Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Korale


Rekomendowane odpowiedzi

- Jesteś pewien? – zapytała po raz kolejny Anna – Mogą ci się jeszcze przydać.
- Nie chcę ich.
- Ale, żeby tak wszy…

***

Był lipcowy dzień. Słońce ukradkiem wkradało się do gabinetu. Stary zegar na biurku wskazywał godzinę 9:13. Obok stała pieczątka: „Lek. med. Jan Manik, Onkolog”.
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie – w drzwiach gabinetu pojawił się doktor. Nie wyglądał na starego, ale na pewno na doświadczonego. Usiadł za biurkiem tak, że Bartosz dopiero teraz spostrzegł zmarszczki na jego twarzy. – Pan Kruk, tak? Syn pani Beaty?
- Tak. Dzień dobry, doktorze. Co z mamą?
- Zabieramy ją dziś na blok operacyjny. Zrobimy co w naszej mocy, ale nie mogę Panu nic obiecać. Pańska matka długo… - lekarz zawiesił głos, Bartosz sięgnął do kieszeni – …nie zgłaszała się do nas. Nie ukrywam, że może być za późno. Wszystko w rękach…
- Tak, tak, wiem – przerwał mu Bartosz. Położył na stole kopertę. – Proszę, panie doktorze. Jeśli potrzeba więcej, to ja mam. Proszę tylko powiedzieć. Wiem, że wszystko w Pana rękach.
Bartoszowi wydawało się, że ktoś jeszcze na niego patrzy. Odwrócił wzrok. Drzwi nadal były zamknięte.

***

Bartosz wyszedł ze szpitala spokojnym krokiem. Rozejrzał się. Na rogu stały taksówki. Wybrał niebieską. „Ona lubiła niebieski” – pomyślał.
- Do banku, na Kochanowskiego – powiedział łamiącym się głosem, zamykając drzwi.
- Tego przy kinie, czy obok kościoła? – kierowca dopalał jeszcze papierosa.
Bartosz zawahał się.
- Obok kościoła.

***

- Cześć mamo! Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Bartuś? Kochanie…przyniosłeś kwiaty. Dziękuję.
Bartosz usiadł na skraju łóżka. Na sali oprócz nich były jeszcze dwie kobiety, mniej więcej w wieku jego matki i jedno puste łóżko.
- Zabrali ją wczoraj i już nie wróciła. – powiedziała Beata patrząc na opuszczone łóżko – Może ze mną też tak będzie.
- Nawet tak nie mów mamo! Masz dopiero 44 lata. – kobiety wyszły z sali pod jakimś błahym, wymyślonym na szybko pretekstem
- Ale…
- Wszystko załatwię. Na dziewiątą jestem umówiony z lekarzem. Wyjdziesz stąd zdrowa szybciej niż myślisz.

***

- Dobrze, że ojciec umarł. Teraz przydadzą się te pieniądze, które mi zostawił. Dzisiaj nic nie zrobisz bez pieniędzy. Samochód – piętnaście tysięcy, bo nie mogę jeździć byle czym, studia – pięć na semestr, firma też, ostatnio nie przynosi zysków, a teraz jeszcze mama. Nie wiem, czy w tym roku będziemy mogli kupić jakieś mieszkanie. Słuchasz mnie? – Bartosz leżał już w łóżku, gapiąc się w sufit.
- Modlę się. Również za twoją matkę. I ciebie.
- Daj spokój, ja sobie poradzę bez tego, a mama jest katoliczką. Od kiedy to żydzi modlą się za katolików?
- Oj! Przestań! Kiedy ty się ostatnio modliłeś za swoją matkę?! Kiedy w ogóle ostatnio się modliłeś? Co wieczór tylko mówisz o tych pieniądzach i pieniądzach!
Anna wstała i wyszła z pokoju. Po drodze jeszcze zabiła komara. Komary zawsze ją denerwowały.
- Mama jutro ma operację. Będę cały dzień w szpitalu – krzyknął, za nią.
Mieszkali ze sobą już od niecałych dwóch lat. Tej nocy, po raz pierwszy nie spali razem.

