Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 20.04.2021 w Odpowiedzi
-
Wiosna przyszła, grzeje słońce, wszystkie rzeki rozmrożone. Moje serce też gorące, bo ja kocham swoją żonę. Ciepło, wiosna oko cieszy, zachwyceni ludzie stoją. Mnie do domu wciąż się spieszy, bo ja kocham żonę swoją. Nawet wiosną mnie nie skusi żadna Gocha, ani Zocha, mimo groźby, że udusi, bo ja swoją żonę kocham. Kocham żonę całe lato, jesień, oraz zimę całą. Tak po cichu, ale za to, wiosną wszystko się wydało.7 punktów
-
Co przyniesie jutro? Co przyniesie jutro? Nie wiem, ale jedno ci powiem, ja nie żyję jutrem, żyję dzisiejszym dniem, i jak mówię ci że cię nie lubię, to nasza przyjaźń, przeszłością jest, Mam swoich bliskich, których się trzymam, a oni trzymają się mnie. Wiem komu mogę powiedzieć, ktoś wkurzył mnie, więc tanimi słówkami na nie przekupisz, moich uczuć do drugiej osoby nie da się kupić, bardzo lubię prawdę, choćby miała boleć, nie obchodzi mnie co kto mówi za plecami, lubię spokój mieć, a jeśli tego nie rozumiesz? żegnaj, przyjaźni nie ma więc. Powiem ci jedno przyjaciela ma się jednego, co najwyżej dwóch, a na miano przyjaciela, trzeba sobie zasłużyć. Odtrącam często? może i tak. Bo znam swoją wartość, znam swoje piękno, rozmawiam z tymi co znam od lat.6 punktów
-
Jak wypiłeś nie pisz wierszy, dusza chce urągać Bogom. Bo z sumieniem całość tworzą, pióro wtedy papier szczerbi. Chcesz wydobądź łzy choć kroplę, słonym smakiem ochrzcij wersy. Przebłysk liter dzieło wieńczy, w rytmie płaczu w deszczu mokną. Wyspowiadaj głowę z myśli, niech przekaże z serca troski. Aby czasem kunszt nie ostygł, który w nocy ci się przyśnił. Melodyjnie jak sam widzisz, wyśpiewuje spójne treści. Zobacz liro, morał zmieścisz, trzepot ptaków, szelest liści. Gra muzyka... ależ triada, rymy wiążą w jeden supeł. Pragniesz pojąć w sens je ubrać, recytacja - dykcją włada. Co na koniec - wina lampkę, niech rozjaśni krwi przepływy. Gramatyka - nos swój wścibi, przeczytała... znowu mamrze. One w metrum krzyczą przecież, artyzm coś na ucho rzecze. Gorzko w ciszy, milczą szeptem, aż rozsypią się ze szczętem. W mowie twórczej, jakże zwięzłej, ona z ciała weną zdjęta. Co zostanie - będzie święte, aż materia wnet przyklęknie. "Literatura byłaby całkiem dobrym zajęciem... gdyby nie to pisanie." - Konstanty Ildefons Gałczyński.4 punkty
-
Chłód ogarnął dolinę, malowniczy potok w oddali. Między marzeniami znów płynę, one tylko zostały, resztę mi zabrali...4 punkty
-
@miauczenie owies Zgadzam się, a taka liczba tekstów obraca się przeciwko autorowi, którego niektóre bardzo mi się podobają. Uważam, że limit jednego tekstu dziennie, powinien obejmować wszystkie działy. Pozdrawiam4 punkty
-
ze studni własnego ciała mozolnie kręg po kręgu wzwyż kręgosłupa ścierając się z grawitacją i tęsknotą za całą przeszłością już mówię a będę widzieć i zobaczę Ciebie kilofem miłości przebiję sklepienie by się z Tobą połączyć bosko3 punkty
-
W każdym wytworze rąk zdolnych, tkwi praca umysłu świadoma. Cel zamknięty w formie o ostrych granicach. Skrzepła myśl o ściśle określonych kształtach. W wytworze ducha cel tkwi podświadomy. Nieosiągalne czynić osiągalnym. Marzenia zmieniane w idee i wizje. Myśl lotna pomyka gdzieś między chmurami. Z głębi wypływa, co światu zamknięte. Porusza drgnieniem, zachwyt wywołuje. Bywa wstrząsem, wybucha burzą. Niesie piękno niezbędne do życia.3 punkty
-
Już się nie uzewnętrzniam zamknąłem się jak małż w sobie ogoliłem głowę zapuszczam brodę nie muszę już się wspinać mam to gdzieś chciał nie chciał trzeba kiedyś ze szczytu na dół zejść trzymamy się za dłonie już tylko na fotografiach unikamy odpowiedzi nie zadając pytań do perfekcji opanowaliśmy sztukę kamuflażu ty zapominasz o moich urodzinach ja o naszych rocznicach3 punkty
-
wydrążone patem kaniony wokół po ziemi osuszonej z łez stąpam schylam się nad losem i gestem przyswojenia garść piasku chwytam i rzucam za siebie nie ustaję dzięki i na przekór sobie napędza mnie siła pierwotnego porywu głód zapomnienia i wyzwolony horyzont niekiedy śmiechu wspomnienie nie mogę przyspieszyć wyprawa składa się z pasm zdarzeń przekraczam je formułując całokształt świadomość ta torturuje i krzepi na widok gejzerów obojętności skrywam się w skorupie przetrwania widziałam jak zmieniają w skałę zastygli stoją na bezczynnym zakręcie w jaskiniach pełnych cieni z gąszcza idei wyczytuję swoje oswajam te najtrwalsze zbliżą mnie do źródła we właściwym czasie zrzucę skórę by ponownie urosnąć3 punkty
-
"PAMIĘTAJ MNIE" Pamiętaj Mnie Aż Rozłąki Przyjdą Dni Pamiętaj Mnie, I Otrzyj Smutku Łzy Nieważne Gdzie Mnie Rzuci Los Bo Pamięć W Sercu Trwa, Niech Koi Cię Mój Słodki Głos Bo W Samotną Noc Jak Ta... Pamiętaj Mnie, Chociaż Odejść Muszę Stąd Pamiętaj Mnie Gdy Gra Gitary Gorzkiej Ton, Jestem Tu Jak Tylko Jak Potrafię Być, Aż Znów W Ramiona Wezmę Cię, Pamiętaj Mnie...3 punkty
-
Jest taka stara, chińska bajka o garncarzu, który lepił z gliny garnek. Robił to bardzo długo, jednak za każdym razem, gdy oglądał swoje dzieło nie był zadowolony. Miał wrażenie, że o czymś zapomniał, że czegoś brakuje. Dokładał gliny do rzeźbionej bryły, obracał ją na garncarskim kole, muskając dłońmi nadawał jej najbardziej wyrafinowane kształty. Rzeźbił piękne gliniane uszy o idealnych proporcjach, za które będzie można trzymać garnek, podając potrawę na stół. Dodał gliny na dno, aby naczynie dłużej trzymało ciepło. Jednak dzieło wciąż nie zadowalało garncarza. Po kilku godzinach pracy zrozumiał w końcu czego brakuje garnkowi. Naczynie nie miało otworu. Garncarz skupił się na kształcie, fakturze i pięknie naczynia, jednak zapomniał, że powinno być funkcjonalne. Zamiast czegoś w czym można gotować, stworzył piękną, lecz bezużyteczną bryłę. Garnek