Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Obudziłam się dosyć późno, ale nie ma się czemu dziwić. Kiedy ubrałam się, poszłam do kuchni zjeść śniadanie. Zrobiłam sobie płatki na mleku. Potem postanowiłam dokończyć czytać opowieść o smokach. Ale dziadek, tak jak przedwczoraj zapukał do drzwi. Tym razem były otwarte, więc powiedziałam „Proszę” i wszedł.
- Zapomniałaś że dziś jedziemy Kasztanką na szkolne zakupy? – Powiedział. Kasztanka to nasza klacz. Zawsze jeździmy nią do miasta. Jak będę starsza, nauczę się na niej jeździć.
- Tak, zapomniałam – Odparłam – A nawet zaznaczyłam sobie ten dzień w kalendarzu… Ale wczoraj byłam taka zmęczona, że nie miej do mnie pretensji.
- A czy ja mógłbym mieć do ciebie pretensje? Skądże znowu! – Żywo zaprzeczył dziadek. – Idę osiodłać Kasztankę. Czekam na podwórku!
Szybko zjadłam jajecznicę zrobiona przez babcię i łapiąc plecioną torbę na zakupy, wybiegłam na dwór. Stał już tam dziadek z klaczą przy boku i karmił ją jabłkiem (wzięliśmy trochę naszych wczoraj uzbieranych do domu). Usiadłam na małej kupce siana na wozie umieszczonym z tyłu. Rozsiadłam się wygodnie i powiedziałam dziadkowi, że możemy jechać.
Pojechaliśmy. Najpierw droga przez złote pola, potem wąską ścieżynką przez las. I znaleźliśmy się w miasteczku. Dawno tu nie byłam. Ale tutaj prawie nic się nie zmienia. Minęliśmy sklep mięsny i drogerię. Dalej była perfumeria, kawiarenka, wszystko za pięć złotych i pyszne lody reklamowane wielkim waflem z trzema różnokolorowymi gałkami. Mijały nas zdziwione matki i zaskoczeni przechodnie. No tak, w końcu jedziemy koniem. Kierowcy trąbili na nas, ale co moglismy poradzić? Zresztą – nic nie chcielismy z tym zrobić. Dojechalismy w końcu do sklepu papierniczego.
Ach, jak ja kocham ten zapach świerzego papieru i atramentu! W jasnym wnętrzu zastaliśmy tylko uśmiechniętą sprzedawczynię, która zaproponowała nam pomoc. Chętnie przystalśmy i podalismy jej naszą listę zakupów.

Zeszyty

4x w kratkę (matematyka, angielski, muzyka, dzienniczek)
1x w linie (nauczanie zintegrowane)
1x do religii

Piórnik

Piórnik do wrzucania luzem
Cztery ołówki
Długopis
Zestaw kredek
Gumka
Korektor
Linijka

Inne

Farby
Patyczki do liczenia
Pędzle

Książki

Zestaw książek „ Poznaję szkołę”
Zestaw książek „ Muzyka wśród nas”
Zestaw książek „ English for school”

Pani wyjęła z szafki kilka stert zeszytów i pokazała mi je. Były tam zeszyty z księżniczkami, samochodami, zwierzętami i owocami. Najbardziej spodobała mi się ta ostatnia seria. Do nauczania zintegrowanego wybrałam zeszyt z zielonym jabłkiem, do matematyki zdecydowałam się wziąć z wiśnią, do angielskiego z cytryną, na dzienniczek wzięłam z pomarańczą, a zeszyt do muzyki był z wielką gruszką na okładce. Do religii wybrałam kremowy zeszyt z Maryją z innej sterty. Wszystkie moje wybory były z twardą okładką, aby się nie niszczyły.
Następnie pani pokazała mi różne piórniki. Bez zastanawiania się wybrałam z zielonym jabłkiem (chyba do moich zeszytów). Kupiłam ołówki bez rysunków, długopis z jabłkiem do mojej serii, pieknie rysujące kredki w dwunastu kolorach, wielką gumkę do scierania, korektor w pędzelku i długą linijkę. Wybrałam farby i patyczki. W końcu skończyłam i pokazałam wszystko dziadkowi.
- Same ładne rzeczy wybrałaś! Teraz tylko do księgarni i ekwipunek do szkoły gotowy! – Powiedział dziadek, płacąc. – Do widzenia! – Zwrócił się do usmiechniętej pani i wyszliśmy.
Kasztanka spokojnie czekała za sklepem, na zielonej łące, skubiąc źdźbła trawy. Wdrapałam się na wóz i pojechaliśmy w stronę księgarni. Przejrzałam moje zeszyty w torbie, starannie je układając, żeby nie były zniszczone. Potem dziadek zostawił Kasztankę na łące (prawie za wszystkimi sklepami znajdują się rozległe pola lub łąki) i weszlismy do pachnącego papierem sklepu.
Stał tu w kolejce tylko jeden klijent, więc stanelismy za nim. Gdy przyszła nasza kolej, pokazalismy panu sprzedającemu naszą listę. Bez słowa podał nam wszystkie książki i dziadek (też bez słowa) zapłacił mu należna sumę. Tylko na pożegnanie powiedzieli sobie do widzenia. Ależ ten pan różnił się od tamtej pani!
Mieliśmy już wszystko. Wracając, dziadek kupił mi loda o smaku truskawkowym. Po powrocie do domu poszłam poczytać. Czytałam aż do zmierzchu, a potem myślałam o tym, że za trzy dni szkoła. Pierwsza klasa, pierwsza prawdziwa nauka w moim życiu!

