Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Byłeś ostoją

Ażeby wspomnieć Twoją sylwetkę,
dobrze jest oczy w powiekach ukryć.
Wyłaniasz mi się bez zbędnych zaklęć,
w lufcik dzieciństwa z bliska dziś zerknę.

Lubię, gdy z drewna robisz użytek;
dziadowi brodą dasz żerdź przytrzymać,
bo w brodzie dziada siła olbrzymia,
a dziad po dziadku! Niesamowite.

Ośnika ostrzem z jodłowej kory
gładź wydobyłeś, wyciąłeś sęki.
Teraz świderek bierzesz do ręki,
będziesz na szczeble wiercić otwory.

Innym znów razem w wielkich opałach
były trzy kloce, lekko przeschnięte.
Przestępowałem z pięty na piętę
Siekierze pałka mocy dodała.

Właziłem wzrokiem tam, gdzie siekiera,
klin za nią w szparę chytrze wpychałem –
aż się rozpruje odziomek cały.
I nie ma kloca; połówki teraz.

W ćwiartki połówki już rozłupane,
te wprawnym cięciem tnie się na szczapy.
- Przynieś mi wody, w gardle mnie drapie;
garnuś blaszany poda ci Franek.

Pokazywałeś mi w lesie sągi,
ogromny liszaj po ściętej brzozie,
mówiłeś, z czego stępa być może,
a które kloce dobre na dągi.

Czułem się ważny – byłem potrzebny,
a dzięki temu mogłem być blisko.
Trzaski nosiłem pod palenisko;
mydło podałem i ręcznik zgrzebny.

W pejsatych wiórach mogłem się nurzać,
z obrzynków desek labirynt grodzić,
trociny sypać ręką po gładzi –
szlak Beduinów, piaskowa burza.

Śnią mi się sęki z twarzą tajemną,
czuję woń deski w słojach sosnowych...
Byłeś rycerzem, Piastem, gajowym –
wspaniale było, gdy byłeś ze mną.

Wciąż odkrywałeś mi światy obce
rankiem, o zmroku, nawet w niedzielę.
Sam jeden, dałeś tych światów wiele...
Zawsze ostoją byłeś mi ojcze.

Tarnów, 30 stycznia 2000 roku.

Opublikowano

Witam Panie Pawle,

czytam wiersz od kilku dni, a on wciąż ucieka w ciszę - czemu?
Bo piękny jest. Kawał poezji - sąg cały. Dobra robota - formalnie ideał, treść cudowna, choć o sprawach niezwykłych (niecodziennych), to zaciekawia przez liryczne oświetlenie i dużo emocji, które czuć. Nawet zakończenie, gdzie busola skacze trochę podad kreskę uwznioślenia, jest do przyjecia (temat szalenie trudny - wybrnął Pan z sukcesem).
Gratuluję.
pzdr. bezet

Opublikowano

Dzień dobry,
bardzo dziękuję, że zatrzymał się Pan przy miom wierszu. Pomyślałem już nawet, że nikt na tym forum nie zwróci na niego uwagi. Forma rymów, jakiby one nie były, skutecznie odstrasza młodych, pragnących być trendy i cool. Użyte tu wyrazy - z języka leśników, cieśli i stolarzy - są dla większości zapewne nie tylko archaiczne, ale i niedostępne przez pewien rodzaj hermetyzmu. Ale ja chciałem, żeby w tym wierszu był duch mego ojca, nie jakiegokolwiek tatusia. I pański komentarz, drogi Panie Romanie, świadczyć może, iż nawet mi się to udało. Jestem wielce rad z tego powodu.
Serdecznie pozdrawiam,
Kolcaty

Opublikowano

Panie Pawle, niesamowita atmosfera. Bardzo dobrze, że są rymy. Co prawda na początku wiersz mnie odstraszył długością, lecz gdy zacząłem czytać, już się nie oderwałem.
Po prostu czuć woń świeżej żywicy i poranków na leśnych łąkach (oby nie mieleckich) :).

pozdrawiam

Opublikowano

Wspomnienia są z Beskidu Wyspowego. Polanki w lokalnej gwarze nazywają się placynami. W miejscach wilgotniejszych wiosną kwitną kobierce zawilców, rzadziej kwietów żywca (tak tak). Latem dojrzewają poziomki, które można nanizać na źdźbło trawki i podać...

