Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

"Stowarzyszenie gniewnych" odcinek 1


Rekomendowane odpowiedzi

OD AUTORA

Właściwie nie wiem, co tak naprawdę skłoniło mnie do pisania. Prawdopodobnie tkwiło to we mnie od zawsze tylko nie potrafiłam wydobyć tego na światło dzienne. Tysiące rozbijających się myśli w mojej głowie i słowa, które miały jakąś wartość, mogły zmienić bieg wydarzeń, utkwiły gdzieś w próżni. I tylko ja nosiłam to enigmatyczne przeświadczenie, że coś tracę bezpowrotnie. Nie chcę popaść w zwykłe odrętwienie! W końcu zmusiłam się do głębszej refleksji. Stojąc przed lustrem, wpatrując się we własne odbicie, uświadomiłam sobie, że przemijanie jest nieuchronne i tylko od nas samych zależy, czy potrafimy dźwignąć to wszystko.

Stała tam jak i inni żądni oglądania niecodziennych scenek, żywcem ściągniętych z kiczowatych telenowel rodem z Kolumbii. W końcu to działo się właśnie teraz, tuż pod jej nosem, więc nie mogła tego przegapić. Dwie wrzeszczące na siebie kobiety, okładające się, czym popadło, no i on, sprawca tej żałosnej szarpaniny z miną niewiniątka. To jemu powinny dołożyć-pomyślała, solidaryzując się w ten sposób z wariatkami, jak je później sama określiła. Nagle poczuła znajomy zapach wody toaletowej i instynktownie się odwróciła się.
- No, tak mogłem się tego spodziewać! - Uśmiechnął się rozbrajająco - Zadziwiające jest to, że zawsze coś dzieje się akurat w zasięgu twojego wzroku!? Co ci jest? Pobladłaś dziecino - dodał po chwili próbując wywołać uśmiech na jej twarzy.
- Od tego tam.- skinęła głową w kierunku nadal rozgrywającej się scenki - cholernego dwulicusa mam odruchy wymiotne. Zresztą chodźmy stąd, napatrzyłam się już dość, by nabrać przekonania, że faceci to. - Urwała nagle jakby dopiero teraz dotarło do niej, że przecież stojący tuż, tuż Kamil również należy do przedstawicieli gatunku, który zamierzała obrazić.
- Śmiało, ulżyj sobie! Jeśli to tylko ci pomoże to ja nie będę protestował. Zdecydowanie wolę Martę sojuszniczkę niż bojowniczkę.
Znała go dostatecznie długo, by pojąć jego taktykę załagadzania. Zawsze robił wszystko, żeby nie odczuwała żadnego emocjonalnego dyskomfortu, przynajmniej w jego obecności. Nigdy nie dał jej powodu do jakiegokolwiek zwątpienia w przyjaźń i oddanie.
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale właśnie minęliśmy skrzyżowanie- wyrwał ją z chwilowego zamroczenia - No, to, dokąd zmierzamy? Astoria, tudzież Impuls, który lokal pani wybiera? - ironizował.
Znała dobrze ten jego błysk w oku. Doskonale wiedziała, że zanim zdąży dokonać wyboru Kamil i tak już za nią postanowił, więc dla jakiejś dziwnej prawidłowości odburknęła tylko.
- Zdaję się na ciebie.
Ruszyli szybkim krokiem. Pośpiesznie udało im się przeskoczyć jeszcze dwie uliczki i niebawem znaleźli się na miejscu. W Astorii panowała jak dla Marty, atmosfera, co najmniej niezdrowa, jeśli chodziło o ilości skłębionego nad stolikami dymu nikotynowego, ale poza tą małą niedogodnością można tu było poprowadzić ciekawe konwersacje. Kiedy już rozsiadła się wygodnie niemal z pasją rozejrzała się po sali, starając się uchwycić jak najwięcej szczegółów. Na szczęście nie było nikogo znajomego, co wywołało w niej miłe uczucie wyluzowania.
- Proszę, mała czarna dla ciebie - Kamil przysunął filiżankę w jej stronę.
- Tego mi właśnie potrzeba - potarła ręce z zachwytu.
- Widzisz, jak łatwo cię zadowolić!
- Ty to wiesz najlepiej, prawda? Nie czekając na odpowiedź pochyliła się, by wydobyć z torby zeszyt.
- Litości, jeszcze nie upiłem łyka kawy, a ty już z tym swoim zeszycikiem wyjeżdżasz! Marta wyluzuj! - zaprotestował.
- Dobra, nie chcesz wiedzieć, co ostatnio odkryłam. Twoja strata! Ale jak Magdzie niedługo przybędzie parę kilo, to mnie nie pytaj, kto jest tatuśkiem? - wycedziła z pełną satysfakcją.
Kamil spojrzał na Martę z lekkim politowaniem. Dobrze wiedział, że jego przyjaciółka niczego nie przeoczy. Była niezwykła w tym, co umiała najlepiej. Obserwowaniu i skrupulatnym zapisywaniu wszystkiego, co dla większości wydawało się prozaiczne. Marta miała dar, potencjał, jednak nie potrafiła go umiejętnie spożytkować. Doskonale pamiętał dzień, kiedy pojawiła się w firmie. Wpadła wtedy jak tornado do biura, pytając o szefa. Młoda, energiczna dziewczyna z zaplątanymi figlarnie warkoczykami. Wszyscy wiedzieli, że właściciel słynny Mario, jak go nazywano, chciał zatrudnić gońca, ale w ogłoszeniu wyraźnie dał do zrozumienia, że szansę mają tylko panowie, więc nic dziwnego, że Marta wzbudziła swoim nagłym pojawieniem się powszechne zainteresowanie. Kamil uśmiechnął się na myśl o tamtych czasach, w jego głowie uruchomił się nagle tunel czasoprzestrzenny.

*****

- A pani, konkretnie, w jakiej sprawie? - spytała zaczepnie dziewczynę. Magda była prawą ręką szefa, kobietą o przeciętnej urodzie, wyniosłą, czasem zawiłą. W sytuacjach potencjalnego zagrożenia ze strony konkurencji potrafiła pokazać pazurki i chyba ta jej drapieżność robiła wrażenie na szefie. W końcu to on powtarzał do znudzenia, że w tej branży nie ma miejsca dla wymoczków. To na jej głowie spoczywało najwięcej obowiązków. Zresztą razem z Jolką, pyskatą i nieco mało obytą jak na księgową, były niezastąpionymi pracownicami od samego poczęcia biura podatkowego "Wasz Podatnik".
- W sprawie pracy - rozmyła jej wątpliwości, drobna, filigranowa osóbka.
1Kobieta spojrzała na nią z lekkim rozbawieniem, którego nawet nie próbowała już ukryć, bowiem wpadł jej do głowy szelmowski pomysł. Nie zamierzała tej mało rozgarniętej, jak ją wówczas oceniła, uświadamiać. Magda, która przy każdej okazji podkreślała, że nie ma bardziej inteligentnej osoby w firmie od niej samej, była nieomal pewna, że za chwilę wszyscy będą mieli niezły ubaw.
- Proszę, szef panią przyjmie. Pierwsze drzwi na prawo - wskazała ręką.
Kiedy zniknęła za drzwiami, Magda triumfalnie podniosła się z krzesła i odwróciła się do pozostałych, którzy bardziej niż zwykle markowali w tej chwili swoją pracę przy komputerach.
- Widzieliście tę kretynkę? - rzuciła ironicznie - Zaraz wypadnie za tych drzwi szybciej niż weszła. Już Mario ją potraktuje odpowiednio.
Wszyscy pochwycili jej śmiech, tylko Kamil trwał w przekonaniu, że nie ma w tym nic zabawnego.
- Ty, nie za długo ona tam jest? - zaniepokoiła się Jola - A może próbuje przekonać bossa, że jest facetem?
Magda wybuchnęła śmiechem, a Anka, którą Kamil cenił zawsze za rzetelne podejście do pracy piszczała teraz jak ostatnia rozwydrzona dzierlatka. Kamil z niesmakiem spojrzał na to rozbawione towarzystwo i automatycznie skierował wzrok na jedynego sojusznika w tym zakichanym babińcu jak to razem nazywali, Wojtka. Wojtek jakby wyczuł intencje Kamila, poklepując go po plecach próbował się usprawiedliwiać.
- No, co jest stary? Humorek trochę przygasł? Czasami trzeba sztamę z nimi trzymać - przekonywał.
- Rany, ona naprawdę ma jakieś mocne argumenty, skoro jeszcze tam siedzi - Jola nie porzucała tematu - I co ty na to Magda?
- Tak, ciekawe tylko, jakie? Może zna biegle francuza z podręcznika Kamasutry?
Znów rozległ się zbiorowy śmiech i choć Magda była zadowolona, że kolejny raz dała popis swojej błyskotliwości to sama zaczęła odczuwać dziwny niepokój i zwyczajne powątpiewanie w utarte już przekonanie, że doskonale zna Mariana Milczuka. W tym właśnie momencie drzwi gabinetu skrzypnęły cichutko i wszyscy skierowali tam badawcze spojrzenia.
- Oczywiście, pani Marto, jutro na siódmą rano-głos szefa brzmiał łagodnie - No, to do zobaczenia!
Uścisnął jej dłoń i grzecznie pożegnał. Przyłapał się nawet na tym, że zbyt długo odprowadza ją wzrokiem i natychmiast przywołał się do porządku.
- Madziu - zwrócił się bezpośrednio - jutro dasz tej młodej pannie parę zleceń, kogo tam mamy w pierwszym rzucie?
- Czy, to znaczy, że ona będzie gońcem w naszej firmie? - Magda nie kryła rozczarowania- Wydawała się jakaś taka niezorientowana-dodała po chwili.
Miała cichą nadzieję, że Mario chwilowo tylko doznał jakiegoś zamroczenia i zaraz oprzytomnieje.
- I źle ci się wydawało - pozbawił ją złudzeń - To prawdziwa perła, a taką nie łatwo dostrzec wśród tylu falsyfikatów.
Spojrzał na pozostałych.
- Kto z was może się pochwalić znajomością wszystkich ulic w tym mieście? - wyczekał chwilę-A ona to ma w małym paluszku i dlatego jest dla niej miejsce w mojej firmie, no to tyle. Chyba nie muszę uczyć was dobrych manier. Zajmijcie się nową koleżanką.
Po jego wyjściu w biurze zawrzało. Teraz to Kamil wstał gwałtownie z krzesła i zwrócił się do Magdy.
- I ty taka obeznana we wszystkim, taka nieomylna, nie zauważyłaś takiej perły!? - szydził z pełną satysfakcją.
- Odwal się Kamil! - wzburzyła się - Zobaczymy jak długo tutaj popracuje? Nie wiem, czym zamydliła oczy bossowi, mnie nie zbije z tropu, już ja ją prześwietlę.
- Ulubienica szefa wyczuła konkurentkę!? - Kamil nie dawał za wygraną- Niektóre gwiazdy przecież tak właśnie zaczynały, od pracy gońca. No to zacznie teraz się dziać!
- Jaja sobie stroisz!? - Magda ruszyła w stronę łazienki-Leję na to, właśnie idę to udowodnić! -rzuciła na odchodne, miażdżąc przy okazji Kamila wzrokiem potępienia.
- Ale ją wzięło! - podsumował Wojtek - Ty lepiej uważaj chłopie! Widziałem to spojrzenie bazyliszka i na szczęście nie było adresowane do mnie.
- Dam sobie radę, tylko żal mi tej nowej. Nawet nie chcę wiedzieć, co ta modliszka jest w stanie jej zaserwować.



*****

Przełknąwszy ostatni łyk kawy, Marta ze zwinnością lamparcicy cichutko wśliznęła się do pokoju młodszego brata. Paweł spał w najlepsze, w charakterystycznej dla siebie, pozie, która niejednokrotnie wywoływała uśmiech na twarzy Marty, ale tym razem postanowiła zachować powagę. Położyła zapisaną kartkę i snikersa na biurku, po czym wycofała się natychmiast. To był jej wypróbowany sposób. Gdy tylko pożyczała od brata jakąś rzecz zawsze podrzucała słodką łapówkę, by uchronić się przed niepotrzebnym gradem epitetów i ewentualną odmową. Na razie taka forma przekupstwa starczała i dziewczyna wolała nie myśleć, czego zacznie żądać, gdy skończy gimnazjum. Zarzuciła na siebie sportową kurtkę, gdyż wiosenne poranki były jeszcze zdradliwe, włożyła pożyczoną czapkę z daszkiem i zbiegła pospiesznie po schodach.
- Cześć Marta! Jedziesz dziś rowerem do pracy? - usłyszała za sobą.
Od razu rozpoznała głos sąsiadki, pani Jadzi, dobrej koleżanki mamy.
- A dzień dobry pani, tak mam taki zamiar - odpowiedziała prawie szeptem, zdając sobie sprawę, z tego, że większość ludzi śpi o tak wczesnej porze.
- Odradzam ci! Jest przymrozek - po czym dodała - Byłam po zakupy, to wiem. Jesteś zbyt lekko ubrana.
- Tak wiem, pani wybaczy - nie pozwoliła jej skończyć - Jestem już spóźniona. Do zobaczenia.
Nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby zmieniać środek transportu. Rower, który dostała od ojca na osiemnaste urodziny był teraz niezbędnikiem zarówno w drodze do pracy, jak i w jej trakcie. Błyskawicznie przemierzyła trasę do biura, trzęsąc się z zimna, szczękając białymi ząbkami ledwo mogła przymocować zabezpieczenie do ramy. Po raz pierwszy zdarzyło jej się siłować z drzwiami, co nie uszło uwadze Magdy.
- Co się z tobą dzieje? - powitała ją jak zwykle kąśliwie-Anemia cię dopadła? Wyglądasz jak dziecko pingwina. Trzeba być ostatnią kretynką, żeby w taki ziąb drałować na rowerze!?
- Ciesz się, może dopadnie mnie grypa i będziesz miała mnie z głowy na jakiś czas - ripostowała - Dobra daj mi chwilkę, napiję się tylko czegoś ciepłego i ruszam - Cześć wszystkim! - dopiero teraz spojrzała na resztę załogi - Parzył już ktoś kawę? Muszę rozgrzać kości.
- Mówisz i masz skarbie! - zerwał się ochoczo Wojtek-A może herbatkę z cytrynką? Anka ma, widziałem!
- Och ty wazeliniarzu! Co myślisz, żebym jej sama nie zaproponowała? - rzuciła mu irytujące spojrzenie - To jak. reflektujesz? - zwróciła się do Marty.
- A wiesz, że nawet chętnie.
- Dziś czeka cię wyścig z czasem - wtrąciła Magda-najpierw raporty do ZUS - u i po drodze faktury do firmy Arteks, potem pity do skarbówki, nie wiem jak ci się to uda, szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to. Szef kazał ci to załatwić.
- Nie takim rzeczom sprostała - Kamil ujął się za Martą - Skoro Mario zlecił jej tyle spraw, to znaczy, że polega na jej zaradności, czego nie raz już dowiodła, prawda!? Posłał przyjazne oczko w jej kierunku.
Marta była mu wdzięczna i w rewanżu posłała najpiękniejszy uśmiech, jaki trzymała w swojej kolekcji własnych atutów. Była świadoma swojej nietypowej urody, a w szczególności dziewczęcego polotu, który pomagał w licznych sytuacjach. Gładka cera, duże orzechowe oczy, pełne kształtne usta, lśniące, długie włosy w odcieniu brązu, za każdym razem fantazyjnie spięte. To wszystko stawiało Martę ponad przeciętność.
- Pogoda się trochę zmienia, słońce wychodzi. Może nie zmarzniesz tak!? A swoją drogą faktycznie popełniłaś piramidalną głupotę, żeby się dać na rower- ciągnęła dalej Jolka.
- Co, się tak czepiłyście? Przecież nie jestem meteorologiem, a telewizji nie mam czasu oglądać -broniła się Marta.
- Weź moją kurtkę jest trochę cieplejsza od twojej - zaproponowała Anka.
- Dzięki, ale poradzę sobie. Dopiła herbatę, zabrała z biurka papiery i pośpiesznie ewakuowała się, rzucając na odchodne.
- Dobra, narciarz, jak mawia mój brachol! Obiecuję nie zawalić!
Celowo spojrzała na Magdę, by dać wyraźnie do zrozumienia, że jest czujna na jej nieczyste zagrywki. Zrobiła to z taką pewnością w oczach, że Magda wzdrygnęła się, bo wciąż miała świeżo w pamięci ostatnią porażkę w bezpośredniej konfrontacji z Martą. Wtedy kompletnie nie była przygotowana na inteligentny i bezkompromisowy kontratak. A kiedy, Mario zasypał Martę po miesiącu pracy gradem pochwał i zaszczytów, Magda poczuła chwilową bezsilność. Nawet chciała zrezygnować, odpuścić tę batalię o przywrócenie dawnego porządku, jednakże połączenie dumy i uporu szybko rozwiały ogarniające wątpliwości. Nie mogła sobie darować, że niepotrzebnie urządziła pokaz wściekłości na użytek Marty. Tak bardzo pragnęła zniechęcić, podłamać, ośmieszyć tę smarkulę w oczach innych.
- Nie ma chyba nic gorszego, niż zdesperowana, trzydziestoparoletnia kobieta. Powinni cię chronić przed samą sobą - powiedziała jej wtedy. Reakcja wszystkich zaskoczyła wówczas Magdę, poczuła zdradę.10 lat pogoni za dobrym wizerunkiem- pomyślała- Najpierw żmudne instalowanie się w firmie., potem wysiłki mające na celu pozyskanie sprzymierzeńców i zbudowanie własnego autorytetu., a wreszcie zdobycie pełnego zaufania Mariana Milczuka.Pół życia przeleciało jej bez specjalnych uniesień, poświęcała się wyłącznie karierze, podczas gdy w ciągu paru miesięcy jej starania poszły na marne. Wystarczyło pojawienie się dwudziestodwuletniej Marty Brzozowskiej. Czy mogła jej nie nienawidzić ? - zadawała sobie to pytanie wiele razy. Podniosła głowę znad sterty papierów. Słońce wlewało właśnie jasne promienie do pomieszczenia. Wstała i ceremonialnie otworzyła okno, nie pytając nikogo o przyzwolenie. Lekki powiew wiatru smagnął delikatnie jej twarz. Przymknęła oczy i nabrała nieco powietrza. Niemal fizycznie poczuła wzrok na sobie.
- No, co? Co się tak gapicie? - zapytała wyniośle - Nie macie lepszych zajęć?
- Nie ruszaj się przez chwilę! - Wojtek oderwał się od komputera i podbiegł do niej. Ułożył dłonie na kształt aparatu.
- Co? - udała zdziwienie.
- Zdecydowanie to jest twoja najlepsza strona. Wyglądasz jak te greckie piękności, ten zadumany profil w świetle poranka.
- Szczeniackie wygłupy -odepchnęła go ze stanowczością - Zachowujesz się jak prymityw!
- Daj, spokój - uspakajał - chciałem rozładować nieco atmosferę. Każdy ma chyba prawo do humoru!?
- Twój humor jakoś mnie nie bawi, jest tak samo kiepski, jak ty sam.
- Zołza!
- Nie prowokuj mnie! Zajmij się lepiej raportami dla Krajewskiego, czy to nie on wczoraj dzwonił, że powinny być już gotowe?
- Już ty się nie martw, swoje robię. Boss jakoś nie narzeka, więc ty nie zaprzątaj sobie tym głowy, służbistko- wycedził przez zęby.
Niemiała zamiaru przysparzać sobie więcej wrogów, więc przysunęła i zasiadła wygodnie w krześle.
- Masz trudne dni? - Jola pochyliła się nad Magdą.
- Celne pytanie - odpowiedziała, odchylając się do tyłu - Mam morderczy nastrój koleżanko!
- Wiesz, co? Skoczę do cukierni i zafundujemy sobie słodką bombę kaloryczną. Wierz mi, w takiej sytuacji to działa jak panaceum - uśmiechnęła się przy tym serdecznie.
- Mam pozwolić sobie na takie szaleństwo? - spytała bardziej samą siebie - Zgoda!
- Świetnie! Idę do cukierni - zakomunikowała głośno - Komu co? Wołać!

