Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

na śmierć brukarza


jan122

Rekomendowane odpowiedzi

Adam... Adam.. Adam...

Adam, umarłeś przedwczoraj

dziś jest twój pogrzeb, idę

pamiętam jak dziś

siedzimy na placu, pod drzewami, na przeciwko budynku

a Gonzo mówi: "te drzwi są opadnięte"

a Ty odpowiadasz: "Gonzo, opadnięty to jest mój chuj"

i potem sprawę się mierzy, sprawę się bada

i drzwi są równe

 

jechałem pełną taczką pod górę
już było widać jesień

piliśmy, pamiętam, pigwówkę

jak dojechałem, powiedziałem

"chyba będę rzygał"
a Ty: "a co ja mam powiedzieć?"

i kładliśmy obrzeża

Janusz powiedział: "i jak tam Janek? czego Cię nauczył pijany mistrz?"

 

te spodnie co mi dałeś

wciąż je mam

śliczne Levisy

nigdy takich nie miałem

 

pamiętam, kładliśmy w Krakowie kostkę

razem, Ty obok mnie

i nagle cyk, i nagle Cię nie ma

godzinę lub dwie

przychodzisz, okazało się

że twój kolega tu pracuje

stawia budynek

a obok jest fajna knajpa

 

ktokolwiek to przeczyta

i tak nie będzie wiedział

jak cieszę się, że Ciebie spotkałem

jak mi żal, że Cię nie odwiedziłem

jeszcze raz, zanim umarłeś

 

Adam... Adam... Adam... 

 

2018-2019, gdzieś w Polsce

 

 

Edytowane przez jan122 (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Żart o pijanym mistrzu niejako sam się narzucał, do opinii Magdaleny też się przychylam, ale jeśli chodzi o tekst, to trochę poezji w nim jest - poza "Adam... Adam.. Adam..." na początku i końcu, nawet całkiem sporo.

 

Pozdrawiam.

 

PS. I nie zgodzę się z wypowiedzią:

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

w kontekście tego wiersza - bo jeśli postać jest prawdziwa, gdy odpowiada: "Gonzo, opadnięty to jest mój chuj", to powinna być prawdziwa do końca [sic!]. Naprawdę to wyliczanie osłabia i utwór, i postać, i wszystko, co jest pomiędzy. Przemyśl to. Albo Szczecin. Albo, Cieszyn, Bielsko-Biała!

 

Ełk...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ej, ludzie, no nie mogę wyrzucić trzykrotnego powtórzenia imienia człowieka, zwłaszcza, że mnie przynajmniej się kojarzy z dzwonem bijącym na pogrzebie. Sorry, gust i smak to sprawa bardzo indywidualne i subiektywna, ale nie zdolność domyślania się czy mniej-więcej porządek uroczystości. A skoro tak: czemu miałbym nie zaznaczyć, że bił dzwon i dlaczego nie mam tego kojarzyć z imieniem człowieka, który umarł? Kłamię o pogrzebie czy wymagam zbyt wiele od czytelnika?

W zasadzie mam natomiast inny zarzut: nie ma nic o tym, jak brukarz schodził pod ziemię. A dostrzegam w tym pewien porządek.

 

A tekst jest sentymentalny najzwyczajniej z powodu, że pisałem go, odczuwając sentymenty. Jedni płakali po Miecugowie, drudzy po Wojtyle, ja po Adamie, bo był dla mnie ważniejszy niż dwóch poprzedników wymienionych. W pierwszym dniu pokazywał mi, jak stopą przytrzymać koło w taczce, żeby nie uciekała. Miał niezwykłe poczucie humoru. I zawsze kupował obiad (jak akurat szliśmy "na ciepłe") nie tylko dla siebie, ale tez dla swojego psa. A czasem chyba mi ten obiad dla psa podrzucał, niesłusznie myśląc, że może głoduję (a jestem i byłem tylko żarłoczny). Także nie widzę powodu, najmniejszego, by sobie go sentymentalnie, acz dowcipnie, wulgarnie i alkoholicznie, powspominać, bo on taki był (i zresztą ja jeszcze taki jestem). Czuje wręcz, że to mój obowiązek.

Edytowane przez jan122 (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

To Twój wiersz i Twoje uczucia/odczucia są w nim zawarte. Czytelnik może się podzielić swoimi uwagami, ale nikt tu nie będzie Cię zmuszał do zmian na swoją modłę - tym bardziej, że to bardzo osobisty tekst. Na forum jest wiele osób o różnych gustach i do każdego przemawia co innego. Przepraszam, jeśli za ostro skomentowałem - jak każdy komentujący odnoszę się tylko do tekstu, a nie do przeżyć Autora.

 

Pozdrawiam.

Edytowane przez Don_Kebabbo (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Mnie nie pytaj, ja jestem za słaby na takie tematy - wbrew pozorom to bardzo trudna sztuka. W pierwszej strofie udała Ci się wybitnie: poza powtórzeniem "dziś" (imo wystarczyłoby samo "pamiętam") jest mocno - bez patosu, sentymentów, a prawdziwie i trafia tam, gdzie ma trafiać.

 

Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...