Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

II

Nad polami suną wielkie, grafitowe chmury gnane przez porywisty wiatr. Matka Ziemia jest sucha i pełna jakiejś wewnętrznej gorączki. Jej wymęczona, starcza pierś faluje nierówno, a z głębi konającego ciała dochodzą mrukliwe rzężenia. „Czy słychać, czy słyszysz, jak szepcze, do ucha, umiera ziemia – starucha, więc chyżo uciekać i szukać wiatru, z nasionami precz płynąć w dal, czy słyszysz?” – szumią drzewa, przeczuwając bliski koniec. Przerażające szepty rozciągają się nad polami i jeziorami, tylko czasem ucinane przez pędzący na oślep wiatr. Nawet najstarsze drzewa pamiętające jeszcze narodziny Leśnych Zwierząt, wyciągają teraz w panice gałęzie ku górze, by pędzący wiatr zabrał je od konającego świata. Jednak grzybnia trzyma wytrwale wszystkie drzewa za nogi i nie pozwalała im uciec.
Grzybnia kiedyś tak przepełniona wszelką obfitością, stała się bezpłodna – jej czas przeminął. Ze wszystkich stron, otoczyły ją bowiem kominy, w których ludzie palili ludzi i pewnego ranka coś pękło w jej pulsującym, napęczniałym ciele. Od tamtej pory wyciekły z niej wszystkie soki życiowe. Została sama i niepotrzebna jak odepchnięta kobieta. Zdradzona i wyjałowiona siostra Matki Ziemi, skrzywdzona przez los. Nadszedł więc czas Leśnych Zwierząt.

Czas Leśnych Zwierząt nadchodzi miejskim, zimowym rankiem pachnącym sztucznym światłem. Płaskie, betonowe przestrzenie błyszczą się w świetle latarni. Z każdej strony na horyzoncie rozpościera się drut kolczasty, do którego wszyscy przywykli. To tak, jak do zabijania, które może być czasem rozrywką w nudne zimowe wieczory, a czasem obowiązkiem. Na terenie każdego miasta mieszczą się dwie komory gazowe, cztery krematoria po dwadzieścia pieców w każdym, fabryka mydła i zakład odzieżowy, w którym z włosów ludzkich robi się miliony takich samych ubrań – spodnie i luźną bluzę dla mężczyzn oraz sukienkę sięgającą kolan dla kobiet. Wszyscy są tak samo ubrani i nikt nie ma potrzeby wyróżniania się. Prawo nie istnieje, jedynym obowiązkiem każdego człowieka jest dać się zabić, gdy przyjdzie czas. Nieoficjalnie każdego obowiązuje również spokój i pogoda ducha za życia, dlatego przez megafony codziennie płynie beztroski śpiew Mariki Rokk.

Ich mochte so gerne,
Ich weiss nur nich, was,
mein Herz mochte dies,
mein Verstand mochte das...

Mimo wszystko po szarych ścianach domów spływa Smutek, a nad pustymi ulicami unosi się Bezsilność. Kiedy zostają włączone monitory, kontrolujące życie mieszkańców, Smutek wpływa do kanału, a Bezsilność miesza się z powietrzem pełnym prochów ludzkich. Gdy reflektory gasną, obie materie wychodzą z ukrycia. Choć jedna wynika z drugiej, nie znajdują w sobie spełnienia. Nie potrafią rozmawiać i nie potrafią się dotykać.

Tam, gdzie Smutek nigdy nie dopłynął, doleciała Bezsilność. Daleko za drutem kolczastym rozpościera się pustynia ludzkich prochów, po której hula chory psychicznie wiatr, tworząc z mieszaniny ludzkich ciał ogromne prototypy człowieka wyrastające w postaci wydm ponad horyzontem. Każdej nocy szalony artysta rozpoczyna nowe dzieło, a wokół rozlegają się dzikie i groźne wrzaski bezczeszczonych ciał. Bezsilność spogląda w ciemne, nieobecne niebo, na którym raz na zawsze zgasły wszystkie znaki i gwiazdy. Bóg zawiedziony swoim stworzeniem, opuścił świat z goryczą na ustach i gdzieś teraz próbuje ułożyć sobie życie na nowo.

Pustynia wydaje się nie mieć końca. Bezsilność przemierza każdego dnia setki kilometrów i cały czas nic nie ma sensu, wszystko nie tak…
Aż wreszcie zobaczyła inny ląd, widniejący na tle szarego bezkresu jako zielony znak zapytania. Była tam zmarniała, zamknięta w sobie grzybnia i chore psychicznie drzewa powtarzające wciąż: „Czy słyszysz?, czy słyszysz?, czy słyszysz?, czy słyszysz?”, ale Bezsilność nie słyszała. Widziała tylko jak nierówno pulsuje tu ziemia, jak zamiera z każdą chwilą i nic nie mogła zrobić. Jeszcze tej samej nocy na jej oczach stanęło serce Matki Ziemi.

