Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 06.07.2020 w Odpowiedzi

  1. przepraszam bolało nie mogę nabrać powietrza odwołuję wizytę u dentysty nadstawiam drugi takie wychowanie nocą wynoszę śmieci przepraszam już nie będę w brzuch urodziłam ci syna mężczyźni szczęścia nie dają
    7 punktów
  2. koncertowe lato w oparach pandemii minął pierwszy tydzień grają dwa zespołu nieustannie robią wokalne występy wszędzie o nich głośno od Bugu do Odry odwiedzają wioski miasta i miasteczka przedstawiają proste polityczne songi muzą ich nienawiść i sny o potędze każdy obiecuje – tylko ze nami dobrze śpiewają najczęściej o złym konkurenci szybkim długopisie lub niemieckim bracie jeden tą zabraną konstytucje niesie i ogniem wypali ślad chamów z pałacu drugi tradycyjny tępi wykształciuchów zawsze najważniejsze Bóg Honor Ojczyzna co prawda z honorem dali trochę luzu malutką enklawę - polską telewizję TVP publiczna zawsze niezależna rozwija się dobrze gdy władza zwycięża takie mamy czasy potrzebna jest tuba TVN to Niemcy źle jak im się uda a mnie już wkurwiają te nudne koncerty gdzie zamiast muzyki czuję ekskrementy posłuchałby jazzu poezji śpiewanej potem z przyjaciółmi bawił się do rana ale od miesięcy wciąż wyborcze wiece nieustanny bełkot bo pandemia przecież tak wygląda dzisiaj Rzeczyspolita świnie z głośnym kwikiem biegną do koryta
    7 punktów
  3. nie odniosłam zawodowego sukcesu nie byłam w paryżu na malcie w nowym sączu nie zdążyłam się rozmnożyć pod kolumną zygmunta piję kawę za dychę odłożoną na czarną godzinę lubię rzeczy proste chleb z masłem wino zwierzęta z ludźmi bywa różnie zakochałam się 150620
    4 punkty
  4. zasłaniamy głód miłości czym popadnie miałkim słowem błahą myślą niedokładnie lecz nie uda się oszukać tej tęsknoty nie przekupi jej namiastka byle dotyk w głębi serca przeczuwamy przecież skrycie że pokochać trzeba najpierw własne życie
    4 punkty
  5. Nic z tą miłością nie mogę zrobić. Mieć jej, czy nie mieć? budować, tworzyć? zbędne pytania. Przyszła, opadła, jak mgła o świcie i przysłoniła to stare życie z garścią nawyków. I się wymyka spoza kontroli to za czym tęsknię, i to co boli, radość co niesie. Nie wiem co będzie, jestem bezradna, bezbronna, słaba i nieporadna, ale tak czuję. Jakaś w tym prawda - że miłość zmienia, ciągnie uwagę w stronę partnera, zmienia horyzont. Jaki to banał, póki nie poznasz, że sens w niej mieszka, największa rozkosz i niesie w górę. bb PS Takie banalne jest to wyznanie tekst piszę prozą i niech zostanie, na wieków amen.
    4 punkty
  6. Niejaki młody człowiek u mistrza się zjawił, gdyż słyszał wiele razy jak mądrości prawił. - Powiedzcie mistrzu szczerze, czy jest to możliwe, wiedzieć, czemu kobieta cię kocha żarliwie? - Jest to możliwe, jednak trudno rzec dlaczego kobieta kocha ciebie, za to nie innego. Lepiej się w to nie wgłębiaj, bo miłość jest płocha. Do czego ci ta wiedza? Ciesz się, że cię kocha.
    3 punkty
  7. kiedy on zły jest bardzo dobre lecz gdy dobry - złe... mam w sobie siłę i miękkość tak jak ty nauczymy się harmonii w wymianie kochany
    3 punkty
  8. usiadłem ze samym sobą przy sobie samym ten przypływ nagły I nieodparte wrażenie to się właśnie stanie tu teraz to już się dzieje posłuchaj ja słucham zrozumiałem sens sensu czyste szaleństwo w spokoju siedząc nieważkim jakbym chciał przeprowadzić bezkrwawą bitwę najcichszą wojnę w slow motion rany zawsze zdążą się zagoić a ból nie staje się ich wypadkową inaczej się nie da czy wiesz że pokój jest wbrew naturze i jak nieestetycznie byśmy się prowadzili puszczając młode samopas przecież nic nie mogło by im zaszkodzić a ty i ja bez wyzwań odcinając kupony bez potrzeby zaspokajania potrzeb przestalibyśmy i chodzić pełzając jak pełzaki i tak dopadł mnie strach że to już koniec zrozumieć wszystko to przecież poznać algorytm na zniknięcie na zapomnienie chcę byś wiedział że w tej chwili czuję tembr twojego głosu czuję jak mnie łaskocze wszędzie tam gdzie łaskotać mnie tylko może posłuchaj ja słucham
    3 punkty
  9. Kreatywny księgowy z Milwaukee na zysk liczył niezwykle wysoki; lecz w rachubach się mylił, bo go szybko nakryli, liczy więc na spacerniaku kroki.
    2 punkty
  10. nie kalecz miłości bądź dla niej uśmiechem drogą którą polubi iść nie bądź dla niej kulą zawsze raźno obok niej idź nie dokuczaj byle czym miłość to nie coś co można zgubić ona musi być obecna w twym tle o czym nie od dziś ten co kocha doskonale wie... wie... wie... że miłość to poezja że nie tylko poeta darzy ją sympatią dużo o niej wie
    2 punkty
  11. Na łące rośnie wiele kwiatów, Lubię tam czerpać inspirację, nikogo w to miejsce nie zabieram, bo to moje własne, A może tak pochlapać, się po deszczu w kałuży, tylko buty zmoczę, więc to nie dobry pomysł, Na tory sobie pójdę, krętą ścieżką, ustanę na chwilkę pomodlić, tam jest tak lekko, Piwonie piękne babcia ma w ogródku, pokaże ci je kiedyś to i ty pomodlisz się w duchu. A gdy słoneczko już wyjdzie zza chmur, napiszę tobie kilka miłych słów, nie będą to słowa o miłości, bo nie szukam jej, będą to słowa o przyjaźni takiej prawdziwej.
