurs o życiu rozpłodowym borsuczyc i nie ustawał aż do ławeczek pod daszkiem. Gdy zasiedli na chłodnym drewnie, chuchając w dłonie dla optymalizacji przepływu cieplnego w organizmie, Jessika ponownie wyraziła żal nad ojcem – iż musiał trwać zakuty w łańcuchach działkowych. – To go wykończy psychicznie… – Mówiłam – próbowała uciąć Kamila – sam sobie zasłużył. Nabroił i teraz odpokutowuje. – No tak, ale biedny on. W sumie to nie do końca prawda, co powiedziałam, że on taki miejski wilk. On jakby nigdzie nie ma miejsca, jego jedynym domem są dalekie krainy i nieustanny ruch. Ławeczki z dwóch stron ochraniały drewniane ścianki, dając trochę schronienia. – Zamieć, jakby wkurwiony olbrzym chuchał – ozwał się Sieciech, opatulając kurtką. Wnet na żerdzi łączącej słupy podtrzymujące daszek usiadł cichutko wróbel, zerkał na ludzi głodnymi oczyma, wyczekując chlebowych zrzutek. – Ptaki to majestat – rzekła Jess. – Prawda – potwierdził Sieciech. – Natalio, a wiesz, co jeszcze jest majestatyczne? – Nie wiem… oliwka smażona na patelni? – Nie, Natalio, chodzi mi o jazdę figurową na łyżwach. Zawiało, przez chwilę śnieg padał ukośnie, daszek leciutko skrzypnął pod naporem wietrznej siły. – Siostro, czemu z nami nie jeździsz? – spytała Kamila. – Brakuje nam twego pierwiastka osobniczego. Aby wyzwalać progres, wzniecać artyzm, aby nasze siły witalne trwały i aby pożywiał on nasze mięśnie z żelaza. Musimy trwać na lodzie razem, jako drużyna. – I ten ptak, Natalio – dodała Jessika. – Nie chcesz być lekka, wolna i piękna jak on? Właśnie to da ci jazda figurowa. Właśnie to. – Jeźdźij z nami, jeździj – poprosiła siostra. Wróbel obrócił główkę, przeskoczył parę razy po żerdzi. Zawiało, kurtka Sieciecha łopotała, skrytego w mroku młodziana owiewały tumany wślizgującego się pod dach śniegu, nos pochylonej głowy sterczał ponuro spod kaptura. – Bo nigdy nie będziesz jak ten ptak – dokończył. Wróbel zerwał się do lotu, zniknął w drzewach. Natalia miała wrażenie, jakby wgapiali się w nią zakapturzeni sekciarze. – Jestem kimś więcej niż ptakiem – wyrzekła, tłumiąc dziwny szloch. Natalia w głębi piersi była niewzruszonym waleniem, gdzie tam jej do lekkości, ona zakrzywiała przestrzeń samą swoją masą. Pompa tłocząca krew przetransformowała kształtem w małego wieloryba, który tryskał z otworu czaszkowego posoką, by dalej zasilać krwioobieg. Kamila stanęła przed nią. – Zatem kim, kim jesteś, siostro? Dziewka wycelowała hardaszczyj podbródek w bok, spojrzała przez zawieję śnieżną na odległe wzgórza zasnute puszystym kożuszkiem mlecznej mgły. – Jestem Natalią. Osobowość dziewki nigdy wcześniej nie była tak spójna. – Jestem waleniem. Święta mijały pod znakiem miłości, ciepła i serdeczności, a wszystko to nie działoby się gdyby nie, a i podsycane było przez, notoryczny alkoholizm. Sieciech drugiego dnia świąt rzygał już kolędami i jak najwięcej się alienował, nie pozwalał Kamili, by plotła mu mikro-kiteczki, na których zawiesiłaby bombki. Próbował zamówić fryzjera do domu, by prawilnie skrócić włosy i odciąć tym samym kuzynce możność maltretowania go kiteczkami – byłoby to zagranie na miarę Obrony Sycylijskiej czy też Odrzuconego Gambitu Hetmańskiego, patrząc przez pryzmat szachów – jednak plan spełzł na niczym, gdyż żaden obcinak fryzur nie kwapił się do pracy w czasie świątecznych uniesień. Jessika zaś i Natalia objadały się opłatkiem na umór i wypłakiwały się jak bobry nad zrujnowaną przez przypływ tamą – tak były szczęśliwe. To znaczy Natalia miała ducha świąt w dupie, ale udawała dla kuzynki, chciała zyskać sobie sojusznika w walce z Kamilą i trzaskającą czekoladą, które nawiedzały ją i przez okres świąteczny. Nie wiedziała jeszcze, jak konkretnie kuzynka ma jej pomóc, ale siała powoli ziarno, by zebrać plon, jak to często bywa, w najmniej spodziewanym momencie. Zbratali się we czwórkę, oraz zakopali wszelkie topory czy kiteczki wojenne, około godziny piętnastej, gdy już zmrok powoli zapadał, by trochę ponakurwiać sobie w siatkówkę. Natalii się nie chciało, ale jakoś jej wyperswadowali, że i się uspołeczni, i rozrusza kości, a i spali część świątecznych kalorii. Poszli do garażu napompować pompką piłkę. – Ja napompuję! – zadeklarowała się Natalia, gdy Kamila przymierzyła się do wbicia igły w kulę. – Oho, dlaczego to? Jakiś podstęp? Wpompujesz tam wodę, by sabotować siostrzano-kuzynowski turniej? – Nie, skądże. Gdzież bym śmiała. Po prostu lubię pompować. – Spoglądali na nią nieufnie. – Proszę. – No dobra, bierz pompkę, my pójdziemy się rozgrzać w ogródku już. Natalia wtłaczała powietrze powoli, zahipnotyzowana sykami, uśpiona wilgocią garażu. Zakorzeniła się w jamie jak wielkie obrośnięte bluszczem kamienne monstrum i chłonęła przyjemne dźwięki pompujące, przymykając rozanielone skalne powieki. Lekko się przy tym poruszała, wraz z każdym długim oddechem odpadały z niej drobinki gleby i staczały się małe kamyczki. Dokładnie tak samo pompowała kółka swych rolek terenowych. Marzyła już o chwili, kiedy śnieg ustąpi i wreszcie ulokuje stopy w pojazdach, by odciąć się od niesnasek żywota i zaleczyć czekoladową nerwicę. W taki sposób pompują właśnie tylko skalne walenie. Grali Sieciech z Natalią przeciw Jessice i Kamili, stałe składy. W ogródku nie stała siatka, ale korzystali z wyimaginowanej. Boisko zaś mentalnie utworzyli możliwe daleko od niskich drzewek Tomka. Sapali, oziębłe przedramiona nakurwiały bólem, gdy przyjmowali piłkę, paliczki przy odbiciach prawie się wyłamywały, ale dla sportowców nie ma czegoś takiego jak niedogodne warunki. Jessika na długie spodnie założyła sportowe szorty, aby wspierać morale swoje i swej współzawodniczki. Sieciech zagryzał szczęki, moc szortów była powalająca, nie dość, że polepszała im technikę i wytrzymałość, to, musiał przyznać, gnoiła jego i Natalię. Umiejętnie jednak to kompensował – dodawał mocy kuzynce wypiętymi w nią pośladkami, zawsze gdy serwowała. Zaliczyła dzięki temu parę asów i nieźle to właśnie wyrównywało potęgę szortów. Zarządzili przerwę na nawodnienie. – Kamila, nieźle, widzę poprawę w elastyczności nadgarstka przy ścinach – docenił kuzyn. – Och, może to ten obóz łyżwiarski ostatni. Jak ty i Jess spaliście, ja chodziłam na siatkówkę. Po pijaku odkrywa się zupełnie na nowo możliwości swego ciała. – Ja nie spałem. Chodziłem pić na bilardzie. Więcej piłem, niż grałem. – Ja też nie spałam – wtrąciła Jess. – Piłam z paroma łyżwiarzami nad rzeką. – Widzisz, widzisz, ile tracisz, siostro, nie ćwicząc z nami łyżew? Natalia przepchnęła się do butelki z wodą. – Dajcie mi się napić, padam na pysk. Wracamy już na chatę? – Natalio… – Kamila beształa. – Nie jesteśmy nawet w połowie meczu. – Dupa, cycki, dupa, cycki. Dajcie mi odsapnąć chwilę chociaż. Grzmotnęła tyłkiem o murek zjazdu do garażu i odpaliła sobie jakiś filmik na telefonie. – Tylko nie za długo! – Jessika upomniała palcem i przestąpiła z nogi na