Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Położył się na ulubionej skale i znudzony czekał na rozrywkę w postaci potyczki z człekokształtnymi istotami. Ludzie zakuci w zbroje pojawiali się, co jakiś czas i wymachiwali orężem, którym mogli, co najwyżej podrapać mu plecy. Chcieli go zabić i nie mógł zrozumieć ich zawziętości, która wyrażała się pogardą dla własnego życia, co w jego mniemaniu było głupotą, bo jak go uczono, każde inteligentne stworzenie winno traktować swoje życie jako wartość nadrzędną. Mimo licznych porażek wciąż nadciągali gromadami i ginęli w nadziei pokonania żywego symbolu mądrości i siły, niezwyciężonego smoka Kundo.
Potwór ziejący ogniem pojawił się w górach nie wiadomo skąd. Znalazł schronienie w zrujnowanej baszcie i budził grozę w okolicznych wsiach. Straszył skrzydlatym cieniem inwentarz, który marniał w oczach strapionych gospodarzy. Pił wodę z potoków, które wpadały do mis jezior, a gdy zgłodniał polował na tłuste jagnięta, powolne cielęta i rozbrykane źrebaki wystawione na zielonych talerzach pastwisk. Czasem zdarzało mu się uprowadzić pasterkę, ale gdy przychodziły wyrzuty sumienia wmawiał sobie, że ją pomylił z owieczką i wypuszczał na wolność oszalałą ze strachu. Jednak te incydenty zdarzało się rzadko i robił to raczej z nudów, niż z okrucieństwa.
Smok Kundo był w dobrym humorze. Dzień był pogodny. Promienie słońca przedzierały się z łatwością przez rzadkie chmury i grzały smoczą skórę okutą w chitynowy pancerz, a powiewy wiatru chłodziły jego gorące podbrzusze. Mrugnął do sępa, który przysiadł na skale z nadzieją zaspokojenia głodu, bo już przetrawił posiłek. Ludzkie i końskie szkielety bielały między skałami, już nie przypominały królewskiej świty, która przejeżdżała tędy parę dni temu.
Smok rzekł do ptaka wstrętnego niczym łysiejący troll.
– Księżniczka Róża powoli oswaja się z moim wyglądem. Już nie długo będę człekokształtną istotą. Nawet ci się nie mieści w tej twojej łysej pale, jaki byłem przystojny...
Przypomniał sobie jak wyglądał, przed wyrokiem Mistrza Równowagi, który go skazał na zwierzęce wcielenie. To było tak dawno. Był wtedy przystojnym elfem, ale niestety popełnił błąd, za który musiał zapłacić wysoką cenę. W obecnej skórze miał również ciężkie grzechy na sumieniu. Ale któż je liczy. Już stracił nadzieję, że kiedykolwiek odpokutuje za złe czyny. A tym czasem spotkała go miła niespodzianka, nawet nie przypuszczał, że uczucie do ludzkiej istoty, może zneutralizować tak potężny czar.
Przerwał wspomnienia i rozpostarł skrzydła. Obejrzał dokładnie powierzchnię błon, naciągając skórę między rozrośniętymi palcami. Sprawdził ostrość pazurów, zębów i stan łusek. Zakończył przegląd, w który utwierdził się w przekonaniu, że przemiana postępowała zbyt wolno, a nawet jakby się zatrzymała.
– Czyżbym nie kochał zbyt mocno? - zapytał bezwiednie a myśli pomknęły, do spotkania z księżniczką.
Wczoraj wieczorem szlachetnie urodzona dziewica wpatrywała się z nadzieją w skalistą dal, ze smutkiem żegnała promienie zachodzącego słońca, które przenikały przewiewną koszulę i pieściły jej ciało, zabarwiając skórę świetlistym karminem. Powoli akceptowała zaistniałą sytuację, gdyż zrozumiała, że ze strony skrzydlatego potwora grozi jej jedynie uwięzienie. Poczuła się samotna i zapragnęła przed snem z kimś porozmawiać, zwróciła się do smoka przekonana, że ją nie rozumie.
– Mości przerośnięta jaszczurko, ze skrzydłami latającej myszy, jaka szkoda, że te historie o smokach mówiących ludzkim głosem to bajki dla dzieci, na dobranoc... Jak ja się tutaj nudzę w tej zniszczonej baszcie w towarzystwie milczącego smoka, który potrafi tylko wybałuszać ślepia i gapić się jak ciele... Przyjdzie mi się tutaj zestarzeć w oczekiwaniu na ratunek niegramotnego księcia... Ależ to żałosne....
Kundo słuchał i zapragnął odezwać się do tej pięknej istoty, mającej w oczach, zielonych jak jego, jakąś nieodgadnioną czystość. Jej aura o poświacie różowej zabarwiła się błękitem i intensywniała nad jasną głową w postaci fioletu. Nagle odczuł jak krew rozgrzewa mu okolicę gardła, jak ciepło rozlewa się po karku. Zakrztusił się, zachrypiał, i wydał z siebie po raz pierwszy od setek lat głos zamiast ryku.
– Ufff... Ależ ulga! Jak miło usłyszeć własną mowę, po tylu latach... O przepraszam nie przedstawiłem się. Jestem smok Kundo! - Pochylił nisko gadzi łeb i machnął skrzydłem w szarmanckim ukłonie.
