Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Pragnienie jakby skrzypkiem grającym w tęsknocie,
biedakiem pokornym marzącym o złocie,
uporu pstrągiem pod prąd przeciwności,
płynącym w imię wolności.

Chęcią zdobycia z raf uczuć korala,
ich piękno jak fala, znosząca niby tratwę miłości,
przypadkiem na brzeg namiętności.

Gepardem rozumu, biegnącym myślami,
w oczach jest głodem, w dłoniach zaś sztuką,
płynącą wodami, rozkosznej fantazji,
niby szkuner doznań, kocha rejs przyjaźni.

Opublikowano

Weź pan sobie porównaj te strofy:

"W rdzawo złotych rozbłyskach ukryta gdzieś na dnie,
dzisiaj zdobią ją glony w Neptuna komnatach,
morska głębia wyznacza jej miejsce ostatnie.

Czy tym statkiem płynęła i dokąd? Kto zgadnie?
Fale wszystko zakryły, na zawsze to strata.
W pomarańczowych barwach ukryła się na dnie."

a pańskie też dotyczące wątku morskiego:

ich piękno jak fala, znosząca niby tratwę miłości,
przypadkiem na brzeg namiętności.

płynącą wodami, rozkosznej fantazji,
niby szkuner doznań, kocha rejs przyjaźni.

w tym pierwszym mamy jakąś plastyczność, myśl, pomysł, barwe - u pana zaś slogan, ości/ości i tępawe metafory.

A jako ciekawostkę przyrodniczą zostawię tego pstrąga, który pędzi do wolności.
Pozdrawiam.

Opublikowano

Chciałam coś napisać, albo spróbować poprawić ale się nie da.
A gepard rozumu to już takie cosik, że ech..
Autorze drogi, swoimi słowami pisz, od tego się zaczyna. Aby pisać wiersze i wymyślać metafory, trzeba najpierw mieć coś do powiedzenia. A o czym jest Twój wiersz nie wiadomo, bo te porównania tylko śmieszą jak np. uczuć korala, gepard rozumu, brzeg namiętnosci albo szkuner doznań.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Co to za porównanie, jak w przytoczonym cytacie nie ma właściwie żadnych metafor?
Natomiast w pstrągu pędzącym do wolności można doszukać się metafory:
pstrągi przychodzą na świat w krystalicznie czystej wodzie, a nieskażone środowisko
to w dzisiejszym, zurbanizowanym świecie - symbol wolności.

Pozdrawiam.

No, w pstrągu można, siedząc nad wodą szczególnie.
Można też nauczyć się myśleć nad tekstem i wtedy czytać ze zrozumieniem i wiele innych pożytecznych rzeczy, np. co to jest "metafora" i nie wypisywać głupot zresztą adekwatnych do ocenianego wiersza.
Czuj duch!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Po zastanowieniu można dostrzeć, że figura retoryczna: pstrąg vis a vis wolności - to nic innego jak szlachetna odmiana metafory, tzw. metonimia.
Takie zestawienie kojarzy się z czystym środowiskiem - przeciwieństwem miasta, a więc:
z wolnością (coraz więcej jest ludzi, którzy nigdy nie przekroczyli granic miasta w którym przyszło im żyć).

Pozdrawiam.

A "tratwa miłości" czy "brzeg namiętności" to co to jest?
(to pytanie do tego: "Co to za porównanie, jak w przytoczonym cytacie nie ma właściwie żadnych metafor?)

I w tym przypadku "pstrąg" nie jest metonimią, bo jaka tutaj obiektywna zależność zachodzi? Może to po prostu alegoria, hm? Chociaż to należy do opisywanego przez Autora "pragnienia", więc można określić to jako: "czego to ludzie nie wymyślą/nie napiszą"
(to odpowiedź na teraz).
Opublikowano

Instynkt z wolnością mylisz chyba Sokratesie. Pstrągi nie płyną pod prąd ku wolności ale natura je do tego skłania.
Natura i przestrzeń z wolnością się kojarzy ale nie ma o tym w wierszu. Poza tym sam wiersz jest okropny.
O, jeszcze gepard jest :) rozumu!

