Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kiedy miałam szesnaście lat


Rekomendowane odpowiedzi

..zaręczyłam się z Romualdem. Pewnej jesiennej niedzieli Romuald osunął się na kolano i poprosił mamę o moją rękę. Mama niczego mi nie odmawiała, potraktowała całą sprawę z właściwą sobie pobłażliwością, krygując się i śmiejąc wyraziła zgodę, a ja dopiero wtedy poczułam całą powagę sytuacji. Romuald mnie peszył i onieśmielał i wciąż jeszcze wydawał się trochę obcy. Poznaliśmy się w Starachowicach, gdzie jak co roku byłam na wakacjach. Na łąkach nad Kamienną wokół mnie uporczywie kręcił się jeszcze Andrzej. Romuald bardziej mi się podobał. Był dobrze zbudowany. I dorosły.
Szczęsliwym trafem studiował geodezję w Gdańsku, spotkaliśmy się po wakacjach.

Wiadomość, że mam narzeczonego, bo przecież musiałam pochwalić się tej, czy tamtej, koleżanki z klasy przyjęły z niedowierzaniem, tym bardziej, że z Romualdem widywałam się raczej rzadko i za nic nie mogę sobie przypomnieć, co takiego robiliśmy na tych randkach. Wiem tylko, że jako narzeczony z prawdziwego zdarzenia, co niedzielę przyjeżdżał do mnie, do domu na obiad. To mogło Mamie sprawiać pewien kłopot, bo odżywiałyśmy się skromnie. W pobliżu naszego osiedla, na terenie rzeźni miejskiej, otwarto tanią jatkę, do której trafiało mięso, kierowane tam z niewiadomych przyczyn przez weterynarzy pracujących w rzeźni. Ugotowane w kotłach kawałki mięsa sprzedawano bez ograniczeń i prawie za bezcen każdemu, kto tylko zechciał. Przed tanią jatką zawsze stała długa kolejka wyczekujących na okazję. Mama też tam stała, bo Mama nie miała przesądów i nie lubiła piętrzyć przed sobą trudności. A to było wyjście najprostsze.
Pamiętam tylko jeden niedzielny obiad z udziałem Romualda - ten ostatni.

