Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

CISZA POD DRZEWAMI

Musiałam się wyspowiadać. Poszłam do kościoła. Księdza nie znałam. Młody.
Powiedziałam „dzień dobry”
zamiast „pochwalony”.
No bo… po prostu mnie zatkało,
taki był przystojny.

Przyznaje.. Dla mnie ta spowiedź przed ślubem to była tylko formalność, ale postanowiłam być szczera
i nie ukrywać, że mam roczne dziecko. Wikary
tego się nie spodziewał.
Kiedy znalazłam się w konfesjonale,
okazał ciekawość i dociekliwość.
Chyba niekonieczną.
Interesował się wszystkim, a w szczególności dzieckiem, jak zostało poczęte i dlaczego,
a więc m u s i a ł a m mu opowiedzieć jak do tego doszło. Widziałam księdza niewyraźnie, przez kratkę, ale dostrzegłam
jak bardzo był zainteresowany
A potem mnie pouczał.
Ta cześć spowiedzi wypadła nadspodziewanie dobrze.
Naprawdę chciał, żebym już nigdy więcej nie popełniła podobnego grzechu.
Odchodząc żeby odprawić pokutę zerknęłam do konfesjonału. Siedział tam jeszcze, nieruchomo, jakby nie mógł uporać się z tym, co słyszał.

W przygotowaniach do wesela nie brałam udziału, cały trud
wzięła na siebie teściowa i rodzina męża.
Dla teściowej
nasze pożycie bez ślubu było udręką i upokorzeniem,
chociaż sąsiedzi - wydaje się - nie byli zainteresowani
ze mną nie rozmawiali,
a jeśli już, to jakoś tak nienaturalnie. grzecznie.
To z nieśmiałości pewno, byłam przecież obca, z miasta
i pracowałam jako urzędniczka.
Teściowa wiedziała lepiej, co się święci
i uparła się, że weźmiemy ślub.
No cóż. Ślub tak, ale cała ta uroczystość weselna wydawała się niepotrzebna.

Pierwszą ofiarą była świnia, choć los jej
i tak od dawna był już przesądzony.
Widziałam szwagra jak wnosił w kubłach mięso do piwnicy,
To nie był dobry sposób
na przechowanie mięsa do wesela. Ich sprawa.
Ja muszę się zastanowić skąd wziąć pieniądze na suknię.
Byliśmy niezamożni, więc z konieczności
szyłam sama
jakieś sukienki letnie, coś dla dziecka.
Gdzie ja mam szukać kogoś, kto mi uszyje tanio suknię ślubną?
I wtedy sobie przypomniałam,
że gdzieś tam, na dnie szafy, leży pamiętająca moje panieńskie czasy zielonkawa sukienka z lamy.
Obcisła, krótka, prawie mini.. Ale błyszcząca, elegancka...
No tak.
To było rozwiązanie jakieś, choć nie idealne.
Gorzej z butami.
Miałam trumniaki złote z cienkiej skórki kupione na ciuchach
w Rembertowie też za panieńskich czasów.
Podeszwy podarły się już na wylot, ale z wierzchu buty wciąż wyglądały dobrze. Do zielonkawej, sztywnej i szeleszczącej sukni
w sam raz.
Ta sprawa wydawała się załatwiona.
O welonie, czy innych tego rodzaju akcesoriach mowy nie ma,
a ślubny bukiecik (skromny) obiecał załatwić szwagier.

Ten szwagier był esbekiem, takim na średnim szczeblu, a ja wiedziałam o tym od niedawna.
Moja teściowa mówiła, że jest oficerem.
Pewno...
Był dobrze sytuowany – miał samochód , Wartburga
w dwóch kolorach i mieszkanie w bloku.
Jego zajęcie mnie nie obchodziło, ale trzymałam się z daleka. Chociaż raz byłam tam, w mieszkaniu na dziesiątym piętrze.
I trzeba przyznać - elegancko. Podłoga z klepki, dywan..
Do kuchni wcale nie musiałam wchodzić, bo zamiast kuchni była wnęka.
Szwagierka wydawała się zadowolona.
Dzieci nie mieli i jeden pokój dla nich dwojga... starczy.

Drugi szwagier pobierał rentę, choć nie wyglądał na kalekę.
Podobno pracował w UB w czasach stalinowskich.
A teraz pił.
Miał za co. Zajmował się gospodarstwem.
Trzeci szwagier pracował w straży i był bogobojny, można powiedzieć nawet, że był podporą kościoła,
chociaż i on wywodził się z UB.
No cóż..
Tak się złożyło.
Widocznie wszyscy trzej byli ambitni ponad wszelka miarę.
Na szczęście
mojego męża to nie dotyczyło , bo w czasach stalinowskich
był dzieckiem.

