Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

kulawy Zenon i dziadek Staszek


Rekomendowane odpowiedzi

Kulawy Zenon często wychodził w zimie przed dom, żeby odgarniać śnieg. Nawet jak było mało śniegu, Zenon i tak go odgarniał. Śnieg był biały, słońce lizało śniegowe posadzki.
Czasem myślę, że Zenon mógłby zastąpić Jezusa w moim wierszu o odgarniającym śnieg przed domem. W moim wierszu człowiek o imieniu Jeszua odgarniał śnieg i „słońce lizało mu rany po przebytej zimie”. Nie wiem dlaczego zima dla poetów jest tak ważną porą, nie wiem czemu Sławomir Matusz, którego poznałem w Czeladzi przy okazji wyników konkursu poetyckiego im. Gombrowicza napisał świetny tomik „mistyka zimą”. Nie wiem, bo skąd mogę wiedzieć. Tytuł jest świetny, niektóre wiersze naprawdę robią wrażenie, a ja jestem zazdrosny i wkurzony, że ktoś już taki tytuł wymyślił, że ktoś już zimę przerobił na własną modłę i zrobił to naprawdę wspaniale. Zimę jako porę roku czuję niesłychanie intensywnie. Ona jest taka cholernie dwuznaczna, ambiwalentna. Z jednej strony ten chłód i mróz, pokryte bielą ulice, które przywodzą na myśl najwspanialsze obrazy mistrzów starej szkoły. A z drugiej strony z tej zimy trzeba jakoś wyjść, wydostać się, nie można być w zimie pogrążonym cały czas. Pozornie tylko jednak wydostajemy się z zimy. Niby wchodzimy do ciepłego mieszkania, niby czeka na nas fotel, przytulne łózko, herbata z sokiem malinowym, papieros, kawa, książka na długi, zimowy wieczór czytana przy kominku. Niby przestrzeń zimy jest dwudzielna, niby jakiś dualizm się zarysowuje. Niby jest świat oswojony, przytulny i świat zimny, nieoswojony, groźny, świat lodowatej królowej śniegu. Ale tak naprawdę zima jest jedna. Przynajmniej podług mojego widzenia. Wchodząc do domu pogłębiam tylko wrażenie zimy, doznaję jej bardziej intensywnie, zima za oknem działa nawet silniej niż zima doznana bezpośrednio na własnym ciele opatulonym kurtkami, płaszczami i Bóg wie czym jeszcze. Zima przeżywana w domu nie jest tylko wrażeniem zimy, jest jak gdyby kontynuacją tamtej zimy za oknem, jest ciągiem dalszym zimowej opowieści.
Chciałbym napisać opowieść o kulawym Zenonie i dziadku Staszku. Kulawy Zenon słynął ze swojej siły, zamiłowania do gorzały, zachrypniętego głosu i strasznie poranionej duszy, która kryła w sobie głębokie tajemnice człowieka nadwrażliwego. Dziadek Staszek był natomiast moim dziadkiem, który brał mnie na kolana w zimowe wieczory, śpiewał piosenki i huśtał mnie na swoim bujanym fotelu. Słynął również ze swojej ogromnej siły i jak wieść w Ględzinie niesie wyginał kiedyś podkowy. A babcia stała wtedy przy stole kuchennym i lepiła pierogi. W piecyku gazowym palił się ogień i ten obraz stale mam w swojej pamięci, ponieważ uważam, że jest literacko atrakcyjny. Jest zawieja za oknem, gałęzie wyginają się pod naporem wiatru, huczy i buczy, a jestem bezpieczny, zaopiekowany i obdarzony miłością. No i bardzo ciepło jest w moim sercu i wyobraźni, a potem odchodzę na kanapę, nakładam koc na głowę i drzemię. Pewnie jakieś dobre duchy mają nade mną czuwanie, pewnie pilnują, żebym to wszystko zapamiętał. Chciałbym napisać o kulawym Zenonie i dziadku Staszku, o jednym obrazie, który cały czas mam przed oczyma. Jak to pewnego razu urządzono w Ględzinie zawody na siłowanie się ręką. I jak wzięli w nich udział najwięksi siłacze Ględzina. Tadek Borówa, Truskawka, Kozdroń, pan Stach, jeszcze żyjący wtedy stary Mazepa, Edek Gawron, Lechu Jaskóła i oczywiście kulawy Zenon i dziadek Staszek. Było jeszcze wiele pomniejszych postaci, ale wszystkich moja pamięć niestety nie ogarnie. „Moja pamięć jest ułomna jak ułomna jest kreska Nikifora i jak ułomne są blade świty w dygoczącej przestrzeni”, tak napisałem kiedyś w wierszu.