Opublikowano

Pawle ! Urzeka, rzuca gdzies daleko w "drewniany swiat", sciska gardlo i przywoluje mi takze twarz ojca, zrecznie wycinajacego w drewnie figurki, konia; etc. ech... szkoda gadac, lepiej jeszcze pare razy poczytac albo zabrac ze soba. Dziekuje Arena

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Nie umiem powiedzieć, kiedy to się zaczęło. Czy wtedy, gdy usłyszałem w środku nocy zgrzyt furtki, czy gdy znalazłem pod wycieraczką zardzewiały gwóźdź – długi, wygięty na końcach, jakby czekał na dłoń. A może wcześniej – kiedy się wprowadził, a jego córeczka, może z rok młodsza od mojej, biegała po ogrodzie i krzyczała do nikogo, w puste powietrze: – Nie ruszaj mamy! Nie ruszaj mamy! Robert był sąsiadem idealnym. Zawsze punktualny. Zawsze pomocny. W piątki śmieci, w soboty grill, w niedzielę po kościele – dzieci na rowerkach. Uśmiech miał gładki, jak wypolerowane szkło. Ale oczy… gdy patrzyłem w jego oczy, czułem, jak zimno rozlewa się po moim kręgosłupie, jakby w środku zamiast źrenic coś się w nich poruszało. Niektórzy ludzie chowają coś pod skórą. On chował to głębiej – jak larwa drgająca pod celofanem. Czasem, gdy stał na balkonie, jego cień do niego nie pasował. Był o ułamek sekundy spóźniony. Ale była też inna rzecz. Kiedy mówił, jego odbicie w szybie… jakby nie otwierało ust. Pierwsze ciało znaleźli we wrześniu. Drugie w październiku. Trzecie w grudniu, tuż przed Świętami. Kolejne w marcu. Zawsze zatłuczone młotkiem. Zawsze kobiety. Zawsze noc. Ostatnia trzynaście lat. Dziewczynka. Media pisały o „fryzjerze”, bo ofiarom wkładał do dłoni wyrwane z ich głów włosy. Ale ja wiedziałem wcześniej. Bo widziałem go, jak wychodził nocą. Z czarną torbą. Bez pośpiechu. Z tą jego twarzą – spokojną jak po spowiedzi. Zacząłem prowadzić dziennik. Zanotowałem każdy jego krok. Kiedy wychodził. Kiedy wracał. Co niósł. I coś we mnie pękało z każdą nocą. Zacząłem śnić o nim. Ale nie tak, jak człowiek śni o kimś. Śniłem jakby za niego. Widziałem jego oczami. Czułem chłód żelaza. I jego ciężar w dłoni. Puls drugiej osoby. Zanim ucichł. Czasem, przeglądając dziennik, nie wiedziałem, czy czytam swoje notatki, czy dopiero mam je napisać. W grudniu wysłałem anonim do policji. Potem zdjęcia – jego, wychodzącego z torbą. Cisza. A potem dostałem list. Bez treści. Bez znaczka. W środku – zdjęcie mojej córki. Plac zabaw. Zrobione z daleka. Jej buzia zamarznięta w półuśmiechu. Na odwrocie – odcisk buta, błotnisty i ciężki. Tego wieczoru córka długo nie zasypiała. Chodziłem po domu, zapalałem i gasiłem światła, sprawdzałem zamki. Już miałem wychodzić z jej pokoju, gdy powiedziała: – Tato? Zatrzymałem się w drzwiach. Odwróciłem głowę. Siedziała na łóżku, z nogami podciągniętymi pod brodę. Na palcach – czerwone plamy. Mogła to być farba. – Nie śpisz? – spytałem. Skinęła lekko głową. Jej oczy błyszczały. Ale nie jak u dziecka. Jak u kogoś, kto coś przeczuwa. – Coś się stało? Zawahała się. Jakby słowa były za ciężkie. – Po prostu... miałam sen – wyszeptała. – Zły? Nie odpowiedziała. Tylko spojrzała na mnie długo. Uważnie. Jakby próbowała zobaczyć, kim jestem pod skórą. Jakby