Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dalszy ciąg starej historii (Zofia Ryncka)


Rekomendowane odpowiedzi

DALSZY CIĄG STAREJ HISTORII

Doktor P. miewał dolegliwości gastryczne, do których przyznawał się z całą otwartością. Zwierzał mi się, kiedy wracaliśmy razem z pracy pociągiem podmiejskim do O.
Jakis czas temu spotkalismy się po latach rozstania i niewidzenia (zmieszani obydwoje) i Doktor P. nie omieszkał pochwalić mi się, że awansował.. Był teraz dyrektorem. I to znacznie bliżej Warszawy. No proszę!
W tym czasie usiłowałam zmienić pracę. Zapytałam – tak mi się wydaje, czy nie mógłby mnie zatrudnić. Nie. to chyba nie było tak. To on mi pracę zaproponował, a ja w pierwszej chwili powiedziałam, że jeszcze się zastanowię. Ale zgodziłam się od razu.
Tak więc teraz, obydwoje zadowoleni, wracając pociągiem z pracy do tego naszego O. rozmawialiśmy z przyjacielską poufałością.
Coś się zmieniło jednak. Doktor P. im piął się wyżej, tym gorliwszym był komunistą. Egzekutywy, towarzysze sekretarze, plena – to był jego żywioł i jego świat. Zostałam wciągnięta w ten świat niechcący, w sposób zupełnie ode mnie niezależny. Malowałam za przepierzeniem w dużej sali konferencyjnej plansze przeznaczone dla Ośrodków Zdrowia, których tematem bywała przeważnie zachęta do mycia zębów, a obok, co jakiś czas odbywało się zebranie „podstawowej organizacji”. Nie wolno mi było wtedy wychodzić zza przepierzenia, właściwie powinno mnie tam nie być, ale byłam, bo co miałam niby ze sobą zrobić? I musiałam siedząc cichutko wysłuchać referatu przepisanego z broszurki dla lektorów, a potem – niewidzialna – uczestniczyć w tej ich dyskusji. Głównie o sprawach personalnych. Przyznaję, ta część zebrania nie zawsze była taka okropnie nudna.
Z tego partyjnego towarzystwa znałam jedynie Stefanię, pielęgniarkę z zawodu, byłyśmy koleżankami, pracowała w tym samym dziale, co ja. Pochodziła z odległej wsi, z okolic Łukowa i miała brata, który pracował w KC. Podejrzewam, że to nie było KC, tylko Służba Bezpieczeństwa, ale nikt na ten temat niczego nie mówił nigdy, jakby ta sprawa dla wszystkich była obojętna. Dostał mieszkanie w Warszawie, a jakże, na tyle obszerne, że mógł tam przygarnąć siostrę. Stefania niezamęzna, była spragniona miłości i chociaż koledzy brata nie wyróżniali się chyba niczym, ( zadania ich były przecież ściśle określone, tajne), ta okoliczność musiała mieć dla niej nieodparty, choć raczej dość specyficzny urok.

Któregoś dnia, nienaturalnie ożywiona, zwierzyła się na osobności doktorowi P. (była jego protegowaną, łączyła ich zażyłość), a on oczywiście opowiedział o wszystkim mnie prosząc o dyskrecję. Stało się. Zakochała się z wzajemnością i to właśnie z nim, z tym Zdziśkiem ma spędzić sobotę, a może i niedzielę w ośrodku kempingowym, w Rudce. Ta sprawa nie była taka prosta i to spotkanie nie mogło odbyć się byle gdzie, bo Zdzisiek był niestety żonaty. Chociaż - jak zapewniała Stefania doktora P. – zamierzał się rozwieść.
W sobotę, bardzo podniecona, zaczęła rozpowiadać, że ma egzamin w Wyższej Szkole Nauk Politycznych przy KC, gdzie rozpoczęła tego roku zaoczne studia. Nie wiedziała, że ja wiem, a ja przyglądałam się jej dyskretnie. Jej szaleństwo, nadzieja, pobudzały moją wyobraźnię. Jak też on wygląda, ten Zdzisiek? Zapewne wysoki, szczupły – w grubym by się nie zakochała, skądże, nieźle ubrany no i przystojny - oczywiście.
