Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Polska Psychodela


Rekomendowane odpowiedzi

BRACIE, RAZ TO SOBIE ZAPAMIĘTAJ: MAŁO RÓB, A DUŻO STĘKAJ napisane jest kruczoczarnymi literami na frontowej ścianie opuszczonej, zdemolowanej masarni niedaleko nowego wspaniałego hotelu, a napis jest dostatecznie duży i wyraźny, by można go było dostrzec z kilkudziesięciu metrów - gdzie zlokalizowany jest przystanek (bez żadnego szyldu czy oznakowania) - lecz gdy Jacek Krupski zauważa te słowa, nadjeżdża stary, obszerny pickup - z reklamą serków homogenizowanych na masce - zasłaniając widok, ale Krupski - który chwyta się dorywczych, nisko płatnych prac i ma dwadzieścia pięć lat - nie zwraca na to uwagi, ponieważ zawiewający pod płaszcz wiatr zmusza go do skulenia głowy, którą czasem - nie wiadomo czy obecnie - ma ochotę sobie obciąć... a co najmniej mocno poturbować. Półciężarówka zatrzymuje się, a kierowca, Wietnamczyk, wystawia czaszkę (swoją) przez okno i ledwo zrozumiale krzyczy:

- Poczuje twych!

Dwóch młodych, odzianych w strój roboczy mężczyzn wskakuje na tył pickupa, używając w tym celu jednej ręki, co tylko dowodzi ich sprawności.

- Zapić psy! - tak zdaje się brzmi okrzyk kierowcy, kiedy z uśmiechem na twarzy rusza z miejsca z piskiem opon.

- Jestem anonimowy - stwierdza Krupski - jestem kompletnie zaniedbany, jestem jak te muchy umorusane w gównie... nie czuję przywiązania, nie wiem, czym jest ojczyzna... jestem młody, pozbawiony zahamowań, posiadam chłonny umysł i nieprzeciętnie sprawne ciało. Mówiąc krótko: społeczeństwa nie stać na to, żebym istniał. Jestem zbyt mało wart - milknie i poprawia kołnierz - na którym widnieje słowo PRACA - w taki sposób, że stoi teraz do góry i zasłania mu pół policzka.

- Zdarza się...

- Znam wszystkie reklamy na pamięć. Chciałbym kiedyś pracować w marketingu - recytuje i szuka czegoś w kieszeniach, zaciskając przy tym zęby i strojąc groźną minę, którą i tak nikogo nie przestraszy.

- Możesz zostać krytykiem... nie, ty już nim jesteś... dla samego siebie...

- Wiesz, w czym rzecz? Nienawidzimy tej roboty, nikt jej nie lubi... nie wmawiaj mi, że coś cię przy niej trzyma... właśnie, tu jest problem, jesteśmy uzależnieni, mechanizm nas ubezwłasnowolnił. Przestać pracować? To żadna alternatywa. Gdzie niby mamy skończyć? Pod mostem? Nie po to zmarnowałem osiem lat życia, żeby dać się teraz wymanewrować przez los. To COŚ pozwala nam w miarę normalnie funkcjonować. Wiesz, co to jest? - robi pauzę i czeka na odpowiedź, ale gdy jej nie dostaje, peroruje dalej. - Nadzieja. Nadzieja, bracie... wierzymy... Czy naprawdę nie uważasz, że to, co zarabiamy, jest kpiną?

- Co zrobić...

- Powieś się - kpi Kurski, a po chwili dodaje: - Nie, to nie dla mnie... jestem przywiązany... do życia... podobno to głupota, a może... nie, nie popełnię samobójstwa... wykluczone, przynajmniej nie w tym wcieleniu... a ty? Co o tym myślisz?

Pod przystanek podjeżdża drugi pickup - nieco nowszy i lepiej zadbany, ale ciągle klekocze i "stęka". Na boku ktoś wymalował palcem w kurzu słowo BRUDAS.

- Kiedyś nam się powiedzie - szepcze Jacek z wyczuwalnym wahaniem w głosie - jak nie mnie, to tobie, jak nie tobie, to komuś innemu... rozumiesz? To jest niemożliwe... nie można do końca życia tkwić w tych odpadkach.

- Gównie - poprawiam go. - Odpadki kojarzą się z utylizacją. Gówno to gówno.

- Nie bądź dosadny - mamrocze Krupski. - Gasisz całą nadzieję.

