Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Jestem Dominiką Starą, tyle że coś popsuło mi się z tamtym kontem. Jak zwykle - zaczynam pisać coś nowego.

Rozdział I

Pusta, szara ulica, podobna do tysiąca innych w mieście. Wzdłuż drogi ciągną się dwa rzędy bezlistnych drzew, których gałęzie smaga deszcz i wiatr. Jakiś kundel biegnie chodnikiem, spiesząc się do domu swojego pana, który zapewne z niecierpliwością na niego czeka – nawet psów nie wypuszcza się w taką pogodę. W taki właśnie dzień, kiedy niebo jest zachmurzone i ciężkie, na ulicę wszedł wysoki chłopak.
Idąc, wdeptywał w kałuże, nawet tego nie zauważając. Jego ortalionowa kurtka była całkiem przemoknięta, a po ciemnobrązowych, kręconych włosach spływały krople deszczu. Na plecach niósł plecak, także do cna mokry. Ręce trzymał w kieszeniach jeansów. Po błyskach jego ciemnych oczu można było poznać, że jest zły.
Szedł w kierunku sporego, bananowożółtego domu. Był on dosyć osobliwy, z wieloma wieżyczkami i balkonami w dziwnych miejscach. Ogród na otaczającej go niewielkiej działce był bardzo zaniedbany; rosły tam nieregularnie posadzone drzewa owocowe a trawa przykryta warstwą liści powinna być już dawno skoszona.
Chłopak doszedł do zielonej, starej furtki prowadzącej do domu. Zdjął plecak i szukał czegoś przez chwilę, po czym wyjął klucz i wsunął go w zardzewiały zamek. Coś szczęknęło i furtka, skrzypiąc, stanęła otworem. Nie kwapiąc się żeby ją zamknąć, chłopak ruszył żwirową ścieżką w stronę budynku.
W jego domu panowała cisza. Żadnych rodziców witających syna, który wrócił ze szkoły, żadnego odgłosu ekspresu do kawy, którą domownicy mogliby sobie zrobić po ciężkim dniu pracy. Zapewne był do tego przyzwyczajony, bo jego mina nie zdradzała zaniepokojenia albo strachu. Zrzucił z ramion plecak i rozebrał się. Potem otworzył jedne z licznych drzwi, prowadzących do dobrze oświetlonego pokoju. Był on dosyć duży, ale stał tu tylko jeden mebel – wielki, prosty stół. Siedziała przy nim dosyć ładna, rozczochrana kobieta, energicznie ugniatająca glinę leżącą na blacie.
- Cześć, mamo. – Rzucił chłopak z dezaprobatą patrząc na walające się wszędzie papiery i kubki z niedopitą herbatą.
- Cześć, kochanie! – Odpowiedziała jego mama. Odwróciła się i popatrzyła na syna niebieskozielonymi oczami z mocnym makijażem. Miała dobrze wykrojone usta pomalowane niemalże niewidoczną szminką. Widocznie robiła to w pośpiechu, ponieważ oprócz ust miała pomalowaną także część policzka. – Jak w szkole?
- OK. – Odpowiedział chłopak i chociaż jego mina mówiła coś wręcz przeciwnego, jego mama nie zwróciła na to uwagi. Czasami zauważała wszystko: ciągle wołała „Michał, nie odrobiłeś lekcji!”, „Michał, nie podlałeś kwiatów!”, ale najczęściej była tak mało spostrzegawcza, że jej syn często zastanawiał się jak taka osoba może prowadzić dom.
- To ja już pójdę, nie będę ci przeszkadzał. – Dorzucił jeszcze, po czym ruszył do drzwi. Zatrzymał się w połowie drogi, po czym zapytał – Co tak właściwie lepisz?
Jego mama była artystką. Zajmowała się lepieniem w glinie dziwnych, bezkształtnych rzeźb. Michał nie lubił, kiedy rzeźba nic nie przedstawiała, sam lepił wyłącznie przedstawiające coś rzeczy: ptaki, koty i inne zwierzęta. Natomiast jego mama używała gliny do robienia wielkiego „nic”. Zdaniem jej syna było to marnotrawstwo materiału i czasu.
- A, nic takiego. – Uśmiechnęła się mama – Będzie nazywać się „Ulotność chwili”.
- Aha. – Mruknął Michał i wyszedł, starannie zamykając za sobą drzwi.
Stanął w korytarzu, niezdecydowany. Wiedział, że jeśli pójdzie do taty będzie musiał mu opowiedzieć całą prawdę, zrobi to odruchowo. Ojcowi nigdy nie kłamał. Jeżeli jednak pójdzie do swojego pokoju, a tata później odkryje, że ma problem, a zrobi to na pewno, nie dość, że na niego nakrzyczy to jeszcze nie pomoże. A pomocy Michał potrzebował najbardziej. Po co odwlekać sprawę? Otworzył drzwi obok pracowni jego mamy.
W przeciwieństwie do pokoju zajmowanego przez matkę, tu wszystko miało swoje określone miejsce. Na podłodze nie walał się ani jeden papier, nie było tu też żadnych szklanek lub kubków - panował idealny porządek. Zamiast biurka stały tu dwie sztalugi. Jedna cała poplamiona jaskrawymi farbami, druga, mniejsza, była czysta, miejscami tylko zarysowana ołówkiem.
Przy większej sztaludze stał wysoki mężczyzna ubrany w śnieżnobiałą koszulę wpuszczoną w brązowe, sztruksowe spodnie. Na dźwięk otwieranych drzwi odwrócił się. Miał mocno zarysowaną szczękę i srogie spojrzenie błękitnych oczu. Srogie, ale wyczuwało się, że pod tym niemiłym wzrokiem kryje się jakaś taka opiekuńczość, dobroć. Za to spojrzenie Michał kochał swojego tatę trochę więcej od mamy, choć wiedział, że tej drugiej może być przykro.
