Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

tak- moje przecinki są w opłakanym stanie.

=======
- Zaczekaj! Aneta, proszę cię. Zaczekaj.- odwraca się na chwilę i już wiem, że wygłosi jeden ze swoich monologów. Widzę to wszystko w spowolnieniu- zawsze tak jest, gdy za moment znowu przytłoczy mnie swoimi „różnobarwnymi” słowami.
- Adam. Wytłumacz mi coś, bo chyba jednak się nie zrozumieliśmy. Jak bardzo „jakimś” trzeba być by tu znowu pasować? Przecież ja nie proszę o brak akceptacji. Prowadzę bitwę z paroma rzeczami, które jednak mi się nie udały. To cholernie smutne, ale ja walczę ze swoją przeszłością, a dokoła wszyscy o swojej zapominają. Zrozum to- już bardziej zmienić się nie potrafię.
Wiesz, dzisiaj pomyślałam, że dostosuję się do ładu panującego w tych czterech ścianach i sprawię, że po pewnym czasie ład ten stanie się taki mój. Bo przecież jestem elastyczna, bo przecież świadomie nie skazuję się na samotność. I mimo, że mam wiele wątpliwości, to robię to- najpierw dla siebie, potem dla Ciebie. Zaczynam być bardziej ludzka, nie rozumiesz tego?
Jeszcze przez chwilę na mnie patrzy. Wiem, że oczekuje. Jej zielone oczy świecą w ciemności i widzę tylko te oczy. Spuszczam głowę na znak rezygnacji i po chwili słyszę jak odchodzi. Jak mam jej powiedzieć, że właśnie przez to, co robi jest najbardziej ludzkim człowiekiem jakiego znam? Spoglądam w niebo i nie widzę księżyca, dlatego wyciągam z kieszeni spodni paczkę papierosów na specjalne okazje. Ta noc musi być czymś przypieczętowana. Gdy podnoszę głowę widzę oddalającą się sylwetkę Anety i zastanawiam się, czy choć raz się obejrzała. "Pewnie nie."- myślę- "Demonstracja sił musi być". Czuję czyjąś rękę na ramieniu:
- Adam, wracaj do środka. Zostaw ją. Przecież wiesz jaka jest.
Agata też wie. Ale to ona pierwsza zapomniała o Anecie, gdy zapomnieć nie można było.
Czuję się winny. To ja prosiłem by znowu tutaj wróciła. Dopiero teraz widzę zmianę jaka zaszła w Anecie i we mnie.
- Przepraszam cię, ale ja też już pójdę.- wyrzucam papierosa, jeszcze raz spoglądam w niebo, jakbym szukał czegoś utraconego i żegnam się z Agatą.
- Adam, zaczekaj chwilę.- odwracam się i patrzę na nią. Stoi oparta o lampę i wygląda tak jakby zaakceptowała swoją rolę na deskach tego teatru. Gdy wypowiada słowa, jej głos jest spokojny. – Doskonale wiem, że tak nie postępują przyjaciele. A przynajmniej ludzie, którzy pozornie się ze sobą przyjaźnią. Wtedy jedynym ratunkiem dla mnie było zapomnienie. Poza tym wszyscy oprócz ciebie uciekli. Odeszliśmy, bo baliśmy się patrzeć na chwilę, w której umrze. Nie baliśmy się zapachu leków i jej okropnej bladości. Baliśmy się chwili śmierci, a że nie wiedzieliśmy kiedy ona nastąpi postanowiliśmy odejść przed. A ona tego nie rozumiała. Uważała nas za tchórzy, a my nimi byliśmy. Wiedzieliśmy, że gdy będzie umierać, to tylko z lustrem w ręku. – zrobiła krótką pauzę i ciągnęła dalej. Postanowiłem jej nie pomagać.- I wtedy było nam przykro, że potrafi nas od razu skreślić, bo nie wiem czy wiesz, ale większość z nas planowała wrócić i myślałam, że ona jest tego świadoma. A dzisiaj, gdy stanęła w drzwiach mojego mieszkania, to byłam niezadowolona, bo uznałam jej przyjście za przeprosiny, a to ja pierwsza powinnam przeprosić.
