Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Jakże się cieszę, Tereniu, że mi się dziś trafiłaś, i nie masz wątpliwości co do formy "muzyk" i że rozumiesz zagięcie "pod ramieniem" bez obscenicznych skojarzeń! I że nie "zgrzyta" Ci regularna średniówka! Dzięki Bogu za Teresy! Nawet, gdy mają na imię Krystyna, bądź na odwrót! Całuchy serdeczne, Para!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


czy można ufać kobietom??

włóż mi na palec pieśń z tęsknoty
a potem zdejmij ją ustami
byle się nikt nie zwiedział o tym
byle zostało między nami

a potem pieśń tę chowaj w sobie
w sekretnym zgięciu pod ramieniem
ja sobie z niej symfonię zrobię
radością mdleniem upragnieniem

tylko powracaj do mnie styczniem
ukształtuj ronda kapeluszy
będziemy lubić się muzycznie


Jacku: By- le się- nikt nie// zwie- dział - o - tym

i masz formę regularną: czyli 5+4 . Ale to nie jest łatwe! Wierzę Ci!
Faceci nie są tak czuli na rytm, jak my! Pozdrawiam rytmicznie, muzyczna Para!
w takt muzyk których nie pokruszy


ja sobie z niej symfonię zrobię 4/5

i przykład sporny:
byle się nikt nie zwiedział o tym 4/5 a może byle nie zwiedział się nikt o tym

ewentualnie może tak miało być trzeci wers 4/5 - to zmiana w ostatniej strofie

pozdrawiam Jacek
Opublikowano

Paro, akurat Cię nie broniłem, lecz pisałem to, co czuję. Muzyczność wiersza do mnie dociera, sam jestem muzykiem, więc łapię to w lot, ale przecież tu nie chodzi o muzykę, na Boga!
Próbowałaś uśpić moją czujność pięciolinią, ale ja jestem na takie numery za sprytny.
Otworzyłaś się jak trzydrzwiowa szafa gdańska z lustrem. Przyglądasz się sobie, lustro zaParowane i nie możesz go prosić o: "lustereczko, lustereczko powiedz przecie, gdzie miłości szukać w świecie... Ty nie szukasz szelmo, Ty znalazłaś! Jak chciałabyś się czegoś dowiedzieć o sobie więcej, to Ci opowiem, bo czytam z tekstu, jak Mozart z nut. Przy mnie się nie ukryjesz. Pragnienia i tęsknoty wychodzą z Ciebie, jak... robak z jabłka. Babcia Martyna ciągle mi powtarzała: "wnuniu, jak chcesz zjeść zdrowe jabłko, to szukaj tych z robakiem. Jak on to je, to znaczy, że ty też powinieneś. hahaha Wracaj robaku do jabłka, a kysz! hihihi
Aż mi się monitor zaParował Twoim gorącym oddechem. Bywaj Paro i niech Ci będzie Anna. :)

Opublikowano

Nienawidzę, gdy faceci widzą tylko namiętność! Nie chciałeś przyznać, że tekst jest dobry!!! Dla mnie, która urodziła sie "pod fortepianem" zarzut nieregularnej średniówki jest jak obelga! Zarzut byle jakiego warsztatu jest jeszcze gorszy! Zanim wkleję tekst do "gotowych" smakuję, celebruję, poprawiam sto razy, żeby był "gotowy". Recenzje, że "jeszcze trzeba nad nim popracować", są niesprawiedliwe! Nie usprawiedliwiaj się! Rozumiem męski szowinizm, ale go nie usprawiedliwiam niczym! Powiedziałeś w 2. recenzji: "wprawdzie to słaby tekst, ale pisany prawdziwymi jajnikami! Słuchajcie szczerego głosu pani Bovary, bo to prawdziwe! Prawdziwe jest także stwierdzenie: "Dziś jadłam na śniadanie pysznego łososia", ale takiej bzdety nie wkleiłabym czytelnikom do czytania, do refleksji! Rozumiem nasz "turniej", nie wybaczam paskudnej gry! Jeśli nie cenisz moich wierszyków??? Rozumiem! Nie są wybitne! Nie są także powodem do kpin! Wybacz, Grabiczu! :) Wszystko, albo nic.:)))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Anka, czy ja pisałem o średniówce? Czy użyłem słowa-byle jaki warsztat? Czy ja Ci pisałem, że musisz jeszcze nad wierszem popracować? Czy się usprawiedliwiałem? Jakie znowu jajniki?!
Nigdy nie było żadnego turnieju ani paskudnej gry ani tym bardziej nie kpiłem. Zachowujesz się, jak okręt bez sternika w czasie nawałnicy... Koń ma cztery nogi i też się potknie, chociaż nie pamiętam żebym się potknął, ale skoro Ty to widziałaś, to może rzeczywiście tak było. Jeżeli czujesz się obrażona, to na Twoje życzenie usunę wszystkie tutaj wpisy. "Paetusie, to nie boli... "
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



