Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Gram na wyciszeniu


Justyna Adamczewska

Rekomendowane odpowiedzi

Witam.

mam pytania:

1> kto jest za weneckim lustrem?

2>co Pani gra?

3>kształty zaklęte w kształty marmurowej kobiety, czy to się odnosi do epoki greckiej, jakieś 2,5 tysiąca lat w wstecz,

     na dodanym zdjęciu  wygląda Pani znacznie młodziej

4<Czy Pani to jest Pani?

 

 

Mam nadzieję że Pani poczuła tą, delikatną igraszkę, w którą pozwoliłem się zabawić,

 jeżeli nie to bardzo przepraszam.

 

 

Serdecznie Pozdrawiam.

Edytowane przez zamiatacz_ulic (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Proszę się zastanowić, kto może być za weneckim lustrem. 

 

 

To jak gra na nerwach, tyle, ze nerwy tu są nie nerwami, a wyciszeniem. Gram, to, co słuchacz (jeżeli taki istnieje), chce słuchać. 

 

To akurat przenośna, ten marmur. 

 

Ochrona danych osobowych się kłania. 

 

Poza tym, to wiersz, wie, Pan, coś o wierszach? 

 

Niech się "dziwnie" kojarzy, ma męska społeczność prawo. 

Ale Pan tak w imieniu całej "męskiej społeczności"? Odważny Pan.

 

Pozdrawiam. ;))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzę, że się zrozumieliśmy. Ot, dialog, monolog, taki ping - pong. 

 

Poezja suknią,

poezja garniturem,

poezja wdziankiem,

poezja i kochankiem,

poezja także kochanką.

 

Oj, poezjo, poezjo

oddawaj wszystko.                    

Edytowane przez Justyna Adamczewska (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Poezja, może romantyczna,

ona na pewno kochanką jest.

A jak poezja romantyczna to na pewno :

 

 

KRÓL OLCH
 

Johann Wolfgang Goethe

 

Kto pędzi tak późno przez noc i wiatr?
To ojciec, syna w ramionach ma;
On chłopca trzyma i ściska co sił,
I chroni czule przed zimnem złym.

„Mój synu, czemu odwracasz wzrok?”
„Nie widzisz, ojcze, tam króla olch?
Olch króla, co ma koronę i tren?”
„Mój synu, widzisz płynącą mgłę.”

„Kochane dziecię, pójdź ze mną, chodź!
Zobaczysz, piękną zabawię cię grą;
Na brzegu barwnych jest kwiatów rój,
I złoty mateczka szykuje ci strój.”

„Mój ojcze, mój ojcze, czy słyszysz ten szept,
Jak król olchowy mnie wzywa przez mgłę?”
„Bądź cicho, dziecię, to liści tan;
W suchych badylach szeleści wiatr.”

„Więc, dobry chłopcze, chcesz ze mną pójść?
Moje córeczki czekają cię już;
Córeczki tej nocy korowód chcą wieść,
Zobaczysz ich taniec, usłyszysz ich pieśń.”

„Mój ojcze, mój ojcze, nie widzisz ty wciąż
Królewskich córek, gdzie kłębi się gąszcz?”
„Mój synu, mój synu, ja widzę też:
To świecą gałęzie tych szarych wierzb.”

„Ja kocham cię, postać pociąga mnie twa;
I siłą cię wezmę, gdy iść nie chcesz sam.”
„Mój ojcze, mój ojcze, on chwyta mnie już!
Król olch to sprawił, ten nagły ból!”

Strach ojca przejął, więc pędzi co sił,
I słyszy, jak jęczy w ramionach mu syn,
Wnet ujrzał podwórzec, wstrzymał kłus;
W jego ramionach syn nie żył już.

 

 

Serdecznie pozdrawiam.

Edytowane przez zamiatacz_ulic (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Karb udała Rada. Bobu, bo wisi Bob! O, bis! I w obu Boba dar, a ładu brak.    
    • Czy myślisz że ciebie prowadzę? Szanuję od zawsze twą wolę. Wybierasz kierunki wydarzeń, zaliczasz wykroty z mozołem.   A drodze wygodnej i gładkiej, takowej przenigdy nie ufaj. Lecz pozwój, by Bóg twój od teraz, prowadził i nie dał ci upaść. :)  
    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...