nogę, falując zaczepnie szortami. – Ja już się palę, by sprzedać wam łupnia. – Ty tak nie szeleść tymi szortami na pokaz, siostro. – Sieciech pochylił głowę, której czubek parował dymem zła. – Na śniegu łatwo o wywrotkę, więc lepiej stać stabilnie. Bo się szorty poprują i będzie płacz. – Oj tam, już dobrze – załagodziła rosnące napięcie Kamila. – Natalia, nasiedziałaś się, gramy dalej! Wznowili grę, przewaga Jessiki i Kamili urosła. To spowodowało, że Sieciech musiał uciec się do ostateczności. – Time! Time! – zawołał i ułożył T z rąk. – Potrzebujemy narady. – Że potrzebujecie, to oczywiste – zakpiła Kamila. – Nic wam nie da, ale proszę bardzo, skoro chcecie przeciągać swoją sromotę. Natalia i Sieciech kucnęli z boku. – Słuchaj, to może wydać ci się głupie, ale… no sama przyznasz, że moje wypięte pośladki dają ci kopa! – No… w sumie chyba tak. – Dobrze, bardzo dobrze. – Sieciech kiwał głową. – Więc teraz zastosujemy silniejszą technikę, nauczyłem się tego od Rosjan na obozie łyżwiarskim, a oni, mówię ci, życie biorą garściami. Natalia trochę się spięła. – Tuż przed twoim serwisem teraz wypnę się i dodatkowo puszczę bąka, dzięki temu… – Nie, Sieciech, nie! Nie było gatki. – Ale to zadziała, uwierz! Z Rosjanami działało! Natalia sapnęła. – A rób, co chcesz, kuzynie mój drogi, ja chcę już do ciepełka, wypić herbatkę i poczytać kryminał. Skończmy to i tyle. Wrócili na pozycje. Natalia podrzuciła piłkę i nim ją uderzyła cichy gaz Sieciecha wytrącił ją ze skupienia, spodziewała się czegoś bardziej dosadnego ze strony kuzynowskich wnętrzności. Ale i tak – łupnęła w piłę jak nigdy! Niesamowita moc rosyjskiej techniki pognała przez kości i wsiąknęła aż w sam szpik. Z tym że zagrała potężnie niecelnie. Piła trafiła w drzewko, które Tomek sadził z miłością, gdy kiedyś dawno stawiali ten dom. Gałązki zawyły z bólu, piłka przefiltrowała się przez nie i głucho opadła w zaspę śnieżną. – A co to się stało? – zaniepokojony rwetesem Tomek wyjrzał przez salonowy balkon. – Nic takiego! – rzuciła Natalia. Dziewkę opanowała bladość niemożebna, drżała jak osika, a palce memłały nerwowo przestrzeń powietrza, była sprawdopocona, czyli pociła się tudzież organizm jej różnorako inaczej odreagowywał stres, gdy próbowała zataić niewygodną prawdę. – Jak to nic, no chyba delirek nie mam i coś słyszałem. – Oj, bo wiatr się wzmógł! Niemożebny wiatr… oj, ale dziś wieje! – Prawdopociła się dalej. – Tak, tak. To wiatr – w miarę naturalnie potwierdziła Jess. Tomek coś tam mruknął i schował się w salonie, a Natalia otarła sprawdopocone czoło. – Wracajmy, dupa, cyce! Obwieszczam pożal się Boże turniej za zakończony! Natalia przerwała dziką zabawę na mrozie, brutalnie wyżywając się kopniakiem na piłce.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Na cholerę tutaj przyszłam. Zimno, wietrznie, aż me piersi rozedrgane nieco. Dobrze chociaż, że las niczego sobie. Żeby jeszcze drzew nie było. Zasłaniają widok. No nic. Muszę wyciągnąć bułkę z wątrobianką. Uwielbiam. Tym bardziej, że zgłodniałam trochę. Coś mnie w to miejsce sprowadziło… ale co? Przeczucie lub jakieś inne pieprzone zjawisko, którego pojąć nie mogę. Zgryzam. A niech to. Za raptownie przedziałek dupki nadusiłam i część nadzienia, gęsto szybuje na ściółkę leśną. Dziwna jakaś… materiałowa. Wiem, bo dłonią pomacałam. Muszę wytrzeć papierkiem, bo plama będzie. Dobrze, że nie wierzę w krasnoludki, bo jeszcze by łydki pogryzły, gdyby dostały szarą