- Cześć, tato. – Przywitał się chłopak. Kiedy tata przesunął dłonią po ciemnobrązowych włosach, wiedział już że się domyśla.
- Chciałeś mi o czymś powiedzieć? – Spytał – Bo jeśli tak, to się pośpiesz, muszę oddać obraz do dwudziestego szóstego listopada. Mam mało czasu, nawet nie zacząłem.
- Tak… - Zaczął Michał – Chciałem ci coś powiedzieć. Dziś w szkole był sprawdzian…
- Dlaczego nic mi o tym nie mówiłeś?! Sprawdziany są zapowiadane, pouczylibyśmy się!
- Nie powiedziałem, bo nie chciałem żebyś kazał mi wkuwać do późnej nocy. – Tłumaczył chłopak - Uczyłem się sam, naprawdę! I wydawało mi się, że nauczyłem się całkiem sporo, ale okazało się, że nie…
- No właśnie!
- Ryba… To znaczy Poniedziałkowa… To jest… No wiesz, nauczycielka matmy! Ona zawsze sprawdza klasówki na lekcji. Dostałem dwóję.
- Znowu zawaliłeś matematykę! – Krzyknął ojciec – Trzeba było nam powiedzieć! Dlaczego nie możesz nauczyć się najprostszych działań? Kto to słyszał żeby chłopak w pierwszej klasie gimnazjum nie wiedział jak wykonuje się dzielenie na ułamkach?!
- Przepraszam – Michał zwiesił głowę. – Ale to nie do końca moja wina.
Do pokoju weszła mama Michała, zaniepokojona krzykami, które przeszkadzały jej w pracy.
- Co się stało? – Zapytała – Dlaczego tak wrzeszczycie?
- Nasz syn dostał dwóję z matmy i próbuje wciskać mi kit, że to nie jego wina.
- To prawda? – Zwróciła się do Michała, który pokiwał głową. – Nie bardzo rozumiem…
- Nie kłamię! Wszyscy dostali grupę I, która zawsze jest łatwiejsza, a tylko ja grupę II, nie mogłem sobie z nią poradzić… Ryba się na mnie uwzięła!
- Uważaj, bo ci uwierzę! – Powiedział tata. Marszczył brwi, co było oznaką intensywnego myślenia. – Dam ci karę. Mam dosyć skarg na ciebie! Zastanowię się, co będzie dla ciebie najlepszą nauczką, a na razie idź do swojego pokoju i nie wychodź, póki nie przyjdę!
- Ale… - zaprotestował Michał.
- Wynocha! – Ryknął ojciec. Był naprawdę wściekły, takiego jeszcze nie widział. Wiedział, że nie ma szans na wytłumaczenie się. Wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
„Nie dość, że w szkole Poniedziałkowa daje mi inną grupę niż wszystkim innym i dostaję dwóję to jeszcze rodzice zamiast mi pomóc dadzą mi karę” – myślał rozgoryczony. Wspiął się po schodach prowadzących na pierwsze piętro, potem na strych. Otworzył drzwi, zamknął je na klucz i rzucił się na łóżko.
Przez dłuższy czas leżał bez ruchu wpatrując się w drewniany sufit. Był zły już w drodze do domu, a tata tylko pogorszył sytuację. W końcu usiadł na materacu, rozglądając się po pokoju. Był całkiem spory, ale przytulny. Obok, przy oknie, stało biurko. Ścianę równoległą do łóżka zajmowały regały z książkami i rzeźbami Michała. Wszystkie meble były drewniane i nowe. Prawie całą podłogę zajmował niebieski dywan w nieregularną, kremową kratkę. Pomieszczenie nie było brzydkie, może trochę zaniedbane; półki pokrywał kurz a na suficie wisiały pajęczyny. Michałowi to nie przeszkadzało, dla niego było ważne, że wszystko miało jakieś miejsce, więc zawsze wiedział gdzie i co jest.
Usiadł przy biurku i wyjął glinę. Próbował coś ulepić, ale nic mu nie wychodziło. Ze złością rzucił niedokończoną rzeźbę w kąt. A potem, choć nigdy mu się to nie zdarzało, zapłakał gorzko. Wstrząsały nim szlochy, które bez powodzenia próbował w sobie dusić. Zakrył oczy dłońmi. Niby płakał tylko z powodu jakiejś głupiej klasówki, ale nie mógł się powstrzymać – wszystko go denerwowało.
I właśnie w tym momencie, kiedy Michał chciał być sam, ktoś zapukał do drzwi.
- Idź sobie! – Krzyknął płaczliwym głosem.
- Dlaczego płaczesz? – Usłyszał zaniepokojony głos mamy.
- Idź sobie! – Powtórzył, zdenerwowany.
- Dobrze, tylko powiedz mi co chcesz na kolację.
- Niewiem! Daj mi spokój!
Usłyszał jak mama odchodzi. Przestał płakać tak samo nagle jak zaczął. Wyjrzał za okno, ocierając twarz z łez. Krople deszczu bębniły w parapet. Wiatr hulał po pustej ulicy. Nagle wpadł na pewien pomysł.
Podniósł z podłogi kawałek gliny, który w złości cisnął obok regału. Wyjął z szafki jeszcze całe pudełko starannie opakowanego materiału, tak, aby nie wysechł. Przyjrzał się swoim zapasom. „Wydaje mi się, że wystarczy na głowę” – pomyślał – „Będę musiał dokupić albo pożyczyć jeszcze dużo, ale to chyba będzie najlepsza rzeźba w moim życiu”.
Wpadł na pomysł ulepienia przyjaciela, a dokładniej – przyjaciółki.

