Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Co jest ze mną


Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Proszpana. Niechże pan nie tłumaczy nam o co chodziło (Pana zdaniem) w wierszu, bo jest on prosty jak drut. Romantyzmu w nim nie ma wg mnie ani tyci tyci. Są śmiesznostki i banały widoczne gołym okiem, jakieś niedorobki ("uśmiecham"??)A "się" to już niepotrzebne , prawda???

"Serce stuka
myśl ucieka
pędzi, leci
tak to ona."
No proszę Pana - czy pan ma czytelników za gamoni, co myśleć nie potrafią?

A jaki to jest pan na końcu?
zak...: zakochany, zakurzony, zakałapućkany, zakleszczony.......
no, ale jest świetnie:
rosną ptaki, lecą róże.

Daj pan spokój i ludzi nie męcz Pan.

Stawiam pałkę na szynach z wykrzyknikiem i zakreślam kółko na czerwono.

I już niech Pan nie odpisuje, bo znowu wejdzie Pan na szczyt. Lepiej zabrać się za napisanie wiersza, ktory nie odrzuci.

l.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



mógłbym się z Panią spierać... ale nie chcę aby to się przerodziło w jakąś wojnę... zastanawiam się, co o tym myślą inni wierszopisarze ;)

PS. do Pani Tery: niemal mam już skączony wiersz o tytule "eXecutor" jestem dobrej myśli, że on się Pani spodoba oraz innym osobom;) umieszczę go za ok. 26 godzin :D ... muszę Pani napisać, że myślałem rownież o tym aby umieścić Panią w tym wierszu... :D ale chyba odejdę od tego pomysłu :) pozdrawiam Panią z uśmiechem :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

wykorzystałem cześć składni wyrazów oraz wierszów zaproponowanych przez vice'a (podziękowania wysłane na PW), mam nadzieję, że wiersz wygląda lepiej ;) w niektórych oczach... mi nie pasuje tylko wers: "ludzie mówią uśmiechem", może ktoś ma jakąś propozycję ? a może lepiej to tak zostawić ?
[sub]Tekst był edytowany przez eXecutor dnia 03-08-2004 21:42.[/sub]

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

domyślam się, że Panu Jantarkowi, chodzi o to, że wystawiłem swój wiersz po to aby zbierać same pochwały(to jest tylko mój domysł), a to, że umieściłem słowa vice'a: "może właśnie w swojej banalności i naiwności ten wiersz jest taki niesłychanie ciepły i szczery" to tylko dlatego, że bardzo mi się one spodobały... były one takie pozytywne... vice zresztą nie napisał, że wiersz był super, wręcz przeciwnie - był banalny i naiwny - jak to określił,

Tera chociażby określiła wiersz jako banalny, oklepany nie mam jej tego oczwyciście za złe... nawet przeciwnie, ona mnie motywuje do napisania lepszego wiersza... jednak dla mnie ten wiersz jest spoko ;) ale czemu by nie zmienić stylu pisania... stworzyć coś nowego ;) w końcu jest to nawet ciekawe ;)

zresztą umieściłem ten wiersz tutaj, ponieważ chciałem aby ujrzał on światło dzienne i nie leżał na dnie mego dysku, plusem tego wszystkieg jest, że inni ludzie moga skomentować to, co się stworzy...