*****

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

[0dc,.2- Mamuś, jestem! - dało się słyszeć z przedpokoju - Ale, pachnie! Co to, rosół?
- Rosół Martusiu! A jak tam w pracy? - zainteresowała się, nalewając córce ciepłą strawę - Nadal dokucza ci ta, no jak jej tam.
- Magda! - ubiegła matkę i szybko zasiadła do stołu-Ech! Nie ma, czym się przejmować. Nie przepada za mną i raczej w najbliższym czasie nic się nie zmieni, ale wiesz ja już przywykłam do tych naszych słownych utarczek.
Pani Krystyna przesunęła wzrok po twarzy córki. Dobrze znała swoją latorośl.
- Czy ty, aby nie próbujesz mnie uspakajać? Mówisz mi wszystko? - przykryła jej dłoń swoją -Martusiu ja wiem, że wciąż obwiniasz się o to, że ojciec nas opuścił, niepotrzebnie. Gdyby nie ty, dalej tkwiłabym w tym zakłamaniu. Więc proszę cię, mów mi o wszystkim nie jestem w stanie wszystkiego dostrzec, ale ty tak i dzięki tobie.
- Tak! - Marta zerwała się nagle - dzięki mojemu wścibstwu ojciec dokonał wyboru, odszedł do tamtej, a ty zostałaś sama mamo! Łzy napłynęły jej do oczu, próbowała ukryć je, tuląc się do piersi matki.
- Marta, to ty otworzyłaś mi oczy kochanie, nie zauważyłam niczego, byłam ślepa, ale też zapracowana i wiecznie zagoniona. Mój związek z ojcem właściwie dawno już nie istniał, ty zwróciłaś nam wolność obojgu. Dusiliśmy się z twoim ojcem, no Martusiu.- pogładziła ją po głowie - nie chcesz chyba, żeby Jadzia cię taką zobaczyła.
- Pani, Jadzia ma wpaść? - Marta oprzytomniała - No tak, przecież macie piec ciasta na urodziny Pawła. Dobrze, że mi przypominasz, mam coś. Pokażę ci.
Marta po chwili przyniosła plecak z przedpokoju i wydobyła z niego sportową bluzę.
- Ładna, to dla Pawła? - pani Krystyna uśmiechnęła się pogodnie - Kurczę, tylko nie wiem czy on ci nie wspomniał, że nie mamy mu nic kupować, bo zbiera kasę na komputer. Ojciec też ma się dołożyć i babcia Zosia.
- Wiem, wiem - zachichotała - Już on ma odpowiednie podejście, jeśli chodzi o kasę. To dodatkowy prezent, nie mogłam się oprzeć sklepowym bonifikatom.
- Nie rozpieszczaj tak swojego brata, bo cię pozbadnie - przestrzegała żartobliwie pani Krystyna.
- Zdaje się mamuś, że jest już za późno, Paweł ma na mnie swoje sposoby.
Machinalnie spojrzała na zegarek, po czym ruszyła w kierunku łazienki. Przejrzała się w lustrze, przeczesała włosy i upięła je fikuśnie klamrą. Sięgnęła po ulubioną wodę toaletową i subtelnie naznaczyła zapachem miejsca na szyi i dekolcie. Jeszcze raz przyjrzała się sobie i pełna podziwu dla własnej urody uśmiechnęła się do odbicia w przezroczystej tafli próżności, jak sama je określała. Usłyszała dźwięk dzwonka u drzwi i wybiegła pospiesznie.
- Mamo, to może być ktoś do mnie, ja otworzę - zakomunikowała w biegu.
- Siema sister! Co takie oczy zrobiłaś? Ale głupio wyglądasz!
Paweł wtoczył się do środka, rzucając szkolny plecak w kąt.
- A co ty, klucza nie masz? Znowu gubiłeś tak? - spytała nieco zaskoczona.
- E tam. Czepiasz się! Jestem głodny.
A ty, co taka dziś wypindrowana? - rzucił w jej kierunku badawcze spojrzenie.
- Jesteś za młody, żeby ci tłumaczyć.
- Akurat.
- Idź do kuchni, dziś rosół i mięcho dla ciebie luzaku!
- Taa.
Marta przyjrzała się Pawłowi. Wciąż ubierał się powłóczyście: luźna bluza, spodnie wyraźnie już przetarte, i te wstrętne trapery. Jednak śliczna blond czuprynka i przeurocze dołeczki w policzkach rekompensowały niedostatki w ubiorze. Poza tym Paweł znajdował się właśnie w fazie ulegania trendom młodzieżowym, więc zarówno Marta jak i Pani Krystyna przymykały oko na lekkie niechlujstwo chłopaka.
- A zapomniałbym. - zwrócił się do Marty-jakiś picuś elegancik kręci się na dole i zdaje się siostrzyczko, że to ciebie poszukuje.
- A pytał o mnie cwaniaczku? - uśmiechnęła się oczami.
- Jasne, że pytał. Od razu mu powiedziałem, że nie ma się, co fatygować, jeśli chce mieć same kłopoty - śmiech targnął jego całym ciałem.
- Dowcipne, bardzo dowcipne, no to ci nawet wyszło - potargała dłonią jego czuprynkę -Powiedz mamie, że wychodzę, no to narka!
- Nara sister!
Marta zbiegła błyskawicznie po schodach wpadając wprost na Kamila.
- Mam cię maleńka! - chwycił ją mocno.
- Nie wygłupiaj się Kamil! - szybko wyswobodziła się z jego uścisku - No to mów, co ci ten mój braciszek naopowiadał o mnie? Znając jego niebywały talent do imaginacji, mogę się w zasadzie wszystkiego spodziewać.
- Masz coś do ukrycia? - zapytał wstrzymując jej spojrzenie.
- Nie żartuj sobie!
- Nie obawiaj się, twój braciszek nawet słowem o tobie nie wspomniał, może gdybym zastosował jakiś wyszukany rodzaj tortur, to, kto wie, czego bym się dowiedział o ślicznej Marcie B. - uśmiechnął się zaczepnie - Hm?
Odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego z wyraźnym rozbawieniem.
- Że jest, skomplikowana.?
- Wiedziałem, że będę miał trudne zadanie. Ale mam czas i z chęcią poświęcę go na analizowanie twojej skomplikowanej natury.
- Nie wiem, czy ci starczy czasu, oj nie wiem! - kokieteryjnie zatrzepała rzęsami.
- A jednak podejmę to ryzyko, już jestem na dobrej drodze. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale godząc się na to spotkanie, wpadłaś już w moją sieć i tak łatwo się nie wyplączesz -radośnie pląsały mu oczy.
- Nie mam arachnofobii, więc pewnie jakoś to przeżyję, pajączku!
Oboje roześmiali się, wymieniając raz po raz spojrzenia pełne wzajemnej fascynacji.
Szybkim krokiem udali się na pobliski postój taksówek. Kamil otwierając drzwi od srebrnego merca zaprosił Martę ruchem ręki do środka.
- Przepraszam za tę małą niedogodność, ale moje autko jest aktualnie w warsztacie.
Przerwała mu w pół słowa.
- Daj spokój! Jedźmy już na tę obiecaną pizzę! Do "Tomato", prosimy! - zwróciła się do kierowcy.

*****

- Marto, pozwól do mnie! - Mario wysunął na krótko głowę za drzwi swojego gabinetu i błyskawicznie zniknął za nimi.
Marta wyczuła w jego głosie wyraźne zaniepokojenie i z pewnym wahaniem ruszyła w stronę niedomkniętych drzwi.
- Jestem, szefie - nerwowo przełknęła ślinę.
- Co masz mi do powiedzenia? Co z Kamilem? Co tam się do cholery wydarzyło, w tej pizzerii? - nie ukrywał wzburzenia.
- Kamil jest w szpitalu, ma rozbitą głowę. Zatrzymali go na obserwacji. Wiem, to moja wina, moja. Niepotrzebnie się wtrąciłam do tej całej afery.
- Jakiej afery? Na miłość boską, mów!
- Dwóch oprychów wpadło do środka. Sterroryzowali młodą właścicielkę. Na naszych oczach, zaczęli ją szarpać, straszyć. Upokarzali ją.
- I co?
- Nie mogłam spokojnie się temu przyglądać. Wstałam od stolika i zakomunikowałam głośno, że dzwonię właśnie na policję, i żeby się wynosili, no i. - zawiesiła głos i spuściła głowę obawiając się napotkania wzroku szefa i dostrzeżenia w nim potępienia - Wtedy jeden z nich podszedł do mnie, chciał uderzyć. Kamil zerwał się z miejsca, żeby mnie bronić i wtedy padł cios. Dostał w głowę popielniczką, osunął się na ziemię. Krzyczałam i zbiegło się paru gapiów, a oni wtedy wybiegli. Ot cała historia. Gdybym mogła cofnąć czas.
- Ale, nie możesz - burknął - Co ci strzeliło do głowy? Po co w ogóle było się mieszać? Zobacz, czym się to skończyło! - Pokręcił głową.
Przesunął wzrok po jej twarzy, aż zatrzymał się na widocznej opuchliźnie wargi.
- Skąd to się wzięło? - spytał, dotykając delikatnie palcami jej warg.
- To nic, zupełnie nic.
- A jednak cię uderzył.
Marian Milczuk pogrążył się we własnych myślach. Spojrzał na Martę z politowaniem i ciężko wzdychając zasiadł za biurkiem. Dziewczyna nie śmiała nawet przerywać tej ciszy, zresztą dławiąc w sobie ogromne poczucie winy, miała ochotę zniknąć z pola widzenia, wyparować.
- Masz dziś wolne! - powiedział spokojnie - Idź już!
Odczuła wielką ulgę, gdy tylko znalazła się na ulicy. Musiała jeszcze zmierzyć się z natarczywymi pytaniami, zaskoczonych również całą sytuacją współpracowników. W tej całej jednak gmatwaninie, była niezmiernie wdzięczna Magdzie, która zresztą ku pełnemu zaskoczeniu Marty, zachowała zupełną obojętność. Szła teraz zamyślona, grzebiąc we własnym umyśle, analizując wszystko, starając się przypomnieć dokładnie cały przebieg wydarzeń. Wzdrygnęła się nawet, odruchowo macając obolałe miejsce, tuż nad górną wargą. Jeszcze teraz, miała świeżo w pamięci całe to absurdalne przesłuchanie na komisariacie. Przecież miała tylko świadczyć, a poczuła się, jakby to ona była o coś oskarżona. Nie mogła sobie darować tego, że tak skrupulatnie opowiedziała o wszystkim, gburowatemu policjantowi, który nie był specjalnie życzliwy, po tym jak Marta przyznała, że w jednym z napastników rozpoznała syna, niejakiego Krajewskiego. Tak, czy owak czuła, że popełniła błąd i cała ta sprawa w ogóle podejrzanie śmierdziała, zupełnie jak rybiewnętrzności. Musiała koniecznie poukładać tę rozsypaną układankę. Postawiła sobie to nawet za sprawę honorową, bo niby, dlaczego, jakiś podstarzały glina, bluzgał na nią obelżywymi epitetami, tylko dlatego, że za dużo widziała, słyszała.? W myślach chaotycznie zadawała sobie mnóstwo niepokojących pytań i na razie nie umiała na nie znaleźć odpowiedzi. Nawet nie zauważyła, kiedy minęła główną pocztę. Z zamroczenia oderwały ją nadbiegające z naprzeciwka, rozwrzeszczane dzieciaki. Dotarło do niej, że praktycznie całą drogę przemierzyła automatycznie, tym razem nie zważając kompletnie na żadne czynniki zewnętrzne. Skręciła pospiesznie w wąską uliczkę i już miała w zasięgu wzroku okazały budynek z charakterystycznym podjazdem dla karetek pogotowia. Odszukała oddział neurochirurgiczny i udała się prosto do pokoju pielęgniarek.
- Dzień dobry! Gdzie leży Kamil Sobolewski?
- Z rodziny.? - Gruba kobieta podniosła się leniwie z kozety.
- Nie! Jestem koleżanką z pracy.
- Słyszysz Ala.? - grubaska zwróciła się do nieco młodszej od siebie - Teraz, to tak się nazywa.koleżanka! - wyraźnie szydziła.
Marta jakoś nie miała ochoty wdawać się w niepotrzebną dyskusję, więc starała się być wyjątkowo ugrzeczniona.
- Może mi pani podać numer tej sali, będę wdzięczna!
- Do końca korytarza i na prawo, pod siódemką . tylko nie za długo, obchód będzie! - zakomunikowała dość donośnie.
- Dziękuję! Niech się pani nie martwi, postaram się dostosować do panujących tu zasad - rzuciła na odchodne, w duchu życząc sobie, by więcej nie spotkać tej baby na swojej drodze. Serce kołatało jej niespokojnie, obawiała się reakcji Kamila. Kiedy uchyliła drzwi od szpitalnej sali, zobaczyła go. Siedział na łóżku, jak gdyby nic, urządzał sobie wesołą pogawędkę ze starszym panem, z sąsiedniego łóżka. Obaj nagle odwrócili się w jej kierunku. Kamil zerwał się gwałtownie podbiegając do Marty i tuląc ją do siebie.
- Dzięki Bogu! Marta nic ci nie jest?
- Dzień dobry! - zwróciła się do nieznajomego - To ja powinnam cię o to spytać? Jak głowa? - spojrzała na opatrunek.
- E, to naprawdę nic groźnego. Nie przejmuj się! Założyli mi parę szwów, popastwili się trochę nade mną. Przeżyję jakoś! - uśmiechnął się, zagłębiając swój wzrok w jej oczach.
- Tak się martwiłam.-westchnęła.
- To ja bardziej się martwiłem. Nie miałem pewności, co z tobą się dzieje! Szczerze mówiąc, utraciłem na krótko kontakt z rzeczywistością, po tym jak mi przywalił ten.
- Wiem, wiem. Potem zabrała cię karetka, a ja spędziłam koszmarne chwile na komisariacie. Trzymali mnie tam ze trzy godziny.
- Jak to.?
- To nie jest rozmowa na ten czas, opowiem ci wszystko na spokojnie, jak wrócisz. Wiesz już, kiedy wychodzisz?
- Właśnie czekam na lekarza, chcę go prosić o wypis, jeszcze dziś.
- Czy to rozsądne? - zapytała wstrzymując jego spojrzenie.
- Nic mi nie jest! Podejrzewali z początku wstrząśnienie mózgu, ale jest OK, więc, po co mam tu zawadzać?
- Mario dał mi wolne - oznajmiła - Wściekł się na tę całą naszą niefortunną historię. Ma do mnie pretensję i słusznie.- zawiesiła swój głos.
- Co ty pleciesz? Marta, no spójrz na mnie! - chwycił delikatnie jej podbródek - Nie wariujmy! Będzie dobrze. Wracaj do domu, wyśpij się porządnie! Jak tylko wyjdę zadzwonię OK? - przycisnął ją do swojej piersi - Dziękuję ci, że przyszłaś. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy!
Marta uniosła głowę i spojrzała w jego błękitne oczy. Z trudem udało jej się zdobyć na niewielki uśmiech, ale mimowolnie uczyniła to, na znak sympatii, jakim darzyła tego chłopaka. Zlustrowała go wzrokiem. Wyrazista twarz, pogodna, mimo ostatnich niespecjalnie miłych przeżyć. Zgrabna sylwetka, ciemna karnacja. Tak, Kamil mógł się podobać kobietom - pomyślała - Jednak sama nie chciała myśleć o nim w ten sposób, bardziej ceniła go jako przyjaciela.
Otrząsnęła się szybko z tych myśli.
- No, mała znikaj! Zaraz będzie obchód - ucałował jej ciepły policzek.
- Dobrze, mykam. Tylko zadzwoń! Do widzenia panu!
- Do widzenia! - Starszy pan uśmiechnął się do znikającej za drzwiami dziewczyny, po czym zwrócił się do Kamila.
- Wiesz, to śliczna dziewczyna. Nic dziwnego, że straciłeś dla niej głowę, a raczej oberwałeś po głowie.
- No tak! Chyba udało mi się sprawdzić w roli rycerza. Moje szanse teraz nieco wzrosły, mam nadzieję.
- Na pewno! Niech cię głowa o to nie boli!
Kamil pochwycił błyskawicznie żart mężczyzny i parsknął śmiechem. W tej samej chwili do sali wszedł lekarz w asyście pielęgniarek.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