Matka umarła spokojnie i niezauważalnie jak polny kwiat. Pod skorupą betonu i rażących neonów nikt tego nawet nie poczuł. Nie wydarzyło się nic w tą noc, gdy umarł Świat. Po prostu znów wstał miejski, zimowy ranek pachnący sztucznym światłem.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • Nie ma to jak turkus morza:)
    • @Robert Witold Gorzkowski To będzie dla mnie przyjemność :) Zawsze piszę wiersz na kartce. Pomazana moim myśleniem :) Póżniej czytam z kartki do notesu samsunga. Poprawiam wariactwa i dopiero wklejam. Kartkę z tworzenia mam. Jest Twoja.   Pewno, że z przyjemnością "wezmę" coś Twojego. Tylko daj adres na priv. Dziękuję.  
    • Odeszła, zanim przyszła. Zeszła z mojego istnienia jak światło gasnące za horyzontem, jak oddech, który znika z powietrza. Nie zostawiła blizn - tylko ciszę, której nie można dotknąć. Byliśmy snem, który się nie zaczął, a jednak obudziłem się z jej śladem na policzku. Byliśmy krwią, w której nie zamieszkało żadne serce, a jednak moja nabrała koloru jej subtelności. Całowaliśmy się w języku, którego nikt nie znał. Teraz gryzę litery rozsypane na portalu, kwaśne, jakby alfabet umarł w moich ustach i wziął ze sobą wszystkie możliwe „przepraszam”. Paragon za nadzieję leżał obok - wyglądał jak wspomnienie. Rozstaliśmy się bez słowa. Jakby ktoś przeciął powietrze żyletką i kazał nam iść w przeciwnych kierunkach we wnętrzu tej samej minuty. Milczenie - ostatnie zdanie. Zostały po niej okruchy, z których nie da się złożyć chleba: ciemne pęknięcia w świetle poranka, guziki z koszuli, której nigdy nie miała, zapach, który pachnie jak zbyt późne pytanie - „czy to coś znaczyło?” – wypowiedziane w próżnię. I włos - kasztanowy, zatrzymany w futrynie światła, jakby cień jej nieobecności miał kolor. I niebieski odblask jej oczu w lustrze, który nie był moim spojrzeniem, ale patrzył na mnie z wyrzutem. I cytryna w lodówce - przecięta, sucha, uśmiechnięta krzywo jak stary żart, którego nikt już nie opowiada, ale wszyscy pamiętają śmiech, bo echo bywa głośniejsze niż głos. Kiedyś wydawało mi się, że w jej głosie słyszę „do zobaczenia”, ale echo powtarzało tylko: „nigdy, nigdy, nigdy”. Czuję się jak jezioro, w które wrzucono skałę - a żadna fala nie powstała. Jak skóra, która pamięta dotyk, choć nie było dłoni. Jak Persefona, która nie wróciła na wiosnę - a ziemia zamilkła na zawsze. A ja - z ziarnem granatu rozgniatanym językiem w ustach pełnych żalu. Zegar tyka, ale wskazówki stoją. Czas oddycha – nie rusza się z miejsca. Chwile gonią się nawzajem, a ja - w tym wszystkim – znowu umieram w rozpaczy. Chodzę po pokoju jak niedokończona modlitwa. Moje mysli - jak koty bez właściciela: gryzą, drapią, miauczą w rytmie rozpaczy. Kładę się na podłodze jak porzucona metafora. Ściany są zrobione z jej spojrzenia, a sufity - z tego, czego nie powiedziała. Kochaliśmy się przez skórę duszy, a teraz moja dusza ma wysypkę z małych, czerwonych „gdyby”. I wtedy pękła szklanka. Nie spadła. Po prostu pękła na stole - jakby nie wytrzymała tego wszystkiego za mnie. Zostało mi echo jej oddechu, rozsypane w głowie jak tabletki LSD w kieszeni po końcu świata. A niebo? Cholerne niebo - ciąży nade mną jak zasłona bez gwiazd, zimna, ciężka, nieprzenikniona. Cisza rozdziera czas na strzępy. Migotanie bez światła. I nikt nie odpowiada.
    • @Berenika97 Bereniko. To Twoje komentarze są przepiękne. Dziękuję uśmiechami :):):)     @Alicja_Wysocka Al. Oj, potrafisz, potrafisz :) Ty jestes literacką bestią :)  W najlepszym tego słowa znaczeniu !!! Dziękuję za uroczy komentarz :) Polne słoneczniki Ci kładę u stóp :)     @Annna2 Aniu. Tak jest. Jak drzewo ! Dziękuję Aniu.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...