Zaskoczona księżniczka straciła grunt pod nogami. Z wrażenia omdlały jej nogi i przysiadła, a suknia uniesiona do góry odsłoniła kobiece wdzięki. Gdy mierzyli się nawzajem od stóp po głowy, oprzytomniała nagle widząc, że smok ślini się soczyście, jakby miał zamiar przegryźć coś na śniadanie. Zasłoniła pośpiesznie swoją nagość i krzyknęła oburzona.
– O ty! Obleśna gadzino! Co to ma być? – zeźliła się nie na żarty – Teraz już wiem! Jesteś złym czarnoksiężnikiem, który chce odebrać mi niewinność. Jedyny skarb, jaki mi pozostał na tym odludziu.
– Mylisz się piękna księżniczko!...
– Przywróć swoją prawdziwą postać i przyznaj się natychmiast! – Stuknęła bosą stópką jak niesforne dziecko, które chce postawić na swoim. – Mój narzeczony nie puści płazem takiej zniewagi – zagroziła i przybrała dumną postawę. Na jej twarzy odmalowała się pogarda wymieszana ze strachem.
– Myślisz, że tą gadzią skórę noszę dla przyjemności?... Jestem ofiarą złego uroku. Ktoś tam dawno temu upichcił czar, do którego dodał wężową skórę, kawałek zasuszonego nietoperza, szczyptę kameleona, no i wygląda na to, że w kuchni nie było zbyt czysto, bo mu wpadł do misy jakiś rudy owad. W ten sposób powstała mikstura, którą mnie uraczył...
– Tak, co ty powiesz?! I jak cię pocałuję czerwona poczwaro, to się zamienisz w księcia i będziemy żyli długo i szczęśliwie, z gromadką różowych berbeci?... Masz mnie za naiwne ciele! Nie jestem już dzieckiem, i już dawno przestałam wierzyć w bajki.
Kundo zrozumiał, że w oczach tej niewiasty zawsze pozostanie potworem, który ją porwał i więzi wbrew woli. Rzekł twardo i dało się wyczuć w jego głosie szczerą prawdę, co od razu zrozumiała wzburzona rozmówczyni.
– Proszę o wybaczenie, o piękna Pani, ale twoja obecność jest mi niezbędna. Ma na mnie kojący wpływ. Powoli umiera we mnie okrutne zwierzę. Robię się łagodny jak baranek, a smocze ciało ulega transformacji. Znowu staję się człekokształtną istotą. Właśnie przed chwilą odzyskałem struny głosowe i mogę wreszcie mówić...
– Mam przez to rozumieć, że mnie nie puścisz, tak! Zdajesz sobie sprawę, jaką krzywdę mi wyrządzasz? A co się stanie z moim królestwem? A mój ślub? Wszystko już zaplanowane...
– Przykro mi, ale nie mam w zwyczaju zmieniać zdanie...
– I nie myśl sobie, że tu długo zostanę. Mój narzeczony będzie mnie ratował. To sprawa honorowa... Jest rycerzem! Nawet nie jesteś w stanie zrozumieć jak bardzo mnie kocha, pisał dla mnie wiersze, może chcesz posłuchać?
– A nie jest przypadkiem przydługa ta twórcza spuścizna? – zapytał z obawą smok?
– Wiersz jest bardzo krótki, tylko parę zwrotek.
– No dobrze – zgodził się Kundo. Nie chciał robić przykrości księżniczce i postanowił zmusić się do wysłuchania dyrdymałów. Tak nazywał to coś, co inni określali jako poezje.
Księżniczka Róża zaczęła cytować z pamięci:

dostałem wiadomość
tak głodny jak pisklę w gnieździe
co dziób rozwiera i czeka
te twoje ramiona są takie rozpostarte
są takie ramiona
są takie ramiona otwarte nadziejami

odbieram list
tak drżący jak kogut w walce
co grzebień stroszy i goni
te twoje usta są takie czerwone
są takie usta
są takie usta rozpalone pocałunkami

otwieram kopertę
tak czujny jak gołąb w locie
co siedliska pilnuje i krąży
te twoje piersi są takie kochane
są takie piersi
są takie piersi rozbujane westchnieniami

czytam słowa
tak nieobecny jak paw w gody
co ogon rozkłada w wachlarz
te twoje oczy są takie zielone
są takie oczy
są takie oczy rozkojarzone marzeniami

Gadulstwo księżniczki zwyciężyło i zaraz po wierszu przeszła bezwiednie w długi monolog. Smok poznał całą historię królewskiego rodu, którą przespał w czasie długiego letargu, prawie stu letniego. Królewna Róża była córką króla Szecheli i w najbliższym czasie miała poślubić księcia Jerzego, syna króla Tikutu. Tym samym miało się dokonać połączenie dwóch zwaśnionych ze sobą rodów, w jedno szczęśliwe królestwo. Oczywiście, tak było zaplanowane, ale coś stanęło na ich drodze. To on, Kundo okazał się tym złym losem. Porwał księżniczkę Różę i rozgromił królewską świtę, która eskortowała swoją panią na zaręczyny.
– No starczy tych wspomnień, - Smok ziewnął głośno, strasząc stada ptaków, które wznowiły posępny taniec nad skalistymi wzgórzami.
Sępy upodobały sobie towarzystwo okrutnego smoka. Robiły dobrą robotę, oczyszczając okoliczne góry z padliny. Zadziwiały zręcznością w czasie dobierania się do zakutych w zbroje przypieczonych rycerzy. Ich blaszane pudełka rdzewiały w słońcu i już nie świeciły srebrnym blaskiem. Rodowe proporce na osmolonych styliskach sterczały między skałami, wbite przez białe ręce kościotrupów i straszyły złowrogim łopotem.