Kolejną część zamieszczę, jeśli ta się Wam spodoba.

Opublikowano

Mnie osobiście tekst wydaje się bardzo dobry. Graficznie: genialny, a technicznie: troszkę mniej. Możesz wymienianie zacząć od myślników, np.
-4x zeszyty w kratkę (matematyka...)itd.
Ale dalej bardzo mi się podoba. Pozdrawiam!

  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

Jestem całkowitą debiutantką na tym forum, zamieściłam dopiero jeden tekst a to jest mój pierwszy komentarz, więc czuję się trochę skrępowana. Ale spróbuję.

Generalnie Twoje opowiadanie podoba mi się, głównie ze względu na fajny klimat; z przyjemnością zaraz odszukam i przeczytam poprzednie części.

Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić to zwracam uwagę na:
- niespójności w tekście ("zrobiłam sobie płatki na mleku" i "szybko zjadłam jajecznicę zrobioną przez babcię"),
- literówki (np. "droga", "moglismy", "chcielismy", podalismy) i koniecznie do poprawy "świerzego" i "klijent",
- zamiast "panu sprzedającemu" użyłabym "sprzedawcy" chyba, że to z Twojej strony zabieg celowy dla podkreślenia różnicy z poprzednim sklepem, tam użyłaś słowa "sprzedawczyni",
- przecinki - brak w niektórych miejscach.