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Przecież pisze:
pstrąg (płynący pod prąd) - więc wolność bo prąd sugeruje, że nie jest to pstrąg hodowlany
ze stawu, tylko żyjący w górskiej rzece. Zarazem pstrąg płynący w górę rzeki jest przeciwieństwem samochodu poruszającego się zgodnie z ruchem (prądem) innych pojazdów, tak jak wymagają tego przepisy (a te, jak wiadomo zniewalają człowieka coraz bardziej).

Pozdrawiam.

Nie to piszesz, Twoja interpretacja nie ma tutaj żadnego znaczenia, bo ja mam własną, niekoniecznie taką, że pstrąg to nie samochód.

Ja raczej chce wiedzieć, dlaczego napisałeś, że w moim poście przy wskazanym cytacie nie ma metafor, jak są. Jak już ktoś się wdaje w dyskusje, to powinien odpowiadać na własne kontrargumenty, szczególnie, że jest to zarzut nieznajomości opisywanego tekstu, a tym samym uznanie krytykującego jako tego, który nie wie, co pisze. Bo to, że teraz zalewasz post jakimś "pstrągiem", co dla mnie jest raczej komizmem sytuacyjnym w tym i tak żenującym wierszu, (że go sobie wytknąłem) jest raczej ucieczką, czyli typowym wodolejstwem. Bo taka alegoria (a nie metonimia) mnie nie przekonuje. I nie musi.

Acha - pstrąg symbolem wolności? Chyba na Marsie.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Oczywiście, masz swoje utarte i trzeba całych lat, żebyś zrozumiał nową.
Wcale mi nie zależy, żeby Cię przekonać dlaczego tak można rozumieć pstrąga
płynącego pod prąd (według Ciebie pstrąg nie ma nic innego do roboty tylko
przedzierać się z trudem w górę rzeki?). Coraz częściej pstrągi i inne ryby wędrowne
nie mają gdzie wracać. Tak jak my, ludzie - nie ma już drzew w których bawiliśmy się w wojny, zamiast lasów są betonowe latarnie Ursynowa, a wiele wsi zanim się spostrzegliśmy
zamieniło się w miasteczka.

Pozdrawiam.

Super, kwestia pstrąga została załatwiona. Oczywiście, że pstrąg ma wiele do roboty i nie musi przedzierać się pod prąd.
Może też zalogować się tutaj i pisać kolejne gnioty. Jak to się śpiewało:
"ależ owszem, czemu nie
rybce też należy się"

A teraz została ta kwestia:
Cytat:
"Co to za porównanie, jak w przytoczonym cytacie nie ma właściwie żadnych metafor?"
I moja odpowiedź:
Cytat:
"A "tratwa miłości" czy "brzeg namiętności" to co to jest?"

No właśnie.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Pytanie dotyczyło cytowanego pod wierszem fragmentu innego - gdzie w tym fragmencie metafory? Jako przykład tego, jak powinno się je pisać, powinny tam być.

Pozdrawiam.

ad 1
Pytanie dotyczyło cytowanego pod wierszem fragmentu innego - gdzie w tym fragmencie metafory?

Nie łapię dalej przekazu - gdzie ja napisałem, że porównuje metafory? Rzeczywiście, napisałem "tępe metafory" odnosząc się do jednego z tych dwóch tekstów. Czyli, jakbym napisał - tutaj są "tępe metafory", a tutaj "wspaniałe metafory", a ich nie było, to rzeczywiście byłby problem. Ale napisałem coś zupełnie innego.

ad2
Jako przykład tego, jak powinno się je pisać, powinny tam być.

Tego zdania jeszcze bardziej nie pojmuje, szczególnie, że porównywałem nie metafory, a dwa fragmenty dotyczące morza, czyli wątków marynistycznych, co już jest jakąś analogią. Oczywiście mogłem porównać tekst pana Butryma do jakiegokolwiek tekstu o Afryce i też napisać w ten sposób: "Panie Autorze, pański wiersz w porównaniu z tym to lipa" i to też by było uzasadnione.