– O czym, to ja myślałem?... Aaaa...No tak!
Rozmarzył się znowu. Zamknął ślepia, wystawił na słońce łuskowate cielsko i to, co miał pod brzuchem, bo trochę za bardzo się wychłodziło. Wspominał poranek. Księżniczka Róża wyszła z prowizorycznie urządzonej sypialni na taras wieży. Delikatna halka koszuli, niczym mgła okrywała ciało. Kundo jak zwykle przysiadł nieopodal, czekając z utęsknieniem na widok pięknej kobiety.
Księżniczka wskoczyła odważnie na koronę wierzy i w szerokim rozkroku witała złoty świt, którego promienie rozjaśniały obrzeża chmur i dotykały nieśmiało zjeżone wzgórza. Smugi światła przeciskały się miedzy udami, co powodowało rozświetlenie intymnego miejsca. Podszedł cicho od tyłu i delikatnie, aby nie zrobić jej krzywdy, wsunął głową między rozstawione nogi, następnie rozłożył kołnierz odsłaniając delikatną skórę karku i odbił się od ziemi. Księżniczka krzyknęła zaskoczona, kiedy nagle znalazła się w powietrzu.
Pomknęli między chmury w błękit nieba. Wystraszona Róża ścisnęła smoczą szyję udami, zaplątała stopy pod jego szyją i złapała za sterczące rogi kołnierza. Niespodziewanie poczuła coś sprężystego między pośladkami. To był początek płetwy grzbietowej ciągnącej się przez cały tułów, aż po ogon gdzie rozrastał się w ostrza. Grzebień na szczęście był mały, jednak mimo wszystko trochę uwierał w pośladek z powodu sprężystości. Sprytna dziewczyna powierciła biodrami i znalazła dla siebie wygodną pozycję.
Kundo z piękną pasażerką na karku odlatywał od wieży zamku. Skalistą ziemię przykryło dziurawe zachmurzenie. Słońce nad obłokami ukazało się w pełnej okazałości. Chmury pod nimi falowała niczym morze kołysane wiatrem. Smok wykonał parę płytkich wiraży między wypiętrzonymi chmurami, które wyrastały z pofałdowanej, pierzastej powierzchni niczym strzeliste wyspy. Księżniczka Róża poczuła się jak amazonka na skrzydlatym rumaku, minął jej strach i ogarnięta przyjemnością latania podziwiała nieziemskie widoki. Mięśnie szyi grały cykliczną muzykę napinając się jak struny. Kiedy gorąco kobiecego łona rozlało się po zwierzęcym karku smok poczuł narastające podniecenie, a jego obojnacze podbrzusze przyspieszyło przemianę. Postanowił wykonać parę mocniejszych manewrów. Przypomniał sobie jak to świeżo po przemianie w krainie elfów popisywał się średnim i wyższym pilotażem, aby w nagrodę otrzymać owieczkę, ale to było tak dawno, już zapomniał, dlaczego uciekł z ich świata, zapewne chciał być wolny. Przechylił się na skrzydło. Wszedł w głębokie nurkowanie, aby nabrać prędkości, poczym wzleciał w narastającą górę ku niebu. Wykonał pętlę, czyli obrót względem osi poprzecznej. Powtórzył ten sam manewr, który zakończył imelmanem, to znaczy, kiedy doszedł do linii horyzontu w locie plecowym odwrócił się do lotu poziomego pół beczką. W czasie powietrznych akrobacji cały czas przytrzymywał powietrzną amazonkę kołnierzem i starał się wytwarzać dodatnie przeciążenie, aby pasażerka w czasie lotu odwróconego nie odpadła od niego. Następnie z przewrotu na plecy przeszedł w głębokie nurkowanie. Przekroczył pion i wytworzył silne przeciążenie, aby zakończyć akrobację efektownym zwrotem bojowym, czyli wykonał manewr, który można zdefiniować jako, nabranie wysokości kosztem prędkości w jak najkrótszym czasie, wykonując zakręt na wznoszeniu o kąt sto osiemdziesiąt stopni. Siła odśrodkowa wcisnęła powietrzną amazonkę w smoczy kark. Księżniczka Róża krzyknęła zaskoczona a dźwięk, jaki wydała zmienił tonację na wyższą i pełna ulgi. Smok wykonał powolną beczkę, obrót wzdłuż podłużnej osi i niósł ją na wpół zemdloną w locie szybowym. Nad wieżą wykonał płytką spiralę na zniżaniu...
Jakiś nieprzyjemny, skrzypiący dźwięk obudził Smoka z zamyślenia. Niechętnie otworzył ślepia i nasłuchiwał przez dłuższą chwilę. Dźwięki dochodziły z daleka i sądząc po metalicznych odgłosach, można było oczekiwać sporej załogi. Kundo nie był zaskoczony odsieczą i próbą odbicia księżniczki, od jej uprowadzenia minęło już parę dni.
– No cóż! Czeka mnie kolejna walka - stwierdził obojętnie i zaczął sobie ostrzyć pazury o skałę. Pod wpływem przemiany szpony miał krótsze i bardziej tępe, ale i tak stanowiły śmiercionośną broń dla ludzi, nawet zakutych w zbroje.