To chyba głupie, ale ja również byłam podekscytowana. Tak po prawdzie, nie mogłam się od tego uwolnić zarówno w sobotę wieczorem, jak i przez całą niedzielę. Wyobrażałam sobie tych dwoje tak realnie. Przekopuję ogródek, albo zmywam, albo robię cokolwiek innego i widzę Stefanię jadącą pekaesem do Rudki. Domyślam się; będzie pierwsza – na pewno tak się umówili. Zna numer domku, sama załatwiła jego wynajęcie. Wchodzi nieco zbita z tropu chłodem obcego miejsca, ale powoli się przyzwyczaja. Czekając rozkłada to, co przywiozła ze sobą. Co to może być? Coś do zjedzenia, zapewne. Czekanie się dłuży, chociaż trwa tylko chwilę. Zdziśka (ma ze sobą w papierowej torbie butelkę wina) podrzuca kolega służbowym samochodem. Wie gdzie i po co. Nie da się z czegoś takiego zrobić tajemnicy. Kolega domyśla się, że to nie chodzi o byle dziewuchę – Zdzisiek zbytnio jest podniecony. Wie o Zdziśku to co trzeba, zna nawet jego żonę, wiec stara się być dyskretny. Nie wiadomo, co jemu samemu się przydarzy, czy nie będzie potrzebował rewanżu.
Zdzisiek wysiada w pewnej odległości od kempingu i idzie w stronę domku piechotą. Przeczuwa, co się za chwilę stanie, czuje rozdrażnienie i lęk, aż do przykrego ucisku w żołądku. Znają się dobrze, ale nie aż tak... Nigdy nic nie wiadomo, może powstać jakiś problem. Domek stoi na uboczu pod lasem. Drewniany, pojedynczy, obdrapany domek. Te lepsze, murowane są podwójne. I chociaż wszystkie puste, bo to dopiero wczesna wiosna, ten pod lasem wydaje się najodpowiedniejszy. Zdzisiek puka. Skąd wie, że ona jest w środku? Pewno tak się umówili – on tu jest incognito. Chociaż to ryzykowne. Zwierzchnicy powinni wiedzieć o wszystkim, nawet o takim romansie. Stefania słyszy jego kroki, serce jej zamiera, ale nie rusza się z miejsca, bo drzwi są otwarte.
Przyznaję, że utknęłam. Trudno mi było wyobrazić sobie, co stało się potem. Przyjęłam wariant stłumionej namiętności i zmieszania, które ogarnęło ich oboje. Niezręczność. Myślę, że ona pierwsza zaproponowała wino, żeby w ten sposób się odprężyć. To przecież nie są ludzie przyzwyczajeni do spontanicznych zachowań – nie byliby tam, gdzie są. Na dworze jest jeszcze widno. Może zaproponowała spacer? Piękna okolica. Z jednej strony rzeka, rzeczka raczej, a z drugiej, bliżej ruchliwej szosy, oddzielona od niej rzadkim sosnowym laskiem, duża glinianka - kąpielisko. Jeszcze nieczynne. Za zimno.
Jestem pewna, że ona boi się zdradzić, jak bardzo jej na nim zależy, są w takiej sytuacji, że pewna powściągliwość i stwarzanie pozorów, że przyjechali tu w celach towarzyskich, na razie, póki co, może okazać się najbezpieczniejsze. Stefania musi z nim porozmawiać poważnie - po to się spotkali - stworzyć odpowiedni nastrój. Ani on, ani ona nie mają jeszcze trzydziestu lat, (on jest chyba starszy), ale Stefania już się czegoś boi, już stoi na krawędzi, u siebie, na wsi uchodzi za starą pannę, nie ma tej śmiałości, jaką miałaby dziesięć lat temu. A może jest zupełnie inaczej, może wiek dodaje jej tupetu i pewności siebie? Może od razu przywarli jedno do drugiego? Nie. On się przyczaił. Przyjął postawę wyczekiwania. Nie spieszy mu się. Nie jest przecież taka ładna. Z jego strony, tak mi się wydaje, to nie może być wielka namiętność.