- Myślisz, że Aneta miała wtedy czas na dawanie drugiej szansy? Agato, ona się zmieniła. Stare zasady już nie obowiązują. Nie jestem pewien, czy cokolwiek tu obowiązuje. Musisz dotrzeć do niej od nowa. Masz na to czas? Tym razem nie możesz tego zostawić- nie może być to skończone jedynie w połowie.
Agata nic już nie powiedziała, więc odszedłem. Nie było sensu tłumaczyć tego, że Aneta nigdy ich nie skreśliła, a za jedynego tchórza uważała samą siebie, bo czasami w nocy bała się zasnąć. Ja też jestem tchórzem, bo czasami w nocy płakałem.

  • 3 tygodnie później...
Opublikowano

Pani Marto. Po przeczytaniu Drobiazgów zrobiłam w tył zwrot w stronę innych Pani opowiadań. Drobiazgi - powtarzam, sa doskonałe pod każdym względem. Po raz pierwszy przegladając portale natknęłam się na tak dobre opowiadanie. Z opowiadaniem Bez zmiany jest trochę, ale tylko troche inaczej. Treść jest ważka, ale zawiodła konstrukcja, trzeba je czytać od końca, albo dwa razy. (czytać od końca się nie da). Czytelnik musi złapać tę nić, która nazywamy wątkiem na samym poczatku, bo kiedy nie złapie, uruchamia z konieczności własną wyobraźnię . To na razie tyle. W tył zwrot do nastepnego, jeśli znajdę.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Pewnego razu żył pewien drwal.   Miał dom i ogród, na którym rosły różne krzewy, kwiaty oraz warzywa. W zagrodzie były rózne sprzęty, którymi posługiwał się na codzień, starannie wykonując nimi meble, donice, wycinając deski pod dach chroniący go przed deszczem. Codziennie chodził do lasu pozyskując nowy materiał dla potrzeb wytwarzania kolejnych dóbr.   Tak mijał czas, a drwal i jego życie obfitowało.   Pewnego razu na jego posesję padło ziarno by po kilku dniach zakiełkować. Roślina niepostrzeżenie rosła, tworząc łodygę i puszczając liście.   W końcu została dostrzeżona przez właściciela, lecz nie wiedział on jaki jej gatunek.   Czas wciąż płynął, a roślina przybierała coraz to większych rozmiarów. Ze względu na to, że drwal miał wiele obowiązków i nie przywiązywał dużej wagi do wznoszącej się wśród innych - zieleniny - za każdym razem, kiedy odwiedział owe miejsce był bardzo zdziwiony tempem w jakim rosła.   Codziennie słońce rzucało promienie na usytuowane w kącie posesji drzewo, deszcz je podlewał, a noc przynosiła mu wytchnienie.   Było to silne drzewo - wichry i burze nie zrobiły mu krzywdy. Z każdym dniem w drwalu rosła ciekawość - co to za drzewo i czy w zależności od tego wyda jakieś owoce.   Mijały lata - ukazał się pień, wyrosły gałęzie, w cieniu drzewa można było zaznać ochłody. W końcu, jesienią pojawiły się i owoce - małe zielone kulki, jabłoń.   Dojrzały, a drwal z przyjemnością je zerwał i spożył, zadziwiony ich niezwykłą słodyczą.   Czynił tak co roku, rozkoszując się coraz to obfitszymi plonami. W końcu drzewo stało się na tyle duże, że pośród jego gałęzi ptaki uczyniły sobie gniazda, a w jego pniu wydrążyła sobie norkę wiewórka. Życie wokół drzewa obfitowało.   Drwal chętnie zbierał owoce, lecz brakowało mu motwyacji i czasu, by zbierać je wszystkie, dlatego zaprosił do pracy swoje dzieci i znajomych, darując im prawo by również je spożywały.   