Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Było sobie Coś


Rekomendowane odpowiedzi

Coś się "pisło". Taka mała zabawa (?) słowami. Liczę na szczere opinie - dotyczące głównie tego, jak się to czyta, czy się podoba, czy wciąga, jak tekst wyglada na tle interpunkcji i ortografii... czyli ogólnie dotyczące wszystkiego. Ale ma być szczerze.

1

Deszcz cichutko szemrzy znanym tylko sobie językiem. Rozmokłe świerki lekko tańczą z wiatrem. Kable energetyczne kołyszą się pod ciężarem spadającej wody. Niebo wydaje się bardzo odległe; przywdziało jasnoszarą suknię i mierzy mnie wyniosłym spojrzeniem. Odpowiadam mu uśmiechem – lubię taką pogodę.
Obserwuję małe krople na szybie. Jedne zatrzymały się w swojej wędrówce po szkle, inne powoli spływają ku framudze okna. Ich siostry, które lecą z nieba niczym małe, przerażone istotki, co chwila spadają na moje dżinsy i rozpływają się w zgodzie z szorstkim materiałem potęgując uczucie zimna. Wiaterek pląsa z wodą i liśćmi drzew, wiglotne powietrze przykleja się do mojej twarzy, ociera o dłonie i uprzykrza miłe chwile sam na sam z przyrodą.
Było zbyt zimno, zdecydowanie. Niebo popatrzyło na mnie szyderczo, śmiejąc się pewnie z naiwności małej dziewczynki siedzącej na parapecie, która uważała że nie zmarźnie. Pożegnałam je z krzywą miną, zeskoczyłam z powrotem do pokoju i zamknęłam okno. Zrobio się trochę cieplej.
Przeleciałam wzrokiem po zawartości mojego pokoju. Biurko z jasnego drewna, duży regał zapchany książkami, niepościelone łóżko i fotel przykryty wzorzystą kapą. Wszędobylski bałagan zaczął dawać mi się we znaki, więc zaczęłam sprzątać.
Och, ja bardzo nie lubiłam sprzątania. Dobrze o tym wiedziałam i bynajmniej nie sprzątałam z zapałem. Robiłam to raczej z niechęcią, co nie znaczyło że niedokładnie. Metodycznie, powoli ściągałam z półek bibeloty, przesuwałam książki i ścierałam kurze. W mieszkaniu panowała nieznośna Cisza, więc wygoniłam ją i włączyłam delikatne dźwięki przypadkowo wybranej płyty.
Dwie godziny później deszcz przestał padać, niebo było bardziej przychylne śmiertelnikom a ja mogłam powiedziedzieć, że skończyłam. Zjadłam coś naprędce, bardziej z przyzwyczajenia niż z głodu, złapałam klucze i wyszłam.
Była sobota. Klatka schodowa raziła ponurym odcieniem zieleni. Z ulgą niemal wyrwałam klamkę od drzwi i wytrysnęłam na dwór. Osiedlową drogą jechała ciężarówka z napisem „Piekarnia – pieczywo i ciasta” pozostawiając za sobą o dziwo nie zapach reklamowanych bułeczek, ale spalin. Raźno ruszyłam ku bramie. Nie lubiłam tego miejsca, było nieznośnie pospolite i schodzone.
Do centrum nie było daleko.
Z wprawą wtopiłam się w otoczenie. Było rano, aczkolwiek kilku zapracowanych biznesmenów już wyruszyło do pracy. Wczesne godziny postanowiłam przeczekać w pobliskiej kawiarni. Gdy weszłam do jasnego wnętrza w nozdrza uderzył mnie zapach mocnej kawy. Niemal żałowałam, że jestem za mała, by ją sobie zamówić.
Zamiast skosztować aromatycznej kawy, której nie będę miała okazji zasmakować przez kilka najbliższych lat, zamówiłam wodę – bezpłciowy płyn, dzięki któremu nie zwracałam na siebie uwagi. Stolik pod oknem wabił i przyciągał – usiadłam na niewygodnym krześle i zerknęłam na kelnerkę. Nie patrzyła – wszystko idzie według sobotniego planu. Misja: obserwować wtapiając się w tłum, cel: ludzie.
Wypuściłam na wolność myśli; pozwoliłam im wałęsać się po zakątkach umysłu. Myśli mają zwierzęce instynkty, a więc, jak to zwierzęta – potrzebują ruchu.