Chyba to był początek listopada, po zmianie czasu na zimowy. O czwartej wyszłam spotkać się z Romualdem na przystanku autobusowym i było już prawie ciemno. Romuald przyjechał z Gdańska z przesiadką w Gdyni. Po podróży przez
Trójmiasto, wysiadł z autobusu znużony i trochę, jak gdyby, zmięty. Musieliśmy wejść ścieżką pod górę, dobre pół kilometra do głównej drogi, która, co prawda, skręcała w lewo od przystanku, ale potem wiła się serpentyną wśród wzgórz i tak też mówiło się o tej drodze – serpentyna. Służyła tylko pojazdom mechanicznym. Wozy konne miały swój skrót, prosto pod górę, nazywany przez wszystkich końską drogą, a dla pieszych była ta ścieżka, stroma i śliska pod wierzchołkiem -szczególnie po deszczu. Ludzie, którzy wysiedli z autobusu rozeszli się gdzieś na boki. Byliśmy sami i nie spieszyliśmy się zbytnio. Romuald obejmował mnie i tak szliśmy sobie powoli. W pewnej chwili zatrzymał się i wziął moją rękę w swoją... Chciał, żebym potrzymała to coś, o czym miałam, co prawda, niejasne wyobrażenie, ale nie znałam, ani wyglądu tego czegoś, ani kształtu, ani tego lepkiego ciepła. Dotknęłam i zaraz cofnęłam rękę. – No, zrób to – prosił zmienionym głosem. Nie mogłam. Wstydziłam się. I nie wiedziałam, co zrobić. No i nie było tak całkiem ciemno, bo z dołu, z terenu rzeźni padało rozproszone światło. Zatrzymaliśmy się pod szczytem wzgórza. Nalegał. Trzymał moją rękę w swojej i pchał ją tam siłą, a ja wzbraniałam się, ale tak delikatnie, wstydliwie, niezbyt gwałtownie, nie chciałam mu zrobić przykrości. Uwolniłam się wreszcie. Jeszcze parę kroków, wejdziemy na główną drogę i będę bezpieczna. To nie strach, zresztą, tylko zażenowanie. Jego zachowanie wydawało mi się nienormalne. A jednak, kiedy weszliśmy na szosę, pomiędzy zabudowania, puściłam wszystko w niepamięć. Znowu mogło być tak, jakby nigdy nic się miedzy nami nie wydarzyło. Ale nie rozmawialiśmy ze sobą. W milczeniu okrążyliśmy ciemny staw i znaleźliśmy się w oświetlonej kuchni.
Mama ugotowała tego dnia bigos, ale coś się stało, coś nie wyszło. Nawet nie to, że się przypaliło. Po prostu, było niesmaczne. Może coś było nie w porządku z tym mięsem z taniej jatki? Romuald jadł lekko skrzywiony i wyraźnie nastawiony krytycznie do tego, co je. Nie był w dobrym nastroju. Rozmawiał głównie z Mamą o swoich studiach na politechnice, zbliżających się już się do końca. Mama ostrożnie pytała o jego warunki materialne, o perspektywy na przyszłość, ale starała się dojść do tego okrężną drogą. Bezceremonialne wypytywanie o takie sprawy nie było w jej stylu i z trudem przeszłoby jej przez gardło. Nasze narzeczeństwo starała się traktować poważnie, chociaż Romuald nie bardzo jej się podobał. Jeśli chodzi o urodę, przystojny – owszem. Raził ją sposób bycia Romualda. Ale Mama była cierpliwa. Przeczuwała zapewne, że tak czy owak, rozejdzie się to po kościach.
Widziałam ich oboje jak gdyby z pewnej odległości. Mamę pogrążoną w konwersacji w sposób jej właściwy, Mamę, która nigdy do nikogo nie miała pretensji i nigdy nikomu nie okazywała nieufności. I Romualda, tak jak go zapamiętałam tam, pod górą, teraz, najwyraźniej w fałszywej roli. Coś w nim wzbierało, jakieś niezadowolenie. A przecież Mama nie przyznała się do tego wcale, że mięso w bigosie pochodzi z tej taniej jatki. To dlaczego on powiedział (żartem), że pewno chciano go otruć i że jego „matula” nigdy by czegoś takiego nie zrobiła? Mamie było przykro, mnie również, bo wiedziałam, że wylazł z niego prostak, a to nie pasowało do mojego wyobrażenia o idealnej miłości. Romuald zbierał się do wyjścia. Zwykle odprowadzałam go kawałek, ale tym razem usiłowałam się wykręcić. To, co się wydarzyło, mogło się powtórzyć. Nie chciałam ponownie przeżywać zakłopotania, a jego narażać na ponowną kompromitację. Bo wydawało mi się, że się skompromitował. Powiedziałam, że nie mogę wyjść z domu z jakiegoś błahego powodu. Romuald żegnał się, trochę jakby w popłochu, ale zachowując godność...
A potem znikł, rozpłynął się, jakby go nigdy nie było.

Podczas następnego lata spędzonego w Starachowicach, nieomal od pierwszych dni, w pobliżu mnie pojawił się Andrzej. Tej wiosny zdałam maturę, a on studiował daleko, na drugim końcu Polsk, a więc to mogła być tylko przelotna znajomość. Nie zależało mi zresztą na tym, żeby się z nim wiązać. Wystarczyło mi w zupełności, że mogłam z nim spacerować, troskliwie otoczona jego adoracją. Ale zwierzałam mu się przecież, a on mnie pouczał, pocieszał i dawał rady. Traktowałam go jak przyjaciółkę. Niestety, nie przypominał ani trochę atrakcyjnego mężczyzny. Niezgrabny, rozlazły jakiś. Nad rzekę chodził niechętnie, ale zapraszał mnie do swojego domu. Dom stał na wzgórzu, a ogród, zarośnięty i dziki, pochylał się stromo ku ulicy Miłej. Wyczuwało się tam rodzinne ciepło. Nic w tym domu nie zmieniono chyba od lat. Teraz, być może, było biedniej. Jego matka okazywała mi serdeczność. Właściwie traktowano mnie trochę tak, jak kogoś należącego już do rodziny. Ale musiałam wyjechać. W Starachowicach bywałam zwykle tylko do końca lipca, a potem wracałam do domu, żeby resztę wakacji przeleżeć na dzikiej plaży w Mechlinkach. Pisywaliśmy z Andrzejem do siebie listy. W jego listach do mnie jest ślad naszego pożegnania na dworcu w Starachowicach, którego nie pamiętam, a które najwyraźniej nie wypadło dobrze. Czyżbym robiła mu wyrzuty ? Bo Andrzej tłumaczył mi, że musiał ukryć swoje cierpienie, a mnie się wydawało, że pożegnał mnie zbyt ozięble.
Może chciałam sprawdzić jego gotowość do poświęceń, bo poprosiłam, żeby przyjechał do mnie, a przecież wiedziałam, że ma mnóstwo zajęć: praktykę w przychodni, dawanie zastrzyków dla zarobku... Ostatni list, w którym pisze, że przyjedzie, choć nie wie kiedy, jest z dwudziestego sierpnia.