***

Dochodziło już południe. Bartosz od rana zjadł tylko małą kromkę chleba. Obok niego siedziała jakaś kobieta. Miała zamknięte oczy. W dłoniach przekładała jakieś korale. Jej usta lekko się poruszały. Była skupiona.
Z bloku operacyjnego wyszła młoda pielęgniarka. Bartosz poznał ją natychmiast. W zeszłym tygodniu dał jej czekoladę i 200 złotych, by szczególnie troszczyła się o jego matkę. Natychmiast wstał.
- Operacja przebiegła pomyślnie – powiedziała, a Bartoszowi spadł kamień z serca – Pana ojciec…
- Matka – poprawił ją szybko Bartosz – Kiedy odzyska przytomność?
- A to pan nie jest synem pana Lubody? Przepraszam najmocniej.
Kobieta z koralami w ręce, na nazwisko Luboda zareagowała natychmiast.
- Co z moim mężem?
- Operacja przebiegła pomyślnie. Mąż zostanie przewieziony na salę lada chwila. Doktor Turowski… - kobieta już nie słuchała. Podeszła do Bartosza, który ponownie usiadł.
- Proszę. Panu teraz bardziej się przyda – powiedziała, i wnet pognała za wyjeżdżającym właśnie z bloku mężem.
Bartosz przyjrzał się koralom. Miały dokładnie 59 kulek. Takie same dostał kiedyś na pogrzebie ojca.

***

- Obiecaj mi, że jeśli umrę, to pogodzisz się z bratem, obiecaj – mówiła Beata.
Bartosz nie rozmawiał z bratem od czasu, gdy miał 15 lat. Było to niedługo, po śmierci ojca. Nie chciał spadku.
- Obiecaj.
Kobiety właśnie wróciły do sali. Jedna z nich, w szlafroku w drobne kwiatki, wrzuciła pięć złotych do skrzynki od telewizora. Dziś była jej kolej. Miała na imię Katarzyna. Imię drugiej z nich zawsze umykało Beacie.
- Obiecuję – Bartosz zerknął na zegarek - Już dziewiąta. Muszę iść, mamo. Wszytko będzie dobrze. Kocham cię.
Wychodząc minął w drzwiach młodego księdza, w wieku około 25 lat. Nie odezwał się słowem.

***

Taksówka podjechała pod bank.
- To będzie 45 złotych.
Bartosz wyjął z portfela ostatni stuzłotowy banknot.
- Dziękuję, proszę zatrzymać resztę.
Wysiadł i poszedł w stronę banku. Trzymał już rękę na klamce. W witrynie odbijała się wieża kościoła. Bartosz odwrócił się przez ramię Przez chwilę patrzył na bijące na wieży dzwony. W końcu pchnął drzwi i wszedł do środka.

***

To było sześć lat temu, jakieś dwa miesiące po pogrzebie ojca. Beata nigdy nie wiedziała, o co jej synowie się pokłócili. Mogła jedynie coś podejrzewać.
Była lipcowa niedziela. Marcin z matką wrócili właśnie z kościoła. Nie robili Bartoszowi wyrzutów, że od śmierci ojca, przestał tam chodzić.
- Ksiądz się o ciebie pytał. Pytał, czy masz ten różaniec, który ci dał na pogrzebie. – powiedział po obiedzie Marcin.
Siedzieli razem z Bartkiem w pokoju i, jak co niedziela, grali w szachy.
- Leży na biurku. Powiedz mu, że mi niepotrzebny. Szach. - konik z pola B5 atakował króla na C3.
- Mówił też, że w przyszłym tygodniu będzie turniej szachowy ministrantów. Spodziewa się tam ciebie – Marcin zbił skoczka Bartka gońcem z pola F1.
- Nie będzie mnie. I w ogóle nie wiem, jak ty nadal możesz tam chodzić.
W tym momencie szachy już się nie liczyły.

***

Stali na dworcu - on i Anna. Pociąg do Częstochowy spóźniał się już 10 minut.
- Po co jedziesz do Częstochowy z walizką pieniędzy?
- Znalazłem kogoś ważnego.
- Jakiegoś nowego wspólnika?
- Kogoś ważniejszego. – zapadała cisza - Muszę się tego pozbyć – dodał poklepując walizkę.


