Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

To był jeden z takich dni, w które wychodzisz z domu tylko, jeśli musisz. Monotonny stukot kół po torach mieszał się z delikatnym bębnieniem kolejnych kropel deszczu, spadających na miasto niczym biblijny potop. Mimo to w tramwaju siedziało około 10 osób. Jedno z miejsc przy oknie zajmowała ciemna postać. Kaptur skrywał jego głowę w mroku tak, że nie sposób ujrzeć było jego twarz. Głowę zaś opartą miał o szybę, tak, iż odbijała się od niej stukocząc do taktu kropel wody. Gdyby komukolwiek dane było ujrzeć wtedy jego oczy zdałyby mu się być mętne i jakby patrzące gdzieś w dal. Tak jakby chciał dojrzeć coś poza granicami świadomości. Światła mijanych latarni to przybliżały się, to oddalały pozostawiając go co jakiś czas w mroku. W pewnym momencie obudził się z letargu i rozglądnął dookoła siebie. Nie było jednak nic szczególnego poza mrugającą pod sufitem żarówką wyjrzał więc przez okno. Cienie szarych bloków otaczały go zewsząd. Cichy zgrzyt i zmniejszająca się prędkość tramwaju oznaczać mogły tylko skrzyżowanie, lub przystanek. Okazały się być tym drugim, zaś dziwna postać wstała i podeszła do drzwi. Nikt z pasażerów jednak nie zareagował, nikt nawet nie drgnął ani nie spojrzał tak jak by owa zakapturzona postać nie istniała. Pojazd stanął a drzwi z oporem otworzyły się wpuszczając do środka zimny powiew wiatru. Powolnymi krokami, nigdzie się nie śpiesząc zszedł po schodkach naciągając mocniej kaptur na głowę. Deszcz jakby wzmógł się uderzając z jeszcze większą pasja w umęczone płytki chodnikowe. On zaś rozglądnął się ponownie ogarniając wzrokiem kilka bloków, pojedyncze latarnie mrugające niepewnym światłem, neon pobliskiego sklepu oraz jakąś reklamę stojącą gdzieś w oddali. Może czegoś szukał, ale najwidoczniej tego nie znalazł. Spojrzał jeszcze w niebo jak gdyby oczekiwał, iż tam będzie to coś czego nie zastał na ziemi. Kilka kropel wody spadło na jego twarz, spływając pozostawiły po sobie wilgotny ślad. Na jego twarzy pojawił się mały uśmiech, zupełnie jak by czerpał radość z właśnie takiej ponurej i smętnej pogody. Ponownie poprawił kaptur i skierował się w jedna z bocznych uliczek. Bloki dość szybko ustąpiły miejsca kamienicom i domkom jednorodzinnym. On zaś spokojnie wędrował szarymi chodnikami. Woda wciąż uderzała w jego ubranie by zniknąć wchłonięta przez materiał, którego cichy szelest wraz z każdym krokiem stawał się coraz bardziej monotonny i mechaniczny, on jednak zdawał się słyszeć własną muzykę duszy gdyż uśmiech nie znikał z jego twarzy. Spojrzał w lewo i ujrzał żywopłot. Przeszedł wzdłuż niego aż dotarł do bramki. Sięgnął do kieszeni po klucze. Szczek zamka i bramka otworzyła się. Powolnymi krokami przeszedł obok kwiatków, które w tej chwili skryte pod ziemia ujawnić się miały, gdy przyjdą cieplejsze dni. Spojrzał na nie z nieukrywana radością, jak by już teraz widział je w całej swej okazałości. Żwir zazgrzypiał mu pod butami, gdy skierował swoje kroki w stronę domu. Drzwi dość szybko ustąpiły pod wpływem odpowiedniego klucza. We wnętrzu panował mrok. Klikniecie przełącznika i przedpokój rozświetlił się ciepłym światłem. Jego dom, choć niewielki dawał miłe poczucie własnego kąta. Zdjął kaptur z głowy i buty, aby wejść głębiej przez otwarte drzwi. Kolejne żarówki rozświetliły salon, w którym cicho mruczało radio, i kuchnię oddzieloną niewielkim barkiem. Zdjął przemoczoną bluzę, rzucając ją w kont koło barku podszedł do lodówki, wyciągnął mały garnek z wczorajszą zupa i postawił ją na gazie. Po chwili pokój wypełnił się zapachem ogórków. Zupy nie było dużo wiec wziął tylko tackę i zjadł bezpośrednio z rondla. Przyjemny ciepły płyn wypełnił jego organizm. Było późno, zdecydowanie za późno