Wiele jest sposobów patrzenia. Chociażby jezioro – można widzieć odbijające się w wodzie chmury, dno i muł, ryby, albo wszystko po trochu. Ja patrzyłam oczami płaza. Czasem przebywałam wśród ryb, ale częściej wychodziłam na odrębny świat – Powierzchnię. Zwykłe ryby na niej umierają, ale płazy są przystosowane do życia na lądzie. Taki to już mechanizm działa od zarania dziejów, i tak najwidoczniej ma być. Trudno.
Teraz właśnie wychodziłam z wody, choć raczej powinnam powiedzieć – wymykałam się tak, aby nie widziały mnie ryby. I oto stoję na Powierzchni, otrząsając się z resztek świata, w którym się urodziłam. Było mi dobrze: nadzieje przygrzewały mnie w plecy, myśli szumiały gdzieś niedaleko, emocje wirowały, a w oddali słychać było tętent pragnień. O, tak.
Marzycielstwo uderzyło mi do głowy. Niebezpiecznie oddaliłam się od wody. Gdybym chciała w natychmiastowym tempie powrócić do Rzeczywistości, miałabym utrudnione zadanie. Ja nie lubiłam być rozważna. Paroma skokami zwiększyłam dystans.
A potem już nie myślałam.
Zapadłam w nieznany mi jeszcze stan – nie słyszałam, nie widziałam, nie smakowałam i nie dotykałam. Za to bardzo, bardzo wyraźnie czułam. Wychwytywałam uczucia jakimś nowoodkrytym nadajnikiem, niczym fale dźwiękowe. Nagle ekstaza zamigotała i odzyskałam zmysły. Były jak po wizycie w Warsztacie – wyostrzone i odmienione.
Spojrzałam na Rzeczywistość.
Jakaś dziwna osoba mówiła coś do mnie. Z łatwością wychwyciłam słowa, także odmienione. Brzmiały tak, jakby miały ukryty sens.
- Czy mogę w czymś pomóc?
Tak, pomyślałam, możesz pomóc mi w wyrwaniu się z Powierzchni. Wyostrzony stan umysłu zaczynał mnie drażnić – czułam się jednocześnie trzeźwa i śpiąca – a to, wierzcie mi, może męczyć człowieka.
- Nie, nie, dziękuję, czekam na koleżankę – spostrzegłam że nawet nie ruszyłam zamówionej wody. Ach, biedne, niemyślące ryby!
Siłą zebrałam myśli. Przestraszone przemocą właścicielki chciały znowu się rozpierzchnąć, ale z niewzruszoną miną zamknęłam je w klatce. Starałam się nie słyszeć jęków i krzyków zza krat.
Sztywnym krokiem wyszłam z kawiarni. Chciało mi się śmiać. Ja, niby twardo stąpająca po ziemi marzycielka, dałam się złapać w sidła wyobraźni? Myślałam o tym bez ironii, raczej z uśmiechem. Było to nader dziwne uczucie i chciałam zachować je w pamięci jak najdłużej.
Zasiadłam na ławce niedaleko największego centrum handlowego. Wokół panował już wielkomiejski gwar, wielobarwny tłum z poważnymi twarzami cisnął się do wejścia sklepu. Wystawy krzyczały o obniżkach i wyprzedarzach, parę wczesnojesiennych liści pałętało się po brudnym chodniku. I to lubiłam w mieście. Było tam głośno, ale ten bezosobowy szum pozwalał mi się wyciszyć. A potem wbijałam wzrok w jednego z przechodniów i rozmyślałam; śledziłam w wyobraźni jego losy.
I było mi po prostu dobrze.
Ciekawe, co to była za ekstaza, ta nagła utrata podstawowych zmysłów i przywrócenie ich w nieznanej postaci? Zawsze dużo marzyłam, zawsze w soboty wychodziłam do miasta, zawsze siadałam w jakiejś kawiarence. Dlaczego ten dzień miał być wyjątkowszy?
Dostałam olśnienia, jak grom z jasnego nieba spadła na mnie niespodziewana myśl.
Dorastanie!
Ryby dorastają w inny sposób. Dziewczyny w moim wieku, zaczynają malowanie, dyskoteki, poznawanie chłopaków, randki, wyzywające ciuchy. A jak dorastają płazy?