0dc.3


- Daj się zaprosić na pizzę i piwo, albo na kawę i lody! - zwróciła się do Magdy bez ogródek, opierając ręce o blat biurka.
- Ty mnie zapraszasz.? Oszalałaś, czy to jakiś podstęp? A może proponujesz mi randkę, to znaczy, że mało o tobie jednak wiem-zachichotała żałośnie.
- Nie żartuj sobie w takim momencie! To bardzo poważna sprawa. Zakopmy na jakiś czas topór wojenny! - prosiła.
- Jakoś ci nie ufam, mała! Nie wiem, co w tej ładnej główce się rodzi, ale na pewno to nic dobrego dla mnie!
Magda z wyraźną niechęcią wstała za biurka, przekładając papiery do pobliskiej szafki. Nawet nie pochwyciła wzroku Marty, starała się ignorować jej zaczepki. Ale dziewczyna nie dała za wygraną. Podeszła do Magdy, chwyciła mocno za rękę i pociągnęła za sobą.
- Kiedy to do ciebie dotrze, że nie jestem twoim wrogiem? Chodź, muszę ci coś pokazać!
- Co takiego.?! - próbowała wyrwać się z uścisku - Zwariowałaś?! Nie mam czasu na twoje gierki!
Marta nie zważając na jej protesty pchnęła energicznie drzwi od gabinetu szefa.
- Właź! - nakazała.
- Po co? - udała zdziwioną.
- Słuchaj, twoja obsesyjna awersja do mojej osoby, do niczego nas nie doprowadzi. Dajmy sobie szansę! Nie uważasz, że czas coś z tym zrobić? - celowo zrobiła pauzę.
- Nie rozumiem?! Co, cię nagle tak wzięło?
- Pracujemy razem już tak długo. - Marta podeszła do okna, przykucnęła i z trudem uniosła kolorowe pudło - Pomyślałam, że dobrze by było, gdyby nasze relacje zmieniły się na lepsze, zacznę, więc . - położyła pudło na biurku - od razu. No, rozpakuj! - zachęciła.
- Co to ma być? Chyba nie zamierzasz mnie przekupić?!
- Zobacz sama! Nie odmawiaj sobie, tej przyjemności. Śmiało! - wyczuła jej wahanie.
W pierwszej chwili Magda poczuła lekki dyskomfort, obawiając się jakiegoś podstępu, ale gdy tylko spojrzała na promienistą twarz Marty, nabrała przekonania. Podeszła do pudła, ściągnęła z niego wieko i z pełną ciekawością w oczach nachyliła się nad nim, zanurzając tam dłonie.
- O, rany! Niech mnie.! Ratanowy posążek, skąd.? - nie umiała już ukryć zadowolenia.
- Jolka mi podpowiedziała, co konkretnie cię kręci, a że niebawem twoje urodziny., no wiesz? O ile pamiętasz, mnie niestety nie będzie, mam szkolenie. Więc przyjmij to z najlepszymi życzeniami od całej załogi.
- Dzięki! - Magda nie odrywała wzroku od posążka - Cudny! Idealny!
- Cieszę się, że ci się podoba. No to jak? Sztama?- wysunęła rękę w geście pojednania. Nie musiała długo czekać na reakcję.
- Sztama! - Magda potwierdziła uściskiem, zdobywając się na uśmiech.
- I nie zapomnij, że po pracy wyskakujemy na dobrą kawę! Dobra, zwijajmy się stąd, zanim Milczuk wróci!
- Tak, tak! - przytaknęła jej Magda - Ale pudło zabieram!
- Oczywiście, zabieraj! - Otworzyła drzwi i puściła Magdę przed siebie - Chyba, że chcesz sprezentować go bossowi.
Obie parsknęły śmiechem.
- Coś podobnego! - Wojtek nie mógł uwierzyć, widząc je obie rozbawione - Ja chyba śnię!
- Przypominam ci, że jesteś już dawno w pracy, a nie w łóżku. Więc, przestań śnić! Magdzie wyraźnie poprawił się humor. Ceremonialnie postawiła pudło na parapecie. Jolka z Anką oderwały się od bieżących fakturek i obległy Magdę.
- No i jak? - spytały prawie jednocześnie.
- Co jak? - udawała obojętną.
- No nie trzymaj nas w napięciu ! - Jolka sięgnęła do pudła.
Magda zdzieliła ją przez ręce.
- Aaa.Zabieraj mi te łapska! Zresztą, nie udawaj! Ty doskonale wiesz, co tam jest, faryzeuszko! - żartowała.
Odwróciła głowę i z wdzięcznością uśmiechnęła się do Marty, która przyglądała się całej sytuacji z niewielkiej odległości. Wojtek z niedowierzaniem w oczach i głupią miną siedział jak zahipnotyzowany.
- Co ci? - Marta podeszła do niego, wachlując ręką przed oczami - Halo! Tu ziemia do bazy!
- Kurde, no nie kumam w tym momencie! O co chodzi? O co chodzi?
- Zaciąłeś się? Nie wysilaj tak, tej swojej mózgownicy. Chcesz, to pytaj!
Wojtek przyłożył ołówek do ust. Zaczął go przygryzać.
- Jak ci się udało? No wiesz.? - skinął głową w kierunku Magdy - Przecież ona cię nienawidzi. Może to jakaś zmyła, co?
- E, tam zaraz nienawidzi! Po prostu nie lubi, a to subtelna różnica. Zresztą sam mówiłeś, że tylko ona może mi najwięcej powiedzieć o Krajewskim, więc musiałam od czegoś zacząć. Jak widzisz, Magda wcale nie jest taka zła. I dała zaprosić się na kawę - skwitowała.
- Szkoda, że Kamil nie mógł tego zobaczyć. Ty i Magda, ech! Szczena by mu opadła.
Roześmiał się na świeże jeszcze wspomnienie.
- Pewnie tak, jak tobie - puściła mu oczko - Muszę się zbierać. Rozwózka papierów mnie czeka.
Zebrała wszystkie potrzebne dokumenty, starannie zapakowała je w specjalne koszulki biurowe. Jeszcze raz spojrzała na miło konwersujące koleżanki, uśmiechając się do nich przyjaźnie pomachała na odchodne ręką.
- Naprawdę się cieszę, że się w końcu porozumiałyście - mówiąc to, Jola wyjrzała przez okno, upewniając się, czy Marta odjechała już na swoim rowerze - Miło się jakoś zrobiło, nie Anka?
- Jasne! - potwierdziła Anka.
- Przestańcie już! Nie drążmy tego tematu. Jest jak jest i basta! - stanowczo zasugerowała.
- Zrobię kawę, co wy na to panienki? - Jola klasnęła w dłonie.
- Ja dziękuję! Nie mogę sobie pozwolić na tyle kaw w ciągu dnia, pompka mi jeszcze siądzie! Ale mam do ciebie prośbę Jolka.!
- No.? - Jola przystanęła na chwilę.
- Twój śliczny, liryczny przyjeżdża dziś po ciebie?
- Jeśli nie zapomni akurat o żonce, to bądź pewna! - Próbowała być dowcipna.
- O, to fajnie! Podrzucilibyście, to ratanowe cudeńko do mnie. Moja mama na pewno będzie w domu. To jak?
- Nie ma sprawy. To żaden problem.
- Zresztą zaraz do niej zadzwonię i wszystko wyjaśnię. Same wiecie, jak to jest z mamuśkami!? - uśmiechnęła się znacząco.
- Wiemy, wiemy - wtrąciła Anka.

Marta tymczasem dotarła do ZUS - u i zaraz na samym początku nacięła się na gigantyczną kolejkę. Z ogromną niechęcią stanęła w niej, co chwila spoglądając na zegarek. Zdawała sobie sprawę, że tak szybko nie uda jej się załatwić wszystkich sprawunków, więc dla zabicia czasu zaczęła liczyć, powtarzające się wzorki gwiazdek w kafelkach. Mimowolnie stała się świadkiem burzliwej rozmowy dwóch stojących tuż przed nią sylwetek. Oderwała się, więc od nużącego zajęcia zliczania kafelek i baczniej przyjrzała się nerwowo gestykulującemu mężczyźnie. Skrzywiła się z niesmakiem. Nie znosiła widoku przesadnie obfitych kształtów. Wystarczyło przelotne spojrzenie i Marta straciła ochotę na dalsze analizowanie sylwetek i zachowań. Z ledwością stłumiła w sobie mdłości. Odwróciła głowę i rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu czegoś milszego dla własnego oka. Wtem zatrzymała wzrok na zbliżającej się do niej znajomej postaci.
- Kamil!? Co ty tu robisz?
Podszedł do niej i ucałował w policzek.
- Byłem w biurze - oświadczył - Dziewczyny mi powiedziały, że na pewno cię tu jeszcze złapię.
- Coś się stało? Zdaje się, że byliśmy umówieni na jutro - spytała nieco zaskoczona jego nagłym pojawieniem się.
Nie odpowiedział tylko łypnął zniecierpliwiony okiem na wydłużającą się kolejkę oczekujących.
- Rany! Długo tak tu stoisz? To się w ogóle przesuwa?
- No, jakoś strasznie wolno. Sterczę tu dobre 20 minut, a jeszcze czeka mnie skarbówka - westchnęła na samą myśl o tym. - Ale, mów! O co chodzi?
- Nie teraz Marto! - powstrzymał jej ciekawość- Pogadamy o tym jeszcze. Słuchaj! Daj mi te raporty, ja je oddam, a ty jedź już do skarbówki! W ten sposób zyskamy na czasie i wskoczymy jeszcze na kawkę, ja zapraszam.
- Ale, ty jesteś na zwolnieniu lekarskim, nie możesz.
Przytknął palec do jej warg i nie pozwolił skończyć.
- No idź już! Nie komplikuj niczego. Wyluzuj maleńka! - uśmiechnął się pogodnie.