Kundo popatrzył krytycznie po sobie, miał wrażenie, że się skurczył i wygodniej było mu siedzieć na tylnych łapach niż leżeć. Umięśnione kończyny wyglądał jakby miał na sobie grube rajstopy. Chitynowa łuska stała się drobniejsza szczególnie w miejscach pachwin. Przyznał, że posiada mniejsze możliwości bojowe niż zwykle. Postanowił zmienić taktykę walki i w większym stopniu wykorzystać posiadane zdolności strategiczne. Czekał go pojedynek najcięższy w jego smoczej karierze, tym bardziej, że główna broń - zianie ogniem, zanikło bezpowrotnie z powodu wykształconych strun głosowych. Po zastanowieniu zdecydował, że zanim zaatakuje zrobi rozpoznanie przeciwnika.
Smok oderwał się od ziemi i w spirali nabrał wysokości. Schował się za chmurę i wydał z siebie dźwięk niesłyszalny dla ludzkich uszy, w jego umyśle powstała trójwymiarowa mapa. Zaczął rozpoznawać teren skąd dochodziły odgłosy. Powietrzny obserwator zrozumiał, że ma do czynienia z poważnym przeciwnikiem. To nie był mało zorganizowana załoga. Widać było, że doskonale wiedzą, z czym mają się zmierzyć. Zauważył tylko dwóch jeźdźców. Reszta żołnierzy przemieszczała się pieszo. Brak większej ilości koni powodował, że pozbawią go skutecznej taktyki polegającej na straszeniu tych płochliwych zwierząt, które uciekały w panice i wprowadzał chaos w załodze. Tym razem wyglądało na to, że będzie miał do czynienia z oddziałem, który zna się na strategii walki ze smokiem.
Na początku kolumny szli długowłosi barbarzyńcy, potężnie zbudowani blondyni, odziani w skóry. Nieśli długie na trzy metry oszczepy. Za nimi maszerowały dwa szeregi krasnoludów. Ciągnęli za liny i pchali jakieś mobilne urządzenia. Całość załogi zamykali okuci w zbroje żołnierze, na których czele jechało konno dwóch rycerzy. Zbrojni ludzie w ostatniej kolumnie nieśli ogromne tarcze, do pasów przytwierdzone mieli szerokie miecze, kusze i topory obusieczne. Na barkach nieśli krowie wymiona napełnione zapewne wodą. Cały oddział liczył sobie około trzystu dusz, ustawionych w trzech kolumnach.
Kundo zawrócił ciasnym wirażem i usiadł na ulubionym miejscu. Powoli upodabniał się, niczym kameleon, do szarych skał, zarośniętych tylko gdzieniegdzie krzaczastą trawą. Czekał cierpliwie na kolumny, które musiały przejść obok niego, gdyż po prostu nie było innej drogi. Postanowił, bardziej bezpośrednio, przyjrzeć się oddziałom. Był pełen obaw, wyrzucał sobie, że nie docenił inteligencji ludzkich istot.
Zbrojne oddziały maszerowały powoli. Pierwsza kolumna barbarzyńców zaczęła mijać dziwną skałę, która nieco różniła się od innych. Miała więcej opływowych kształtów w porównaniu z poszarpanymi krawędziami, jakich pełno było dookoła. Jasnowłosi najemnicy posługiwali się narzeczem śnieżnych ludzi. Mówili przeważnie o zapłacie, którą mieli dostać w postaci różnorakiego uzbrojenia.
Krasnoludzki pododdział w większości milczał, tylko paru szeptało o ukrytym przez smoka skarbie. Krępe postacie szły w dwóch rzędach kołyszącym krokiem, ciągnęli za liny mobilne proce i kusze zamontowane na potężnych, skrzypiących wozach. Dopiero ostatnia kolumna, na której czele jechało dwóch rycerzy okutych całkowicie w zbroje, była bardziej rozmowna.
– To właśnie tu nastąpił atak na księżniczkę Różę i jej świtę – niższa postać mówiła szorstko, niskim barytonem, głosem przywykłym do wydawania rozkazów.
Krępy rycerz wskazał rękawicą, na skałę gdzie przyczaił się smok, wtopiony w teren. Dookoła dało się zauważyć rozwleczone przez sępy oporządzenie i ludzkie szkielety wymieszane z końskimi. – Spójrz! Pójdziemy tędy. A dalej na północ przez przełęcz zwana Czyśćcową. Następnie skręcimy w lewo i dojdziemy do celu...
– Ale damy mu popalić – podchwyciła temat druga postać bardziej wysmukła i sądząc po barwie głosu młodsza.
– Tak dostanie za swoje! Nie jesteśmy bandą oprychów. Czy też zgrają pijanych młokosów, co szukają sławy i skarbów.
– Uratujemy księżniczkę...
– Zdobędziemy smoczą skórą, na znak potęgi i siły. Będziesz bohaterem książę! – krzyknął rycerz o krępej posturze i klepnął jadącego obok w okute zbroją plecy, aż koń podskoczył i wysunął się do przodu o łeb.
– Generale... Podwładni widzą. Muszę dbać o moje dobre imię, będę przecież ich królem. – Pociągnął za uzdę konia i znowu zrównał się z rozmówcą.
– Słońce do południa ma jeszcze dwa palce, już nie długo zobaczysz swoją ukochaną. Wypadałoby odpocząć przed bitwą. Nie sądzisz?
– Tak to dobre miejsce na odpoczynek – przyznał książę rozglądając się dookoła.
