Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Nasza historia powinna zacząć się inaczej,
tak by było wiadomo gdzie i jak się skończy.
Zawsze marzyłam o wielkiej miłości, takiej
z kolorowych magazynów pachnących martwym życiem.
Myślałam, że zapadnę na jakąś straszliwą,
nie znaną przez żadnego lekarza chorobę i
ty jako jedyny będziesz stać przy mnie lub, że
to ja ocalę ciebie, wyciągnę z wielkiego nałogu,
ukradnę śmierci i na zawsze trwać będziemy ze sobą.
Marzyłam o tym w te nieuchronne noce, podczas, których
ze snu wyrywa hucząca i bębniąca po szybie,
przeraźliwa cisza.
Poznałam Ciebie.
Byłeś tam tak po prostu, zupełnie naturalnie, jakbyś
od zawsze był w tym miejscu i czekał aż cię zobaczę.
Już nie miałam tak wiele czasu na czytanie, telewizja
przestała być moim nocnym kochankiem i nie kupowałam już
rogali czekoladowych ,ku zasmuceniu właścicielki
sklepu osiedlowego, który trzeba przyznać nieźle prosperował
dzięki mojemu łakomstwu, by po kryjomu objadać się
,zapychając pustkę.
Teraz byłeś ty i już nawet do ubikacji tak często chodzić nie musiałam,
a durny kot sąsiadów jakby ciszej miauczeć zaczął.
I sex, ten cudowny spontaniczny, o każdej porze i godzinie,
gorące usta i my dzielący się nimi.
Ponoć rutyna zabija związek, więc my zabiliśmy rutynę nieprzyzwoitością,
bezczelnością i ekstazą.
Myślałam wtedy, że niepotrzebni są nam inni ludzie, że liczymy się
tylko my, dla nas świat pazernych i młodych.
Tylko dla nas!
Myliłam się.
Poznałeś ją, och jak cudowną kobietą w twoich oczach się stawała z dnia
na dzień. Bogini, jedna z tych nietykalnych leśnych nimf,
które ogląda się tylko o wschodzie słońca i dotknąć ich nie można.
Ja jednak ku przekorze własnych metafor, wiele razy widziałam jak
dotykasz ją dwuznacznie.
I to był koniec.
Kilka dni wcześniej wyraźnie zbierało mi się na wymioty , dopiero gdy
wypowiedziałeś znaną od lat, porzuconym kobietą, kwestię "to nie
ty to ja" zrozumiałam, że moje odruchy wymiotne były w pełni
uzasadnione, miały solidne podstawy i takie tam pierdoły.
Płakałam, byłeś wtedy moją frustracją i nienawiścią, morfiną na
złagodzenie bólu, moim przekleństwem.
Długo nie mogłam się pozbierać, zabiłeś resztki mojej godności,
głęboko zakopałeś wiarę w siebie, zraniłeś, porzuciłeś i kropka.
Jednak miesiące mijały a złe wspomnienia chudły, zapadały na bulimię,
znikały.
Byli inni, momentami wydawało mi się, że są tak podobni do ciebie,
jeden w ten sam sposób wykrzywiał usta gdy się złościł, inny miał
podobne dłonie i uczesanie, lecz żaden z nich nie był tobą.
W końcu zapomniałam, przez pewien moment wydawało mi się nawet, że kocham
kogoś innego, oczywiście świadomie nieszczęśliwie.
Bo kto by chciał przez całe życie się uśmiechać.
Wielcy poeci nie napisali by tylu strof z głupkowatym, przepełnionym
achami i ochami uśmiechem na buzi.
O nie, wielkie dzieła powstają w rozpaczy, smutku, braku nadziei i
zgaszonym światełku w tuneli.
Wielkie dzieła są lekarstwem, udowodnieniem światu, że jest się kimś
lepszym niż wszyscy myśleli, że my poeci nie jesteśmy tylko dziwakami,
noszącymi dziwne ciuchy pojebami, królami depresji, wyrzutkami.
I tak też powstawały moje dzieła, moje wiersze napiętnowane były
upadłym aniołem, cuchnącym i brudnym smutkiem.
Pewnego dnia jednak uświadomiłam sobie, że coraz częściej się uśmiecham,
bez żadnego większego powodu, bawiłam się świetnie i jakby rzadziej
pisałam.
Przyjaciele całkowicie oderwali mnie od autostrady kolizji, która
narodziła się w mojej głowie.
A to słońce, wielka pomarańczowa kulka, tak chciałam biegać w starych
trampach po łące i dmuchać baloniki.
I wtedy pojawiłeś się ty, bo ku mojemu zaskoczeniu, pomyślałeś,
że może w dwójkę byłoby nam raźniej.
Znów chodziliśmy razem po cuchnących ulicach, przesiąkniętych wonią
kocich i psich trupów ginących pod kołami samochodów codziennie.
Mamy swój film o niezrównoważonej fabule, podzielony na sceny,
te ekscytujące i te mniej.
Przy tych mniej odpalasz papierosa i cierpliwie czekasz, bo kochasz.
Tak mówisz.
Nie wiem do czego nas to doprowadzi , czy moje posklejane butaprenem
serce znów popęka czy może sprawisz, że to 'love story' trwać będzie
i przestanę czytać te kolorowe magazyny.
Nie wiem kochanie, mam tylko nadzieję, że nigdy nie napiszę o tym
wielkiego dzieła.
Nie chcę już płakać.

