Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Samotna włóczęga na planetę reminiscencji


Rekomendowane odpowiedzi

Gdzie wiele wolności tam też wiele błędów.
Pewnym pozostaje, że droga obowiązku jest wąska.

Friedrich Schiller



Akt pierwszy – rozpoznanie.

Jak zwykle wstałem rano i odprawiłem cały rytuał „jestem-człowiekiem-współczesnym”. Myć się trzeba, mawiała moja mama a ja do tej pory nie wiem po co. Ukończywszy wszystkie skomplikowane zadania, jak mycie zębów czy piłowanie paznokci u nóg, mogłem stanąć przed szafą. Tu zaczynały się schody. Jak każdy gej wiedziałem, że lepiej zapaść się pod ziemię niż założyć krawat niepasujący do skarpetek czy marynarkę w innym kolorze niż buty. Ale udało się!
- Swoisty rekord – szepnąłem uśmiechając się do siebie w lustrze. – Tylko 20 minut!
Pocałowałem Grześka na „papa”, chwyciłem torbę i wyszedłem. Dzień zapowiadał się spokojnie. Niebo zmieniało barwę na czysty błękit gdy szedłem przez parking.
- Do pracy rodacy – mruknąłem, uruchamiając auto. Silnik zaskoczył i mogłem udać się w pierwszą wędrówkę tego dnia. Nic specjalnego, możesz pomyśleć. 20 kilometrów krętych warmińskich dróg obsadzonych obficie grabami, które w słoneczne dni tworzą baldachim chroniący przed słońcem.
- Dobry!
- Good morning!
- Cześć!
Tyle powitań na początku podnosi człowieka na duchu. Szczególnie, jeśli ma się nieszczęście pracy w gimnazjum, ucząc dodatkowo takiej abstrakcji jak język angielski. Te dzieci nie potrafią się dobrze wysłowić po polsku a ja wymagam od nich znajomości Present Perfect. Dobrze wiem, że przezywają mnie Mr Handkerchief od mojego ciągłego kataru, ale najgorsze jest to, że źle to wymawiają! Dzwonek zabrzmiał jak wezwanie na wojnę. Chwyciłem dziennik i powlokłem się ku nieuniknionemu. Na dzień dobry 1„B”, potem 3„A”, 1„A”, 2„C” w podwójnym starciu, 3„D” i dzień się skończył. Co prawda, po dwóch godzinach z drugą klasą człowiek nie myśli już jak kiedyś i ma ochotę powiesić najpierw uczniów a potem ich rodziców, ale przynajmniej mogłem wreszcie w spokoju pojechać do domu.
Na nic tak nie czekam jak na wieczorny relaks przed komputerem. Kawa, papieros i czat, gdzie mogę uwolnić się od natrętnych pytań i nieprzyjaznych spojrzeń. Tu każdy jest panem siebie i każdy może być każdym. Wystarczy wystukiwać odpowiednie sonaty na klawiaturze. Zdarzają się oczywiście „trolle czatowe”, ale zawsze można skorzystać z opcji „ignoruj”.
- Syntax zaprasza Cię do rozmowy prywatnej – pokazał mi monitor.
- Znowu angielski – żachnąłem się, ale kliknąłem „OK”.


Akt drugi – poznanie.