jak na jedzenie obiadu, ale nie miał wcześniej okazji zjeść nic ciepłego. Zaspokoiwszy nieco głód umył rondelek i wrócił do przedpokoju skąd schody prowadziły na piętro. U szczytu schodów napotkał jednak coś, czego się nie spodziewał tam znaleźć. Dokładnie na przedostatnim stopniu leżała czerwona róża, której wcześniej nie zauważył wchodząc do domu. Fala ciepła wypełniła jego serce i dusze. Skręcił w pierwsze drzwi po prawej gdzie znajdowała się łazienka, puścił ciepłą wodę a sam zaczął się rozbierać. Wszedł do kabiny prysznica. Polewał swoją zimną skórę gorącą woda. Zamknął oczy i zdało mu się, że woda zmieniła się w dłoń gładząc czule jego policzek. Otworzył oczy jednakże wciąż tkwił pod prysznicem. Ustawił słuchawkę prysznica na uchwycie i skierował strumień wody tak by spływał mu po głowie, następnie obejmując całe ciało. Oparł ręce na ścianie i zamknął oczy. Ponownie ciepła dłoń objęła jego skórę delikatnie gładząc każdy centymetr jego ciała. Tym razem jednak napawał się przyjemnym uczuciem bez obaw. W końcu jednak zdecydował się wyjść z pod prysznica był zmęczony po całym ciężkim dniu i jedyne, o czym teraz marzył to błogi i spokojny sen. Ubrał kremowe krótkie spodenki służące mu za piżamę podniósł ubranie i skierował się w stronę swojego pokoju. Otworzył drzwi, światło z korytarza rozświetliło pokój. Postanowił wyjątkowo nie zapałać żarówek wewnątrz tylko od razu rzucić ubranie na fotel koło biurka i położyć się do łóżka. Jak pomyślał tak zrobił. Zamknął drzwi nie potrzebował światła, znał ten pokój na pamięć, a poza tym w ciemności widział dostatecznie dobrze. Idąc w stronę fotela usłyszał nikły szelest za swoimi plecami, już miał się obrócić, lecz poczuł jak czyjeś dłonie zakrywają mu oczy i usta. To były zdecydowanie kobiece dłonie, skóra na nich była tak delikatna i pachnąca, że nie mógł to być ktoś inny. Właścicielka owych dłoni przylgnęła do niego od tylu i szepnęła na ucho. „a co jeśli teraz ja Ciebie zjem?” zawahał się. Znal ten glos, wiedział czyje to dłonie i zapach, wiedział dokładnie, kto za nim stoi a mimo to słowa, które usłyszał zdziwiły go. Milczał... ale cisza nie trwała długo albowiem magiczny głos odezwał się ponownie „Witaj w domu Skarbie...” tu nastąpiła krótka pauza „... tęskniłeś?”. Poczuł jak jej dłonie spływają z oczu na policzki i szyje a jej gorące ciało przylgnęło do jego pleców. On powolutku odwrócił się tak by być przodem do niej. Jej nagie ciało skrywała jedynie czarna półprzezroczysta halka ledwie widoczna w mroku a zarazem przyjemnie kontrastująca z jej jasną skórą, w której zdawała się być jeszcze delikatniejsza i piękniejsza niż zwykle, on jednak nie zgłębiał zakamarków jej piękna, lecz spojrzał głęboko w jej błękitno-zielone oczy schowane za delikatna zasłonką z lekko zakręconych płomiennych włosów spływających aż do bioder i uśmiechnął się z zadowoleniem. Zbliżył swoje usta do jej warg i pozostawił na nich delikatny pocałunek. „Kocham Cię” ponownie spojrzał jej w oczy i ujrzał w nich odbicie jej duszyczki i serduszka mocno bijącego i płonącego ze szczęścia. Byli tak blisko siebie, że niemal czuł każde jego kolejne uderzenie. Pochylił się by ponownie ją pocałować, teraz jednak trwało to znacznie dłużej niż. uprzednio. Objął ja i przytulił jeszcze mocniej a potem szepnął na ucho „chodźmy już do łóżka” nie puszczając się. nawet na chwilkę wczołgali się pod pierzynkę i przylgnęli do siebie. Przytuliła głowę do jego klatki piersiowej on zaś objął ja ramieniem. Jej skóra była tak ciepła jakby krew w jej wnętrzu cały czas gotowała się od miłości jaka ją przepełniała. Gładził jej włosy rozmyślając o tym jak piękna będzie w świetle poranka, niczym śpiąca królewna. Jej oddech stawał się coraz lżejszy, płytszy i rzadszy.