Czekam na następne części.
pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Natuskaa    "(...) To, co długo dojrzewa, bywa śmieszne i niedocenione (...)".     Rozumiem, że masz na myśli innych ludzi. Bo na podstawie już tylko "Późnego owocu" można wysnuć wniosek, że owoce adojrzałe bynajmniej Cię śmieszą.     Pozdrowienia. ;))*    
    • ... będzie zacząć tradycyjnie - czyli od początku. Prawda? Zaczynam więc.     Nastolatkiem będąc, przeczytałem - nazwijmy tę książkę powieścią historyczną - "Królestwo złotych łez" Zenona Kosidowskiego. W tamtych latach nie myślałem o przyszłych celach-marzeniach, w dużej mierze dlatego, że tyżwcieleniowi rodzice nie używali tego pojęcia - w każdym razie nie podczas rozmów ze mną. Zresztą w późniejszych latach okazało się, że pomimo kształtowania mnie, celowego przecież, także poprzez czytanie książek najrozmaitszych treści, w tym o czarodziejach i czarach - jak "Mój Przyjaciel Pan Leakey" i o podróżach naprawdę dalekich - jak "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi" jako osoby myślącej azależnie i o otwartym umyśle, marzycielskiej i odstającej od otaczającego świata - mieli zbyt mało zrozumienia dla mnie jako kogoś, kogo intelektualnie ukształtowali właśnie takim, jak pięć linijek wyżej określiłem.     Minęły lata. Przestałem być nastolatkiem, osiągnąwszy "osiemnastkę" i zdawszy maturę. Minęły i kolejne: częściowo przestudiowane, częściowo przepracowane; te ostatnie, w liczbie ponad dziesięciu, w UK i w Królestwie Niderlandów. Czas na realizację marzeń zaczął zazębiać się z tymi ostatnimi w sposób coraz bardziej widoczny - czy też wyraźny - gdy ni stąd, ni zowąd i nie namówiony zacząłem pisać książki. Pierwszą w roku dwa tysiące osiemnastym, następne w kolejnych latach: dwutomową powieść i dwa zbiory opowiadań. Powoli zbliża się czas na tomik poezji, jako że wierszy "popełniłem" w latach studenckich i po~ - co najmniej kilkadziesiąt. W sam raz na wyżej wymieniony.     Zaraz - Czytelniku, już widzę oczami wyobraźni, a może ducha, jak zadajesz to pytanie - a co z podróżnymi marzeniami? One zazębiły się z zamieszkiwaniem w Niderlandach, wiodąc mnie raz tu, raz tam. Do Brazylii, Egiptu, Maroka, Rosji, Sri-Lanki i Tunezji, a po pożegnaniu z Holandią do Tajlandii i do Peru (gdzie Autor obecnie przebywa) oraz do Boliwii (dokąd uda się wkrótce). Zazębiły się też z twórczością,  jako że "Inne spojrzenie" oraz powstałe później opowiadania zostały napisane również w odwiedzonych krajach. Mało  tego. Zazębiły się także, połączyły bądź wymieszały również z duchową refleksją Autora, któraż zawiodła jego osobę do Ameryki Południowej, potem na jedną z wyspę-klejnot Oceanu Indyjskiego, wreszcie znów na wskazany przed chwilą kontynent.     Tak więc... wcześniej Doświadczenie Wielkiej Piramidy, po nim Pobyt na Wyspie Narodzin Buddy, teraz Machu Picchu. Marzę. Osiągam cele. Zataczam koło czy zmierzam naprzód? A może to jedno i to samo? Bo czy istnieje rozwój bez spoglądania w przeszłość?     Stałem wczoraj wśród tego, co pozostało z Machu Picchu: pośród murów, ścian i tarasów. W sferze tętniącej wciąż,  wyczuwalnej i żywej energii związanych arozerwalnie z przyrodą ludzi, którzy tam i wtedy przeżywali swoje kolejne wcielenia - najprawdopodobniej w pełni świadomie. Dwudziestego pierwszego dnia Września, dnia kosmicznej i energetycznej koniunkcji. Dnia zakończenia cyklu. Wreszcie dnia związanego z datą urodzin osoby wciąż dla mnie istotnej. Czy to nie cudowne, jak daty potrafią zbiegać się ze sobą, pokazując energetyczny - i duchowy zarazem - charakter czasu?     Jeden z kamieni, dotkniętych w określony sposób za radą przewodnika Jorge'a - dlaczego wybrałem właśnie ten? - milczał przez moment. Potem wybuchł ogniem, następnie mrokiem, wrzącym wieloma niezrozumiałymi głosami. Jorge powiedział, że otworzyłem portal. Przez oczywistość nie doradził ostrożności...    Wspomniana uprzednio ważna dla mnie osoba wiąże się ściśle z kolejnym Doświadczeniem. Dzisiejszym.    Saqsaywaman. Kolejna pozostałość wysiłku dusz, zamieszkujących tam i wtedy ciała, przynależne do społeczności, zwane Inkami. Kolejne mury i tarasy w kolejnym polu energii. Kolejny głaz, wybuchający wewnętrznym niepokojem i konfliktem oraz emocjonalnym rozedrganiem osoby dopiero co nadmienionej. Czy owo Doświadczenie nie świadczy dobitnie, że dla osobowej energii nie istnieją geograficzne granice? Że można nawiązać kontakt, poczuć fragment czyjegoś duchowego ja, będąc samemu tysiące kilometrów dalej, w innym kraju innego kontynentu?    Wreszcie kolejny kamień, i tu znów pytanie - dlaczego ten? Dlaczego odezwał się z zaproszeniem ów właśnie, podczas gdy trzy poprzednie powiedziały: "To nie ja, idź dalej"? Czyżby czekał ze swoją energią i ze swoim przekazem właśnie na mnie? Z trzema, tylko i aż, słowami: "Władza. Potęga. Pokora."?    Znów kolejne spełnione marzenie, możliwe do realizacji wskutek uprzedniego zbiegnięcia się życiowych okoliczności, dało mi do myślenia.    Zdaję sobie sprawę, że powyższy tekst, jako osobisty, jest trudny w odbiorze. Ale przecież wolno mi sparafrazować zdanie pewnego Mędrca słowami: "Kto ma oczy do czytania, niechaj czyta." Bo przecież z pełną świadomością "Com napisał, napisałem" - że powtórzę stwierdzenie kolejnej uwiecznionej w Historii osoby.       Cusco, 22. Września 2025       
    • @lena2_ Leno, tak pięknie to ujęłaś… Słońce w zenicie nie rzuca cienia, tak jak serce pełne światła nie daje miejsca ciemności. To obraz dobroci, która potrafi rozświetlić wszystko wokół. Twój wiersz jest jak promień, zabieram go pod poduszkę :)
    • @Florian Konrad To żebractwo poetyckie, które błaga o przyjęcie, dopomina się o miejsce w czyimś wnętrzu. Jednak jest w tym prośbieniu siła języka i humor, dzięki czemu to nie poniżenie, lecz autentyczna, godna prośba. To żebranie z honorem - pokazuje wrażliwość i odwagę ujawnienia się.   Twoje słowa przypominają, że można być nieodspajalnym  (ładny neologizm) prawdziwym i trwałym. Ta pokora nie umniejsza, lecz dodaje blasku.      
    • @UtratabezStraty Nie chcę tłumaczyć wiersza, bo wtedy zamykam drzwi do innych pokoi czy światów. Czasem czytelnik zobaczy więcej niż autor - i to też jest fascynujące, szczególnie w poezji.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...