Chociaż doceniam próbę rozbicia mojego ataku, oczywiście jednak dalej będę robił to po swojemu, czyli w typowy prosty, toporny sposób pisząc o gniocie, że to gniot.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



ad 1
Pytanie dotyczyło cytowanego pod wierszem fragmentu innego - gdzie w tym fragmencie metafory?

Nie łapię dalej przekazu - gdzie ja napisałem, że porównuje metafory? Rzeczywiście, napisałem "tępe metafory" odnosząc się do jednego z tych dwóch tekstów. Czyli, jakbym napisał - tutaj są "tępe metafory", a tutaj "wspaniałe metafory", a ich nie było, to rzeczywiście byłby problem. Ale napisałem coś zupełnie innego.

ad2
Jako przykład tego, jak powinno się je pisać, powinny tam być.

Tego zdania jeszcze bardziej nie pojmuje, szczególnie, że porównywałem nie metafory, a dwa fragmenty dotyczące morza, czyli wątków marynistycznych, co już jest jakąś analogią. Oczywiście mogłem porównać tekst pana Butryma do jakiegokolwiek tekstu o Afryce i też napisać w ten sposób: "Panie Autorze, pański wiersz w porównaniu z tym to lipa" i to też by było uzasadnione.

Chociaż doceniam próbę rozbicia mojego ataku, oczywiście jednak dalej będę robił to po swojemu, czyli w typowy prosty, toporny sposób pisząc o gniocie, że to gniot.

Dlaczego według Ciebie powinno się tak pisać, jak to zacytowałeś,
a tak ciężko zrozumieć Ci tymczasem "tratwę miłości". Ja rozumiem to tak:
tratwa to coś co robi się naprędce, żeby przetrwać, z tego co unosi się na wodzie
po zatonięciu statku. Tratwa miłości sugeruje, że związek łączący kiedyś kochanków
rozpadł się. Są jeszcze ze sobą, ale skazani na siebie jak rozbitkowie unoszący się
po katastrofie na podobnej tratwie zbudowanej ze wspomnień i pięknych chwil,
dopóki nie dopłyną do brzegu, albo nie umrą na niej razem.
Nienawidzą się (ci na tratwie muszą dzielić się przecież z tym drugim ostatkiem pitej wody
i jedzenia) ale nie mogą po prostu powiedzieć: cześć, i wysiąść.
Może nie mają na to sił, albo łudzą się, że pomyślne prądy zaniosą ich jeszcze na jakąś szczęśliwą wyspę?
Mirosław pisze jak pisze, a to, że metafory przypominają trochę młodego
i nieźle zmęczonego noblistę Nerudę, to już taki Jego urok. A co, jeśli jest latynosem?
Nie można mu tu pisać, bo niejaki pan Krzywak nie łapie o co chodzi z tą tratwą miłości,
dopóki jakaś nie robije mu się na nosie?

Pozdrawiam i życzę wiecej dystansu. Do siebie.

To prawie jak "Niewolnica Isaura", kurcze, rozczuliłem się. Można dopisać też, że otchłanie pod nimi symbolizują trwogę i niepewność, a drapieżniki takie jak pstrągi, tfu, rekiny niebezpieczeństwo i trwogę. Do tego dołożyć niebo i tutaj może być jako nadzieja, czy np. - burzowe - jako niepewność. I w ten sposób z tym "brzegiem namiętności" to już ogólnie będzie Arcydzieło. Oczywiście na Nobel się nadaje, ja jednak poczekam, aż ta tratewka rozbije mi się na nosie (swoją drogą też doskonała metafora - mój skromny nos jako pogrom pary kochanków zażarcie walczących o plasterek szynki na tratewce. Nos apokaliptyczny, straszny nos, nos fatum...brrrrrrrr)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Poczytaj wczesne wiersze Pablo Nerudy - podobne metafory do Mirosława Butryma :)
Bez obawy - zgnoiłbyś go na pewno. Tymczasem facet uchował się gdzieś poza "polskim piekłem", dojrzał i w końcu doczekał Nagrody Nobla. I tak nie wszystkim zdążysz, panie Krzywak, napisać: "gniot" zanim Autor doczeka laurów. Zapamiętaj to sobie, jak będziesz
się tu dwoił i troił.