- Potrzebuję trzech! - wrzeszczy kierowca, wychylając się przez okno i machając niebieską czapką. Jest pulchny, a hitlerowski wąsik sprawia, że staje się farsą totalitaryzmu.

- Dokąd? - drze się mężczyzna stojący kilka metrów od nas. - Jaka? Ile?

- Będziesz zadowolony - zachęca kierowca, pstrykając palcem.

- Pamiętaj, że jestem pamiętliwy - mówi mężczyzna i wchodzi na pakę - a ty charakterystyczny.

- W każdej chwili mogę przestać być... wystarczy żyletka - śmieje się kierowca. - Ale jeśli w głowie ci głupawe zemsty i zabawy w podchody, to mówię: nie będziesz miał sposobności, przyjacielu... jestem uczciwy... - robi dłuższą pauzę i dodaje (ledwo słyszalnie): - ...podobnie jak uczciwy jest ten świat.

Jacek patrzy na mnie, ja kiwam głową, a nad niezadaszonym przystankiem przelatuje ptak i sra dokładnie na wolną przestrzeń między nami. Wsiadamy na tył pickupa, na którym znajduje się pięć osób: dziewczyna ogolona na łyso, facet bez ręki, pozostali są naszej postury, płci i wieku. Staram się nie patrzeć w ich skołatane gęby, ale gdy słyszę dziewczęcy głos: "Witamy w piekle", nie pozostaje mi nic innego, jak odpowiedzieć: "Droga do nieba nie może zaczynać się od zjazdu." Samochód rusza, a po nabraniu prędkości wiatr wierci nam piaskiem w oczach malusieńkie dziurki, od których mój wzrok nie przypomina już tego choćby sprzed pół roku.

- Czy rzeczywiście jedyną godną uwagi perspektywą ma być przestępstwo? - zwraca się do mnie Krupski, nikt inny go nie słyszy, a przynajmniej nic na to nie wskazuje.

- Najpierw potrzebujesz okazji - odpowiadam szeptem.

- Co, czego, jak?... Nie słyszę - zarzeka się, przybliżając głowę do mojej piersi.

- Ogłuchłeś?

- Co? Tak... nie - poprawia się natychmiast.

- Znam cię kilka lat - mówię, unosząc brew do góry w geście niedowierzania i lekkiego, udawanego flirtu. - Ukrywałeś tak wielką ułomność?

- Co? - pyta, patrząc na mnie i nieświadomie przybliżając się j e s z c z e b l i ż e j.

- Są takie przypadki, wiesz, nieparlamentarne, ciężkie do wytłumaczenia... tajne organizacje... odcięte od świata, skupione na... no właśnie: na czym?

- Nie rozumiem.

- Na pewno?

- Chyba bym wiedział, gdybym rozumiał... tak to funkcjonuje, nie?

- Tak-tak-wiem, nie, nie wiem... - mówię, nie myśląc nad tym, czy ma to sens - ...przemienność, wymienność i zmienność... tak, nie, ej, tak czy nie?

- Co? - mówi i patrzy na mnie, jakby zobaczył...

- Nie możesz być pewien - stwierdzam, nie patrząc w jego zielone oczy.

- Pewien czego? - pyta totalnie skołowany.

- Dopiero teraz budzi się w tobie homoseksualizm? - mówię z powagą w głosie, jestem z reguły poważnym człowiekiem.

- Ciekawe - mówi, śmiejąc się i oddalając na bezpieczną, komfortową odległość - coś w tym jest.

- W otwieraniu się człowieka na drugiego dopiero po pewnym czasie? - sugeruję.

- Tak... zresztą... co za różnica? Czy jestem otwarty, czy jestem zamknięty, jestem tym samym, kurwa... tą samą... istotą... człowiekiem bez majątku, bez czasu... bez przyjemności... hej, czy nie powinienem się cieszyć, że niektórzy mają gorzej?

- Najpierw - mówię - musiałbyś ich wyprodukować.

- Nie przypominaliby naszego gatunku - wzdycha.

- Przestępstwo dla samego przestępstwa nie ma sensu - stwierdzam, drapiąc się po nosie.

- Tak? - dziwi się Krupski.

- Tak jakby - mówię. - Logika, nie?

- Tandetna.

- Mówi to znawca jakości - zaczynam - wychowany na wodzie mineralnej... z kranu.

- Kto powiedział, że mam się stać przestępcą dla samej sztuki i satysfakcji? - pyta, uśmiechając się półgębkiem.