Wyjechali z szyku, odwrócili konie i stanęli prostopadle do kroczącej dalej załogi. Generał donośnym głosem wydał rozkaz, aż echo zawtórowało w odstępach skalnych.
– Kompania na moją komendę!... Baczność!... – Żołnierze przeszli w mocniejszy krok. – Stój!... – stanęli wyprostowani jak struny. – Spocznij i rozejść się! Uzbrojenie w gotowości! – generał z dumą patrzył jak jego podkomendni wykonują skrzętnie rozkazy.
– Miejmy nadzieję, że Róża jest nadal dziewicą – wyraził swoje wątpliwości książę Jerzy, zsuwając się z siodła. Osunął się ciężko na pobliski głaz, który przypominał potężny pazur i oparł się o pikę.
Generał odgonił dziwnie rozdrażnione konie, aby sobie znalazły jakąś trawę między skałami i przysiadł się tuż obok księcia. Powiedział z rozbawieniem.
– No chyba książę nie wierzysz w te bajania o smokach, które wykorzystują niewinne dziewczęta. Owszem jest inteligentny, ale to zwierz i na pewno podobają mu się czerwone smoczyce, z błoną między palcami, a nie…
– No niby tak, ale podobno mówi ludzkim głosem – zauważył książę i chciał ściągnąć hełm. Generał pogroził mu palcem.
– I ma wielki skarb ukryty w jaskini. To wszystko bujda! Wierz mi. Ale z drugiej strony, gdyby nie te bajki to i ochotników byłoby mniej.
– No nie wiem. Ludzie różne rzeczy gadaj...
– Ludzie upiększają opowieści – przerwał mu generał i oparł się plecami o skałę, która jakby dopasowała się do zbroi, rozsiadł się wygodnie. – Któż by słuchał bardów, gdyby pieśni nie bawiły i nie wychwalały ich przodków. Jako najemnik brałem udział w wielu wojnach, które polegały na wyżynaniu się nawzajem. Często słuchałem poematów opiewających bohaterstwo wielkich dowódców i ich żołnierzy, którzy tak naprawdę stawali się okrutnymi oprawcami zdobytych ziem, bezlitośni nawet dla kobiet i dzieci. Konsekwencją tego była nienawiść i zemsta, aż do wyczerpania sił po obu stronach... Mój drogi następco tronu, zapamiętaj sobie słowa starego żołnierza. Pokój przychodzi, gdy nastąpi oczyszczenie ze zła, które nas brudzi i zniewala. Wojna kończy się wtedy, gdy zwaśnione strony wykąpią się w cierpieniu, wyszorują bólem i wytrą głodem.
– Ludzie szybko zapominają i stare waśnie brudzą się, wszystko zaczyna się od nowa.
– Tak, tylko w miarę modernizacji oręża wojny są coraz okrutniejsze i coraz więcej ludzi ginie....
– Ale, czy jest jakieś wyjście z tego błędnego koła.
– Oczywiście, że jest. Ale tego pięknego uczucia coraz mniej w naszym królestwie... Elity walczą o wpływy, debatują jak utrudnić życie poddanym, wypominają sobie dawne błędy, kłócą się o stanowiska i zachęcają króla do wojny, aby zapełnić pusty skarbiec...
– Przesadzasz jak zwykle mamy przecież pokój i nie ma, co sobie głowę zawraca polityką. Jestem pewny, że księżniczka żyje, serce mi to mówi.
– Nasz wywiad donosi, że miały już miejsce porwania niewiast i kończyły się na poszarpanym ubraniu.
– Boję się o nią jest taka wrażliwa. Muszę ją uratować.
Generał odsłonił przyłbicę hełmu, wstał i spojrzał w chmurne niebo.
Przyczajony smok miał dość leżenia, zdrętwiały mu kości. Zdecydował się na małą potyczkę. Wykorzystał nieostrożność dowódcy załogi i zaatakował. Błyskawicznie podleciał do krępej postaci i uderzył szponami w otwartą przyłbicę. Zmiażdżył twarz człowiekowi i zahaczył pazurem o hełm. Urwana głowa potoczyła się po drodze, znacząc kamienisty bruk czerwoną smugą. Zaskoczenie było tak duże, że żołnierze nawet nie zdążyli skorzystać z uzbrojenia. Bełty pozostały w kuszach, dzidy w sztywnych dłoniach, a oni stali osłupiali, patrząc na zanikający w chmurach skrzydlaty kształt.
Kundo uczynił to, co było konieczne dla jego strategii. Zabił dowódcę załogi i dzięki temu miał nadzieję osłabić morale wojska. Postanowił dać im trochę czasu. Liczył na to, że część oddziału ulegnie panice i wycofa się. Wykonał powietrzną ósemkę. Po bezpośrednim rozpoznaniu stało się oczywiste, że aby zwyciężyć musi zniszczyć ciężkie uzbrojenie. Urządzenia na wozach wyglądały na niebezpieczne ze względu na niewątpliwie znaczny zasięg i siłę rażenia. Machał leniwie błoniastymi skrzydłami, lecąc nad chmurami, co czyniło go niewidzialnym dla obserwatorów z ziemi.
– Myślę, że lawina kamieni zniszczy te drewniane skorupy – stwierdził zadowolony ze swojego pomysłu. – Ale, w którym miejscu zrobić zasadzkę?