Szwagrowie (oprócz esbeka) oraz siostry męża byli zajęci przygotowaniem wesela, lecz ja
nie brałam w tym udziału, bo miałam pretekst - dziecko.
Dom stary, chałupa raczej, składał się z dwóch izb.
Teściowa mieszkała w kuchni. Sama.
My w pokoju.
Ślub się zbliżał,
ale na razie, póki co, wszystko pozostawało po staremu.
Narady w sprawie przyjęcia weselnego moja teściowa prowadziła
z córką.

W rodzinie (owdowiałej) starszy syn, ten z SB zastępował ojca. Teściowa narzekała na zięcia,
(to należało do rytuału uświęconego z pokolenia na pokolenie),
lecz w gruncie rzeczy była rada.
Do pracy nie musi jeździć, co miesiąc dostaje pieniądze z poczty, zawsze go można zmusić, żeby pomagał w gospodarstwie.
Miał na własność kawałek pola, a wiec korzystał z jej konia, wozu
i kieratu.
To przecież on i ten drugi zięć – strażak we dwóch
zabili i oprawili świnię.

Z naszego pokoju, w lecie wychodziło się prosto na dwór. Teściowa, jeśli nie była w polu, siedziała u siebie, w kuchni.
Rozmawiałyśmy ze sobą rzadko
i tylko wtedy,
kiedy to było konieczne.
Przygotowania do przyjęcia były w pełnym toku.
Należało się spieszyć, bo nadchodziło lato
i zrobiło się nagle ciepło.
W piwniczce ogrodowej jeszcze chłodno,
ale sądząc po zapachach, które wydostawały się z kuchni,
mięso nie było już w najlepszym stanie.
Pomyślałam sobie, że lepiej zrobię jeśli nie będę go jadła.
Zresztą nie jadłabym i tak,
choćby ze względu na świnię.

Było już wczesne lato, albo późna wiosna – jak kto woli.
Rosnące wokół obejścia stare drzewa, jak kopuła zamykały się nad podwórkiem.
Tu chłodno,
jednak za bramą, na ulicy, robiło się znacznie cieplej.
Główna droga przez wieś raz wąska, raz szeroka,
piaszczysta,
ot taki rozjeżdżony trakt.
Po południu wychodziłam na spacer z dzieckiem.
Dopychałam wózek do pagórka, z którego wyrastał stary wiąz
i siadałam w cieniu.
Mały rozglądał się, albo spał.
Patrzyłam tylko w jedno miejsce,
tam, gdzie na zakręcie drogi powinien ukazać się mąż.
Do pracy jeździł na rowerze,
a wracał... taki sobie,
nie zawsze całkiem trzeźwy, ale i nie za bardzo pijany,
ot tak, po jednym, albo drugim piwie.
Skąd miał pieniądze – nie wiem, bo wypłatę oddawał mi całą.
Z paskiem.
Widocznie od czasu do czasu trafiała mu się jakaś fucha.

Patrzyłam i czekałam.
A kiedy się pojawiał, oganiała mnie fala ciepła. Kochaliśmy się.
On wiedział, że będę czekać i widząc mnie czuł to samo.
Schodziłam z pagórka pchając wózek i szłam mu naprzeciw. Spotykaliśmy się nie okazując czułości i nie rozmawiając.
Po prostu dalej szliśmy razem.
Podwórko, znów ten przyjemny chłód i wyjątkowa
cisza pod drzewami,
a z męża spływało nagle całe napięcie i zmęczenie.
Byliśmy sami.
Teściowa gdzieś tam, daleko, w polu, pasła krowę.
Nalewałam mężowi zupę ( bo zwykle robiłam zupę)
i stojąc patrzyłam jak je.

Jeszcze niecały tydzień, jeszcze parę dni, a już niektórzy byli podenerwowani.
Szwagier pijany, a tylko on jest specem od wędzenia kiełbas. Podstępem wyłudził od listonosza rentę – szwagierka nie upilnowała. Nie miała zamiaru mu pobłażać.
Wzięła kij i zdzieliła go z całej siły.
Krwawił, ale otrzeźwiał trochę Siedział na schodkach pełen żalu. Potem upił się jeszcze raz i leżał. Trzeba poczekać, wytrzeźwieje. Trzeźwy robił się cichy, przyczajony.
Zresztą lubił wędzenie kiełbas i nie wiadomo czemu zwlekał,
widać przez przekorę.
Drugi szwagier mieszkał w sąsiedniej wsi i nie był tak przydatny, chociaż w razie potrzeby też pomagał.
Tego żona nie biła, on ją też nie,
bo nie pił.