- Świat... rzeczywistość, człowieku - mówię i oglądam swoje paznokcie, które były kiedyś takie ładne i zadbane. - W ten biznes nie można się wkręcić... musisz zostać wkręcony. Nie jest to łatwe... przejrzyste... czy klarowne.

Mijamy bilbord reklamowy, na którym namalowana jest puszka z szynką, a obok ukazuje się napis KONSERWA NIE DLA PLEBSU. Lekko mnie to irytuje, gdyż z chęcią zakosztowałbym tego smaku, lecz nigdy nie było mnie stać na tak burżujską markę.

- Czy to ten sam świat zrobił z nas pedałów? - pyta Krupski, udając (a może nie) powagę.

- Odwal się - odkasłuję pył, który wpadł mi do ust. - Mów, frajerze, za siebie, ja nie mam zamiaru stawać się pedałem, nawet jeśli świat ode mnie tego wymaga.... to sprzeczne... sprzeczne... po prostu: sprzeczne.

- Przeleciałbyś mnie dla sławy? - pyta Krupski i oblizuje wargi.

- Co? - Nie mogę uwierzyć w to, co usłyszałem. - Miałbym obcować z takim... brudasem? Nie, zapomnij - mówię stanowczo. - Mam resztkę... godności.

- I resztkę miedziaków w kieszeni... jeśli nie wydałeś - dogaduje Jacek.

- Pierdol się - próbuję go zbyć.

- Chwilę byś pocierpiał, a potem... raj... niemalże niebo... Ale czy... Kto powiedział, że masz cierpieć? Wszystko może być przyjemnością - mówi Krupski, głaszcząc swój zarost.

- P i e r d o l się - ponawiam, widząc nieskuteczność swojej zagrywki - raj i niebo to synonimy.

- Mnie nie oszukasz. Widziałem, jak patrzysz na nieosiągalne kawałeczki wołowiny.

- A co? - odwracam się do tyłu i spoglądam na znikającą za rogiem masarnię. - Miałem podziwiać piękne widoki? Pytam się tylko: czego? Gdzie jakieś widoki?

- Perspektywy... cudowne są, prawda? - mówi rozmarzonym głosem, po czym odchodzi od tego tonu. - Jest mały problem... my tych perspektyw nie mamy.

- Nie użalaj się nad sobą, żal prowadzi... do większego żalu - zakładam kaptur na głowę, bo przypominam sobie, że przecież mam taką możliwość.

- Nie macie rękawic, chłopaki? - mówi łysa dziewczyna, a ja wzruszam pobolewającymi mnie od wczoraj ramionami, zdziwiony. Krupski robi jedną - ma ich w repertuarze bardzo dużo - ze swoich debilnych min.

- Do nas mówisz? - pytam.

- Nie - przeczy dziewczyna - do siebie... mam schizofrenię... wiecie... marzenia za utraconą płcią - chichocze po męsku, zakrywając ręką ubytki w uzębieniu.

- Co? - robię minę podobną do Krupskiego.

- Mama cię nie kochała? - pyta Krupski, wydaje się zmieszany swoją wypowiedzią, poprawia: - Przepraszam, nie zrozum mnie źle, ale czy twoja matka miała, no, wiesz, awersję do chłopców? - Odwraca się do mnie. - Może jakiś kompleks palanta, który ją spłodził?

- Albo j e j spłodził - zgaduję szeptem, po czym dodaję (głośniej niż normalny mój głos): - Krupski... z ciebie niezły flirciarz.

- O co ci chodzi? - pyta zakłopotana dziewczyna i taksuje wzrokiem mojego przyjaciela.

- Czy ty tak zawsze? - Krupski ciągnie wątek.

- Co zawsze? - pyta dziewczyna, jeszcze bardziej zdezorientowana.

- Udajesz kogoś, kim nie jesteś...

- Nic nie udaję - zapiera się dziewczyna.

- Krupskiemu chodzi o to - mówię i postanawiam złagodzić sytuację. - To jest Krupski - wskazuję na Jacka. - To jestem ja - wskazuję na siebie - czyli Baden, Mat Baden... tak trochę z angielskiego, szwedzkiego, a trochę z... eee, zapomniałem. - Odwracam się do dziewczyny. - A...

- Don - kończy za mnie dziewczyna. - Miło mi... choć nie do końca.

- Czy Don to nie imię męskie? Nie powinnaś przypadkiem nazywać się Donna? - pyta niegrzecznie Jacek Krupski.