Smok przeszedł do lotu szybowego. Podczas przebijania chmur ogarnęły go ciemności. Wydał z siebie dźwięki, które odbiły się od przeszkód, a w jego umyśle ukazało się ukształtowanie terenu. Kundo skupił się na drodze, którą musiały się przemieszczać oddziały nieprzyjaciela, aby dotrzeć do starego grodu, gdzie miał siedlisko. Znalazł odpowiednie miejsce i postanowił zorientować się, czy nadaje na zasadzkę. Gdy wyleciał z chmur, skierował się na skalisty przesmyk. Usiadł na skraju przepaści, spojrzał w dół kamienistego zbocza. Skalne ściany miały odpowiednią wysokość, stromość.
– Wystarczy średniej wielkości kamień i lawina gwarantowana – szepnął pod nosem i rozejrzał się.
Górska przełęcz miała złą sławę. Tubylcy zwali ja Wrotami Czyśćca, bo kto nimi przechodził ginął o nim słuch, a jeśli nawet udało mu się wrócić, to zmieniał się nie do poznania. Wyciągnięte w górę ramiona skał wyglądały niczym ogromne nożyce, które zakleszczyły się w materii nieba i jakby czekały w gotowości, aby zacisnąć krawędzie wyszczerbionych ostrzy i przeciąć chmurny krajobraz. Nadciągająca ciemna linia frontu atmosferycznego potęgowała grozę tego miejsca.
– Idealne miejsce na zasadzkę – ocenił smok, zadowolony z rozpoznania terenu. – Dla zwiększenia skuteczności rażenia wzbudzę dwie lawiny, po obu stronach. Czyli trzeba będzie wykonać dwa zrzuty jednocześnie... Tak, to dobry plan. Tu na nich poczekam... Mała drzemka przed walką na pewna mi nie zaszkodzi...
Kundo położył się na skraju przepaści, zamknął ślepia, ale nie mógł zasnąć. Popatrzył w kierunku, z którego spodziewał się wroga. Był pewny zwycięstwa, ale odczuwał dziwny niepokój. Ostatnio dręczył go koszmar, ciągle ten sam sen. Śniło mu się, że patrzy w lustro i czeka, aż zmieni się w przystojnego elfa. Jednak w transformacji coś jest nie tak. Ze zgrozą zauważa, że przemienia się w człowieka z popielatą czupryną i niebieskimi oczami. Znał się na snach. Coś lub ktoś stanie mu na przeszkodzie. Jego plan uwiedzenia księżniczki, która miała mu przywrócić człekokształtne ciało, będzie miał inny finał niż się spodziewa. Miał złe przeczucie i postanowił być ostrożny, nie miał w zwyczaju lekceważyć snów. Wiedział, że podświadomość czasem przenika bramy do nieustannie formowanej przyszłości.
Bezwiednie wspominał o tym, jak został skazany na zwierzęce wcielenie. To było tak dawno, jego długa smocza egzystencja zatarła to zdarzenie. Kiedyś był praktykującym czarodziejem, który postanowił poprawić własną przyszłość i stać się Wielkim Mistrzem. W swojej naiwności mógł doprowadzić do otwarcia bramy i wyssania sił magicznych do innego wymiaru. Złamał zaklęcie ochraniające księgę nauczyciela i odnalazł tajny sposób na wyjście z ciała. Dostał się w formie duchowej do świata astralnego i wejrzał w mentalny. Przez moment widział własną matrycę rzeczywistości, to jak przenikają się wzajemnie wydarzenia, ale tylko na zewnątrz, jej główny obraz we wnętrzu był stały, i niestety okazał niepojęty dla młodego umysłu. Zbyt skomplikowany, aby go zrozumieć. Od tamtego doświadczenia uwierzył w swój los i w to, że można zaplątać drogi, odwlec w czasie, ale na pewno nie uciec od przeznaczenie, bo to, co nas czeka jest konsekwencją czynów, które miały już miejsce. To, co zostało posiane, musimy zebrać, czy to się nam podoba czy nie...
W dali zaczął majaczyć pierwszy szereg kolumny. Pokazały się głowy jasnowłosych mężczyzn. Barbarzyńcy nie byli groźni gdyż nie posiadali zbroi. Uśmiechnął się drwiąco, patrząc na ich bezbronne ciała. Z politowaniem pokiwał łbem na widok wysokich, barczystych blondynów odzianych w skóry. Żelazne ostrza ich dzid nie były w stanie przebić się przez łuski chitynowego pancerza. Smok poklepał się po piersi zwiniętym skrzydłem uzbrojonym w długi kciuk zakończony szablastym pazurem długim jak kosa. Pozostałe palce miał rozrośnięte i obciągnięte skórą, były również zakończone ostrymi zaczepami niczym brzytwy. Popatrzył z dumą na szponiaste łapy, na swój grzbiet ozdobiony kolczastą płetwą, na ogon zakończony ostrzami o kształcie podwójnego topora. Jedyne realne zagrożenie, które miał nadzieję zniszczyć, to były urządzenia miotające, jednak wątpił w ich celność. Ludzie musieliby mieć dużo szczęścia, aby trafić w jego pachy, lub pod kołnierz gdzie łuskę miał delikatną.
Trzy oddziały wyłoniły się w całej okazałości. Nadszedł czas zrzutu. Kundo określił miejsce ewentualnego zejścia lawin i postanowił poczekać jeszcze chwilę. Teraz kolumny żołnierzy zachowywały się inaczej. Zbrojni ludzie przemieszczali się ostrożnie, każdy z załogi rozglądał się pilnie, trzymając broń w gotowości. Mobilne proce i kusze były załadowane. Stan żołnierzy, na oko, zmniejszył się tylko w ostatniej kolumnie.