Pozdrawiam.

No to rzeczywiście przekonujące, poczekam, aż szanowny Autor dostanie Nobla, co nawet by mi osobiście nie przeszkadzało. Fajnie też, że takie typki na takich forach jak ja decydują kto ma dostać taką nagrodę, to w połączeniu z moim nosem podnosi moje libido.
Co jednak mnie bardziej dziwi, to to, że sam piszesz:
"Wiersz jest źle napisany".
chociaż z drugiej strony w tego typu logice wszystko jest dopuszczalne.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Mnie natomiast zdumiewa Twoja logika, a raczej chęć pokazywania tego co tak oczywiste,
że nie chce się nawet o tym pisać. Można to porównać do scenki z "C.K. Dezerterzy",
kiedy to oberleutnant von Nogay (Wojciech Pokora) powróciwszy właśnie z Domu Wariatów pokazuje na kurę i krzyczy: "To jest kura, Panie Generale!"
Otóż Twoje komentarze pod wieloma wierszami charakteryzują się podobną wnikliwością
i trafnością spostrzeżeń - nazywaniem kur po imieniu.

Pozdrawiam.

Bo to jest proste jak to, co omija szerokim łukiem wiersz. Mam bardzo dobrych nauczycieli i staram się czerpać z nich jak najwięcej.
Za to znam jedną kurę u Haliny, nazywa się "Kokoszka". Innych kur nie znam, ale postaram się poznać, żebym znowu nie splamił się niewiedzą.
Opublikowano

Mirosławie, widzę wyraźny postęp w Twoim wierszu. Nie ma tu dydaktyki, moralizowania, wychowywania nas. To już dużo! I lepsze metafory, choć może jeszcze nie arcydzieło. Nie ma też takich oczywistości, truizmów, jakie czasem bywały w Twoich poprzednich wierszach. Uważam, że idziesz ostro do przodu. Tak trzymaj!
Nawiasem: tematyka Twojego wiersza podobna nieco do mojego (tego, który widać na 1-szej stronie), choć mój jest niewątpliwie lżejszy i trochę z przymrużeniem oka.

Opublikowano

jak dla mnie pospolitość do potęgi, jakie porównania... czizas... gepard, rafa koralowa, tfe tfu!
Panie Mirku było z panem o wiele lepiej! Narazie -. To nie warsztat więc nie powiem: "przeredagować", powiem: "usunąć czym prędzej!"
pozdrawiam Jimmy
ps
czekam na powrót do lirycznej kondycji, choćby tej sprzed wysypu forum.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc OK.   przesuwasz spór z poziomu możliwości na poziom wydolności.   ale mylisz bieżący stan z potencjałem systemu.   aparat nie musi analizować danych  robią to systemy analityczne (SIEM, graph DB, data fusion), często outsourcowane.   państwo nie musi miec wszystkiego na własnym serwerze.   wystarczy dostęp do metadanych lub prawo nakazujące natychmiastową współpracę.   tak działają systemy w Chinach, Rosji, ale też w UE przy AML i cyberbezpieczeństwie.     widzę, że siedzisz gdzieś w rządowej administracji.   tam nie jest dobrze.   zgoda.   ale państwo może z miesiaca na miesiąc stworzyć Służbę Nadzoru .   i stworzy.   i będzie dystopia.   dystopia jutra.   nie da się juz tego uniknąć !!!!!            
    • @Nata_Kruk

