Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dylemat poety


Henryk_Jakowiec

Rekomendowane odpowiedzi

Wstał, pomodlił się do bozi

żonę w czółko pocałował

i podreptał do salonu

gdzie w kredensie ćwiartkę schował.

 

Z namaszczeniem ją otworzył

łyknął raz a potem drugi

w międzyczasie się zachłysnął

bo ten pierwszy był za długi.

 

Gdy odchrząknął wziął tic-taca

possał, possał i wyrzucił

kontent z siebie i z pomysłu

do żoneczki swojej wrócił.

 

Zjadł śniadanie, jajecznicę

oraz z ziarnem kromkę chleba

wypił kawę ze śmietanką

i pomyślał brać się trzeba.

 

Zastanawiał się przez chwilę

bo i wybór miał niełatwy

spłodzić choćby ten tu oto

czy kolejną trójkę dziatwy.

 

Spojrzał na swą ukochaną

i decyzję podjął w mig

z żonką mógłbym coś pochrzanić

a do wierszy to mam dryg.

 

Owoc tej decyzji męskiej

macie teraz przed oczami

a czy wybór był właściwy

osądzicie pewnie sami.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Somalija

Niesamowici są czytelnicy,

którzy czytają te proste rymy

a potem jeszcze koment dodają

któremu nie brak miłej estymy.

 

Małżonka miła czyta romanse

i chociaż bardzo jest zaczytana

to wystarczyło mi kilka chrząknięć

i twa wiadomość jest przekazana.

 

Od niej dostałem też polecenie

z którym biegusiem się tutaj zjawiam

jako posłaniec mojej małżonki

bardzo serdecznie ciebie pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 w tych wierszach

dużo radości jest

i dawno bym sczezł

pisz a i jak długo

tu będzie taki trend

ja bawić będę się

zazdroszcząc żoneczki

która tak ładnie

umie zachować się

moja usnęła

A ja odpocząć mogę

czytając taki wiersz

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Henryk_Jakowiec

rzadko tu wchodzę, jak już to czytam 1-2 wiersze i wracam do swoich zajęć. Pierwszy raz Ciebie czytam, ale bardzo mi się spodobało. :)

 

Lubię taki emocjonalny styl, bez sztucznego, przesadnego kombinowania. I rzeczywiście, pod wpływem alkoholu najlepiej się piszę wiersze. Od czasu gdy udało mi się ostatecznie rzucić picie nie napisałem ani jednego. Z tym, że w moim przypadku nie ma czego żałować. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@lich_o

Może piszę treści płytkie

i nie znajdziesz w nich przekazu

lecz ludowy przekaz głosi

przecież Kraków nie od razu

 

ja też pnę się wciąż do góry

jak po tyczce szyszka chmielu

doskonaląc styl i warsztat

mój szacowny przyjacielu

 

a że śmiech to panaceum

na wszelkiego typu żale

w moich wierszach go nie braknie

będzie się pojawiał stale.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Gaźnik

Piłeś nie pisz, tutaj takie

ostrzeżenie nie ma bytu.

piłeś napisz, lecz z humorem

i nie wstawiaj ludziom kitu

 

bo nie twoim jest zajęciem

taka czynność, ale szklarza

ty, jeżeli już i musisz

bo się coraz częściej zdarza

 

jak wypiłeś to się prześpij

wstaniesz nowo narodzony

po trzeźwemu także można

pleść głupoty i androny

 

czego moja skromna postać

jest symbolem tej zabawie

piszę trzeźwy, piszę pijany

dzięki wenie oraz wprawie.

 

 

serdecznie pozdrawiam :)))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...