– Pozostali najodważniejsi – stwierdził smok z uznaniem. – Zobaczymy ilu zostanie po moim drugim ataku – uśmiechnął się z pogardą dla tych flegmatycznych istot, które w porównaniu z jego szybkością wydawały mu się wręcz ślamazarne.
Kundo upatrzył sobie dwa pokaźne głazy i chwycił je mocno w szpony. Odczekał cierpliwie, poczym wybrał najodpowiedniejszy moment i błyskawicznie wzniósł się w górę. Cisnął jednocześnie w oba zbocza. Żołnierze zauważyli skrzydlaty cień na tle skał. Powietrze przecięły ogromne strzały, świsnęły bełty z kusz i pomknęły dzidy z zamiarem dosięgnięcia smoka, ale niestety chybili, nie uwzględnili tak dużej prędkość celu. Przeraził ich głuchy huk, który wybuchł grzmotem dwóch jednoczesnych lawin. Z szeroko otwartymi oczami, przykucnęli ze strachu i czekali na to, co nieuniknione, na swój oczywisty koniec, patrząc z przerażeniem jak masa skalnych odłamków rośnie z każdą chwilą.
Grzmot lawin, przeplatany jękami bólu, długo dudnił powtarzalnym echem w okolicznych górach. Gęsty pył wisiał nad miejscem zejścia lawin, a gdy zaczął opadać, nie było widać drewnianych machin. Ci, co przeżyli podzieleni zostali na dwie grupy. Poranieni, na wpół ślepi panicznie szukali skrzydlatego wroga, który w prześwicie chmur obserwował obojętnie powstałą panikę.
Smok zaatakował najpierw barbarzyńców i zanurkował w sam środek grupy najemników. Podczas lądowania celnie zahaczył szponami o parę jasnych głów, które chlusnęły dookoła krwawą posoką. Zachrobotały kości następnych ofiar wgniatanych w ziemię. Ogonem w kształcie chitynowego topora zrobił młynka i ciął poniżej kolan. Część barczystych ludzi straciło pół metra swojej wysokości i wierzgali obciętymi kikutami, w kałużach krwi. Kundo wpadł w amok walki. Uderzeniami skrzydeł ciął skórę, ścięgna, mięśnie. Łapami miażdżył kości. Kłami wypruwał wnętrzności, odgryzał głowy. Jego śmiercionośne ruchy były tak szybkie, że trudno było określić smoczy kształt. Wreszcie ochłonął z bitewnego szału. Odskoczył na pobliskie wzniesienie i spojrzał na efekty, który po sobie pozostawił. Poniżej zalegał stos martwych i okaleczonych ludzi, którzy jęczeli w agonii.
Ostatnia kolumna zbliżała się powoli, zwabiona strasznymi odgłosami walki. Przez gęsty pył, który jeszcze krążył nad zasypanym pododdziałem krasnoludów nie było nic widać. Obsypani miałem ludzie podchodzili zasłaniając się tarczami, celując kuszami w podejrzane miejsca. Pozostało ich więcej niż barbarzyńców zapewne ze względu na okute w zbroje ciała. Grupa liczyła około czterdziestu żołnierzy. Gdy doszli do stosu rozszarpanych najemników, których członki leżały dookoła, a ściekająca krew łączyła się w mały strumyk, zapanowała głucha cisza, powiało grozą. Ludzie z drętwych dłoni wypuszczali uzbrojenie i jak na komendę zaczęli się cofać do tyłu. W końcu cały oddział serwowała się ucieczką w kierunku, z którego przyszli. Pozostał tylko rycerz. Trzymał konia za uzdę i coś niezrozumiałego krzyczał, wymachując piką do opuszczających go w panice podwładnych. W końcu pozostał sam na polu bitwy.
Kundo rozbawił się zachowaniem żołnierzy, którzy uciekali gubiąc oręż, zdejmowali z siebie fragmenty zbroi, aby ułatwić sobie ruchy i biegli, co sił w nogach. Byle szybciej i dalej od miejsca swojego pogromu. Zapadła głucha cisza przerywana piskami sępów zlatujących się z całej okolicy. Czarne stada krążyły coraz niżej i niżej, gotowe rozpocząć obfita ucztę. Skrzydlaty potwór zeskoczył ze skały. Stanął naprzeciwko księcia w całej okazałości. Popatrzyli na siebie mierząc się na wzajem od stóp po głowy. Zbrojny młodzieniec przyjął pozycje do walki. Wycelował kuszą i strzelił. Smok ruchem skrzydła odtrącił bełt i stwierdził syczącym głosem.
– Jesteś bystrym człowiekiem. Celowałeś w oko, co świadczy, że myślisz w walce. Chciałbym wiedzieć, kogo będę miał przyjemność zabić, aby przypieczętować kolejne zwycięstwo?
Rycerz odrzucił niepotrzebną kuszę, wsiadł na konia i zręcznie ujął pod ramię pikę, ukłonił się i odpowiedział dumnie.
– Książę Jerzy z rodu Tikutu. Jestem narzeczonym księżniczki Róży i mam zamiar walczyć z tobą w obronie jej czci - wygłosił przemówienie, zgodne z obowiązującym kodeksem rycerskim. Głos tylko nieznacznie mu drżał, co świadczyło o jego odwadze i determinacji.