Jeśli chodzi o gości....
Moi się nie pojawią, ale ze strony męża zebrało by się pół wsi.
No i powstał problem.
Kogo zaprosić na takie wesele, nie wesele.
Wszystko nie tak jak trzeba. Teściowa ma mętlik w głowie.
Ale sama chciała.
Jej kłopot.
Ja wciąż nie odróżniałam jednej starej kobiety od drugiej.
Widywałam miejscowych w sklepie
i mało kto zagadywał – młodsze raczej.
Początkowo nie wiedzieli kim jestem. Letniczka?
Ale po pewnym czasie zaczęli mówić - Waldkowa.
Bo mój mąż ma na imię Waldek.

Teściowa szorowała na podwórku garnek na kapustę,
zwykle nie używany, bo zbyt duży.
Kapusta, zeszłoroczna,
przechowywana była w beczce w chłodnym miejscu.
Pokrywa i kamień tylko trochę pokryte pleśnią.
Zdejmie się górną warstwę –
kapusta pod spodem jest jeszcze zupełnie dobra. Należało ją tylko sparzyć.
Gotowały bigos przez dwa dni,
a potem w rozgrzanym piecu piekły ciasto.
No i na koniec rosół z kury.
Wódka schowana dawno, wódkę załatwił mąż.
Stoły w ogrodzie ustawi się w ostatniej chwili.
Są gotowe, zrobione z desek przez męża.

Dzień ślubu.
Mąż umył się dokładnie w rzece poprzedniego dnia.
Ja - w pokoju.
Obudziłam się przestraszona.
Zdawało mi się, że nie zdążę.
Powoli się uspokajałam, bo wszystko było w porządku.
Na drzwiach szafy wisiał starannie oczyszczony, świąteczny
garnitur męża,
suknia gotowa do włożenia
i miałam nowe rajstopy, które dostałam w prezencie.
Niepokój zwolna przekształcał się w podniecenie,
bo pamiętałam twarz tego młodego księdza i to wspomnienie
towarzyszyło mi jak cień.
Ślub o dwunastej, po sumie.
Mój mąż był nie wiadomo czemu roztrzęsiony i wszystko
leciało mu z rąk.

Na podwórku od dawna stał już samochód szwagra, a on
i jego żona poszli na pogawędkę.
Teraz się zjawili.
Drugi szwagier, tutejszy, zaprzęgał konia do wozu,
bo w samochodzie wszyscy się nie zmieszczą.
Oprócz nas pojedzie tylko żona brata, reszta rodziny -
wozem konnym.
Przygotowaniem przyjęcia zajmie się szwagierka.
No i teściowa nie uniknie wstydliwego widoku panny bez welonu. Po jedenastej już należało się spieszyć.
Samochód pojedzie przez most i szosą,
a wóz konny przez rzekę,
w bród.


Parafianie wychodzili powoli z sumy,
kościół pustoszał,
zostali tylko nasi goście.
Dość sporo.
Na pewno byli ciekawi, jak też ja będę wyglądać.
To że w zielonej sukni i bez wianka dało się wytłumaczyć.
Tu ludzie są tolerancyjni.
Tak samo tolerancyjni byli wobec szwagra, tego z SB.
Nie wszedł do kościoła.
On i samochód zostali w cieniu pod drzewami.
Mąż starszej siostry, pomimo przynależności niegdyś do UB,
teraz w czasie Bożego Ciała nosił baldachim nad księdzem.
Drugi szwagier,
ten od wędzenia kiełbas,
przylgnął do ściany w kruchcie,
niedaleko wyjścia.

Siedzieliśmy w pierwszej ławce, a ja
czekałam na tego młodego księdza.
Czy będzie udawał, że nie pamięta o niczym, czy się zaczerwieni?
Nie jest na pewno taki niewinny, jak się zdaje.
Tymczasem organista snuł opieszale jakąś fałszywą melodię. Zadźwięczał dzwonek przy zakrystii,
wyszedł kościelny , a za nim
ukazał się stary ksiądz.
Wszyscy wstali.

Podeszliśmy do ołtarza.
Zaczęło się uroczyście
Słowa przysięgi, obrączki, wszystko tak jak trzeba.
Byłam wzruszona, mąż również.
Gdy ksiądz nas połączył stułą , nie myślałam o niczym innym.
Mąż trzymał się bardzo dzielnie.
Podczas błogosławieństwa
uklękliśmy obydwoje.

A wtedy.
Ni stąd ni zowąd,
nagle
przyszło mi do głowy,
jak też ja muszę wyglądać
od tej drugiej strony?
Przecież w podeszwach widać dziury, a w nich gazetę,
którą włożyłam do butów, żeby nie podrzeć pończoch.
Kościół niewielki,
wszyscy obecni tuż za nami.

Czekałam na przytłumiony chichot.