    2 punkty
  12. Moja choroba to schizofrenia, proszę po tym opowiadaniu cudów się nie spodziewać. Choruję od 9 lat chcę przekazać wam kawałeczek swojego życia wiele przeszłam, wiele przeżyłam. Zacznę od tego że na początku lat szkolnych zerówka, podstawówka gimnazjum i tu schody w średniej zaczynało pomału coś zgrzytać, byłam przezywana przez, rówieśników pomału zamykałam się w sobie. Pamiętam do dziś jak poszłam do nauczycielki po pomoc będę mówiła na nią ona bo nie zasługuje nawet na miano nauczycielki, ona powiedziała mi tak olej to a oni stali się przezywali każdego dnia. Ciężko jest o tym pisać ale jak już zaczęłam to chcę powiedzieć by nauczyciele czasami się zastanowili, nad swoim zachowaniem i postawą codziennie od niej słyszałam jaka to ja gruba jestem, nie zapytała się ani razu dla czego tyle jem i dlaczego zajadam emocje, nie dałam 3 razy ledwo przechodziłam z klasy do klasy jak tu się skupić kiedy każdy od siebie coś. opuściłam szkołę i zmieniłam jednak za nim do tego dojdę to najpierw poszłam do, pracy tam każdy się uczył ja nie chciałam być ta z tyłu i poszłam uczyć się zaocznie poprawiłam oceny, następnie poczułam smak nauki i koleżanka znalazła w gazecie ogłoszenie Studium Małżeństwa i Rodziny Diecezji Ełckiej moja pierwsza szkoła gdzie nikt nie oceniał mnie jako osoby, następnie jeszcze raz do liceum poprawić oceny, naprawdę mi się to spodobało, tak robiąc studium już chorowałam, w między czasie chodziłam do ośrodka dziennego tam znowu schody lekarz co miesiąc zmieniał mi leki a na koniec powiedział że ich nie biorę. Co było nie prawdą gdyż rodzice świadkami że brałam. I tak trafiłam do szpitala psychiatrycznego, byłam bardzo zła na lekarza któż by nie był na moim miejscu, jednak coś, mi to dało podniosłam się zaczęłam walczyć o siebie do końca, w szpitalu znajdowałam swoje zajęcie było to głównie czytanie książek aż pewnego dnia zaczęłam układać słowa i pisac wiersze, piszę już 3 lata. Trochę opowiem o chorobie, wydawało mi się że prauję w radiu, ładowrka od telefonu to był mikrofon i myślałam że nadaję audycje, pewnego razu siostra weszła do pokoju i też zobaczyła co wyprawiam, jednak objawy na chwilę ustąpiły i coś mi przyszło do głowy by iść do zakonu, tam choroba się pogłębiła zaczęłam myśleć że siostra zakonna chce mnie zabić matka przełożona jak widzicie piszę tu z małej literki zadzwoniła po moją mamę gdyż leżałam w łóżku nie przytomna, zamiast zadzwonić do lekarza też nie poważna osoba. Do domu wróciłam w strasznym stanie psychicznym oczywiście. Pewnego razu mama wezwała do domu psychiatrę nie nie mam żalu o to gdyż, teraz mam dobrze dobrane leki i żyje mi się dobrze. w zakonie byłam przed szpitalem. Rok temu mama dowiedziała się o ośrodku dla schizofreników nie mylić tego ze szpitalem, Dokładnie jest to ośrodek w Sobieszewo Wyspa. Pierwsze dni co ja tu robię, następne dni tu jest moje miejsce. Było nas ośmioro razem zemną 3 dziewczyny i 5 mężczyzn, pokazali mi wiele mam wspaniałych przyjaciół nauczyłam się gotować sprzątać za co jestem wdzięczna a co najważniejsze podniosłam się psychicznie, obecnie uczę się zaocznie, Opiekun Medyczny i chodzę na terapię można ? pamiętajcie człowiek chory na schizofrenie nie zabija on chce żyć jak każdy a dobrze dobrane leki sprawiają, ze funkcjonujemy normalnie, może was poruszy moja krótka historia a może i nie ale chciałam to wam przekazać jestem gotowa.
    2 punkty
  13. Uderza młot W kowadło świata, Niewidzialny kowal, Kuje zawzięcie Rozsypuje światełka, W ciemności Nieskończonej Małe iskierki, Drobne i delikatne, Uparte by trwać, I zniknąć, Bez śladu Z siłą Zdolną rozpalać Wielkie pożary Gorące Krótkim życiem, Wypalają się Swoim żarem Tak bardzo Chcą zaistnieć, Zostawić ślad Po sobie, Rozpętać inferno Zanim znikną nagle Małe i wątłe Iskry w mroku
    1 punkt
  14. Żył pechowiec we wsi zwanej Dymne, który wciąż wpadał z deszczu pod rynnę; trapił go pech za pechem, sobie więc na pociechę mawiał, że życie jest bardzo płynne.