- To jest moja sprawa... Kupo? Dobrze zapamiętałam? Tak do ciebie mówią? - dogryza Don.

- Krupskiemu chodzi o to - wyjaśniam - że sam chyba miał matkę, która, wiesz, doznała
szoku w związku z jego narodzinami, nie, nie fizycznego... psychicznego. Spodziewała się, co tu dużo mówić, dziewczynki, a dostała... dziewczynkę z siusiakiem.

- Fajna teoria - mówi Krupski. - Szkoda, że...

- Ubierała go - wtrącam - w damskie ciuszki, więc automatycznie szuka bratniej duszy, a ty, nie obraź się, jesteś w jego typie - próbuję powstrzymać się od wybuchu spazmatycznego śmiechu. Dziewczyna uśmiecha się dwu-, a nawet "trójznacznie".

- Nie, nie, ja pierdolę - narzeka Krupski. - Coś ty ze mnie zrobił?

Odwracam się do Jacka i pouczam: - Trzeba było samemu zapewnić sobie przyszłość... A teraz? Śmietana zabita... przez kogo?

- Jestem czysty - stwierdza i zdaje sobie sprawę, że coś tu nie gra, a raczej śmierdzi.

- Sam sobie przeczysz... przepraszam, ale węch jeszcze mam - poświadczam.

- Zabawni jesteście... chłopcy - mówi Don - przepraszam... mężczyźni. Mam dzisiaj takie tolerancyjne poczucie humoru.

- Szkoda, że ja go nie mam - stwierdza Krupski.

- Ty jesteś tu... hm... najbardziej zabawny - mówi niepewnie Don i drapie się dłonią w okolicach biustu.

- Zostawmy przeszłość na boku - proponuje Krupski.

Mijamy rząd przydrożnych, plastikowych toalet, na jednej jaskrawożółtymi literami napisano: SPUSZCZASZ RAZ - EFEKT DŁUGOTRWAŁY.

- Zostawmy przeszłość na boku - odpowiada Don z wielką aprobatą i nadzieją w głosie, pragnie coś dopowiedzieć, ale milknie.

- Ja tak tylko z ciekawości - zaczyna Jacek - niekoniecznie na twoim przykładzie... tak ogólnie, ok, mogę zapytać?

- Nie krępuj się - zachęca go Don, wyczuwając niepewność w głosie Krupskiego.

- Czy Don to w ogóle jest imię? Nie przyjmuj tego do siebie, nie o to chodzi. A może przezwisko? Nie jest to bardziej tytuł? Ja rozumiem, że czujesz się... no, wiesz, ale czy... - przerywa, patrząc na dziewczynę, która zjada go wzrokiem. - Nie, w porządku, zostawmy to - pokazuje otwarte dłonie - tak, nie wracajmy do wątku.

- Bije od was wiochą - mówi facet bez ręki i przytula się do dziewczyny - taką ostrą... zabitą deskami.

- Odezwał się miastowy - rzuca Krupski.

Wyciągam palec w ich kierunku i macham nim bezwiednie... a może poznawczo?

- To wy razem? - pytam. Odpowiadają milczeniem.

- Warci siebie - mamrocze Krupski - rzemieślnicy zasrani.

- Kurwa - szepczę w kurtkę - nie myśl... nie od tego masz mózg.

- Ty też jesteś - zaczyna Jacek, patrząc na mężczyznę bez ręki - że tak powiem, eee, niedorobiony?

- To tylko brak ręki - sapie mężczyzna, siląc się na sarkazm, i podnosi kikuta do góry.

- Nie, mnie nie o to - wyjaśnia Krupski. - Mnie raczej o to drugie... płeć - kończy, jakby miał się za chwilę porzygać.

- Nie - mówi zdawkowo mężczyzna i uśmiecha się pobłażliwie.

- Nie jesteście przypadkiem w niewłaściwych ciałach? - pyta Jacek.

- Krupski, kurwa - wyrywam się - to ty miałeś dziś czołowe spotkanie z dewiacją, nie oni.

- Co? - spogląda na mnie z wyrzutem.

- No, wiesz, homoseksualizm zapukał w twoje drzwiczki - tłumaczę, ale jest to na całej linii jałowe.

- Ty cały czas o tym? - wzdycha, grzebiąc w czymś (nie da się powiedzieć, co to jest) nogą.

- Nie ja byłem inicjatorem - bronię się, wzruszając ramionami.