patrzyła... przez szybę. A potem zapytała: – Tato... czy to coś, co patrzy przez twoje oczy, też śni? Nie pamiętam, jak wyszedłem z jej pokoju. Pamiętam tylko, że drzwi zamknęły się za mną same. I że przez długą chwilę nie miałem odwagi ich dotknąć. Poszedłem do Roberta. Otworzył jak zawsze – w kapciach, z dzieckiem przy nodze. W tle cicho grała kolęda. Czuć było jabłka z goździkami. – Potrzebujesz czegoś? – zapytał. – Nie. Chciałem tylko… porozmawiać. Uśmiechnął się. Nachylił się lekko, jakby mówił z odbicia w lustrze: – Trudno jest być tylko niewinnym, prawda? I zamknął drzwi. Bez pożegnania. Zasuwka zaskoczyła cicho. Zbyt cicho. Od tej nocy nie śpię. Moja żona pyta, czemu znowu palę. Nie potrafię odpowiedzieć. Może dlatego, że zapach dymu zagłusza coś słodkiego, mdłego – jak zepsute jedzenie w ustach. Czasem czuję to coś obcego na dłoniach. W szafie trzymam młotek. Nie pamiętam, żebym go kupował. Obok niego leży dziewczęcy bucik. Różowy, z zerwaną kokardą. Nie od mojej córki. Nie od nikogo, kogo znam. W dzienniku znajduję zapiski, których nie rozpoznaję: „Nie krzyczała.” „Skóra pod paznokciem.” „Kolor włosów: ciemny blond. Zbyt młoda.” Pismo wygląda jak moje. Ale ja nie czuję, że jest moje. Jakby ktoś pisał mną. Wczoraj znalazłem pod poduszką pustą kartkę. Z tyłu przypięty – pukiel włosów, związany dziecięcą gumką w kształcie serca. Nie od mojej córki. Za jasne. Za idealne. Dziś w nocy śniłem, że śpię, a we śnie śniłem, że wstaję. Gdy się obudziłem – stałem w łazience. W ręce miałem nóż do tapet. Nie ciąłem. Tylko patrzyłem. Lustro było zaparowane. Ale ktoś zdążył w nim palcem narysować dziwny symbol. Jakby odwrócona trójka. Za mną... Coś się poruszyło. – Tato? Odwróciłem się. Córka stała w drzwiach. Na jej palcach – wciąż te czerwone plamy. Ale już nie wyglądała na przestraszoną. Jej oczy patrzyły na mnie spokojnie. Jakby już wszystko rozumiała. – Nie wychodź – szepnęła. Rano wyjąłem z kieszeni młotek. Zardzewiały. Ciepły, jakby jeszcze oddychał. Nie pamiętam skąd. Ale trzymałem go w dłoni jakby był mój od zawsze. Na ścianie w korytarzu zawisło nowe lustro. Nie wiem, kto je powiesił. Pewno żona. Ale to odbicie nie moje. Kiedy przechodzę obok… … moje oczy patrzą na mnie, jakby znały coś, czego ja jeszcze nie znam. Moją przyszłość.      
    • @Wiesław J.K. - dzięki - 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Witam - dokładnie tak jak w komentarzu - dotykają głęboko to prawda -            - dziękuje za tą refleksje -                                                             Pzdr.serdecznie.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Witaj - cieszy mnie twoje lubienie - dziękuje -                                                                                Pzdr.serdecznie. Witaj - dziękuje za miły ciepły komentarz -                                                                            Pzdr. @huzarc - @Wiesław J.K. - uśmiechem wam dziękuje -
    • i w nim także w nich przeglądasz się na co dzień nawet zaistniejesz :)))
    • Piękny, mądry wiersz:) jestem zachwycona:):)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...