    1 punkt
  15. Tego typu "normalny, przyziemny'' tekst, napisałem tylko jeden. Pada deszcz, gdzie krople spadają. Przemoczona płytka domofonu, spoziera w oczy mokrymi guzikami. Pętelek nie dostrzegam. Widocznie rozmoknięte. Nieczynny. Dusić można i dusić. Nie duszę. Nie muszę. To ja. Właściciel. Od razu widać po sposobie bycia. Pewności siebie. Targam klucz w lewej kieszeni kurtki. Lepi się mokra do koszuli. Świat wodny, przesiąknięty. A w każdej kropli jego cząstka. Ciemno. Ciemność. Choć jasno pod przydziałową lampą. Biorę klucz do ręki. Taki z żółtą opaską. Inny kolor nie wchodzi w rachubę, by nie pomylić z innymi kluczami. Bez opasek. Zupełnie gołe. Mam ich cały pęk na niewielkim kółku, do którego doczepiłem zapasowy. Na wypadek gdybym zgubił. Ten właściwy. Najbardziej pasujący do dziurki. Wtykam w mokrą szczelinę. Przekręcam w stronę zachodnią. Uśpiony blok trzeszczy i skrzypi, niczym wielkie betonowe zwierzę, przyczajone wśród drzew. Sąsiedzi też? Nie wiem. Nie dociekam, ale ociekam na pewno. Wchodzę cichutko. Głaszczę uśpioną muchę. Startuje wściekle z krawędzi klamki, machając groźnie lewym skrzydłem. Spogląda z wyrzutem tysiąca oczu. Czuję zapach korytarza. Muszę się spieszyć, żeby żarówce starczyło czasu, na oświetlenie drogi. Czasami potykam się o ciemność, gdyż wszystkie klatki są szare. Znowu targam paluchem wystający przycisk ze ściany. Wkładam klucz. Jestem na tyle przytomny, że trafiam jakoś. Metalowy odgłos, kołuje po poręczach jak startujący samolot. Odbija się od ciał pająków. Przekręcam klucz w stronę zachodnią. Tak. Owszem. Jeszcze raz. Tam gdzie leży uśpiona wioska, przez którą tak często jeżdżę rowerem. Teraz bym nie mógł. Powieszam żółtą czapkę na domofonie. Służy jako wieszak. Normalnego nie mam. Takiego jak mieć należy w cywilizowanym mieszkaniu. Z małymi haczykami na długim knebelku. Można tak śmiesznie przesuwać, licząc na coś w swojej naiwności. W tą lub tamtą stronę lub zostawić w spokoju. Szafki na buty nie posiadam. Mam za to buty na nogach. Zdejmuję, by nie zachlapać podłogi, bo będzie śliska. Jeszcze się przewrócę, wyrżnę w pobliską ścianę i będzie problem, lub żadnego już nigdy więcej. Mieszkanie duże? Hmm. Na tyle, żeby pomieścić ciało. Żadne wielkie. Maciupeńkie. Z balkonem na szczęście. Wchodzi się na niego z przedpokoju przez pokój. Prowiantu na drogę brać nie trzeba. Droga niedaleka. Długi jest i wąski jak ślepa kiszka, z zielonym zadaszeniem. Na wypadek samobójcy. Mógłby trafić w doniczki, lecąc z wyższego piętra lub dachu. Popsuć kwiaty. Z balkonu widzę bardzo dużo. No chyba, że jakiś przechodzień zzielenieje ze złości. Wtedy trudno go dostrzec na tle drzew i krzewów. Wspaniała monotonia okolicznych szarych bloków, uzmysławia piękny świat, gdyby pomyśleć, że wyglądają zupełnie inaczej. Wieszam kurtkę na zawiasie drzwiowym. Takie dodatkowe zadanie mu przydzieliłem. Jest świeżo posmarowany masłem, bo za bardzo skrzypiał, buntując się w ten sposób. Buty z urwanym sznurowadłem kładę spodami do podłogi. Odwrotnie nie chcą stać. Słyszę ciche zgrzytanie drobinek piasku, między wykładziną: ziemią, a podeszwami: niebem. Jedno ze sznurowadeł jest zaplątane w przedostatnie dziurki. Męczę się przez jakiś czas. Przecinam nożyczkami. Będę musiał kupić nowe. A może nie. Jakoś zwiążę koniec z końcem. Stare jeszcze trochę wytrzymają. Otwieram szafkę spożywczą. Żałuję tej decyzji. Ale cóż. Zgłodniałem. Bałagan wewnątrz jak na mnie przystało. Stare pierniki, kawa ze szkłem drobno tłuczonym, tabliczka ostrzegawcza z napisem: żywność może być przeterminowana, oraz wszechobecny nieład na każdej półce. Jakbym swój umysł oglądał. Matka by rzekła, to co zawsze: „ No jak zwykle. Ja już nic nie mówię.” Lodówkę też mam, ale chyba pusta. Wolę jeść na bieżąco, zamiast chrupać kiełbasę z drobinkami lodu. Brakuje mi cierpliwości, by czekać aż się żywność odmrozi. A niezamrożone na dolnej półce mogą się zepsuć, jak zapomnę o rzeczywistym świecie. Za bardzo. Czas na kawę i stare krowy z półki. Biegnę krótkim dystansem, z brudną szklanką do łazienki. Stoi nieumyta od wczoraj i zdążyła zajść brązowym czymś. Puszczam wodę na zabrudzone resztkami dno. Płuczę pod metalowym baldachimem kranu. Trochę buczy, aż mi rura drży. Macham ręką na wszystkie strony świata, kiwając brudną szklanką w kształcie zapaćkanego naczynia. Wylewam mieszankę do otwartego sedesu. Kiedyś wylałem do zamkniętego. Szczelny jest. Nie przesiąkło. Podążam w kierunku umytego statku. Sypię cukier do koszyczka prosto na stół. Zapomniałem włożyć szklanki. Wkładam. Znowu wrzucam kryształki cukru, na uprzednio naćpaną kawę. Trochę jakby bratnia dusza. Wracam do przedpokoju. Stare kapcie znają drogę, na wypadek gdybym zasnął, ale końmi nie są. Widzę gazówkę. Stoi w kącie przy niewyniesionych śmieciach. Tak ze mną jest. Często zapominam. Skoro wiem gdzie stoi, to mogę czajnik postawić. Wody nalałem i niewidoczny kamień. Tym razem jestem cwany. Nie wstawię