Syntax okazał się dwudziestoośmioletnim Krzyśkiem z okolic Trójmiasta. Przystojny, błyskotliwy, z nieziemskim poczuciem humoru i przede wszystkim wolny. Dzięki bogu za kamerki internetowe. Widząc drugiego człowieka czujemy się bardziej związani z rozmówcą. Można zauważyć, czy nasza anegdota wywołała salwę śmiechu czy skwaszoną minę. Można także zobaczyć wiele innych, interesujących rzeczy. I nie mówię tylko o walorach fizycznych, ale tym, co widać za plecami interlokutora, poznać jak i z kim mieszka, czy jest pedantem czy bałaganiarzem. Wzrok to najbardziej wyczulony zmysł.
Rozmowa szła o wszystkim i o dziwo, była bardzo swobodna, można by rzec frywolna. Nim się spostrzegłem usłyszałem głos Grześka, który wyrwał mnie z internetowego amoku.
- Dochodzi północ – szepnął gryząc mnie delikatnie w ucho i wkładając rękę pod koszulkę.
- Poczekaj moment, skończę tylko rozmowę.
- OK. Ja idę się położyć – powiedział puszczając mi oczko.
Szybkie pożegnanie, wymiana numerami gadu-gadu i już mogłem uciec w ramiona mężczyzny, z którym dzieliłem łoże już ponad sześć lat. Wtulając się w jego silne ramiona Pan Syntax uleciał z mojej głowy.


Akt trzeci – pierwsza wędrówka.

Uleciał tylko na moment. Powrócił w marzeniach sennych jak niechciane echo niespełnionych marzeń. Zaczęło się od niewinnej rozmowy o „dupie Maryny” przy piwie, poprzez delikatne pytania o doświadczenia aż do miłosnego splotu w ciepłej pościeli i…
Budzik brzęczał z natrętnością młota pneumatycznego, jakby wyczuwał co się święci w mojej głowie i próbował temu zapobiec. Półprzytomny powlokłem się do ubikacji, by oddać się rozkoszy tańca z ciepłą wodą i mydlinami.
- Co ci się śniło?
Grzesiek stał w drzwiach łazienki oparty zawadiacko o framugę. Z rozczochranymi włosami wyglądał jak mały łobuz, któremu dać tylko procę do ręki i czapeczkę z daszkiem czupurnie przekrzywioną na bok.
- Wyglądasz jakby cię piorun chlasnął – zachichotałem.
- Pytałem, co ci się śniło? – ton jego głosu zdradzał zdenerwowanie.
- Chyba powinieneś zapytać jak ci się spało – próbowałem uniknąć odpowiedzi na postawione pytanie. Przecież nie powiem mu prawdy.
- Mruczałeś przez sen – powiedział oskarżycielskim tonem – a mruczysz tylko podczas…
- Wiem kiedy mruczę. Ty mi się śniłeś. I chyba wiesz, co jeszcze – puściłem mu oczko.
- To ciekawe, bo ja nie mam na imię Krzysiek.


Akt czwarty – plan drugiej wędrówki.

Po burzy niebo jest niebieskie. Po burzy nastaje cisza a świat wraca do porządku, w jakim był zanim deszcz zmył grzechy cywilizacji. Po burzy tamtego poranka Grzesiek milczał już trzeci dzień. Nie wróżyło to słońca. Nie wróżyło to niczego dobrego. Zwłaszcza, że moja znajomość z Krzyśkiem zaczęła się niebezpiecznie pogłębiać.
- So, what can you tell me about fashion in our school? – zapytałem znienawidzoną 2„C”.
- Co za idiotyczne pytanie? – zapytał klasowy pajac Bułtowicz. – Przecież tu każdy musi nosić mundurek.
- Nie moją winą jest poczęcie pana Giertycha – rzuciłem i zanim dotarło do mnie, co powiedziałem, klasa pękała ze śmiechu.
- Będzie Pater Noster od dyrektora – pomyślałem.
- Co to jest Pater Noster? – zapytała Sielakowska z pierwszej ławki.
- Co?! Znaczy się, słucham?!
- Pytałam, co to jest to Pater Noster?
Wstałem z krzesła.
- Co ty? Czytasz w myślach?!
- Przecież pan to na głos powiedział!
Zatkało mnie. Krzysiek wiedziałby jak to zripostować. Na wszystko miał trafną odzywkę. Krzysiek, o oczach błękitnych jak niebo po burzy i uśmiechu mogącym zdewociałą staruchę przyprawić o rumieniec. Dzisiaj miałem pojechać do Sopotu i pod płaszczykiem konferencji metodycznej wreszcie się z nim spotkać.
- Pater Noster to po łacinie Ojcze Nasz. A teraz wracamy do mody.