masą po kapeluszach. Durnowata ja. Najlepszy apetyt, poszedł się… … a to co? Budka z piwem? Chyba nie, gdyż dziwna jakaś. I skąd nagle tu, po oczach daje. Ciekawe, czy pomoże? Słyszę, jakby za mgłą, że niby tak. Co tak? Może ćwierka ptak? Na dodatek najbliższe drzewa wokół, nabierają błękitnego koloru, a drzwi w owym czymś, samoczynnie otwarte na żółto. Czyżby chatka chciała, żebym tam wlazła. Takiego! Nigdy w życiu – nagle wrzeszczę na całe knieje, pokazując wejściu środkowy palec… … tylko nie mój. Skąd to obrzydlistwo w dłoni. Inny jakiś. Jakby nie z tego świata. Nawet nie wiem, czy to faktycznie palec. Jedno jest raczej pewne… wskazuje kierunek, a ja nie mogę nie chcieć, wbrew sobie. Na dokładkę w drzwiach chatki, widzę moją matkę. Kiwa do mnie uśmiechnięta i zaprasza na ulubiony obiad. Tak jak kiedyś, gdy byłam małą dziewczynką. Oj nieładnie, brzydko wprost. Ktoś mi gra na emocjach. Chce zwabić, bym tam weszła. Znowu pokazuje, tym razem swój i co… … i wchodzę, do wewnątrz, niczym bydlę na rzeź. Od razu lepiej – stwierdzam sarkastycznie – drzewa nie zasłaniają. A dlaczego – myślę jak umiem – bo ich nie ma. Oddycham z ulgą. Potrafię jako tako logicznie myśleć w tej krainie, w której nagle zaistniałam.. Dobrze, że zapasowa bułka z wątrobianką jest ze mną w potrzebie. Symbol więzi z tamtym lasem, by nie zgłupieć zupełnie. Tak daleko, że już nie ma powrotu. Dopiero teraz popatruje wokół, co jest, a czego nie ma. Niestety, mózg nieprzystosowany. Widzi wszystko po raz pierwszy w życiu, ale tak naprawdę, łącznie ze składowymi obiektów, czy czegoś tam. Nie potrafi przerobić na rozpoznawalne obrazy. Brakuje mu punktów odniesienia. Jestem jak ten niemowlak. Dostrzegam jakieś zamazane kształty. Widzę po ludzku, tylko żaden z tego pożytek, w tym obcym świecie. Jedyne co rozpoznaje, to swoją twarz w lusterku – nie pamiętam żebym brała – dalsze ciało, bułkę i wspomnianą wątrobiankę. Dobre i to. Jak to… ciało? Kurdę, jestem naga, do ostatniego szczegółu. Na domiar złego, czuję wokół… obecności. Tylko tak mogę to określić. Najbardziej jedną. W ten sposób, że aż ciało moje, drży i wcale to nie jest, takie znowu nieprzyjemne. Zaczynam iść przed siebie… … kolejna ciekawostka. Widzę, że idę pod górę… lecz nogi, mówią wyraźnie, że schodzę w dół. Muszę wstrzymywać kroki, by nie zjechać po tyłku. Taka sprzeczność, jest trochę męcząca dla mózgu. Nagle całkiem niespodziewanie, dostrzegam siebie, przy… przystojnym kształcie, w ludzkim pojęciu. Obiekty wokół nabierają jakiegoś sensu, lecz mam dziwne wrażenie, że nie zabawię tu dostatecznie długo, by rozpoznać do końca. Siedzenie, sprawia mi coraz większą trudność. Mam ścierpnięte ciało. Słyszę – odpręż się. To sama wiem. Jakie siedzenie? Gdzie? Przecież chodzę tu, lecz nagle przystaje. Normalnie mnie zatyka... … i odtyka, gdyż ów przystojny kształt – o matko – urywa mi głowę. Zaczyna pieścić i jakby całować, tylko czym. Zamazany cholerny kształcie, pokaż wreszcie swoje oblicze. Nienawidzę cię. No nie, nie mogę powiedzieć, to całkiem przyjemne nawet. Aż mnie nawiedzają spazmy rozkoszy. Chociaż z drugiej strony, jak on śmie. Bez mojej zgody. Jaki on? Może ona? Pieprzone ufoludki. Co to w ogóle jest? Czuję dokładnie, jego wyczyny z bliźniaczą głową. A jednak doznania więcej, niż boskie. Teraz wyrywa nogi z tułowia. Tej drugiej ja, oczywiście. Pieści me uda. Najpierw jedno, później drugie. No nie. Tylko nie to, co pomiędzy nimi, proszę. A