pustego. Stawiam pełny na ogniotrwałych ramkach. Pstrykam i pstrykam do upadłego, na pół zepsutym zapalaczem. Ojej. Cholera! Znowu ojej. Wypstrykuję iskrę. Gigla się z gazem pod srebrnym dachem. Płomień. Dużo płomieni. Jak drgający błękitny kwiat. Pieści gorącą klaustrofobią dno czajnika. Jestem zwycięzcą w walce o ogień. Żółta miska stoi na krawędzi górnej części szafki. Jak potrącę drzwiczkami, to może zlecieć. Prosto na głowę. Może to i dobrze. Zacznę po ludzku myśleć. Nie zleciała. Nie pozostaje mi nic innego, jak pozostać sobą. Siadam przy ławie nieoskarżonych. Włączam. Zakładam słuchawki na uszy. Gdzie indziej nie mam zamiaru, bo mógłbym źle słyszeć. Spijam dźwięki muzyki. Wlatują do głowy denerwując ślimaka. Nie ma biedak chwili spokoju. Słyszę tę ulubioną. Uwielbiam. Kocham naprawdę. Nigdy nie zdradzę. Nie wyrzucę z siebie potrzaskane ze złości nuty, starym zardzewiałym kluczem wiolinowym. Nie znudzę się nią. Co kocham prawdziwie, będzie tkwić we mnie na zawsze. Do ostatniego tchnienia i drgnięcia serca. No chyba, żebym rozum stracił i nie wiedział, co jest grane. Poprzez ulubioną staroć: „The dark side of the moon”, słyszę znane odgłosy. Piszczy niczym zarzynana świnka. Zdejmuję słuchawki. Podchodzę. Biorę do rąk rozhisteryzowany czajnik. Podnoszę. Uspokaja się. Uważam bacznie, by nie poparzyć zdradliwą parą, skrawek ciała. Leje wrzątek do szklanki. Nie pustej. Zapełnionej trochę kawą i cukrem. Gorąco uderza o dno naczynia. Oszalały tajfun tańczy w przezroczystym świecie. Tworzy się pianka, jak na wściekłem pysku naczynia. Widzę miliony małych kopułek. Miniaturowe pontony, połączone tą samą cieczą, niczym wielooczne oko muchy. Co chwilę jakiś pęka. Tak to bywa w życiu. Czasami trzeba pęknąć, by znowu się zakleić nadmuchać i wzbić wysoko. Z nim jest inaczej. Już nigdy nie wróci do pozostałych. Zniknął raz na zawsze, a za chwilę znikną wszystkie z ciepłej powierzchni. Muszę to zrobić. Brzdęk brzdęk, klik klik, zakłócam im spokój. Przepraszam. Wybaczcie mi. Mieszam wytrwale łyżeczką, uderzając delikatnie o kruche ścianki. Pragnę spłoszyć fruwające fusy. Nie bardzo wiedzą, czy utonąć, czy pływać. Kładę kawę na ławę. Zakładam na uszy głośniki. Muzyka zaczyna płynąć, jak niedawno wrzątek z czajnika. Pierwszy łyk. Pierwszy fus między zębami. I wreszcie pierwsze zakrztuszenie. Ale to nic. Nie groźne. Piję dalej, spijając też muzykę. Pomalutku. Z namaszczeniem. Żeby szczęście trwało dłużej. Aż nagle prawdziwy zachwyt. Euforia w kokonie ekstazy. Poczułem całość smaku. Zachwyt podwójny. Muzyka kawa. Kawa muzyka. Dominujący, ogrzewający, drgający i naprzemienny. Wszechobecny we mnie. Roztraja mnie, ale i nastraja. Za moim przyzwoleniem. Spoglądam na pokój. Co tutaj jest, a czego nie ma. Kwiaty. Dużo kwiatów. Niektóre trochę oklapnięte, ale to co. Ważne, że są. Zdarza się, że nie podleje na czas. Wtedy wkurzają się na mnie. Listkami i łodyżkami, szumią o swojej krzywdzie. Oplatają sumienie, aż nie mogę złapać tchu. Za oknem antena z aluminiowych rurek. Z jednej wystaje sztuczny kwiat. Żeby na ulicy było weselej. Jest jeszcze drugi. Na szafie. Doniczka przywiązana sznurkiem do obcęgów i młotka. Są przeciwwagą, by nie spadła i nie połamała kwiatu, będącego niżej. Lub mojej głowy, gdyż mam tam łóżko, w którym śpię kiedy zasnę. Rysunki. Wiele rysunków. To było kiedyś. Lubiłem rysować. Bardzo. Teraz jakoś nie potrafię. Bo niby dla kogo? Wiele nie potrafię, tak jak przedtem. Czekam na większy sens. Tylko że samo czekanie, niczego nie załatwi. To podcinanie gałęzi na której się siedzi, gdy piłujemy od strony pnia. Bezpieczniej po przeciwległej stronie. Widzę dużo pamiątek. Na szczęście mniej od tych, którzy odeszli, a więcej od tych, którzy przy życiu. Oby byli jak najdłużej, bo tak smutno, jak kogoś zabraknie i musi leżeć w ciemnej trumnie. Zostawia po sobie wiele pustych miejsc oraz wspomnień: gestów, słów, zachowań, które przeminęły raz na zawsze. Aczkolwiek pozory mogą mylić. Jakby człowiekowi na żyjących nie zależało. Można udawać. Udawać dla innych. Jeżeli sił psychicznych wystarczy, na tego typu zagrywki. Po co mają się smucić czyimś smutkiem. Nie zrozumieją. Tak samo jak ja nie zrozumiem innych. Odgłosy tamtych chwil słyszę w swojej głowie. Nie można przed tym uciec. Jedynie zagłuszyć tym czy tamtym. Rysowaniem, pisaniem, muzyką... Po jakimś czasie cierpimy mniej, lub przeciwnie więcej. To zależy, czy byliśmy naprawdę bliscy, czy tak w głębi: daleko. Chociaż siedzę sam w tych czterech ścianach, to tak naprawdę otaczają mnie wspomnienia. Nieustannie ulatują z owych drobiazgów stojących na półkach, niczym białe motyle. Od ludzi, którzy są i od tych, którzy już nigdy nie wrócą. Ale z drugiej strony, nie można patrzeć cały czas wstecz. To grozi potknięciem, o to, co z przodu. Dla mnie jest to trudne, chociaż wiem, że na przyszłość mam jeszcze wpływ, a na przeszłość: wcale. Chwile po to istnieją, by przemijać bezpowrotnie. Dlatego są takie cenne.