Wiedział, że spała już od jakiegoś czasu a mimo to sam nie mógł zasnąć. Nie chciał się poruszyć, patrzył więc na nią wciąż gładząc jej delikatne i mięciutkie włosy. W końcu jednak i jego zmorzył sen, przynosząc mu spokój i ukojenie.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • bosa tańczy w kałuży wariatka! coś śpiewa   chyboczę się lekko  gorąca herbata ścieka po ściankach kubka już na dworze oblizuję palce   wrócę jak skończą się gusła gdy ujrzę brzask teraz tańczę do niemodnych wierszy śpiewam nasze wiersze   jeszcze drgam lekko niezgrabnie słowa spływają po brodzie po szyi do serca już świta?                        
    • …bardzo źle oceniam tę produkcję; już tytuł  jest przepoetyzowany i wymuszony, bo cóż to są „ drzwi kalendarza”? A na dodatek „ słowa wyciągające proszące dłonie” z „ gasnącej myśli po każdym zachodzie” - zachodzie czego? Słońca ? Myśl przecież tworzą słowa; a w końcówce kto jest podmiotem? Zachód? ( Tak by wynikało czytając logicznie)…Cóż, pięknosłów z nikłym przekazem, ale to zły kierunek, warto pisać naturalniej, pozdr.
    • @Rafael Marius Zaskoczyłeś mnie... Zaufanie jest przeważnie postrzegane jako samotny byt, który odmienia się na brak go do innych.
    • Nie śpij, nie śnij, ten dzień pełen słońca Nie będzie, nie może trwać bez końca; Szczęście, jak twoje okupione jest Latami mrocznej udręki i łez   Słodsze jest ono od zwykłych przeżyć Czystsze jest bardziej, niż da się zmierzyć Lecz niestety! tym szybciej się zmienia W beznadziejne nieustanne cierpienia.   Kocham cię chłopcze, na wszystko drogie, Twe rysy lśnią, wypełnione Bogiem. Opętańcze miły, święte dziecię, Zbyt dobry, by na wściekłym żyć świecie; Zbyt niebiański dziś, lecz już skazany, Na piekło w sercu i w ciele rany.   I cóż tę anielską twarz odmieni I zgasi blask tych ducha promieni? Bezlitosne prawa na straży wrót Do szczerej radości i prawdziwych cnót.   Odejdę i ja, odrzucę i ja, Twą ścieżką nie będę już dłużej szła. Tak się odmienią ludzkie umysły, Na grzech i żal skazani są wszyscy; Lecz wszyscy przecież w dal spoglądając, Odległą gwiazdę cnót uwielbiając.   I Emily: Sleep not, dream not; this bright day Will not, cannot last for aye; Bliss like thine is bought by years Dark with torment and with tears.   Sweeter far than placid pleasure Purer higher beyond measure Yet, alas! the sooner turning Into hopeless, endless mourning.   I love thee, boy, for all divine, All full of God thy features shine. Darling enthusiast, holy child, Too good for this world's warring wild; Too heavenly now, but doomed to be, Hell-like in heart and misery.   And what shall change that angel brow, And quench that spirit's glorious glow? Relentless laws that disallow True virtue and true joy below.   I too depart, I too decline, And make thy path no longer mine. Tis thus that human minds will turn, All doomed alike to sin and mourn; Yet all with long gaze fixed afar, Adoring virtue's distant star.
    • Autentyk - ktoś opowiadał mi, że w wynajętym pokoju w hotelu był biały dywan. Nie był w stanie na niego wejść nie zdjąwszy wpierw butów. Jest coś takiego w bieli że nie da się jej zbrukać.  Słowa rzeczywiście, są pomocne do pewnego etapu. Potem lepiej, żeby zastygły i zgasły.  Po to, by otworzyć się na żywe życie:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...