Dochodziła dwunasta, kiedy Kamil i Marta siedzieli już w piwnicznej kafejce, popijając kawę w niewielkich filiżankach.
- Słyszałem, że Mario posyła cię na szkolenie!? No, no coś się kroi najwyraźniej.
- Co masz na myśli?
- Nie wyczuwasz tym swoim małym, zgrabnym noskiem awansiku!?
Przysunął się do niej i chwycił za podbródek. Wbił wzrok w jej prowokujące, lekko rozchylone usta. Był bliski zapomnienia, przymknął oczy. Marta poczuła niemal jego ciepły oddech, ale w porę oprzytomniała i powstrzymała Kamila.
- Nie wiesz najważniejszego. Milczuk musi dokonać pewnych zmian.
- Niby, czemu? - spytał z malującym się na twarzy zainteresowaniem. - Czym jeszcze mnie zaskoczysz? O twoim rzekomym pojednaniu z Magdą, już wiem.
- Wojtek? - wyczekała odpowiedzi.
- Tak! Opowiedział mi o wszystkim. Tydzień mnie nie ma w firmie, a tu takie zmiany. Jak ty to robisz Marta?
- Ja? - udała zdziwienie. To dzieje się niezależnie ode mnie.
- No, to, jakie są te zmiany? Co Mario kombinuje?
- Chodzi o Ankę. Tylko proszę cię, nie zdradź mnie!
- Co z Anią?
- Anka rezygnuje z posady. Niebawem wyjeżdża do słonecznej Italii i to na stałe. Nie pytaj mnie o nic więcej, bo pewnie niedługo sama o tym wszystkim głośno zakomunikuje!
- I Mario ci o tym powiedział?
- Nie, Anka.
- Tak po prostu!
- Niezupełnie. Od jakiegoś czasu Anka chodziła jak struta. Niedojadała, często wybiegała do toalety. Była blada, smętna i jakby nieobecna. Jak wiesz jestem dobrym obserwatorem i od razu zorientowałam się, że coś ją trapi. Poszłam, więc za nią do toalety i zapytałam wprost, co jej dolega? Wiesz, chyba bardzo tego potrzebowała, bo wypłakała się na moim ramieniu i wszystkie złe emocje z niej uszły. Wtedy wyznała mi swój sekrecik. Miotała się jak ćma przy latarni, nie wiedząc jak ma o tym powiedzieć szefowi. Wyobrażasz to sobie?
Spojrzała na Kamila. Na jego twarzy nie było śladu reakcji, słuchał ją w pełnym skupieniu.
- Przekonałam Ankę, że to nie wizyta u stomatologa, który bezlitośnie rwie zęby i jeszcze tego samego dnia odważyła się odwiedzić gabinet szefa.
- Teraz wszystko jasne! Stąd twoje szkolenie. Zajmiesz miejsce Anki - przekonywał.
- Nie tak szybko. Na wszystko przyjdzie czas - odparła.
- A ja akurat w środę wracam do pracy, a ciebie nie będzie. Co ja pocznę bez mojej milusiej koleżanki?
- Daj spokój! Poradzisz sobie, masz Wojtka - żartowała.
- Blee, to nie to samo.
- Przeżyjemy to jakoś. To tylko dwa dni- pocieszała.
- A ta kawa z Magdą dziś? Jestem zazdrosny.
- Wiesz przecież, że chcę się dowiedzieć jak najwięcej o tym Krajewskim. A tylko ona wie wystarczająco dużo. Tak bynajmniej twierdzi Wojtek.
- A ty dalej swoje. Marta odpuść sobie! Słyszałaś, co mówił ten podkomisarz, to miejscowy mafiozo, trzęsie całym miastem. Jego synalek to przy nim drobny łobuziak.
- I ty to mówisz? Ten drobny łobuziak omal nie roztrzaskał ci głowy. Zresztą nie byłeś na komisariacie wtedy i nie wiesz, co ja tam musiałam znosić! - wykrzyczała.
- W porządku Marta, uspokój się! Ja po prostu martwię się. Ten młody podkomisarz, radził ci przecież, żebyś lepiej była ślepa i głucha na pewne rzeczy, pamiętasz?
- A myślisz, że, po co oni go wysłali do ciebie? Chcieli się przekonać, czy nie za wiele pamiętasz i będziesz cicho siedział. Traf chciał, że akurat wpadłam wtedy do ciebie i natknęłam się na tego Łąckiego.
- A ja odniosłem wrażenie, że on jest po naszej stronie i zwyczajnie tak po ludzku nam doradza.
- Nie jestem tego tak pewna - odparła
Spojrzała na zegarek. Kamil wyczuł jej lekką irytację w głosie i nie chciał, by ich rozmowa zeszła na zły ton, więc zaproponował, że odprowadzi ją do domu.
- Muszę jeszcze zadzwonić do firmy i poinformować o skończonej pracy. Trochę dziś naciągam prawdę. Mam nadzieję, że nikt nas nie widział na tej kawie.
- Bądź spokojna! W razie, co, biorę wszystko na siebie.
- Dżentelmen! To mi się podoba.
- Tylko to? - spytał zalotnie.
- Nie, nie tylko. Ale niech to zostanie moją słodką tajemnicą - powiedziała sama tym zdumiona - Pospieszmy się! Umówiłam się z Magdą na piętnastą. Jeszcze sobie pomyśli, że wystawiłam ją do wiatru.
Kamil pomógł wnieść rower do mieszkania Marty i szybko się ulotnił. Dziewczyna pospiesznie wpadła do łazienki, ogarnęła się trochę, po czym staranowała niemal drzwi od własnego pokoju. Rzuciła się do szafy i wydobyła z niej potrzebne fatałaszki. Sprawnie dokonała drobnego przeistoczenia. Wystarczyło wyskoczyć z wytartych modnie dżinsów, w obcisłą czarną spódnicę. Do tego modnie skrojona i nieznacznie wydekoltowana bluzeczka w odcieniu brzoskwini i efekt był zdumiewający. Jeszcze mały rzut okiem w lustrze. Mała korekta fryzury i była gotowa do wyjścia. Przemierzając uliczne trotuary, miała wrażenie, że męskie spojrzenia miażdżą ją niemal swoją nachalnością. Niektórzy, co bardziej odważniejsi pozwalali sobie nawet na prymitywne jej zdaniem zaczepki. Ignorowała je zupełnie świadomie. Kiedy już zbliżyła się do ulicy przy, której mieściło się biuro, odetchnęła z ulgą. Przebiegła na drugą stronę i zatrzymała się tuż przy schodach prowadzących do firmy. Spojrzała na zegarek. Dochodziła piętnasta. W tym samym momencie drzwi od biura uchyliły się i grupka znajomych jej ludzi wytoczyła się na zewnątrz.
- Marta! To ty? Co za odmiana - zawyła z zachwytu Jola.
- Ależ z ciebie dżaga! - zauważył Wojtek.
- Przestańcie już! Pierwszy raz mnie widzicie w spódnicy i takie to wydarzenie? - zachichotała.
- Zrobiłaś coś z włosami? - spytała Magda.
- Nie, po prostu upięłam je. To co? Idziemy? - zwróciła się do Magdy.
- Jasne.
- Bawcie się dobrze dziewczynki! Tylko nie zapomnijcie się za bardzo, bo jutro trzeba o szóstej wstać! - odparła wesoło Jola.
- No to cześć wszystkim! Do jutra! - rzuciła na pożegnanie Marta.
- Pa!
- Cześć!
Szły przez chwilę ramię w ramię, w zupełnym milczeniu. Obie wyczuwały niewytłumaczalne napięcie. Na szczęście droga do obranej wcześniej cukierni nie była długa. Wchodząc do środka Marta poprosiła Magdę o zajęcie miejsca przy stoliku. Sama podeszła do kelnerki zamawiając od razu dwie kawy capucino i po porcji sernika.
- Skąd wiesz, że lubię akurat sernik? - zapytała ją w chwili, kiedy zasiadała do stolika.
- Mam swoje sposoby. Intensywnie obserwuję-uśmiechnęła się serdecznie.
- Naprawdę mnie zaskakujesz! Do końca nie jestem pewna, czy to nie jakieś podstępne gierki!?
- Zapewniam cię, że nie! - stanowczo zaprzeczyła.
- Więc co? - nie odpuszczała.
- Potrzebuję informacji. Pamiętasz ten incydent w Tomato? Nie pytałaś o szczegóły, ale Jola na pewno ci powiedziała, co się mi i Kamilowi przytrafiło, prawda?
- Owszem, ale nie bardzo rozumiem, co ja mam z tym wspólnego?! - nie kryła zdziwienia.
- Tym facetem, który zaatakował Kamila był syn Krajewskiego. Zapamiętałam go dobrze. Wcześniej widywałam go w hurtowni, do której zawoziłam faktury dla Krajewskiego.
Wojtek coś wspominał, że Krajewski i Milczuk przyjaźnią się od lat. Sama rozumiesz. Nie mogę o to samo zapytać Milczuka, więc tylko ty mi zostajesz. Jesteś w tej firmie od samego początku tak?
Magda nie odpowiedziała od razu. Odczekała chwilę, aż kelnerka, która podała kawę i ciasto oddaliła się znacznie. Zamieszała lakonicznie kawę, oblizała nawet łyżeczkę. Spojrzała na Martę swoimi niebieskimi oczami, w których zaostrzyła się nagle widoczna udręka.
- Po co ci to wiedzieć Marta? Jaki masz w tym interes? - spytała ostrożnie.
- To dla mnie ważne! Tyle się ostatnio wydarzyło! Tyle dziwnych i przykrych rzeczy mnie spotkało i chciałabym wiedzieć coś więcej.
Upiła łyk kawy.
- Hm? To dla mnie trochę niezrozumiałe. Poza tym nic ci to nie da. Krajewskiemu nie zaszkodzisz, raczej sobie. Trzymaj się z daleka od takich ludzi i nie baw się w prywatnego detektywa! - powiedziała to z emfazą wymachując jej przed nosem łyżeczką.
- O co w tym wszystkim chodzi, Magda? Chcę znać szczegóły.
- Sama nie wiem i nie chcę wiedzieć! To nie jest takie proste. Lepiej nie ruszać gówna, bo gorzej wówczas śmierdzi! Tyle ci powiem.
- Więc to prawda co mówią o rodzince Krajewskich.? Lokalna mafia!? Haracze, dziwki, narkotyki.? Wszystko pod przykrywką odzieżowej hurtowni? Tylko do tego wszystkiego jakoś nie pasuje nasz Marianek Milczuk.
- On tak naprawdę gardzi Markiem Krajewskim- próbowała bronić szefa - Kiedyś to i może się przyjaźnili, ale od śmierci Grabskiego wszystko się zmieniło.
- Kogo?
- Jacka Grabskiego. Nie słyszałaś nigdy o nim? - zdziwiła się Magda.
Marta pokręciła tylko głową, robiąc przy tym minę kompletnie skołowanej.
- To lokalny prozaik i poeta. Sama jestem posiadaczką jego tomików i dwóch powieści.
- Chętnie poczytam, jeśli będziesz tak miła i użyczysz mi.
- Grabski - kontynuowała Magda potrząsając tylko głową - 5 lat temu uległ ciężkiemu wypadkowi samochodowemu. Na miejscu zginęła jego żona. Po powrocie ze szpitala jakiś miesiąc później, nie mogąc chyba znieść utraty żony, powiesił się. Było wtedy o tym głośno. Ja natomiast szczególnie zapamiętałam ten dzień. Wtedy to właśnie wpadł do biura sam Krajewski przynosząc ze sobą, coś co przypominało rękopis. Byłam wtedy sama, gdyż Jola się szybciej wyrwała z pracy. Usłyszałam za drzwiami gabinetu, jak Milczuk i Krajewski sprzeczają się ostro. Nie zapomnę tych słów Krajewskiego, krzyczał, że Jacek sam sobie wymierzył sprawiedliwość, i że tak kończą zdrajcy. Jeszcze nie rozumiałam znaczenia tych słów, bo o śmierci Grabskiego dowiedziałam się dzień później.
- Wszyscy trzej się przyjaźnili wcześniej? - zapytała poruszona opowieścią Magdy.
- Tak. I to nawet bardzo. Ponoć znali się od dzieciaka. Razem nawet studiowali z tym, że Krajewski przerwał studia i zajął się biznesem. Z początku nawet były to uczciwe interesy. Zresztą wiesz dobrze, że nadal prowadzimy rachunkowość Krajewskiego, chyba jedynej jeszcze pozornie legalnej hurtowni. Ale chcę nawiązać jeszcze do tego feralnego dnia. Kiedy Krajewski wybiegł wściekły z biura, z ciekawości weszłam zapytać, czy wszystko w porządku? Milczuk stał odwrócony do okna i rozmyślał o czymś. Nawet się nie odwrócił tylko nakazał mi iść do domu. Zobaczyłam, że na biurku leży ten wcześniej wspomniany rękopis i nie myliłam się. To była powieść Grabskiego "Stowarzyszenie Gniewnych", taki miała tytuł. Myślałam, że niebawem ukaże się i nawet pytałam przez jakiś czas o nią w księgarniach, ale nie doczekałam się jakoś. Nie wiem, dlaczego Milczuk nie oddał tego rękopisu do wydawnictwa, tym bardziej po śmierci swojego przyjaciela. To do dziś nie daje mi spokoju!
- Tak! To naprawdę dziwne - potwierdziła.
- Od tamtej pory nie widywałam już Krajewskiego razem z Milczukiem. Coś w nich pękło, skończyła się wielka przyjaźń - podsumowała.
Nastąpiła cisza. Magda wgryzła się w końcu w ulubiony kawałek sernika. Marta niespokojnie wodziła wzrokiem po wnętrzu cukierni, zagłębiając się we własnych myślach.
- Nie jesz? - spytała wyrywając Martę z zadumy.
- Właściwie to straciłam jakoś apetyt. Zadowolę się tylko kawą, więc jeśli nie żywisz żadnego obrzydzenia, to proszę - przysunęła talerzyk z kawałkiem słodkości.
- Daj spokój! Jeśli chodzi o sernik nie potrafię sobie odmówić. Zresztą spaliłam za dużo kalorii podczas tego gadulstwa. Buzia mi się przed momentem nie zamykała. Czas to nadrobić - starała się, by zabrzmiało to w miarę zabawnie.
- Heh. musisz koniecznie wpaść na sernik mojej mamy. Mówię ci poezja dla podniebienia.
Ni stąd, ni zowąd Magda poczuła przypływ pozytywnej energii. Instynkt i charakter zalecał jej mimo wszystko zachowanie pewnego dystansu do tej dziewczyny, tym bardziej, że jeszcze nie tak dawno gotowa była zrobić wszystko, by wykopać Martę z firmy. Niemniej jednak całe to spotkanie i zabieganie Marty o namiastkę życzliwości, jej starania, i to, co ostatnio przeżyła z każdą chwilą utwierdzały Magdę w przekonaniu, że ta młoda dziewczyna jest szczera we wszystkim, co robi i co mówi.
- Nie wątpię. Mam się czuć zaproszona?
- Pewnie! - potwierdziła z uśmiechem na twarzy - Wiesz, chciałam cię jeszcze o coś spytać!? Czy ten cały Grabski nie miał żadnej rodziny, dzieci?
- O tak! Syna. Zdaje się, że też studiował w Gdańsku, ale co się z nim potem działo tego nie wiem.
- A więc teoretycznie syn mógł wiedzieć o istnieniu tego rękopisu?
- Teoretycznie tak! Ale nie sądzę by o nim coś wiedział. Zapewne książka była by już dawno w księgarniach. Nie zaprzątaj sobie tym głowy! - doradzała całkiem szczerze.
Marta zajrzała do pustej już filiżanki. Przechyliła ją nieco i bezmyślnie obracała dookoła spodka. Nie uszło to uwadze Magdy.
Przełykała właśnie ostatni kęs sernika, więc pierwsza podniosła się z krzesła opierając dłonie o blat stolika.
- Zasiedziałyśmy się trochę. Dziękuję za to zaproszenie. Naprawdę było smacznie - mrugnęła oczami i wystawiła na pełen widok swoje ładne uzębienie.
- Drobnostka. To ja dziękuję. Bardzo mi pomogłaś. No i w końcu zaufałaś, mam nadzieję.
- Wolałabym, żebyś obiecała, że nie wpakujesz się w jakieś tarapaty i nic nie robiła w sprawie młodego Krajewskiego. To bydlę! Gotów ci jeszcze zrobić krzywdę, nie wspominając o jego tatulku.
- A jednak zmieniłaś co do mnie zdanie!?
- Przyznaję, że kiedyś grałaś mi na nerwach i nie darzyłam cię szczególną sympatią. Może faktycznie źle cię oceniałam. Jednak nikomu nie chciałabym życzyć niemiłej konfrontacji z rodzinką Krajewskich. Wierz mi!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[odc.4

*****

Wróciła późnym wieczorem ledwo doczłapując się na własne osiedle. Torba podróżna, którą w szaleńczym transie pakowała jeszcze dwa dni wcześniej, upychając w nią, co tylko się dało, teraz ciążyła niczym dwudziestokilowy worek kartofli. Na widok znajomego bloku mieszkalnego, który nie wyróżniał się żadnymi szczegółami architektonicznymi zrobiło się jej jakoś lżej. Wpadła na klatkę schodową niczym wygłodniałe zwierzę, zamaszyście przeskakując co drugi stopień. Nawet nie próbowała szukać kluczy, tylko od razu dźgnęła energicznie w dzwonek.
- Cześć! Już wróciłaś?
Paweł potrząsnął tylko czerepem.
- Już? To trwało całe wieki. Masz czkawkę? - spytała nieco kąśliwie.
- Nie! Czemu?
- Co to za jakieś. Cze. w takim razie?
- Ej! Siostra, babcia się z ciebie robi. Tak teraz się mówi. To jest cool!
Marta nie odpowiedziała tylko na znak dezaprobaty pokręciła głową. Szybko czmychnęła do łazienki, dopadając do kurka z ciepłą wodą. Sięgnęła po ulubiony płyn do kąpieli. Zerknęła do lustra i zaraz zauważyła niekorzystnie wyglądające worki pod oczyma. Zmarszczyła swój, mały nosek i ułożyła usta w przysłowiowy dzióbek.
- Co ty siostra? Ale zwała! - zachichotał, zastając ją nietypowej pozie.
- To ćwiczenia rozluźniająco-relaksujące. Ale ty młody jesteś, to się dziwisz.
- E, tam! Zaraz młody. Chciałem ci tylko powiedzieć, że był dziś pan Krzysiek, i zainstalował nam Internet. Mamy dostęp.
- Powaga! I dopiero mi teraz meldujesz?
Bezceremonialnie usunęła Pawła z przejścia i pobiegła do jego pokoju.
- Myślałem, że po tym szkoleniu obrzydły ci komputery - rzucił za jej plecami.
- Obrzydło! A jakże! Ale robienie tabelek, fakturek i idiotycznych zestawień. Internet to co innego.
- Czego ty właściwie szukasz Marta?
- Czegoś o miejscowym pisarzu, Grabskim.
- Jacku Grabskim!?
Marta spojrzała na brata ze zdziwieniem.
- Nie mów, że o nim słyszałeś?
- A tak Poluska coś o nim bąkała na lekcji. Odsuń się! - nakazał.
Marta przypatrywała się jak Paweł zgrabnie i szybko wstukuje coś w klawiaturę i jak steruje zwinnie myszą.
- Nie próżnujesz na tej informatyce - przyznała pełna uznania dla wyczynów brata.
- Ale do hakera mi daleko-zaśmiał się, ukazując charakterystyczne dołeczki w policzkach. -No masz! Jest tu cała strona poświecona życiu i twórczości tego Grabskiego.
Marta wyciągnęła szyję, by dostrzec lepiej i odczytać maleńkie werseciki widoczne na monitorze.
- O jest tu! - wskazała palcem - Marcin Grabski, jego syn.
- To, kogo w końcu ty szukasz? He? - spytał nieco zdezorientowany.
- Nie wnikaj braciszku w detale! Jezu! - krzyknęła - Woda!
Na szczęście wody w wannie, było wystarczająco tyle, ile Marta akurat potrzebowała do kąpieli. Zanurzyła się w miękkiej piance i ogarnęło ją naraz kojące uczucie lekkości i ciepła. Przymknęła oczy. Już wiedziała, co musi zrobić następnego dnia.

Obudziło ją jasne światło, smagające swym ciepłem jej twarz. Powoli podniosła głowę rozglądając się po pokoju. Panował w nim na pierwszy rzut oka nienaganny porządek, pomijając grubą warstwę kurzu rozciągniętego na wszystkich powierzchniach mebli. Wstała niechętnie. Pierwsze swe kroki skierowała do dużego pokoju, upewniając się, czy matka wróciła z nocnej zmiany i zwyczajnie w świecie odsypia trudy tej nocnej pracy. Przymknęła cichutko drzwi, zabierając uprzednio książkę telefoniczną. Nastawiła wodę. Z plecaka wydobyła służbową komórkę i zasiadła w końcu przy kuchennym stole uprzednio zaparzając kawę. Otworzyła książkę. Chwyciła za telefon. Po pierwszej rozmowie przekonała się, że to zły trop i ponowiła próbę. Dopiero za piątym razem usłyszała męski, stanowczy głos, od którego wionęło pewną ambicją.
- Mam przyjemność z panem Marcinem Grabskim?
- Tak! Słucham!
- Marta Brzozowska z tej strony. Przepraszam, że niepokoję, ale to dla mnie sprawa najwyższej wagi. Muszę napisać pracę szkolną o życiu i twórczości pana ojca. Pomyślałam, więc, że pan jest najbardziej kompetentną osobą.
- Czego, pani ode mnie oczekuje?
- Proszę o spotkanie, rozmowę, jeśli to nie kłopot. Proszę! - próbowała go przekonać najsłodszym głosem na jaki się zdobyła w danym momencie.
- Dobrze! Zaryzykuję. Mam nadzieję, że nie okaże się pani jakąś wścibską dziennikarką.
- Ależ skąd! Nie musi się pan obawiać!
- Wobec tego dziś u mnie! Kościuszki 70a, godzina czternasta. Uprzedzam nie znoszę sprzeciwu i nie daję drugiej szansy. Do zobaczenia!
Rozłączył się natychmiast po tych słowach. Marta nadal tkwiła z telefonem przy uchu z rozdziawionymi ustami. Anemicznym ruchem sięgnęła po kubek z kawą. Nie było już odwrotu. Właśnie uświadomiła sobie, że uruchomiła jakąś złowieszczą machinę i sama przeraziła się tej myśli.