Ale nikt się nie śmiał.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @UtratabezStraty Czyli będzie cd. Chyba wrócę :)
    • największa poezja przepiękne pisanie wierszy to stanie w kuchni to placek ten pierwszy   i wyciągnięta dłoń i uśmiech w oczach dziecka...  
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Leszczym Zgoda, może być i tak, ale odrzućmy Albo Zespół, a reszta W Wjątkowych Okolicznościach utworzy WWO :-)
    • a woło pałac cała połowa  i krowa a worki 
    • Poniższe opowiadanie jest wizją przewidywanej przyszłości i tak należy je rozumieć. *************************************************************************************************************************************************************************** Facet to ma w życiu przerąbane. Uchodzi za chuligana lenia itp. Przejawem tych uprzedzeń jest dowcip: „Gdzie można znaleźć idealnego mężczyznę? Takiego, który chodzi spać o 21.00, wstaje o 6.00, sam ścieli swoje łóżko? W więzieniu.” Kiedyś to słyszałem, a niedawno znalazłem to znowu w internecie. I czuję się przez taką narrację trochę dyskryminowany jako mężczyzna. I dlatego zacząłem się zastanawiać, czy nie może to dotyczyć także idealnej kobiety… . Aż w końcu sam doświadczyłem, jak to może być za sprawą … mojej żony.   Z Agnieszką jesteśmy małżeństwem od trochę ponad trzech lat. Ja mam lat 37, jestem bibliotekarzem i nauczycielem akademickim, Agnieszka ma 30 lat i jest dziennikarką. Nie żebym chciał uchodzić za takiego całkiem „grzecznego chłopczyka”, ale to jednak moja małżonka ma większe skłonności do lekkomyślności i ... do alkoholu. Nie, żeby była alkoholiczką albo pijaczką, ale jednak, jak to się mówi, „lubi sobie wypić”. O tej jej lekkomyślności mogą opowiedzieć coś ci, którzy poznali jej styl jazdy samochodem. Ja natomiast doświadczyłem tego jej podejścia do życia, kiedy gdzieś razem szliśmy, ja stawałem na czerwonym świetle, a ona, jak gdyby nigdy nic, właziła na jezdnię. Dzieci, póki co, jeszcze nie mamy. I dlatego miałem nadzieję, że uda mi się Agnieszkę przed pojawieniem się naszego pierwszego dziecka trochę wychować w kierunku nieco bardziej odpowiedzialnego zachowania. Aż zdarzyło się coś, co mnie w znacznej mierze wyręczyło w tych wysiłkach wychowawczych.   Któregoś wiosennego wieczoru Agnieszka była na imprezie urodzinowej swojej redakcyjnej koleżanki. Wszystkie dziewczyny miały wypite i dlatego oczywiście pod koniec imprezy zostały wezwane taksówki. Kiedy jedna z taksówek mocno się spóźniała, moja Agnieszka, będąc w stanie zdecydowanie nietrzeźwym, uparła się, żeby koleżankę, dla której była przeznaczona ta spóźniająca się taksówka, podwieźć do domu samochodem gospodyni przyjęcia. Ponieważ moja żona w stanie upojenia alkoholowego stawała się bardzo stanowcza, natomiast dziewczyna, u której była impreza, pod wpływem alkoholu popadała w stan daleko idącego zobojętnienia, mojej żonie udało się wyciągnąć od niej kluczyki od samochodu i tak zaczęła się feralna jazda.   W stanie nietrzeźwym Agnieszka nie była w stanie jechać prosto i tak zjechała na lewy pas i uderzyła w bok samochodu stojącego przy lewym pasie jezdni, w którym nikogo nie było. Była to bardzo mała ulica, na której nie było prawie żadnego ruchu, znalazł się tam natomiast przypadkowo patrol drogówki, który bez najmniejszego problemu podjął czynności, ponieważ Agnieszka po tej kolizji nawet nie próbowała dalej jechać. No i okazało się, że miała 0,6 promila we krwi i dlatego sprawa trafiła do sądu, który był nieubłagany. Pomimo starań obrońcy Agnieszki, żeby sąd orzekł karę w zawieszeniu, moja żona została skazana na sześć miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności za jazdę w stanie nietrzeźwym. Sędzia, mężczyzna na oko w wieku przedemerytalnym, argumentował, że lepiej za pierwszym razem stosunkowo surowo ukarać i w ten sposób dać wyraźny sygnał zarówno oskarżonej, jak i całemu społeczeństwu, jak bardzo niebezpieczne jest takie zachowanie i w ten sposób powstrzymać rozwój szkodliwych skłonności u podsądnej. Pan sędzia był poinformowany o mandatach, jakie Agnieszka dostała nie tak dawno temu za przekroczenie prędkości i przechodzenie na czerwonym świetle. Przekonywał w uzasadnieniu, że Agnieszka wymaga bardziej intensywnego wysiłku wychowawczego, niż byłoby to możliwe w warunkach wolnościowych. Najwyraźniej argumentacja sędziego przekonała Agnieszkę, bo zrezygnowała z odwoływania się od wyroku. Wyrok się uprawomocnił i po jakimś czasie Agnieszka dostała wezwanie do zakładu karnego.   