Zawody rozgrywały się w zimowym plenerze, koło zamarzniętej fontanny w parku ględzińskim. Zmaganiom sędziował Janek Bębenek, wtedy jeszcze początkujący literat, który studiował w Krakowie polonistykę na UJ i jako przedstawiciel inteligencji był najbardziej pożądany jako sędzia obiektywny, jako sędzia bezstronny.
Te stare i młody chłopy obległy fontannę pod pachą trzymając torby pełne grubych buł z kiełbachą, jajkiem i białym serem, kanapki z salcesonem, soki pomarańczowe i pomidorowe, a także niezliczone paczki papierosów. Opatuleni byli w grube kurtki i widać było tylko parę dobywającą się z ich ust, parę, która tworzyła w powietrzu małe obłoczki zaludniające przestrzeń dookoła. Te stare i młode chłopy z torbami pełnymi grubych buł i kanapek, które przyrychtowały im ich żony i dziewczyny, te chude i grube chłopy ściągali powoli kurtki, przysuwali obok fontanny wielki stół, kładli na nim dwie świeczki, jedną po jednej, drugą po drugiej stronie stołu i powoli przymierzali się do zapasów. Przed rozgrywką wiele ze sobą rozmawiali, palili pety, jedli buły i jabłka, żartowali, śmiali się, narzekali, przeklinali, każdy z nich mówił tym samym językiem, który jednakowo rubasznie brzmiał w ustach każdego z nich. Nieważne czy mówił Kozdroń, profesor licealny, czy jego przyjaciel pan Stach, tegoż liceum woźny i szatniarz. Nieważne czy mówił Janek Bębenek, student polonistyki, bywały w świecie literat czy Tadzio Gurgała, lokalny poeta, ulubieniec ględzińskich dziewczyn, dla których pisał jednakowo grafomańskie wiersze o „puchu miłości, który przeszywa ich utkane z wiatru serca”. Nieważne jakim kto był poetą, nieważne jakim kto był uczonym, nieważne co robił i czym żył, w obliczu wymienianych poglądów przed zimowymi zawodami wszyscy byli jednakowo wartościowi i w sumie, co by tu nie powiedzieć, siebie warci.
Nadeszła jednak długo wyczekiwana chwila zawodów. Jako pierwsi zmierzyli się Edek Gawron i kosmaty Bolo. Edek Gawron był znany ze swojej przysłowiowej wręcz chudości, pomimo wielkiej ilości żarcia, jakie mógł w siebie przyjąć przy byle jakiej okazji. Kosmaty Bolo był mały, krępy, cholernie silny i słynął ze swojego owłosienia ( niektóre ględzińskie dziewczyny nazywały go gorylem ). Dlatego bez obciachu kosmaty Bolo wystąpił bez podkoszulka, chciał zaprezentować swoje pokaźne owłosienie na klacie i trochę zmiękczyć przeciwnika swoją twardością, odpornością na mróz, który co by nie powiedzieć, był bardzo silny. Zasiedli do stołu. Śnieg padał na gołą klatę kosmatego Bola, padał na czapkę Edka Gawrona. Zaczęli zmagania. Pobielane drzewa wokół sekundowały im. A sędziował Janek Bębenek. Tadek Gurgała siedział na ławce nieopodal i coś notował w swoim kajecie. On również zgłosił się do zawodów. Kosmaty Bolo złapał dłoń Edka Gawrona i potężnie ją ścisnął. Edek Gawron zawył cicho, ale przemógł w sobie ból i tylko zacisnął silnie wargi. Kosmaty Bolo jednak ściskał dalej. Ściskał tak pierońsko mocno, że na ręce Edka Gawrona pojawiły się pierwsze prążki krwi. Edek Gawron jako wrażliwy chudzielec stracił panowanie na widok krwi, co wykorzystał kosmaty Bolo i rychło przechylił szalę na swoją korzyść. Krwawiąca ręka Edka Gawrona wylądowała w ogniu palącej się świeczki. Tym razem głośno zawył i przeklął sakramencko nieładnie, na co Janek Bębenek się uśmiechnął a Tadek Gurgała skrzywił się z niesmakiem. Zasada była taka, że wygrany zostaje przy stole.
Kolejni przeciwnicy kończyli podobnie jak Edek Gawron. Tadzio Gurgała został tak poturbowany, że przez parę dni nie napisze już pewnie nowego wiersza. W końcu przyszła kolej na kulawego Zenona. Pomruki i rozmowy wokół nagle ucichły. Nikt nie śmiał się odezwać. Do boju stanęło dwóch największych siłaczy Ględzina. Żałowałem trochę, że mój dziadek Staszek nie zgłosił się do zawodów, bo jestem pewien, że załatwiłby wszystkich po kolei. W końcu kiedyś, jak wieść ględzińska głosi, wyginał podkowy i nikt mu nie mógł podskoczyć.
Kulawy Zenon odrzucił peta i zajął miejsce przy stole. Był ubrany w niebieski podkoszulek, bardzo już zniszczony. Kosmaty Bolo uśmiechnął się pod nosem jakby chciał powiedzieć, „ten pijaczek już nawet łopaty nie jest w stanie utrzymać”. Ścisnęli swoje dłonie. Kosmaty Bolo ścisnął pierońsko mocno, na czole kulawego Zenona pojawiły się krople perlistego potu.
Trwali tak przez jakiś czas w zawieszeniu, a kosmaty Bolo ściskał coraz silniej. Nagle jednak z czoła kulawego Zenona pot ustąpił, a na jego twarz wstąpiło żelazne opanowanie i lodowaty spokój. Zimny jak ględzińska zima.
Kosmaty Bolo spojrzał w oczy kulawego Zenona i to, co tam zobaczył chyba nie przysporzyło mu odwagi i pewności siebie, bo nagle jakby stracił rezon. Niby dalej ściskał sakramencko mocno, ale teraz już jakby bez przekonania takiego jak chwilę temu. Wtem coś chrupnęło. Ten trzask był na tyle silny, że w ciszy usłyszeli go wszyscy. Wszyscy myśleli, że to chrupnęło w ręce kulawego Zenona, ale to kosmaty Bolo zawył straszliwie z przeraźliwego bólu. Kulawy Zenon silnym, błyskawicznym szarpnięciem ulokował potężną łapę kosmatego Bola w ogniu świeczki. Kosmaty Bolo zawył jeszcze głośniej, z jego matowych oczu przepitego idioty zaczęły ściekał łzy. Zapadła chwilowa cisza, a potem wszystkie grube i chude chłopy zaczęły klaskać swoimi obolałymi dłońmi, które wcześniej poturbował im kosmaty Bolo. Mają swojego bohatera. Mają swojego zwycięzcę. Ględzin ma swojego największego siłacza. Kulawy Zenon wstał od stołu, splunął siarczyście i nagle zapatrzył się przenikliwie i diabelsko w jeden punkt ględzińskiego parku. Wszyscy skierowali głowy w miejsce, które swym wzrokiem wskazywał kulawy Zenon. Z alejki parkowej wyłoniła się potężna, barczysta sylwetka dziadka Staszka. Dziadek mój szedł uśmiechając się do ucha do ucha do ględzińskiego towarzystwa paląc swoją ulubioną fajkę. Jednak Ględzinianom nie było do śmiechu. Wszyscy wiedzieli, że zawody tak naprawdę jeszcze nie są rozstrzygnięte.
Że kulawy Zenon jeszcze nie jest absolutnym zwycięzcą. Że słynny z wyginania podków mój dziadek jest w stanie pokonać kulawego Zenona. Problem tkwił jednak w tym, że dziadek Staszek nie zgłosił się do zawodów. Ględzinianie patrzyli na dziadka Staszka tak, jakby czegoś od niego oczekiwali. Dziadek jednak jak gdyby nigdy nic przywitał się ze wszystkimi i z każdym z osobna i na samym końcu podszedł do kulawego Zenona. Zenon uśmiechnął się szelmowsko i powiedział:
- No Staszek, siadaj do stołu, niech ci złoję dupę
Dziadek uśmiechnął się na to szeroko i kordialnie przywitał się z Zenonem podając mu miękko dłoń, jakby go przypadkiem nie chciał skrzywdzić.
- Zenku bardzo chętnie się z tobą zmierzę, jeśli ci na tym zależy, ale dzisiaj spieszę się do domu na obiad, wpadnij jutro pod wieczór, wychylimy coś, pogadamy i posiłujemy się.
- Stoi Stachu, skurczybyku, złoję ci dupę.
Po tej wymianie zdań dziadek zwrócił się do zgromadzenia Ględzinian:
- I was zapraszam na tę uroczystość. Miejsca starczy dla wszystkich.
Ględzinianie zaczęli się niespokojnie wiercić jakby nie mogli z siebie wydusić słowa, a potem zgodnym chórem krzyknęli:
- Hura Zenon, Hura Staszek, hip hip hura!
Dziadek uśmiechnął się szeroko, pyknął parę razy swoją fajeczką i obłoczki dymu tworzyły dziwne zawijasy w powietrzu, wypowiadały w niezrozumiałym języku nieznane zaklęcia dziwnej przepowiedni: mane, tekel, fares. Potem dziadek Staszek oddalił się tą samą parkową alejką, którą przybył, a za nim wodzili wzrokiem Ględzinianie i diabelnie i przenikliwie wpatrywał się w niego kulawy Zenon.
Potem te stare, młode, grube i chude chłopy przekąsili jeszcze bułę z kiełbasą, szynką, serem, pomidorami, popili piwskiem albo wodą, zapalili na koniec papierosa i rozeszli się. Każdy do swojego domu.
Ja stałem jak oczarowany tą sceną i kiedy wróciłem do domu, do dziadków, przerażony spytałem:
- Dziadku, ale jak zamierzasz pokonać kulawego Zenona, przecież dawno nie ćwiczyłeś?
- Ech mój Błażku, pamiętaj, nie daj się zwieść emocjom czasem umiej przegrywać
- Czy to znaczy, że przegrasz dziadku?
Dziadek filuternie uśmiechnął się na te moje indagacje i klepnąwszy mnie w ramię wesoło odpowiedział:
- Zobaczymy co pokaże jutro Błażku. Zobaczymy co jutro pokaże.
Kiedy położyłem się spać, długo nie mogłem zmrużyć oczu. Nic nie powiedziałem mamie, bo wiedziałem, żeby zaczęła się bardzo martwić o dziadka Staszka i prawdopodobnie zabroniłaby mu pojedynku z kulawym Zenonem. Zamartwiałem się w łóżku myśląc ciągle jak to będzie. Czy Zenon da radę dziadkowi Staszkowi? Czy dziadek Staszek go od razu zmiażdży i upokorzy i to będzie jego wielki tryumf? Czy może będzie remis? Czy babcia nie będzie przypadkiem biadać? Czy Tadek Gurgała napisze nowy poemat na cześć dziadka Staszka? Czy Janek Bębenek mu go poprawi? I czy ostatecznej korekty dokona pijany Kozdroń? Czy dziadek Staszek nie stanie się ględzińskim bohaterem tak jak kiedyś, kiedy wyginał podkowy? I czy dziadek Staszek jeszcze umie wyginać podkowy tak jak dawniej?
Tak to sobie wszystko przemyśliwałem przed snem i sen coraz bardziej mnie dopadał, oczy mi się lepiły, a zasypiającymi oczyma wyobraźni widziałem siłujących się na rękę dziadka Staszka i kulawego Zenona.
Rano wstałem do szkoły, w której w ogóle nie mogłem usiedzieć i cały czas wierciłem się niespokojnie na krześle. Chłopaki pytały mnie co mi się dzieje, ale ja im enigmatycznie wyjawiłem tylko tyle, że dzisiaj dziadek Staszek stanie się największym bohaterem w Ględzinie. Po lekcjach przyszedłem do domu, zjadłem obiad, który odgrzała mi babcia, próbowałem czytać „Tomka na czarnym lądzie”, ale jego przygody, choć wciągające i wspaniałe bladły niemiłosiernie wobec tego, co miało nastąpić już za parę godzin.
Obserwowałem mojego dziadka jak kiwał się rytmicznie w swoim bujanym fotelu, czytał spokojnie gazetę i pykał swoją ulubioną fajeczkę. Po pewnym czasie zaczęli się schodzić pierwsi goście. Przyszedł Janek Bębenek, Truskawka, Kozdroń, kosmaty Bolo, Edek Gawron, Tadek Gurgała, Lechu Jaskóła i wielu innych. Dziadek postanowił, że przeniesiemy się do dużego pokoju, bo tam jest więcej miejsca. Goście rozsiedli się, zaczęli żartować, śmiać się, przeklinać, narzekać i pić wódkę anyżówkę, którą poczęstował ich mój dziadek. Ja siedziałem w kącie, patrzyłem na twarze, które były mi znajome, słuchałem ich prostej, jasnej mowy, która niczego nie chce komplikować i niecierpliwie czekałem, aż zadzwoni dzwonek do drzwi. Oczekiwałem na przyjście kulawego Zenona. W końcu doczekałem się. Dzwonek zadzwonił. Kulawy Zenon przyszedł w mocno już wytartej marynarce i podniszczonej koszuli flanelowej, z kieszeni której wystawała mu srebrna piersiówka. Przywitał się ze wszystkimi, podał na końcu rękę dziadkowi Staszkowi i powiedział:
- No Stachu czas na nas. Pora ci złoić dupę
Na to dziadek uśmiechnął się od ucha do ucha, jakby z góry przewidział gadkę kulawego Zenona i odrzekł:
- No Zenku, zapraszam do stołu.
Na stole leżały dwie płonące świeczki, jedna po jednej, a druga po drugiej stronie stołu. Za oknem na dobre rozhulała się śnieżyca, a pokój był skąpany w jasnym świetle, które tworzyło miły kontrast do zimowej ciemności za oknem. Babcia przyniosła faworki i herbatę, goście rzucili się łakomie na babcine smakołyki, a kiedy skończyli jeść, zapalili papierocha i zaczęli oglądać walkę między dwoma absolutnie największymi siłaczami Ględzina. Kulawy Zenon zdjął koszulę, dziadek zdjął sweter i został w samej koszuli. Zmierzyli się wzrokiem, przy czym kulawy Zenon patrzył diabelsko i przenikliwie, a dziadek Staszek wciąż uśmiechał się od ucha do ucha. Skrzyżowali swoje dłonie. Kulawy Zenon ze straszną siłą ścisnął wielką dłoń mojego dziadka, tak że memu dziadkowi zmarszczyły się brwi przez chwilę. Rychło jednak dziadek odzyskał pogodę na twarzy i ścisnął z olbrzymią siłą wielkie łapsko kulawego Zenona. I tak uśmiechając się, jak gdyby nigdy nic, powoli, jakby to sobie zaplanował, kierował to wielkie łapiszcze kulawego Zenona w stronie płonącej świeczki. Kiedy już ręka kulawego Zenona znalazła się o milimetr od świeczki i kiedy na czole kulawego Zenona znać było krwawe kropelki potu, dziadek nie przestając się uśmiechać od ucha do ucha powiedział szybko i ostro, jakby wydawał rozkaz:
- Dosyć Zenek, teraz twoja kolej!
I zwolnił swój straszliwy uchwyt. I zmarszczył brwi przez mgnienie chwili. I przez to mgnienie kulawy wydał z siebie ryk rozpaczy pomieszanej z triumfem i z ogromną siłą zatopił potężną dłoń mojego dziadka w ogniu świeczki. Dziadek nie wydał z siebie ani jednej małej nutki bólu ni skargi. Kiedy jego dłoń wylądowała w ogniu, na jego twarzy widać było coś w rodzaju zmęczenia pomieszanego z jakimś nieokreślonym frasunkiem. Milcząc wyjął powoli dłoń z ognia i włożył ją do zimnej wody. Powiedział:
- Gratuluję Zenonie. Jesteś bardzo odważnym i silnym człowiekiem.
Na twarz Zenona wystąpiło nagle światło. Światło i łzy.
- Staszek kurwa, mówiłem że złoję ci dupę. Mówiłem i złoiłem. I bardzo ci za to dziękuję. Naprawdę.
- Wiem. Nic się nie stało. To drobiazg. A teraz pozwolicie kochani, że pójdę do kuchni. Jestem już nieco zmęczony.
Towarzystwo ględzińskie patrzyło jak zaczarowane na tą scenę. Wszyscy wiedzieli, ze dziadek Staszek dał wygrać kulawemu Zenonowi. I wszyscy wiedzieli dlaczego dziadek Staszek tak postąpił. Postąpił tak, ponieważ był bohaterem. Bohaterowie zawsze umieją pięknie przegrać. Kulawy Zenon od tamtego wydarzenia naprawdę uwierzył w siebie. A uwierzyć w siebie znaczyło dla kulawego Zenona stać się lepszym człowiekiem. Odtąd częściej wpadał do dziadka Staszka, który był dla niego kimś w rodzaju spowiednika, ojca i zarazem zaufanego przyjaciela. Mówili o tym jakby można było zmienić życie kulawego Zenona, żeby ono naprawdę przypominało piękne życie Jezusa. Że rany, których doznał kulawy Zenon w życiu były nie na darmo. Że to cierpienie miało sens. Że życie kulawego Zenona też ma sens. Jego odgarnianie śniegu ma sens. Każda zima ma sens. I nawet mają sens wiersze Tadka Gurgały ( przynajmniej niektóre ). I nieudane życie uczuciowe Truskawki też ma sens. Ględzin stał się miejscem sensu na tym świecie pozbawionym sensu. Myślę, że w niedługim czasie do Ględzina przyjdzie Mesjasz, przejdzie się parkową alejką zimową porą i niechybnie wpadnie do dziadka Staszka. Bo oni już tam mają swoje sprawy, o których nawet najmądrzejsza kobieta w mieście, Kozdroniowa niewiele wie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie, zauważam u Ciebie typowo gombrowiczowskie spojrzenie na wrastające w ludzi zewnętrze zjawiska. - Zima jest bardziej, im cieplej przy kominku. A każde ciepło podczas zimy prawi tylko o niej, dodając jej coraz to nowych aspektów.
Ja by się uwolnić od Gombra musiałem jego dzieła oddać znajomym. Z uwagi na sentyment do młodości pozostawiłem sobie jedynie Ferdydurke.
Byłem tak uzależniony, że przez kika lat nie mogłem strawić żadnego innego autora, wszyscy przy nim wydawali mi się miałcy, nudni etc.

By wszystko było jasne, to dalej uważam,
że Gomro i Szekspir w jednym spali domku.

Pozdrawiam Ciebie i wszystkich jego uczniów

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...