Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Błędy młodości


Pavlokox

Rekomendowane odpowiedzi

Każdy z nas popełnił w młodości jakieś błędy:

Zranił bliskiego; zamiast tu, poszedł tamtędy.

Ja z kolei, gdy przechodziłem przez czas buntu,

Wpadłem w złe towarzystwo, aż poniżej gruntu.

Była to młodzież bardzo chamska i zadziorna.

Czy winić za to rodziców? To kwestia sporna.

Niemniej jednak w czasie kilkunastu miesięcy

Byłem świadkiem rozbojów – każdy był prosięcy.

Tylko raz mój udział był poniekąd aktywny.

Poniosłem za to karę – usłyszałem: „Winny!”.

Nie zależy mi, by moje imię wybielić.

Postanowiłem się tą nauczką podzielić.

 

Raz banda, wrzuciła petardę do kaplicy,

Po czym usiadła na ławce z flaszką Soplicy.

Wtem podeszła do nas kobieta z chorą córką.

Spytała, czy możemy pomóc jej ze zbiórką.

Herszt splunął na bruk. Zaczął córkę parodiować:

„A może by tak w cyrku dziecko wypróbować?”

Jak nam nie wstyd, spytała nieszczęsna kobieta.

„A może pani przydałaby się mineta?”

Guru naszej bandy nie dawał za wygraną.

Biedaczka wyglądała na zrezygnowaną.

„Kiedyś była młodzież…” – rzuciła na odchodne,

Chowając worek dany na monety drobne.

Wstyd mi jest niezwykle, kiedy o tym wspominam,

A dziś jeszcze bardziej, gdy tę kobietę mijam.

Chwyciłem butelkę. Rzuciłem ją przed siebie.

Pamiętam tenże widok. Flaszka się kolebie

Oraz z impetem tłucze się na główce dziecka

I plami się czerwienią krwi jej matki kiecka.

Łatwo się domyślić – zwialiśmy, gdzie pieprz rośnie.

Akcja ta nie skończy się dla mnie radośnie.

 

Jeszcze tego dnia, do drzwi pan sołtys zapukał.

Gdyby nie znachor, całkowicie by nas spłukał.

Na szczęście mężczyzna uratował dziewczynkę,

A groziło jej zamienienie się w roślinkę.

Uznano jednak, że czyn, nie ujdzie mi płazem.

Wyprowadzono mnie w kajdankach, raz za razem.

Na drugi dzień w remizie, odbył się mój proces.

Wiedziałem, że poniosę karę za ten eksces,

Nie przypuszczałem, że będzie ona tak ciężka,

Acz krzywda, jaką zadałem, mogła być wielka.

Nie powiedziano mi, jaką otrzymam karę.

Miałem przyjść na rynek i przeprosić ofiarę.

 

Tak też uczyniłem na drugi dzień publicznie.

Moje przeprosiny zostały wnet przyjęte.

Myślałem, że to już koniec upokorzenia.

Wtem dostrzegłem porozumiewawcze skinienia.

Nagle zaszła mnie od tyłu para strażników.

W ułamek sekundy, z pomocą kilku ruchów,

Moje ręce unieruchomione zostały.

Stalowe kajdanki moim wysiłkom sprostały.

Szybko łzy zaczęły mi się cisnąć do oczu.

Poczułem również miękkie rozluźnienie w kroczu.

Przyprowadzono mnie do drewnianego słupa.

Nie miała w całości wyjść z tego moja pupa,

Albo plecy, bowiem ściągnięto mi koszulę.

Nikt mi nie pomógł, choć widziano jak się kulę.

„Początkowo planowaliśmy ci wlać pasem,

Acz skoro jesteś już rosły i mówisz basem,

Lepiej będzie, jak oberwiesz skórzanym batem.

Sześćdziesiąt i po krzyku. Stolarz będzie katem.

Poleje się, co prawda, z ciebie krew, co nie lada,

Lecz dziecku mogła się stać znacznie większa krzywda.”

Osiłek wziął pejcz, nim zdążyłem się odezwać.

Zacząłem rozpaczliwie krzyczeć oraz wierzgać.

Nikt jednak nie zważał na moje przerażenie.

Stolarz popisowo zaczął batem trzaskanie,

Aż w końcu z wielką siłą w plecy mi wymierzył.

Ból był niewiarygodny, jak tylko uderzył.

Szybko brakło mi tchu i cierpiałem w milczeniu.

Można było się przysłuchać tylko kwiczeniu.

Głośny świst towarzyszył każdemu ciosowi.

Nie ma opcji, by sprostać takiemu bólowi.

Mięśnie mych rąk i nóg w spazmach podrygiwały

W czasie, gdy sznury skórę pleców przecinały.

Matka chorej córki patrzyła z satysfakcją.

Sama córka zaskoczyła jednak swą akcją:

Choć na początku patrzyła z zaciekawieniem,

W końcu z płaczem nie wahała się przed bronieniem.

Bardziej jednak liczył się tłum wiwatujący

I nie zamierzał przestawać kat chłostający.

Moi rodzice to wszystko aprobowali

I ucięli pogawędkę z dygnitarzami.

Pobłogosławił mnie ksiądz z grupą ministrantów.

Pijany tłum zaintonował któryś z szantów.

Czułem się jak niewolnik na białych okręcie,

Który nawalił pracując przy jakimś sprzęcie.

W końcu, gdy już prawie że straciłem przytomność,

Chemik ocucił mnie octem. Przywrócił godność.

Przez mgłę ujrzałem sprzątaczkę z gotowym mopem.

Musiałem zabrudzić kostkę silnym krwotokiem.

Baba ścierała na bruku krew rozmazaną.

W przypływie fantazji ujrzałem ją chłostaną.

Było już dawno po wszystkim, byłem już w domu.

Czy to na pewno koniec? Czy coś wiszę komu?

Położono mnie na ganku na prześcieradle.

Związano nogi i ręce, choby dziwadle

I przemywano starannie rany nalewką.

Darłem się głośno, choć naturę miałem krewką.

Zamiast sześćdziesiąt, dostałem ze sto dwadzieścia,

Bo nieomal doprowadziłem do nieszczęścia.

Przez miesiąc cierpiałem i leżałem na brzuchu.

Zrobiły mi się odleżyny od bezruchu.

Pod siebie na prześcieradło się załatwiałem.

Że aż tak źle to się skończy nie przypuszczałem.

Brat i ojciec trzymali mnie przy jego zmianie.

Cały mój organizm odczuł to ciężkie lanie.

Każdy ruch wiązał się z przeszywającym bólem.

Mogłem nie słuchać kumpli. Byłem nędznym tchórzem.

Kompani ani razu mnie nie odwiedzili.

W końcu i tak wszyscy do więzienia trafili.

Ciężka chłosta ocaliła mnie przed więzieniem.

Dzięki chłoście po czasie na ludzi wyszedłem.

Do końca życia zostały mi blizny grube,

A próbując je zliczyć straciłbym rachubę.

 

Nowy Rok – nowy zwyczaj: łamię czwartą ścianę.

Zwracam się do Was i liczę na lepszą zmianę:

Podzielcie się w komentarzach swymi błędami.

Nie muszą wcale być krwawymi historiami.

Wiem dobrze: napiszecie, że błędem była lektura

Tego wiersza słabego, niczym jak tektura…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...