    1 punkt
  16. Że Bóg przykazał czynić nam ziemię poddaną, ksiądz dobrodziej na łowy wybierał się rano, a do zbawienia drogą szedł prostą i z górki, miłego Panu prochu nie szczędząc z dwururki. By zasiać bojaźń bożą wśród leśnego bydła, szedł raźno ksiądz dobrodziej i kropił z kropidła. Każdą salwą radował Pan serce i uszy kiedy kolejne bydlę padało bez duszy. A ksiądz dobrodziej widząc nieżywą sarenkę do roboty zabierał się z wprawą i wdziękiem, a że z wiarą to czynił żarliwie głęboką - - nawet na to łaskawie przymykał Bóg oko.
    1 punkt
  17. W Domu Uciech po raz pierwszy spotkałem prawiczkę ta na wstępie zaznaczyła, że owszem z języczkiem bo inaczej nic nie wskóram i że szans nie daje co więc biedny miałem zrobić czując, że mi staje tak jak nigdy do tej pory język kołkiem w gębie pomyślałem o reklamie i płonącym dębie jednak szybko odrzuciłem te myśli niesforne i wbrew moim samczym żądzom jak ciele pokorne popatrzyłem na twarzyczkę niedoszłej ofiary i po ludzku pomyślałem ty gamoniu stary zamiast w oczy patrz na nogi obie nieobute zdław, więc w sobie chuć i pychę zdław też swoją butę tak zrobiłem i dziewczynie kupiłem trzewiczki i dostała nawet nadto bo aż dwa języczki.
    1 punkt
  18. Look, money, status decyduje w kim się dziewczyna zakochuje:)).
    1 punkt
  19. Wiedza ta to rzecz nienowa, tak już się ten świat nasz toczy, że potrafią oczarować przysłowiowe piękne oczy. Zaś pięniądze oraz władza silnym są afrodyzjakiem, wiem, że wielu się nie zgadza - ot, stereotypy takie. :)
    1 punkt
  20. @Pan Ropuch dobry tekst na poetycki slam :) ma wewnetrzy rytm :) Pozdrawiam Panie Ropuch:)
    1 punkt
  21. @Sylwester_Lasota Osobiście umieszczam swoje teksty w formie zdjęć zarówno na facebooku jak i instagramie. Zauważyłem, że tutaj również jest taka opcja to spróbowałem i tu. Może rzeczywiście lepiej zamieszczać tutaj teksty w formie pisemnej.. Tak czy siak dziękuję za uwagę, zastosuje sie do niej ;).
    1 punkt
  22. @Somalija Przeczytałem pod Twym wierszem wszystkie komentarze powiem szczerze i dobitnie mężczyznę masz w darze przypomnijmy rajski ogród Ewę, podszept węża nagość Ewy posłużyła jako część oręża. Adam wpadł jak śliwka w kompot i do dzisiaj tonie tak przynajmniej ja uważam i na przekór żonie miast kompotów owocowych piję piwo z chmielu i przynajmniej mam nadzieję, że takich jest wielu. pozdrawiam ;)))
    1 punkt
  23. @Sylwester_Lasota Jura... do dołka, kłodo daruj.
    1 punkt
  24. Dokładnie, wiedza to tylko narzędzie, a sam Napoleon mówił, "Nie potrzebuje mądrych generałów, którzy wiedzą, jak wygrywać bitwy, ale tych, którzy je wygrywają". Pozdrawiam.
    1 punkt
  25. Wiedza - rzecz dobra; warto przyczyny dochodzić, rozsądek jednak lepszy, co czasem hamuje pęd do wiedzy, gdy ślepo naprzód galopuje, bo zbytek wiedzy snadnie może nam zaszkodzić. :)
    1 punkt
  26. Dzięki. Przyjemność czytelnika moją przyjemnością:). M
    1 punkt
  27. Drżenie po plecach, przy czytaniu.
    1 punkt
  28. To mam pecha. Nie dam szczęścia. Nie spełniam powyższych kryteriów. Pozdrawiam
    1 punkt
  29. O, matko. To jest tak straszne, że nie mam siły pisać. Boli mnie wszystko, jak czytam. :((( Aaaa, a mężczyźni dają szczęście, jak są małymi, słodkimi grubaskami i można ich zacałować i zaprzytulać.