potrzebował pustki, aby zyskać swój charakter. By stać się tym, czym miał być. Boimy się słowa pustka. Na samo jego brzmienie czujemy lęk przed nicością. Niebyt kojarzy się z czymś ostatecznym, ze śmiercią, z nieistnieniem. Czasem boimy się tego stanu tak bardzo, że każdą wolna chwilę zapełniamy nic nieznaczącymi czynnościami. Wszystko po to, żeby nie poczuć nicości. Poganiamy siebie i innych, trąbimy na światłach, popędzamy dziecko, gdy wiąże buty, krzyczymy na kasjerkę, że za wolno kasuje. Nie chcemy pozostać w bezruchu, żeby cenne sekundy nie przeleciały nam przez palce. Bezczynność kojarzy nam się ze strata czasu, a to najcenniejsze co mamy. Nasze życie to linia, która niczym tykająca bomba odmierza nasze dni. Jesteśmy tym karmieni od pokoleń, wzrastając w kulturze zachodniej nie sposób myśleć inaczej. Ci, którzy tracą czas to nieudacznicy. Lenie, którzy nic w życiu nie osiągną. A gdy mocno się postarasz możesz osiągnąć wszystko. Tylko co to jest wszystko? Udowadniamy sobie, że jesteśmy coś warci, spełniamy czyjeś marzenia. Kreujemy wyobrażenia o sobie i wkładamy je w głowy innych ludzi, by potem uczepić się tego i wierzyć, że tak właśnie o nas myślą. Karmimy się tymi iluzjami i biegniemy w pogoni za czymś nieuchwytnym. Wierzyłam, że mnie to nie dotyczy. Przecież spełniałam własne marzenia i odnosiłam sukcesy. Miałam gdzieś opinie innych, wiedziałam co jest dla mnie dobre. Owszem, trochę nie pasowałam do korporacji, za dużo analizowałam i czułam. Aby upodobnić się do reszty nakładałam maski, których miałam tak wiele, że w końcu straciłam własną twarz. Pogubiłam się w tworzonych przez siebie kreacjach, byłam jak kameleon, czym bardziej nie pasowałam do otoczenia, tym bardziej starałam się wtopić w tło. I w końcu stało się to, co nieuniknione. To samo co z setkami, tysiącami innych, którzy zbyt długo żyli imitacją życia. Załamałam się. Wtedy nie rozumiałam co się dzieje. Widziałam to ze złej perspektywy, nie miałam przestrzeni, dusiłam się sobą. Był taki czas, gdy czułam jakbym nie istniała. Miałam prawdziwe przekonanie, że jestem tylko iluzją, że wydaje mi się, że jadę samochodem, rozmawiam z pracownikami czy podpisuje jakąś ważną umowę. Byłam przekonana, że mnie nie ma. Wpadłam w pułapkę własnego umysłu. Wychodziłam z psychoterapii i uzmysławiałam sobie, że mówiłam nieprawdę. Płaciłam za sesję, która miała mnie wyciągnąć z tego gówna, a szyłam obcemu człowiekowi jakieś nieprawdziwe historie. Opowiadałam mu własne iluzje na swój temat. Teraz już nie wiem czy ze wstydu kim jestem, czy dlatego, że po prostu zapomniałam, gdzie jest moje “ja”. Zmieniałam leki na mocniejsze, czułam co raz mniej. Trwało to osiem lat, aż w końcu coś pękło. Przemijanie i nieuchronność zmiany to jedyne czego możemy być pewni. Nawet jeśli nic nie robimy, to, co w tej chwili trwa i tak się kiedyś skończy. Wbrew pozorom nie trzeba podejmować żadnych akcji, przemijanie jest procesem niezależnym od nas. Za każdym razem, gdy słyszę: “A może to rzucić i wyjechać w Bieszczady” trochę mi smutno, bo takie rzeczy nie wydarzają się w prawdziwym życiu. To nie książka Grocholi. W Bieszczadach nadal będziesz walczyć ze swoimi demonami, bo tu nie chodzi o miejsce na ziemi, a miejsce w twojej duszy. To nie jest opowieść o szerokości geograficznej, a o przestrzeni jaką musisz odkryć w sobie, o otworze jaki musisz wydrążyć, aby twoje naczynie stało się funkcjonalne. Aby twoja dusza odzyskała prawdziwość istnienia. Wyjechałam do Tajlandii jako wrak. Mój mąż podjął decyzję, mi było wszystko jedno. Spakowałam nasze życie do pięciu walizek. I trafiłam do innego świata. Trafiłam do pustelni. Zaczął się mój życiowy detoks. To nie było niczym dotknięcie czarodziejskiej różdżki, a codzienny bolesny proces odwykowy. Przez pierwsze trzy lata nie miałam kontaktu z ludźmi. Oprócz moich najbliższych nie miałam żadnych znajomych. Nie poznawałam nikogo, bo nie miałam takiej potrzeby. Odpoczywałam od relacji, dyskusji, udawadniania swojej wartości, politycznych przepychanek, oceniania, przekonywania do swoich racji. Skasowałam social media, kontaktowałam się tylko z rodzicami i bratem. Okazało się, że nikt za mną nie tęskni, a wszystkie moje dotychczasowe znajomości zniknęły w ciągu paru chwil. Życie zweryfikowało moje relacje tworzone na fundamentach zawodowych koneksji, zależności i profitów. Sama tworzyłam te relacje, nikogo o to nie obwiniam. Nie miałam polskiej telewizji, nie słuchałam radia. Nie docierały do mnie żadne informacje. Odizolowałam się kompletnie od polityki. Nie interesowało mnie kto został prezydentem, jaki polityk objął ministerstwo, kto ma jakie poglądy. I wiecie co? Nic się nie wydarzyło. Nadal żyłam. Okazało się, że ta wiedza nie była mi do niczego potrzebna. Przez całe życie byłam przekonana, że muszę być na bieżąco, bo trzeba mieć swoje zdanie, a moja opinia się liczy. Ale nagle uświadomiłam sobie, że nic nie muszę. Mój brak zainteresowania polityką nie nadszarpnął podwalin świata. Wszystko trwa i toczy się swoim torem. To było wspaniałe, uwalniające odkrycie. Chodziłam po rozgrzanych ulicach Bangkoku i obserwowałam lokalny świat. W centrum miasta w labiryncie małych uliczek toczyło się sielskie, powolne życie. Bezpańskie psy, świergot egzotycznych ptaków w liściach wysokich palm. Wiszące w cieniu hamaki na wypadek, gdyby upał okazał się zbyt męczący. Rozgrzane paleniska ulicznych kuchni, zapach parującego sosu rybnego i kiszonych krewetek. Piekący w oczy, wyciskający łzy. Uśmiech ludzi, których nie rozumiałam, jednak nie potrzebowałam ich słów. Wystarczyła mi iskra w ich oczach, szczerość, której czepiałam się wtedy jak ostatniej deski ratunku. Prawdziwość prostych ludzi, którzy nie maja ochoty niczego udawać. Nawet nie wiedzą, że można. Siadałam