Akt piąty – wspomnienia z podróży.

- I jak konferencja? – usłyszałem wchodząc chwiejnym krokiem do mieszkania.
- Bardzo udana. Baaardzo… owocna – wybełkotałem.
- Co ty? Piłeś? – spytał.
- Kieliszeczek na rozluźnienie – wychichotałem.
- I wracałeś samochodem?! – Grzesiek był zblazowany.
- Autobusem. Auto zostało w Sopocie.
- Przecież konferencja była w Gdańsku!
- Gdańsk, srańsk czy Sopot. Co za różnica?
- Weź się człowieku ogarnij i idź spać. Rano do roboty.
Gorąca woda koiła obolałe mięśnie i przywracała jasność myśli. Nie wyszło mi to na dobre. Alkohol wyłaził z ciała powodując kaca, niestety również moralnego. Z ręcznikiem na biodrach wszedłem do pokoju. Atmosfera była gęsta, zbyt zawiesista by mogła zwiastować spokojny sen. Grzesiek siedział przed monitorem czytając… archiwum mojego gadu-gadu.
- Ach – powiedział sarkastycznie. – Teraz już wiem, co znaczy owocna konferencja. Znaczy tyle, co zmarnowanie komuś sześciu lat życia! Tyle, co iluzja szczęścia i prawdy! Ale pękła już ta bańka kłamstw!


Akt szósty – włóczęga na planetę reminiscencji.

- Ale…
- Za późno już na ale.
- Ale… przepraszam! Nie wiem, co mnie podkusiło! Ja nie chciałem!
- Teraz już na to za późno.
- I chcesz to tak po prostu skończyć? Sześć wspólnych lat za jeden głupi wyskok?
- Z pełną świadomością swoich czynów.
- Nieprzemyślanych! Jedna głupia chwila słabości. Posmakowałem zakazanego owocu, teraz czas na żal za grzechy.
- Żałuj w samotności.
- Ale przecież przeprosiłem!
- To nie cofnie czasu. Nie zmieni raz wziętego zakrętu. Nie naprawi dziur w nawierzchni.
- To co mam zrobić, żebyś mnie rozgrzeszył?
- Nie moja to już sprawa. Skończyła się nasza wspólna droga. Zostaną tylko wspomnienia.
- Ale…
- Za późno już na ale. A teraz wybacz. Czeka mnie samotna włóczęga na planetę reminiscencji przy kubku cierpkiego kakao…
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znowu jestem pierwszy,niech tam. Zauważyłem jedną literówkę, o, proszę:...powlokłem się u nieuniknionemu ....- ku? I co ja mam powiedzieć? Prawdę chyba, najwyżej wyjdę na "trolla czatowego". Słyszałem kiedyś rozmowę dwóch koleżanek, obie panny. Jedna drugiej skarżyła się, że wszyscy fajni mężczyźni są albo żonaci albo homoseksualistami. Nigdy nie zrozumiem kobiet, to po pierwsze. Nigdy nie zrozumiem mężczyzny będącego z drugim facetem. Nie przeszkadza mi za to ani jedno ani drugie, niech tak będzie. Opowiadanie jest ok.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Dzięki serdeczne za odwiedziny i za komentarz! Literówkę już poprawiłem.

Pozdrawiam :-))))



Szczerze powiem, że liczyłem na to, iż wspomnienie że bohater jest gejem zachęci do czytania ;-)) I chyba się udało...

Jeśli chodzi o stereotypy, to fakt - to przesada, ale znam kilku gejów i większość z nich na serio strasznie dba o swój wygląd. A kobiety podobno lubią zakupy - ale te dla przyjemności a nie te z obowiązku ;-)

Cieszę się bardzo, że opowiadanie przypadło Pani do gustu.

Pozdrawiam serdecznie :-))))
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...