    1 punkt
  30. @Sylwester_Lasota To kata lipa? A pi? Lata kot.
    1 punkt
  31. Raczej nie. Ale kobiety tak. Nawet jak to krótko trwa. Pozdrawiam
    1 punkt
  32. Ja się tylko dziwię. Zakładam że lubi sporty ekstremalne. Pozdrawiam
    1 punkt
  33. @Somalija Na pewne rzeczy nigdy za późno za przykład niech nam posłuży wino lepiej smakuje czym dłużej leży więc nie zamartwiaj się tym dziewczyno. pozdrawiam ;)))
    1 punkt
  34. Przyśnij mnie. W splecionych rzęsach, dłoniach poczuj mnie. Zapachem, ciepłem skóry, zapałkami palców, oddechów gonitwą pobudź. Przetykana drżącą nitką ciebie roziskrzona migoczę. Oblepieni objęciami, obręczami nóg w studnię spadamy, pocałunków strumieniem zniesieni.
    1 punkt
  35. @Somalija Żar i studnia dwie sprzeczności bo gdy miłość płonie nie wrzucamy jej do studni lecz splatamy dłonie. Pozostałe części ciała też sobie poradzą i bądź pewna - gdzie nie trzeba niczego nie wsadzą. Lubię takie klimaty - my ludzie od tego nie uciekniemy. Pozdrawiam ;)
    1 punkt
  36. @Sylwester_Lasota On Pawik, rondo, od norki wapno
    1 punkt
  37. @~Marianna_ Maski mas, SAMik sam
    1 punkt
  38. to jest dyskretnie rozwiane zapach łąki pragnienie ciszy właśnie dopasowałem smak wina i nie musisz się spieszyć kilka stron z Paryża reszta to obłoki z pobliskiej wioski uniesione stodoły oparami bimbru i mały Montmartre z kocią łapką na gardle i poduszką wybudzonej wiosny gdy grzechy snu się czerwienią śpiewam kwiatami w rytmie motyla melodię paryskiej nocy
    1 punkt
  39. @Wieslaw_J._Korzeniowski Dusza to w ogóle wątpliwa sprawa, to chyba kwestia wiary, ja wierzę, że mają, że wszystko ją ma, że cały wszechświat jest przeniknięty duchem, być może jest tylko jeden duch. Tak trochę panteistycznie i animistycznie to postrzegam. Ale polowania (nie mówię o sytuacjach kiedy ludzie żyją w dżungli, w buszu i polują żeby żyć) są dla mnie chore, a dodatkowo chore kiedy kościół się w to włącza i błogosławi temu. Św. Hubert, patron myśliwych, został świętym w momencie kiedy przestał polować, zobaczył jelenia z krzyżem między rogami i nawrócił się, przestał zabijać, więc robienie z niego patrona myśliwych jest trochę absurdalne. @valeria Kiedy busz głodny człowieka, a szczególnie księdza, niechaj wtedy busz nie zwleka i sutanny nie oszczędza. Ksiądz rumiany, odżywiony sam się w łapy pcha, dlatego posil buszu się złakniony uświęconych mięs, smacznego!
    1 punkt
  40. Tłum.tytułu: Słuchaj kowalu niebios (momentalne skojarzenie ;)) W kwestii całego utworu zgadzam się zaś z przedmówcą- wiersz tak posieczony czyta się zauważalnie wolniej i z mniejszą przyjemnością niż z połową tej liczby wersów. Pozdrawiam
    1 punkt
  41. gdy miłość cię spotka nie rób głupiej miny uśmiechnij się gdy powie witaj to ja poznajesz od lat za tobą chodzę niech twoje oczy i serce przyznają że jej jest racja niech powiedzą że to jest miłe spełnienie a ty tego chcesz że teraz horyzonty twoje będą dużo wyraźniejsze
    1 punkt
  42. W pogoni za marzeniami gubię własną osobę, więc przepraszam za tę ciszę... Gubię słowo za słowem, wers za wersem, tracę sens w tym co wokół i tym co odległe Kołyszące się źdźbła na wietrze tracą swój wdzięk i choć nie są groźne to niepokojąco spokojne... i tak mógłbym tu napisać jeszcze jaki to smutny nie jestem, ale wiatr łaskocze mnie po żółci mówiąc sam za siebie. Jeszcze tylko trochę mi zostało by poniósł mnie prąd, żeby uciec od wyobraźni i wrócić do rzeczywistości. Ale nie dzisiaj... nie teraz ta melancholia jest za piękna teraz forma zatraciła esencję. Obiecuję jeszcze kiedyś wrócę do życia. Tylko skończę płakać, obudzę w sobie dorosłego oduczę się latać i spakuję siebie do szufladki Ale nie dzisiaj... bo dzisiaj jest mój piękny dzień. Dzień pięknego bólu...