czasem przy plastikowym stoliku, zamawiałam tajską zupę i patrzyłam na nich. Tak innych niż ludzie, których zostawiłam w swoim starym życiu. Patrzyłam, jak się śmieją, jak rozmawiają. Odkryłam wtedy, że słowa są zbędne, wystarczy otworzyć szeroko oczy, aby zrozumieć czyjeś emocje. Obserwowałam ich surowe życie, bez ozdobników, skupione na przetrwaniu i na tym, co tak naprawdę jest ważne. Ich widok był jak lekarstwo. Czasem dostrzegałam w ich wzroku to mgnienie, niemal nieuchwytny znak, że rozumieją. Jakby czytali mi w myślach i widzieli moje krwawiące serce. Prości ludzie, którzy skończyli kilka klas w przyklasztornej buddyjskiej szkole, patrzyli na mnie ze zrozumieniem, jakiego nie doznałam nigdy wcześniej. Z mądrością życia, której nie uczy się w szkołach. A ja patrzyłam w ich pomarszczone, zniszczone słońcem twarze o obcych rysach i czułam ukojenie. Wciąż byłam chora, nadal brałam tonę leków, jednak czułam, że coś się zmienia. Stroniłam od obcokrajowców, nie chciałam się integrować. Nie potrzebowałam słów. Bałam się, że ten wspaniały sen się skończy, że zakrzyczą mnie swoimi racjami. Że stracę to co osiągnęłam. Bywało, że słyszałam polskich turystów gdzieś na ulicy czy w metrze. W jednej chwili stare uczucie wracało, jakaś trucizna zalewała mi serce. Odwracałam wzrok, żeby mnie nie zdemaskowali, żeby nie dostrzegli w moich oczach zrozumienia, tego odruchowego spojrzenia na dźwięk znajomego języka. Wtedy tego nie wiedziałam, jednak teraz już wiem, że to wszystko nie wina ludzi, Polski czy korporacji. To były tylko narzędzia do samodestrukcji, które trzymałam w swoich rękach. Wtedy miałam żal do ojczyzny jakby była matką, która zostawiła mnie w sierocińcu. Tęskniłam za nią, jednocześnie jej nienawidząc. Miałam żal do przyjaciół, którzy tak szybko o mnie zapomnieli. Miałam żal do siebie, że straciłam czas. Że tracę go chodząc po gorących ulicach Bangkoku i nic nie robię. Jestem leniem, nieudacznikiem. Bo przecież bez pracy nie ma kołaczy i tylko ciężką pracą ludzie się bogacą. Stare prawdy wtłaczane moim przodkom przez ich matki i przekazywane z pokolenia na pokolenie niczym czarne dziedzictwo. Niszcząca siła, która doprowadziła nasze społeczeństwo na skraj przepaści. Gonimy za króliczkiem, który i tak nas wykiwa. Może było mi łatwiej, mogłam z dnia na dzień odizolować się od wszystkiego co mnie podtruwało. Jedna kropla trucizny nie zabija, jednak dodawana sukcesywnie, dzień po dniu zaczyna nasycać ciało toksyną. Krople przestały płynąć, jednak ja nadal potrzebowałam czasu na wyzdrowienie. Było mi łatwiej, bo zamieszkałam w kraju buddyjskim, gdzie słowo pustka nie powoduje strachu, a nic nierobienie nie jest lenistwem. Każdy ma swoją pustkę, osobistą przestrzeń tylko dla siebie. Gdzie zawsze można wrócić i poczuć ukojenie. Zawsze można położyć się na hamaku i odpocząć. Zamknąć oczy i słuchać zgiełku dnia. Ten kraj nie rozwija się w takim tempie jak kraje zachodnie, ale nikt nie ma z tego powodu żadnych kompleksów. Za niczym się nie goni, nie ma wielkich ambicji. Nie ma karier, chęci posiadania. Pracownicy nie chcą odpowiedzialności, a gdy czują presję odchodzą. Nie walczą, bo nie muszą. I wtedy właśnie, będąc tam, w tym dalekim, egzotycznym kraju zrozumiałam, że ja też nie muszę się nigdzie spieszyć. Nie muszę nic udowadniać, mogę marnować czas. Nie muszę wykorzystywać każdej wolnej chwili na kolejne osiągnięcia. Nikt tego nie musi. Poczułam wokół siebie przestrzeń, byłam wolna od ludzi, opinii, przedmiotów. Całe życie w pięciu walizkach okazało się zupełnie wystarczające. To było jak oczyszczający reset, wrócenie do ustawień fabrycznych. Są budynki, które można wyremontować, jednak czasem, trzeba go zrównać z ziemią, żeby powstało coś pięknego. Stałam na gruzach swojego życia, wyciągałam ramiona do błękitu nieba i czułam lekkość. Według filozofii wschodu wszechświat powstał z nicości, a każde żywe istnienie pochodzi z energii wszechświata. Jesteśmy z pustki, która jest częścią naszej istoty. Niczym w znaku yin-yang, gdzie czarne przeplata się z białym, byt współistnieje z niebytem, istnienie z nieistnieniem. Pustka nas dopełnia, a bez niej jest nas tylko trochę. Jeśli nie damy sobie przestrzeni na poczucie emocji, przyzwolenia na błędy i tej tkliwej troski o to, co czujemy, nasze człowieczeństwo zachwieje się w posadach. Jednak moja opowieść nie jest o religiach wschodu, nie studiowałam ich, nawet nie próbowałam. Moja opowieść nie jest też o wierze w Boga, bo to delikatna, intymna struktura mojej duszy, której nie warto wystawiać światu do oceny. Ta opowieść jest o mnie i o mojej drodze do miejsca, w którym jestem teraz. O surowych, prostych ludziach, o zniszczonych słońcem twarzach. O dialogach bez słów, w wąskich, gorących uliczkach Bangkoku i o pustce, którą musiałam poczuć, żeby zacząć żyć. Moje serce to wciąż delikatna, niewygojona tkanka. Taka jaką mieliśmy na kolanie, gdy odpadł nam strup. Delikatne ciało z cienką, różową skórą, którą łatwo zranić. Wiem o tym, dlatego nigdzie się nie spieszę. Powoli odbudowuje swoje życie, bez leków, bez toksycznych relacji. Nikogo nie udaję, nie oceniam, nie nawracam. Nie zmieniam światopoglądów. Dzielę się jedynie swoja fascynującą podróżą, która wciąż trwa. I mam nadzieję, będzie trwała jeszcze długo.2 punkty
-
Nic mi po tobie chyba nie zostało Prócz paru smutnych piosenek Nie napisanych nawet dla mnie Ale dla każdej z twoich sukienek Przede mną idziesz w każdym mym odkryciu Patrzysz, rozglądasz się, znieważasz Czujesz się wielki, gdy odbierasz siłę I klaszczesz, gdy publicznie upadam W rozdartej sukience stoję przed tobą Gładząc zawoskowany garnitur Topiłam świece na Twoje poczucie wyższości Wiesz jak się buduje legendy Na czyichś gruzach zwykłych opowieści2 punkty