Jednak na spacerze zaczynają się całować i do domku wracają wtuleni w siebie. Gotowi. Nawet nie mają czasu się rozebrać. Potem noc, a potem ranek, budzą się i znowu zatracają w sobie, każda cudowna chwila jest jak wieczność.
Domek nie jest skanalizowany, za potrzebą wychodzą kolejno na dwór. Umywalnia też jest na zewnątrz, pośrodku kempingu – mosiężne krany nad korytkiem, z którego woda ścieka gdzieś tam. Zimno. Na ścianie wisi lustro, Stefania widzi swoją twarz i przez chwilę ma ochotę schować się przed sobą. Korzysta z tego, że Zdzisiek dość długo jest nieobecny i poprawia makijaż. No, teraz wygląda prawie dobrze.

Jest niedziela. Mają przed sobą cały dzień. Teraz dopiero przychodzi ochota na jedzenie. Po wczorajszej kolacji zostały zimne przekąski i trochę wina. To śniadanie, prosto z papieru powoduje, że utrwala się ich zażyłość. Teraz już są razem, mieszkają wspólnie, przynajmniej przez parę godzin. A może tak będzie zawsze? On wydaje się taki zakochany... ogarnia ją na chwilę spokój i pewność, że wszystko jakoś się ułoży. Chociaż... na razie nie wspomniał jeszcze o rozwodzie.
Nie spieszą się. Tak, przed nimi cały, długi dzień. Ona nie musi tłumaczyć się z nieobecności, a jego, w domu nikt o nic nie zapyta. Znowu leżą obok siebie, ale on myślami, przez chwilę, jest gdzie indziej. Ona o tym nie wie. A jednak... odczuwa jak gdyby lekki powiew chłodu. Nie jest w pełni szczęśliwa pomimo tej bliskości, pomimo tego, że czuje go całym ciałem i ten zapach... Tu nie można się umyć, a wiec wciąż jeszcze unosi się wokół nich zapach miłości. To znaczy.. no... Jego biała koszula zmięta, spodnie od garnituru w nieładzie... Mężczyzna.., mój mężczyzna - myśli Stefania patrząc na niego z czułością - Na zawsze.
On dyskretnie zerka na zegarek. Od strony bramy wjazdowej, obok której stoi domek przerobiony na restaurację, słychać hałas. Stefania unosi się na łokciu i patrzy przez okno. To ajent otworzył bar. Na pewno przywieźli piwo i wiadomość o tym rozeszła się po okolicy tak szybko, jakby ktoś walił w bęben. No cóż? Może skoczymy tam na chwilę? Zdzisiek ma najwyraźniej ochotę napić się piwa. Wychodzą. Restauracja jest stylowa, meble zrobione z uciętych pni, lakierowane. Trochę niewygodnie się siedzi, ale dobrze, że w ogóle jest jakieś miejsce. Do jedzenia są tylko pieczarki. Mięsa podawać ajent nie ma prawa, zresztą po co mu ten kłopot i tak ma nadmiar gości. Biorą więc dwie porcje pieczarek i piwo. Otoczeni gwarem, który ich nie dotyczy, przepychankami podchmielonych, które nie mogą im zagrozić, czują się bezpiecznie, jakby w środku ula. Nikt ich nie zna, nie budzą ciekawości – to przecież kemping, stale są jacyś obcy. A jednak coś się wdziera pomiędzy nich, jakaś szklana ściana... Tak bardzo – myśli Stefania - chciałabym go dotknąć.

Tak to sobie wyobrażałam. Tak musiało być. Tak było na pewno. Znam przecież to miejsce. Żeby się stamtąd wydostać, trzeba stać na szosie i czekać na autobus do O. Stoją obok siebie. Ona z torbą, a on bez bagażu. Stefania mówi – No więc? Ale on jakby tego nie słyszał. Stało się to, czego się obawiał. Ta sprawa nie będzie miała łatwego końca.

