Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Poeta od siedmiu boleści


Henryk_Jakowiec

Rekomendowane odpowiedzi

Ktoś to powiedział dobitnie

a ja wciąż o tym pamiętam

- poeci od siedmiu boleści

wśród których i ja się pałętam.

 

Gdzieżbym ja indziej pozyskał

poczytność i czytelników

i dość przychylne opinie

od domorosłych krytyków.

 

Tak zwana moja poezja

bo tak ją nazywam szumnie

ja samozwańczy poeta,

który się nosi dość dumnie.

 

Gdy patrzę na to krytycznie

i chcę mieć samoocenę

szelmowsko oko przymykam

a wady? Przypiszę je wenie.

 

Dobrze mieć kogoś pod ręką

kto sam się bronić nie może

bo z kmiotka staję się panem

- o zaraz to ja jej przyłożę.

 

Czy to jest samokrytyka?

Być może, że jednak pospołu

bo jest tu i wół i kareta

i próba podjęcia mozołu.

 

Bez względu, co o tym sądzicie

ja samozwańczy poeta

uważam, że wiersz jest udany

a teraz już tylko feta!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@MIROSŁAW C.

Po posągach nie ma śladu,

usunięto postumenty

a ten jeden, co się ostał

też przez kogoś już zajęty.

 

Na barana mu nie wskoczę

jeszcze mnie okrzykną homo...

więc na szafot ciało wtoczę

w jakim celu? - to wiadomo.

 

Tak zakończę aspiracje

niebotyczne i przyziemne

a że nowa to przypadłość

może będzie i przyjemne.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Somalija

Powiedz gdzie są te manowce

to i ja się tam doczłapię

podaj stację kolejową

nim ostatni pociąg złapię.

 

Kiedy razem usiądziemy

na manowcach, na kocyku

seks nam będzie obojętny

zanurzymy się w wierszyku.

 

W gęstwie porad i przykładów

podejrzewam, że w plenerze

razem ugadamy wenę.

której nikt nam nie odbierze.

 

pozdrawiam :)))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Somalija

Jak dla mnie wiersze bez rymów

są ciężkie, pełne zagadek

by dodać sensowny komentarz

i ustrzec od kilku wpadek

 

to też nie na moją głowę

prześwietlić myśli autora

albowiem pomiędzy nami

rozbieżność jest dosyć spora

 

interpretacja zapisu

nie zawsze jest jednakowa

bo każdy ją czyta inaczej

więc inna jest wypadkowa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...