Gdy drzewo osiągnęło wielkich rozmiarów, zimą opadały z niego usychające gałęzie, którymi drwal palił w piecu w pokoju swojego domu grzejąc swoje ciało oraz oraz swoich najbliższych.   Przyszły jednak lata, kiedy deszcz padał coraz rzadziej i rzadziej. Plony były coraz mniej obfite, a nie podlewane przez nikogoo drzewo w końcu nie dało owoców. Zapuszczało jednak skromnie liście, gdy drwal zastanawiał się co z nim zrobić.   W końcu, po dłuższym namyśle, stwierdził ostatecznie, że drzewo należy ściąć. Decyzję tę podjął dużym trudem - bowiem jego pień był bardzo szeroki i silny, a samo drzewo na tyle wysokie, że ze strachem rozważał, gdzie upaść powinna jego korona, by nie uszkodzić znajdujących się w pobliżu: domu oraz sprzętów, a także ogrodzenia.   Nadszedł sądny dzień.   Drwal, po przyjemnej, kojącej nocy, wypoczęty i w pełni sił, wstał z łózka, spożył obfite śniadanie i z siekierą w ręce dumnie ruszył w kąt ogrodzenia.   Stając przed drzewem przyjrzał się jego pniowi, skrupulatnie oczami szukając miejsca, w które wbić ostrze. Dostrzegając odpowiednie miejsce, zatarł ręce, chwycił narzędzie i podszedł bliżej by zadać pierwszy cios. Aby wziąć zamach odchylił daleko ramiona, biorąc swoim siermiężnym nosem głęboki oddech.   Uderzył raz. Uderzył drugi raz. Uparcie uderzał z całych sił, bez tchu, bez żadnych wątpliwości, będąc zdeterminowanym by drzewo obalić. Błyskawiczna przerwa, szybka szklanka wody, zagrycha - uderza dalej, znów bez tchu i bez namysłu - drzewo musi zostać ścięte.   Walcząc aż do póżnego popołudnia, w końcu został tylko fragment pnia, który pozwalał na jego złamanie. "Teraz wystarczy wziąć linę, zarzucić poniżej korony i lekko pociągnąć, łatwa sprawa" - pomyślał. Szybko pobiegł do stodoły po sznur. Wrócił spokojnym i dostojnym krokiem, po czym rzucił grubą nicią, wydając przy tym odgłos wysiłku.   Lekko już zmęczony podszedł pod drugi koniec liny i zaczął ciągnąć. Pień, lekko już uschnięty łamał sie pod naporem niewielkiej siły. Odlatująca kora i fragmenty drewna wydawały pękający dźwięk. W końcu pękły ostatnie wrzeciona, odsłaniając wieloroczne słoje jabłoni, po czym drzewo ze świstem i hukiem, trzaskiem pękających gałęzi zostało obalone.   Zadowolony drwal tyłem odszedł kilka kroków aby spojrzeć na swoje drzewo. Nie było to dla niego nic szczególnego. Kątem oka jednak zwrócił uwagę na nadlatujące z zachodu chmury, a jego dłoń musnął powiew chłodnego, jesiennego wiatru. Był to okres zbiorów.   Jego twarz, z zadowolenia przemieniła się - nieco spoważniała i posmutniała. Po chwili, z nieba spadły krople deszczu, a drwal stojąc w bezruchu i spoglądając na wystający z ziemi, ściety pień gorzko zapłakał...
    • I namokłe dyby mamy bydełkom Ani
    • Ule dam, a sad, dom okrutny syn Turkom odda sam, Adelu
    • @tie-break To świetny wiersz: mądry, dojrzały, pisany z wielkim wyczuciem formy i znaczeń. Łączy intymność z uniwersalnym doświadczeniem odchodzenia od słów, które miały dawać schron.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...