Tego dnia, kiedy Agnieszka udawała się do więzienia, żeby odbyć karę, ja nie miałem czasu jej odprowadzać. Pożegnaliśmy się rano, jak zwykle, szybkim całusem. Potem, przez następne dwa tygodnie, kontaktowaliśmy się ze sobą przede wszystkim telefonicznie. Ale te rozmowy telefoniczne były raczej zdawkowe. Aż wreszcie po dwóch tygodniach doszedłem do wniosku, że w zasadzie nic o tym nie wiem, jak Agnieszka w tym więzieniu żyje i zacząłem myśleć o jej odwiedzeniu. Nie, żebym się o Agnieszkę bał… To nie było w stylu naszego małżeństwa, żeby się bać o siebie nawzajem. Po prostu byłem ciekaw, a nawet bardzo ciekaw, jak tam leci u żony. O więziennictwie, także tym dla kobiet, miałem bardzo blade pojęcie. Jakieś tam migawki w telewizji, jakieś newsy ze zdjęciami w internecie, kiedyś może jakiś reportaż, ale poza tym nic… A więc tym bardziej byłem ciekaw, jak tam teraz wygląda.   Tym bardziej byłem ciekaw, jak to jest w takim więzieniu dla kobiet, że Polska się bardzo mocno zmieniała. Po kolejnych przejściach politycznych w zasadzie całkowicie załamał się system pookrągłostołowy. Budowanie wpływów sił globalistycznych, jakie nam towarzyszyło od początku transformacji ustrojowej na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku, a może i wcześniej, zostało przerwane, a jego efekty w znacznej mierze zniweczone, chociaż nie wszyscy to otwarcie przyznawali. W debacie publicznej główne siły polityczne zaczęły otwarcie negować ideę doganiania przez Polskę dobrobytu, czy to krajów zachodniej Europy, czy Ameryki Północnej, czy też jakichkolwiek innych tzw. krajów wysokorozwiniętych. Zaczęto nawet w dyskusji głównego nurtu negować ideę wzrostu gospodarczego! Coraz częściej zaczęto natomiast głośno domagać się własnej polskiej drogi w sprawach nie tylko polityki gospodarczej, ale wręcz rozwoju cywilizacyjnego. To wszystko byłoby podawane w otoczce ideowo-politycznej będącej mieszanką zarówno pierwiastków chrześcijańsko-demokratycznych i konserwatywnych, jak i radykalnie lewicowych, przy czym w tym wypadku kojarzenie radykalnej lewicy z ruchem LGBT jest błędem. Zarówno Unia Europejska, jak i Stany Zjednoczone straciły w naszej polityce zagranicznej w znacznej mierze na znaczeniu, czemu, wbrew temu, czego można by się spodziewać, nie towarzyszył wzrost znaczenia dla Polski takich mocarstw, jak Chiny i Rosja. Raczej Polska wzmacniała swoje relacje z chrześcijańskimi krajami tzw. Globalnego Południa, a na gruncie europejskim oczywiście z krajami Międzymorza. Wszystkie znaczące siły polityczne uznały za strategiczny cel daleko idącą autarkię gospodarczą Polski. Dla polityki gospodarczej oznaczało to wzmożony interwencjonizm państwowy, który w znacznej mierze wyparł międzynarodowe koncerny z polskiego rynku, w których miejsce weszły przedsiębiorstwa państwowe, oraz wzmocnienie pozycji małej i średniej przedsiębiorczości, między innymi przez zagwarantowanie w konstytucji, że daniny takie, jak składki zusowskie muszą być proporcjonalne do dochodu danego przedsiębiorstwa. Poza tym zniesiono wszystkie restrykcje odnośnie uprawy konopi, czy to naszych rodzimych, czy też indyjskich. W ogóle co rusz wychodziły na jaw różne globalistyczne układy, którymi Polska była dotychczas zniewolona i teraz nasz kraj je wypowiadał. Mógłbym jeszcze długo opowiadać o tym, jak Polska z dnia na dzień robiła się coraz bardziej autarkiczna, demokratyczna, chrześcijańska, prospołeczna i wolnościowa zarazem, jak porzucała zglobalizowany i oligarchiczny kapitalizm, ale nie o tym chcę tu opowiadać. Musiałem jednak zrobić ten wtręt, bo żadne małżeństwo i żadna miłość nie istnieje w próżni społeczno-politycznej. O więziennictwie w tej naszej nowej, polskiej, coraz bardziej odległej od mieszczańskiego społeczeństwa konsumpcyjnego rzeczywistości też była mowa. Miało ono mieć funkcję coraz bardziej moralizującą. Padały wręcz takie określenia, że zakład karny powinien być, jak klasztor. Co z tego jednak dokładnie miało wynikać, nie miałem za bardzo pojęcia. W końcu człowiek nie może zajmować się wszystkim…   A więc, wracając do sprawy odwiedzin u Agnieszki, zadzwoniłem do zakładu karnego i spytałem się, kiedy mogę odwiedzić żonę, a następnie wziąłem na ten dzień wolne w pracy. Żeby dotrzeć więzienia, gdzie Agnieszka odbywała karę, trzeba było jechać około godziny PKSem do miejscowości położonej nieopodal naszego miasta. Zaplanowałem podróż odpowiednio wczesnym autobusem, żeby mieć zapas czasu i wyszedłem z domu odpowiednio wcześnie, żeby kupić bilet na autobus w kasie. Jeżeli jakaś zmiana w kraju rzucała się szczególnie w oczy, to stosunkowo duża liczba żołnierzy na ulicach. Zarówno pojedynczych żołnierzy, jak i żołnierzy w zwartych formacjach i to w dosyć różnym wieku. Szeregowi w wieku 50+ nie byli niczym nadzwyczajnym. W ramach prosuwerennościowych reform w miejsce obowiązku obrony ojczyzny przywrócony został powszechny obowiązek obrony. Jakkolwiek nie została odwieszona zasadnicza służba wojskowa, to jednak stworzono taki system ćwiczeń wojskowych, że w zasadzie żaden w miarę zdrowy i sprawny face między 19 a 55 rokiem życia nie mógł się od tego wywinąć. No i żebym nie zapomniał: dotychczasowa kategoria D została z automatu zamieniona na kategorię A. Kto może w czasie wojny iść do wojska, ten może i w czasie pokoju – taka była oficjalnie głoszona logika. Ja też dostałem wezwanie na ćwiczenia i miałem się stawić do jednostki za dwa tygodnie. Przezornie zacząłem znowu biegać, robić pompki, wspinać się itd. Chodziły słuchy, że starszym rocznikom rezerwy mogą nawet dawać większy wycisk, niż młodemu wojsku, żeby takiemu n.p. czterdziestoośmiolatkowi na „dzień dobry” wybić z głowy jakiekolwiek myśli, że jest już stary, że to „już nie te lata”, itd. Trochę nawet rozumiałem takie myślenie. Oby tylko nie przegięli w tym kierunku…   Podczas całej tej podróży do Agnieszki musiałem się zająć myśleniem o właśnie takich i nieco innych sprawach, oglądaniem otoczenia, żeby się jakoś wyluzować, no bo jednak napięcie we mnie było. Pierwszy raz udawałem się do takiego miejsca, jak więzienie, które kojarzy się mimo wszystko raczej negatywnie, a w takim miejscu była właśnie moja żona… Po opuszczeniu autobusu i dotarciu do zakładu karnego, zostałem, po okazaniu dowodu osobistego, tam wpuszczony i zaprowadzony do pokoju, gdzie usiadłem na jednym z krzeseł i czekałem na Agnieszkę. Na ścianie wisiał jakiś regulamin, a nad nim nasz herb państwowy, orzeł biały w formie znanej z czasów PRL i Trzeciej Rzeczypospolitej, tyle, że z koroną zamkniętą z krzyżem na górze – efekt ostatnich prosuwerennościowych zmian. Nad wejściem wisiał krzyż. Po kilku minutach usłyszałem na korytarzu kroki – jedne bardziej ciche, inne bardziej klekoczące. Po chwili funkcjonariuszka wprowadziła Agnieszkę. „Macie Państwo godzinę czasu na widzenie”, powiedziała łagodnym głosem strażniczka. Ja na widok Agnieszki poderwałem się z krzesła, wymieniliśmy parę szybkich całusów, a następnie siedliśmy na krzesłach. „Jak tam, Marek, dajesz sobie radę beze mnie”, rozpoczęła Agnieszka rozmowę z radosnym uśmiechem na twarzy. „Jak zawsze wtedy, kiedy ciebie nie ma w domu” odpowiedziałem z lekką nutą obojętności, żeby z góry uciąć wszelkie sugerowanie mi jakiejś męskiej niezaradności. „Lepiej to ty powiedz, co tam u ciebie nowego. Widzę , że masz nową kreację...” powiedziałem do Agnieszki z lekkim ironicznym uśmiechem o delikatnym odcieniu złośliwości. „A co, podoba ci się” odparła Agnieszka