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Cieszę się! A miałam obawy przed tak "egzotycznym" połączeniu. :))) Bardzo dziękuję!  
    • Stanisław zaproponował mi wyjazd na delegację do Mielca. Mieliśmy wyposażyć w urządzenia gastronomiczne szpitalną kuchnię. Praca miała potrwać ponad miesiąc. Nie miałem innych zajęć, więc się zgodziłem. Wyruszyliśmy w poniedziałek rano jego polonezem truckiem. Droga wiodła przez pustkowia, bo po drodze mieliśmy jeszcze wstąpić do klasztoru sióstr w Jaśle. Trzeba tam było naprawić piec do wypieku opłatków. Na miejscu poszło nam sprawnie. Wypiliśmy herbatę, a obładowani waflami i opłatkami ruszyliśmy dalej, by po południu zameldować się w hotelu. Mielec to spokojne, specyficzne miasteczko na wschodniej ścianie. Czas tam jakby się zatrzymał. Więcej było tam więcej spokoju niż w podobnych miejscach Małopolski. Parki, zieleń, wiewiórki. Zameldowaliśmy się w pokoju — niestety, były tylko dwuosobowe, więc z uwagi na oszczędności musiałem dzielić pokój ze Stanisławem. Nazajutrz pojechaliśmy do pracy. Kuchnia była nową inwestycją, przylegającą do Szpitala Specjalistycznego w Mielcu. Pracowaliśmy od siódmej rano do szesnastej, z przerwą na lunch. Na obiady chodziliśmy niedaleko — do małej, spokojnej knajpki serwującej dobre piwo i golonkę. Stołowaliśmy się tam codziennie, nieznacznie tylko zmieniając menu. A raczej — piwo, bo paleta lokalnych trunków była całkiem spora. W pracy szło nam dobrze. Sprzęty z Włoch przychodziły na czas. Montowaliśmy urządzenia gastronomiczne włoskiej firmy — wszystko z najwyższej półki: wyparzacze do butelek dla niemowląt, piece konwekcyjno-parowe. Cała kuchnia, a właściwie jej układ, była dobrze przemyślana — tak, by zachować najwyższe standardy czystości i BHP. Równolegle pracowały inne brygady: malarze, monterzy, elektrycy od instalacji. My mieliśmy jedynie wyposażyć tę ogromną kuchnię w sprzęt. Do ekipy malarzy przychodziły dwie dziewczyny — całkiem ładne i miłe. Bywały tam codziennie, głównie dla kobiety, która była matką jednej z nich. Zagadałem — ot tak, z ciekawości, co u nich słychać, jakie mają plany na wakacje. Okazało się, że się nudzą, więc umówiliśmy się na weekendowe piwo. Zabrałem też Stanisława — było ich przecież dwie, więc pomyślałem, że i on się rozerwie. Spotkaliśmy się w niewielkiej knajpce obok budynku, gdzie odbywały się dyskoteki. Ela, brunetka o ciemnych oczach, miała w sobie coś, co przyciągało uwagę. Druga, Małgosia, była krótko ściętą blondynką — pogodna, wesoła. Zamówiliśmy po piwie. Rozmowa toczyła się lekko, śmiechy, drobne żarty — wieczór mijał szybciej, niżby się chciało. W pewnym momencie Ela usiadła bliżej, a jej dłoń niepostrzeżenie dotknęła mojej. Knajpka była prawie pusta — może dlatego, że było jeszcze wcześnie. Posiedzieliśmy do ósmej, a potem postanowiliśmy wracać. Stanisław wrócił do hotelu, a ja odprowadziłem dziewczyny. Najpierw Małgosię, by potem zostać sam na sam z Elą. Poszliśmy więc na spacer w stronę stadionu. Na betonowych trybunach usiedliśmy obok siebie. Wokół panowała cisza, z daleka słychać było tylko szum miasta. Siedzieliśmy tak chwilę, blisko, nie śpiesząc się z żadnym słowem. Eli usta przylgnęły do moich. Zaczęliśmy się całować. Było ciemno, wokół nikogo, nad nami tylko gwiazdy. Jest ciepła letnia noc, czuć zapach skoszonej trawy na boisku. Rozochocony zacząłem