jednak, wyszarpnął paskud jeden. Coś tam gmera, grzebie, wkłada. Cholernie przyjemnie. Odrywa moje piersi. Czule miętosi… i nagle koniec… … raczej nie. Kolejna niespodzianka. Tamta druga ja, znika. Czuję teraz na całym ciele, delikatne stukanie. Co to znowu za cuda? I tak samo jak poprzednio, nagle mnie olśniewa. To mowa dotykowa. W zależności od tego, gdzie przypada ukłucie, znaczy inny… wyraz… lub literkę… myśląc po ludzku… … bo tylko tak mogę myśleć, lecz zaczynam nieco rozumieć, co ów przystojny kształt chce przekazać. Czuję się cholernie… zakochana. A niech to, co za banał na obcej planecie chyba? Kształt… we mnie też zakochany. Zakochany? Co ja pieprzę za farmazony. Doprawdy, fajne tu się kochają, rozczłonkowując ciała, kochanej osoby. Chyba jednak zaczyna mi odwalać w tym pokręconej krainie. Nie mogę usiedzieć na miejscu, muszę pochodzić… … i na cholerę tutaj przeszłam. Zimno, wietrznie, aż me piersi rozedrgane. Chyba na kogoś czekam. Tylko jak długo? No wreszcie. Idzie do mnie uśmiechnięty i już z daleka wrzeszczy, przepraszając za spóźnienie. Tłumaczy to tym, że dość długo trwało, zanim się upodobnił do męskiego człowieka w każdym aspekcie, niekoniecznie na co dzień widocznym. Jest coraz bliżej. Wreszcie przy mnie. Przytula mnie, a ja jego. W czasie pocałunku, mamroczę niewyraźnie, dziękując za wspaniały żart słowny, którym mnie obdarzył. Że niby… przerobiony na człowieka. Chichoczę w głos na cały las. On też. Jesteśmy tacy... nieziemsko szczęśliwi. Częstuję go połówką bułki z wątrobianką i po chwili, gnieciemy leśną ściółkę. Po finalnym zakończeniu, zakładamy odzienia, chociaż nie czujemy się nadzy. Idziemy w kierunku obrzeża lasu. Jesteśmy na skraju. To początek rozłożystej łąki, nakrytej żywym całunem, z różnorodnych kwiatów. Z tyłu promienie słońca, prześwitują przez zielone gałęzie. Widzimy przed sobą nasze wydłużone cienie oraz fruwające na ziemi, ślady ptaków. A jednak coś zakłóca wspólną sielankę. Zaczyna padać drobny grad. Migoczące drobinki, szybują w naszym kierunku. Czuję stukanie na sobie, w różnych przedziwnych miejscach, a on patrzy na mnie, jakby chciał coś powiedzieć.1 punkt
-
@Pan Ropuch A ja wierzę jednak w inne, lepsze rozdanie, gdzie szóstka (oznaczająca wygrany los) raz trafiona - nie zostanie roztrwoniona :) Bardzo przygnębiająca ta loteria u Ciebie... Niech zatem los się odwróci Czego Tobie i nam tu wszystkim życzę Pozdrawiam ciepło :-)1 punkt
-
1 punkt
-
Jestem wierszem Co mówi w słowach By w pamięci ludzkiej Się kiedyś zachować Jestem muzyką Co w sercu gra Przy której tańczy Z panią pan Jestem powietrzem Bez niego żyć się nie da Bo jest ono potrzebne Jak kromka chleba Na koniec jestem sobą Nikogo już nie udając By myśli swoje zostawiać W każdym spotkanym człowieku1 punkt
-
1 punkt
-
Pewien radca na działce przejrzeć pitu chciał dział C. Ładne to kwiatki, będą wydatki, gdzieś mi się podział dział C. Ważne żeby temat był nośny Pozdrawiam1 punkt
-
COM - IDEĘ; DOMU MODĘ, EDI - MOC. (PAC; "I DOMU, DWA W DUM" - A MU DWA W DUM OD ICA P.) MÓW DWÓM. OTO NIE MY, "ME" - INO TO. "NAWIJAJ IWAN" JA, IWA, MY; WYMAWIAJ!1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@GrumpyElf myślę, że każdy z nas sklejał coś, rozbitego zniszczonego, wiązał zerwany sznurek tamował krew itd itp - nie rozumiem tych, co widzą w tym coś rozpaczliwego. sklejajmy, naprawiajmy wiersz - fajny ;)1 punkt
-
1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne