Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Elżbieta Burbon


myślątko

Rekomendowane odpowiedzi

nie pochylę głowy
spokojnie mogę patrzeć prosto w oczy
żałosnym oprawcom
wykrzywionym gębom

dzieci bez rąk i głów
zaślepione siłą rewolucji
gilotyna zgarnia ofiary
z działań niewinne winne urodzeniem
kim jesteście żeby nas oceniać
burzyć miejsca przez wieki budowane

nie pochylę głowy
nie wstydzę się krwi
która we mnie płynie

zniesławia nas banda niegodziwców
katów a konwent to zgraja żądnych
władzy łotrów wciąż kładzie
wam w głowy zniewala słowami
kto woli ludu chce się przeciwstawić
na śmierć zasługuje

w tym czasie lud Wandei walczy
bo jak wyrzec się rodu
wiary i rodziny

nie pochylę głowy
musicie ją ściąć

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli wstawiasz wiersz, to oczekujesz chyba jakiegoś wyniknięcia. A jeśli nie oczekujesz i masz zamiar unosić głowę z pustą dumą i butnie reagować na zdanie czytelnika, to niestety stajesz się podobna do tej pani Burbon.

Także...

Madame?

Pierwsza wstąpisz do rzeźni?


A tak konkretniej - może i niezły monolog, jeśli chodzi o treść. Ale to tylko mało ciekawa proza.

Pozdro.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

chciałam wiedzieć co wynika z łopatologicznego zapisu wiersza dla poprzedniego komentatora
oprócz tego że łopatologia, to co z tego wynika? gorsza jakość ? to, że źle się czyta? banalność ? nuda ? niechęć ?

sama łopatologia nic nie mówi, oznajmia jedynie prostość zapisu
gdzie buta w moim zapytaniu? to zwykła chęć wyjaśnienia

nununu może pan grozić paluszkiem swoim dzieciom

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oki, błędnie zinterpretowałem Pani odpowiedź. To mi się czasem zdarza. Zwłaszcza jak w necie jestem. Proszę wybaczyć.

Z "łopatologią" (choć ja bym tego tak nie nazwał) chodzi o to, że treść i pomysł nie jest taki zły, ale środki wraz z przekazem są mało odkrywcze. Po prostu wiersz w warstwie językowej jest dość skromny. Brak tu również metafor, czy zestawień obrazów tworzących metafory, przerzutni itp. zabiegów, które mogłyby ten tekst uatrakcyjnić. Mamy za to treść.

Treść w dodatku mało odkrywczą, bo takie informacje można znaleźć na przykład w filmie czy książce historycznej. Czyli jest to dopisanie monologu do biografii pewnej kobiety. Z monologu tego nic się nie wynurza konkretnego. Bo o tym, że rewolucja jest be, to pisał już Żeromski w "Przedwiośniu".

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



:)

Dzieci to może ja będę miał za 10 lat. Choć przyznam, że nie planuję.
No i sory, za wcześniejszą odpowiedź. Myślałem, że mam do czynienia z kimś innym ;P

Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Jak się nazywasz? Alkione, prawda? Bo tak właśnie się nazywasz? Nikt nie znał twojego imienia aż do teraz. Opada w chmurze gryzącego kurzu zasłona tajemnicy. Po miliardach lat. Po całych eonach dekad niczym wieczność. Mimo że w przestrzeni jeszcze do końca niewyśnionej… Zatem, powiedz mi, bo tamto nie uzyskało żadnego poklasku, podoba ci się czy nie? Mów szczerze. Masz, naleję ci czegoś mocniejszego. Może rozwiąże ci się język i popłyniesz wartkim potokiem słów. Tylko przesuń się trochę w bok, bo nie widzę księżyca w pełni. Widzę jedynie twoją twarz usianą księżycowymi kraterami. Albo może to ty nim jesteś? Jesteś nim, prawda? To ty jesteś tym księżycem, który wkrada się chytrze srebrną smugą blasku? A zatem mówię do księżyca, nadając mu nawet imię. A zatem…   Tu przerywam na chwilę pisanie, albowiem słyszę jakieś stukania i szurania krzeseł dobiegające z książkowych półek regału. To bohaterowie powieści próbuję wydostać się na zewnątrz. Kołaczą się i wyją jak te psy uwięzione w klatkach. Książka spada na podłogę. Jedna. Druga. Trzecia… Spadają, furkocząc w locie skrzydłami rozbieganych nerwowo stronic. Wzniecają pył zakrzepły przez lata… I znowu cisza…  Cisza, aż w uszach dzwoni. A więc to był jedynie krótki zryw rzeczywistości. Chwilowy błysk pamięci. Tylko takiej enigmatycznej. Zatajonej.   Zatem wchodzę po półkach jak po drabinie. Wspinam się, poruszając wieloma odnóżami, aby dosięgnąć czułkami drgających gwiazd. I kiedy tak osiągam powoli szczyt słyszę jakieś polemiki dobiegające z ciemności. Ktoś się z kimś sprzecza. Spoufala. Kłóci… Muskają mnie słowa, jakby zimne usta całowały skronie. Zamknięte powieki… Okrywam się koszulą z wilgoci i pleśni. Upodobniony na kształt ekscentrycznej ćmy, która wciska się na powrót do kokonu  poczwarki. Zapadam w letarg…   Kiedy się budzę, w dole słychać trzaskanie podłogowych klepek od czyichś kroków. Ktoś bez wątpienia chodzi w tę i z powrotem. Jakby w zadumie. Ale będąc na górze jestem bezpieczny. Nie dosięgną mnie niczyje myśli. Chyba, że jakiś olbrzym o wzroście strzelistej topoli i wiotkich ramionach. Kołyszą się. Kołyszą się za oknami drzewa. Tak blisko i tak strasznie daleko. Na wyciągnięcie ręki. Kołyszą się całe szpalery, te prawdziwie i te urojone… Światła ulicznych latarni żółkną jeszcze bardziej jak woskowe ciało nieboszczyka szykującego się do kolejnej próby wniebowzięcia. A więc jestem w górze. A więc się przepoczwarzam. Albo raczej dopoczwarzam. Wracam do początku. Do nadmiaru niewiadomego piękna. Księżyc przesuwa się. Coraz bardziej odchyla… Odchyla… Odchyla… Coraz bardziej odchyla… Aż trzeszczą wszystkie kości i stawy. Albo ta twarz czyjaś. Nieustalona w rysach.. Absolutnie obca. Niczyja… Oświetla wszystko wartkim potokiem blasku. Posrebrza nawałą pikseli mżące krawędzie przedmiotów… Po lewej stronie rozgrzebane łóżko. Odsunięte na środek krzesło… Po prawej… Na stoliku zwietrzały skrawek papieru. Wazon pęknięty na wpół. I rozsypane wokół okruchy czerstwego chleba…    A więc ktoś tu był. Kto taki? Ktoś coś zaczął, ale nie skończył. Rozsypał się w proch. Zwietrzał jak ta karetka papieru z okruchami nic nieznaczących słow. I widzę siebie. Koło stołu. Siedzę pod ścianą z kolanami pod brodą. Ale nie poznaję do końca, albowiem kościste truchło zatarł w połowie czas. Pod płachtą pajęczyn. Wrośnięte korzeniami w ziemię. Połączone ze ścianą. Z żeliwnymi rurami rozgałęzionymi pod stropem, jakby pępowinami z krwiobiegiem matczynego ciała. Wszystko znieruchomiałe i martwe od wieków. Od całych tysiącleci… W absolutnej ciszy gwiazd. W głębokim oddechu nieskończonej nocy…   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-13)      
    • @beta_b Bo na tych złożach, zorza dodana Po na powrozach, tak wyczekana   Bardzo dobry wiersz Zostaje w głowie   Pozdrawiam miło, M.
    • @Andrzej P. Zajączkowski Kolejne strofy, na przecinek Kolejne chwile, łap oberżynę   Bardzo wartościowy wiersz   Pozdrawiam miło, M.
    • @Jacek_Suchowicz I te marzenia, tak doniesione I te pragnienia, będą skończone   Fajnie. Miękko. Z polotem   Pozdrawiam miło, M.
    • @liwia Na sadzenie, po co spory Rozsadzenie, to opory   Ciekawie napisane Podoba mi się :)   Pozdrawiam miło, M.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...