    1 punkt
  43. No i takie zawoalowane przesłanie, że jak facet taki dobry, to jakoś kobiet nie kręci:). M
    1 punkt
  44. "...wiara, nadzieja, miłość - te trzy:z nich zaś największa jest miłość". https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=298 Pozdrawiam :-)))
    1 punkt
  45. * miecz schowany za tarczą użyję kiedy trzeba obronię mego króla > pionek szachowy < *
    1 punkt
  46. Nigdy nie przypuszczałem, że są aż tacy zieloni. Nawet bardziej od okolicznych krzaków pełnych liści i spoconej podkoszulki. Też zielonej. Ale bez przesady. Nie aż tak. Stoję wryty w ziemię, jak samotne radło u mojego dziadka i nie wiem co mam robić. Wyszli zza drzew zupełnie bezszmerowo. Tak bardzo delikatnie, jakby w ogóle nie byli obcymi. Myślę sobie, że to może jacyś przebierańcy. Chyba jednak nie. Za dokładne kostiumy. Podchodzę do jednego, żeby stwierdzić, czy się czułek nie odklei. Nic podobnego. Aż się dziwię, że mam tyle odwagi. Całkiem możliwe, że jestem pierwszym człowiekiem na ziemskim globie, który tak dziwnie przywitał się z obcą cywilizacją, ciągnąc przybysza za ucho. Jeżeli oczywiście to są uszy, a nie na przykład: oczy, lub jeszcze coś innego. A zatem stoję przed nimi, z wiaderkiem grzybów i dziwię się samemu sobie, że przed chwilą byłem takim porąbanym ziemianinem, którego obcego zielonego, wytargał za coś, nie bacząc na ewentualne konsekwencje, nawet dyplomatyczne. Jest ich trzech. Duży, Mniejszy i Kurdupelek. Oczywiście wszyscy zieloni. Jednak nie tacy zieloni, w sensie znajomości języków. Bo po co by wyłazili, nie chcąc ze mną gadać. Na pewno są cierpliwi i wyrozumiali, bo tylko nieznacznie głowami kiwają. Wyglądają prawie tak jak ja, tylko są trochę ładniejsi i mają czułki. Mnie znowu na grzyby wygnano, żebym po okolicy nie chodził i dzieci nie straszył. Chociaż nie wiem. Może jestem zakompleksiony i sobie wmawiam, że brzydalem jestem i nic ponadto. Nie wyglądają na strachliwych. Duży Zieleniak wychodzi trochę do przodu i zadaje pytanie po mojemu: – Powiedz Ziemniaku... – Tylko nie Ziemniaku. – Powiedz Ziemianinie. czy jesteś dumny z tego, ze należysz do rasy ludzkiej? No nie! Takiego pytania pełnego patosu się nie spodziewałem. Czy jestem dumny? Hmm... no cóż, myślę sobie. Gdyby chodziło tylko o mnie, to rzecz jasna, że tak. Jak najbardziej. Natomiast jeżeli chodzi o całokształt życia na Ziemi… i w ogóle o wszystkie za i przeciw... jacy bywamy dla siebie nawzajem, fauny i flory… to nie wiem co odpowiedzieć. Drepcę z nogi na nogę, oczka mam spuszczone i coś tam mruczę bez zobowiązań. Duży podchodzi do mnie i mówi łagodnie jak do dziecka: – Czyli nie jesteś dumny? Tak? – Tego nie powiedziałem. – Ty nic nie powiedziałeś. – Ale mruczałem. A jak mruczę, to myślę. – No nic, dajmy sobie spokój – to powiedziawszy, wziął mnie za rękę i zaprowadził przed tego Mniejszego i Kurdupelka. – To jest moja żona, a to jest mój synek – przedstawił w ten sposób swoją rodzinę. – A ty kim jesteś? – Ja? Człowiekiem. – To dobrze, że powiedziałeś. Sam bym na to nie wpadł. – O… to w kosmicznych przestworzach znają pojęcie: sarkazmu? – Musimy cię zbadać. Lecz najpierw polecimy nad Ziemię, żeby się przygotować do ataku. Rozumiesz? Oczywiście ty polecisz z nami. Do jakiego: ataku. Jestem coraz bardziej zatrwożony. O siebie i całą ludzkość. Czyżby planowali jakąś małą inwazyjkę na malutką Ziemię, między śniadaniem a obiadem. Ale cóż mogę na to poradzić. Przecież ich nie zatrzymam. No może gdybym im czułki wyrwał. Odpada… teraz już nie pozwolą przy nich gmerać. Nie mam co rozpaczać, nad rozlanym mlekiem i rozbitą butelką. Grzecznie pytam: – Do jakiego ataku? Mogę wiedzieć? – Możesz. Do ataku śmiechu. – Śmiechu? Ze mnie? – Też. – A dlaczego musicie to robić na orbicie? – Bo nasz śmiech jest bardzo donośny. Moglibyśmy Ziemię uszkodzić. – Czyli nie chcecie… – Nie marudź, tylko wsiadaj! – Gdzie i w co? Po chwili słyszę, jak mówi do żony: – Kochanie, bądź tak dobra i zdejmij z naszego pojazdu, szatę przezroczystości. – Nasze szaty „prawie człowiecze” też mam zdjąć? – Ale gdzie tam! Ani się waż! Padnie trupem jak zobaczy nas takich. – Tacy jesteście nieładni. Bardziej ode mnie? – Wręcz przeciwnie. U was istnieje takie coś… jak to było… no mam to na końcu czułka… – Zawiść, zazdrość? – Oooo… otóż to. – E tam! Mnie tam żadne piękno nie przeraża. – Nie bądź taki pewny. Wsiadaj. Czas na badanie. – A nie mogę uciec? – Możesz, ale nie uciekniesz. Bo coś się tobie przytrafiło, w twoim nudnym życiu. Nie chcesz stracić takiej okazji. – Czytacie w moich myślach? – Nie ma takiej potrzeby. – A śmiech? Już nie chcecie? – Przed chwilą wróciliśmy. Razem z tobą. – Nie pamiętam. – Ale my pamiętamy, czego nie pamiętasz. Wszystko jasne? – Jak Słońce. – Słońce