rezolutnie, nie dając się poirytować. Ja się dalej przyglądałem tej jej „nowej kreacji”, która, sądząc po literach „ZK”, czyli „zakład karny” na piersi, była ubraniem więziennym mojej żony. Agnieszka ubrana była w zieloną drelichową kurtkę, w drelichową spódnicę tego samego koloru, a na nogach miała białe drewniaki. Mniej więcej takie, jakie dziewczyny nosiły latach 90. XX wieku, z tyłu otwarte z przodu zamknięte, tyle, że bez paska w poprzek stopy, natomiast biały wierzch każdego drewniaka po tej stronie, gdzie się wkłada stopę, miał niebieski margines. Ponadto na białym wierzchu każdego drewniaka widniały czarne litery ZK. Na głowie Agnieszka miała natomiast zawiązaną białą chustkę, spod której wystawał kawałek warkocza. „ Czy mi się podoba...” powiedziałem lekko zalotnie. „Jakoś tak staromodnie...” „No bo mamy konserwatywną rewolucję, to i ubrania więzienne są bardziej staromodne” odparła Agnieszka z lekką nutą ironii. „ Jakoś tak skromnie, wręcz siermiężnie wyglądasz...” powiedziałem. „No bo więźniarki powinny wyglądać skromnie. To właśnie przez brak skromności dziewczyny schodzą często na złą drogę. Ja jestem tego akurat przykładem” odrzekła moja żona teraz lekko zamyślona. „A możesz też chodzić we własnych ciuchach” drążyłem dalej temat. „No właśnie nie. I dlatego przypomnij mojej mamie, żeby mi tu żadnych ubrań i żadnej bielizny nie przysyłała, bo i tak tego nie mogę tu nosić. Jeszcze nie tak dawno temu te zasady nie były aż takie surowe. Ale teraz... Sam pewnie słyszałeś… Więzienie ma być jak klasztor...” Nasza rozmowa, która rozpoczęła się w radosnej atmosferze spowodowanej spotkaniem po dłuższym czasie, teraz stała się bardziej poważna. Mimo to, delikatny uśmiech nie schodził z twarzy Agnieszki. Ja byłem coraz bardziej ciekawy i dlatego drążyłem sprawę ubioru Agnieszki coraz bardziej. „A chustka na głowie to obowiązkowa?” „Tak, obowiązkowa. Musimy ją nosić właściwie wszędzie. Szczególnie na widzeniach. Co najwyżej w celach nam to odpuszczają.” Mówiąc to schowała wystający kawałek warkocza pod chustkę. „Dziewczyny lubią prezentować swoje fryzury. Dlatego za karę zabrania się im tego” powiedziała Agnieszka i zaśmiała się. Więzienny strój Agnieszki nie przestawał mnie intrygować. „A te twoje drewniaki...” zacząłem drążyć, „dawno już takich butów nie widziałem”. „No i właśnie o to chodzi, żebyśmy tu wyglądały niemodnie” usłyszałem z ust Agnieszki. „Mamy wyglądać skromnie i siermiężnie, żeby nas w ten sposób odciągać od współczesnego konsumpcjonizmu.” „A te drewniaki to twoje jedyne buty” dopytywałem dalej. „No nie całkiem. Te tutaj to nosimy wewnątrz budynku, a jak wychodzimy na zewnątrz to zakładamy takie same, tylko z czerwonymi literami ZK. I to są wszystkie buty, które nam wolno nosić.” Po chwili dodała: „Trochę ciężko tak chodzić cały dzień w tym twardym obuwiu, ale co tam… Dajemy radę...Wychowawczyni nam zawsze powtarza: Jak dawniej dziewczyny z biedoty w czymś takim chodziły, to wy też możecie”. „A tak w ogóle, to mamy tu żyć ascetycznie, jak zakonnice” dodała po chwili z fikuśnym uśmiechem. „Niedawno zresztą kodeks karny wykonawczy został uzupełniony o taki zapis. Dokładnie go teraz nie zacytuję, ale tak mniej więcej to brzmi...” wyjaśniła po chwili. To ostatnie stwierdzenie Agnieszki zrobiło nam mnie największe wrażenie. A więc ta medialna retoryka, że więzienie ma być jak klasztor, to jednak nie był pic na wodę. Mamy XXI wiek, a jednak władza wprowadza zakładach karnych jakieś porządki kojarzące się z jakąś dawno minioną epoką. Przez chwilę rozmarzyłem się… Zapatrzyłem się w Agnieszkę. Zacząłem w niej widzieć taką zakonnicę „na czas określony”, taką niesforną dziewuchę zamkniętą za karę w „klasztorze”. Popołudniowe słońce i zazielenione gałązki drzew zaglądające przez zakratowane okno tworzyły jakąś taką romantyczną atmosferę… Nie wiem, jak długo się tak wpatrywałem w Agnieszkę. W każdym razie po jakimś czasie usłyszałem jej pogodny i jednocześnie rezolutny głos: „Marek, obudź