Jak dorastam ja?
W jednej z zakurzonych części umysłu wygrzebałam potrzebne informacje. Płazy… Ach, tak. Powoli wyrastają im kończyny, a potem odpada ogon. Później wychodzą na ląd.
No nie! Nie potrzebuję kończyn, ale skrzydeł! A jeśli odpadnie mi właściwy dzieciństwu ogon pełen marzeń i fantazji to po prostu stanę się… dorosła. Z obrzydzeniem wyplułam ostatnie słowo, które spojrzało na mnie lekceważącym wzrokiem i odleciało, mieszając się z miejskimi odgłosami. Przeszły mnie dreszcze. Kilka istot popatrzyło na mnie słysząc słowo lecące wraz ze śliną.
Dobry humor prysnął.
Powlokłam się w stronę domu. Nie miałam zamiaru tam wracać, ale pragnęłam odwiedzić niedalekie mu miejsce nasycone wspomnieniami. Nasycone dzieciństwem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dodaję drugą część. Ale może ktoś wyrazi opinię, bo nie wiem czy jest sens dalszego pisania?

2

W sumie nie wiem dlaczego ruszyłam właśnie w tamtą stronę. Żyłam w tym mieście całe życie, aby dotrzeć do miejsca nasyconego dzieciństwem równie dobrze mogłabym pójść do spożywczaka na rogu. To przecież tam pierwszy raz sama robiłam zakupy, to tam przewróciłam się i obtarłam kolano. Odezwały się jednak we mnie sentymenty – pragnęłam znaleźć się w miejscu magicznym.
Lubiłam wędrować, nauczyłam się tego, gdy co sobotę wychodziłam na wielogodzinny spacer. Szłam szybko, mimo że torba zawzięcie obijała mi się o prawe biodro, boleśnie kłując kluczami. Byłam jednak zbyt leniwa, aby zatrzymać się i przełożyć klucze do innej kieszonki. To już szczyt – żeby lenistwo wygrywało z komfortem? Zanim na dobre się zdenerwowałam, ujrzałam przed sobą podrdzewiałą siatkę ogradzającą zaniedbany ogród i starą szopę od reszty świata. Sprawnie wspięłam się na rozchybotane ogrodzenie i zeskoczyłam, oczywiście lądując w pokrzywach. Ślepe szczęście.
To był inny świat.
Ha, to jest inny świat!
Zdałam sobie sprawę że nie zmieniło się tu nic. Wydawało mi się, że nawet pokrzywy, w które wpadłam były tej samej długości co kilka lat temu, choć oczywiście musiało to być złudzenie. Chętnie mu się poddałam.
Rzuciłam torbę na ziemię, zdjęłam sweter narzucony na bluzkę i uśmiechnęłam się, jednak gdy zdałam sobie sprawę że huśtawka nastrojów też jest objawem dorastania, usiłowałam przybrać posępną minę. Nie udało się.
Gdy wyśmiałam się już do woli, połaziłam po drzewach, z których kiedyś co chwilę spadałam, a teraz nie zawahałam się przed postawieniem stopy ani razu, powygłupiałam i pobiegałam, podeszłam do chatki (szopą to w sumie nie było) i zastukałam do drzwi.
Wiedziałam, że w Rzeczywistości nikt nie odpowie.
Wyszłam na Powierzchnię i dopiero wtedy usłyszałam cichutki głos:
- Tam?
To była jej dziwna przypadłość – czasami słychać było tylko końcówki wypowiadanych przez nią słów. Teraz zapewne chciała zapytać „kto tam?”, ale pierwszego wyrazu nie usłyszałam.
- Ja.
- Ty?
- Mhm.
- Och.
Otworzyłam drzwi, pamiętając, aby najpierw je przycisnąć, a dopiero potem pociągnąć za klamkę. Zaskrzypiały pytająco. Padłyśmy sobie w objęcia.
Wróć. Chciałam, abyśmy padły sobie w objęcia, ale za drzwiami tylko wąski pas światła wirował z kurzem. Wiało nicością.
Z poczatku myślałąm, że wzruszona, przez przypadek wpadłam do Wody. Ale nie, wciąż byłam na Powierzchni. Nie chciałam za bardzo się oddalać, aby nie zapasć w Stan, ale niewątpliwie nie było mnie wśród Ryb.