W poniedziałek śledziłam dyskretnie Stefanię szukając pozostałości tamtego dnia. Ale była jak gładka tafla wody. A więc jednak spokojna. Tylko dlaczego, za każdym razem, kiedy dzwoni telefon, podnosi głowę?
- Do mnie?
No tak. To nic dziwnego. On teraz będzie dzwonił. Nie będzie dnia bez telefonu. I rzeczywiście. Telefon od niego. Twarz jej kamienieje i mówi nadspodziewanie ostro – To nic, to nic.

Musiała się komuś zwierzyć – opowiedziała o wszystkim doktorowi P. Ta zażyłość doktora P. z kobietami sprawiała mi pewną przykrość. Ale dzięki temu dowiedziałam się, jak było. Nie przyjechał. Czekała do późnej nocy, musiała przenocować i wyjechała z samego rana. Z torbą pełną zapasów. (To już sobie dopowiedziałam sama). Nie usprawiedliwiał się – powiedział, że nie mógł, że to nic straconego i Stefania zrozumiała oczywiście tą wyższą konieczność. To nie było przecież zerwanie, zresztą nie było czego zrywać, bo nic się jeszcze nie stało. A gdyby nawet... Stefania sobie z tym poradzi. Świat przecież się nie kończy.

Siedzieliśmy z doktorem P. w pociągu, naprzeciwko siebie przy oknie i on mi to opowiadał z zadziwiającą, w jego wypadku, troską. Więc, widocznie miał dla niej wyłącznie przyjaźń, mnie pewnie by tak nie współczuł. Znękany tego dnia nieco bardziej niż zwykle dolegliwościami zapytał mimochodem, czy nie chciałabym należeć do partii. Patrzyłam przez okno. Mijaliśmy Radość. Odwróciłam powoli głowę w jego stronę i powiedziałam, że nie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Ani krzty humoru, ani trochę obyczajowej satyry, za to pełno przydługich opisów tego, co wyobrażała sobie ciekawska narratorka - mdłe, przesłodzone uczucia, jakby jedno i drugie w tej parze było jeszcze dziewicą, a nie parą kochanków na tajnej schadzce w tajemnicy przez żoną jednego z nich.
Opis zebrań partii nijak nie wiąże się z późniejszymi zdarzeniami, jakby to były dwa różne opowiadania o zupełnie różnych bohaterach.
Z opowiadania nic nie wynika - ot, taka banalna historyjka - ale rozumiem, że to część jakiegoś cyklu, który zmierza do pokazania czegoś nadzwyczajnego w zwyczajnym życiu?
I nie wiadomo dlaczego miejscami robisz podwójne lub potrójne spacje - co to ma oznaczać?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      ~~ Z miasta Torunia redemptorysta wciąż z naiwności wiernych korzysta. Mamona tutaj naczelnym bogiem - Niebo od Piekieł dzielone progiem .. Cennik dla usług to .. dłuuuga lista!!! ~~
    • W sonecie matematycznie;   13 13 13 13   13 13 13 13   13 13 13   13 13 13  
    • I.         Jest we wszechświecie pewna planeta, Niczym niewielki pyłek i maleńka kruszynka, Zdać by się mogło całkowicie bezbronna, Wobec ogromu otaczającego ją niepojętego wszechświata,   Lecz na przestrzeni miliardów lat, Otoczona troskliwą pieczą Wszechmocnego Boga, By podług kosmosu odwiecznych praw, Poddana im trwale mogła się formować,   By gdy dopełni się jej czas, A przez tysiąclecia ukształtuje stabilny klimat, Mogła przyjąć na siebie najcudowniejszy dar, Istnienie stworzonego na obraz Boży człowieka…   Posłusznie przeto wpisała się w Boży Plan, Ta maleńka we wszechświecie kruszynka, Przyjmując na siebie wszelakiego życia dar, Towarzyszący jej odtąd przez kolejne tysiąclecia…   II.   