- Homoseksualizm jest normalny, rozumiesz? Jesteś, przypuśćmy, laską i kochasz się w laskach, proste i logiczne, nie?

Robię krzywą minę, patrzę na mijane obskurne kamienice i mówię:

- Nie do końca.

- Daj spokój... - odwraca się ode mnie jako protest. Odwraca się z powrotem, tym razem z nowym animuszem do działania. - Problem jest wówczas, kiedy kochasz się w dziewczynie, ale nie jako dziewczyna, którą jesteś, a jako mężczyzna, którym nie jesteś, i tylko to sprawia ci satysfakcje. Nierealne wyobrażenia o samym sobie.

- Krupski, skurwysynu - wypuszcza głośno powietrze - nie jestem kobietą.

- Dlaczego?

- Dlaczego nie jestem kobietą? - dziwię się. - Nie wiem... tak samo jak nie wiem, dlaczego nie jestem mrówkojadem wielkim.

- Dlaczego mi nie wierzysz?

- Czy odpowiedź: "jesteś niewiarygodny" jest satysfakcjonująca? - pytam.

- Bynajmniej nie - ocenia.

- W takim razie... bynajmniej nie masz szczęścia. - Dotykam ręką karku, jest ubrudzony jakąś mazią, ścieram ją, używając w tym celu rękawa, teraz rękaw jest zapaskudzony, a ja czysty. - Jesteś... jesteś taki... nie taki.

Krupski się śmieje. - Racjonalne i logiczne wytłumaczenie, nie ma co. Zostań tym, jak mu tam... tłumaczem.

- Lepiej komunikatorem zwierzęcym, większy pożytek - mówi niespodziewanie mężczyzna bez ręki.

Wskazuję na niego palcem i stwierdzam: - A wydawał się taki sztywny.

- Pozory, pozory - mamrocze mężczyzna, bardzo dumny i zadowolony.

- Jestem spełniony... w niespełnieniu - oświadcza Jacek Krupski. - Do czego byłbyś zdolny w drodze do wygody? Pamiętaj, to tylko hipotetyczna chwila niewygody.

- Krupski... - Otwieram i zamykam lewą rękę. Nie wiem, dlaczego lewą i nie wiem, dlaczego otwieram ją i zamykam. Z nerwów...? - ...dlaczego zmieniasz zdanie co pięć minut?

- Cztery - mówi i czeka na moją reakcję, jestem wmurowany w swoje zdziwienie. - Cztery minuty... Może dlatego, że nie mam zdania. Czy rzeczywiście ma jakieś znaczenie to, co mówię? Mam w sobie cząsteczkę kobiecą... jestem zmienny.

- I boli cię głowa zawsze wtedy, kiedy akurat nie powinna, kiedy przez przypadek dzieje się coś ważnego - konstatuję.

Krupski mizdrzy się specyficznie, uwodzicielsko. - Wróżka-podróbka?

Wybuchamy śmiechem.

- No więc jak, macie te rękawiczki - przerywa nasz rechot Don - czy nie macie? Wiecie, ile chorób można podłapać przez gołe ręce?

- No - Krupski nabiera powietrze w płuca - można złapać kurzajkę.

Śmieje się nawet mężczyzna skulony w kącie i przykryty kocem. Zapomniałem, że jest mi zimno. Zapomniałem, że jestem wrakiem człowieka.

- Ciężka sprawa, odgryźć nie można, bo na usta się przeniesie, a z dwojga złego wybieram jednak... rękę, szanowne mniejsze zło - konkluduję.

- Braliście coś, chłopaki? - pyta się facet bez ręki.

- Tak - przyznaje się Krupski i udaje, jakby wciągał kokę z kciuka - jesteśmy uzależnieni... od powietrza.

Nigdy jeszcze nie byliśmy (ja i Krupski) w tak dobrym humorze o tak wczesnej porze. To pewnie kasandryczne...

- Rękawiczki to konieczna ochrona - mówi Don. - Też myślałam, że to głupota. Nabawiłam się raka. Stąd ta łysina. Z drugiej strony to dobrze... druga strona jest zawsze gorsza... dlatego jest druga. - Nie wiem, co powiedzieć. Pewnie dlatego milczę. Wszyscy milczą, wsłuchani w słowa. - Miałam długie włosy, naturalny blond, gustownie spływające po ramionach, mocne, a zarazem delikatne. Piękno kobiety poznaje się, gdy ta pozbawiona jest ozdobników. Nie ciężko być piękną, mając na sobie tonę cudownych pereł i upiększaczy, one same w sobie są wspaniałe, nie potrzebują manekina, nie wymagają zawieszania. Jeżeli kobieta przypomina kobietę, będąc bez włosów, znaczy to, że jest bardzo ładna... może być symbolem seksu... co z tego, że po przejściach?