Proszę o krytykę, bo może kiedyś zostanę pisarką... :)

Opublikowano

Bardzo podobał mi się kontrast między bałaganem w pokoju matki a u ojca. Niestety nie podobała mi się umieszczona na końcu reakcja matki, która na początku nie wykazuje żadnego zainteresowania, a później się pyta o kolację. Sam pomysł bardzo mi się podoba jest taki życiowy. O błędach stylistycznych i tym podobnych nie będę się wypowiadał bo sam nie wiele wiem. Mam tylko nadzieje, że kolejna część będzie równie dobra.

Opublikowano

Reakcja matki wynika z jej roztargnienia. Stworzyłam ją taką mało odpowiedzialną. Cieszę się, że podoba ci się reszta opowiadania. Dopiero zaczynam, należę do "grona młodszych" na tym serwisie. Teraz tylko miejmy nadzieję że nie znudzi mi się pisanie, jak to zwykle bywa. Czekam na dalszą krytykę, a może i pochwały...

Opublikowano

Masz rozpoznawalny styl, Dominiko, wydaje mi się, że u młodego autora to duży plus na samym starcie. Pamiętam, że jak trafiłam na to forum w styczniu tego roku, to Twoje utwory z cyklu "Dziadek na jabłoni" były pierwszymi, które czytałam i które zresztą bardzo mi się podobały. To opowiadanie też jest OK i ma bardzo charakterystyczny klimat. Jest parę zdań do ewentualnego poprawienia ale na dzisiaj już naprzyczepiałam się dosyć do innych, więc napiszę o tym następnym razem. Ogólnie, wrażenia mam bardzo pozytywne - pozdrawiam serdecznie - Ania

Opublikowano

Bardzo poprawnie, tekst i historia sprawnie ułożone, matka wygląda raczej na osobę wyciszoną, zagubioną, to ojciec jest dominującą postacią w tej rodzinie, dlatego opis i reakcja zachowania matki pasują do ogólnego obrazu.