delikatnie ją pieścić. Przytuliła się, a ja całowałem ją po szyi, po policzkach, aż znowu wróciliśmy do ust. Całowaliśmy się jeszcze chwilę, po czym wstaliśmy i jakby nigdy nic, w dobrych nastrojach kontynuowaliśmy spacer. To był jeden z tych wieczorów, które pamięta się nie przez to, co się wydarzyło, lecz przez to, jak się wtedy czuło. Oboje potrzebowaliśmy bliskości, wsparcia, zrozumienia. Podążając w stronę jej osiedla, odległość mierzyliśmy pocałunkami i przytuleniami. W niedzielę spotkaliśmy się ponownie — tym razem u niej w mieszkaniu. Poznałem jej mamę i babcię. Ela była zgrabna, wysportowana; tańczyła w zespole tanecznym, z pasją i lekkością. Od tamtej pory, gdy tylko mogłem, spędzaliśmy razem popołudnia i wieczory. Po jakimś miesiącu pracy w delegacji odezwała się Magda, która pracowała nad morzem — w Zakładowym Hotelu w Dąbkach. Po którejś rozmowie telefonicznej poczułem w sobie to coś. Pomyślałem więc, że po skończonej robocie pojadę prosto do niej, stopem, w odwiedziny. Dni w pracy oraz czas spędzany z Elą mijały szybko, aż nie wiem, kiedy nadszedł dzień pożegnania. Bardzo się z nią zżyłem. Byliśmy blisko. Obiecałem, że gdy tylko wrócę do Krakowa, napiszę i się odezwę. Spakowałem więc plecak, uścisnąłem rękę Stanisławowi i poszedłem przed siebie. Poszedłem w stronę drogi wylotowej z miasta. Był piękny, letni dzień — właściwie przedpołudnie. Ciężki plecak wżynał mi się w ramiona. Dobrze, że miałem na sobie grubą, skórzaną kurtkę. — trochę amortyzowała ten ciężar. Machnąłem ręką i po chwili siedziałem już w ciężarówce. Kierowca jechał aż do Gdańska, więc mi to pasowało. Rozmawialiśmy o różnych sprawach, a droga i kilometry uciekały. Jechaliśmy trasą 77 w stronę Warszawy. W okolicach Radomia zobaczyliśmy młodą dziewczynę z plecakiem. Podobnie jak ja wcześniej — machała, by zatrzymać podwózkę. Kierowca nic nie mówiąc zjechał na pobocze i zabrał ją na trzeciego do szoferki. Po chwili jechaliśmy już w trójkę, w dobrej atmosferze, rozmawiając i śmiejąc się. Dziewczyna wracała do domu ze stancji. Była wesoła i otwarta. Kierowca chyba to wyczuł — w ogóle tacy jak on często mają nosa. Jedno spojrzenie i już wiedzą, co za człowiek, czy warto go zabrać na pokład. Bo po co im ktoś, kto się nie odzywa, albo ktoś nieprzyjemny, z kogo trzeba wyciągać każde słowo. A tak — luźna rozmowa, czas i droga mijały szybciej. Z okolic Radomia kierowaliśmy się w stronę Warszawy, a potem odbiliśmy na Łódź. Stamtąd prosta już była droga na Gdańsk. Za Łodzią zrobiło się jakby ciszej, bo opuściła nas nasza wesoła autostopowiczka. Koło czwartej rano dojechaliśmy do Grudziądza. Wjechaliśmy gdzieś w pustkowie, na jakąś farmę. Trochę się wtedy przestraszyłem. Kierowca poprosił, żebym poczekał na niego w szoferce. Sam poszedł do czyjegoś domu. Nie wiedziałem, co my tu właściwie robimy. Ale po kilkunastu minutach wrócił i bez słowa ruszyliśmy dalej. W drodze na Gdańsk miałem wysiąść mniej więcej w połowie trasy, żeby dalej łapać stopa i przez Kaszuby przebić się do Dąbek. Do dziś nie wiem, dlaczego nie pojechałem od razu do Gdańska. A stamtąd drogą łączącą się z Koszalinem, nie pojechałem dalej w stronę Dąbek. Ale cóż. Widocznie tak miało być. Wysiadłem więc gdzieś pośrodku drogi między Gdańskiem a Grudziądzem. Stamtąd coraz głębiej zagłębiałem się w pojezierze kaszubskie. Parę kilometrów z leśniczym, parę