Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

W jesieni swojego życia Anzelm lubił przesiadywać pod starym, rozłożystym kasztanowcem, który rósł na środku jego podwórka. Postanowił, że właśnie w tym miejscu będzie wspominał swoją młodość, odnajdywał świadomość sprzed dwudziestu, trzydziestu lat, a nawet dalej , z czasów pierwszej nauki czy beztroskiego dzieciństwa. Po dobrym, pracowitym dniu, bardzo przyjemnie było wyruszyć na spotkanie z młodym niegdyś umysłem, przyglądać się emocjom wzbudzanym chłodną analizą danych, czerpanych z niepoliczonej ilości przeczytanych książek, fantazjom odkrywanym na dnie każdego litrowego dzbanka z winem.
W dzień, Anzelm wykonywał te wszystkie prace, które przypisane są mieszkańcom małych wiosek, ukrytych wśród starych jak miliony lat, szarych i surowych gór. Jak większość mieszkańców wsi, dbał o swoje gospodarstwo: wbijał gwoździe, heblował deski, karmił stado królików a przede wszystkim rozmawiał ze swoją żoną Gerdą, która pojawiała się co jakiś czas na ganku i zaczynała rozmowę: o starych garnkach które koniecznie trzeba wymienić na nowe, o Adeli, niezwykle urodziwej córce sąsiada, lub o leniwym synu jej kuzyna Edafa, Stefanie. To wszystko wymagało skupienia myśli, oczywiście nie w takim stopniu jak w chwilach wędrówki starego umysłu w krainę dawnych, co chwilę rodzących się w nim prawd, ale Anzelm potrafił skupiać się tylko na jednej czynności.
Dziś wieczorem siedząc pod drzewem, patrzył przed siebie na rozległe wzgórza porośnięte równymi rzędami zielonych winorośli. Miał ciągle w pamięci te jesienne, otulone ciężkimi i wilgotnymi mgłami dni, kiedy jako dziecko razem z całą rodziną i ludźmi z wioski, pracował przy sadzeniu tych krzewów. Wydają one teraz piękne i obfite plony. Te dni wydawały mu się magiczne. Magiczne, za sprawą odczuwanej wspólnoty z prostymi ludźmi, dla których jesienne nasadzenia krzewów były niemal uświęconą czynnością, jak misterium które pokazywało sens ludzkiego istnienia i niosło nadzieje na przyszłość. Były to także dni pełne rodzących się w jego głowie obrazów, wśród snutych przez starszych opowieści o losach ich przodków, którzy ujarzmiając tą ziemie, tworzyli własne miejsce w świecie i własne światy w tym miejscu. Och, jakie to wszystko wydawało mu się wtedy piękne ! Jakie idealne! Jak spokojna była jego dusza i jaki młody, ciekawy otaczających go cudów umysł! Domem były mu pola i usiane żółtymi jaskrami łąki, wśród których grały swą melodie życia niezliczone rzesze owadów, pająków i innych nie znanych mu jeszcze stworzeń. Wsłuchiwał się w tą melodie, a jego dusza była polnym kwiatem i chłodem, bijącym ze zroszonej porannymi mgłami ziemi. Stworzenia jakie tam spotykał, miały kształty dziwacznych i tajemniczych postaci, które zamieszkiwały odległe, baśniowe krainy. Anzelm odwiedzał je w swojej wyobraźni, wylegując się na pachnących, łaskoczących jego skórę trawach, a po drodze, dokonywał bohaterskich czynów i doznawał szlachetnych uczuć miłości.
Jakiś czas potem, wszystkie te stworzenia oznaczył, nazwał i przyporządkował do należnych im rzędów, rodzin i rodzajów. Straciły one jednak wtedy swoje tajemnice, rozmyły się też bajeczne, odległe krainy, a Anzelm poszedł do szkoły aby ćwiczyć rozum i zdobywać wiedze.
Dowiedział się tam, że ziemia jest okrągła i skąd się biorą pory roku. Jak powstały jego ukochane góry i wyżyny, że w morzach żyją stworzenia jeszcze bardziej dziwaczne od tych, które spotykał na swoich ukwieconych łąkach, a on sam związany jest z nimi tajemną i zachłanną siłą, która każe wszelkim istotom, na miliony sposobów, walczyć i zdobywać coraz to nowe przestrzenie, kształtować je, bądź dostosowywać się do nich…

Opublikowano

Dosyć pobieżnie przeczytałam ten tekst, dlatego skrótowo sie wypowiem, być może jeszcze wrócę, żeby wniknąć w szczegóły. Moim zdaniem jest nieźle. Musisz sie tylko skupić na tym, żeby zaciekawić czytelnika, dołożyć coś intrygującego, jakąś akcje;p dużo zdań złożonych używasz, trzeba z tym uważać czasem. Momentami jest po prostu nudno. Ale jeśli przy tym stylu zbudujesz coś w innej tematyce to może być ciekawiej. Pozdrawiam

  • 10 miesięcy temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • MRÓWKI część trzecia Zacząłem się zastanawiać nad marnością ludzkiego ciała, ale szybko tego zaniechałem, myśli przekierowałem na inny tor tak adekwatny w mojej obecnej sytuacji. Podświadomie żałowałem, że rozbiłem namiot w tak niebezpiecznym miejscu, lecz teraz było już za późno na skorygowanie tej pozycji.  Mrówki coraz natarczywiej atakowały. W pewnej chwili zobaczyłem, że przez dolną część namiotu w lewym rogu wchodzą masy mrówek jak czująca krew krwiożercza banda małych wampirów.  Zdarzyły przegryźć mocne namiotowe płótno w 10 minut, to co dopiero ze mną będzie, wystarczy im 5 minut aby dokończyć krwiożerczego dzieła. Wtuliłem się w ten jeszcze cały róg namiotu i zdrętwiały ze strachu czekałem na tą straszną powolną śmierć.  Pierwsze mrówki już zaczęły mnie gryźć, opędzałem się jak mogłem najlepiej i wyłem z bólu. Było ich coraz więcej, wnętrze  namiotu zrobiło się czerwone jak zachodzące słońce od ich małych szkarłatnych ciałek. Nagle usłyszałem tuż nad namiotem, ale może się tylko przesłyszałem, warkot silnika, chyba śmigłowca. Wybiegłem z namiotu resztkami sił, cały pogryziony i zobaczyłem drabinkę, która piloci helikoptera zrzucili mi na ratunek. Był to patrol powietrzny strzegący lasów przed pożarami, etc. Chwyciłem się kurczowo drabinki jak tonący brzytwy, to była ostatnia szansa na wybawienie od tych małych potworków. NIe miałem już siły, aby wspiąć się wyżej. Tracąc z bólu przytomność czułem jeszcze, że jestem wciągany do śmigłowca przez pilotów. Tracąc resztki przytomności, usłyszałem jeszcze jak pilot meldował do bazy, że zauważyli na leśnej polanie masę czerwonych mrówek oblegających mały, jednoosobowy zielony namiot i właśnie uratowali turystę pół przytomnego i pogryzionego przez mrówki i zmierzają szybko jak tylko możliwe do najbliższego szpitala. Koniec   P.S. Odpowiadanko napisałem w Grudniu 1976 roku. Kontynuując mrówkowe przygody, następnym razem będzie to trochę inną historyjka zatytułowana: Bitwa Mrówek.
    • Ma Dag: odmawiam, a i wam Doga dam.        
    • Samo zło łzo mas.    
    • Na to mam ton.    
    • A pata dawno wymiotłam: imał to i my - won, wada ta - pa.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...