***

Bartosz wyszedł z banku. Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze 4 godziny. Nie wiedział czy Anna przyjdzie. Rozejrzał się na około, jakby bał się, że ktoś go zauważy. Poszedł w stronę kościoła. W ręku ściskał walizkę.
Bartosz wszedł do środka. W pierwszej ławce klęczał ksiądz, ten sam, z którym jeszcze osiem godzin temu minął się bez słowa. Podszedł i usiadł obok niego. Patrzył na ołtarz. Teraz, gdy Beata umarła nie śmiał mu spojrzeć w oczy.
- Szczęść Boże, Marcinie

***

- Niestety w czasie operacji wystąpiły pewne komplikacje – Bartosz patrzył na doktora Manika, jakby go nie dostrzegał.
Znów siedzieli w gabinecie. Stary zegar wskazywał godzinę 14:11, choć było grubo po wpół do trzeciej. „Podobno jak ktoś umrze, to zgar staje” – pomyślał Bartosz. Nagle poczuł coś, jakby nagłe uderzenie pioruna tuż przed nim.
– Pana matka zmarła na stole. Przykro mi.
- Jakie komplikacje?! Jak to było za mało, to ja mogłem dopłacić, ale pan nawet tego, co dawałem nie chciał.
- Pieniądze nic by nie zmieniły. Niedługo po otwarciu pana matki nastąpiło ostre krwawienie… - Bartosz nie rozumiał ani słowa, z tego co doktor do niego mówił – Tylko Bóg mógł ją uratować. Zawsze wszystko jest w rękach Boga.
- Brat przyjdzie załatwić wszystkie formalności – powiedział Bartosz i szybko wyszedł z gabinetu.
Szedł korytarzem nie zwracając na nikogo uwagi. Przypadkiem potrącił kilka osób, nie mówiąc przy tym przepraszam. Drzwi którymi rano wchodził do szpitala znowu się przed nim rozsunęły. Zatrzymał się. Zrobił kilka głębokich oddechów.
Bartosz wyszedł ze szpitala spokojnym krokiem. Rozejrzał się. Na rogu stały taksówki.

***

- Nie możesz go za to winić! Tak miało być. To nie jest wina Boga – mówił Marcin.
- Gdybyśmy wtedy mieli te pieniądze z ubezpieczenia, on teraz byłby tutaj z nami. Grałbym w szachy z nim, a nie z tobą!
- Pieniądze by mu nie pomogły. Śmierć mózgu jest nieodwracalna.
- Na pewno by coś dały! Na pewno więcej niż ten twój Bóg! Jak pójdziesz do tego seminarium, możesz się do mnie nie odzywać!
- Pójdę. A pieniądze są twoje. Wszystkie.
To było ostatnie co od siebie usłyszeli.
Teraz siedzieli w jednej ławce i obydwaj dobrze pamiętali tę kłótnię.
- Mama zmarła – mówił Bartosz.
- Wiem. Dzwonili ze szpitala, żebym przyjechał i podpisał papiery.
- Przepraszam cię. Za wszystko. Chcesz coś z tych pieniędzy po ojcu?
Marcin zerknął na walizkę. Nie chciał pieniędzy.
- Co z nimi zrobisz? – zapytał
- Mam trochę długów do spłacenia… u tego, tam… - Bartosz wskazał wzrokiem na ołtarz. – Przyjadę na pogrzeb.

***

- Jesteś pewien? – zapytała po raz kolejny Anna. – Mogą ci się jeszcze przydać.
- Nie chcę ich.
- Ale, żeby tak wszy…
Jechali pociągiem. Bartosz otworzył okno. Wyrzucił walizkę. W kieszeni trzymał różaniec.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam jednym tchem i z dużą przyjemnością - choć w przypadku takiego tematu to określenie brzmi wyjątkowo niestosownie. Bardzo dobrze opowiedziana historia; niebezpieczny temat ale z dużym wyczuciem i swadą. Mam nadzieję, że zagościsz na tym forum na dłużej - pozdrawiam- Ania

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...