  • 1 miesiąc temu...
Opublikowano

1) "Nasza historia powinna zacząć się inaczej, tak by było wiadomo gdzie i jak się skończy." - A po co i komu ta wiedza? O któreż to historii wiemy gdzie i jak się skończy?
2) "Zawsze marzyłam o wielkiej miłości, takiej z kolorowych magazynów pachnących martwym życiem." - chyba tutaj jakaś nielogiczność się wkradła, wychodzi na to, że w gruncie rzeczy bohaterka marzy o martwej miłości - kurcze sam nie wiem, jak na to nie spojrzę, to nic sensownego mi nie wychodzi.
"3) telewizja przestała być moim nocnym kochankiem" - chyba telewizor
4) "który trzeba przyznać nieźle prosperował dzięki mojemu łakomstwu" - sklep prosperujący dzięki łakomstwu jednego człowieka to już przesada. Można sens wyrazić ładniej, uprawdopodobnić inaczej ale również poetycko - pomyśl
5) "Teraz byłeś ty i już nawet do ubikacji tak często chodzić nie musiałam" - Teraz byłeś?
6) "Ponoć rutyna zabija związek, więc my zabiliśmy rutynę nieprzyzwoitością" - żeby zabić rutynę musi ona najpierw się pojawić. Lepiej: nie dopuściliśmy do rutyny czymś tam.
7)"dopiero gdy wypowiedziałeś znaną od lat, porzuconym kobietą, kwestię " - poprawniej byłoby: dopiero gdy wypowiedziałeś znaną przez porzucone kobiety kwestię.
8) "miały solidne podstawy i takie tam pierdoły" - pierdoły? pisać się odechciało, że autor napisał "pierdoły"?
9) "Nie wiem kochanie, mam tylko nadzieję, że nigdy nie napiszę o tym wielkiego dzieła.
Nie chcę już płakać." - To ostatnie zdanie ujęło mnie za serce, przepiękne.

Podsumowując. Wydaje mi się, że jesteś zbyt mało krytyczna do swoich zdań. Masz również skłonności do nie dobrej przesady. Wtedy wcale nie robi się poetycko, uwierz mi.
Pozdrawiam

Opublikowano

magazyny pachnące martwym życiem to taka metafora;) oglądając czasopisma często marzymy, że i my kiedyś będziemy życ jak te osoby, lecz to tylko zdjęcia, nigdzie nie jest powiedziane iż te osoby faktycznie usmiechają się tak często, to moja prywatna metafora martwego życia. Życia, które może i istniało z chwilą robienia zdjęć ale umarło po ich wywołaniu.

a pierdoły użyte celowo by pokazać smieszność solidnych postaw.

pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Wędrowiec.1984 No dobra, ale poprzednie moje tłumaczenie, bardziej mi się podoba, jest takie... bardziej poetyckie.  Przy pisaniu świadomość trochę się plącze z wyobraźnią, przynajmniej w moim przypadku tak jest :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      To nie jest splątanie kwantowe, tylko splątanie świadomości.
    • Dawniej każdy poranek pachniał złotem. Słońce wschodziło nad wzgórzami i bez słowa kładło na dachach ciepło, które otulało serca jeszcze przed pierwszą kawą. Ale od jakiegoś czasu coś się zmieniło. Niektórzy mówili, że światło stało się zbyt białe, inni że zbyt blade. Starzy ludzie w wioskach patrzyli na nie z lękiem, dzieci – z obojętnością. A ono wciąż tam było. Na niebie. Zawsze na niebie. I właśnie to było najbardziej niepokojące. „Nie czuć go” – mówiła codziennie staruszka Maja, siadając na swojej drewnianej ławce. „Kiedyś czułam, jak przechodzi przez skórę i dociera do duszy. A teraz… tylko patrzę, ale nie widzę.” Ludzie zaczęli snuć domysły. Czy to przez dymy, które wznosiły się z fabryk po drugiej stronie wzgórz? Czy może przez coś bardziej niewidzialnego? Przez rzeczy, których nie da się zmierzyć – jak strach, obojętność, rozpad miłości? Niektórzy szeptali, że prawdziwe słońce już dawno zgasło. Że to, które świeci teraz, to tylko replika – sztuczna kula światła stworzona przez tych, którzy chcieli kontrolować nie tylko czas, ale i nasze nastroje. „Zamienili nam światło serca na światło technologii” – pisał ktoś na ścianie opuszczonej stacji meteorologicznej. Ale pewnego dnia przyszedł chłopiec. Miał na imię Elian. Pojawił się znikąd, w butach z błota i z patykiem zamiast laski. Nie zadawał pytań. Siadał pod drzewami i mówił do liści, do wiatru, do kamieni. Ludzie uznali go za dziwaka, ale dzieci zaczęły go słuchać. A potem coś się wydarzyło. Pewnego ranka, kiedy Elian stał na wzgórzu, zamknął oczy i rozłożył ramiona. Słońce – blade i nieruchome – zaczęło wypełniać się ciepłem. Powoli, bardzo powoli, niebo poruszyło się z westchnieniem. Jakby przypomniało sobie, że kiedyś umiało kochać. W ciągu kilku dni ludzie zauważyli zmianę. Ptaki zaczęły śpiewać wcześniej, a cienie drzew znowu stały się miękkie. Staruszka Maja płakała z radości: „To ono. Prawdziwe. Wróciło.” Ale Elian powiedział tylko: – Ono nigdy nie zgasło. To my przestaliśmy świecić od środka.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...