Nie miała problemu z odnalezieniem ulicy. Stała teraz przed parterowym domkiem z zapuszczonym nieco ogrodem. Wcisnęła guziczek przytwierdzony do furtki. Usłyszała piszczący dźwięk i furtka drgnęła. Pchnęła ją swobodnie. Zbliżała się do ganku pewnym krokiem i już miała zapukać do drzwi, gdy w progu wyrosła przed nią postać młodego mężczyzny. Zlustrowała go szybko swoim przenikliwym spojrzeniem. Musiała unieść głowę. Był wysoki, szczupły, widać było, że i wysportowany. To, co zobaczyła wywarło na nią pozytywne wrażenie, szczególnie jego wyrazista twarz była ujmująca. Na jej oko mógł mieć jakieś 27 góra 29 lat.
- Witam! Jest pani punktualna! Proszę niech pani wejdzie! - mówiąc to, wyciągnął rękę w geście zaproszenia
- Dzień dobry! Dziękuję!
- Niech się pani rozsiądzie wygodnie na sofie. A ja wskoczę na chwilę do kuchni. Kawy, herbaty.?
- Herbatę, poproszę! Niesłodzoną - dodała.
- Muszę przeprosić, zaraz wracam! - obiecywał.
Marta wykorzystując chwilową nieobecność gospodarza, rozejrzała się wnikliwie po wnętrzu. Mieszkanie utrzymane było w niepowtarzalnym stylu. Niemalże awangardowe połączenie dziewiętnastego wieku i lat siedemdziesiątych. Przechyliła się do przodu, by przez rozsunięte, szklane drzwi zajrzeć do pomieszczenia obok. Niesamowite wrażenie robiła okazała biblioteczka. Książki niemal piętrzyły się po sam sufit na ciekawie skonstruowanych regałach. Jej uwagę przyciągnął również wiszący na ścianie obraz. Było w nim coś nienaturalnego, emanowało wręcz tandetą. Piękna, pozłacana rama, a w niej totalna abstrakcja, która nijak nie pasowała do konwencji artystycznej. Im dłużej się w niego wpatrywała, tym bardziej odnosiła wrażenie, że obraz wisi odwrotnie niż powinien.
- Jestem! - zakomunikował.
Postawił szklankę z gorącą herbatą na szklanym stoliku.
- Więc do jakiej szkoły pani chodzi, pani.
- Marto - przypomniała się - Jestem w klasie maturalnej, chodzę do pierwszego LO. Ale niech pan się do mnie zwraca po imieniu. Będzie mi miło - zaproponowała, zgrabnie wymigując się od następnych pytań dotyczących szkoły. Skończyła ją przecież trzy lata wcześniej, jednakże w tym przypadku musiała zdobyć się na niewinne kłamstwa inaczej nie doszłoby do tego spotkania. Marta zdawała sobie z tego sprawę.
- Wobec tego mów mi Marcin! - poprosił.
- Dobrze! Marcin! - odparła, bardziej z naciskiem na słowo Marcin.
- No to, co konkretnie cię interesuje Marta? O czym ma być ta twoja praca?
- Czytałam trochę o twoim tacie. Wiem, że bardziej był poetą. Świadczą o tym liczne tomiki. Ale napisał też dwie powieści, które cieszą się dobrymi recenzjami. Ubolewam nad faktem, że to tylko dwie powieści.
- No tak! Niestety nie dane było mu napisać ich więcej.
- A może pracował nad czymś jeszcze. Wiesz coś o ostatniej jego powieści?
Chłopak znieruchomiał. Spojrzał na nią z dziwnym wyrazem w oczach.
- Tej, którą być może nie zdążył wydać - kontynuowała -Ale ona na pewno istniała. "Stowarzyszenie Gniewnych "? Mówi ci to coś?
- Nie wiem, o czym ty mówisz? Chyba jednak pomyliłaś adresy - odpowiedział wyniośle, podnosząc się gwałtownie z fotela - Mój ojciec nigdy nie pisał takiej powieści, wiedziałbym coś o tym. Skoro tylko to chciałaś wiedzieć to myślę, że czas się pożegnać!
Marta zerknęła na niego ukradkiem. Widziała jego wzburzenie i nerwowo zaciskaną szczękę. On coś wie, ukrywa to - myślała. Nie miała jednak zamiaru irytować go jeszcze bardziej, więc bez słów podniosła się i szybko skierowała do wyjścia.
- Przepraszam i do widzenia! - rzuciła na odchodne.
- Mam nadzieję, że nie! - mówiąc to huknął za nią drzwiami.
Podszedł do aparatu telefonicznego i wystukał gwałtownymi ruchami pożądany numer.
- Michał?
- Tak! - głos w słuchawce potwierdził swą tożsamość.
- Stary! Miałem dziwną wizytę. Nie wiem, kto nasłał tę smarkulę na mnie, ale cała sprawa cuchnie. Podjedź do mnie! Musimy pogadać.
- Będę za dobre pół godziny. Schłodź piwo!
Marcin Grabski odwiesił słuchawkę. Nie mógł znaleźć sobie miejsca po tym jak pożegnał dziewczynę. Co chwila wyglądał przez okno wypatrując w nim swego przyjaciela. W końcu doczekał się. Podbiegł do wejściowych drzwi rozsuwając sporej wielkości zasuwę.
- Co jest? Cześć! -s pytał zaraz w progu, odwieszając kurtkę na wystający ze ściany ozdobny karabińczyk.
- Rano do mnie zadzwoniła jakaś gówniara z liceum. Poprosiła o spotkanie pod pretekstem koniczności napisania szkolnej pracy o moim ojcu. Uznałem to za coś intrygującego i nawet zabawnego, więc ją tu zaprosiłem. Kapujesz?
- He! Liczyłeś na coś lowelasie? - zaśmiał się unosząc brwi w znaczący sposób.
- Nie rób sobie jaj! - oburzył się Marcin - Ona wie. Nie wiem, jakim cudem, ale wie!
- Co wie? O czym ty mówisz? - wyraźnie się zainteresował.
- Wie o "Stowarzyszeniu Gniewnych". A raczej o jego istnieniu.
- Mówisz gówniara .? Jak wyglądała? Przedstawiła się jakoś?
- Tak! Marta.
- Czekaj, czekaj..Ładna, orzechowe, bystre oczka. Chyba szatynka, niska, filigranowa.- komplementował jej zalety seryjnie.
- No jak by ona. Faktycznie ładniutka.
- Brzozowska! Marta. Teraz sobie przypomniałem nazwisko.
- Znasz ją? Co to za jedna? - spytał zaniepokojony.
- To ta gierojka, która wstawiła się za Górecką w Tomato. Jej chłopak oberwał wtedy po łbie od młodego Krajka. Wspominałem ci o tym. I to nie żadna uczennica, tylko pracownica Milczuka. Robi tam za gońca.
- Myślisz o tym samym, co ja? - spojrzał na Michała wyczekując chwilę potwierdzenia jego przypuszczeń - Co tak milczysz? Powiedz coś do cholery!
- Nie! Nie sądzę, żeby Milczuk ją tu nasłał. Jaki, by miał w tym interes? - oponował - Coś mi tu nie gra!? Tylko, co? Odniosłem wrażenie, że komisarz Drabik po tym maglu na komisariacie nieźle ją nastraszył. Byłem nawet u tego chłopaka., Kamila, żeby przekonać się, ile pamięta z tamtego wydarzenia. Ten chłopak jest zielony na pewno! Ale ta dziewczyna? To dopiero wyzwanie dla mnie? Co ona kombinuje?
Michał Łącki mężczyzna nieco po trzydziestce, który uważał się za speca od zagmatwanych zagadek teraz czuł się, co najmniej zakłopotany i bezradny. Opadł ciężko na miękką sofę założył nogę na nogę i splótł ręce z tyłu głowy wypuszczając głośno powietrze z ust, co przypominało raczej gwizd, niż westchnięcie.
- No i co teraz? A jeśli ta słodka kretynka wszystko wam sknoci? Cały wasz operacyjny plan okaże się niewypałem? - wyrokował.
- Wyluzuj! Musimy mieć plan awaryjny. Daj mi pomyśleć chwilę!
- Nie darowałbym sobie, gdyby ten drań Krajewski znów wywinął się od odpowiedzialności. On musi w końcu beknąć za to, co zrobił! Rozumiesz, musi! - wykrzyczał ostatnie słowa. Jego oczy błysnęły wyraźnym gniewem.
- Spokojnie, chłopie! - próbował go uspokoić- Przynieś lepiej to piwo! Znacznie lepiej mi się przy nim myśli. Nie martw się, coś wymyślimy i to jeszcze dziś! Mi też zależy na usadzeniu Krajewskiego i na zdekonspirowaniu Drabika. Posterunek trzeba wyczyścić ze starej skorumpowanej gwardii. Już ja tego dopilnuję! - obiecywał.

*****

- Cholera! Gówno! Gówno! - Przy każdym z tych szpetnie brzmiących okrzykach Magda waliła pięścią w blat biurka. Było oczywiste, że skupi w tym momencie uwagę wszystkich.
- Co się stało? - pierwsza spytała Jola.
- Gówniany komputer się zawiesił. Nie mogę w ogóle wejść w system! Dzwoniłam już do naszego informatyka, ale nie ma go w mieście. Akurat teraz! - oburzała się coraz bardziej.
- Daj spróbować! Może coś ruszy? - Kamil zasiadł przed wadliwym komputerem. Jednak po kilku nieudanych próbach uruchomienia, zwyczajnie spasował.
- No, pięknie! Nie zdążę z końcowymi raportami - mówiąc to, opadła zrezygnowana na krześle i ukryła twarz w dłoniach opierając je o kant biurka.
- Co się dzieje? Nad czym tak się rozwodzicie? - spytała Marta wchodząc akurat do biura.
- Komputer Magdy zdechł niestety, a informatyk się ulotnił. Kaplica innymi słowami - wyjaśniał skwapliwie Wojtek, który jako jedyny nie ruszył się ze swojego miejsca.
- Znajdzie się i na to rada. Poczekaj! - zwróciła się do Magdy - Zaraz to załatwię!
Marta dopadła do telefonu i wykręciła znajomy numer. Rozmowa nie trwała zbyt długo.
- No i widzisz? Nie taki diabeł straszny. Wpadnie zaraz mój sąsiad, bardzo dobry informatyk i rozrusza ten klamot- uśmiechnęła się pogodnie.
- Mówisz poważnie? - niedowierzała jeszcze Magda - A drogi jest? Muszę bossa uprzedzić o nowym wydatku.
- Spoko! Krzysiek nie jest pazerny. To rzetelna firma, no i poczciwy z niego facet - dodała, przekonując ostatecznie Magdę.
Marta podeszła do Kamila i przysunęła się do niego bardzo blisko, narażając się niemal na fizyczny kontakt.
- Zgoda! Pójdę dziś z tobą do kina - wyszeptała mu do ucha.
- Świetnie! Cieszę się - powiedział równie cicho - Będę po ciebie przed dwudziestą.
- Załatwione. Wypiję teraz kawę i śmigam dalej - zmieniła już ton.
- Co ci jeszcze zostało? - podłapał temat przypatrujący się im Wojtek.
- Muszę zawieść zaksięgowane faktury do trzech sklepów i na dziś fajrant!
- Szczęściara! A my tu do piętnastej musimy ślęczeć.
- Ty już nie narzekaj! Nie chciałbyś zamienić się z Martą. Ciekawe, czy tak byś brykał chętnie na rowerze po całym mieście!?- Kamil próbował naświetlić Wojtkowi położenie Marty.
- Dajcie już spokój! Czy to ważne? Zajmijcie się czymś kreatywnym chłopcy! - ironizowała, by rozluźnić nieco lekkie napięcie. - E, tam obejdę się bez kawy. Jadę od razu! Podeszła do biurka Joli, gdzie leżały przygotowane już faktury.
- To te? - spytała dla pewności.
- Te, te - potwierdziła Jola.
Marta zabrała je szybkim ruchem ręki. Spakowała do plecaka i już jej nie było. Przejeżdżając kolo hurtowni Krajewskiego skrzywiła się nieco. Próbowała przypomnieć sobie ten pierwszy raz, kiedy musiała dostarczyć mu potrzebne dokumenty. Zajechała wtedy od strony zaplecza, przez starą wyjazdową bramę. Nie znała jeszcze dobrze tego terenu. Szczerze mówiąc nigdy się tu nie zapuszczała. Znała tę ulicę tylko z perspektywy planu miasta, który przestudiowała od dechy do dechy, by zaimponować Milczukowi i dostać u niego pracę. Podwórko było obskurne. Zauważyła wtedy duży, dostawczy samochód i uwijających się mężczyzn przy załadunku odzieży. Między innymi młodego, napakowanego gościa, który przeszył ją zuchwałym wzrokiem.
- A ty, czego tu laska szukasz? - zagadał, zbliżając się do niej.
- Szukam hurtowni Krajewskiego. Chyba się nie pomyliłam.- przełknęła głośno ślinę.
- E, to mój stary! A co, roboty szukasz? - Bezczelnie zmierzył ją od stóp do głowy, uśmiechając się przy tym niedwuznacznie.
- Niee.Ja już mam pracę. Przywiozłam panu Krajewskiemu papiery z biura "Wasz Podatnik"- szybko wyjaśniła.
- O! To Milczuk taki towar teraz zatrudnia? - splunął chamsko przez ramię - Tamte drzwi, na prawo - skinął głową.
- Trafię. Dzięki!
- A następnym razem kotek, wchodź od ulicy! Tam jest wejście. Tutaj, różni się kręcą, a ja nie zawsze tu jestem malutka - zaśmiał się donośnie, tak, że echo rozniosło jego śmiech po okolicznych kamienicach.
Marta już wówczas poczuła silną antypatię do tego człowieka. Jego ojciec również nie wywarł na niej pozytywnych odczuć wręcz przeciwnie. Wyczuła pewne wyrachowanie i szorstkość w głosie. Wzdrygnęła się na tamto niemiłe wspomnienie. Właśnie skręcała w przeciwległą uliczkę, gdy ujrzała znajomy samochód dostawczy. Odprowadziła go wzrokiem dopóki nie zniknął w bramie. Już chciała ruszyć w dalszą drogę, ale coś jeszcze nie dawało jej spokoju. Jeszcze raz odwróciła głowę. Jej uwagę przykuł stojący po drugiej stronie ulicy, granatowy polonez. Widziała wyraźnie sylwetkę wewnątrz auta i wystawioną na zewnątrz rękę, strzepującą akurat popiół z dymiącego papierosa. Opuściła wzrok. Sądząc po ilości niedopałków, jakie znajdowały się w pobliżu zaparkowanego poloneza, facet koczował tam od jakiegoś już czasu. I nagle doznała olśnienia. Złożyła wszystko do kupy i układanka zaczęła nabierać w końcu jakiś kształtów.

Wieczorem siedziała w towarzystwie Kamila w sali kinowej. Jakoś nie mogła skupić się na oglądaniu filmu. Bezmyślnie wpatrywała się w ekran. Mrużyła oczy udając, że jest pochłonięta odczytywaniem ukazujących się w dole ekranu napisów. Wciąż myślała o tajemniczym rękopisie Grabskiego i o ścisłym powiązaniu z tą sprawą zarówno Milczuka jak i Krajewskiego. Do tego dochodził obleśny i chamski gliniarz, do którego miała też pewne podejrzenia. Po skończonym seansie Kamil odwiózł Martę pod dom. Chciała już wysiąść dziękując mu za miły wieczór, kiedy ten przytrzymał jej rękę.
- Co jest grane Marta? Przez cały czas byłaś jakaś nieobecna. Martwię się - powiedział pół głosem.
- Dzięki Kamil. Ale nie musisz się martwić. Ta sprawa ciebie nie dotyczy. Poradzę sobie - przekonywała.
- Nadal zaprzątasz sobie głowę Krajewskim? Marta, ty popadniesz w obsesję niedługo. Nie mówisz mi wszystkiego, prawda? Nie ufasz?
- No coś ty? Jasne, że ufam jesteś dla mnie. nie skłamię, jeśli powiem, przyjacielem. Kamil, super z ciebie facet! - szczerze zapewniała.
Chciał ją pocałować. Przybliżył twarz do jej twarzy, szukając jej ciepłych ust. Odwróciła jednak głowę nastawiając tylko policzek. Nawet nie protestował, choć od dawna pragnął czegoś więcej. Potrzebował bliskości i to dosłownie. Zatrzasnęła za sobą drzwi rzucając krótkie, cześć, na odchodne i zniknęła krótko potem w ciemnościach klatki schodowej. Kamil zapuścił silnik i spokojnie odjechał.

Następnego dnia Anka zaskoczyła wszystkim swoją nagłą i nieodwracalną decyzją rezygnacji z pracy. Dopiero teraz wszyscy zrozumieli, dlaczego Mario wysłał Martę na szkolenie do Bydgoszczy. Miała zastąpić Ankę. Nikt jednak nie robił z tego wielkiej afery, obyło się bez zbędnych komentarzy. Milczuk zdobył się na koniec na kwiecistą mowę i podziękował Ance za długoletnią współpracę.
- Słuchajcie! - zwróciła się do wszystkich wzruszona okazaną serdecznością Anka - Tego nie możemy tak zostawić na sucho. W sobotę zapraszam wszystkich do Megica na drinka i potańcówkę.
- No wy, młodzi to i owszem, ale gdzie my z Jolą, babki w wieku półstarczym. Nie nadajemy się już na dyskotekę - bardziej żartowała, niż poddawała w powątpiewanie.
- Nie przyjmuję żadnej odmowy. Jesteśmy umówieni na sobotę i koniec dyskusji! - zażądała.

Jeszcze tego samego dnia Marta wybrała się do centrum handlowego. Miała niezmierną ochotę sprawić sobie coś extra, tym bardziej, że nadarzała się właśnie okazja. Nosiła w sobie cichą nadzieję, że nie wyszła z wprawy i potrafi jeszcze kręcić bioderkami w rytm dyskotekowej muzyki. Przypomniała sobie, że ostatni raz była na takiej imprezie ze swoim byłym i zaraz wzdrygnęła się na tamto wspomnienie. Jeszcze teraz czuła niesmak, choć upłynęło już sporo czasu. Szybko odegnała od siebie złe myśli. Nie miała zamiaru wprowadzać się w smętny nastrój, zwłaszcza po tak udanych zakupach. Nagle jak z pod ziemi wyrosła przed nią znajoma postać.
- Witaj, Marto! Dobrze, że się spotykamy. Co za łaskawe zrządzenie losu. A wiesz? Pozwoliłem sobie na mały wywiad w pewnej szkole i okazało się, że niejaka Marta Brzozowska skończyła edukację jakieś trzy lata temu. Hm. Nie uważasz, że należą się mi jakieś wyjaśnienia!?
Marta nie bardzo wiedziała gdzie podziać wzrok. Przez dobrą chwilę nie umiała wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
- Dokąd teraz? Chętnie ci potowarzyszę i po drodze opowiesz mi o wszystkim - mówiąc to złapał za reklamówkę z zakupami i delikatnie wyrwał ją z rąk znieruchomiałej dziewczyny.
- Ostatnio nie byłeś, aż tak miły - wyrwała się jakby z letargu.
- Fakt! I wierz mi, głupio się czuję z tego powodu. Przepraszam za tamto - przyłożył mimowolnie rękę do piersi - Ale czekam na twoje wyjaśnienia.
- Tylko nie wiem na ile mogę ci zaufać!? - powątpiewała, nie kryjąc tego.
- Czy to nie przypadkiem mój ojciec jest sednem sprawy? Chcę znać prawdę Marta! Nie trzymaj mnie w niepewności, więc.?
Oboje przystanęli wpatrując się we własne odbicia, w źrenicach tego drugiego. Marcin dopiero teraz miał okazję zachwycić się w pełni urodą dziewczyny. Długo wyczekiwał chwili, kiedy Marta w końcu rozchyliła usta.
- Tylko, od czego mam zacząć. To takie zagmatwane - westchnęła.
- Mam czas. Może jednak wstąpimy gdzieś? Może na dobre lody!? Tu niedaleko jest takie miejsce. Co ty na to?
- Zgoda!