Był naprawdę wściekły, takiego jeszcze nie widział. - to zdanie do poprawki. Co kto nie widział?
Wyjął z szafki jeszcze całe pudełko starannie opakowanego materiału, tak, aby nie wysechł. - Nie wysechł kto? ( co? ), z kontekstu zdania nie wynika, żeby materiał był mokry, a tu na dodatek brzmi to dwuznacznie. Też do poprawki.
Niewiem - piszemy osobno - nie wiem.
Ojcowi nigdy nie kłamał - Ojcu nigdy nie kłamał!

Pomyśl jeszcze nad tytułem, najlepiej, żeby rzucał się w oczy, był charakterystyczny i zostawał w pamięci. Wiesz, z opowiadaniem jak z człowiekiem. Człowiek to dusza i charakter, a tytuł jest jak ubiór. W kontaktach liczy się wrażenie, a ludzie w pierwszych sekundach oceniają Twój wygląd. Tytuł jest takim "ubraniem" opowiadania, ma się rzucić w oczy.
Jeśli mogę dać Ci jakąś radę, to taką, żebyś nie wklejała opowiadania, dopóki nie nadasz mu tytułu. Wklejaj tekst dopięty na ostatni guzik, zakończony. To daje więcej punktów u potencjalnych czytelników.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Nie ma nocy, abym nie widział skurczonymi źrenicami w łupinie powiek czołgu — co jak skorpion między zabudowaniami rozjeżdża dzikie jabłonie w naszym sadzie o świcie i nawęsza lufą cel.   Wychodzę z ukrycia — oddech i puls, rwane kadry. Podczepiam magnetyczną minę na pancerz silnika.   Wystrzał adrenaliny. Sekunda — może trzy. Na dnie kałuży widzę odstrzeloną wieżę lewitującą bielą płomienia, w rozżarzeniu wypalającego się bezradnie kadłuba.   Noc — i wszystko gaśnie.   Przeznaczenie jest parodią heroizmu.  
    • Niesamowite  te metafory, tak chyba rzeczywiście  wygląda to " siódme niebo" jestem pod wrażeniem:):)
    • To jest po prostu POEZJA:) inni przede mną" rozbierali " wiersz a ja się tylko zachwycam:):)
    • @Berenika97 Dziękuję Bereniko za piękny komentarz:):)
    • Po środku mroku świeca się tli Z tła ku niej lgną kirowe ikary - ćmy W mdłą ciszę wdarł się ledwo słyszalny trzask Życie znów staje się żartem bez puenty A po kruchym ikarze z wolna opada pył   Wspomnienie i dym, a on spełniony Unosi się w górę, jest taki wolny - Już nic nie czuje. Co za ironia Dla obserwatora, tak przykra Może się wydać ta jego dola   Lecz czym jest różny człowiek od ćmy Wciąż szuka czegoś co go wyniszczy - Czegokolwiek, co będzie mu ogniem Jego świadomość jest obserwatorem On pragnie się wyrwać, uwięziony w sobie Biega za szczęściem, jak liść za wiatrem A każde spokojne spełnienie, zamienia w drżenie   Potem zostaję dym, który rozrzedza płynący czas. Ucieka on słowom w pozornie głębokich opisach. Mimo to staramy się mówić o tych niewidocznych nam szczytach gór Gór, he, he - chyba szaleństwa   My od początku do końca tak samo ciekawi Mówimy gładko o tym czego nie znamy A jednak dziwny posmak zostaje w krtani Gorzki posmak wiedzy że nic nie wiemy Przykrywamy typowym ludzkim wybiegiem, ucieczki w poszukiwanie   Jak dla ślepego syzyfa, w naszej otchłani Pozostaje nam tylko zarys kamienia Zesłanie od bogów Lub od siebie samych Szukamy ognia Potykając się znów o własne nogi Z pustką i cieniem za towarzyszy I przytłaczającym ciężarem ciszy   Błogosławieni niech będą szaleńcy Których natura - kpić z własnej natury Bo choć idą tą samą drogą Dla nich zdaje się być jasną i błogą W świetle ucieczki od świadomości Idą spokojnie, spotkać swój koniec Nie szukając w tym najmniejszej stałości W swoim stanie, zrównują się z dymem Przecież ich ruchów też nikt nie pojmie Ich świat jest czymś innym niż zbiorem liter i ciszy   Reszta zaś tych nieszalonych Brodzących w pustej słów brei, Zamknięta w otwartych klatkach, Które z czasem nazywa się 'prawda'   Kurtyna nocy już dawno opadła Mgła, wodą na ziemi osiadła Obserwujący ćmy zasnął A nasza świeca, wreszcie zgasła
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...