to normalnie… pikuś. Wsiadaj. Zapraszamy serdecznie. – A wiaderko z grzybami mogę wziąć? – Możesz, tylko czymś nakryj, żeby się po całym statku nie rozbiegły. – Grzyby nie biegają. Przynajmniej te co znam. – Jesteśmy na obcej planecie. Musimy być na wszystko przygotowani. – Co racja, to racja. Jestem święcie przekonany, że wnętrze uderzy w moje zmysły, jak lawina cudownych widoków. Nic bardziej mylnego. Jakbym w pokoju moich dziadków przebywał. Nawet stół podobny. Jedynie aparatura dziwna jakaś wokół stoi. Na szczęście nic nie mruga, sycząc złowieszczo. Nagle zupełnie niespodziewanie, znalazłem się na stole, w pozycji nagiej leżącej. Ręce na bokach, nogi trochę też, ale przywiązany niczym nie jestem. Jednak ruszać się za bardzo nie mogę. Za chwilę włazi cała rodzina, ale tylko Duży podchodzi do mnie. I od razu musiał się zaciekawić tym, co mam między nogami. Zboczeniec międzygalaktyczny – pomyślałem cicho, żeby mnie nie podsłuchał. No i oczywiście usłyszałem pytanie: – A co to? – To jest mój… członek – rzekłem z pewną nutką dumy. – Mogą być jeszcze członkowie spółdzielni albo członkowie rodzinni. Miło z takimi pogawędzić. Bo musisz wiedzieć, że czasami lubimy porozmawiać między sobą. Nie tylko z obcymi. – Z nim też rozmawiasz? – Z kim? – No z nim. – Nie, nie… z nim nie rozmawiam. – A czemu? – Nie umie mówić. – Skoro nie przydatny, do go utnę. Co ty na to? Po co ma zawadzać. – Tylko nie to! On służy do tego, żeby było nas więcej. U nas też są kobiety, jakbyś chciał wiedzieć. – Nie muszę wiedzieć, bo wiem. Im będzie was więcej, tym mniej miejsca dla nas. – A jednak planujecie inwazję na Ziemię. Tak myślałem. – Za miliard lat. – Aha… to nie musimy się przejmować. – My z... więcej… mamy problem… który w sumie nas cieszy. Nasze żony wydają corocznie średnio: tysiąc osobników. Prawie wszystkie przeżywają. Mówię tobie Ziemianinie, zjazdy rodzinne u nas, to naprawdę kupa zamieszania, ale nasz świat jest bardzo, bardzo wielki. Raczej żyjemy w zgodzie… – Raczej? – No… zdarzają się utarczki. Jak wszędzie. – Mogę zapytać o szczegóły? Ilość zabitych, rannych i tego tam? – Nie. – Tak myślałem. A swoją drogą, gdybyście żyli w moim kraju, to mając tysiąc dzieci… bo u nas jest taki dodatek… – No słucham? – Nic, nic. – Ukrywasz swoje myśli. Jak ty to robisz? – Nie wiem. Może nie mam za bardzo… co ukrywać? Jak myślisz? – Myślę, że albo twoja inteligencja, jest jak to ziarno gorczycy, co upadło na skałę, albo… co to ma być… co to za cholerstwo tutaj stoi? – Gdzie? – Przy nodze od stołu. – Nic nie widzę, bo leżę na stole. Może wiewiórka? Nagle stoję na podłodze. Nawet ubrany. Oni trzej stoją za mną i się trzęsą ze strachu. Albo z czegoś innego. Sam nie wiem. Spoglądam na miejsce przy nodze od stołu. No rzeczywiście. Mnie też zatyka, ale się nie boję. Mało to się o nich nasłuchałem w różnych bajkach. Na podłodze stoi: Krasnoludek. Na dodatek wnerwiony, bo mu robak z ust zwisa. Wypluwa go i piskliwie rzecze: – Obudziły mnie jakiś hałasy. Patrzę przez dziurę w grzybie i cóż widzę. Jakaś stalowa szeroka rzeka, fundament mojego domku podcina. Za chwilę cała chałupa się podnosi, a ja uderzam głową o skamieniałego robaka, bo jestem zbieraczem takich wykopalisk. Ocknąłem się dopiero tutaj. Zobaczyłem tych trzech, Zielonych. Aż mi się lżej na sercu zrobiło, bo jakbym nagle w lesie stanął. Opowiedziałem im o tym, co mówię tobie, okrutny barbarzyńco. Morderco grzybów! No i co ty na to? – Mam gadać do krasnoludka? Krasnoludki nie istnieją. – To czego się oni boją? – Też się dziwię. Czego się boicie? – Ciebie. Skoro twoja rasa jest taka paskudna, że nawet takich malutkich krzywdzi... – No właśnie – przytakuje Skrzat – … to co dopiero takich dużych, jak my. Teraz wiemy, dlaczego te wasze drzewa są takie zielone. Żeby nas zwabić, a później rozmnażać i do niewolniczej pracy zaciągnąć za marne grosze, bez żadnych dodatków. Co to, to nie. Nie oczekujcie żadnej inwazji z naszej strony. Nie doczekanie wasze. Nawet za miliard świetlnych lat. * – No i co. Fajną szopkę odstawiłem. Musisz przyznać. – chwali się krasnoludek. – Nie wiadomo, jakby się dalsze badania potoczyły i co by z ciebie zostało. Podziękujesz mi chociaż? – Chętnie bym podziękował, ale jak już wspomniałem: krasnoludki nie istnieją. Po prostu… nie wierzę w krasnoludki. – Ale ten jeden uwierzył w ciebie. – Hmm... dzięki... chociaż warto było? – A jak myślisz?
    1 punkt
  47. @Jakub Święcicki dobry Pozdrawiam Marta Fatyga
    1 punkt
  48. Gramy w rozbieranego jedyne rozdanie wszyscy złe karty każdy blefuje twarz pokerzysty podbijam stawkę kto jak nie ja powiedział sprawdzam poeta przeklęty
    1 punkt
  49. @Victoria Ule, epoka, jako...peelu.
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...