-
Rzecz dotyczy licznych, znajdowanych przez archeologów na terenach bagiennych i torfowiskowych, darów wotywnych. Pamięć o takich rejonach tkwiła w ludziach przez setki, a nawet tysiące lat. Cisza... szumią liście, śpiew ptaków rozbrzmiewa, tu bzyknie komar, tam coś zaszeleści. Czas zatrzymany, mgły płyną o poranku, tajemniczość wraz z nimi między kępami. Wypływa z czarnej, bezdennej głębiny podsycanej wodą. Gąbczaste podłoże. Zdradliwy rejon strach rodzi w sercach, niepewność ludzi pełznie wśród oparów. Lepiej cześć oddać niebezpiecznym siłom, bóstwom miejscowym. Dary niesiemy przez tysiąclecia.2 punkty
-
nie ma trudnych dróg trudem jest być człowiekiem dźwigać życia ciężar który czasami popłakuje nie ma trudnych dróg są tylko chwile umiejące bać oraz uśmiechnięte które czasami wypada kraść nie ma trudnych dróg to tylko złudzenie które ma sens2 punkty
-
nie wstukasz esemesa nie wypowiesz składnie zatrzymasz na przejściu nie wycofasz autem w pracy już zapomnieli ile słodzisz herbatę szurasz drżącą nogą zgarbiona kluczysz a kluczy jak nie było tak są – odnalazły się w drzwiach zostawiłaś nie ma złodziei – nie było żelazko nie wyłączone światła nie pogaszone garnek za to czarny śmierdzi w lodówce lata mucha robacznica jak bombowiec który zgubił szyk mieni się w jaskrawym nagłym świetle przeszywającym żaluzje budzi do życia wstrętem sen a jakby nie sen wciąż ta plaża mnóstwo dzieci nie ma naszego2 punkty
-
Nie zdajesz sobie sprawy Jaką słabość mam do Ciebie Jak bardzo na mnie działasz Chyba sama jeszcze nie wiesz Bo bardziej niż cokolwiek Jesteś słodka Tyś moją jest pociechą I choć różne masz oblicza Najchętniej bym Cię schrupał Delektując się w zaciszach Bo mimo przeciwności Jesteś słodka Smakujesz mi najbardziej Ze wszystkiego, czym Bóg darzy Nie dziwne, że niejeden O kimś jak Ty śni i marzy Że aż się prawie wstydzę Jesteś słodka Te moje wypociny Wiem, że gadka to utarta Lecz gdy się tak uśmiechasz Do mnie, wiem, żeś grzechu warta Nic na to nie poradzę Jesteś słodka Że aż się niemal wstydzę Jesteś słodka2 punkty
-
2 punkty
-
A dziś baśniowo :) dla tych co się na tęczy zagubili ... W tej krainie fortów elfich, w glinianego naczynia zagięciu, gdzieś na peryferiach dłoni złotem wypełnionej, przez góry i doliny po grzbiecie tęczy, skrzat galopuje, włochatą zielenią mchu jaśniejący. W tym korowodzie barw, warkoczem komety sycząc, pędzącego mężczyznę dostrzega. Z nocy na dzień, przez mech i drzewa i gniazdo ptasie, po całą nieba bujność, człek ów biegnie utrudzenie, celu swej podróży poszukując. Widmem własnej tęczy zakotwiczyć pragnie w ostateczności porcie, co to ostoją mu będzie. Obolały z rozpędem w kolejne wielobarwne łuki wpada lecz rozszczepione światło kresu wędrówki ukazać nie raczy. Umęczone jego oblicze odbija się nieprzemiennie w kropli wody narożniku, co to znikąd zewsząd kosmatym szeptem migocąc skrzata głosem przemawia: Nie da się przynaglić wieczności do tego by się skończyła. Cały opuchłeś od pragnień i oczekiwań, zamiast zjechać prosto w podróż samą. To w niej jest cel. Prawdziwy sens rodzi się w ruchu. Wędrówka sama w sobie to byt bezsprzeczny, to magiczna przestrzeń, w której nie ma wygasłych gwiazd i oddechu powstrzymanego. Zawsze będzie jakiś kolor do odkrycia i barwa do zrozumienia. Przefruń nad tą nagą prawdą, a zmienisz swą tułaczkę w odyseję. przypominam o konkursie na najlepszy wiersz. do wygrania mój tomik :) szczegóły na:2 punkty
-
Stój mocniej na ziemi, znajdź grunt pod nogami. Trwaj! Dłonie wyryły grzbietowi trzymanej butelki; zimnice twych żył, splot języków rozciągał gumę czerwonych dywanów, związał środek bólu i pęk. / coraz cieńszy i cieńszy / Ciepłe serca wystrzeliły z proc, strzaskały szklanę zderzeniem głów - mimo ran ostatnia kropla przetrwa pyłem. Szczęście rozeszło się oparami, gwintem uleciało, wraz z wspomnieniami opada . . . . Nowa zasłona się kreuje, nowe szkiełka świecą Może czas najwyższy pozbierać je; chwyć wieko budulcem, nie podstawą - z góry spójrzmy tylko w firmament: burzyć czy wskrzesić? Zdecydujemy Na koniec - nie ma końca!2 punkty
-
Drogi Autorze, Wielki Poeto, jeden z drugim Cogodzinne wrzucanie na portal swoich wybitnych prac nie spowoduje, że staniecie się autorami poczytniejszymi od innych, którzy z jawnego lenistwa ośmielają się podzielić swoim tekstem co kilka dni, lub co kilka tygodni! Skandal! Szanuj innych Autorów. Szanuj i miej łaskawość dla czytelników. Którzy nieśmiało chcieliby poczytać prace innych Autorów, jednakże przez to, że właśnie wrzuciłeś swój jedenasty tekst w czasie ostatnich trzech godzin są zbyt skonfudowani ilością, jaką zostali przygnieceni i wolą zajrzeć na inny portal. Może czujesz się niedoceniany? Może za mało chwalony? Może kiedyś udało ci się zrobić na kimś wrażenie i chciałbyś to powtórzyć? Ale ILOŚĆ to nie JAKOŚĆ. Proszę, nie sprowadzaj POEZJI do poziomu dyskontu. Kłaniam się, miauczenie owies2 punkty
-
z ostatnią potrzebą poezji natura kolorami przestanie obradzać aksamitność będzie szortska zapachy nie uwiodą zmysłów dusze przestaną latać a grawitacja ściągnie je do samego środka ziemi niebo zdziadzieje słońce zblednie a tęcza - szaręcza obrodzi siedmioma odcieniami szarości księżyc odwróci się na ciemną stronę gwiazdy w niekonstelacjach przestaną rozbłyskać i spadać z ostatnią potrzebą poezji chemia pożre każde uczucie łza nie będzie płaczem a rozwilżeniem gałki ocznej smutek będzie dysfunkcją przesyłową bezwrażeń "wow" zastąpi ziewanie nuda z braku lenistwa uda się w daleką podróż a w niebieskich migdałach i lalalandzie zagości pustkopróżnia z ostatnią potrzebą poezji dystans oddalenie będą jedyną bliskością uśmiech będzie szczerzeniem zębów radość niepotrzebnym odruchem bezwarunkowym a my nie będzie już nas będę tylko ja tamta tamten2 punkty