Jest we wszechświecie pewna planeta, Kryjąca w sobie największy swój skarb, Roznieconą Bożym Zamysłem iskrę życia, Tlącą się w niezliczonych istnień różnorakich gatunkach,   Obfitująca w wszelakie formy istnienia, O skomplikowanych strukturach i różnorakich barwach, Drapieżniki kryjące się w leśnych gęstwinach, Liczne stada podniebnego ptactwa,   Pośród łąk malowniczych i pól rozległych, Aż po tonące we mgle górskie szczyty, Zawładnęły nią wszelkie życia formy, Będąc świadectwem wspaniałości przyrody,   W ciągnących się górskich pasm rozpadlinach, W zapierających dech w piersiach pustynnych kanionach, Wszędzie tam odnajdziemy piękno stworzenia, Poruszające do samej głębi jestestwa…     III.   Jest we wszechświecie pewna planeta, Gdzie potężne zimnokrwiste gady ustąpiły miejsca, Tlącym się w Bożym Zamyśle narodzinom człowieka, Będącego odtąd ukoronowaniem wszelkiego stworzenia,   Gdy ze względu tylko na niego samego, Stworzył Bóg Litościwy człowieka ułomnego, By przez kolejne pokolenia się doskonaląc, Czynił niestrudzenie ziemię sobie poddaną,   Za dni codziennych życiową przestrzeń, Ofiarowując człowiekowi cudowną błękitną planetę, By wraz z kolejnych wieków upływem, Cieszyć mógł się cywilizacyjnym rozwojem…   By umiłowanej przez Boga ludzkości dzieje, Nierozerwalnie odtąd z nią zespolone, Nadały odtąd jej istnieniu epokowy sens, Czyniąc ją wyjątkową w całym wszechświecie…   IV.   Gdzie zadumana wrażliwa Wiosna, Wędrując poprzez rozległe łąki i pastwiska, Do życia budzi nieśpiesznie cały świat, Topiąc resztki śniegu w przydrożnych rowach,   Gdzie łagodny wiosenny wiatr, Tajemnicze swe melodie od wieków wciąż gra, Plącząc się niekiedy w rozłożystych drzew gałęziach, Głaszcząc niekiedy szyszki na niebosiężnych świerkach,   Gdzie choćby najmniejsze źdźbło trawy, Przystrojone o poranku kroplami rosy, Niczym aksamitnym płaszczem dumny królewicz, W oczach wszechświata swym pięknem się szczyci,   Gdzie najmniejszy promyk słońca, Heroldem będąc nadchodzącego dnia, Nocy czas jej odejścia zarazem oznajmia, By speszona nieśpiesznie się rozpłynęła…   V.   Gdzie każdy tysiąc uderzeń skrzydeł kolibra, Gdzie poranny melodyjny śpiew słowika, Matce Naturze odmierza czas, Niczym przepięknej księżniczce szklana klepsydra,   Gdzie kwilą o poranku ptaszyny, Wyczuwając łagodne wiatru powiewy, By wkrótce śmiało w powietrze się wzbić, Liche swe gniazdka pozostawiając za plecami,   Gdzie z nieśpiesznym biegiem kolejnych dni, Wiją swe gniazda pięknoskrzydłe bociany, By potomstwu godne warunki zapewnić, Do odlotu w odległe zamorskie krainy,   Gdzie podniebne chmurnookie sokoły, Pośród rozległych stepów szerokich, Polując zawzięcie na czmychającą zdobycz, Od wieków cieszą wciąż oczy ludzi…   VI.   Jest we wszechświecie pewna planeta, Gdzie najmniejszy lądu czy roślinności obszar, Czy to maleńka pośród oceanu wysepka, Czy to przybrzeżnych szuwarów skupiska,   Czy to urokliwy leśny zakątek, Czy spowite mgłą niepamięci uroczysko zapomniane, Mają wszystkie sekrety swe niezliczone, Przez Czas wszechwiedzący zazdrośnie strzeżone,   Gdzie olbrzymie rozległe kontynenty, Będące niegdyś kolebką dla rozwoju ludzkości, Kryją tysiące jej niezgłębionych tajemnic, Od wieków w zapomnieniu spoczywających w ziemi,   By kiedyś na światło dnia wydobyte, Przeszyte jak mieczem mędrca okiem, Pieczołowicie zbadane przez dociekliwą naukę, Stały się inspiracją dla przyszłych pokoleń…   VII.   