O kurczątko, ale jesteś emocjonalnie związana z tekstem, no, no! Emil był po Twojej stronie, a Ty zjechałaś biedaka jak burą sukę. Co zrobisz ze mną, jak za chwilę przyczepiać się będę do twojego tekstu?
Trudno, dla Poezji warto zginąć!

Teza: każdy tekst można ulepszyć, poprawić, wyłączając arcydzieła, w których nic tknąć nie można.

W każdej zwrotce Twojego wiersza jest coś, co moim zdaniem warto przemyśleć i tak:

włóż mi na palec pieśń z tęsknoty
te wyboldowane słowa są za blisko, źle się kojarzą, są zbyt mocne. autor pisze tekst, czytelnik kojarzy i nie można zmienić tej kolejności - to na wypadek twojego protestu.

a potem zdejmij ją ustami
zwrot "a potem" w wierszu miłosnym, przyznasz, jest nieestetyczny.

byle się nikt nie zwiedział o tym
czy konieczne jest " zwiedział", gdyby tu był jakiś poetycki rodzynek np. neologizm, oksymoron; nie trzeba udziwniać, bardzo dobrze brzmi - widział, dojrzał, zobaczył. każde słowo ma również zapach, w tym przypadku starej sofy.

byle zostało między nami

a potem pieśń tę chowaj w sobie
i tu znowu mamy do czynienia z fizjologią. czy koniecznie? na dodatek powtarzasz słowo "pieśń". mogą być: nuty, melodia, dźwięki.

w sekretnym zgięciu pod ramieniem
nieodparcie - pacha - co, jestem tego pewien, nie było Twoim zamiarem. metafora chybiona, wybacz.
i kojarzy się, kojarzy z "apotem", niestety!


ja sobie z niej symfonię zrobię
....rzepkę skrobię. i tu znowu zaimek na zaimku, i kojarzenie, kojarzenie...

radością mdleniem upragnieniem
słabo, wyliczanka i rymy słabe.

tylko powracaj do mnie styczniem
"tylko" łączy się z "byle" z pierwszej zwrotki - to słabość konstrukcji tekstu, źle! i "do mnie" - przecież już wiadomo ze wszystkich poprzednich wersów o kogo chodzi. byłoby dobrze, tak sobie dumam, napisać trzecią zwrotkę dla wszystkich marzących o miłosnej muzyce, niech uczestniczą!

ukształtuj ronda kapeluszy
czy podmiot liryczny jest modystą - kapelusznikiem? jakie jest uzasadnienie dla tego wersu?
kto dzisiaj nosi kapelusze, na dodatek w styczniu? Nosimy czapki, berety, kaptury; a kapelusze, to druga stara sofa w tekście.


będziemy lubić się muzycznie
w takt muzyk których nie pokruszy
czas
dziwne dwa wersy - bez lirycznego wyrazu - a powinna upaść łza.


Poniżej recenzja Emila, z którą zgadzam się 100%

Almare, ależ miło mi Cię zawsze witać, nie tylko u siebie... nigdzie nie odlatuję.
Mnie w tym wierszu uderzył autentyzm i solidna porcja tęsknoty, jaka nachodzi, kiedy jest już prawie za późno na wszystko. Mówię prawie, bo dopóki karty w grze, jeszcze wszystko może się zdarzyć. Powiem, szczerze, że rzadko kobiety otwierają sferę swoich pragnień. Gdybyśmy wiedzieli o czym marzą i myślą, wszystkie leżałyby u naszych stóp. Na ogół jest odwrotnie.
Czuję tutaj rozpacz, że to, o czym marzy się całe życie, jest tak blisko, a tak nieosiągalne.
Czy warto w życiu robić wicher, żeby doświadczyć tego, co w gwiazdach zapisane? Powiem, że warto, bo żyjemy niestety tylko ten jeden raz. Warto otworzyć tę księgę i czytać o swoim szczęściu każdego dnia. To trudna decyzja. Kiedy nie wiadomo, co zrobić, wtedy powstają właśnie takie wiersze. Ujął mnie. Każdy wiersz można poprawić i ulepszyć, ale wtedy prawda rozmywa się w pięknie słowa, które czyta się przyjemnie i z zachwytem. Techniczna strona wiersza, wydaje mi się mniej ważna od zawartych tam uczuć. A żeby tak napisać, trzeba naprawdę kochać. I przed tym mam respekt. Howg!