się. Nie mamy aż tak dużo czasu. Może porozmawiamy jeszcze o czymś innym. Nie tylko o więzieniu. Co tam na przykład u mojej mamy?” „U twojej mamy? Ach nic takiego...Oczywiście się bardzo przejmuje tym, że ty tutaj jesteś. Powiedziałem jej, że jadę do ciebie, więc kazała, żebym zaraz potem zadzwonił do niej.” „Przyzwyczai się” odpowiedziała Agnieszka wyluzowanym głosem. „A tak w ogóle to życie toczy się, jak zawsze. To lepiej ty opowiedz jeszcze coś o tym, jak tutaj, za kratami, życie wygląda. Nie boisz się żadnej ze współwięźniarek?” „No co ty” usłyszałem w odpowiedzi. „Wszystkie dziewczyny tutaj są w porządku. Zresztą to wygląda tak, że na początku więźniarka jest w pojedynczej celi, a potem, w czasie, kiedy cele są otwarte i możemy się swobodnie poruszać po oddziale, poznaje inne więźniarki i dziewczyny dobierają się, jaka z którą by chciała siedzieć w celi.” „Ale opowiedz mi trochę, co tam w szerokim świecie” dodała po chwili. „Bo my tutaj mamy tylko godzinę czasu dziennie, żeby skorzystać, czy to z internetu, czy z telewizji, czy z radia. A tak poza tym, to same gazety. Widzisz, to jeszcze jeden element tej ascezy.” No i zacząłem Agnieszce przekazywać różne informacje społeczno-polityczne, aż w końcu usłyszeliśmy miły, łagodny głos funkcjonariuszki: „Proszę państwa, musimy kończyć.” Wstaliśmy więc oboje z krzeseł, Agnieszka z radosnym spojrzeniem wyściskała mnie, ja ją zresztą też. Następnie żwawym krokiem ruszyła razem z funkcjonariuszką do wyjścia. Przed wyjściem spadł jej ze stopy więzienny drewniak. Agnieszka żwawym ruchem wsadziła stopę z powrotem do drewniaka, obróciła się szybko w moim kierunku i z rozpromienioną twarzą posłała mi całusa. Następnie funkcjonariuszka z Agnieszką zniknęły mi z oczu. Na korytarzu słyszałem jeszcze łagodne odgłosy kroków strażniczki oraz trzaskanie więziennych chodaków mojej żony.   Rozmarzony opuściłem pokój widzeń, a następnie teren zakładu karnego. I byłem taki rozmarzony najpierw w drodze z więzienia do autobusu, potem podczas jazdy autobusem, a potem w drodze z autobusu do domu. Wokół siebie widziałem ludzi mniej lub bardziej modnie ubranych, a tam za murami więziennymi moja żona praktykowała jakiś ideał ascezy chyba na miarę jakiejś innej epoki...Może ta epoka miała dopiero nadejść? Zafascynowało mnie, że moja żona, dotąd imprezowa dziewczyna, najwyraźniej odnalazła się w tym, jakże innym od jej dotychczasowego życia, świecie. Jako dziennikarka pragnęła doświadczać tego, co nowe, niezwykłe. Ale może był jeszcze jakiś inny powód. Na przykład jej pochodzenie szlacheckie. Myślę, że w Polsce, gdzie odsetek szlachty był stosunkowo duży, wiele osób może wywodzić się ze szlachty i o tym nie wiedzieć, ale akurat w rodzinie Agnieszki pamięć o tym była żywa. Tak sobie myślałem, że przecież szlachta to stan wojskowy, którego etos nastawiony jest na poszukiwanie przygód, a nie na drobnomieszczańską stabilizację. Agnieszka dotąd szukała przygód w imprezowym życiu, a teraz tę więzienną rzeczywistość także zaczęła traktować jako przygodę. I chyba ten jej sarmacki indywidualizm nie pozwalał jej traktować pobytu w zakładzie karnym tak, jak to nakazywały w znacznej mierze akceptowane normy społeczne: czyli jako czegoś wstydliwego, jako swego rodzaju dziury w życiorysie. Takie luźne i nie aspirujące do ścisłości myśli towarzyszyły mi podczas drogi od Agnieszki do domu. Po opuszczeniu autobusu spojrzałem na mój telefon komórkowy i zauważyłem, że teściowa próbowała się do mnie dodzwonić. Żeby nie zaczynać pod koniec dnia jakiejś długiej rozmowy, wysłałem teściowej tylko SMSa: „U Agnieszki wszystko w miarę w porządku. Porozmawiamy jutro. Marek.” Chociaż bałem się, że po takim dniu pełnym przeżyć trudno mi będzie zasnąć, to jednak dobra lektura szybko sprowadziła na mnie sen. A kiedy spałem były sny. Na przykład, jak Agnieszka zdejmuje kolorową sukienkę i szpilki i zakłada zieloną więzienną spódnicę i drewniaki...
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...