Jest we wszechświecie pewna planeta, O której zatopionych w pomroce pradziejów sekretach, Gdy zrosi je nocą księżyca blask, Szepczą sięgające niebios zadumane prastare drzewa,   Niekiedy zebrane na wiecu, W niewielkim urokliwym przydrożnym lasku, Gdy w szumie wiecznie zielonych świerków, Usiłują rozsądzić zawiłości ciągnących się latami sporów,   Niekiedy niczym w senacie bądź sejmie, Debatujące przez lat wiele w prastarym borze, Dumne a dostojne dęby rozłożyste, Tajemnic przeszłości znające tak wiele,   Gdy tylko powieje niezgody wiatr, Kruchymi ich gałęziami poruszając z wolna, Pogrążone od wieków w tych samych sporach, Wszczynają znów swe dysputy rozliczne drzewa…   VIII.   Jest we wszechświecie pewna planeta, Gdzie każda sięgająca niebios statua, Mimo upływu setek i tysięcy lat, O odwiecznych wartościach całej ludzkości przypomina,   Gdzie pieczołowicie wznoszono przez wieki, Sięgające niebios mitycznych bogów posągi, By spomiędzy chmur obejmując spojrzeniem dumnym, Spowite mgłą panoramy miast starożytnych,   Z upływem kolejnych stuleci, Były milczącymi świadkami, Jak przez wieki kolejne wynalazki, Będąc kamieniami milowymi w rozwoju ludzkości,   Ścieżki jej rozwoju trwale wytyczyły, By plącząc się w kolejnych zawiłościach dziejowych, Dzięki potędze wiedzy i wspaniałości nauki, Powracała zawsze na właściwe tory…   IX.   Gdzie każdego upalnego lata, Delikatny letni wiatr, Szumiąc łagodnie w leśnych gęstwinach, Plącze się niekiedy w smukłych jeleni porożach,   By w okraszonych blaskiem słońca strumykach, Niebawem radośnie się skąpać, A nad rozległe łąki niebawem znów pognać, Trącając delikatnie przybrzeżny kwiat…   Gdzie skrzące gorącego słońca promienie, Niczym świetliste anielskie włócznie, Zatopione w tysiącach jezior i rzek, Zdają się wiernie czci ich strzec,     Użyczając im swego świetlistego blasku, Zatopionego w głębi krystalicznie czystych wód, Czynią je podobnymi do błyszczących diamentów, Tak pięknych niczym wyjęte ze snu...   X.   Gdzie każdy choćby najmniejszy kwiat, Choćby mizerna krucha roślinka, Jawi się oczom przyrody niczym bezcenny skarb, Równy najokazalszemu samorodkowi złota,   Gdzie każda płonącego bursztynu kropla, Skrząca niczym najjaśniejsza niedosięgła kometa, Jest niczym bólu gorąca łza, Przez niszczoną przyrodę ukradkiem uroniona,   Gdzie niezliczone dmuchawce na skrzących zielenią łąkach, Są niczym planety w rozległych galaktykach, A ich niesione wiatrem nasiona, Podobne bywają niekiedy do spadających gwiazd,   Gdzie najpiękniejszych polnych kwiatów kielichy, Kryjąc w swych wnętrzach nektaru drobiny, Wabią ku nim niezliczone owady, Posłuszne instynktownie Matki Natury woli…   XI.   Jest we wszechświecie pewna planeta, Radosnymi uśmiechami dzieci cała okraszona, Niczym puszysta, mięciutka, aromatyczna babka, Tonąca cała w pudru drobinkach,   Gdzie szczery niewinny dziecka uśmiech, Na starców cierpienia bywa lekiem, A w niejednej życia chwili ciężkiej, Milionów matek rozszalałych nerwów ukojeniem,   Gdzie na przestrzeni płynących nieśpiesznie lat, W maleńkiego dziecka przeglądając się oczach, Niejedna matka doznała pokrzepienia, Zaklętego w cieknących szczęścia łzach,   Padających na ręcznie wyszywane poduszeczki, W misternie rzeźbionych kołyskach drewnianych, Czy to w bogatych pałacach książęcych, Czy to w ubogich chatach chłopskich…     XII.   