– Podobasz mi się młodzieńcze i z wielką przykrością będę musiał cię zabić, bo dla nas dwóch nie ma miejsca przy jej boku.
– Będę walczył! Tak mi nakazuje honor....
– Księżniczka jest w mi potrzebna, wręcz niezbędna... Tak, więc odejdź w pokoju i znajdź sobie nową żonę dla potomków wielkiego rodu – mówił to z nadzieją, że uda mu się przekonać tego młokosa, aby zrezygnował z nierównej walki.
Książę Jerzy podjechał bliżej i rzekł butnie.
– Jakbym mógł żyć ze świadomością, że moja ukochana jest w rękach, tak strasznego potwora? Co powiem ojcu, królowi? Że co?... Że mnie strach obleciał i uciekłem jak tchórzliwy pies. Nie!… Nie pokryję hańbą mego rodu! Wolę zginąć! Będziemy walczyć na śmierć i życie! Tu i teraz!! Stawaj!!! - Krzyknął na koniec dziarsko.
Książę Jerzy pochylił się jeszcze mocniej w siodle, opuścił pikę i spiął konia, był gotowy do ataku. Wykonał parę cięć powietrza z dużym zamachem, wspierając długą lancę całym ciałem, jak go uczył generał, który tera leżał pochowany na odludziu, jak nakazywał obyczaj mówiący, że wielki wódz spoczywa tam gdzie zginął w walce. Księciu przez głowę przeszła myśl, że jego nie będzie miał, kto pochować, zostanie w tym miejscu, jako ścierwo dla sępów, zawołał.
– Honor nad życie! - I ruszył gotowy na śmierć.
Smoka zadziwił, ten nieracjonalny tok myślenia i brak szacunku dla własnego życia, które miało mniejszą wartość od jakiegoś tam abstrakcyjnego honoru. Postanowił zobaczyć twarz człowieka zanim zada mu śmiertelny cios. Lekko z półobrotu uderzył ogonem w hełm rycerza. Książę z trudem opanował wystraszonego konia, osadził go w miejscu i zawrócił. Przyłbica hełmu pękła. Aby lepiej widzieć przeciwnika zrzucił z głowy metalową ochronę i rozpędził konia do kolejnego ataku.
Smok po raz pierwszy od wieków poczuł strach. Ruszył na niego człowiek, który był jego odbiciem w lustrze z sennych koszmarów. Długie popielate włosy rozwiał wiatr, ciemno niebieskie oczy błyszczały ostro z pod gęstych brwi, skupione teraz na walce na śmierć i życie. Twarz przystojna, męska, ale zdecydowanie jeszcze młodzieńcza i niewinna. Starli się ze sobą. Ostrze piki przerysowało pancerz chitynowy zamyślonego smoka, nie robiąc najmniejszej szkody atakowanemu.
Kundo z bliska zobaczył w oczach rycerza tą samą czystość, którą dojrzał w źrenicach księżniczki Róży. Zrozumiał, że w porównaniu z miłością, którą doznają Ci przeznaczeni sobie ludzie, jego uczucie jest tylko brudnym pożądaniem i nigdy nie wróci do swojej dawnej postaci. Na myśl, że chce zabić człowieka, który walcz w obronie miłości tak czystej i niewinnej, ogarną go wstręt do samego siebie. Poczuł, że ma już dość tej zwierzęcej powłoki, którą dźwigał przez stulecia. Pogodzony z losem uniósł skrzydło od strony serca.
Książę Jerzy rozpaczliwie szukał słabego punktu, aby zadać przeciwnikowi skuteczny cios i nieoczekiwanie zobaczył go, swój cel i nadzieję na przeżycie. Przytomnie wykorzystał nadarzającą się okazję, zawrócił konia i w pełnym galopie wbił pikę w zwierzęcą pachę, aż po ochronną obejmę. Dopiero po śmiertelnym ciosie zdał sobie sprawę, że smok wystawił się pod jego oręż.
Kundo machnięciem skrzydła zrzucił księcia z konia i razem runęli na kamienistą ziemię, przywalił go cielskiem. Zbroja zamortyzowała ciężar smoka. Rycerz był zmuszony patrzyć w ślepia, które wcale nie były gadzie, ale jak to teraz zrozumiał elfie, jasno zielone, ich światło powoli gasło. Książę Jerzy nie wytrzymał tego spojrzenia i wolną ręką zamknął mu powieki, jak człowiekowi przed śmiertelną podróżą.
Smok Kundo umierał z ulgą, która zajaśniała na jego przystojnej, teraz już człekokształtnej twarzy, sam się zdziwił, że zdążył przed śmiercią zneutralizować tak potężny czar.
Księcia przeraziła ta przemiana, ale i wzruszyła, nie czuł radości z powodu zwycięstwa. Wygłosił wiersz z Księgi Prawdy, którym żegnano zmarłych.

jest punkt
daleko nieskończenie
tam jest początek wszystkich rzeczy
jest miejsce
głęboko nieskończenie
tam jest tchnienie wszystkich istot
jest uczucie
blisko nieskończenie
tam jest początek wszystkich dróg
jesteś daleko
blisko nieskończenie
tu jest królestwo wszystkich ukojeń

TO TWOJA PUSTKA BEZ UROJEŃ

K O N I E C

  • 4 tygodnie później...


×
×
  • Dodaj nową pozycję...