-
Witam i dziekuje za szczery komentarz - Pozdr. nie politycznie. Witam - i lekko ulżyło a co tam...dzięki za czytanie.. Pozdr. Witam - dziękuje za ową szczerość - tak miało być. Pozdr. uśmiechem. Witam - no właśnie - nic tylko najazdy podjazdy które psują ich twarze - dziękuje za słowo - Pozdr. radośnie. Witam - mam w domu mały zydelek dam radę...dzieki za czytanie - Pozdr.2 punkty
-
(Mojej śp. Mamie) naciera zewsząd — piskliwy szum tętniącej melancholii… … skryłaś się już dawno za horyzontem zdarzeń — rozpływając się — w snopie srebrzystego deszczu… wśród niepojętych widm przeszłego czasu… zamazanych — zapomnianych twarzy… … kiedy nucę ci kołysankę — kroplisty pył — osiada na wyblakłej ze starości fotografii… … daleko mi do ciebie… coraz dalej… … a może — blisko? (Włodzimierz Zastawniak, 2021-04-18)2 punkty
-
@[email protected] Coś pewnie jak tęcza tylko szare. A co to gobis(bigos :) ? Jednym słowem najlepiej zapytać dzieci one Ci powiedzą w neologizmach to mistrzowie niezrównani. Pozdrawiam Pan Ropuch2 punkty
-
Władysław Szlengel Andrzej Włast Bolesław Mucman można mieć talent; można wieść beztroskie życie; można mieć dwadzieścia parę lat; a władczyni historia może właśnie szykować wagon bydlęcy… Tą audycje Janka Młynarskiego powinien wysłuchać na lekcji historii każdy polski uczeń. W tym miejscu możesz posłuchać, albo pobrać plik: http://hostuje.net/file.php?id=b793ad1bab830740a8527ad89a750a73 A to mój nieśmiały komentarz: MY HISTORYCZNI ANALFABECI dla nich kopano doły Piaśnicy, Palmir, Katynia ... nam nasze będą kopać, gdy tylko władczyni historia z boskiej swej woli na takie proste pytania odpowiedzi udzieli: komu? dlaczego? kiedy? gdzie? tak w chocholim pochodzie historyczni analfabeci, wolni od troski, wolni od myśli, handlarze własnym losem, wycenionym na pięć stówek, poznamy smak tej prawdy, stojąc nad swym dołem1 punkt
-
Małe, ale za to świeże znalazł na uboczu baca jajo kurze, więc je przebił no i wypił, bo miał kaca. Przy okazji nawymyślał kogutowi oraz kurze że za słabo się starali jajo było niezbyt duże. Potem przyniósł ostry tasak no i skrócił ich o głowę i powiedział, że on teraz będzie jaja jadł wołowe Jedna z krów to usłyszała i doniosła wnet bykowi ten z racicy ruszył ostro baca stoi i się głowi. Czy się schować do koliby czy też wdrapać się na smreka nic do głowy mu nie wpada a byk pędzi, byk nie czeka. Nim się baca zastanowił już przebity był rogami kto pałeczkę przejmie po nim trwa spór między juhasami.1 punkt
-
1 punkt
-
@Leszczym Tobie również dziękuję za --> ♥️ ? @Leszczym to jest bajka, może dlatego bardziej Tobie przypadła do gustu hihi ?1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@[email protected] co do zasady się zgadzam, ogólnie w pisaniu, czytaniu, malowaniu, rzeźbieniu, czy w jakiejkolwiek innej dziedzinie choćby sztuki trzeźwość umysłu jest co do zasady zasadna. Ale cała sprawa jest bardzo dyskusyjna. I nie chodzi wcale tylko o nałogi, a zatem w prostym rozumieniu używki, a o całą rzeszę innych substancji, które w ten, czy inny sposób mniej lub bardziej zmieniają świadomość. Nie o sam alkohol się tutaj rozchodzi. Tym samym co do zasady się zgadzam, doceniając choćby urodę wiersza, a także jego przesłanie. Tym niemniej jest tak wiele wyjątków od tej reguły, że po prostu nie mogę wprost się z tą tezą zgodzić.1 punkt
-
strach przenika do szpiku kości kiedy po skrzypiących deskach skrada się znajomy morderca i chociaż krzyczą ściany czekasz a ona boleśnie uderza łzy na zdjęciach nie wskrzeszą pustego miejsca1 punkt
-
@corival Bo widzisz, to takie samo napędzające się dynamo. Coś jak, Perpetum -:) Pozdrowionka i dziękuję! @GrumpyElf Dziękuję!1 punkt
-
Nie lubię obcojęzycznych zwrotów ,ale tutaj tylko jeden pasuje. Hasta la vista, baby :)1 punkt
-
@OloBolo Bardzo smutno... problem narasta, ale skoro jest uświadomiony, to może faktycznie coś się da zrobić. Oczywiście obydwie strony muszą być za, bo jednostronnie... choć różnie bywa jak życie wykazuje. Dość dywagacji. Pozdrawiam :)1 punkt
-
1 punkt
-
Leżę tu stoję tam na którejś z życia półek wyżej niżej nieistotne każdego dnia zakładam opakowanie na skrawek ciała ładne brzydkie nieważne spoglądam raczej nieruchomo myślę bo coś muszę myśleć mądrze głupio bez znaczenia samopoczucie jawi się różnorako zależy w którym momencie lepiej gorzej przeciętnie kim byś tutaj nie była zapytasz mnie o przydatność sens bezsens nonsens.1 punkt
-
Łomot racic słychać późno, baca smyk z drogi uskoczył i wyrżnął w jakieś tam pudło zahaczając nim o krocze. Hala w krzyk, próbuje zbierać patelnią całkiem rozgrzaną, baca bez oddechu teraz wietrzy zupełną przegraną. Pozdrawiam :)1 punkt
-
@Henryk_Jakowiec Za nie swoje czyny zbiera, słowa, uściśnięcia ręki, puszy się, nosa zadziera, nasz bohater niezbyt tęgi. Byk tymczasem patrzy z dala, otrząsnął uszy po szoku, obserwuje jak górala zajść z któregokolwiek boku. Pozdrawiam :)1 punkt
-
@corival Wymieniono, więc cylinder na sombrero i to z gumy teraz można by w nim ukryć nie jednego, ale tłumy. O Halinie nikt nie mówi w myśl zasady Murzyn zrobił... za to teraz głowę bacy laur złocisty przyozdobił. Pozdrawiam :) He Ja1 punkt
-
Inspiracja nr 1 https://images.app.goo.gl/JEXz1psaSr6kd15eA Można by tak w sumie bez końca bez potrzeby poezji w ogóle słowa jak milestone czy apokalipsa nie mówiąc o ich abstrakcie esencji i znaczeniu nawet by nie powstały :) Poezja jest znacznie szersza niż życie bo była już tam na długo przed jego początkiem i tam gdzie już nie ma po nim najmniejszych śladów. Jesteśmy na mokradłach u Pana Ropucha czyli filozofowaniu Aniu. :) :) :) :) Pozdrawiam Pan Ropuch1 punkt
-