Jest we wszechświecie pewna planeta, Przez oblicza posępnych Sfinksów strzeżona, W Gizie, w Beludżystanie, w Karpatach, W tak odległych od siebie globu zakątkach,   A choć martwe spojrzenie kamiennego Sfinksa, Ustępuje bystremu wzrokowi szybującego sokoła, Na wpół zamglone a zatopione w zaświatach, Poznało wiele tajemnic stworzenia…   I choć przez szkaradne kamienne gargulce, Uczepione gzymsów gotyckich katedr, Bez pardonu niekiedy wyszydzana dotkliwie, Za niewysłowione piękno jakim poszczycić się może,   Przez pięknolicych białoskrzydłych aniołów posągi, W rozrzuconych po świecie świątyniach barokowych, Pocieszana zawsze słowem serdecznym, Będącym odbiciem Bożej Mądrości…   XIII.   Jest we wszechświecie pewna planeta, Gdzie każda sięgająca nieba piramida, Zatopiona jest zarazem w niezgłębionych tajemnicach I mnogości hipotez tyczących jej powstania,   I nawet dziewięć pierścieni Saturna, W całej swej wspaniałości nie może się równać, Z siedmioma cudami jej starożytnego dziedzictwa, Stworzonymi przed wiekami ręką człowieka…   Gdzie potężne warowne zamki, Majaczące we mgle pośród gór nieprzystępnych, Świadectwem pozostając epok minionych, Wspaniałym są zarazem pomnikiem historii,   W swych tajemniczych lochów zwaliskach, Kryjąc niejeden strzeżony barwnymi legendami skarb, Mimo upływu wieku czekający odkrycia, Przez o czystym sercu nieustraszonego śmiałka…   XIV.   Gdzie zielone liście soczyste, Szeptem czasu dotknięte, Z biegiem dni kolejnych stają się złote, Z czasem usychając zimnym wiatrem niesione,   Gdzie chłodna, zimna jesień, Złocąc każdego roku na drzewach liście, Perli policzki dzieci skrzącym rumieńcem, Przydając ich rodzicom siwych włosów na głowie,   A każdy maleńki cienki włos, Niepostrzeżenie na głowie srebrząc, Ustępuje pola nostalgicznym wspomnieniom, Żarzącym się w serc głębi wieczorową porą,   Gdy niejeden rodzic z rozrzewnieniem wspomni, Jak  pośród swego dzieciństwa chwil beztroskich, Gonił za widmem niedosięgłej przygody, Nie zaprzestając ni na chwilę zabaw wszelakich…   XV.   Gdzie każdy niepozorny polny kamień, Kołysanym wiatrem trawom opowieści swe snuje, Z spowitej mgłą tajemnic przeszłości zamierzchłej, Której przez wieki niemym był świadkiem…   Gdy dosiadająca niezliczonych koni chrobrych wojów armia, Ciągnęła niegdyś przez rozległe pola, By bić ofiarnię swego księcia wroga, Przechylając na jego stronę szalę zwycięstwa,   W czasie tamtych wiekopomnych pamiętnych bitew, Toczonych przez wieki ze zmiennym szczęściem, Mimo strat ogromnych i krwi przelanej, Niekiedy ofiarnie wieńczonych triumfem…   Gdzie przez wieki niejeden król zadumany, Pośród pól bezkresnych i stepów szerokich, Czekał cierpliwie rozstrzygnięcia sądnej bitwy, Wznosząc ku niebu żarliwe swe modły…   XVI.   Jest we wszechświecie pewna planeta, Licząca cztery i pół miliarda lat, Gdzie trudna i bolesna minionych wieków historia, Kładąca się cieniem na przyszłe pokolenia,   Ukryta jest w porośniętych mchem zamków ruinach, Będących świadkami ścięcia niejednego króla, Ukryta jest w podziemnych bunkrów czeluściach, Obleganych niegdyś przez militarnych koalicji wojska,   Zrządzeniem losu sprawiedliwym, Będących niegdyś niemymi świadkami, Ostatnich godzin życia dyktatorów krwawych, Gdy dosięgła każdego karząca ręka sprawiedliwości,   Gdzie bezcenne unikatowe pomniki przyrody, Zazdroszczą zburzonym grodom prastarym, Że nie muszą oglądać zbydlęcenia ludzkości, Goniącej dziś ślepo za widmem mamony…   XVII.   