... szczęście uwięzione w klatce bez ścian
jest jak rajski ptak, który zapomniał, że umie fruwać.

ale bez egzaltacji, strona techniczna jest ważna i ma znaczenie, i warto nad nią pracować

Pozdrawiam, dziękuję za inspirację.
Opublikowano

Almare: Kto dzisiaj nosi kapelusze? Nie mam już siły się bronić! Tak, to zły tekst, słabiutko, o jakichś pachach i pocie! Idiotyczne, rzeczywiście! Jak mogłam tego nie widzieć? Zapomniałam także o zakazie stosowania zaimków?!! Skandal! Przepraszam Almare za taki słaby tekst. Anna pozdrawia Almare(go)- ups! i dziękuje Almare (mu)- oj, znów zaimek! Nie gniewam się ani na Emila ani na ...(chciałam napisać "na Ciebie"- ale nie wypada!). Pozdrawiam serdecznie. Para w kapeluszu na dwóch starych sofach.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



nie złość się, nie musisz się ze mną zgadzać i dodatkowo ironizować. podszedłem do Twojego dzieła poważnie i starałem się, jak umiem, by mogło być lepsze - pokazując, moim zdaniem, trudne miejsca.

wszyscy, którzy zabrali głos pod wierszem chwalili tekst i nie krytykowali; w żadnym nie widzę krytyki; a ja( jak widzisz, zaimki mi nie przeszkadzają) zasugerowałem jedynie możliwość - z podaniem uzasadnienia - dokonania zmian, i tyle.

skandalem nie jest stosowanie zaimków, ani żaden tekst na poezji org., skandalicznie zachowują się czasem autorzy; taką mam refleksję i dzielę się nią niniejszym. pozdrawiam.


p s

publikujemy wiersze na poezji org. w celu konfrontacji tego co myśli autor, z tym, jak odbierają tekst czytelnicy; jeżeli rozbieżności są duże trzeba wiersz poprawić.
Opublikowano

Almare:) Trzeba poprawiać błędy.Ostatnio czytałam teksty z błędami interpunkcyjnymi, byle jak składane w wersach (lub nie). Uważam, że gdy doradzam: "dodaj tu... metaforę, albo: "popraw interpunkcję", pomagam autorowi. Nie wolno komuś "wchodzić" w tekst dlatego, że Ty masz jego inną wizję! Wiesz, zupełnie inaczej napisałabym wszystkie Twoje wiersze! Bo ja piszę inaczej niż TY! O to mi chodzi. Przepraszam także, bo zarzucasz mi impertynencję. Nieprawda. Jeszcze raz dziękuję za korespondencję i opiekę nad wierszykiem! Pozdrawiam, Anna

Opublikowano

Almare wszystko już wyczerpał w swoim komentarzu, Paro. To bardzo wyważony komentarz i prawdziwy. Sława i popularność portalowa(po dobrym wierszu) wymaga od Ciebie większej odporności psychicznej i luzu, który się przyda do swobodnego pławienia się w pochwalnych komentarzach, a nie szukania równowagi między nadzieją i trwogą, która dopada Cię, jak duch w zamku.
No dobra, jak się spotkamy, to szykuj dzioba do przeprosin... strasznie lubię się całować hahaha
:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Och, Paro, Paro...ściągnęłaś panów na lep...wiersza, a nawet mnie jeszcze raz :))))), więc nie znikaj tylko twórz nowe :))))). Czekam!!!
A tym czasem cmook :-)
Krysia
Dzięki serdeczne, Krysiu. Jak zawsze mam u Ciebie wsparcie i zrozumienie. Pozdrawiam, Para;)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...