z jakimś rolnikiem. Nie było ciężarówek, tylko osobowe i terenowe samochody. Z dala co kawałek błyskały tafle jezior — jak flesze, jak turkusowe korale na białej szyi. Im dalej wchodziłem w tę krainę, tym bardziej zachwycało mnie jej piękno. Pomyślałem wtedy, że kiedyś na pewno tu wrócę — by jeszcze raz rozkoszować się tymi krajobrazami. Do Dąbek dotarłem dopiero wieczorem — zmęczony, spalony słońcem. Czułem na sobie cały jego żar. Prosto z drogi poszedłem na plażę, by zmyć z siebie znój dnia. Fale były chłodne, uspokajające. Po chwili znów poczułem się rześki i lekki, jakbym zostawił wszystko w morzu. Z plaży skierowałem się do pobliskiej tawerny rybackiej. Stała na uboczu, z dala od wszystkiego — raczej nie była to ostoja przyjezdnych. Po wejściu poczułem się trochę nieswojo. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą. Zamówiłem piwo i usiadłem w rogu sali, przy małym stoliku. Nie wiem nawet, kiedy podszedł do mnie jakiś facet i zaprosił do swojego towarzystwa. Przyjąłem propozycję. Po chwili siedzieliśmy już razem przy długim, drewnianym stole. Byli tam miejscowi rybacy i ludzie utrzymujący się głównie z turystyki. Piliśmy piwo do późna w nocy, raz po raz śpiewając albo krzycząc coś wesoło przez salę. W końcu jeden z nich zapytał mnie, czy mam gdzie spać. Odpowiedziałem, że nie. Zaproponował więc nocleg u siebie w domu. Do jego chaty dotarliśmy około trzeciej nad ranem — pijani, rozgadani. Drzwi otworzyła nam żona. Spojrzała na mnie zaskoczona i zapytała, kim jestem i co tutaj robię. Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo mój kompan odparł tylko, że „śpi u nas” i kazał jej dać mi pokój. Pomruczała coś pod nosem, ale poszła po klucze, otworzyła drzwi i wskazała łóżko. Na tym skończyła się nasza rozmowa — to był już nasz komunikacyjny Everest. Dalej zaczynało się tylko „ehsencjonalne” podejście do rozmowy — czyli bełkot. U mojego kompana zresztą także. Padłem na łóżko, jak stałem — i to by było na tyle. Poranne przedpołudnie było znowu piękne i słoneczne. Poszedłem do gospodyni, by opłacić pobyt i podziękować za nocleg. Poinformowałem ją, że zostaję jeszcze na parę dni. Okolica była ciekawa — na uboczu, z dala od turystów. Odświeżyłem się, zjadłem śniadanie i wyszedłem na spacer. Droga prowadziła przez sosnowy las, w stronę morza. Pachniało żywicą, w powietrzu czuć było sól i ciszę. Odświeżyłem się i ruszyłem zwiedzić okolicę. Nie mogłem się już doczekać, kiedy dotrę do hotelu, w którym pracowała Magda. Znaleźć go nie było trudno — to był jedyny większy ośrodek w Dąbkach. Zjeżdżali tam pracownicy Zakładów Chemicznych w Oświęcimiu, więc duża część gości pochodziła właśnie stamtąd i z okolic. Magda była jeszcze w pokoju. Na mój widok ucieszyła się, przytuliliśmy się i pocałowali. Pokój dzieliła z dwiema koleżankami, które pracowały razem z nią. Za chwilę musiały wyjść, by obsługiwać gości, więc umówiliśmy się na wieczór. Wieczorem poszliśmy do knajpy — a właściwie do dużego namiotu, który stał tuż przy molo nad jeziorem Bukowo.  
    • @MIROSŁAW C.   I tylko białe płatki snów ukryte w oczach wydają się być ponad …smutną rzeczywistością. Refleksyjny wiersz:) 
    • ona-onej zje no-ano. on-onemu rum. E... no no!   To i mułowi towot? I wołu miot.   A po gnidę dingo, pa!   O, no i Mongołów ognomiono?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...