*****

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[Joanna G rabowska][odc.5
- Więc, to jej taka osobista wendeta? Tak właśnie przypuszczałem. Niesamowita dziewczyna- Michał Łącki nie był zbyt zaskoczony tym, co przed chwilą usłyszał od Marcina - No, popatrz! Gdyby nie ta historia w pizzerii, nigdy by nie zaczęła się interesować tą sprawą - Raczej Krajewskimi, bo to oni są jej obiektem zainteresowań - sprostował.
- Jedno uderzenie w twarz i proszę, dziewczyna jest tak dumna, że szykuje odwecik. Tylko do końca jeszcze nie wie, w co się tak naprawdę pakuje. Trzeba będzie ją delikatnie uświadomić i zdaje się, że wiem, kto się tego podejmie - jednoznacznie skierował wzrok na Marcina.
- Ale najlepsze trzymam na deser - Marcin zaśmiał się tajemniczo.
- No? Wal!
- Ona nawet wie o waszej czujce przy hurtowni starego Krajka.
- Bredzisz!? Niby skąd.?
- Sama to spostrzegła. Jest niesamowicie bystra, no przyznaj to! Była by lepsza od was wszystkich razem wziętych, gdyby pracowała w waszym wydziale, he, spece od siedmiu boleści - ironizował.
- Daruj sobie! Szczegóły, sypnij szczegółami! - nalegał.
- Wyda ci się to wręcz prozaiczne, stary. Marta zwyczajnie tamtędy przejeżdżała i jej uwagę przykuł zaparkowany w pobliżu polonez. Jak mówiła facet wypalał spore ilości papierosów i niedopałki wyrzucał na chodnik. Jest dobra, co?
- To ten kretyn Wójcik! Już ja z nim pogadam. Sam widzisz, z jakimi baranami muszę pracować! - upił zawartość z aluminiowej puszki - No, ale jak dowiedziała się o tym rękopisie? Nadal mamy zagadkę do rozwikłania.
- Tego akurat nie chciała mi zdradzić, a właściwie osoby, która jej powierzyła ten sekret. Myślę, że kryje Milczuka, w końcu to jej pracodawca. On, albo Krajewski ukradli ten rękopis z naszego domu. Nie ma innej opcji.
- I skoro taka Marta, osoba zupełnie niepowiązana ze sprawą wie o rękopisie znaczy to, że musiała go widzieć, albo, co jest bardziej prawdopodobne, kto inny widział i jej o tym powiedział. To hipotetyczne przypuszczenia. Ale nasuwa się pytanie. Czy ktokolwiek zna treść tej powieści? Co takiego kryje w sobie? Szkoda Marcin, że nigdy nie interesowałeś się za specjalnie twórczością własnego ojca - wyraził swoje ubolewanie - Może teraz nie było by tylu niewiadomych.
Młody Grabski nie odpowiedział. Michał popatrzył na swojego przyjaciela. Twarz mu nagle pobladła, bolesny skurcz ściągnął jego wargi.
- Sorry Michu - wycedził tylko i zniknął za drzwiami swego pokoju.
Łącki zrozumiał, że nie zachował się zbyt taktownie i wywołał niechcący demony z przeszłości. Marcin od początku był przekonany, że ojciec nie popełnił samobójstwa, że stoi za tym Krajewski i jego ludzie. Chłopak wyrzucał sobie, że nie było go na miejscu, że być może uratowałby ojca. Ale Michał Łącki, wiedział dobrze, że nikt nie jest w stanie uniknąć swego przeznaczenia, a to jest dodatkowo podszyte mroczną tajemnicą. Czuł też, że obaj podchodzą do tego zbyt emocjonalnie ze względu na spokrewnienie. Podszedł do drzwi i delikatnie zapukał, wyczekując odpowiedzi.
- Co jest?
- W porządku? Będę się zbierał. Muszę podskoczyć do komisariatu - mówił do drzwi.
- Czekaj! - zawołał i po chwili wysunął się za drzwi.
- No?
- W sobotę wybieram się do Megica. Marta ma tam być ze znajomymi z pracy. Nie tak łatwo mnie zwieść. Muszę dociec prawdy. Wycisnę to z niej jakoś.
- Nie przesadzaj tylko za bardzo. Ona ma chłopaka, nie zapominaj, lowelasie!
- Otóż nie ma. Ten cały Kamil jest tylko jej kumplem, sama mi powiedziała. Więc.
- Jasne, już ja znam te twoje metody. Nie jedna niewiasta łzy wylewała.
- Tu chodzi zupełnie o coś innego - próbował się tłumaczyć.
- No, to bywaj! Powodzenia. Zadzwoń w niedzielę, o ile będziesz w stanie! - zaśmiał się znacząco.

Siedział przy barze dopijając kolejnego drinka. Co jakiś czas spoglądał dyskretnie na rozbawione towarzystwo, siedzące przy stoliku w narożnej części lokalu. Wystarczała mu sama świadomość, że Marta jest w zasięgu jego wzroku. Czekał na odpowiedni moment, by podejść do niej i poprosić do tańca. W końcu odwrócił się do barmana i poprosił o rachunek. W chwilę potem ruszył pewnie w wiadomym kierunku. Spostrzegł, że nie ma już tam Marty i nerwowo rozejrzał się po lokalu. Wbił swoje badawcze spojrzenie w grupkę podrygujących rytmicznie ludzi. Uspokoił się nieco, gdy dostrzegł jej zgrabną sylwetkę. Tańczyła naprawdę rewelacyjnie. Jej partner wypadał przy niej zdecydowanie blado. Marcin przyglądał się dziewczynie, jej hipnotyzującym ruchom, zupełnie zatracając poczucie realizmu. Jego uwagę dopiero odwrócił przedzierający się chamsko przez tłum, nieźle już wstawiony młody mężczyzna. Mężczyzna ten dotarł w końcu do Marty i nie oszczędził jej sprośnych uwag. Grabski przeczuwając, co się święci nie mógł już stać obojętnie. Nie namyślając się długo wtargnął w sam środek akcji. W chwilę potem usłyszał przeraźliwy krzyk żeńskiej części gapiów. Pijany mężczyzna trzymając się za szczękę próbował wstać. Marcin spojrzał na przerażoną Martę, która zerkała na wszystko przez rozsunięte palce. Dopiero teraz poczuł piekący ból na zaciśniętej jeszcze pięści.
- Chodźmy stąd! - zwrócił się do Kamila i Marty.
- Marcin, dzięki. Cieszę się, że tu byłeś - powiedziała to z wyraźnym drżeniem w głosie.
- To wy się znacie? - Kamil nie udawał zaskoczenia.
- Tak. Kamil to jest właśnie Marcin Grabski. Opowiadałam ci o nim - przedstawiła ich sobie.
- Kurczę. Gdyby nie ty stary pewnie bym teraz tam leżał na parkiecie i kwiczał jak zarzynane prosię. Miło mi. Kamil - wyciągnął w jego kierunku dłoń.
- Mi również.
Zbliżali się właśnie do stolika. Marta przyspieszyła nieco kroku i na jednym niemal wydechu streściła pozostałym całe niefortunne zdarzenie. Patrzeli na nią z niedowierzaniem. Kamil poklepał Marcina po plecach.
- A to jest właśnie Marcin. To on nas wybawił z tej opresji.
Wszyscy podali sobie ręce.
- Masz starte kostki na dłoni! - zauważyła Anka wyswobadzając rękę z uścisku.
- Faktycznie! Facet miał naprawdę twardą szczękę - uśmiechnął się przy tym rozluźniając nieco atmosferę.
- Siadaj! Napijmy się! - Wojtek gwizdnął na kelnera, pstrykając komicznie palcami.
- A wiecie, że widziałam z daleka jakieś zamieszanie, ale nie sądziłam, że to właśnie wy jesteście w centrum tej afery - Jola mówiąc to zaciągnęła się dymem - Nie za często się wam to zdarza?
- He, he. Coś w tym jest - Kamil przeniósł spojrzenie na Martę, wyczekując wyraźnie jej odpowiedzi.
Zawtórował śmiech. Wszyscy przypomnieli sobie nie tak dawny incydent, w którym oboje uczestniczyli. Grabski w tym momencie ogarniał wzrokiem całe towarzystwo i w swych myślach kształtował ich krótkie charakterystyki. Nie czuł się specjalnie skrępowany. Jakoś od razu nabrał przekonania do tych osób. Niepokoiło go tylko dziwne zachowanie Marty, która obracała niespokojnie w rękach pustą szklankę i błądziła wzrokiem po gęsto już zadymionym lokalu.
- Co ci jest? - nachylił się do niej.
- Nie jestem pewna. Coś mi się tu nie podoba- rzuciła spod rzęs spojrzenie pełne obaw.
- Cholera! Co z tym kelnerem?- Niecierpliwość Wojtka udzieliła się pozostałym.
- No właśnie. Mnie już suszy.
- Chyba sam się do niego pofatyguję.
Wojtek podniósł się z miejsca i chciał już zrobić krok do przodu, gdy nagle drogę zagrodził mu chłopak o pucowatej nieco twarzy. Oparł się o stolik i nachylając się nad nim wlepił wzrok w siedzącego dokładnie naprzeciw Grabskiego.
- Na waszym miejscu spadałbym stąd jak najszybciej. Ten poturbowany facio właśnie skrzykuje swoich kolesi. Za chwilę może być tu gorąco.
Tajemniczy informator nie czekając na odpowiedź oddalił się bardzo szybko. Przez chwilę zapanowała cisza. Wymienili między sobą zdumione spojrzenia.
- Nie ma, co zgrywać chojraków. Zmywajmy się stąd! - Kamil pierwszy przerwał milczenie.
- Racja! - poparła go Magda.
Podniosła się gwałtownie i wydobyła z torebki komórkę.
- Dzwonię po taksówki.
- Rany, ale jazda! Czuję, że adrenalina mi rośnie.
- Ty się rusz kobieto! - Anka chwyciła Jolę pod ramię - Lepiej żeby ci nie rosła. Bynajmniej nie w takim momencie.
- Nogi mi się rozjeżdżają. Nie dam chyba rady.
- Marta pomóż mi! Jolę nieźle wzięło.
- Ja pomogę, a wy schodźcie już na dół! - nakazał Kamil.

W chwilę potem sadowili się do taksówek. Grabski czując potrzebę zrekompensowania pozostałym nieudanej imprezy zaprosił wszystkich do siebie. Nawet specjalnie nie protestowali. Jakoś najważniejsze było teraz oddalenie się z nieprzyjaznego dla nich miejsca. W każdej, bowiem chwili mogli pojawić się rozjuszeni mężczyźni, rządni zemsty. Kiedy więc znaleźli się pod domem Grabskiego odczuli niebywałą ulgę.
- Zapraszam! Śmiało wchodźcie! - zachęcał sam właściciel - Z trunkami nie będzie problemu, natomiast z zagryzką troszkę gorzej.
- Ładny dom-zauważyła Magda, pierwsza przekraczając próg.
- Dziękuję, ale to nie moja zasługa - usłyszała w odpowiedzi.
- Wow! Kto to wszystko sprząta? Panuje tu nienaganny porządek. Stary nie mów, że z ciebie taki porządniś, bo i tak w to nie uwierzę.
Marcin spojrzał na Kamila z lekkim rozbawieniem.
- Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą. Dobra, kochani rozgośćcie się, a ja zanurkuję w lodówce. Może jeszcze nie wszystko z niej wypełzło.
Pochwycili humor Grabskiego zanosząc się głośnym śmiechem. W chwilę potem siedzieli wszyscy w salonie, popijając dobry koniak i snując przypuszczenia, co by mogło im się jeszcze przytrafić tego wieczoru.
- Trzeba przyznać, że nasza Martusia zaaplikowała nam niezłą dawkę emocji - zachichotała przy tym Anka.
- Do usług! - odparła z nieukrywanym rozbawieniem.
- I tu się z tobą zgadzam - poparł Ankę Kamil - Jednak zauważcie, że odkąd tylko się pojawiła w naszej firmie nie jest już tak sztywno. Nasze relacje znacznie się polepszyły. Prawda Magda? - celowo zwrócił się do niej z tym pytaniem.
- Oj! Nie wracajmy do czegoś, co niemiło wspominam. Ważne, że teraz jest między nami OK-odrzekła wpatrując się z zainteresowaniem w stojącą naprzeciw fotografię.
Marta zauważyła błysk w oku Magdy i jej wyraźne podekscytowanie. Przysunęła się do niej na miękkiej sofie i wyszeptała coś do ucha.
- Nie?! - wydała z siebie okrzyk zaskoczenia - Mówisz poważnie? Marcin i ty nawet się nie pochwaliłeś?
- Ale o co chodzi?
- Jestem w domu mojego idola. Nie wierzę - wciąż nie mogła ochłonąć Magda.
- Nie rozumiem - skrzywiła się Anka.
- Marcin jest synem Jacka Grabskiego, chyba nie muszę ci tłumaczyć, kim był prawda? - wyjaśniła szybko Magda.
Jola, która do tej pory nie uczestniczyła w ogóle w dyskusjach zapowiadając wcześniej wszystkim swoją chwilową niedyspozycję, zerwała się nagle, ledwo utrzymując równowagę.
- Chylę czoła wielkiemu pisarzowi, ale muszę do łazienki.
Grabski nie namyślając się długo, chwycił Jolę pod ramię i niemal wytaszczył z salonu.
- Przesadziła chyba z tym piciem-rzekł do pozostałych Wojtek.
- To widocznie nie jej dzień - broniła ją Marta.
Marcin pojawił się po chwili nieco przejęty.
- Waszej koleżance chyba coś zaszkodziło.
- Pójdę do niej - zaoferowała się Anka.
W tym samym czasie Magda podeszła do stylowego kredensu gdzie stała fotografia Jacka Grabskiego. Przysunęła ją do siebie i popadła w lekką zadumę. Marta obserwowała koleżankę, dopatrując się dziwnej metamorfozy w jej zachowaniu.
- Skoro już tu jesteśmy, może pokażesz Magdzie miejsce, w którym tworzył twój tato? - posłała Marcinowi swoje ujmujące spojrzenie.
- Ależ oczywiście Proszę - rozsunął szklane drzwi do biblioteczki.
Marta doskonale wiedziała, co kryje się za szklanymi drzwiami, ale nie chciała się z tym zdradzić przed pozostałymi.
- Imponujące. Co za zbiór książek? - podziwiała szczerze.
- Rany! Twój ojciec to wszystko przeczytał? - Wojtek gwizdnął z zachwytu.
- Mam nadzieję, że tak. Choć nie jestem do końca pewien.
- A masz tu też jego książki? - Kamil spytał z ciekawości.
- Tak. Są tu - wskazał palcem na górną półkę - Tomiki są wszystkie, jednej powieści niestety brakuje.
Marta ukradkiem spojrzała na Marcina. Domyśliła się, co chłopak miał na myśli.
- A której dokładnie? Pierwszej, czy drugiej? - pochwyciła temat Magda, przeglądając skwapliwie księgozbiór.
Marta podeszła do Magdy. Położyła rękę na jej barku.
- Trzeciej - wyszeptała - Myślę, że powinnaś porozmawiać z Marcinem w cztery oczy.
- Ja z nim? A to, czemu? - udawała zdziwioną.
- Marcin wie, że ojciec pracował nad nową powieścią. To ta sama, której rękopis widziałaś u Milczuka na biurku.
Przytaknęła głową, po czym znowu zagłębiła wzrok w tytułach książek.
- Popatrz tylko! Cała kolekcja "Pan Samochodzik" i masa książek o Zakonie Templariuszy. Rewelacja! - podziwiała.
- Tak! Mój ojciec fascynował się średniowieczem i wszelkimi rodzajami bractwa. Miał, że tak powiem fioła na tym punkcie.
- Pisał na tej maszynie?- Kamil wskazał palcem na stojącą na biurku staro wyglądającą maszynę do pisania.
- Tak. Choć swoją pierwszą powieść napisał odręcznie.
- Faktycznie, jak wzrokiem sięgnąć większość książek z tytułami o zakonie - potwierdziła Marta.
- Wiecie, że w dzieciństwie ojciec często wymyślał zabawy w szukanie skarbów? Pamiętam, że w wieku czternastu lat pragnąłem dostać radiomagnetofon. W tamtych latach to był prawdziwy luksus, chyba każdy marzył o czymś takim.
- Gadanie! Jasne pamiętam te czasy - ożywił się Wojtek.
- Pewnego dnia wróciłem ze szkoły i znalazłem w kuchni kartkę. Z niej to wyczytałem, że jeśli chcę odnaleźć prawdziwy skarb, o którym marzę mam szukać pierwszej wskazówki w swoim pokoju. Dokładnie przyjrzeć się wszystkim przedmiotom, a dostrzegę niewielką zmianę. Spędziłem pól dnia na szukaniu tej wskazówki.
- I co?
- W końcu usiadłem na łóżku zrezygnowany zupełnie i spojrzałem mimowolnie na swoje biurko. Stała tam moja fotka z moim ulubieńcem, psem Faraonem. Taka bynajmniej zawsze była. Dopiero, gdy się szczegółowo przyjrzałem zauważyłem subtelną różnicę. Na zdjęciu nie było mojego psa. Ojciec zamienił zdjęcia. Rzuciłem się do tej fotki i wyciągnąłem z ramki. W środku była kolejna kartka. Był tam narysowany tajny znak Templariuszy i wskazówka, że mam szukać go w lochach.
- W lochach? - Kamil spytał zaskoczony.
- Tak. Chodziło o naszą piwnicę. Ojciec tak ją nazywał. Nie odrazu na to wpadłem. No, ale w ostateczności dotarłem do piwnicy, znalazłem wskazany znak, no i odkryłem mój skarb.
- I co był to radiomagnetofon? - Kamil wolał mieć pewność.
- W rzeczy samej.
- Kurcze, fajny był ten twój ojczulek - westchnął Wojtek - Ja mojego nawet nie znam.
- Kochani, nie chcę was poganiać, ale wydaje mi się, że Jolka ma już dość na dziś.
Wszyscy spojrzeli na Ankę jakby wyrwała się z czymś, co nikogo specjalnie nie dziwi.
- No tak! Zbieramy się. Ciekawe, co jej kochany Rysio powie jak ją zobaczy w takim stanie? - zastanawiała się Magda - I to ja będę musiała świecić przed nim oczkami.
- Najwyżej dostanie szlaban na cały rok. Zero imprez z degeneratami z pracy - Kamil uśmiechnął się sarkastycznie.
- Czekajcie, zadzwonię po taxi.