Żeby był motyl to musi i być larwa przyziemna niezdarna jak auto za tysiąc i wczorajszy kierowca idzie świt na drodze pusto daje w gaz klinem obrasta w kokon ulata swobodnym motylem przysięga na Boga że dziś jest takie samo jak wczoraj Ten sam słup ta sama droga podbita karta zmianowa1 punkt
-
1 punkt
-
w poczekalni siedzi pan młody ale jakiś taki... wzdycha co jakiś czas wchodzi przed nami na krótko pewnie po receptę wychodzi i pora na nas siedzimy tak jak na filmie patrzę na ścianie obrazek stateczek podczas sztormu wisi ona zerka to na żonę to na mnie gada gada gada coś o niewyobrażalnej traumie który to już pacjent zegarek tyka ponoć dziecko niedawno urodziła - zabawne żona choć zna to miejsce siedzi niepewnie na sofie grzeczna nóżki razem ja na krześle naprzeciw jestem pierwszy raz i nie wiem co zrobić z rękoma i gdzie oczy udać jak dobrze że jest okno za plecami tej specjalistki i są jeszcze klamki pada deszcz1 punkt
-
@GrumpyElf Tak blokujemy numer, konto, usuwamy z socjali etc. czy moglibyśmy uznać na tym etapie znajomości że nigdy siebie nie poznaliśmy że się to nie wydarzyło, sprawić by był to tylko sen... Paluszek i główka :D1 punkt
-
@corival Cori przypomniałaś mi historię aronii której miałem w ogrodzie kilka krzaków, póki się nie dowiedziałem że jej korzenie to siedlisko najgorszej trucizny. Miałem już wyciąć gdy wnuczka która lubi sok z aronii mi zabroniła - dziadku ile litrów ja tego wypiłam! Popatrz nie bujam w obłokach? Miłego dnia.1 punkt
-
Jest to fragment dużo większej całości, ale nie zmienia to faktu, że chętnie poczytam co o nim myślicie. Tytuł został nadany tylko na potrzeby poezja.org. Dowódca twierdzy na przełęczy, którą biegł szlak prowadzący do Otrytii powiódł spojrzeniem po całym towarzystwie. Wraz ze swoim zastępcą Itrem i czterema innymi ludźmi, zorganizowali małe przyjęcie na cześć trzech posłańców z leśnego kraju. Poczęstunek odbył się w południe, dzień po ich przybyciu. Był smaczny, choć nie wykwintny. Dokładnie taki, jakiego należało się spodziewać po wojskowym posterunku w górskiej twierdzy. Gospodarz noszący wdzięczne imię Olch pilnował, żeby kufle gości były pełne piwa, a rozmowa lekka i wesoła nie sugerowała, że chce wyciągnąć z przybyłych jakiekolwiek informacje. Otrytia już od dawna nie angażowała się zbytnio w politykę zagraniczną. To wiedział niemal każdy w Hipparii. Nie trzeba było być ani urzędnikiem, ani dygnitarzem, ani zagłębiać się w jakieś bardzo skomplikowane gierki polityczne, żeby dojść do podobnego wniosku. Z sąsiadami nawiązywała sporadyczne kontakty głosząc wszem i wobec, że jest samowystarczalna i niczego nie potrzebuje. To działało póki co, ale na dłuższą metę nie było chyba zbyt rozsądne. Mogło skusić kogoś silniejszego i zainteresowanego zbadaniem, co też takiego dałoby się od słabszego sąsiada zyskać. Słabość leśnego kraju oceniano z góry. Pewnie ze względu na fakt, że spoza rozległych, gęstych borów, gór i bagien niewiele było widać. To mogło oczywiście być pozorne tym bardziej, że napotykani z rzadka w nadgranicznych lasach Otrytowie nie sprawiali wrażenia ludzi chwiejnych, zastraszonych i podatnych na wpływy. Byli doskonałymi tropicielami, poważnymi, spokojnymi ludźmi, dla których ważne były uczciwość i honor. Widok posłańców i ich propozycja, skłoniły Olcha do wniosku, że Otrytowie zapewne nie na darmo wyleźli ze swoich krzaków. Coś ich do tego popchnęło i warto było się przekonać co to było. Na pierwszy rzut oka bowiem, trudno było orzec, czy z gęstych otryckich lasów nos wysunął jeleń, lis, czy też niedźwiedź. Bezpieczniej było to zbadać. Jeszcze wczoraj, kiedy tylko posłańcy zostali przed niego sprowadzeni i wyłuszczyli o co chodzi ich władcy, posłał do stolicy wiadomość. W takich sytuacjach zalecenia były jasne. Jeśli do twierdzy docierało nie oficjalne poselstwo tylko posłańcy, należało ich zatrzymać, pozyskać informacje i przesłać je do Natronii. Tak też postąpił. Teraz natomiast nadszedł czas, żeby wyciągnąć z przybyłych nieco więcej wiadomości. Z tego też powodu niby niefrasobliwie i wyłącznie ze względu na okazanie zwyczajowej gościnności, siedział sobie przy wspólnym stole z przybyszami i zabawiał gości niezobowiązującą rozmową. Starał się przy okazji, przy pomocy swoich ludzi, dyskretnie upić gości. Wiadomo, pijanemu język łatwiej się rozwiązuje. Niestety, zwłaszcza dwaj starsi nie byli podatni na ich wysiłki. Młody, najwyraźniej wcześniej pouczony, także się powstrzymywał od nadmiernego picia. Właśnie jeden z ludzi Olcha, z usposobienia wesoły lekkoduch, opowiadał o jakimś polowaniu: — Pamiętam jak kiedyś ścigaliśmy przez pola jelenia. Szybki był i przez długi czas śmigał na granicy dobrego strzału z łuku. Trzeba było zbliżyć się, żeby strzała trafiła pewnie, więc gnaliśmy w dwunastu przed siebie ile koń wyskoczy. Nie chwaląc się byłem w czołówce tej stawki i jechałem jako drugi, ale prowadzący wyprzedzał mnie ledwie o długość ciała konia, więc nie bardzo odstawałem. I nagle usłyszałem niezbyt głośny... jak to tam określić, no trzask powiedzmy. Niespodziewanie łupnąłem w pełnym galopie o ziemię. Później okazało się, że puścił popręg, ale wtedy jakoś nie było mi do śmiechu. Nad sobą i wokół siebie widziałem tylko końskie brzuchy i kopyta, kiedy dziesięć koni przelatywało w zasadzie po mnie. I co? Żaden mnie nawet nie musnął. — Nie możliwe — wyrwało się jednemu z gości, ale opowiadający i jego koledzy roześmiali się tylko wesoło, a Olch dokończył za pechowego łowcę. — Możliwe, możliwe. Jeżeli jest wokół dosyć przestrzeni i szansa na ominięcie, no i jeśli koń nie jest spanikowany i nie ucieka na oślep, to nie nadepnie i nie uderzy kopytem. A tak swoją drogą pozwólcie, że zapytam przy okazji… te koniki, na których przyjechaliście, to wasze lokalne zwierzęta? — Przewodzący posłańcom skinął głową z dziwnym wyrazem twarzy i po lekkim