Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

mówiłam że w ciebie wierzę
słowa ubierały wyjściowe
garnitury

kosmos zawężony do mikroodczuć
kusił mleczną drogą

obecna
przesiąknięta zapachem moich
perspektyw
do dziś wspominam pierwsze potknięcie
aż do bólu potargane emocje
obdarte z ubrań
rzucone w kąt wyrastały jak Feniks

uczucia wydeptały utarte ścieżki
skradając sie na palcach zasypywały
ślady

w miłości
nie można na skróty

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Fajnie Berandetko, ale jedank kocham twoje rymowanki
białe, jest ich tak dużo....:)
Stasiu witaj:):)...cos ostatnio nie mam weny na rymowane:(...ale prwnie przyjdzie wraz z muzyką:):)pozdrówki cieplutkie
Beata

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Został po Tobie kubek z niedopitą kawą, Książka otwarta wciąż na piątym rozdziale. Zegar na ścianie tyka z tą samą, głuchą obawą, Choć mój czas stanął w miejscu i nie chce iść dalej wcale. Szukam Cię odruchowo, gdy drzwi skrzypną cicho, W zagięciu poduszki, w zapachu powietrza po deszczu. Lecz w domu panuje to zimne, milczące licho, Co ściska za gardło i trzyma w bolesnym kleszczu. Najgorsze są ranki, gdy sen jeszcze mami, Że jesteś, że śpisz tuż obok, na wyciągnięcie ręki. A potem prawda uderza, jak kamień między oczami: Że to już koniec. Że teraz... to tylko udręki. Uczę się żyć od nowa, kaleko i krzywo, Układać te dni puste, jak potłuczone szkło. Bo śmierć nie zabiera wszystkiego – to nie jest prawdziwe, Zabiera nadzieję, a zostawia miłość. I to jest to zło. Bo kochać kogoś, kto odszedł w nieznane przestrzenie, To jakby krzyczeć w studnię, co dna wcale nie ma. Zostało mi tylko to jedno, jedyne imienie, I pamięć, co pali jak ogień. I niemy dylemat: Czy tęsknić to znaczy pamiętać? Czy nie dać odejść cieniom? Patrzę w niebo puste, szare i blade. I wiem, że nic nie ukoi, nic nie da ukojenia, Gdy serce zostało tam, gdzie Ty. W tamtą stronę.
    • @Leszczym Bardzo ciekawy tekst, z ironią. Być może, że nadmiar refleksji i warstw znaczeniowych uniemożliwia prostą, bezpośrednią komunikację. A "gra w odrzucańca" - może właśnie odkryłeś powtarzający się mechanizm w zachowaniach społecznych. :) Pozdrawiam.
    • @Berenika97 To bardzo dobry, gęsty wiersz o bezsenności jako stanie kosmicznym. Jest spójny, sugestywny i ma świetnie prowadzoną ciemność. Bezsenność to stan, gdy chwieje się porządek dnia i nocy, a świat przestaje działać. Dom staje się aparatem do miażdżenia myśli. Przestrzeń napięciem unieważniającym wyczekiwanie kolejnego dnia, którego noc jest etapem niezbędnym do zdefiniowania.
    • Wyciągnąłeś do mnie rękę,  kiedy tkwiłam poraniona i obolała, zaplątana w zasieki codzienności. Słów i czynów najbliższych mi wrogów, które jak deszcz wystrzelonych pocisków, gruchotały kości,  przebijały się przez mięśnie  a co najgorsze  wrzynały się w tkankę mózgu, zostawiając blizny,  które bardzo przypominały  ślady po żyletce czy nożyczkach. Cały świat ginął wtedy w majaku omdlenia. W kałuży krwi,  rozlanej na świeżo wypranej pościeli.     I wtedy Ty. Ten jeden anioł. Zwiastował mi nadzieję. Usiadłeś obok i wziąłeś mnie w ramiona. Mówiłeś głosem wsparcia i miłości. Głaskałeś dłońmi moje rany  a one zasklepiały się magicznie. Całowałeś rozognione gorączką policzki, szkliwe oczy, utkwione w martwocie nieosiągalnego dla śmiertelnych punktu. Trzymałeś mą dłoń. Mocno i pewnie. Tak bym już nigdy nie mogła zbłądzić, chciałam żebyś prowadził mnie  za rękę już zawsze. Do bezpiecznych przestrzeni Twego świata.     Mogłeś ratować tysiące czy miliony innych a Ty wybrałeś mnie. Zawsze myślałam,  że powtarzasz w kółko te brednie. Nie liczy się wygląd. Liczy się wnętrze i osobowość. Kiedy w gorące i parne, lipcowe, widne noce, kochałeś się ze mną, porównując w pauzie  między westchnieniami me ciało  do arkadyjskich łuków, linii i zagłębień. do strzelistych kolumn i sklepień  gotyckich katedr Proporcje doskonałe. Ad quadratum, ad triangulum. Szeptałeś pieszcząc mnie ustami. Pełna harmonia spełnienia się piękna. A oczy moje widziałeś jako widne witraże, przedstawiające żywoty nie świętych  a grzeszne, lubieżne fetysze, którymi karmiliśmy swe nienasycone zmysły. I wreszcie po miesiącach całych. Uleczyłeś mnie w pełni. Stałam się boginią i aniołem. Tobie oddana i Tobie przeznaczona. Na zawsze. Obiecuję i przysięgam.   Lecz zapomnieliśmy  w tych miesiącach niebiańskiej miłości, że nie aniołami jesteśmy a ludźmi wątłymi. I obietnice czy przysięgi nasze znaczą tyle  co zamki z piasku porwane przez fale. Pomiędzy ludźmi jest tylko dystans. Coraz dalszy i dalszy. Nie ma harmonii. Nie ma doskonałości. Katedra miłości  wycisza z czasem swe organy a przez wybite witraże,  wpada nie słońce a armia gargulców i demonów. Popada wszystko w ruinę i pożogę. Z ołtarza płynie ostatnie zdanie. Ofiara spełniona. Idźcie w pokoju boże dzieci.     A przed ołtarzem  na strojnym w kwiaty i ornamenty castrum doloris. Spoczywa trumna otwarta. Ostatni raz patrzysz mi w oczy  i mówisz z pustą rezygnacją. Nie kocham Cię już.  Wracaj do swego świata śmierci. Mam już innego anioła. I zaiste w prezbiterium  objawił się nam anioł. I podszedł do nas bez lęku ani wahania. Objął ją i ucałował tak jak dotąd robiłem to ja. Oderwała się z trudem od jego ust, tylko po to by dodać jeszcze tylko to. Dziękuję, że mi pomogłeś i byłeś ze mną w najgorszych chwilach. Uleczyłeś mnie i wyciągnąłeś do świata. Dzięki Tobie mogłam zacząć normalnie żyć.     Drobiazg. Odpowiedziałem jedynie,  dając szerokiego kroka,  wchodząc do trumny i zamykając za sobą skrzypiące niczym dusza potępiona wieko. Organy zagrały swymi przeciągłymi piszczałkami marsz pogrzebowy a z ołtarza popłynął głos kapłana. Wieczny odpoczynek, racz mu dać Panie. Para aniołów uleciała  przez rozwarte wrota ku niebu  ciesząc się swoją obecnością. W tym samym czasie  świątynia zawaliła się  grzebiąc całą doczesność w trwałym korowodzie śmierci.  
    • @Berenika97 Dziękuję Ci bardzo Bereniko za komentarz. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...