*****

Obudził go przeraźliwie brzmiący dzwonek. Nie miał jakoś ochoty wstawać z łóżka, tym bardziej, że była niedziela. Spojrzał na zegarek, który wskazywał dokładnie dwunastą.
- Kogo tam niesie? - zapytał głośno poirytowany nadal brzmiącym dzwonkiem.
Wygramolił się niechętnie z ciepłych pieleszy i krokiem przypominającym bardziej człapanie podszedł do drzwi. Nawet nie spojrzał przez wizjer tylko od razu je otworzył szykując się do kontrataku słownego. Zamarł jednak w bezruchu, zostając przez chwilę z rozwartymi ustami.
- Cześć Kamil. Obudziłam cię? Sorry.
Marta wtargnęła pewnie do mieszkania.
- Cześć!
- Musisz mi pomóc. Ubierz się proszę.
Przeniosła wzrok na jego bokserki. Kamil zauważył jej zażenowanie.
- Oj! Przepraszam, że tak cię przyjmuję. Szczerze mówiąc zaskoczyłaś mnie.
- To widać - Marta nie kryła lekkiego rozbawienia.
- Coś się stało? - spytał z ciekawości.
- Posłuchaj! Być może odkryłam coś ważnego. Myślałam o tym niemal przez całą noc. W każdym razie nie zaznam spokoju, jeśli się sama o tym nie przekonam.
- Ale co konkretnie masz na myśli? Sorki Marta, ale jeszcze nie oprzytomniałem w pełni po wczorajszym.
- Wyjaśnię ci wszystko po drodze. Pospiesz się! - nakazała.
Kamil nie protestował. Zresztą nie potrafiłby odmówić Marcie. Co prawda wiedział już od jakiegoś czasu, że ich relacje nie przekroczą pewnych barier i niestety Marta nie okaże mu innego rodzaju uczuć. Ubolewał nad tym, ale za nic nie chciał stracić jej przyjaźni. Uwielbiał zarówno samą Martę jak i jej towarzystwo, które wpływało na niego zbawiennie i jak zauważył nie tylko na niego. Widział jak Marta patrzy na Grabskiego i jak on odwzajemnia spojrzenie pełne uwielbienia. W porę zrozumiał, że nie może stawać z nim w konkury. Spasował, ale postanowił być w pobliżu w razie, gdyby mylił się, co do ich rozwijających się uczuć.
- Zarzucałeś mi, że nie jestem z tobą szczera - wyrwała go z przemyśleń - Chcę, żebyś o wszystkim wiedział, dlatego zabieram cię do Marcina, musisz być przy tym.
- Przy czym? - skrzywił się - Chyba nie chcesz mnie prosić na świadka na waszym ślubie?
- No wiesz Kamil? - zachichotała - O co ty mnie podejrzewasz? Sam się przekonasz, że to bardziej skomplikowane. No już, spiesz się!
W niespełna dziesięć minut później stali przed furtką domu Grabskiego.
- Kurde, wczoraj tego nie zauważyłem, ale ten ogród normalnie straszy. Zupełnie jak w domu u Adamsów.
- Było ciemno, a poza tym byliśmy nieco na rauszu, więc widzieliśmy wszystko inaczej - zaśmiała się szczerze.
Furtka skrzypnęła i posunęli się dalej docierając do samych drzwi, które już były rozwarte.
- Fajnie, że jesteście. Samemu licho leczy się kaca. Cześć! - powitał ich bez jakiegokolwiek zaskoczenia na twarzy.
- Cześć Marcin! - Kamil wysunął rękę.
- Witaj! - rzuciła krótko.
- Co pijecie?
- Nie teraz!
Obaj spojrzeli na Martę, która od razu skierowała się do saloniku.
- Co jej jest? - zainteresował się Marcin.
- Mnie nie pytaj. A to nadążysz za kobietami?!
- Gdyby twój ojciec miał jakieś podejrzenia, co do tego, że może się mu coś przytrafić.gdyby wiedział, że powieść, którą pisze może zaszkodzić niektórym ludziom, to czy nie próbowałby się jakoś zabezpieczyć? - spytała zagłębiając wzrok w wiszącym na ścianie obrazie.
- Co masz na myśli? - błysnęły mu oczy.
- Wiesz, bo kiedy tu pierwszy raz przyszłam, moją uwagę przykuł ten tandetny obraz. Zaraz wydawało mi się, że coś z nim jest nie tak. A kiedy wczoraj opowiadałeś o zabawie w poszukiwanie skarbów, coś mi zaświtało. Nie mogłam jakoś zasnąć. Przez cały czas zastanawiałam się, co nie daje mi spokoju. Aż do chwili, kiedy przypomniałam sobie o tym obrazie. No przyjrzyj się, czy widzisz to, co ja? - zwróciła się do Marcina.
Mężczyzna podszedł bliżej. Kamil kompletnie zdezorientowany również przybliżył się nieco do ściany. Dopiero teraz Grabski ożywił się.
- Kamil pomóż mi ściągnąć to cholerstwo.
- Połóżmy go tutaj! - zaproponowała Marta wskazując na okrągły stół.
Marcin przyniósł z biblioteczki nóż do papieru i starannie wyciął tylną tekturową ściankę przylegającą do obrazu.
- Marta! Jesteś genialna.
- Co to jest? - zapytał Kamil zaskoczony widokiem szarej koperty.
- Zaraz się przekonamy.
Otworzył kopertę uprzednio macając jej zasobność. Wydobył z niej skrawek zapisanej kartki i wycinek z gazety. Marta wyciągnęła kartkę z dłoni Grabskiego i zaczęła głośno czytać.

Królowa Jadwiga w wielkim zamku mieszkała. Królowa Jadwiga dzieci nie miała, lecz tajemnicę wielką znała i milczała.

- Niczego nie rozumiem. Po co ojciec bawił się w jakieś zagadki? Skąd mam do diaska wiedzieć, o co chodzi z tą Jadwigą? - Marcin opadł zrezygnowany na sofę.
- Pokaż ten wycinek z gazety! Może to coś wyjaśni?! - wyciągnęła dłoń w kierunku Grabskiego.
- To z gazety sprzed pięciu lat. Wskazuje na to choćby ta data: 12 lipca 1992 rok - podał wycinek Marcie.
Dziewczyna z wyraźnym podnieceniem w oczach zaczęła przeglądać i wczytywać się w czarny, tłusty druk.
- Posłuchajcie! - zwróciła się do nich.

Jak już wcześniej pisaliśmy we wsi Janikowo Gdańskie, przypadkowo, grzybiarz natknął się na makabryczne znalezisko - ludzkie szczątki. Jak wynika z przeprowadzonych badań laboratoryjnych ponad wszelką wątpliwość są to szczątki Mirosławy Neuman, zaginionej 16 stycznia 1969 roku. Była wówczas studentką Politechniki Gdańskiej. Policja gdańska prosi o kontakt osoby, które mogą wznieść coś nowego do wznowionego śledztwa.

- I tu podają numer kontaktowy.
Marta zawiesiła na chwilę głos. Przesunęła mimowolnie wzrok po twarzy Marcina. Zauważyła jego skołowanie. Może nawet cierpienie. A wszystko z powodu przeszłości swego ojca, której tak naprawdę nie znał. Był zapewne przerażony ewentualnym odkryciem prawdy. Nawet Marta wzdrygnęła się na samą myśl o tym odkryciu. Z jednej strony była zadowolona, że wreszcie coś w tej sprawie ruszyło, z drugiej zaś patrząc na zadręczoną twarz Marcina żałowała nieco. Dotąd nigdy tak się nie czuła.
- Darujmy może sobie na dziś! - powiedział chłodno - Zanim zaczniemy wyciągać pochopne wnioski, z tego co wyczytałaś.
- Ja też tak sądzę. Zresztą dla mnie to zbyt skomplikowane i chyba nie na moją głowę. Czuję się jakby żywcem przeniesiony w świat książek Agaty Christie - podsumował nadal oszołomiony Kamil.
- Co z tym dalej zrobisz? - dopytywała.
- Znam kogoś, kto mi pomoże. Może to sprawdzić. Muszę jeszcze sporo przemyśleć. Przepraszam was, ale.
- W porządku - nie pozwoliła mu skończyć- Już nas nie ma! Zadzwoń jak będziesz w lepszym nastroju!
Szybko zebrali się do wyjścia. Szli przez dłuższą chwilę w milczeniu. Dla Kamila ostatnie wydarzenia były zbyt intensywne. Nie mógł tego ogarnąć jakoś logicznie. Zdążył się już zakochać, oberwać po łbie i wbrew sobie odkochać, a teraz doszła ta cuchnąca kryminałem sprawa Grabskiego. Spoglądał ukradkiem na śliczny profil Marty. Właściwie powinien być zadowolony. Do tej pory wiódł życie nudne i pozbawione jakiekolwiek treści, a Marta swoim pojawieniem się zmieniła wszystko.
- Jesteś zaskoczony? - przerwała ciszę - Masz do mnie żal?
- Żal? No coś ty Marta! - gwałtownie zaprzeczył - Jestem ci wdzięczny za pęd, który nadajesz mojemu życiu. Wiesz co? - chwycił jej podbródek - Zapraszam cię do Astorii. Musimy jakoś otrząsnąć się z tych wrażeń. No jak?
- Nie mogłeś lepiej trafić. Tego mi właśnie trzeba - ucałowała jego policzek.

Wieczorem Marta dotarła jakoś do domu. Nadal była niespokojna, choć miło spędziła czas w towarzystwie Kamila. Chodziła tam i z powrotem, póki nie zdecydowała się położyć spać. Przez wiele godzin przewracała się z boku na bok, wspominając dzisiejsze odkrycie. Przewróciła się na plecy, popatrzyła w sufit. Nagle zerwała się i wydobyła z szuflady zeszyt zapisując w nim swoje przypuszczenia. Była bardzo ożywiona. W cicho nastawionym radio spiker podawał właśnie godzinę. Dochodziła 23.00. Może jeszcze nie śpi? - pomyślała.
Wymsknęła się cichutko na przedpokój i wyjęła z plecaka komórkę. Wróciła do łóżka i wybiła numer na klawiaturze. Po chwili usłyszała łagodny tenor Marcina.
- Nie możesz spać? Szczerze mówiąc ja też nie.
- Przepraszam, że dzwonię o tej porze - wyszeptała do słuchawki.
- W porządku. Nawet dobrze, bo ja też nosiłem się z tym zamiarem. Wiesz Marta.? Był u mnie dziś mój przyjaciel. Wspominałem ci o nim. Jest gliniarzem. Od dawna zajmuje się sprawą Krajewskiego i pomaga mi dociec prawdy. Jest pełen uznania dla twoich zdolności. Nie myślałaś nigdy o wstąpieniu do policji?
- Wiesz? Chyba nie. Powiadają, że dobry glina, to martwy glina, a ja mam dopiero 22 lata - zaśmiała się cichutko.
Marcin pochwycił jej dowcip.
- Ty naprawdę jesteś wyjątkowa.
- Dziękuję. Chciałam cię o coś spytać. Właściwie po to dzwonię.
- Pytaj, więc.
- Czy coś ci przychodzi na myśl w związku z tą tajemniczą Jadwigą?
- Nie!
- Zastanawiałam się, czy Jadwiga to może konkretna osoba. Ktoś, komu twój ojciec ufał i powierzył swój sekret. Halo! Marcin? Słuchasz?
- Marta.?
- Tak?
- Kocham cię. Jesteś fenomenalna. Zadzwonię jutro. Dobranoc Marta!
- Dobranoc!

*****

- Usiądź Michu! - zaproponował Grabski przyjacielowi, podsuwając mu fotel biurowy. Łącki usiadł i pochylił się do przodu. Jego postawa i bijąca z oczu pewność siebie tworzyły obraz twardego mężczyzny.
- Pewnie nie mogę tu zapalić? - spytał zasadniczo.
Marcin kiwnął tylko głową.
- Sorry, stary za te niewygody. Musiałem cię ściągnąć do biura, bo ostatnio tak zaniedbałem firmę, że mnie już własna sekretarka nie poznaje. He, He - roześmiał się.
- Nie ściemniaj! Lepiej powiedz, że musiałeś się pokazać w firmie, by przekonać wszystkich, że jeszcze tu rządzisz.
- Dobra, dobra ty mów, czego dowiedziałeś się w Gdańsku?
- Właściwie potwierdziły się nasze przypuszczenia. Mirka Neuman studiowała z twoim ojcem i resztą. Jej zaginięcie zgłosiła starsza siostra, u której dziewczyna mieszkała. Z milicyjnych kartotek niewiele wynika. Tak jakby ich specjalnie nie obchodził los zaginionej.
- Tylko tyle? - zdziwił się Marcin.
- Niewiele, to fakt! Odnalazłem nawet siostrę Mirosławy. Niejaką Karinę Prus. Ale i ona niewiele mogła mi powiedzieć. Nie znała kolegów siostry, bo nigdy Mirosława się nie spowiadała zbytnio. Tego feralnego dnia rzekomo wychodziła do kina z jakąś koleżanką, ale, z jaką? Tego nie potrafiła mi powiedzieć. Czarna dziura stary! - stwierdził nieco rozczarowany.
- Nie ma się, co dziwić. Ta historia wydarzyła się 28 lat temu. W pamięci mogą być luki.
- Może i tak, ale liczyłem na coś więcej.
- Za to ja jestem na dobrym tropie - rzekł z satysfakcją w głosie - Z czym ci się kojarzy królowa Jadwiga? No? Pierwsza myśl.
- Z Krakowem?
- Otóż to Michu! - klasnął w dłonie podekscytowany - A kto mieszka w Krakowie? Moja ciotka Barbara. Jedyna siostra ojca.
- Myślisz, że to o nią chodziło twojemu ojcu?
- Stary! Na bank! Mieszka w Krakowie nie ma dzieci, jest samotna z tego, co mi wiadomo.
- Zaraz, zaraz - przywołał go do porządku - Jak na to wpadłeś?
- A jak myślisz? Nasza bystra Marta miała nosa. Naprowadziła mnie.
- Nie do wiary! - podniósł się z fotela - Jak ona to robi? Naprawdę ta dziewczyna się marnuje - uśmiechnął się z uznaniem.
Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz jakby pragnął nabrać nieco świeższego powietrza.
- Ta ciotka to chyba była na pogrzebie twojego ojca? - spytał odwracając się.
- Tak, a co ci chodzi po głowie? - zmarszczył czoło.
- Jeśli cokolwiek wiedziała dlaczego ci o tym nie powiedziała po pogrzebie?
- A o to trzeba ją właśnie zapytać. Dzwoniłem już do niej. Nie była specjalnie zaskoczona. W piątek więc jadę do Krakowa.
- Mam nadzieję, że dowiesz się znacznie więcej niż ja - westchnął.
- Chcę poprosić Martę by mi towarzyszyła. Co ty na to?
- Mam się czuć zazdrosny? - Łącki ironizował.
W tym momencie drzwi zaskrzypiały i stanęła w nich młoda kobieta, trzymająca w ręku teczkę z dokumentami.
- Szefie, klient prosi by poświęcił mu pan swój czas. Czeka na korytarzu. Ponoć nie jest zadowolony z tych plastikowych okien.
- Wybacz stary! - zwrócił się do Michała - Obowiązki wzywają.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

odc.7
- Twoja ciocia nie będzie miała nic przeciwko temu, żebym była przy tej rozmowie? - spytała niepewnie - Może niepotrzebnie decydowałam się na ten wyjazd Marcin.
- Nie sądzisz, że jest już za późno na takie twierdzenie - uniósł brew spoglądając na nią z boku.
- To prawda. Ale im bliżej jesteśmy tym gorzej się czuję z tą myślą.
- Daj spokój! Będzie dobrze - uspakajał - Gdyby nie ty mój mały detektywie nie zaszedłbym tak daleko. To twoja zasługa.
W chwilę potem stali już pod drzwiami z wizytówką, na której widniał napis Barbara Grabska.
- Twoja ciocia nie jest mężatką?
- Nie! - odpowiedział krótko będąc pod wrażeniem bystrości Marty.
Marcin wcisnął przymocowany do futryny drzwi guziczek. Odczekali chwilę, po czym usłyszeli zbliżające się kroki i wyraźny dźwięk przekręcanego klucza.
- Witaj ciociu!
- Marcin, jak miło! Wchodź proszę!
- Nie jestem sam. - chłopak skierował wzrok na stojącą opodal dziewczynę.
Dopiero teraz starsza kobieta dostrzegła ją uchylając nieco szerzej drzwi.
- Ależ proszę!
- To moja przyjaciółka Marta.
- Marta Brzozowska - wysunęła dłoń, kłaniając się starszej pani.
- Barbara Grabska, miło mi.
Wchodząc do wnętrza mieszkania oboje rozglądali się z ciekawością. Marcin nigdy nie miał przyjemności bywać u ciotki, więc podobnie jak Marta przypatrywał się wszystkiemu poddając własnej ocenie.
- Siadajcie do stołu! Zaraz zrobię kawę. Przeproszę was na chwilkę.
- Dobrze ciociu.
Kiedy zniknęła z pola widzenia Marcin swój wzrok zawiesił na licznych fotografiach, które gęsto oblegały mahoniowe meble. Dostrzegł na nich swoich rodziców, dziadków i nawet siebie z lat szkolnych. Usłyszał kroki za sobą i odwrócił się powoli.
- Tak to ty! Twój ojciec przesyłał mi wasze zdjęcia - ciotka zauważyła zainteresowanie zdjęciami.
- Szczerze mówiąc, jestem zaskoczony. Tato mało o cioci opowiadał.
- Nic dziwnego. Zostałam wyklęta przez rodzinę. Słodzicie? - spytała stawiając na stole tacę z kawą i ciasteczkami.
- Nie. Ja dziękuję
- Ja też nie. Jak to? - próbował dowiedzieć się czegoś więcej.
- Póki żył twój dziadek, a mój ojciec nie wolno mi było przekroczyć progu własnego domu. O mały włos nie popełniłam wówczas mezaliansu. Uciekłam ze swoim niedoszłym narzeczonym do Krakowa i tu już zostałam. Byliśmy młodzi, zbyt młodzi i zakochani. Niestety on zginął, a ja zostałam całkiem sama - westchnęła boleśnie.
Marta przyjrzała jej się. Bolesny skurcz ściągał jej wargi. Twarz nieco blada, ale łagodne rysy wskazywały, że była kiedyś piękną kobietą.
- To przykre. Współczuję pani - odezwała się nieśmiało.
- Tak, ciociu naprawdę musiałaś wiele przejść.
- Istotnie. Ale to przeszłość. Nie mówmy o tym. Czekałam na ciebie zbyt długo. Twój ojciec prosił mnie bym nic nie robiła wbrew jego woli. Miałam czekać na twój ruch. I proszę oto jesteś, co prawda minęło pięć lat od jego śmierci.
- Chwileczkę, niech ciocia mówi jaśniej! Jak to czekać na mój ruch? - spytał wyraźnie zaskoczony.
- Najlepiej zacznę od początku. Przepraszam, że pytam, proszę nie czuć się urażoną - zwróciła się do Marty - ale czy pani wiąże jakieś plany z moim bratankiem?
Marta czuła się zażenowana tym pytaniem i widać było, że się go w ogóle nie spodziewała. Sytuację uratował nieco Marcin.
- Ciociu, tego nie da się przewidzieć, sama dobrze o tym wiesz. Ale gdyby nie Marta, kto wie, czy byśmy teraz tu siedzieli. Wiele jej zawdzięczam.
- Rozumiem. Więc nie mam już żadnych oporów.
Grabska rozsiadła się wygodnie w szerokim fotelu upijając nieco kawy z pięknie zdobionej filiżanki odstawiła ją na stół.
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Nie było zbyt przyjemne. To był pogrzeb twojej mamy. Potem drugie spotkanie i znów pogrzeb, tym razem Jacka. Jednak wcześniej, kiedy ojciec wyszedł ze szpitala po tym wypadku dzwonił do mnie i prosiłbym przesłała mu coś bardzo ważnego. Coś, co przechowywałam u siebie przez 20 lat, a co było wielkim demaskującym dziełem twojego ojca.
Ciotka podniosła się i podeszła do niewielkiej komody wydobywając z niej grubą teczkę przepasaną sznurkiem. Położyła teczkę na stole.
- Wiesz, co to jest? Pierwsza powieść twojego ojca. Napisał ją, gdy miałeś zaledwie dwa latka.
Grabska odwiązała teczkę. Marcin z Martą unosząc swoje ciała nachylili się niemal równocześnie nad jej zawartością.
- Jezu! " Stowarzyszenie Gniewnych" - jęknęła Marta.
- Ale jak to? To niemożliwe.
- To ksero. Skserowałam to uprzednio, a ojcu wysłałam oryginał. Co was tak zaskoczyło? Nie bardzo rozumiem? Grabska wzruszyła ramionami.
- Byłem pewien, że to powieść, którą ojciec napisał krótko przed śmiercią. Ciociu ona zaginęła. To znaczy oryginał zaginął.
- Poczekajcie! Oby wszystko było jasne. Siadajcie! Zacznę od początku. Cała historia ma swój początek w 1972 roku. Wtedy to Jacek zjawił się u mnie z powieścią, ręcznie pisaną, na luźnych kartkach. Opowiedział mi wtedy o niejakiej Mirce.
- Neuman? - Marcin podskoczył na dźwięk tego imienia.
- Tak dokładnie. Skąd wiesz?
- Nieważne ciociu, mów dalej!
- Mirka była bardzo piękną kobietą, kochało się ponoć w niej pół wydziału. A, zapomniałam dodać, że razem studiowali. Najbardziej jednak przyjaciel twojego ojca Krajewski .Marek, o ile dobrze pamiętam. Smolił do niej zelówki, a ona nim gardziła. Po pewnym czasie na jaw wyszło, że ta dziewczyna ma romans z jednym z wykładowców. Ponoć huczało, aż od plotek na jej temat, ale najbardziej ucierpiała na tym duma Krajewskiego, którego koledzy wyśmiewali się, że go dla lepszej partii zostawiła. Potem Mirka przestała przychodzić na zajęcia i po czasie wszyscy dowiedzieli się, że ta dziewczyna zaginęła. Twój ojciec przypomniał sobie ten feralny dzień, kiedy Krajewski i . zapomniałam jak ten drugi się nazywał.
- Milczuk? - Marta skojarzyła fakty.
- A nie! Milczuk to był jedyny prawdziwy przyjaciel mojego brata.
- Drabik. Tylko on jeszcze został. We czterech mieszkali na stancji i się przyjaźnili wówczas. Ojciec, Milczuk, Krajewski i Drabik - analizował Marcin.
- Tak. Drabik. To o tego mi chodzi. Więc tego dnia obaj wrócili nad ranem kompletnie pijani i zabłoceni. Mieli we włosach igliwie, a pod paznokciami masę brudu jakby grzebali w ziemi. Jacek dokładnie to zapamiętał i poukładał wszystko w swojej głowie. Powiedział nawet o swoich przypuszczeniach Milczukowi, ale on nie chciał nawet o tym słuchać. Jacek został, więc sam ze swoimi podejrzeniami. Zadręczał się tym i dlatego przelał to wszystko na papier. Nie chciał, żeby twoja mama widziała tę powieść, więc poprosił mnie, żebym przechowała mu ją. Mówił, że przyjdzie na nią czas i wtedy prawda wypłynie.
- Już rozumiem. Marcin, kiedy twój ojciec przeczytał artykuł o znalezionych szczątkach już nie miał wątpliwości, że Krajewski i Drabik są mordercami.
- Tego samego dnia zadzwonił do mnie. Przeczytał mi ten artykuł płacząc do słuchawki. Strasznie to przeżył. Nie zapomnę jego słów: Już czas siostro, czas na rozliczenie z przeszłością. Czas na "Stowarzyszenie Gniewnych" Przyślij mi ją!
- Kiedy to dokładnie było, ciociu?
- W lipcu. Na pewno w lipcu - potwierdziła.
- Tak, to by się zgadzało.
- Ale coś mi tu nie pasuje - powątpiewała Marta - Coś jeszcze musiało się wydarzyć. Twój ojciec zginął 3 sierpnia. Zaraz. Pamięta pani, kiedy wysyłała rękopis?
- Tak. Zaraz na drugi dzień, po jego telefonie.
- Czyli 13 lipca.
- Skąd wiesz? - Marcin uniósł brwi.
- Pamiętam. Artykuł w gazecie wyszedł 12 lipca. Rozumiem, że pani sama bez wiedzy brata skserowała rękopis? - przeniosła pytające spojrzenie na Grabską.
- Tak. Chciałam mieć ją dla siebie. Jacek nie wiedział nawet o tym.
- Jacek Grabski zostawia dla ciebie wskazówki 23 lipca i ukrywa szarą kopertę w obrazie licząc na to, że przypomnisz sobie zabawę w poszukiwanie skarbów. Słuchasz? - szturnęła go lekko łokciem - Na szarej kopercie właśnie taka data widniała. Celowo umieszcza obraz w ramie do góry nogami znów licząc na to, że dostrzeżesz tę subtelną różnicę. Wniosek. Twój tato dostaje rękopis około 18 lipca. Musiało się coś wydarzyć, że Jacek Grabski poczuł się zagrożony i postanowił zostawić ci wskazówki jak masz dotrzeć do swojej cioci, która miała tylko opowiedzieć ci historię Mirki, żebyś mógł zrozumieć wszystko. Nie mógł przecież przewidzieć, że rękopis zaginie, a już na pewno, że pani Barbara ma jego kopie.
- Teraz przypominam sobie -wyrwała się Grabska - Jacek dzwonił do mnie, krótko przed tym jak. - zawiesiła głos - mówił, że póki Marcin sam się do mnie nie zgłosi, nie mam nic robić. Nakazałbym cicho siedziała. Mówił coś o ważnym spotkaniu, od którego wiele zależy.
- Mówił coś jeszcze? Niech ciocia sobie przypomni to bardzo ważne!
- Przykro mi. Nic więcej - opuściła wzrok.
- Czytała pani tę powieść? Co ona tak naprawdę kryje w sobie? - zastanawiała się Marta przerzucając kserowane kartki.
- Oczywiście. Sama powieść nie stanowi żadnego zagrożenia dla nikogo. Cała historia przeniesiona została do średniowiecza. Przez to jest piękna i zmusza do refleksji nad własnym postępowaniem.
- Więc czemu ją ktoś wykradł z naszego domu? Jaki cel w tym miał skoro nie zagrażała nikomu?
Grabska znów podniosła się z fotela i na chwilę zniknęła. Marcin z zakłopotaniem podrapał się po bujnej czuprynie.
- Nie mogę za tym nadążyć. Mam mętlik w głowie. A twoje wnioski są dla mnie totalną abstrakcją - spojrzał na Martę.
- Trzeba to wszystko jeszcze poukładać w logiczną całość.
- Tu macie odpowiedź! - podała im jeszcze jedną kartkę. -Trzymałam ją osobno, sama nie wiem czemu?!
Marta zaczęła głośno czytać.

Ta historia wydarzyła się naprawdę. Byliśmy młodzi, gniewni i nieszczęśliwie zakochani. Przeniosłem ją celowo w inne czasy, by przypomnieć o ważnych zasadach, a najbardziej o rycerskości, która we współczesnym świecie nie ma racji bytu. Wszyscy zapomnieliśmy, co w życiu jest najważniejsze i zapewniam, że starcza do tego pięć palców u ręki: Przyjaźń, Miłość, Honor, Sprawiedliwość, Wierność.
- Przewróć na drugą stronę - nakazała ciotka ledwo powstrzymując się od płaczu.
Dedykuję Mirosławie Neuman, której nie ma już wśród żywych, a jej kaci nie są bynajmniej rycerzami. Boże niech Twój miecz sprawiedliwości dosięgnie winnych tej zbrodni!
Potem na długo zamilkli.

*****

Słońce stało już wysoko na niebie. Tego dnia upał był nie do zniesienia i oboje gasili pragnienie zimnym piwem.
- A jednak miałam nosa, co do tego Drabika. Kanalie rozpoznaje na odległość.
- Marta, twoja intuicja to po prostu mistrzostwo świata skarbie - odrzekł z uznaniem w głosie.
Marta wygodnie ułożyła się na sofie, wystawiając swoje opalone nogi na widok Marcina. Odwróciła głowę w kierunku obrazu i westchnęła.
- W końcu wisi tak jak, powinien, ale nadal uważam, że jest tandetny.
- Może i tak, ale nie mam zamiaru się go pozbywać. To wrota prawdy, teraz to wiem - uśmiechnął się znacząco.
- Jak długo ta cała sprawa się jeszcze będzie ciągnąć? Ten twój przyjaciel mówił ci coś? - odwróciła uwagę od obrazu.
- Nie może mi wszystkiego zdradzić. Postępowanie w sprawie Krajka i Drabika trwa. Gromadzone są wszystkie dowody, nie tylko te, które nam się udało odkryć, ale te, nad którymi oni pracowali od jakiegoś czasu.
- Tak. Domyślam się haracze, wymuszenia, narkotyki. Rany nie wywiną się!
- Czekałem na tę chwilę pięć lat, nie sprawi mi, więc różnicy jeszcze rok, dwa.
- Jak długo znasz tego przyjaciela z policji? Ufasz mu? - przerwała, sprytnie drążąc irytujący ją temat.
- Można, by rzec od kołyski. Jesteśmy spokrewnieni.
- Powiesz mi w końcu, kto to jest? - uniosła się nieco na ramionach, by pochwycić jego wzrok.
- Miałaś okazję go poznać u Kamila bodajże. To Michał Łącki.
- Zaraz!
Marta zerwała się błyskawicznie i zniknęła na chwilę. Weszła do pokoju z odkrywczą miną trzymając w ręku zeszyt.
- Co ty? - spojrzał na nią podejrzliwie.
- Mam, o tu! - wskazała palcem na jedną z przewertowanych w szybkim tempie kartek - Jest! Małgorzata Grabska z domu Łącka. A więc to twój kuzyn tak?
- Chodź tu do mnie ty mój Sherlocku Holmes. Pokaż ten zeszyt!
Marcin chwycił ją w pasie przyciskając mocno do siebie.
- Zostaw, to moje - próbowała się wyrwać.
- Wiesz, że właśnie jesteśmy w fazie powstrzymywania wielkiej namiętności. Za chwilę może braknąć ci tchu - przekonywał, uśmiechając się przy tym zaczepnie.
- Akurat! Niedoczekanie - uwolniła się z uścisku, tracąc swój zeszyt.
- Popatrzmy. No proszę, co za skrupulatność - Grabski zagłębił się w lekturze - Jak prawdziwy gliniarz? Wszystko zapisane.
- Daj spokój! Oddawaj! - nakazała z lekką irytacją w głosie.
- O! Milczuka też widzę umieściłaś na liście podejrzanych? Słusznie, święty to on nie był -zamknął zeszyt i oddał go właścicielce - A wiesz, że Milczuk zgodził się na współpracę z policją?
- A jednak coś wiesz - przechyliła butelkę z piwem i nalała do szklanki.
- Kiedy Michał pokazał mu ksero rękopisu ojca, ten ponoć zdębiał. Od razu przystał na propozycję Michała. Plan się powiódł. Milczuk sprowokował Krajewskiego do wyznania prawdy, mając na sobie założony podsłuch. Ten drań przyznał się w przypływie złości, którą celowo u niego wywołał Milczuk do zamordowania tej dziewczyny a potem. - głos Grabskiego zmieniał się radykalnie - Przyznał, że nie miał innego wyjścia i pomógł mojemu ojcu skończyć ze sobą. Ojciec przyszedł tamtego dnia do Krajewskiego wykrzyczeć mu w twarz przez lata skrywaną zbrodnię. Miał wtedy dowody. Powiedział mu też o powieści, którą zamierza wydać. No i już wiemy, co było dalej. Drań! Morderca! - na jego twarzy odmalował się gniew.
Marta zauważyła, że Marcin zaciska pięści. Podeszła do niego, opierając głowę na jego ramieniu opasała ręce wokół jego bioder.
- Najważniejsze, że prowokacja się powiodła i teraz wszystko w rękach wymiaru sprawiedliwości. Udało się Marcin, udało - mówiąc to podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
Marcin zamknął jej wilgotne usta długim, namiętnym pocałunkiem. Nie broniła się, czując jak rozkoszne ciepło rozchodzi się po całym ciele.

*****

Kamil otrząsnął się w końcu z tych nagle przypływających wspomnień. Spoglądał na Martę, która dopijała akurat swoją kawę.
- No, dobra mów, co z tą Magdą?
- Wiedziałam, że twoja ciekawość będzie silniejsza.
Jej orzechowe oczy nabrały teraz blasku.
- Pamiętasz mojego znajomego, Krzysztofa?
- Tego komputerowca?
- Tego, tego. Magda spotykała się z nim od samego początku trzymając to w tajemnicy. Ale przede mną.
- Tak - przerwał jej w pół słowa - Przed tobą niczego nie można ukryć.
- No to mój drogi, zabrzmiało raczej sarkastycznie w twoich ustach - zmarszczyła czoło na znak niezadowolenia.
- Jakbyś mnie nie znała?! - chwycił jej dłoń opartą o blat stolika i ścisnął mocniej - Przecież żartuję. No, popatrz, kto by pomyślał. Nasza Magda, zadeklarowana stara panna. Heh. Lepiej pochwal się, co planujecie w tym roku?
1 - Chodzi ci o mnie i Marcina? - spytała zaskoczona nieco przeskokiem tematu.
Kamil potwierdził tylko skinieniem głowy.
- Jeszcze niczego nie omawialiśmy. Może, gdy skończy się ta cała sprawa z jego ojcem i wydadzą w końcu jego powieść.
- Co? Nadal trzymają rękopis jako dowód rzeczowy w sprawie?
- Niestety - odrzekła - Dlatego póki to się nie skończy, no wiesz.
- Rozumiem. Spoko, najważniejsze, że ciebie w to nie wmieszali.
- Łącki zna się na rzeczy. Wziął wszystko na swój kark.
- Mamy jeszcze dobrych gliniarzy w tym kraju.
- Wiesz ja sama nie mogę się już doczekać tej powieści. To będzie bestseller. I wiem, komu go najpierw sprezentuje- uniosła znacząco brew.
- Chyba się domyślam i myślę, że sprawisz jej tym samym piękny prezent na narodziny dziecka.
Prawie równocześnie zanieśli się śmiechem.
- Wiesz, co, zamówmy coś znacznie mocniejszego. Musimy to oblać!
- Jestem zdecydowanie na tak!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 rok później...

Na początku przyciągnął mnie do twojego opowiadania sam tytuł. Ma w sobie coś intrygującego. Powiem tak:Nie żałuję,że przeczytałam, a nawet więcej, bardzo mi się podobało. Na twoim miejscu pomyślałabym o rozwinięciu jeszcze tego wątku, a z opowiadania powatała by super powieść. Jest bardzo przyjemna w czytaniu, fajny dobór słownictwa w dialogach. Ciekawe opisy. Wciąga, naprawdę wciąga i żal, że się skończyło. Odnoszę wrażenie, że jesteś miłośniczką książek Joanny Chmielewskiej.( też ją uwielbiam) Może się mylę, ale macie coś spójnego w stylu pisania. Gratuluję. I czekam na coś równie ciekawego:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...