wahaniu powiedział z pewnym wyzwaniem w głosie. — To leśne, dzikie konie. Są przyjazne i bardzo pracowite, choć może mało urodziwe. — Olch wyczuł, że temat jest wyraźnie drażliwy dla przybyszy i nie podjął przezornie wątku. Wzrokiem uciszył swoich ludzi, z których niektórzy może i mieliby ochotę pożartować sobie rozpracowując ten wdzięczny motyw. Później sam rozpoczął z nieco innej beczki. — Jeśli tylko chcą współpracować z człowiekiem i są użyteczne, to uroda nie jest tak bardzo ważna. — Doprawdy? — Niedowierzanie w głosie gościa było bardzo wyraźne. Dowódca twierdzy z przyjaznym wyrazem twarzy pogodnie kontynuował udając, że tego nie dostrzega. — Tak uważam. Wasze konie są niewielkie. Mają krótką, sterczącą grzywę i szarą… nazwijmy ją myszowatą maść z ciemną pręgą biegnącą wzdłuż kręgosłupa. Te cechy, oprócz uszu i oczu ratują im w lesie życie, bo pozwalają im się ukryć i przeżyć. Mają za to bardzo kształtne i silne nogi. Budowa ciała i grające pod skórą mięśnie sugerują, że są to wytrzymałe zwierzęta. Wydaje mi się także, że nie wymagają zbyt wielu starań i opieki. — To wszystko prawda. Dziwne, że zauważyłeś ich zalety. — Jak wiesz w tym kraju znamy się na koniach. — Dlatego właśnie zwróciliśmy się w kwestii wierzchowców do was. Ostatnio bowiem nasz władca usłyszał komentarz, że… jeździ na psie. — Olch ledwo powstrzymał się od parsknięcia śmiechem i w duchu podziękował swoim czterem towarzyszom za opanowanie. Co prawda odniósł wrażenie, że tak jak on sam byli o włos od wybuchu radości, ale pohamowali się siłą woli. Jeden z nich usilnie wpatrzył się w ścianę naprzeciw, a kolejny w trzymany w dłoniach kufel. Inny miał przymknięte oczy pewnie dlatego, żeby nikt nie zobaczył w nich iskierek rozbawienia. Jego zastępcy natomiast, ledwie zauważalnie drgał kącik ust. Wszyscy czterej jednak wyczuli najwyraźniej, że nie jest to dobry moment na śmiech. Kryzys trwał mgnienie oka i już chwilkę później dowódca twierdzy był w stanie z pełną powagą zareagować. W duchu doszedł do wniosku, że właściwie można byłoby na tym skończyć całą dyskusję. Mieli przecież już swoją odpowiedź. Z drugiej strony stwierdził, że jeszcze jedno jest warte zbadania, mianowicie kto był tak dowcipny w stosunku do otryckiego króla. Kontynuował więc cierpliwie swoje dociekania: — Ktoś się popisał raczej marnym dowcipem. Do tego zna się na koniach jak wilk na gwiazdach. — Wilk w owczej skórze. — Robi się coraz bardziej ciekawie. Wybacz pytanie, ale kto to? — Morg, władca Gimiru. — Odpowiedź jakoś nie zaskoczyła Olcha, który pomyślał tylko, że w tym momencie mieli już pełną jasność sytuacji. Kompletną informację, z której można było wiele wywnioskować. Należało jednak kontynuować to kurtuazyjne spotkanie, więc pokiwał niby to z politowaniem głową i skwitował używając jako ilustracji małego opowiadania. — Ten to faktycznie chyba tylko o wilkach i owcach może pogadać. Dobre konie widział jedynie na obrazku, to skąd ma brać doświadczenie. Widzisz, nie na darmo mówiłem, że konia warto oceniać po użyteczności, a nie tylko po wyglądzie. Miałem kilka lat temu klacz. Siwa, jabłkowita, przepięknie ukształtowana, proporcjonalna, spokojna, posłuszna — rzekłbyś ideał. Tak było do czasu, póki na nią nie wsiadłeś. Jeśli nie założyłem skórzanych, grubych rękawic, to po godzinie miałem ręce obtarte do krwi, bo kobyłka jak taran parła do przodu. Przeszkód na drodze nie omijała, zawsze przez nie skakała i to fenomenalnie. Nie zważała na to, czy to krzak, czy kłoda, czy strumyk, pokonywała wszystko. Gorzej było po wylądowaniu, ponieważ każdy zeskok kończył się próbą poniesienia. To było uciążliwe, ale przyzwyczaiłem się. Poza tym wielu spoglądało na tą ślicznotkę z zazdrością, co mi pochlebiało. Wreszcie jednak nadszedł dzień i to już tutaj, w twierdzy, kiedy czara się przelała. Pewnego razu wyjechałem po coś poza warownię. Wracaliśmy po tej stromej ścieżce, którą wczoraj jechaliście. Konie muszą na niej ciężko pracować żeby dotrzeć do bramy. Klacz jak zwykle parła do przodu i to o dziwo coraz szybciej, a w tym pędzie zachowywała się jak zaślepiona. Jakby zapomniała gdzie jest i nie widziała drogi. Już po chwili galopowała pełną szybkością w stronę muru, jakby go nie widziała. Nie reagowała na wodze, ani na krzyki i uświadomiłem sobie, że za moment zwyczajnie oboje zginiemy. Później okazało się, że wszyscy którzy to widzieli pomyśleli to samo. Już widziałem w wyobraźni jak rozwala nas o ścianę i tyle. Przy tej prędkości i kamienistej, stromej ścieżce zeskok z konia dałby ten sam efekt, dlatego nie było czasu na myślenie. Rzuciłem się do przodu, złapałem za kółka wędzidła i skręciłem mocno jej łeb do tyłu w nadziei, że zmieni kierunek. Ku mojej wielkiej uldze zaczęła na szczęście skręcać, aż w końcu zawróciła ledwie mieszcząc się na dróżce. W trakcie tego manewru oprzytomniała i zwolniła, a po chwili stanęła ciężko dysząc i rozglądając się półprzytomnie. Po przerwie na odzyskanie panowania nad sobą, oboje wstrząśnięci, ale już spokojni podążyliśmy powoli do twierdzy odpocząć. A chciałem tym podkreślić, że nie każdy przepiękny koń jest wart zachodu. Co z tego, że mój rwał oczy urodą, kiedy okazał się niezdatny do współpracy. W efekcie kobyłka trafiła do stada. Nadaje się tylko na matkę i na szczęście nie przekazuje potomstwu tej swojej specyficznej cechy powodującej, że traci rozum i orientację. Goście wydawali się być mocno przejęci opowieścią. Dwóch starszych zadało nawet kilka pytań, ale uwagę Olcha przykuł najmłodszy z nich. Był jeszcze zupełnym młodzikiem i jak dotąd nie brał udziału w rozmowie, a tylko przysłuchiwał się jej uważnie. Teraz też milczał, ale widać było, że mocno się nad czymś zastanawia. Dowódca twierdzy obserwował go spod oka dlatego to zauważył. W pewnym