Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Nadzieja


Rekomendowane odpowiedzi

Natalii

"…trzeba iść do końca pociągu, bo przecież w jakimś miejscu musimy się odnaleźć nie wiedząc z kim, spotkanie było z kimś, lecz nie wiadomo z kim…"
J. Cortazar, "62. Model do składania"


Miasto… Patrzę na nie z wysoka – trochę jakby z lotu ptaka, trochę jakby z wysoka. Już dawno przestałem przed nim uciekać. Ta pogoń i tak była dla nas obojga bezcelowa. Dopasowani do siebie na tyle, aby przez wewnętrzną siłę, która wiąże nas w bolesnym uścisku, nie móc się od siebie oddalić. Paranoja paradoksów, paradoks paranoj. Życie moje posiada wiele odnóg, to nie jest tylko prosta droga, lecz większość rozwiązań jest dla mnie niedostępna ze względu na uwięzienie moje, uwięzienie Miasta. Mechanizm samonapędzający się, jebane perpetum mobile – Miasto zaszczepiło we mnie bakcyla, który nie pozwala mi go opuścić, natomiast ja nie pozostaję biernym, działam przeciw niemu, bądź na jego korzyść – zależnie od podstaw, okoliczności, nastroju. I tak toczy się to w kołowym obiegu – wszystko, co czynię uwieńczone zostaje reakcją Miasta. Bakcyl staje się silniejszy, zaciska więzy, a ja działam dalej. Granicę przekroczyłem tak dawno, że już nawet nie liczę na ocalenie, na wolność. Choć mimo to nie przekreślam swoich szans. Pozostał mi tylko jeden pokarm, jedno źródło mocy, abym ciągnął dalej – tak zwana Nadzieja.

Nie pamiętam, kiedy jej słowa po raz pierwszy wdarły się w moje wnętrze. Spojrzenie nigdy nie badało mnie, było raczej czymś, co odpowiadało na moje potrzeby, zawołania. O Nadziei wiem tylko tyle, że nie szukała mnie, że niczego ode mnie nie potrzebuje, że jest po to, aby być. Z samej jej obecności wynika wszystko, czym pragnę się stać, co chcę mieć i co chcę czuć.
Nadzieja jest, ale nie wiem gdzie, nie potrafię jej spotkać na ulicy. Zagubiłem się, choć pozostaje we mnie jej niewielka cząstka. Potrzebuję całej Nadziei, potrzebuję jej takiej, aby Miasto nie zawładnęło mną w pełni. Potrzebuję Nadziei cielesnej.

Idę chodnikiem, tym fragmentem żył i tętnic miejskich. Stawiam niespieszne kroki, aby zakłócić szybki rytm jego pulsu, aby zadziałać przeciw niemu, aby w kiosku kupić papierosy. Przecinam ulicę, gdy żaden samochód nią nie jedzie i wiem, że nie może to w takiej sytuacji przynieść mi zwycięstwa. Nawet, gdybym przystanął pośrodku jezdni i pozwolił kierowcy potrącić mnie i tak nie wygrałbym z Miastem, które przecież dąży do mojej śmierci na swoim terytorium.
- Golłazy niebieskie – mówię do starszej babki w zielonej budce „ruchu”. Podaje mi papierosy, gdy płacę sześć czterdzieści pięć. Jej oczy wpatrzone w moje oczy, jej palce przez chwilę dotykające moich palców – mówi mi, że dziś piękna pogoda, piękny dzień, piękne samopoczucie. Dobija mnie ten krótki kontakt psychiczno – werbalno – metafizyczny. Całym sobą każę jej odpuścić sobie, odejść ode mnie, odpierdolić się. Wydaje się zrażona. Ach, te ludzie na usługach Miasta – myślę.
Podążam dalej jakąś aortą, potem następną i jeszcze inną. Mijam ludzi, których zaangażowania w egzystencję Miasta nie mogę ocenić w żaden sposób. Suną jak zombi – tacy podobni i tacy koszmarnie inni; zupełnie i niezupełnie jak ja.
Czy to jest jawa? Nieważna jest pora dnia, nieistotne, czy kładę się spać, czy podążam do biblioteki – nigdy nie wiem co jest prawdziwe, a co wyśnione. Nawet, gdy spotykam w drodze przyjaciółkę, która ściska mnie pełna radości i wypytuje o te różne przyjacielskie rzeczy, wciąż nie mam pewności, czy to nie jakaś mistyfikacja, za którą stoi Miasto. Przyjaciółka jest przyjacielska, więc nigdy nie daję poznać po sobie wątpliwości, nieufności, dystansu. Jestem równie przyjacielski jak ona, rozmawiam, nawiązuję kontakt wzrokowy i fizyczny, staram się – innymi słowy jestem przyjacielem. A kiedy nim jestem, wierzę w to wszystko sobą i tym, czym nie jestem. Nie muszę ukrywać tego, co przyjacielskie, bo nawet jeśli przyjaciółka jest z tych, co kioskarka, to Miast i tak wie o mnie wszystko. Mówimy jeszcze po przyjacielsku, żegnamy się po przyjacielsku i po przyjacielsku odchodzimy w swoje strony.
Golłaz płonie w moich ustach, płonie w moich palcach, w moich ustach, w palcach, aż gaśnie zdeptany, aby Miasto odczuło moją nienawiść, nienawiść może miłość – wszystko jedno. I wtedy wchodzę do biblioteki, witam się z nią, pożyczam jej część; niech to będzie Wojaczek, Stachura, czy jakiś inny Lorca. Powiedzmy, że jeszcze coś z postmodernistów, iberoamerykanów, albo jakieś szwabskie, bądź radzieckie słowo. Co za różnica? I tak na to wszystko życia nie starczy. Ale korzystam z tego, co oferuje mi Miasto, nawet pomimo pogłębienia mojej niewoli.
Potem idę dalej po Mieście. Na jakimś ericssonie umieszczam obrazy – wieżyczka na starej kamienicy, jadący pociąg, hydrant o wyglądzie postapokaliptycznym, wykrzywioną twarz dziecka z parkowego pomnika, wreszcie wejście na zapomniane podwórko całym sobą przypominające drzwi percepcji. Odpoczywam pod szkołą wsparty o jakąś barierkę i czekam na przerwę, czekam, bo wiem, że ludzie wyjdą z zabytkowego budynku i spojrzą na mnie – takiego brudnego, zniszczonego, nieobecnego. Pierwsze twarze zerknąwszy na mnie odchodzą – jestem im obojętny. Gdyby tak Miasto mnie traktowało… Ktoś znajomy… Powitanie połączone z udawanym zainteresowaniem tak z mojej strony, jak i ze strony jego. Odchodzi.
Czekam za Nadzieją. To już prawie koniec mej drogi. Musi tu być, chociaż nie wiem jak jej szukać. Czy to ta w blond włosach o błękitnym wejrzeniu? A może tamta, cała w czerni? Nie wiem. Wątpliwości… Ale czekam i będę czekał.
Zmierzch, świt, zmierzch, świt… Ile to może potrwać? Nie mam tyle czasu, to musi być dziś.
Grzywka, kurtka, może płaszcz, sam nie wiem jakich słów użyć, wysoka, ładna, uśmiechnięta. Pojawia się, przenika mnie. Czy to Nadzieja? Ja nie rozpoznaję, ona nie rozpoznaje. Odchodzimy obcy sobie, może jednak znajomi. Nie wiemy. To cholerne Miasto zabija pewność. Lecz coś we mnie zostaje. Nie potrafię myśleć, nie umiem tego określić.
Znikła, po chwili ja również. Potem ogarnął mnie jeszcze większy ból, wbiła się we mnie jeszcze większa pustka. Umarłem. Był listopadowy poniedziałek, godzina wczesnopopołudniowa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...