Po Andrzeja nie musiałam wychodzić na przystanek, wiedziałam, że sam sobie poradzi. W ciągu tego miesiąca zapomniałam prawie jak wygląda. W pierwszej chwili, kiedy go zobaczyłam, zaskoczyła mnie jego brzydota i jego natychmiastowa gotowość do okazania mi czułości. Mamy nie było - byliśmy sami, kiedy wszedł. Usiłował mnie pocałować, zupełnie tak, jak byśmy byli naprawdę za sobą stęsknieni i nie mogli doczekać chwili, kiedy złączymy się w uścisku. Odsunęłam się, zrobiłam unik, ale nie dawał za wygraną. Krok za krokiem posuwałam się do tyłu, chcąc dowiedzieć się czegoś o podróży ze Starachowic i w ogóle. Widziałam jaki jest niepociągający, a jednocześnie, jak bardzo mu zależy na tym, żeby się do mnie zbliżyć, objąć. Zaczęłam krążyć wokół stołu, a on za mną. Może myślał, że jak mnie dogoni, obejmie i przytuli, to znowu będziemy razem? Wreszcie z żałosnym wyrzutem zapytał; co się stało? A ja nie wiedziałam, jak mu to wyjaśnić. Wtedy weszła Mama. Mama czuła, że coś zaszło pomiędzy nami, chociaż nie było kłótni, ani nieporozumienia, tylko jakieś dziwne napięcie, jakbym za chwile miała wybuchnąć histerycznym śmiechem. Andrzej chciał się dowiedzieć od Mamy, czy ja mam kogoś, bo traktuje go, jak natręta, ale Mama o nikim takim nie słyszała. Była zawstydzona, właściwie nie wiedziała nawet, jak się zachować. Czasami nie mogła mnie zrozumieć. Ja sama tego nie rozumiałam. On, krążąc niespokojnie zaczął opowiadać mamie, że stara się o posadę dla niej i o mieszkanie dla nas obu, chociaż to ostatnie sprawia mu pewną trudność. Ale mama nie chciała się przeprowadzać do Starachowic, Nie, to niemożliwe. Była naprawdę zdenerwowana. Tym bardziej, że gdybym ja się uparła, to ona, oczywiście, zgodziła by się na wszystko. Uspokoiłam się. Patrzyłam na Andrzeja z większą sympatią, ale w zachowaniu Mamy widać było pewną rezerwę, nie miał w niej teraz sprzymierzeńca i kiedy zaczął żalić się na mnie, znowu popełnił błąd. Mama, kiedy coś jej się nie podobało, potrafiła być naprawdę chłodna. Przez chwilę. Ale to wystarczyło, żeby poczuł, że jest intruzem dla nas obu. Nie mógł tego zrozumieć, przecież w lipcu, w Starachowicach wszystko układało się tak dobrze. A teraz widzi, że niepotrzebnie przyjechał i że ani chwili nie powinien tu dłużej zostać.

Wyjechał do Starachowic jeszcze tego wieczoru osobowym pociągiem Gdynia-Rzeszów.