Stanęłam jak wryta. Co jak co, ale żeby nawet ona odeszła? Przecież była Wytworem, moim własnym, wyłącznie! Co prawda nie umiałam nad nią panować, jak nad żadnym innym wyobrażeniem, ale… tak po prostu sobie pójść? Żadnej informacji, nic? Tylko dlatego, że spóźniłam się o parę lat? Bez niej nie mam nikogo!
Nikogo.
Słowo to, mimo że w małym domku nie było echa, odbiło się od czegoś i powróciło tysiącami powtórzeń. Nikogo, nikogo, nikogo. Nikogo.
Spróbowałam znów rozmawiać przez drzwi, ale nie wychodziło. Dopadła mnie panika. Naprawdę, naprawdę nie mam już nikogo! Moja najlepsza przyjaciółka sobie poszła.
A może ona też dorosła? Przecież była w moim wieku. Chociaż, właściwie – nigdy jej o to nie pytałam.
Nie lubiłam płakać. Nie dlatego, bo się wstydziłam, tylko dlatego że było to dla mnie nieprzyjemne. A teraz łzy subtelnie wżerały się w moje policzki, jak nigdy dotąd. Załkałam spazmatycznie. Oparłam głowę o próg Domu. Tak, ta stara, trzeszcząca rudera była moim domem, teraz uświadomiłam to sobie. Nikt z mojej rodziny tu nie mieszkał, za to mieszkało tu moje dzieciństwo. Kochałam Dom, kochałam Ogród a przede wszystkim kochałam Ją. Nigdy nie miałam przyjaciół, Ona mi to wynagrodziła.
Zauważyłam zmiany. W końcu. Drzewa były wyższe, podwórko bardziej zachaszczone, chatka osowiała, liście brązowe a łóżko zapewne niepościelone. Jego właścicielka zapomniała, a ja nie miałam siły pójść tam i zrobić to za nią. Chciałam wykopać grób, ale musiałabym pochować samą siebie.
Uplotłam wianek z długiej trawy. To chyba ona mnie tego nauczyła, nie pamiętam. Tak wiele umiejętności przyszło mi samo z siebie. Zapomniałam już, komu dziękować.
O tej porze roku nie było już kwiatów, toteż smutny, ciemnozielony wianuszek ozdobiłam liśćmi. Wyglądał jeszcze posępniej, ale przynajmniej pasował do moich uczuć. Trawiasty okrąg położyłam za drzwiami domu, które cichutko zamknęłam. Trawa rozłoży się, ale uczucia pozostaną nienaruszone jeszcze przez długi czas.
Starannie zamknęłam furtkę. Wiedziałam, że już tu nie wrócę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Te klomby wspomnień mnie ujęły. Pozdrawiam
    • @Leszczym Dla wielu innych też:). 
    • @Ewelina Nie martw się, ani się waż :) Ja już kilka razy widziałem u Ciebie erotyzm, ale on jest bardzo subtelny, wymyślny, trochę przykryty. Zdania są różne, zawsze są różne, ale dla mnie to bardzo bardzo. A druga sprawa widzę u Ciebie spory, naprawdę duży postęp :) 
    • rust-tykalne maszyny  otaczały horyzont zdarzeń  wszystko było na swoim miejscu  i tik tak bił zegar z demobilu armii przyszłości    jeszcze nie zdążył zawiązać się żaden rząd a już było wiadomo że będzie  kradł mniej i brzydził się kiełbasą wyborczą której vox populi nie był wstanie dalej gryźć i przełykać    ludzie nad wyraz dla siebie mili nie byli juz tylko ludźmi wspomagani nową energią  zamienili proszę pana i proszę pani  na szanownego użytkownika    sądy które niedawno zrobiły z ławników  jednostki centralne - sądziły  że teraz uda im się zapobiec  kolesiostwu    wszystko było proste i jednoznaczne  zerami i jedynkami chełpili się  filozofowie z krain wiecznych mechanizmów   
    • ZACQ ma kręćka  i orbituje Nie może trafić do stacji          Ten stan troszeczkę         mnie irytuje         Trudno jest działać          bez ZACQ                         Chwilowo czuje się                        zagubiony                        i zakręcony                        do środka                                        Nie  ma ochoty                                      na te kłopoty                                      Niech schowa się w ką                                      cie szczotka                                          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...