a portalu to nie pomyliłem

pozdrawiam obu Panów z motywacją umieszczenia kolejnego wiersza na tej stronie...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Na oddziale tym. W zamknięciu. W pomarańczowej smudze zmierzchającego słońca, która przecina, niczym rozżarzonym biczem środek podłogi. Która ciemnieje powoli. Stopniowo. Stopniowo. Tak bardzo stopniowo… Trzeszczące cicho szpitalne łóżka. Albo milczące. Ustawione równo jak na wystawie. Ze szkieletami zmarłych sprzed wielu bardzo wieków. Szpitalne łózka, a na nich twarze woskowe. Wyblakłe pergaminy. Poszarzałe w spazmie agonii. Twarze nieboszczyków, choć jeszcze żywych. Lecz tak naprawdę. Naprawdę… Wijące się z bólu. Powykrzywiane kształty. Pokręcone cierpieniem w rozgrzebanej pościeli. Leżące, porzucone kłody zmurszałego drewna, jakby przymierzały się powoli do sosnowej trumny. Do gleby…   Te ciała spocone w ekstazie nadciągającej śmierci. Spalone kobaltową lampą truchła. W ciszy i zaduchu. W milczącej beznadziei…   Przemierzające z mozołem równinę pustą, rozległą. Pełną melancholii. Zbliżające się do kresu. Do horyzontu, gdzie obłok zsuwa się biały w tym powolnym prologu pędu. Spoglądam. Patrzę. Z kołder wyciągają się czyjeś ręce. Ramiona jak grób rozwarte szeroko. Z oparzelinami śmiertelnej gorączki. I cienie. Cienie. Wszędzie wokół cienie. I cienie. Znowu. Bądź znowu. I jeszcze… Profile twarzy zastygłe. Wykute w kamieniu leżące popiersia. Nogi zgięte w kolanach. Oparte o nie brody. Zgięte w pół kołyszące się w przód i w tył, jakby znaki zapytania – „dlaczego to ja, właśnie?” Siedzące na krawędzi postacie z minionego już czasu. W piżamach. W podartych strzępach splamionych łachmanów. Ktoś proszący o wodę. O jeden łyk. Bądź jeszcze…   Senne majaki. Zwidy. Nacierające zmory. Tu i tam skrzypnięcie. Krzyk przerażenia. Albo rozmowa niewyraźna z kimś kogo tu od dawna nie ma. Który to rok? Rok to już dawno umarły. Przywalony betonowymi warstwami przeszłości. Nie da się już tego odwalić. Rozkuć. Rozbić młotami. Za oknami drzewa kołyszą się jakoś smętnie. Strzeliste topole, białokore brzozy, które szumią. I szumią coś z opowieści lasu. Podejdę tam. Podejdę do okna, mimo rwącego bólu. Podnoszę się w męce. W skowycie… Jakiś bicz mnie chlasta po piersi. Ale idę. Opieram się o żelazne poręcze łóżek. Patrzą się na mnie szeroko rozwarte, zdziwione oczy. Zmętniałe. Niewidzące. Albo nie patrzą się wcale. Zamknięte powiekami. Idę. Krok po kroku. W wielkim osłabieniu. Moja twarz przezroczysta. Olśniona zmierzchem. Słońcem spowitym liliową chmurą. Kiedy idę tak środkiem sali, zamknięty ciepłą smugą pomarańczowego blasku.   Kiedy już jestem, dotykam rozedrganą dłonią szyby. Kończy się już lato i życie. Wszelkie istnienie. Jakieś takie przeminięte lotem błyskawicy. Zdaje się, że ktoś wznosi toast w brzęku szkła i srebra. W porcelanie. W kryształowych błyskach. W mżeniach niezliczonych pikseli. Nie. To tylko zwidy. Słuchowe omamy za sprawą gorączki.   Organizm jeszcze walczy. Lecz już nie trzeba. Nie trzeba. Bo i po cóż, kiedy jest się już tak naprawdę po drugiej stronie? Dotykam palcami szyby. Tej gładkiej powierzchni. A za nią drzewa majaczą. Kołyszą się i chwieją. Za szybą drzewa szumią coś o przemijaniu. Lecz nie słyszę. Niedosłyszę. Albowiem zagłusza je piskliwe w uszach milczenie. Ale oto brama z powietrza. Strumienie atmosfer. Wiatr idący z wysoka. Sfruwający na skrzydłach furkoczących od piór. Ktoś najwidoczniej zniszczył wskazówki wyroczni, ponieważ leżą teraz połamane, pogięte w trawie. A więc jest jeszcze ratunek. Jeszcze można uciec. Oglądam się za siebie. Jarzą się drobinki kurzu. Wirują.   A więc jeszcze można...   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-06)   -------------------------   *) „Oddział chorych na raka”, tytuł powieści Aleksandra Sołżenicyna      
    • A oto jak się recytuje, to jest styl Jajeczny, po mojemu Pradawny      
    • życie to nie bajka to droga która wiele do powiedzenia ma   to góry łąki i lasy czasem smutek żal   to niewiadoma którą trzeba zrozumieć   to drzwi za którymi różnie bywa   życie to nie bajka ja o tym dobrze wiem mówię to ja   który czasem błądzi szukając prawd którymi bawi się los    
    • @Łukasz Jasiński :) dzięki     
    • @Olgierd Jaksztas konkret, twoja taka pioseneczka:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...