Po raz kolejny zaprzepaściłam szansę zamążpójścia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Rozdział dziewiąty      Minęły wieki. Grunwaldzkim zwycięstwem i przejęciem ziem, wcześniej odebranych Rzeczypospolitej przez Zakon Krzyżacki, Władysław Jagiełło zapewnił sobie negocjacyjną przewagę w rozmowach ze szlachtą, dążącą - co z drugiej strony zrozumiałe - do uzyskania jak największego, najlepiej maksymalnego - wpływu na króla, a tym samym na podejmowane przez niego decyzje. Zapewnił ową przewagę także swoim potomkom, w wyniku czego pod koniec szesnastego stulecia Rzeczpospolita Siedmiorga Narodów: Polaków, Litwinów, Żmudzinów, Czechów, Słowaków, Węgrów oraz Rusinów sięgała tyleż daleko na południe, ileż na wschód, a swoimi wpływami politycznymi jeszcze dalej, aż ku Adriatykowi. Który to stan rzeczy z jej sąsiadów nie odpowiadał jedynie Germanom od zachodu, zmuszanym do posłuszeństwa przez księcia elektora Jaksę III, zasiadającego na tronie w Kopanicy. Południowym Słowianom sytuacja ta odpowiadała również, polscy bowiem królowie zapewniali im i prowadzonemu przez nich handlowi bezpieczeństwo od Turków. Chociaż konflikt z ostatnio wymienionymi był przewidywany, to jednak obecny sułtan, chociaż bardzo wojowniczy, nie zdobył się - jak dotąd - na naruszenie w jakikolwiek sposób władztwa i interesów Rzeczypospolitej. Co prawda, rzeszowi książęta czynili zakulisowe zabiegi, aby osłabić intrygami spoistość słowiańskiego imperium poprzez próbowanie podkreślania różnic kulturowych i budzenie  narodowych skłonności do samostanowienia, ale namiestnicy poszczególnych krain rozległego państwa nie dawali się zwieść. Przez co od czasu do czasu podnosił się krzyk, gdy po należytym przypieczeniu - lub tylko po odpowiednio długotrwałym poście w mało wygodnych lochach jednego z zamków - ten bądź tamten imć intrygant, spiskowiec albo szpieg dawał gardła pod toporem czy mieczem mistrza katowskiego rzemiosła.     Również początek wieku siedemnastego nie przyniósł jakiekolwiek zmiany na gorsze. Wielonarodowa monarchia oświecona, w której rozwój nauk społecznych służył utrzymywaniu obywatelskiej - nie tylko u braci szlacheckiej, ale także u mieszczan i chłopów - świadomości, kolejne już stulecie okazywała się odporna na zaodrzańskie wysiłki podejmowane w celu zmiany istniejącego porządku. W międzyczasie księcia Jaksę III zastąpił na tronie jego syn, Jaksa IV, pod którego rządami Rzeczpospolita przesunęła swoje wpływy dalej na zachód i na północ, ku Danii i ku Szwecji, zaczynając zamykać Bałtyk w politycznych objęciach, co jeszcze bardziej nie w smak było wspomnianym już książętom.     - Niedługo - sarkali - ten kraj będzie ośmiorga narodów, gdy Jaksa ożeni się z jedną z naszych księżniczek lub gdy nakaże mu to ich królik - umniejszali w zawistnych rozmowach majestat władcy, któremu w gruncie rzeczy podlegali. I którego wolę znosić musieli.     Toteż i znosili. Sarkając do czasu, gdy zniecierpliwiony Jaksa IV wziął przykład - rzecz jasna za cichym królewskim przyzwoleniem - przykład z Vlada Palownika, o którego postępowaniu z wrogami wyczytał niedawno z jednej z historycznych ksiąg... Cdn.      Voorhout, 24. Listopada 2024 
    • @Katie , ciekawie jest poczytać o tego typu uczuciach. A czy myślałaś o tym, żeby zrobić krótsze wersy? A może właśnie takie długie wersy spełniają jakąś funkcję w tym wierszu... .
    • Zostały nam sny Zostały nam łzy   Z poprzednich wcieleń   A prawda okazała się kłamstwem Zapisanym w pamiętniku   Tam głęboko gdzieś na strychu
    • Dziewczynie stojącej w szarych spodniach przy telefonie spadł przy rozmowie ze stopy... więzienny drewniak. Stuk było słychać sto kilometrów dalej.
    • Jakże prawdziwe. Ot, bardzo lubię grać w tenisa, a jak musiałem kogoś uczyć, trenować kogoś za kasę, to radości zero. Pewnie to nie o tym, ale sprawdza się właściwie wszędzie. Pozdrawiam. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...