momencie chłopak uniósł wzrok, przez chwilę wyraźnie się wahał, ale na koniec zdecydował się widać, nabrał tchu i zanim któryś z towarzyszy go powstrzymał wypalił z pytaniem: — Ale takich koni nam nie sprzedacie? — Całe towarzystwo zesztywniało zaskoczone, choć każda ze stron z innego powodu. Olch ruchem ręki uciszył ewentualne protesty swoich. Dowodzący posłańcami żachnął się, a później nie zważając na gospodarzy zrugał młodzika ze wściekłym wyrazem twarzy. — Zamknij się idioto. Mówiłem żebyś paszczę otwierał tylko do jedzenia. Ot mądra głowa. — Ale ja… — Cicho! Dość już zrobiłeś! — Młodzik, cały czerwony, spuścił wzrok na trzymany w dłoniach kufel i zacisnął wokół niego ręce, wyraźnie hamując się przed kontynuowaniem. Przywódca posłańców westchnął głośno opanowując nerwy i zwrócił się do Olcha przepraszającym tonem. — Wybacz młokosowi. Nie przypuszczałem, że wyrwie się z taką głupotą. Zazwyczaj wykazuje się większym rozsądkiem. Hippariański dowódca twierdzy powoli skinął głową przyjmując wyjaśnienia, ale w duchu czuł buzującą złość. Nie miał zamiaru jej okazywać świadomy, że podjudziło by to tylko jego ludzi i mogło się różnie skończyć. Próbując rozładować jakoś emocje w myślach konstruował całkiem miłe obrazy, jak to spuszcza młodzika w najbliższą przepaść. Wyobraźnia podsunęła mu całkiem realny plan. Nie miałby daleko, żeby go zrealizować. Wystarczyłoby zawlec chłopaka na wschodni mur i przerzucić przez blanki. Tego typu myśli pozwoliły mu zapanować nad emocjami i mógł po chwili odpowiedzieć: — Dobrze, złóżmy to na karb młodości… żeby jednak nie było niedomówień, odpowiem na wątpliwości. Nigdy nie pozwolilibyśmy sobie na sprzedaż zwierząt z takimi problemami. Oferowane konie zawsze są zdrowe, co najmniej ośmioletnie, dobrze ułożone. Klacze po oźrebieniu, żeby było wiadomo, że są w stanie dać zdrowe potomstwo. — Nie wątpimy w to, prawda barania głowo? — Młodzik zerknął na swojego dowódcę, później po kolei na każdego z obecnych kończąc na Olchu i skinął głową mówiąc ze skruchą. — Bardzo przepraszam. To było niechcący… — Ciekaw jestem jak byś wyglądał, gdybyś takim obcesem zapytał o Możnego Rogacza — sarknął dość zjadliwym tonem drugi z posłańców i na tym ten dość przykry incydent się skończył. Olch miał tylko nadzieję, że obawy młodzika są jedynie jego poglądem, wynikającym z braku doświadczenia. W zasadzie nic to nie zmieniało, ale niezbyt przyjemnie było sobie uświadomić, że można byłoby ich podejrzewać o tak nieuczciwy proceder. Występ młodego Otrytianina zważył humory, więc mała biesiada dość szybko dobiegła końca. Dowódca twierdzy tego nie żałował. Uzyskał wyjaśnienie dla swojego władcy i to było najważniejsze. Było wczesne popołudnie. Należało jak najszybciej spisać raport i posłać wiadomości do stolicy. Chwilę rozważał czy lepiej wykorzystać ptaka, czy poprzestać na konnej poczcie. Na koniec doszedł do wniosku, że ze względu na zbliżającą się noc, konna poczta będzie szybsza i pewniejsza. Niby do ciemności pozostawało jeszcze sporo dnia, ale zaleta tego typu posłańców była taka, że mrok ich nie zatrzymywał. Zmieniając konie mogli posuwać się do celu nawet w ciemności. Zwierzęta wspaniale dawały sobie z tym radę, pokonując przestrzeń równie pewnie jak za dnia.1 punkt
-
Byłam pewna - to koniec nastał czas nadzieja odchodzi otulił mnie strach przygarnął ramieniem zamknął moje usta zimną dłonią wstrzymał dźwięk usłyszałam klucza chrzęst i ta cisza zastygł czas do głębi bólu i dna zamilkłam - jak nie ja i cicho zawiał wiatr nadzieja znów dała znak usłyszałam imię swoje drzwi zakluczył wrócił 12.04.2021 r.1 punkt
-
Jak zobaczyłem zamilkłem. Gdy usłyszałem zamilkłem. Jak przeczytałem zamilkłem. Wprost, bezpośrednio i całkowicie cynicznie zbyłem milczeniem. Milczenie wydaje mi się czymś w sam raz i czymś najwłaściwszym. Ci którzy gadają – robią tak, bo muszą, gdyż najchętniej by zamilkli. Ci co piszą nie umieją nie pisać i stąd właśnie nie milczą. W dzisiejszych czasach czasem miewam wrażenie, że nie milczą tylko ci, którzy mają w tym ważny interes. Kiedyś płacili nam za milczenie, dziś milczenie jest bezcenne. Powiedzenie, że milczenie jest złotem już dawno się zdewaluowało, bowiem wiem, że teraz milczenie jest koniecznością. Mój przyjaciel, moja znajoma i osoby z rodziny stają się z dnia na dzień milczkami. Albo – jak kto woli – mrukami. Jeśli niniejszym trochę zbyt przesadnie i dosadnie stwierdzam, że milczę jak grób, co jest pewną nadinterpretacją faktów, to z całą pewnością można powiedzieć, że milknę i nie będzie w tym żadnej przesady. Co i rusz gryzę się w język i aż niespotykane, że go jeszcze nie odgryzłem. Zresztą zmagając się ze słowem pisanym widzę jak na dłoni, że języka i tak nie potrafię rozgryźć. Każda nasza próba, aby to uczynić zaczyna mienić się w tych czasach brawurą, odwagą, a nawet heroizmem. Muszę wyznać, że gdy spotykam obcą mi osobę mam przede wszystkim ogromną nadzieję, że ta się nie odezwie i nic nie powie. Znak czasów. Wiemy tutaj swoje i dlatego milczymy właśnie im na przekór. Bardzo proszę o jedno, a mianowicie o to, by nie mylić mojej postawy z milczącą akceptacją. I tylko czasem bywam nieźle zaskoczony, widząc i słysząc wszystkich tych, którzy tutaj nie milczą. Jak oni to robią? Jak to się udaje? Czy w ogóle można nie milczeć?1 punkt
-
Mkniemy szlifujac ciemne podłogi Oboje tak blisko W zwartych ramionach wśród brudnych rak Tak czyści i zacni wczesne jaskółki Wśród ciemnej otchłani niechlujnych Myśli zadziornych gęb Z łączyły się serca na przekór wszystkiemu A dusze Nasze poszły w ich ślad W kieszeniach noże ostre języki My bez ustanku mkniemy szlifujac Ciemne podłogi oboje tak blisko W zwartych ramionach Wśród brudnych rąk1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne