Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

W pokoju cisza wisiała nad stołem, wilgotna i gęsta od żalu. Wypelniła sobą całą przestrzeń, milimetr po milimetrze, sięgając mackami do płuc. Nawet oddech drażniła teraz swoim ciężarem. A jeszcze wczoraj radość służyła za lampę.
Jedna noc, a pokój jakby inny. Aż trudno uwierzyć.
Cień się przemknął pod ścianą w masce z twardego milczenia. Niechętnie odprowadziła go wzrokiem zza muru, za którym ukryła się teraz. Tak dobrze móc udawać, że wszystko w porządku. Przed sobą chociaż...
A miało być inaczej. Plany latami troskliwie zbierane i układane w porządku niemal alfabetycznym rozpierzchły się po kątach. Jak kurz, co nie warto się po niego schylać, bo lepi się do rąk. Odwróciła głowę do okna.
Jedna chwila, a jakby ktoś opuścił na słońce kurtynę. Koniec spektaklu. I co, że wiosna wciąż jeszcze pukała do okna, kiedy nie miał jej kto wpuścić. Głupia!
W kąciku ust myśl zatrzymała się grymasem. Tak trudno się skupić. Miarowe skrzypienie fotela irytowało coraz bardziej. Drażniło metalicznym dźwiękiem. Jakby nie kryła się za nim żadna emocja. Po prostu nic. Tak suche, że aż bolesne.
Dwa różne światy skupione w tak małej przestrzeni. Jak ogień i woda w jednej zamknięte dłoni.
Z wyrzutem spojrzała na ogród, który kwitł zielenią pomimo... Na pąki jabłoni, które miały przed sobą całą przyszłość. Pomyślała, że wszystko zależy od okoliczności. Przymrozek, mocniejszy wiatr, brak troski. Wszystko się może jeszcze zdażyć. Ile potrzeba siły, żeby z drzewa spadło kiedyś jabłko, które będzie komuś smakować. Wypusciła oddech.
A przecież wystarczy tylko uchylić okno. Dać sobie szansę. Myśli kłębiły się coraz bardziej szukając ujścia. Duma, żal, gorycz. Zbyt wiele na jeden poranek. Podniosła wzrok, żeby złapać dla siebie skrawek nieba i utopić w nim oczy. To nic...
Po raz pierwszy odkąd się poznali, odkąd byli ze sobą, zbliżając się do niego, czuła opór całego ciała, jakby dźwigała na sobie grzechy całego świata. Każdy mięsień pracował oddzielnie, jakby nie chciał w tym wszystkim uczestniczyć. Niepewnie dotknęła jego ramienia, wciąż jeszcze twardego jak kamień.
Czas przystanął na chwilę. Czekał. Z przestrzenią zlał się w jedną całość.
Policzkiem nakrył jej dłoń. Znajomy fragment skóry, jak stary ciepły sweter, stłumił gorycz żalu. Krew powoli ruszyła. Każdym zakamarkiem ciała czuła bicie serca. Jak dzwon, który budzi uśpione miasto.
Tak trudno jest wybaczyć.
Osłoniła odważnie zasłony. Pokój tonął w porannym słońcu. Nie mogło się zmienić tak wiele.
Ulga uśmiechnęła się do siebie.

Opublikowano

1) Wypelniła
2) "A jeszcze wczoraj radość służyła za lampę" - ładne
3) "Jak kurz, co nie warto się po niego schylać, bo lepi się do rąk." - nie podoba mi się, może lepiej byłoby: jak kurz po który nie warto się schylać...
4) "Jedna chwila, a jakby ktoś opuścił na słońce kurtynę. Koniec spektaklu." - może lepiej byłoby: jakby w jednej chwili ktoś opuścił na słońce kurtynę
5) Wszystko się może jeszcze zdażyć - zdarzyć
6) Wypuściła oddech. - Czy można wypuścić oddech? Zastanów się czym jest oddech.

Jak dla mnie zbyt poetyczny ten tekst. Szczerze mówiąc, nawet nie bardzo go zrozumiałem.

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Choćby najwyższy sąd tu zadziałał  To familijną będzie tak sprawa Nazwisko nieznane ród rozwiedziony  A co ważniejszym jegomość to sprawia Data nieważna koledzy klapą  Małpą odchaczyć a na przybitkę uderzyć łapą   Wywód bez końca poprowadzony Rodowód zwodu już wywiedziony
    • @infelia dziękuję bardzo jestem marzycielem może ktoś kiedyś?
    • @infelia dziękuję bardzo za miłe słowa pozdrawiam serdecznie 
    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...