Jest we wszechświecie pewna planeta, Brudna, zaśmiecona, betonem pokryta, Krwawymi wojnami przez wielki wyniszczona, Bólem i cierpieniem tak bardzo naznaczona,   Z której modlitwy milionów chorych dzieci, Wyszeptywane trwożnie w zaniedbanych oddziałach szpitalnych, Zanoszą przed oblicze Boga anioły, Pozostawiając w ich sercach promyk nadziei,   Gdzie ból, smutek i cierpienie, Tysięcy ludzi codziennym są chlebem, Okraszonym gorzkim z fabrycznych kominów dymem, Popijanym łzami cieknącymi spod powiek,   Gdzie milionów ludzi kolejne dni życia, Są niczym wielka od pracy rana, Niekiedy jeszcze zakażona przez strach, O utratę środków potrzebnych do życia…   XVIII.   Jest we wszechświecie pewna planeta, Siecią tysięcy autostrad poprzecinana, Przez ludzi wciąż systematycznie niszczona, W imię ułudy postępowego świata,   Gdzie choć powodzie, gradobicia, huragany, Wyrządzają nader często dotkliwe szkody, Niszcząc niekiedy i całoroczne zbiory, Pozostawiając zrujnowane gospodarstwa i folwarki,   Gdzie choć rozliczne kataklizmy, W ubiegłych stuleciach i wiekach zamierzchłych, Odciskały się piętnem na losach ludzkości, Ścierając obraz szczęśliwych dni,     Nigdy nie umiera Nadzieja, Mimo przeciwności losu tląca się w sercach, Niczym maleńka rozżarzona iskierka, W rozwiewanych porywistym wiatrem zimnych popiołach,   XIX.   Gdzie każdy maleńki śniegu kryształek, Skrywa w sobie głęboki swój sekret, Zaklęty w nim tajemniczym przyrody szeptem, W krótkiej swego istnienia chwili ulotnej,   Gdzie leciutki biały puch, Otulając każdego roku ziemię do snu, Strzeże czule jej największych sekretów, Przed chciwym spojrzeniem pełnych zawiści oczu,   Gdzie niczym ponurej zimy brudny śnieg, Topnieją minionych pokoleń traumy bolesne, Z każdym łagodnym nadziei powiewem, Niesionym niepostrzeżenie cichutkim wiosny szeptem,   Z każdym pierwszym noworodka krzykiem, Niosącym się echem na sali porodowej, Z każdym pierwszym maleńkim przebiśniegiem, Wystającym ponad białego puchu czapę…   XX.   Gdzie ponadczasowa nieśmiertelna filozofia, Nie starzejąca się nigdy poczciwa logika, Odtrutkami bywają na kłamstwa postępowego świata, Szerzone w dziejach ludzkości przez nieprawości ducha,   Gdzie słowo sędziwego mędrca, Bywało odbiciem dobroci płynącej z głębi serca, Niczym krystalicznie czystej wody kropla, Skryta w nieprzystępnych górskich jaskiniach,   Gdzie słowo starego profesora, Wybrzmiewające w starych uniwersytetów murach, Kształtowało przez wieki kolejne studentów pokolenia, Prowadząc ich przez trudy codziennego życia,   Gdzie wciąż kolejni wszelakich nauk mędrcy, Przybliżają się do tej odwiecznej prawdy, Iż pośród niezbadanych galaktyk bezkresnych, Ta maleńka kruszynka jest skarbem bezcennym…   - Tekst opublikowany 21 maja z okazji przypadającego w tym dniu Światowego Dnia Kosmosu.
    • broda Neptuna czarno zielona   statua porasta mchem      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...