- Podobają ci się łysi faceci? - zastanawia się Krupski. - Chyba wejdę do akceleratora.

- Jak można nabawić się raka przez brak rękawiczek? - dziwię się.

- Nie słyszałeś o dziadostwie, które atakuje skórę, nie słyszałeś o raku skóry? - dziwi się moim zdziwieniem Don.

- Ale...

- Zobaczysz, gdzie jedziemy, pobędziesz tam chwilę i sam ocenisz: nazwiesz mnie wariatką albo inteligentną kobietą, która miała pecha - mówi dziewczyna, dając mi tym samym temat do rozmyślań.

- Ale tak dla ścisłości: ojciec cię nie molestował? - upewniam się.

- A co to ma do rzeczy? - uśmiecha się Don, patrząc na mnie spode łba.

- Rozeznanie sytuacji - wyjaśniam.

- Że niby zainteresowany?

- Że niby zajęta?

- Nie do końca. - Don wskazuje na faceta bez ręki. - To mój brat.

- Przyrodni?

- Nie wiem jaki - śmieje się. - Urodziłam się i już był.

- Może kiedyś zrobimy testy genetyczne - mówi mężczyzna bez ręki. - Kiedy staniemy się na tyle bogaci, że wyrzucanie pieniędzy będziemy uważać za gustowne.

- Podniecające i seksowne - dodaje Don.

- Czasem lepiej, oczywiście nic nie sugeruję, pozostać nieświadomym - strzelam moralitetem.

Spoglądam (właściwie samo mi się spogląda) za siebie, gdzie widzę ławkę, na której ktoś namalował nóż wbijający się w goły, prostacko przedstawiony, blady odbyt, a slogan obok głosi: UWAŻAJ, GDZIE SIADASZ. Widok znika, gdy samochód skręca tak ostro, że prawie wypadam.

- Życie, praca... - wzdycham i czuję kropelkę deszczu, która uderza o moją gołą dłoń. - Kurewska pogoda... i środowisko.

Jedziemy jeszcze jakiś czas i kiedy jestem już tak znużony, że zaczynam zasypiać, słyszę głos kierowcy: - Przejażdżka skończona! - po czym pojazd gwałtownie się zatrzymuje, a większość pasażerów leci bezwładnie w kierunku szoferki.

- Wysiadać! - ponawia wrzask kierowca.

- Cóż - mówi Don, powoli zsiadając z paki, robi to nad wyraz interesująco - pozostaje mi życzyć wam dużo, dużo szczęśliwych zbiegów okoliczności, będziecie ich, niestety, potrzebować.

Wpatruję się w nią (razem z Krupskim) z jakąś dziwną, a zarazem infantylną nadzieją.

- Choć zawsze możecie się wycofać - dodaje brat Dona, przewieszając jedną nogę przez barierkę - ale nasuwa się pytanie: Za co przeżyjecie? Przepraszam, możecie mieć oszczędności. Macie oszczędności? - śmieje się, a my w natchnieniu naszej mądrości udajemy niemowy. - Tak myślałem.

Jesteśmy ostatnimi, który opuszczają pickupa. Spóźniamy się przez to do pracy. Tną nam i tak minimalną już pensję. Nie kupujemy więc posiłku podczas przerwy obiadowej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"dodaje brat Dona" - chyba Dony?

Wrócę jeszcze, bo chyba się w pewnym momencie trochę pogubiłam i nie chcę oceniać na podstawie jednego, pobieżnego przeczytania, ale przyznam, że jak na razie mnie zaintrygowało. fragmenty lepsze, fragmenty gorsze, ale ogólnie jestem na tak.
kupuję ;)

dygam
zuzka ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja, niestety, chyba nie doczytam. W połowie przerwałam, bo znużyło mnie. Na początku było nieźle, zapachniało Stachurą, ale im dalej, tym mniej. Przepraszam, nie umiem nawet zaproponować nic konstruktywnego, to chyba po prostu całkowicie nie moje klimaty. Mam nadzieję, że docenisz szczerość i nie będziesz się obrażał. Pozdrawiam - Ania

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...